Menu

niedziela, 30 października 2016

Szczęście cz.9 - Od Erin, Kieiry, Szafira, Rosity, Karyme

Od Erin
Skończyłam już pić mleko w przeciwieństwie do Kei. Uderzyłam kopytem w skorupę, ochlapując ostatnimi kropelkami siostrę, po czym wybuchłam śmiechem widząc jej minę.
- Ej! - sama zrobiła to co ja, tyle że jej skorupa przewróciła się do góry nogami, rozlała resztę mleka, którego nie dopiła. Zachichotałam jeszcze bardziej, bo zamiast mnie ochlapała przy tym siebie.
- Teraz jesteś podobna do mamy - zauważyłam śmiejąc się, siostra pociągnęła mnie za grzywę, próbując przewrócić w kałuże mleka. Poślizgnęłyśmy się przy tym lądując w nim obie.
- Kei... - szepnęłam coś siostrze na ucho, przytaknęła mi. Podeszłyśmy do Saf z obu jej strony i otrzepałyśmy się jednocześnie zgodnie z planem, brudząc jej czarną sierść białym mlekiem, teraz była w ciapki. Zachichotałyśmy obie.
- Wy niedobre - Saf zaczęła nas ścigać po całej grocie, kiedy zajęła się za bardzo zabawą z Keirą wybiegłam jej na zewnątrz. Ale tu było fajnie. Chciałam wejść na te wysokie cosie... Góry. Ciekawe jak tam jest. Zaczęłam wspinaczkę, nie zrażając się potknięciami, ześlizgiwałam się co jakiś czas z bijącym szybko sercem, z przejęcia i lekkim strachem że spadnę. Nawet spodobało mi się to uczucie - ryzyko. Udało mi się wspiąć dosyć wysoko. Ciekawiło mnie tylko jak teraz zejść. Widziałam jak Saf wyskoczyła nagle z groty: - Keira!
- Jestem tutaj - odezwała się moja siostra, nie mogłam powstrzymać śmiechu, a przez niego zdradziłam gdzie jestem.
- Erin... - Safira pobiegła w moim kierunku. Pościg na górze? Czemu nie? Wbiegłam wyżej, zrzucając po drodze kamyki.
- Erin wracaj, to nie zabawa! - zawołała Saf. Z pod kopyta osunęła mi się niespodziewanie ziemia, ześlizgnęłam się spadając jak te kamyki, Safira złapała mnie za ogon, zatrzymując. Wystraszyłam się, ale jednocześnie czułam taki przyjemny dreszczyk emocji. Saf odprowadziła mnie w dół.
- Nie rób tak więcej, mogę nauczyć was wspinać, ale sama nie wbiegaj na górę.
- Ale to fajna zabawa - zaprotestowałam.
- Prawie spadłaś, mogłabyś zrobić sobie krzywdę - Safira wprowadziła nas znów do środka. Przytaknęłam kładąc się na ziemi, poczułam się senna. Ziewnęłam kładąc się na ziemi, Keira ułożyła się obok, wtuliłyśmy się w siebie.
- Tęsknie za mamą...
- Ja też - przyznałam zamykając oczy.

Obudziłam się wcześniej niż siostra i Saf. Wyszłam po kryjomu z jaskini, chciałam przyprowadzić mamę, Kei się ucieszy na jej widok. Tylko dokąd pójść? Gdzie mogłaby być mama? Przede mną było tyle dróg, wybrałam pierwszą, która wydawała mi się najciekawsza. Trochę błądziłam, nie mogłam znaleźć stąd wyjścia. Minęło dość sporo czasu.
- Erin! - zawołała Safira. Była blisko, schowałam się za skałą, przeszła obok, rozglądając się za mną. Odbiegłam w przeciwną stronę.

Od Keiry
Otworzyłam oczy, ziewając przy tym. Nie czułam siostry obok, bo jej nie było! Podniosłam się wystraszona, Safiry też nie było... Zostałam zupełnie sama, nigdy nie byłam sama...
- Erin! Saf! - zawołałam, wychylając głowę ze środka groty. Usłyszałam jakiś nieznany dźwięk, schowałam się szybko.
- Safira? - wleciał do niej ten znajomy ptak.
- Nikogo tu nie ma... - zbliżyłam się po woli.
- Jesteś tu sama? - czarno-biała wylądowała na ziemi. Przytaknęłam, podchodząc troszkę bliżej: - Wiesz dokąd poszła Safira z twoją siostrą?
- Nie...
- Wiedziałam że to nie najlepszy pomysł, zostawiać was pod jej opieką, jest za młoda na opiekowanie się źrebakami - Dika odleciała, wybiegłam za nią, ale zniknęła mi wysoko na niebie, w które się wpatrywałam dłuższy moment, aż poczułam czyjąś obecność obok.
- Saf... - złapałam jej grzywy by nie odchodziła już więcej.
- Zostań w środku dobrze? Muszę znaleźć twoją siostrę...
- Nie chcę być sama, pójdę z tobą...
- No... - zastanowiła się: - Dobrze, tylko trzymaj się blisko.

Od Erin
Podekscytowałam się widząc wyjście z gór, udało się! Zaczęłam tam biec, wtem tuż przede mną pojawił się ptak, wyhamowałam ledwo.
- Tu jesteś...
- Nie mów Saf - poprosiłam.
- Wrócisz teraz do niej.
- Wcale nie - minęłam ją uciekając jej z chytrym uśmiechem.
- Wracaj! - leciała nade mną. Ha, byłam od niej większa, nie zatrzyma mnie. Ale koń już mógł, w którego właśnie w stronę biegłam, zaczęłam hamować, ale i tak uderzyłam w niego, lądując na ziemi.
- Uważaj mała... Co tutaj robisz? Zgubiłaś się? - zapytał, miał sierść w kolorze jasnego piasku*, brązowe oczy i białą grzywę.
- Nie... Chyba... - podniosłam się.
- Gdzie twoi rodzice? - zapytał łagodnie, pochylając nade mną głowę. Podeszła do nas biała klacz.
- Właśnie idę do mamy, muszę ją tylko znaleźć - cofnęłam się, by w razie czego uciec, nikt nie chciał puścić mnie samopas, więc i on mógł mnie zatrzymać.
- A jak wygląda twoja mama?
- No... - zastanowiłam się, oglądając się na chwilę do tyłu. Dika zniknęła, bo nigdzie jej nie widziałam. Za to przybiegł jakiś ogier, którego zdaje się że już widziałyśmy z siostrą.
- Tu jesteś, twoja mama cię szuka - powiedział zatrzymując się przy mnie.
- Zaprowadzę ją do matki... To klacz, która się tu zatrzymała na czas porodu - wyjaśnił obu koniom.
- A Kei też z nami pójdzie? - zapytałam.
- Ona już jest z twoją mamą.
- Może ta klacz zechcę dołączyć do stada? - zapytał jasny ogier.
- Pytałem ją i nie chcę.
- Jesteś pewien? - dopytała biała klacz.
- Oczywiście, powiem jej by do was przyszła, może wy ją namówicie - złapał mnie za grzywę, odciągając od koni. Wyrwałam się biegnąc przodem. Nie mogłam się doczekać na spotkanie mamy.
- Dobrze że byłeś w pobliżu - zjawiła się też Dika.
- Ehem...
Spojrzałam na niego pytająco, pierwszy raz słysząc podobny odgłos. Doszliśmy do tej samej groty, wbiegłam do środka, ale mamy tam wcale nie było.

Od Keiry
Erin wróciła! Podbiegłam do niej na powitanie: - Gdzie byłaś? - zapytałam, ale nie zwróciła na mnie uwagi, tylko obejrzała się do tyłu.
- Gdzie mama? - zapytała ogiera.
- Nie zobaczycie jej na razie.
- Ale...
- Nie lubię kłamać - zwrócił się do Diki na jego grzbiecie.
- Musieliśmy.
- Jak to? - Erin spróbowała wybiec, ale ogier zablokował jej drogę.
- To tylko przez jakiś czas - obiecała sroka: - Szafir jednak ty powinieneś się nimi zająć, dałeś radę z czterema mrocznymi źrebakami, to poradzisz sobie z tą dwójką.
- A ja? - zapytała Safira, nie chciałam zostawać z Szafirem.
- Ty mi pomożesz - wyszły obie. Został tylko on.
- Dlaczego skłamałeś? - spytała Erin.
- Musiałem, wiesz... Może... Coś wam opowiem? Co wy na to?
Milczałyśmy obie, Szafir zaprowadził nas w głąb groty i zaczął coś opowiadać. Tęskniłam za mamą tak bardzo że nie słuchałam co, położyłam głowę na grzbiecie siostry z smutną miną. Erin chyba wysłuchała jednak bajki. Tylko wciąż przerywała pytaniami o mamę, a Szafir na żadne nie odpowiedział, nie przerywając opowieści.
Z nim w ogóle nie opuszczałyśmy groty, odmawiałam jedzenia chcąc zobaczyć mamę, ale umiałam tylko głodować przez jeden dzień, bo później nie dawałam już rady. Byłam nieco zazdrosna o siostrę, bo wciąż próbami ucieczki skupiała na sobie całą uwagę, podczas gdy ja leżałam obok ściany sama. Zaczęłam płakać, chcąc zobaczyć mamę, albo chociaż zwróić na siebie uwagę. Szafir był zajęty tylko Erin, wygłupiał się z nią przy wejściu, kiedy starała się go wyminąć i nawet nie próbował mnie pocieszyć. Wtuliłam głowę w zimną ścianę, zamykając oczy, chciałam sobie wyobrazić że to mama. Niestety ściana nią nie była. Żeby chociaż była z nami Saf...

Od Szafira
Wszystko tak długo się przeciągało, jedna z klaczek nie chciała już nic jeść, starałem się ją zachęcić, ale nic z tego. Na początku miałem kłopot z ich odróżnieniem i chyba przez przypadek, myślałem że mam do czynienia z chwilami z jedną, potem z drugą, podczas gdy zajmowałem się stale tą jedną. Erin była zajmująca, nie odpuszczała z tą swoją ucieczką. Nie czułem się z tym dobrze że przeze mnie jej siostra schudła, już nawet nie chciała się bawić. Co ja narobiłem? Rosita mi tego nie wybaczy...
- Szafir... Nie wiem jak długo zdołamy to ukrywać - przybyła Dika. Małe na szczęście spały.
- Co znowu?
- Staram się jak mogę, ale jej się pogarsza - szepnęła.
- Nie mów tak nawet.
- Może lepiej powiedzieć jej rodzinie, jeśli umrze to i tak...
- Nie umrze - przypadkiem podniosłem ton, nie powinienem tego robić przy klaczkach, jeszcze bym je obudził.
- Robimy wszystko według planu, ufam ci - dodałem szeptem.
- Jeszcze kilka dni, a potem już im powiem, wezmę to na siebie... Już nawet szukają Rosity, myślą że zaginęła...

Od Rosity
Było mi tak gorąco, że pot spływał już właściwie po mojej sierści. Czułam niesmak w pysku, przez ilość przyjmowanych leków, jak nazywała je sroka i nie dawałam rady się go pozbyć, nawet trawa mi w tym nie pomagała. Ciągle chciało mi się pić, ale ona nie dostarczała mi zbyt wiele wody, mówiła że wypłuczę leki. Chciałam już tylko żeby się to skończyło i tak nie mogłam nikogo zobaczyć, bałam się śmierci, a jednocześnie miałam dosyć ciągłego cierpienia.
- Rosita? - usłyszałam szept z zewnątrz: - Jak się czujesz? - do środka weszła Alegria.
- Chyba widzisz... - wymamrotałam.
- Tęsknisz za córkami?
- Skąd wiesz...
- Czasami lubię kogoś pośledzić, widziałam z góry jak... - wzbiła się w powietrze, lecąc blisko sufitu jaskini, do środka weszła właśnie Safira przynosząc świeżą porcje trawy. Dika ją oszukiwała tak jak Szafir, a ona im wierzyła i pomagała. Czekałyśmy aż wyjdzie.
- Chcesz się z nimi zobaczyć prawda? - zapytała pegazica: - Zabiorę cię do nich.
I tak pomogła mi wstać i dostać się do miejsca gdzie były moje córki, wchodząc słyszałyśmy rozmowę.
- Nie jestem pewna czy to dla ich dobra i dla dobra Rosity?
- Mówiłem ci Saf, musisz zaufać Dice, nie chcemy zamieszania.
W tym momencie weszłam do środka z pomocą Alegri. Erin była przy mnie pierwsza.
- Mamo! - przytuliła się mocno, wołając do siostry: - Mama wróciła!
Alegria uśmiechnęła się na ten widok, ledwo stałam na nogach, opierając o nią niemal cały swój ciężar. Keira też już się wtulała w moją grzywę, przytuliłam je do siebie obie, na tyle na ile starczyło mi sił. Szafir był przerażony, a Safira poczuła się winna.
- Przepraszam... Nie powinnam była ich słuchać - powiedziała. Musiałam się położyć.
- Na pewno się na ciebie nie gniewa, chciałaś dobrze... - odpowiedziała za mnie Alegria, uśmiechając się do niej.
- Tylko nie karm je mlekiem - dodał Szafir, czuł się głupio.
- Lena mogłaby ci pomóc, skoro Dika nic jeszcze nie zdziałała - wtrąciła Alegria.
- Kim ona jest? - nie zamierzałam już puścić córek, tuliłam je jeszcze do siebie, tak długo obu nie widziałam, już nawet zwątpiłam że je zobaczę.

Od Karyme
Azura mówiła o tym co jej się przytrafiło, opowiadała gdzie była przez tyle czasu, słuchałam tylko nie wtrącając się słowem, choć mówiła tylko do mnie, ignorując przy tym Nirmeri.
- Czyli wiesz gdzie jest Lena? - zapytała Nirmeri, nie przywykłam, by nazywać ją matką. Ona wróciła do mojego życia, ale jednocześnie Shanti z niego zniknęła. Nie przyszła do mnie, od momentu, w którym zostałam z Nirmeri. Powinnam to była zaakceptować, tak samo to że Szafir mnie nienawidził, nie uwierzyłam w jego kłamstwo że mnie kocha, wypowiedział je zbyt łatwo i zbyt niedbale by mówił prawdę... Już nawet nie byliśmy przyjaciółmi.
- Tak wiem - parsknęła Azura: - I nie mówię do ciebie, więc się nie wtrącaj.
- Karyme... - szturchnęła mnie, spojrzałam na nią, czekając aż coś powie.
- Słuchałaś mnie?
- Tak...
- I nic nie mówisz? - jej spojrzenie zmieniło się na zirytowane. Położyłam po sobie uszy.
- Przestań ją atakować - wtrąciła Nirmeri.
- Atakować? Ja chciałam tylko porozmawiać, wydawała się normalna... Ale...
- Nie jestem? - dokończyłam za nią łamiącym się głosem, Nirmeri przytuliła mnie do siebie, miałam wrażenie że nie wie tak na prawdę co robić. Szukałam w niej odległych wspomnień, mojej prawdziwej matki, którą przecież była. Chwilami czułam się znów mała i bałam się że ona znów mnie porzuci, że znów ucieknie... Potrzebowałam jej bardziej niż kiedykolwiek. Jej wybaczenia, choć ona zasługiwała na nie bardziej niż ja...
- Nie to chciałam powiedzieć, jesteś trochę... Inna - poprawiła się Azura: - Jak dojdziesz do siebie to daj mi znać, wtedy normalnie pogadamy - siostra odeszła niemal tak szybko jak przyszła. Już nawet nie potrafiłam rozmawiać, nie mogłam się odnaleźć...


Ciąg dalszy nastąpi


*izabelowatą




piątek, 28 października 2016

Szczęście cz.8 - Od Felizy, Nirmeri, Rosity, Azury, Szafira, Safiry

Od Felizy
Wracałam z gór, z Czenzi. Szłyśmy stroną, która prowadziła nad wodospad. Chciałam ją nauczyć skradania się, a w górach było to najtrudniejsze, ale ona i tak niczego nie pojmowała, wciąż stukotała kopytami zamiast chodzić tak jak jej radziłam. Zezłoszczona szłam przodem, nie przejmując się czy za mną nadąży. Nic dobrego z niej nie wyrosło, słaba klacz jak wszystkie inne.
- Mamo zaczekaj - zawołała za mną.
- Mówiłam ci żebyś mnie tak nie nazywała - parsknęłam, przyspieszając jeszcze bardziej.
- Ma... Ignis! - wreszcie przyspieszyła tępa, potykając się żałośnie, nawet wspinać się porządnie nie umiała. Bała się gór i wody, i innych koni... Dlaczego tylko nie mnie? A mnie właśnie powinna się bać... Zatrzymałam się na chwilę, słysząc rozmowę. Nie miałam ochoty nikogo spotykać, nie z Czenzi, która przynosiła mi tylko wstyd. Właściwie już dorosła, nie musiała być wciąż przy mnie.
- Czenzi - zawołałam, podeszła w końcu: - Już mnie nie potrzebujesz, od tego momentu radzisz sobie sama - oznajmiłam. Nie udało mi się jej wychować jak chciałam, ofiara losu.
- Co? Ale mamo...
- Co ja ci mówiłam?! - wrzasnęłam, nie mogła zapamiętać prostej rzeczy. Nie jestem jej matką!
- Nie zostawiaj mnie - już się popłakała, trzęsąc się przy tym. Żałowałam swojej decyzji że się nią zajęłam, miała być odważniejsza, silniejsza, nie wyszło i nie była mi już do niczego potrzebna.
- Masz stado, masz dom, jesteś bezpieczna, trzymaj się stada, a nic ci nikt nie zrobi...
- Chcę być z tobą.. - złapała się mojej grzywy, odsunęłam ją brutalnie: - Twoje marne życie polega tylko na tym by zaspokoić głód i pragnienie, a i sen... Łaź za stadem i skup się na tym, a mi daj już spokój - odwróciłam się wracając w góry.
- Mamo... Ignis! Boję się... - poszła za mną, z łatwością mogłam ją zgubić. I jak już opuściłam góry rzeczywiście jej przy mnie nie było. Westchnęłam, i co teraz? Miałam zostać sama? Nie zamierzałam zbliżać się do Dolly, więc też do stada, odpowiedź sama się nasuwała.

Od Nirmeri
- Dika... - zaczęłam budzić srokę: - Ta twoja maź podziałała.
- Cieszę się - wysiliła się na uśmiech, rozprostowując skrzydła i trzepiąc piórami: - Tylko nie mów zbyt wiele, żeby oszczędzać język, a i na pewno nie bierz czegoś ciężkiego do pyska.
- Nie jestem źrebakiem - spojrzałam po reszcie, tak późno, a jeszcze wszyscy spali. Przy Rosicie były obok córki, a z tego co pamiętałam, zasypiały z Saf.
- Poradzą sobie, co? - spojrzałam na srokę.
- Zapewne...
- Czas bym zobaczyła się z córką... - głos mi z lekka drgnął, bałam się tej chwili, ale nie będę jej unikać, czas naprawić błędy...
- Nirmeri to nie jest odpowiedni moment.
- A kiedy będzie?
- Nie teraz...
- Właśnie teraz - poszłam, wbrew protestom sroki. Zostawiła mnie w końcu samą. Nie zraziłam się, choć serce waliło mi na prawdę mocno. Przypominałam sobie ostatnie spotkanie z Karyme, odczuwałam przy tym nawet lekki ból, mimo że Dika podała mi na niego znieczulenie.
- Ka... Karyme... - odezwałam się zlękniona widząc ją w oddali, wraz z Shanti. Nie spodziewałam się tak szybkiego spotkania. Położyłam po sobie uszy, może tak jest lepiej... Ona jest dla niej matką, nie ja... Zrezygnowana zawróciłam, niespodzianie słysząc: - Mamo!
Odwróciłam się, po woli dochodziło to do mnie że to Karyme za mną zawołała. Szła w moim kierunku, Shanti ze Snow'em zostali z tyłu. Czy mi wybaczyła? Czy chciała zabić? Przed oczami miałam już śmiercionośny lód, mimo że Karyme nie użyła mocy, widziałam go we wspomnieniach, bałam się własnej córki... Byłam gotowa do nagłego odwrotu, ucieczki, czekałam w napięciu, aż podejdzie całkiem blisko. Szła wolno, zatrzymując się i patrząc na mnie dziwnie, nie umiałam określić czy chodzi jej o zemstę czy o to by się ze mną spotkać. Stanęła już na dobre krok ode mnie.
- Córeczko - głos mi zadrżał z przerażenia, spoglądałam nerwowo na ziemie, jakby nagle miał przykryć ją lód. Kiedy ponownie odwróciłam wzrok na córkę miała łzy w oczach. Zbliżyłam się do niej w strachu.
- Wybaczam ci - byłam świadoma że już nigdy nie odzyskam powonienia i że prawdopodobnie jeszcze długo, choć może już zawsze, będzie mi towarzyszył ból przy każdym trawionym pokarmie.
- Chciałabym żebyś zrobiła to samo... - wypłynęła mi łza z oka, przytuliłam ją niepewnie do siebie, bardzo niepewnie, zrobiła to mocniej, trochę mnie zabolało, pewnie przez niedawno świeże rany, ale nic nie mówiłam... Chyba właśnie... Udało mi się ją odzyskać... Ledwie pamiętałam ją jak była mała, większość swojego życia, musiała spędzić beze mnie...
- Wybaczysz mi? - spytałam, tuląc ją pewniej.
- Tak... - zaszlochała, aż się cała zatrzęsła.
- Nie... Nie płacz, wszystko jest dobrze... - mówiłam półgłosem. Zupełnie umknęło mi, kiedy to Shanti i Snow doszli do nas i stali obok.

Od Rosity
Obudziły mnie odgłosy śmiechów, poderwałam głowę do góry. Córki bawiły się z Safirą, ganiały za nią. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy małe zauważyły że nie śpię, podbiegły by się napić mleka, znów musiałam je rozdzielać.
- Nirmeri i Diki chyba już nie ma - stwierdziła Safira.
- Pomożesz mi wstać?
- Już - Saf pochyliła się grzbietem do mnie, oparłam na nim głowę, łapiąc jej grzywy. Zacisnęłam bardziej zęby, czując ból przy wstawaniu, zwłaszcza tylne nogi uginały mi się pod jego nadmiarem. Nie dawałam rady. Safira pomogła mi jeszcze ciągnąć za moją grzywę. I tak nie wstałam, kładłam się sama, czując narastający ból.
- Może po kogoś pójdę...
- Nie, nie trzeba... Później wstanę... - jeszcze trochę i nie powstrzymałabym łez. Wróciłam do karmienia klaczek.
- Jak mają na imię?
- Nie nazwałam ich jeszcze... - chciałam to zrobić z Pedro, chciałabym żeby je chociaż poznał, ale wtedy tylko skomplikowałabym wszystko, nie wiem jak zniosłabym jego widok, najpewniej chciałabym by został, a jednocześnie czułabym że mnie zdradził...
- Może... - popatrzyłam po klaczkach, usilnie starając się by do głowy przyszły mi jakieś imiona.
- Ty będziesz... Keira - zwróciłam się do spokojniejszej klaczki, odwracając wzrok do jej siostry: - A ty... Erin - to były pierwsze imiona jakie przyszły mi do głowy i tak już zostały.

Od Azury
Tarzałam się z nerwów w trawie, na uboczu stada. Jak tylko skończyłam podniosłam się natychmiast otrzepując z ziemi i zielska, parsknęłam przy tym, miałam pochylony nisko łeb, przez co kontem oka dostrzegłam że widać mi żebra. Dzięki "wspaniałomyślnej" Lenie. Gdzieś nieopodal rozbrzmiewały rozmowy i śmiech, miła odmiana od słuchania ciągłych kłótni. Przeszło mi już, jakoś szybko się pogodziłam że Karyme już nie będzie taka jak dawniej i ma mnie gdzieś, więc udałam się w tamtą stronę. Za drzewami stał Szafir z Alegrią, wesoło sobie żartowali, a raczej on żartował, a ona się śmiała wraz z nim. Wycofałam się pomału, pegazica musiała mnie zauważyć, bo wyleciała z lasu lądując obok mnie.
- Azura, ty żyjesz - powiedziała ucieszona, obejmując mnie skrzydłem i uśmiechając się przy tym. Ciągle będą mnie tak tulić?
- Co ty wyprawiasz?! - wyszarpałam się, patrząc na nią krzywo.
- To tylko przyjacielski uścisk - wyjaśniła z uśmiechem.
- Co jest? Przecież mówiłaś że ona nie żyję - za drzew wyszedł Szafir, dopiero teraz, zapewne podsłuchiwał, bo co innego go tam zatrzymało?
- Widać że doczekałeś się rozczarowania - przegadałam.
- Czemu bym miał chcieć twojej śmierci?
- Było miło - powiedziałam ironicznie: - Ale muszę już iść... - i oddaliłam się od nich. Alegria poleciała za mną, ignorowałam jej obecność do puki się nie odezwała.
- Gdzie byłaś? Co się z tobą stało?
- Tak bardzo cię to ciekawi?
- Nie musisz mówić, najważniejsze że wróciłaś, cała i zdrowa - zablokowała mi drogę, lądując swoim cielskiem na mojej ścieżce.
- Ja się z tego nie cieszę. Moja siostra oszalała, straciłam jedyną osobę, która mnie rozumie! - wyżaliłam się, w końcu o to się prosiła.
- Na pewno nie jest z nią aż tak źle...
- Nie poznała mnie, nie ucieszyła się na mój widok, nawet nie słuchała co mówię!
- Chodźmy do niej - pegazica poszła przodem, ta to wpadła na pomysł, ruszyłam za nią od niechcenia, bo przecież nie dałaby mi spokoju. Jak znalazłyśmy Karyme, to doznałam szoku, bo była ze swoją matką, nie, nie z moją, z tą klaczą co ją urodziła i rozmawiały. Siostra spojrzała w moją stronę, jakoś tak inaczej, trochę jak kiedyś, nie do końca, ale podeszłam.
- Ja nie chciałam.. - podeszła do mnie, przytuliłyśmy się do siebie.
- Widzisz, warto próbować - dodała Alegria z lekkim uśmiechem. Chciałam dodać coś w stylu "wybaczyłaś tej swojej matce od siedmiu boleści?" patrząc na Nirmeri, ale się powstrzymałam. Położyłam się z siostrą obok jej matki. Dobrze że nie ja musiałam leżeć całkiem przy Nirmeri.
- Gdzie moi rodzice? - spytałam.
- Szukają cię - odpowiedziała mi Nirmeri, wolałam żeby to była Karyme. Trudno, spędzę czas z siostrą, nawet w obecności jej matki.

Od Rosity
- Nie oddalajcie się za bardzo - zawołałam za ganiającymi się córkami, nie chciałam ich stracić z oczu. Usłyszałam nagle krzyk którejś, poderwałam się gwałtownie z ziemi, zesuwając się na tylne nogi z bólu. Wstałam na siłę, zaciskając zęby i biegnąc w ich stronę, jak się zatrzymałam ledwo utrzymałam się na nogach z bólu. W trawie coś się poruszyło, Keira schowała się za mną, natomiast Erin przyglądała się stworzeniu z bardzo bliska, już nawet pochyliła głowę.
- Erin chodź tutaj - zawołałam, musiałam podejść i zabrać ją od jak się okazało gada. Z początku jego głowa przypominała węża, ale okazało się że to tylko jaszczurka. Uciekła, a Erin wyrwała mi się prawie, chcąc za nią pobiec. Czułam jak po tylnych nogach spływa mi krew i to z podrażnionego miejsca. Safira kilka minut temu poszła napić się wody, więc zostałam sama z córkami. Cofnęłam się do tyłu, czując jak tylne nogi się znów pode mną uginając z bólu, przymrużyłam oczy, szybko wylądowałam na zadzie, prawie krzycząc w zetknięciu z ziemią.
- Mamo? - to było pierwsze słowo Erin, szkoda tylko że wywołane troską o mnie, mała widziała że dzieje się coś nie dobrego. Obie widziały że krwawiłam, choć starałam się zakryć pojawiającą się krew ogonem. Keira była przestraszona, nie odrywała wzroku od krwi.
- Nie bój się - mówiłam uspokajająco. Zacisnęłam zęby, czując następną falę bólu, którego nie mogłam już wytrzymać, jęknęłam słabo, zduszając w sobie krzyk. Małe nie wiedziały do końca co się dzieje. Miałam nadzieje że Safira tu niedługo przyjdzie.
Przyszła po kilku minutach w towarzystwie Szafira. Zwijałam się już z bólu, zapłakana, z podkurczonymi do granic możliwości tylnymi nogami.
- Rosita... Co jest? Co ci jest? - Szafir stanął przy mnie pochylony: - Saf zabierz stąd małe... - wskazał na klaczki, patrzyły na mnie bezradnie, Keira jeszcze oprócz tego miała strach w oczach. Nie chciałam żeby mnie zostawiły, ale nie mogłam też pozwolić na to by patrzyły jak cierpię i się zamartwiały. Safira poszłam z nimi, przy czym Erin musiała zmuszać, ciągnąc ją ze sobą, w kierunku stada.
- Staraj się nie ruszać zbyt gwałtownie, za chwilę będę - Szafir pobiegł dokądś. Tego właśnie nie chciałam, żeby przyszedł tu z Diką. Połknęłam niemal zioło które mi podała, by tylko ból minął. Ale ono nie było wcale na ból, tylko po to by mnie uśpić, walczyłam ze zmęczeniem, ciało mi już całe zdrętwiało, nie miałam sił drgnąć.

Od Szafira
- Co z nią? - zapytałem sroki, jak już zabrała się za te swoje badania, mimo że Rosita jeszcze do końca nie zasnęła.
- To chyba nic poważnego, co? - dopytałem, martwiłem się, nie chciałbym jej stracić, mimo że między nami była tylko przyjaźń, to i tak nie chciałem stracić przyjaciółki.
- To niestety moja wina... - przyznała sroka.
- Jak to twoja? - zdziwiony nie wierzyłem od razu, Dika miałaby kogoś skrzywdzić? Raczej tylko pomagała.
- Pomożesz mi ją przenieść do jaskini w lesie? - spytała: - Będzie musiała tam leżeć i przyjmować leki, aż wszystko minie.
- A co z źrebakami? - dosłownie chwilę temu na ich widok mocno się zdziwiłem, nawet poinformowany przez Saf że Rosita już urodziła, nie wyobrażałem sobie tego i jej jako matki, niedawno spędzaliśmy czas na zabawach jako źrebaki, a teraz ona miała już swoje. Szkoda że to ja nie byłem ich ojcem.
- Przez najbliższy czas ich nie zobaczy.
- Co ty wygadujesz? - nie zamierzałem jej na coś takiego pozwolić.
- Nie będę ryzykowała że się potrują, przez te leki jej mleko będzie dla nich szkodliwe.
- Rosita jest odpowiedzialna, nie będzie ich karmiła mlekiem...
- Mogłaby zasnąć, a jedna z jej córek by się napiła mleka i katastrofa gotowa.
- Ale oddzielisz je od matki..
- Wiem co robię, tak będzie lepiej, klaczki się do niej nie przywiążą, jeśli by umarła to nie będą rozpaczały ani tęskniły.
- Nawet tak nie mów...
- Szafir źle z nią, to też moja wina, ale musiałam uratować źrebaka, może nie przeżyć i z tym też musimy się liczyć, jakoś wytłumaczysz jej że nie zobaczy córek.
- Dlaczego jesteś taka? - zapytałem, miałem wrażenie jakby Dika wcale nie mówiła o niczym ważnym, ale ona zwykle nie okazywała emocji, choć przy Nirmeri było nieco inaczej.
- Jaka? Wiem co robię, zaufaj mi.
- A jak się nie zgodzę? W ogóle to powinniśmy poinformować przywódców...
- To nie najlepszy pomysł, zechcą ją odwiedzać...
- I co z tego? Mają prawo, to ich córka...
- Posłuchaj, ja nie chcę żeby wszyscy zlatywali się do tej jaskini, chcę jej pomóc, wystarczy że nasza dwójka wie. I tak będzie lepiej, jeśli nie będzie się wysilała, a odwiedziny bliskich mogą wykończyć, pomożesz mi czy nie?
- Nie masz racji...
- Mam, chyba chcesz żeby przeżyła? - wzbiła się w powietrze. Wziąłem Rosite ostrożnie na grzbiet, nie podobał mi się ten cały plan, może chociaż będę miał okazje spędzić z nią więcej czasu... A Alegria? Nie pora teraz myśleć o niej, raczej się nie obrazi.
Ob drogę do lasu, przemyślałem co nieco, jakbym powiedział o Rosicie jej rodzicom, to zapewne przywódczyni znów by się pochorowała i tak mieli na głowie chorą Tori i zniknięcie Maji. Dokładanie problemów nie było wskazane, tylko źrebaki... Je w takim razie też trzeba ukryć. Obym namówił Saf na współdziałanie, na szczęście znałem ją zbyt dobrze, to będzie łatwe.

Od Rosity
Obudziłam się już w jaskini i to nie w tej głównej. Dika podsunęła mi pod nos jakąś dziwną maź wsmarowaną w kawałek skały, z którą przyleciała.
- Musisz to wziąć, jesteś w bardzo złym stanie.
- Gdzie moje córki? - spytałam słabo.
- Odzyskasz je jak będziesz brała wszystko co ci podam - sroka mówiła na poważnie.
- Nie oddzielaj ich ode mnie - poderwałam rozpaczliwie głowę, jakbym chciała je zobaczyć.
- Spokojnie, wydobrzejesz i wtedy się zobaczycie, o ile uda ci się wyzdrowieć. Zrobimy co się da.
- Co to znaczy?
- Mówiłam, jesteś w bardzo złym stanie. Przedobrzyłam, ratując twoją córkę i... Ludzie by to zoperowali, ale ja nie mam jak, więc musimy liczyć że się zagoi.
- Nie zabronisz mi ich chociaż widywać...
- Zabronię, przykro mi, Szafir ci wszystko wyjaśni, niedługo przygotuje też inne lekki, weź ten i odpoczywaj, nie próbuj wstawać, bo sobie pogorszysz - odleciała. Łzy zatrzymały mi się w oczach, jeśli umrę to... To nigdy ich już nie zobaczę, a Pedro nawet nie dowie się że to on, a nie Szafir jest ich ojcem, chyba że spojrzałby w ich oczy i poznał w nich swoje własne... Ale czy on tu jeszcze wróci? Straciłam go i to moja wina...

Od Safiry
Wujek powiedział mi że będę musiała zająć się Keirą i Erin po za stadem, bo są jeszcze za małe by się zaaklimatyzować, trochę to było dziwne i nie przypominałam sobie żeby mama tak robiła. Może zwyczajnie nie pamiętałam. Zabrałam klaczki na obrzeża łąki, wygłupiałam się z nimi ob drogę, by je nieco rozweselić. Szafir postarał się żeby nie zauważyło nas stado. Choć kilka koni już widziało małe, kiedy zabrałam je pierwszy raz od Rosity. Wujek za bardzo się spieszył bym mogła mu o tym powiedzieć, szybko zostawił nas same.
- Gdzie jest mama? - spytała jedna z bliźniaczek.
- Co się z nią stało? Kiedy wróci? - dodała też druga, nie potrafiłam ich odróżnić, obie wyglądały identycznie, a patrząc na nie zadawałam sobie w myślach pytanie "która jest która?"
- Nie wiem... Pewnie niedługo będzie z wami - uśmiechnęłam się w ich stronę: - Chcecie się jeszcze w coś pobawić?
- Głodna.
- Ja też...
- To... To co ja mam... - zawahałam się nad odpowiedzią.
- Saf - wtem przyleciała Dika, jakby na zawołanie: - Chodź za mną - wzleciała nieco wyżej kierując się w góry.
- Idziemy - popchnęłam lekko klaczki.
- A dokąd?
- W góry.
- Ja chcę do mamy - odezwała się druga trzymając się z tyłu.
- Ty jesteś? - dopytałam.
- Keira...
A więc Keira ociągała się z tyłu, a Erin biegła pod sroką, a jak zobaczyła góry to już chciała się nawet wspinać, szybko ją złapałam.
- Przygotowałam im sztuczne mleko, do puki nie znajdziemy klaczy, która będzie mogła je karmić, będą posilać się nim - tłumaczyła Dika.
- A czemu nie mama? - zapytała Erin, jeszcze mi się nie wymieszały, bo Keira szła nadal z tyłu, a Erin przytrzymywałam za grzywę, by nigdzie nie uciekała. Pytanie klaczki zostało przemilczane, weszłyśmy już do groty, w której w pustych skorupach po jakiś stworzeniach, była jakaś biała maź, przywodząca na myśl mleko.
- Muszę wracać - sroka zawróciła, weszłam z bliźniaczkami do środka. Erin zaczęła zwiedzać grotę, ganiając dookoła i skubiąc wszystko co było dla niej nowe, w tym mech na ścianach i pajęczyny.
- Zjedźcie coś - wskazałam im sztuczne mleko. Keira podeszła do niego, wąchając i odsuwając się, patrząc na mnie: - Dlaczego mama nas nie nakarmi? - zapytała. Ani Szafir, ani Dika nie powiedzieli mi co mam im odpowiadać, jak spytają o Rosite.
- Wasza mama musi odpocząć, potem się spotkacie - miałam taką nadzieje. Erin pierwsza posmakowała nowego mleka, mech przy okazji też, na szczęście jej nie zasmakował. Była taka urocza. Keira zaraz po niej napiła się mleka. Skorupy były dwie, więc mogły pić w tym samym czasie. Ich posilanie się mlekiem, bardziej przypominało jednak ssanie.



Ciąg dalszy nastąpi



piątek, 21 października 2016

Szczęście cz.7 - Od Rosity, Nirmeri, Azury, Shanti

Od Rosity
Z rana poszłam szukać Karyme, zniknęła kiedy się obudziłam. Miałam dzisiaj dosyć silne skurcze, zatrzymywały mnie coraz to częściej i były coraz silniejsze. Mogłam już urodzić, minęło już tyle czasu... Bałam się tego... Czekałam aż bóle przejdą by ruszyć dalej, nie spodziewałam się że zatrzymają mnie na dobre, na dodatek w miejscu mało odwiedzanym przez inne konie. Nie chciałam tu rodzić, mogłam mieć problemy. Upadłam na przednie nogi, zaciskając zęby z bólu, nie mogłam przez chwilę się poruszyć. Nie przechodziło. Przesunęłam się kawałek próbując się podnieść, przetarłam sobie tylko przednie kolana, drżały mi tylne nogi, co nie ułatwiało sprawy. Ziemia była mokra, a ja poczułam woń krwi i jakiś inny zapach, popatrzyłam za siebie, upadając przy tym na bok. Ból stawał się nie do wytrzymania, pot już spływał mi po czole. Kontem oka dostrzegłam szlak z krwi i wód płodowych, ciągnął się na dwa metry, tyle udało mi się przemieścić. Dostałam zadyszki, sapałam, przechodząc następne skurcze, które nie odpuszczały. Zamknęłam oczy, starając się nie kulić nóg. Musiałam urodzić, właśnie teraz, nie wiedziałam jak... Nigdy tego nie robiłam, więc wsłuchać się mogłam jedynie w instynkt, w to co mi podpowiadał.
Pomęczyłam się z godzinę nim wreszcie ono wydostało się na świat. Skurcze nie chciały mi jednak minąć. Byłam cała zalana potem i zapłakana jednocześnie, zaczęłam już nawet krzyczeć, te bóle były gorsze od poprzednich. Chyba... Chyba było jeszcze jedno źrebie... Zwijałam się z bólu, poczułam krew w pysku, bo tak mocno zacisnęłam zęby. Gdybym tylko mogła to błagałabym żeby to się skończyło. Poród przeciągał się z godziny na godzinę, traciłam siły, chciałam je urodzić, starałam się na tyle na ile mogłam... Nie chciało się udać.
Zbliżał się ranek, nie wiedziałam co z źrebakiem które zdążyłam już urodzić. Drugie nadal tkwiło w martwym punkcie.
Słońce wzeszło. Poddałam się, nie miałam już sił. Bałam się że umrę z wycieńczenia, że ono umrze razem ze mną... Zawiodłam je...

Przysypiałam budząc się co jakiś czas, na wpół nieprzytomna. Walczyłam już tylko o to by nie zasnąć. Próbowałam zebrać się w sobie aby urodzić, musiałam je urodzić... Tak bardzo bałam się śmierci... Ledwo co oddychałam... Gdyby Pedro tu był... Albo ktokolwiek...
Usłyszałam kroki, postawiłam uszy w stronę dźwięku, kontem oka zauważyłam sylwetkę niebieskiego konia i ptaka, który poleciał w moją stronę. Wylądował na mojej łopatce, przyglądając się wszystkiemu.
- Zaczekaj, muszę lecieć po kogoś do pomocy - poznałam głos sroki, nim ją rozpoznałam wzrokiem. Na prawdę byłam wycieńczona... Przysnęłam, otwierając dopiero oczy, gdy poczułam zimne nogi ptaka na mojej przedniej nodze.
- Co mam robić? - spytał ktoś.
- Będziesz trzymać je za nogi i ciągnąć, delikatnie z wyczuciem - wyjaśniła Dika.
- Czyli jak?
- Po prostu ciągnij, widziałam kiedyś jak robili to ludzie, musi się udać - sroka zeskoczyła na ziemie, obok mojej szyi: - Musisz nam trochę pomóc - zwróciła się do mnie. Zamknęłam oczy, starając się z całej siły, kolejne dźwięki słyszałam jako zagłuszone, tak jakby w zwolnionym tempie. Przez wysiłek wkrótce straciłam całkiem przytomność.

Od Nirmeri
Byłam trochę przerażona tym widokiem, starałam się zająć pierwszym źrebakiem, jakoś je oczyścić, nie szło mi najlepiej bez otwierania pyska. Przynajmniej ono żyło. Lepiej było nie patrzeć na to co wyprawia Safira z Diką, bo właśnie ją znalazła sobie do pomocy, ja nie dałabym rady.
- Ciągnij mocniej! - wołała sroka.
- A jak coś jej zrobię albo źrebakowi? - Saf puściła, widziałam tylne nogi źrebaka już prawie całe na zewnątrz.
- Musimy je uratować... Ciągnij!
Safira znów złapała za nogi źrebaka, siłowała się z nim. Rosita straciła przytomność, kiepsko to widziałam. Dika musiała być chyba świadoma że coś jej może uszkodzić.
- Przyłóż więcej siły - sroka wylądowała na grzbiecie Safiry, która spojrzała na nią, nie przerywając przy tym. Kopyta ślizgały jej się już w grząskim podłożu. Źrebak wyszedł nieco bardziej. Odwróciłam głowę, patrząc gdzieś w krajobraz. Czekałam aż to dobiegnie końca. To było dość brutalne, nie byłam pewna czy Dika miała dobry pomysł, by w ten sposób wyciągnąć źrebaka. Potrwało im to dobre kilkanaście minut.
- Jest - głosowi Dice towarzyszył trzepot skrzydeł, szybowała nad źrebakiem, aby wylądować delikatnie na nim, zaczęła czyścić ją dziobem. Safira sapała ciężko, uspokajając po woli oddech.
- Dlaczego Nirmeri nie mogła ci pomóc? - spytała.
- Ona...
Źrebie zerwało się nagle, zrzucając srokę, niemal ją przygniotło. Może przez szok, choć nie wyglądało jakby się bało. Wstawało energicznie, próbując utrzymać się na nogach, chciało już nawet biegać. Przewracało się nieporadnie i robiło fikołki. Dika wzbiła się do lotu unikając kolejnego stratowania. Pierwsza z klaczek obserwowała siostrę, po czym sama rozpoczęła próby wstawania. Podniosła się na chwiejnych nogach, niepewnie stąpając, upadała kiedy zbyt długie nogi źrebaka jej się plątały i tak aż do skutku, spokojniej niż siostra i nieco lepiej. Druga mała przeturlała się do Rosity, spadając na jej brzuch. Zaczęła ją szturchać i ciągnąć za grzywę.
- Saf weź ją... - kazała Dika, zniżając lot na poziom głowy karej, jednak ta była bardziej zainteresowana źrebakami niż ja i nie zauważyła nawet że sroka coś do niej mówi: - Safira...
- Tak?
- Weź ją - ptak wskazał na źrebie.
- Dlaczego?
- Muszę sprawdzić co z Rositą - Dika udała się w tamtą stronę wraz z Safirą. Musiała szarpać się z małą, aż ją puściła odpuszczając.
- Nirmeri pomóż jej jakoś... - Dika już siedziała na nieprzytomnej Rosicie.
Podeszłam odpychając tylko klaczkę, bez możliwości otwierania pyska nie było zbyt łatwo, ale wraz z Safirą jakoś oddaliłyśmy się z małą. Umiała już chodzić, co prawda niezdarnie i czasami się potykając.
- Od... Oddalmy się - powiedziałam, po drodze zabrałyśmy też jej siostrę, zatrzymując się kilka metrów dalej. Druga wpadła na pierwszą przewracając ją, zaczęły się przepychać między sobą, na wzajem próbując się przewrócić, chichotały przy tym, więc to musiała być zabawa. Safira położyła się na ziemi, małe i ją zaczęły zaczepiać. Wygłupiała się z nimi. Na pewno czuła się swobodniej niż ja. Nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować, stałam tylko obok, zerkając na klaczki i co jakiś czas w stronę Rosity i Diki, która ją oglądała.

Od Rosity
Otworzyłam oczy, kiedy wokół było ciemno, poczułam niemal od razu ból, co oni mi zrobili? Zacisnęłam zęby, chcąc to jakoś przetrzymać i wstać. Nie miałam szans, aby się podnieść, jak lekko się podnosiłam ból zwalał mnie z nóg i tak bardzo się nasilał że z trudem łapałam oddech. W końcu podniosłam tylko głowę, rozglądając się za źrebakami, nawet ich nie widziałam tuż po urodzeniu, czy je poznam?
W mroku ledwo zauważyłam Safire, a w nią wtulone klaczki, obie były identyczne, poznałam po zapachu że to moje córki. Nie chciałam by były tam, tylko obok, mogłabym je przytulić i lepiej poznać... Bałam się że już ich nie odzyskam, co było irracjonalne, ale nie mogłam się pozbyć tego lęku.
- Trzymaj... - sroka przysłoniła mi widok, ściskała w krótkich szponach jakąś roślinę: - To na wzmocnienie.
- Dlaczego one nie są przy mnie? - musiałam spytać.
- Nie było pewne czy przeżyjesz, ale skoro się ocknęłaś to najgorsze już za tobą.
- Co mi zrobiłyście? - skuliłam tylne nogi, by choć o drobinę złagodzić ból, co nie dawało i tak rezultatu.
- To nie było celowe... Zmuszona byłam wybierać, wybrałam źrebaka i skupiłam się na jego ratowaniu.
- Przepraszam... - sroka wylądowała na ziemi. Spojrzałam na nią zaniepokojona, coś złego się stało.
- Bóle miną, jak tylko się zagoi, ale nie utrzymasz już drugiej ciąży. Na twoim miejscu w ogóle nie starałabym się już o źrebaka, to tylko ci zaszkodzi, a na zajście w ciąże i tak masz marne szanse - mówiła zupełnie normalnym tonem, była obojętna, może dlatego że jestem dla niej obca. To nie ułatwiało sprawy. Zacisnęłam oczy, odwracając od niej głowę, bo czułam już jak lecą mi łzy.
- W porządku... - wymajaczyłam po chwili, myślami będąc przy córkach, chciałam je odzyskać.
- Będziesz je karmić mlekiem? - spytała bez żadnego współczucia.
- Czemu pytasz?
- Jeśli chcesz je karmić, nie mogę ci nic podać, będziesz musiała znosić ból, więc lepiej aby wykarmiła je inna klacz, dzięki temu szybciej wydobrzejesz i...
- Nie chcę niczego - przerwałam jej, położyłam głowę na ziemi, próbując zasnąć. Skończyło się na tym że otwierałam ciągle oczy i patrzyłam w stronę córek, roniąc też łzy. Ptak już dawno odleciał.

W środku nocy obudziła się jedna z klaczek. Podniosłam głowę, córka patrzyła w moją stronę.
- Chodź skarbie... - mogłam ją tylko próbować zachęcić, sama nie byłam w stanie wstać... Nawet nie mogłam w pełni się nimi zająć. Mała była zmieszana i niepewna, wahała się czy podejść. Kiedy obudziła się druga od razu podbiegła do mnie się przytulić, uśmiechnęłam się lekko, obejmując ją ostrożnie i delikatnie łbem, nie wiedziałam jak mocno mogę ją przytulić, a nie chciałam jej zrobić krzywdy. Pierwsza z klaczek też się zbliżyła, wpychając się na miejsce siostry, zazdrosna o nią.
- Nie kłóćcie się - powiedziałam łagodnie, kładąc się na bok: - Musicie coś zjeść... - obie poczuły już zapach mleka, bo przepychały się do niego. Gdybym stała, nie musiałby by walczyć, jedna ssała by po jednej stronie, a druga po drugiej. Nie chciałam by się spierały, złapałam jedną z nich przysuwając do swojej klatki piersiowej. Ciężko je było odróżnić po wyglądzie, nie dostrzegałam żadnej różnicy, mogłam je rozróżnić tylko po charakterze. Ich oczy były tak podobne do ich ojca, przywodziły mi na myśl Pedro. Gdyby mógł je zobaczyć... Nie, nie może, musi być przy synu... Kogo ja oszukiwałam? Czułam się zdradzona, a nie powinnam, nie powinnam go winić, to była tylko pomyłka, myślał że nie żyję. Nie zdradził, ale i tak to za bardzo bolało, że był z inną klaczą, nie potrafiłam tego zaakceptować... Nakarmiłam drugą z klaczek. Zasnęłyśmy potem w trójkę, w oczekiwaniu na nowy dzień.

Od Azury
Chodziłam nerwowo w kółko, w środku jaskini, spędziłam w niej uwięziona kilka długich miesięcy. Lena nie chciała mnie wypuścić, a żeby brakowało mi sił, głodziła mnie przez kilka dni, po czym przynosiła mi jedzenie, a gdy się na nią rzucałam, przedłużała mi głodówkę. Próbowałam już wszystkiego, obrażałam się na nią, nie odzywając się słowem, wyzywałam, atakowałam, rzucałam się na ściany jaskini, a nawet poniżyłam się do tego żeby ją błagać żeby mnie wypuściła. Nic nie skutkowało. Gdybym nie widziała w ciemnościach najpewniej straciłabym już dawno wzrok w tym mroku. Ciągle musiałam słuchać jak się kłóci z Pedro, wrzeszczeli na siebie w dzień w dzień. Chciałam tylko wrócić do domu. Czy to tak wiele? Tak bardzo mi ich wszystkich brakowało. Nie przypuszczałam że będę tęsknić nawet za Safirą.
Skała się przesunęła o kawałek, podbiegłam do niej, Lena wrzuciła mi parę kępów trawy.
- Wypuść mnie stąd! - wrzasnęłam, zasunęła już głaz, musiała go blokować tymi swoimi zaklęciami, albo ze środka nie można było go przesunąć, próbowałam już tyle razy... Uderzyłam o skałę parę razy, mocniej niż zwykle, chyba sobie coś zrobiłam, bo zaczęłam utykać na jedną nogę.
- Uspokój się - odparła z zewnątrz, słyszałam jak się po woli oddalała.
- Nie zjem ani kęsa tej zgniłej trawy! - wyglądała na smakowitą, zdeptałam ją kopytami, przetarłam o ziemie, żeby tylko nie wziąć jej do pyska. Odczuwałam niestety głód. Po niedługiej chwili słyszałam już jak się kłócą. Krzyknęłam zirytowana odchodząc na koniec jaskini i kuląc uszy by tylko nie słyszeć ich wrzasków. Nienawidziłam już ich darcia się na siebie. Położyłam się wpatrując się w podłoże, przez te długie miesiące poznałam każdy jego szczegół.

Od Shanti
Pozwoliłam Karyme się wypłakać, nie umiałam już jej zrozumieć. Raz zachowywała się tak raz inaczej, najgorsze było kiedy nic do niej nie docierało. Obawiałam się że oszalała, pamiętałam historie z Shady, nie chciałam przeżywać tego co Zima, czy Snow. Sama chciałam się nią zająć, a teraz nie dawałam już rady. Rosita jak zniknęła, tak i teraz jej nie było, mogłam liczyć wyłącznie na siebie. Poczułam czyiś dotyk, spojrzałam w górę.
- Snow... - uśmiechnęłam się lekko na jego widok, może nie mógł mi pomóc z Karyme, ale sama jego obecność była ogromnym wsparciem.
- Nie chciałem być sam, tylko z tobą - położył się przy mnie, wtuliłam w niego głowę.

Od Azury
W końcu przestali, usłyszałam tylko jak Lena tu biegnie, położyła się przy skale i zapłakała. Sama się tam ułożyłam, tyle że po drugiej stronie, od wewnątrz.
- Dlaczego on ciągle mnie tak dręczy? Co ja mu zrobiłam?! Nie może odejść jak tak bardzo tego chcę?!
- Przyszłaś się wyżalić? - parsknęłam, po chwili wpadło mi do głowy że to nie jest taki zły pomysł: - Przykro mi - dodałam jak najbardziej umiałam współczującym tonem, przewracając przy tym oczami, dobrze że nie mogła mnie zobaczyć.
- Kłamiesz...
- Nie, poczytaj sobie w moich myślach - to była ironia, ale mówiłam normalnie, więc nie mogła jej wyczuć.
- Ostatnio mój dar nie chce się ujawnić. A Pedro czepia się o byle co, ciągle na mnie wrzeszczy i o wszystko mnie obwinia, nie mogę już tego znieść.
- Dlaczego sama nie odejdziesz? - "i w końcu przestaniesz mnie mieć za niewolnice" dodałam w myślach.
- Nie chcę zostawiać syna.
- Weź go ze sobą - starałam się nie być złośliwa, mimo że jej nie znosiłam.
- Pedro mi na to nie pozwoli.
Zapadła długa cisza, chciałam chwilę przeczekać, by sprawnie zmienić temat, bez podejrzeń że o to mi od początku chodziło.
- Podasz mi trawy? Tamtą zniszczyłam... - poprosiłam.
- Drugi raz będziesz głodować na własne życzenie - podniosła się, po chwili odsuwając skałę, czatowałam przy niej. I od razu wcisnęłam w szczelinę nogę. Lena próbowała ją wypchnąć, a ja przecisnąć się łbem, zdesperowana nie zwracałam uwagi na ból. W końcu mnie uderzyła, popychając do środka. Skoczyłam na skałę, obijając się tylko.
- Wypuść mnie w końcu! Po co mnie tu zamknęłaś?!
- Wiedziałam że coś kombinujesz...
- Nie chce tu być, nie rozumiesz?!
- Potrzebuje cię, mam z kim normalnie porozmawiać.
- To jest twój głupi powód?! Wyżywasz się po prostu na mnie! Znalazłaś sobie ofiarę!
- Wszyscy myślą że nie żyjesz, nikt cię nie szuka. Zawdzięczasz mi życie, jesteś mi dłużna i gdybyś pogodziła się z tym miałabyś lepiej niż masz...
- Niech mnie ktoś wypuści! Pomocy! Pomóżcie mi! - zaczęłam krzyczeć na cały głos, zagłuszając Lenę, która kazała mi siedzieć cicho. Myślała że mnie uciszy? Któryś musiał mnie w końcu usłyszeć, albo Pedro, albo ten Pasco czy jakoś tak.
- Co to za wrzaski?! - wreszcie usłyszałam głos Pedro.
- Wypuść mnie stąd! - nie dałam chwili, żeby Lena mogła się odezwać.
- To moja siostra... - wytłumaczyła.
- Nie jestem jej siostrą, jestem Azura! Siostra Karyme, córka Shanti i Snow'a! - wrzasnęłam, musiał mnie pamiętać, przecież był w stadzie, a te szczegóły co mu podałam, to już w ogóle musiały odświeżyć mu pamięć.
- Wiesz dokładnie że ona nie żyję.
- Skąd mam to wiedzieć? Jesteś w ogóle normalna, żeby więzić tu konia?!
- Nie zabronisz mi!
- Nie masz prawa jej tu więzić!
- Mam!
- Uwolnijcie mnie w końcu! - teraz jeszcze będą się o to kłócić?!
- Odsuń się, bo inaczej...
- Inaczej co?! Uderzysz mnie?! Niedługo zabronisz mi nawet oddychać!
- Nie mogę na ciebie patrzeć! Gdyby ten źrebak się nie urodził nie byłoby mnie tutaj!
- To nie jego wina!
- Wiem, to twoja wina! Gdyby nie ty to go by nie było!
- Jak możesz? - załkała.
- Odsuń się, dobrze ci radzę! - wreszcie usłyszałam upragniony dźwięk przesuwanej skały. Wyskoczyłam na zewnątrz jak oparzona, prawie rzucając się na Lenę, Pedro złapał mnie w porę za grzywę, nawet jej nie zdążyłam dotknąć.
- Puszczaj! - wyszarpałam się, odbiegając. Nareszcie byłam wolna. Trochę przytłaczało mnie tyle terenu, a światło raziło w oczy, przez tak długi czas w jaskini, było mi ciężko przywyknąć do tego co jest na zewnątrz.

Od Shanti
Rozmawiałam ze Snow'em szeptem, nie przeszkadzało mi jego proste myślenie i wielokrotne tłumaczenie mu czegoś, cieszyłam się chwilą, prawie tylko dla nas. Była jeszcze Karyme, spała blisko mnie, wolałam na razie nie myśleć co z nią będzie dalej. Skupiłam się na ukochanym, chcąc spędzić chociaż chwilę w radości, a nie smutku. Wpatrywaliśmy się sobie w oczy tak jak kiedyś. Szkoda że nie zdobył się dla mnie na uśmiech, bardzo chciałam go zobaczyć choć przez chwilę szczęśliwego.
- Przejdźmy się gdzieś blisko, tak żeby szybko móc zajrzeć do Karyme, w razie czego - powiedziałam, Snow pomógł mi wstać. Chodzenie szło mi już dość dobrze w tej protezie, ale ze wstawaniem czasami się męczyłam, nie mogąc uchwycić równowagi.
- Czyli dokąd?
- Może tak obok gór - ruszyłam przodem, oglądając się za Snow'em, zapatrzył się na coś. Niespodziewanie ruszył w tamtą stronę biegiem: - Az! -  zawołał radośnie, był na tyle duży, że dopiero jak się oddalił zobaczyłam niebieską klacz biegnącą w naszym kierunku, wyglądała jak Azura, ale przecież... To musiała być Azura. Zapomniałam się przez to wszystko i chcąc pobiec wylądowałam na ziemi. Azura przytuliła przelotnie ojca i jak wstawałam zbliżała się w moim kierunku, Snow biegł za nią.
- Nareszcie w domu... - pomogła mi wstać, wtulając się we mnie, Snow dołączył do nas. Byłam jeszcze zaskoczona, łzy spłynęły mi po policzkach ze wzruszenia. Oby to nie okazało się być tylko dobrym sen... Nie chciałam już puścić córki.
- Mamo - wyrywała się: - Starczy już - w końcu się wyszarpała, chciałam ją znów przytulić, ale się cofnęła.
- Wiem wiem, cieszysz się... Ja też - uśmiechnęła się: - Nareszcie mogłam was zobaczyć.
- Powiedzieli mi że nie żyjesz - wyjaśniłam, nadal przez łzy.
- Nie płacz, przecież jestem. Nic takiego się nie stało - obejrzała się za siebie, podchodząc do śpiącej Karyme. Spojrzałam na Snow'a zaniepokojona, był cały rozpromieniony i chyba nawet nie zauważył że się denerwuje.
- Azura może... - przerwałam, nie umiałam jej zabronić, choć nie byłam pewna czy Karyme jej czegoś nie zrobi, ale jeszcze nie skrzywdziła nikogo, czemu miałabym się obawiać? Może przez to co wyprawiała poza stadem, czy tego chciałam czy nie nie mogłam być pewna co do Karyme. Azura już ją obudziła, przytulając się do niej.

Od Azury
Szkoda że siostra niczego nie odwzajemniła, puściłam ją już.
- Jestem cała - powiedziałam zmieszana, czemu tak dziwnie na mnie patrzyła? A... Pewnie szok.
- Jakaś bezmyślna idiotka mnie uwięziła, inaczej byłabym szybciej... - przerwałam, Karyme zdawała się na mnie nie słuchać.
- Azura, muszę ci coś powiedzieć - mama stanęła obok nas.
- Przygarnęłaś znów jakiegoś źrebaka, a może jesteś w ciąży? - zgadywałam, na pewno próbowała się pocieszyć moją stratą, albo w sumie było jej to obojętne. Nawet nie zauważyli pewnie że zniknęłam, no dobrze, może i tęsknili... I to nawet bardzo, sądząc po łzach mamy... Chyba jednak coś im zależało na mnie.
- Nie... Chodzi o to że Karyme... - mamie załamał się głos, podniosłam się z zniecierpliwioną miną, po tym wszystkim nie chciało mi się bawić w zgadywanki: - Chodzi ci o to... - ściszyłam nieco głos: - Że pomordowała tyle koni?
- Nie - mama odciągnęła mnie kawałek od Karyme: - Źle z nią, ciężko...
- Bzdura - przerwałam: - Karyme nic nie jest, niby dlaczego miałoby być? - szturchnęłam siostrę, zero reakcji, zrobiłam to gwałtowniej, spojrzała na mnie pustym, chyba nawet nieobecnym wzrokiem.
- Fajnie - stwierdziłam ironicznie, zaraz potem uciekając...


Ciąg dalszy nastąpi



czwartek, 20 października 2016

Szczęście cz.6 - Od Wichy, Rosity, Nirmeri, Shanti

Od Wichy
Ulrike nie wróciła. Na własne życzenie pozbędzie się stanowiska, o ile się uda. O ile też spróbuje, bo od rana ociągałam się jak tylko mogłam, zastanawiając się czy na pewno tego chcę. Może chciałam tylko przerwać monotonie i uczucie samotności. Nie mogłam mieć źrebiąt, żaden ogier mnie nie zechcę, nawet nie wiem czy chciałabym by mnie zechciał. Lepiej mi było samej, nikt mnie nie zrani... Może mogłabym przygarnąć jakieś źrebie? Coraz częściej o tym myślałam, ale zawsze było to wahanie że mogę sobie nie poradzić. Z tym bólem po stracie własnego źrebaka... Zresztą chciałam być matką dla Snow'a, a on już nawet o mnie nie pamiętał, co jeśli ono także nie będzie? Znów zostanę sama, po co coś robić i wracać do punktu wyjścia? Spuściłam głowę, los chciał że akurat przywódcy przeszli obok mnie. Poderwałam łeb, odprowadzając ich wzrokiem i jeszcze się namyślając...
- Zima - zawołałam za nią idąc ich śladem. Oboje popatrzyli w moją stronę: - Możemy porozmawiać?
Przytaknęła mi, zbliżając się do mnie, wyglądała nieco lepiej niż poprzednim razem kiedy ją widziałam.
- Ale... Może na osobności?
- To coś ważnego? - zapytała przywódczyni.
- Chyba nie aż tak... - postawiłam jednak mówić przy Danny'm, przecież i tak by się dowiedział, całe stado by się o tym dowiedziało.
- Chciałabym wrócić na stanowisko... Ulrike nie ma więc...
- Jest na poszukiwaniach - Zima jakby posmutniała, domyśliłam się że nadal poszukują Maji, nie zadając zbędnych pytań i nie próbując drążyć tego tematu.
- Wybacz... - wolałam już sobie pójść.
- Możesz zostać zastępczynią - zaproponował mi Danny: - Mamy tylko jednego zastępce, więc przydałoby się ich więcej...
- Ale na razie na okres próbny - dodała Zima, pewnie mi nie ufała.
- To też mi pasuje... Chciałabym się do czegoś przydać.
- Jak znajdziemy chwilę, to wszystko ci wyjaśnimy - powiedział jeszcze Danny, nim oboje poszli w swoją stronę, pewnie na patrol, albo załatwić coś jeszcze innego.

Od Rosity
Musiałam skupić się na źrebaku, dlatego zostałam na łące, skubiąc trawę, teraz na prawdę dużo jadłam, także wolałam nie ociągać się z zaspokojeniem głodu. Wciąż myślałam o tym co się tam wydarzyło. Nie mogłam dłużej zwlekać by tego nie sprawdzić. Poszłam po woli w stronę jaskini. Od paru dni bardzo się oszczędzałam, przez co bóle prawie w ogóle się nie pojawiały, jedynie co jakiś czas na kilka minut odczuwałam lekkie skurcze. Weszłam do środka, najbliżej wejścia stała Karyme, szybko minęłam ją wzrokiem, widząc dalej Szafira, Alegrie i srokę przy Nirmeri, która chyba zasnęła, przynajmniej wyglądała jakby spała, reszta rozmawiała ze sobą prawie szeptem. Nie zauważyli mnie, przyjrzałam się rannej, nie wiele widziałam przez opatrunki na jej ciele, ale najwyraźniej to były poważne rany, zwłaszcza ta między pyskiem, a oczami, gdzie opatrunek układał się tak jakby było tam zagłębienie i na dole i u góry. Obróciłam się do wyjścia, nie mogłam teraz za dużo przeżywać, więc jak już upewniłam się co się stało, to czas wracać. Mimo to stałam nadal w wyjściu. To przez Karyme, wyczułam jej rozpacz, którą w sobie dusiła i szok, w tym nienawiść do siebie samej, wolałam się nie wgłębiać w jej inne negatywne emocje. Kontem oka dostrzegłam że na nic nie zwraca uwagi, musiała już długo tak stać w bezruchu, bo widziałam jak lekko drżały jej nogi, miała napięte mięśnie i zduszony oddech, zbierało jej się na płacz, który pewnie też długi czas wstrzymywała, może nawet traciła chwilami kontakt z rzeczywistością. Nie umiałam jej tak zostawić... Zwłaszcza że nikt inny nie zwracał na nią uwagi... To moja przyjaciółka... Była, ale...
- Karyme - zawróciłam do niej, musiała się pogrążyć w myślach, albo gorzej.
- Karyme... - szturchnęłam ją i nadal nie doczekałam się reakcji, inni spojrzeli w naszą stronę, zapadło milczenie. Wyszłam jej na przeciwko, jej wzrok wydawał się pusty, jakby patrzyła na mnie, ale wcale mnie nie widziała.
- Powiedź coś - prosiłam, zaczęłam się poważnie martwić.
- Rosita, może lepiej odsuń się od niej - podszedł do nas Szafir zaniepokojony, stanął między mną, a Karyme, odsuwając mnie od niej.
- Jest nieobliczalna... Zamordowała mnóstwo koni, sam widziałem... - szepnął, nie spodziewałam się tego.
- Nic ci nie zrobi, może się pogodzicie, co? Dasz jej drugą szanse? - Alegria też się wtrąciła, wolałam już o niczym nie wiedzieć, bałam się że znów może mi się coś stać i narażę przez to źrebaka.
- Skąd wiesz że się przyjaźniłyśmy?
- Od Karyme... Powiedziała mi i chciała się z tobą pogodzić, wtedy jak do ciebie poszła, pomogłam jej... Śledziłam cię z góry i powiedziałam że tu idziesz, wtedy weszła do jaskini i czekała na ciebie. To było w dniu w którym zginęła Azura - wyjaśniła Alegria.
- Wtedy... - skierowałam uszy do tyłu: - Zostawicie nas same?
- Tylko jakby Nirmeri się obudziła to wołaj... - Szafir wyszedł pierwszy, a zaraz po nim Alegria: - Powodzenia - dodała jeszcze z łagodnym uśmiechem.
- Porozmawiajmy... - już prawie ją prosiłam, szarpnęłam w końcu dość mocno za jej grzywę, przynajmniej wtedy zareagowała, odsuwając się ode mnie, patrzyła przez chwilę, po czym spuściła głowę.
- Spokojnie, przyjaźnimy się, prawda? - zbliżyłam się, pochylając samemu głowę, spojrzała na mnie już zapłakana.
- Chce umrzeć...
- Nie mów tak. Wszystko się ułoży, musi... Może chciałabyś zobaczyć się z mat... Z Shanti?
- Nie, ja nie chcę nikogo widzieć... - zacisnęła oczy, po paru sekundach popłakała się na dobre... Przypomniał mi się nagle ten sen, w którym błagała mnie o pomoc. Może na prawdę jej potrzebowała. Runęła na ziemie, nie zdążyłam jej złapać, zaszlochała. Położyłam się przy niej.
- Pamiętasz jak razem się bawiłyśmy? - musiałam spróbować ją jakoś uspokoić. Przytaknęła słabo.
- A pamiętasz jak poznałyśmy Szafira? Jak oddalałyśmy się od domu? Było zabawnie... - uśmiechnęłam się na siłę: - I niebezpiecznie.
- Może niedługo też będzie wesoło - spojrzałam znacząco na brzuch, zaskoczyłam ją i oderwałam na chwilę od negatywnych emocji.
- Jesteś w ciąży? - spytała półgłosem, jakby nieobecna. Przytaknęłam dodając: - Będziesz ciocią.
- Przecież nie jestem twoją siostrą...
- Ale przyjaciółką, po za tym Szafir jest wujkiem dla Safiry, mimo że nie są spokrewnieni - spojrzałam na chwilę w stronę Nirmeri, Karyme wciąż na nią zerkała, z silnym poczuciem winny. Było za szybko by ją do czegokolwiek zachęcać, łatwo mogłam doprowadzić ją do kompletnego załamania.
- Pewnie nic nie jadłaś, może przejdziemy się na łąkę? - lepiej aby wyszła z jaskini i nie myślała choć przez chwilę o Nirmeri.
- Pedro wie? - spytała nagle.
- Jeszcze nie zdążyłam mu powiedzieć... Pomaga szukać mojej siostry - skłamałam, sama chciałabym żeby tak było, na wszelki wypadek powiem jej później jak jest na prawdę, teraz musiała dojść do siebie.

Karyme bardzo łatwo się załamywała, w dalszym ciągu musiałam uważać co przy niej mówię i ją wspierać. Któregoś dnia wyznała mi że upatrzyła sobie jedno miejsce, kiedy odeszła ze stada i każdy kto naruszał jej to miejsce, kończył martwy. Lubiła się wyżywać na ofiarach. Mówiła mi o tym ze szczegółami i dziwną rządzą w oczach, nie byłam wtedy taka pewna czy dobrze robię że jestem przy niej. Zmieniła się i to bardzo od poprzedniego razu. Miała słabą psychikę, potrzebowała opieki, a ja coraz gorzej sobie radziłam, zwłaszcza wtedy kiedy nie chciała wstać, ani nawet rozmawiać, a zdarzało jej się to po kilka dni z rzędu. Musiałam ją uspokajać kiedy czułam że chciała kogoś skrzywdzić. Miewałam bóle, a kilka razy myślałam że poronię, bałam się tego, a jednocześnie tego że Karyme w końcu kogoś skrzywdzi, byłam za nią odpowiedzialna, czułam się odpowiedzialna, bo tylko ja mogłam wyczuć to co ona czuje w danym momencie. Shanti też starała się pomóc, ale ostatecznie nie radziła sobie z Karyme.

Od Nirmeri
Minęło 8 miesięcy, tyle czasu zdrowiałam. Sporo wycierpiałam, miałam trudności z jedzeniem, chwilami z oddychaniem, Dika musiała mi pomagać przy przełykaniu pokarmu. Wciąż bolał mnie żołądek, był uszkodzony. Nawet teraz, gdy już mogłam jako tako chodzić. Sopel co wyszedł wtedy przez grzbiet mojego nosa, uszkodził mi język i pozbył mnie węchu. Ranna się zasklepiła, pozostawiając bliznę, ale nie język, który co prawda zrósł się, ale nie w pełni i utrudniał mi jedzenie. Nie mówiłam wiele, odczuwając też przy tym ból, najlepiej w ogóle nie ruszałabym językiem. Byłam jeszcze bardzo osłabiona, a sroka nic mi nie chciała powiedzieć o córce. Chciałam ją zobaczyć, ale ona trzymała mnie z daleka.
- Otwórz pysk - sroka przyleciała z kijem umazany czymś na końcu, wylądowała na moim grzbiecie.
- Co... to? - spytałam czując piekący ból.
- To na język, pomoże mu się do końca zagoić, a potem weźmiemy się za leczenie żołądka - nogą podała sobie kij w dziób i lecąc wysmarowała mi język tą mazią, musiałam trzymać otwarty pysk nieruchomo. Rozglądałam się po okolicy, sroka wybierała takie miejsca, że wciąż byłam na uboczu daleko od stada, wracałyśmy też później. Ulegałam jej, bo sama się bałam, bałam się że córka znów mi coś zrobi, nie chciałam tego przechodzić drugi raz, ale chciałam ją zobaczyć...

Od Shanti
Szafir wygłupiał się z całą czwórką mrocznych koni, tak szybko dorosły, był dla nich wujkiem tak jak dla Saf. Spędzał też dużo czasu z Alegrią, ale z tego co widziałam, traktowała go jak przyjaciela, mimo że liczył na coś więcej. Powiedział mi o tym że ona mu się podoba, zwątpiłam że będzie z Karyme, sama nie wiedziałam co mam zrobić by jej pomóc... Rosita była wciąż przy niej, czułam się z tym źle, bo to ja powinnam była zająć się córką, zwłaszcza że Rosita była w ciąży. Uparła się jednak... Pomagałam jej tylko, na tyle na ile umiałam. Straciłam już dawno nadzieje że Azura żyję.
- Snow, ja idę - podniosłam się z ziemi, odpoczywałam chwilę z ukochanym, ale już chyba o drobinę za długo, niepokoiłam się już o Karyme.
- Mamo, zaczekaj - dobiegła do mnie Saf: - Mogę też pomóc? - zapytała, wyrosła na piękną klacz z miłym usposobieniem, zupełnie nie przypominała swojej babci, no może tylko z wyglądu.
- Właściwie to nie wiem...
- Karyme nie zrobi mi krzywdy - poszła ze mną: - Długo jej nie widziałam, a przecież jesteśmy w jednym stadzie.

Dotarłyśmy nad wodospad, w jedno z miejsc w których szukałyśmy Karyme. Safira pierwsza do niej podeszła.
- Dawno się nie widziałyśmy - zagadała, zbliżyłam się rozglądając uważnie: - Nie ma z tobą Rosity? - spytałam, nic nie mówiła, wpatrywała się w jeziorko nad wodospadem.
- Jesteś na mnie zła? - zapytała Saf szturchając ją lekko. Nagle zamroziła całe jeziorko, a spadająca woda uderzała o lód, rozpryskiwała się w naszą stronę i spływała po tafli lodu, dopływając też do ziemi, która ją wsiąkała.
- Karyme... - cofnęłam od niej Safirę: - Czemu to zrobiłaś? Słyszysz mnie? - głos mi się załamał. Saf spojrzała na mnie pytająco: - Obraziła się na nas?
- Nie.. Nie ważne, idź do Snow'a, został sam i pewnie brakuje mu jakiegoś towarzystwa...
- Ale...
- Idź, muszę porozmawiać z Karyme - wolałam jej nie narażać, nie wiem jakbym to przeżyła tracąc też Safire, wystarczyła mi śmierć Azury...
- Dobrze - Saf odeszła w końcu, nie potrzebnie ją ze sobą zabierałam.
- Córeczko... To ja, nie poznajesz mnie? - stanęłam na przeciwko Karyme: - Cofnij lód...
- Nie jesteś moja matką - powiedziała szorstko, zamrażając już sam wodospad.
- Karyme... - powstrzymałam łzy, jej słowa raniły, ale musiałam być silna. Patrzyła na mnie pustym wzrokiem. Poczułam się obco przy niej, jakbym miała do czynienia z kimś innym, a nie z tą biedną klaczką, która nie mogła wstać, której pomogłam, pokochałam jak córkę i... Ona umarła... Tak się właśnie czułam, jakby umarła... Straciłam już dwie córki, a nie jedną...
- Co się z tobą stało? - zapytałam łamiącym się głosem i z łzami w oczach, które jeszcze cudem nie wypłynęły. Miałam dość, ona taka nie była, jak teraz, przez te najbliższe miesiące. I znów milczała, jakby nie zauważała niczego wokół.


Ciąg dalszy nastąpi



środa, 19 października 2016

Szczęście cz.5 - Od Alegri, Azury, Shanti, Szafira

Od Alegri
Zostałam z Karyme, chyba jako jedyna traktowałam ją normalnie. Nie była taka do końca zła, mogli dać jej szanse. Zwłaszcza teraz.
- Ona przeżyję, wierzę że im się uda - mówiłam do niej, spoglądając w stronę obcej, Szafira i Diki. Sroka mogła tylko szybować, ciężko by się jej latało, ze zwichniętym skrzydłem to nie wykonalne. Wiedziała dość sporo, podczas gdy obca polegała na czarach, sroka korzystała z wiedzy.
- Doszło do zatrucia organizmu... - poinformowała Dika. Nastawiłam uszu zastanawiając się dlaczego.
- Jak to? Przecież jej nie otruła - zapytał Szafir.
- To przez odwodnienie.
Obca parsknęła, ze złości kopnęła w ziemie, ale dość słabo, wyglądała na wycieńczoną.
- Aż tak źle? - wtrącił Szafir.
- Nawet nie wiesz jak fatalnie...
- Ktoś musi polecieć po zioła... Ktoś kto się zna i wie które zerwać... Musimy skombinować odtrutkę... Alegria... Polecimy razem... - sroka mówiąc, odwróciła się w moją stronę, przytaknęłam.
- Będzie dobrze - uśmiechnęłam się pocieszająco do Karyme, na chwilę kładąc na niej skrzydło, nie reagowała, tylko płakała cicho, nie odzywa się jeszcze ani razu słowem. To nic... Wierzyłam że nam się uda, a wtedy i ona poczuje się lepiej. Podeszłam, sroka wzleciała mi sprawnie na grzbiet, wzbiłam się szybko do lotu. Najszybciej jak się dało, zerwałam odpowiednie zioła, Dika mi je wskazała, tak jak miejsce w którym rosną. Później Lena, tak miała na imię ta klacz, musiała swoimi zaklęciami przenieść roztarte i rozpuszczone już we wodzie zioła do ciała Nirmeri. Podczas tego wszystkiego byłam przy Karyme, mimo że mnie przez cały czas ignorowała, pocieszałam ją i na swój sposób wspierałam, nigdy nie wychodziło mi to tak ciężko jak przy niej. Miałam sporę wyzwanie.

Minęło kilka dni, a oni nadal walczyli o życie Nirmeri. Lena znikała nocami, chodziła nie wyspana, podróżowała dokądś o zmroku i wracała późnym rankiem. Nie chciała o tym rozmawiać. Ja wciąż byłam przy Karyme, jako jedyna, dlatego nie pomagałam reszcie. Szafir chciał już wracać do stada, ale przez stan Nirmeri, nie mogliśmy się przenieść. Z Karyme było źle, choć ja nie traciłam nadziei, że i jej się poprawi, mimo że leżała wciąż w tym samym miejscu i nie reagowała na nic, nie odzywała się, już nawet nie płakała.
- Zjesz coś? - dziś przyleciałam z wyjątkowo zieloną i soczystą trawą, sam zapach kusił by ją zjeść, podsunęłam jej jedzenie pod nos, kładąc się na przeciwko i uśmiechając przyjaźnie, nie spodziewałam się akurat w tym momencie reakcji. Ależ się zdziwiłam, kiedy ona spojrzała na mnie. Mój uśmiech już nie był taki pewny.
- Chce umrzeć - obróciła się do mnie tyłem.
- I co dalej? - spytałam: - Nie chciałabyś poprawić relacji z matką? - przez te kilka dni zdążyłam się dowiedzieć kim właściwie Nirmeri jest dla Karyme.
- Ona żyję i zobaczysz że wkrótce się obudzi - podniosłam się: - Zdążysz wszystko naprawić.
- Zostaw ją, nie warto... - podszedł do mnie Szafir. Przy nieprzytomnej Nirmeri została teraz tylko Dika, z racji tego że Lena akurat dzisiaj nie wróciła rano, a było już południe.
- Dlaczego?
- No rozejrzyj się tylko...
Wiedziałam że chodzi mu o to że nadal jesteśmy otoczeni zwłokami, ale przecież to już było. Teraz Karyme nikogo nie zabiła, nie bałam się już jej nawet, nie była groźna, raczej załamana.
- Daj jej szanse...
- Szanse? Ja ją znam, od źrebaka, nigdy nie była taka... Okrutna, wręcz zepsuta, nie zasługuje byś przy niej czuwała, czy co tam robisz...
- A może warto?
- Nie męcz się już z nią, chodź... - chciał złapać mojej grzywy, odepchnęłam go lekko skrzydłem.
- Jednak zostanę - wzięłam jego słowa na żarty, mimo że pewnie mówił poważnie na temat Karyme.
- No chodź... - połaskotał mnie po boku, zaśmiałam się lekko, wzlatując do góry, nad nim: - Szafir, co ty wyprawiasz? - spytałam, uśmiechając się do niego.
- Chodź, przejdziemy się - odwrócił się, oglądając za mną, wylądowałam już przy Karyme.
- Z chęcią, ale kiedy indziej... - położyłam się, uśmiechając się do niego rozbawiona.
- Co?
- Nic... Pomyślałam że zakochałeś się we mnie...
- Skąd - uśmiechnął się nerwowo, kiwając głową na nie: - Mówiłem serio, zostaw ją - zmienił ton na przesadnie poważny.
- Nie.
- Za kilka godzin wracamy do stada i nie pozwolę ci tam jej zatargać.
- Dlaczego?
- Wszystkich powybija, chcesz tego?
- Nikogo nie skrzywdzi - rozpostarłam skrzydła, by zasłonić Karyme, na wszelki wypadek.
- Na pewno?
- Ja wiem że nie.
- Nie chce iść z własnej woli to ją zostaw, ktoś musi mi pomóc przenieść Nirmeri.
- No dobrze, namówię ją - jak tak na niego patrzyłam, to chyba go zamurowało.
- Dam radę - dodałam pewnie z lekkim uśmiechem.

Od Azury
Otworzyłam oczy, słysząc odgłos kroków, no nareszcie się tu pofatygowała, chyba chciała bym umarła z głodu, bo dopiero teraz przyniosła mi trawę.
- Wyglądasz okropnie - powiedziałam co widziałam, Lena chyba z dobre parę nocy nie spała, a jej grzywa i sierść były zabrudzone.
- Mówiłam ci już że muszę pomagać i tobie i tamtej... Myślisz że to przyjemne raz być tam a raz tutaj?
- To bądź tylko tutaj... Ona sama się prosiła o śmierć.
- Zamknij się!
- Już drugi raz ją ratujesz!
- Nie mogę się doczekać aż wrócisz do domu, wiesz?! - pochwyciła w pysk jakąś misę, znów miała zamiar dawać mi jakieś świństwo. Ile jeszcze miałam tu leżeć? I czekać, czekać, ciągle czekać! Nawet ze mną nie siedziała. Nastawiłam oba uszu, zdaje się ktoś ją wołał.
- Jeszcze tego brakowało - skierowała się w stronę wyjścia.
- Szukają cię dobre kilka dni - zdążyłam ją poinformować nim wyszła. Nasłuchiwałam jak się oddala. Podniosłam się z ziemi, byłam jakaś taka ociężała, albo wydawało mi się przez to że tyle już leżałam. Chciałam wyjść, ale zakręciło mi się w głowie i nawet nie wiem kiedy wylądowałam na ziemi. Zacisnęłam zęby poirytowana, pragnęłam już wrócić do domu...

Od Alegri
- Wyruszamy... - obudziłam Karyme, zbliżało się popołudnie. Zostaliśmy tutaj tak długo, chyba tylko po to, by zaczekać na Lenę.
- Chodź z nami, twoja mama się ucieszy na twój widok, jak tylko się obudzi - mówiłam, wsunęłam w końcu głowę pod jej pysk, podnosząc jej głowę, szybko ją odsunęła.
- Nie jesteś sama, możesz na mnie liczyć - kontem oka spojrzałam na Szafira, zajął się rozmową z Diką, zyskałam nieco więcej czasu.
- Pamiętasz? Chciałaś się pogodzić z przyjaciółką i na pewno masz kogoś tam jeszcze, prawda? Nikt się nie dowie co zrobiłaś, Szafir i Dika będą milczeli. Nie chcesz zacząć od nowa? - próbowałam dalej.
- Karyme... - doszedł do nas Szafir: - Chodź z nami, ja zapomnę o wszystkim... Alegria ma rację. Dam ci drugą szanse, myślę że Rosita też... A stado... Stado się o niczym nie dowie...
- Przemyślałeś to? - szepnęłam ucieszona, przytaknął mi dyskretnie. Jak dobrze że zmienił zdanie.
- Będzie dobrze... - Szafir złapał ją za grzywę, po czym puścił, kładąc się na ziemi i przytulając się do niej, nawet wtedy nie zareagowała: - Wiesz co? Zawsze chciałem ci coś powiedzieć... Że cię kocham - puścił ją, patrząc na nią, odwróciła od niego głowę. Westchnął, podnosząc się z ziemi: - Najpierw zaniesiemy Nirmeri... To, i powrót tutaj potrwa nam z dwa dni, ale już trudno - podszedł do matki Karyme, a ja wraz z nim. Podnieśliśmy ją ostrożnie, pomagałam sobie przy tym skrzydłami. Dika wzleciała na szyję Szafirowi, nadal nie mogła latać. Ruszyliśmy, rozmawiając ob drogę o niczym ważnym, tak dla zabicia czasu. Podziwiłam okolice, teraz gdy nie musiałam się spieszyć mogłam nacieszyć się każdym skrawkiem zieleni, zauważonym gryzoniem, ptakiem czy też motylem, kolorem nieba, chmur, kamyków, pajęczyn, tak nawet nimi. Były pięknymi tworami, zwłaszcza te puste, splecione nie dawno, jeszcze nie naciągnięte przez żadnego owada i nie zniszczone. Za drzewami kryła się puma, ale nie polowała na nas, miała w łapach młode, które czule wylizywała językiem, uśmiechnęłam się na ten widok, słuchając jednocześnie słów Szafira. Drapieżnik nawet się nie domyślił że go dostrzegłam, wolałam nie niepokoić pumy, to też nie wspomniałam o niczym Szafirowi.
- Wiesz, zachowujesz się trochę jak Nirmeri, ona też odbiega wszędzie wzrokiem jak się z nią rozmawia.
- To nie tak... Ja po prostu podziwiam wszystko wokół, wystarczy spojrzeć i zobaczyć jak piękny potrafi być nasz świat.
- Yyy... Co? - uśmiechnął się na wpół śmiejąc: - To taki żart czy...
- Mówiłam serio, spójrz chociażby na te kwiaty - wskazałam mu pyskiem wybrane miejsce. Czerwone kwiaty rozwiewane przez wiatr, krążyła wokół nich pszczoła, a jakiś metr dalej zjawił się też motyl.
- A... No tak - Szafir skierował się w tamtym kierunku, musiałam podążyć za nim, bo przecież razem nadal nieśliśmy nieprzytomną Nirmeri. Zerwał jeden z kwiatów, wsadzając mi go w grzywę.
- Dziękuje, nie musiałeś... - uśmiechnęłam się lekko.
- Pięknie ci z nim - dopowiedział rumieniąc się.
- Może... - położyłam lekko uszy, jeszcze żaden ogier się tak wobec mnie nie zachował i czułam się dosyć nieswojo.
- Chodźmy lepiej dalej - powiedziałam szturchając go wesoło skrzydłem, gdy staliśmy tak w milczeniu.
- A... Właśnie, szkoda czasu - Szafir dopiero po sekundzie jakby wyrwał się z zamyślenia.

Byliśmy już blisko, przekraczaliśmy granice. Grzbiet już z lekka mnie bolał od dźwigania, ale nie narzekałam, ani ja, ani Szafir. Grunt to przejść jeszcze kilkanaście kroków, a potem można już odpoczywać. Już niedaleko.
- Zaczekaj... Słyszysz? - Szafir obejrzał się do tyłu, a ja chwilę potem zrobiłam to samo. Uśmiechnęłam się do Karyme, szła za nami, wiedziałam o tym od paru godzin, ale nie zamierzałam wcześniej dać znać Szafirowi, szkoda było zepsuć niespodziankę.
- Chodźmy chodźmy - odezwałam się, ponaglając, gdy już chwilę tak staliśmy.

Od Shanti
Po dość długich poszukiwaniach znalazłam Snow'a, leżał w pobliżu gór, położyłam się przy nim bez słowa, wtulając się w jego grzywę.
- Nirmeri mówiła że Azura żyję, sama już nie wiem jak jest na prawdę... - westchnęłam ciężko, nie miałam siły już płakać, za dużo łez wylałam. Na dodatek te wszystkie pytania nie dawały mi spokoju. Azura w końcu żyję czy też nie? Skąd Nirmeri miałaby to wiedzieć? Dlaczego powiedziała to w taki sposób i od razu zniknęła? Co się tu dzieje?
- Nie wiem już komu wierzyć - odezwałam się znowu, przez chwilę patrząc w to samo miejsce co ukochany, po czym spojrzałam na niego: - Snow.
Doczekałam się by popatrzył też na mnie, jego mina była obojętna.
- Och... Snow, chociaż ty bądź silny... - w oczach zebrały mi się łzy.
- Nie płacz... - wymamrotał, tuląc mnie do siebie, skuliłam uszy, przytulając się do niego mocniej. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, przy nim było mi lżej, niż jakbym była sama.

Od Szafira
Położyliśmy ostrożnie Nirmeri już w jaskini. Nikogo nie było, co nie wywarło na mnie dużego znaczenia, w końcu już południe, następnego dnia. Ciężko mi było uwierzyć że szliśmy tak całą noc. Przy Alegri, nie miałem żadnego poczucia czasu... No nieźle, już trzy klacze mi się podobają, a właściwie to dwie, bo Karyme... Nadal czułem do niej tylko negatywne uczucia, to całe mówienie że mi się podoba, że ją kocham, zrobiłem to by poszła z nami, dla Alegri, ale absolutnie nie musiała o tym wiedzieć. A właśnie, gdzie ona się podziała? Rozejrzałem się i nie mogłem jej dostrzec, przed chwilą stała przecież obok, nawet Karyme tu była, spojrzałem jeszcze na Nirmeri i wtedy zobaczyłem też Alegrie, leżała na ziemi. Ulżyło mi że nigdzie tajemniczo nie zniknęła.
- Zmęczyłaś się? - zapytałem.
- Trochę... - odparła z uśmiechem: - Może chwilę odsapniemy?
- Pewnie - ułożyłem się obok niej bez wahania, dopiero po chwili czułem lekkie skrępowanie. Głupio mi się zrobiło że tak się do niej pchałem... Jej to chyba nie przeszkadzało, właściwie to patrzyła w stronę Karyme, która stała tam gdzie stała, kilka kroków od Nirmeri, znów nie kontaktowała.
- Ja to jestem szalony... - przerwałem, w porę powstrzymując się by nie powiedzieć czegoś o Karyme, chciałem zażartować z tej sytuacji z nią, a przecież ona tu była, nie wiadomo co mogłoby jej przyjść do głowy.
- Dlaczego?
- To miał być żart, ale coś mi nie wyszło... - podniosłem się gwałtownie, coś spadło mi z szyi.
- Szafir... Uważaj trochę... - odezwała się Dika już z ziemi. Musiała pewnie przysnąć ob drogę, a ja o niej zapomniałem.
- Wybacz... - może dobrze mi zrobi jak przestanę chociaż przez chwilę myśleć o Alegri, jeszcze się przed nią ośmieszę i będzie nici z nawiązywania znajomości, a potem może i czegoś więcej? Jak na razie to miałem u niej większe szanse niż u Rosity.
Sroka nastroszyła na chwilę pióra otrzepując się, po czym rozprostowała skrzydła i podreptała do Nirmeri: - Musimy ją w końcu obudzić - odwróciła głowę w naszą stronę: - Znasz może jakąś roślinę o silnym zapachu, takim bardzo intensywnym? - zastanowiła się.
- Pewnie nie ale... - przyszło mi coś do głowy, to mogłoby się udać: - Mógłbym taką w sumie skombinować, chwilkę... - wyszedłem szybko z jaskini, biegnąc od razu na łąkę. Przeszukałem ją błyskawicznie wzrokiem. Szukałem Rosity, a ona sama do mnie podeszła.
- I co z Nirmeri? - zapytała.
- Nie za dobrze, ale udało nam się ją uratować, długo by opowiadać... A ja mam taką szybką prośbę - przeszedłem od razu do sedna, rzeczywiście to potrwa tylko chwilkę.
- Jaką?
- Mogłabyś wyczarować roślinę, o bardzo intensywnej woni? Tak żeby obudzić kogoś nieprzytomnego - wyjaśniłem pospiesznie.
- No dobrze... - użyła mocy, a przed moimi nogami wyrósł jakiś chwast, który swym zapachem aż drażnił mnie w chrapy.
- Normalnie w naturze jest trująca, ale nie ta, nic ci nie grozi... - nie zdążyła powiedzieć, a zerwałem roślinę i niemal od razu znalazłem się w jaskini. To coś by chyba wszystkich pobudziło. Położyłem ją przed pyskiem Nirmeri, zaskoczony że od razu się nie wybudziła. Po paru sekundach zaczęła kasłać, otwierając potem i oczy. Dika wyrzuciła roślinę gdzieś w stronę ściany jaskini. Jak widać nie tylko mnie drażnił ten zapach.
- Jak się...
- Szafir zostań z nią, a my polecimy po zioła - wpadła mi w słowo Dika, już wskoczyła na grzbiet Alegri, mimo że ta jeszcze odpoczywała. Wyleciały z jaskini. Oby tylko Alegri nie wypadł kwiatek ode mnie. O czym ja myślę?
- Jak się czujesz? - zapytałem już normalnie Nirmeri, nie odpowiedziała mi, ale po jej minie mogłem wywnioskować że jest przerażona. Może to przez tą ranę, która... Była na wylot... I inne obrażenia...
- Twoja córka tu jest - wskazałem w stronę Karyme, w oczach Nirmeri pojawiły się łzy i nieco się uspokoiła, poruszyła nawet przednią nogą, choć przed chwilą nie drgnęła w ogóle. Próbowała podnieść głowę, nieco jej pomogłem, cała była jeszcze taka... Wiotka? Podparła łeb o moją szyję, próbowała złapać mnie za grzywę, ale jej ruchy były takie słabe i nie pełne. W końcu głowa jej się zesunęła, miałem niezły refleks, w porę łapiąc jej grzywy, aby nie obiła tak głowy o ziemi, położyłem ją delikatnie. Całe jej ciało przeszedł nagły dreszcz. Otworzyła słabo pysk, po czym chyba nie była w stanie go zamknąć.
- Nirmeri nie wygłupiaj się, to tylko... - przerwałem, chyba w ten sposób jej nie pomogę, żartując sobie... Czemu tak długo ich już nie było?
- Wydobrzejesz, to kwestia czasu - dodałem, kontem oka obserwując Karyme, była w jakimś transie że tak długo stała jak ten słup? Mogłem jej coś powiedzieć, ale nie chciałem by zbliżała się do Nirmeri, może przyszła tylko po to by ją dobić? Nie... Jak mogłem tak pomyśleć? Chociaż, teraz Karyme była nieobliczalna, mogła chcieć ją skrzywdzić bardziej, znęcać się, właśnie... Taki mógł być powód, pewnie udawała że tak to przeżywa. Spojrzałem na nią podejrzliwie, to już nie była ta sama Karyme tylko morderczyni, a mordercy są bezwzględni, jakby tak nie było, moi rodzice by żyli, a ja byłbym z nimi, gdzieś indziej. Nie zamierzałem jej jednak wyprosić, mogła też to przeżywać, mogła, prawda?


Ciąg dalszy nastąpi



Pierwsza miłość cz.10 - Od Prakerezy/Domino

Czułam ciągły, palący ból w gardle, w okolicy krtani, nie mogłam przełknąć nawet śliny, wciąż musiałam trzymać głowę pochyloną do ziemi, bym mogła swobodnie wykrztuszać krew. Bałam się cokolwiek przełykać, a co jeśli uszkodzę jeszcze bardziej krtań? Nie chciałam całkiem stracić głosu. Miałam nadzieje że Domino odpuści z tymi ziołami, nie chciałam ich nawet w formie cieczy. Odmowa z mojej strony nie wystarczyła i ku mojemu przerażeniu zmusił mnie do tego. Walczyłam rozpaczliwie, próbowałam się wyszarpać, nawet wybuchy płaczu nie spowodowały by puścił mój pysk i bym mogła to wypluć. Nie dał za wygraną, a ja prawie się udusiłam, musiałam przełknąć czując przy tym jakby ktoś znów dźgnął mnie w gardło. Po tym wszystkim chciałam już tylko by zostawił mnie w spokoju. Nic dziwnego że uciekłam, kiedy tylko zauważyłam że zasnął.

W tym momencie byłam już daleko od domu, ściemniało się. Nie chciałam nikogo spotkać, nie chciałam czuć na sobie ich wzroku i słyszeć pytań co się stało, nie chciałam by znów mnie poniżali lub okazywali mi łaskę. Ból już nie był tak silny, z godziny na godzinę słabł, krwawienie też ustępowało, chyba te zioła zadziałały. Nie czując już tak dotkliwie bólu próbowałam mówić, ale mogłam jedynie wypowiedzieć niewyraźnie pojedyncze słowa, mój głos był nadal chrapliwy i zniekształcony. Tak bardzo nie chciałam już śpiewać, że teraz na prawdę nie będę w stanie tego zrobić. Zapłakałam żałośnie, rzucając się w losową stronę i biegnąc tam gdzie poniosły mnie nogi. Parę razy wpadałam na coś, najczęściej na gałęzie. Przez oczy pełne łez nie wiele widziałam, na dodatek było ciemno. Kiedy w końcu się zmęczyłam i dalej już szłam, postanowiłam odpocząć. Położyłam się gdzieś pod drzewem, rozglądając się dookoła, przestraszyłam się, bo zupełnie nie poznawałam tego miejsca. Nie mogłam też zasnąć, zioła właśnie przestały działać i ból znów był silniejszy, na dodatek czułam w pysku świeży posmak krwi. Leżałam tak kilka godzin, przekręcając ciągle głowę, przez przeszywający ból w gardle. Przez ten czas zdążyłam zdecydować o tym że już zawsze będę sama, tak będzie lepiej, zapomnę o tym że nie mogę normalnie mówić, bo nie będę miała się do kogo odezwać. Zapłakałam gorzko. Nie miałam pojęcia że spotka mnie coś gorszego od tego co zrobił mi mój brat. Teraz byłam już prawdziwą kaleką, oszpecona, a na dodatek niemowa... Nagle uciszyłam i tak stłumione bólem łkanie, słysząc czyjeś kroki. Poderwałam się z ziemi, w półmroku zbliżającego się ranka zauważyłam świecące oczy drapieżnika. Może tak będzie lepiej, gdy on mnie zabije, byłam tylko i wyłącznie problemem. Zamknęłam oczy, czekając aż się na mnie rzuci i mnie rozszarpie. Cała drżałam na ciele, w końcu nie wytrzymałam i uciekłam na oślep. Zgubiłam to zwierze czymkolwiek było, dostając się przed granice Zatopi. Zaskoczona odeszłam stąd jak najszybciej. Dalej szłam już przed siebie, nie wiedziałam dokąd, byle jak najdalej stąd. Nie poruszałam się zbyt szybko, wciąż czułam ból i straszną suchość w pysku, ale nie chciałam odczuwać tamtego bólu przy połykaniu. Znów zaczęłam krwawić, niosłam tak nisko głowę że krew sama skapywała mi z otwartego pyska. Na wpół wycieńczona wpadłam na jakąś klacz, nawet jej nie zauważając. Wbiłam w nią przerażone spojrzenie.
- Co ci się stało? - spytała, dodając szybko: - Czekaj, pomogę ci - odeszła już gdzieś kawałek.
- Ni...e - odezwałam się na tyle głośno i wyraźnie na ile mogłam, gniada klacz spojrzała na mnie pytająco, odwróciłam szybko wzrok, odchodząc jak najszybciej. Byleby jak najdalej. 

Znalazłam się w kolejnym lesie, w którym czułam zewsząd zapach pum, akurat wiatr zawiewał w moją stronę niosąc ze sobą woń drapieżników. Zatrzymałam się, zakręciło mi w głowie, usłyszałam popiskiwanie, tuż przed sobą. Zobaczyłam małe kocie, leżało na ziemi, kilka kroków ode mnie, młode pumy. Podeszłam do malucha zapłakana.
- Zg.. - jedna próba odezwania się mi wystarczyła. Maluch wcisnął się w lukę pomiędzy moimi przednimi nogami, cały dygotał z zimna. Położyłam po sobie uszy, po czym ułożyłam się na ziemi. Kocie nawet jeszcze nie otworzyło oczu, a ja nie miałam pojęcia jak się nim zajmować... Miałam ochotę coś mu zaśpiewać by go choć odrobinę uspokoić, tak bardzo chciałam móc to zrobić, popłakałam się tylko tuląc do siebie młode i brudząc je krwią, wypływającą z mojego pyska. Odsunęłam się nagle od niego, widząc przed nami pumę, chyba jego matkę. Malec zaczął popiskiwać, a ja już wstałam, cofając się coraz bardziej do tyłu. Puma mierząc mnie złowrogim wzrokiem złapała młode w zęby, myślałam że je przeniesie, ale zacisnęła szczęki i po jej brodzie spłynęła krew malca, wypuściła go już martwego. Przeżyłam szok i ledwo się z niego otrząsnęłam, a kiedy już to zrobiłam puma szykowała się by skoczyć w moją stronę. Rzuciłam się do ucieczki w ostatniej sekundzie. Pędziłam przez las zahaczając wciąż o drzewa, nie rosły bardzo blisko siebie, ale mi wciąż, z osłabienia, obraz rozmazywał się przed oczami, potykałam się o korzenie, małe pagórki, cudem przeskakując leżące pnie. Puma zniknęła mi z pola widzenia, by wyskoczyć znienacka przede mnie. Zatrzymując się gwałtownie, straciłam równowagę i upadłam boleśnie na bok.
- Za... Zabił?.. - wymamrotałam, chcąc zyskać na czasie, nie chciałam umierać w ten sposób, rozszarpana przez drapieżnika, mając jeszcze przed oczami tego bezbronnego malucha.
- Chodzi ci o to młode niedorajdo? - warknął, okazało się że to samiec: - Było słabe, matka je porzuciła, a ja zrobiłem mu przysługę, je uśmiercając. Tutaj nie ma miejsca dla słabeuszy - skoczył w moją stronę z impetem, przyciskając mnie mocno do ziemi, wraz z wylądowaniem na moim boku. Uderzenie spowodowało że wykasłałam momentalnie krew, wręcz wyrzuciłam ją z pyska. Wbił we mnie pazury, czułam jego oddech na mojej szyi i widziałam obnażone kły. Położyłam głowę na ziemi, cała się trzęsłam w strachu, nie próbując się bronić.
- Pro... Pr...
- Dam ci lekcje głupia, tak przed śmiercią - przerwał mi i nachylił się nad moją głową, przez co przeniósł swój ciężar na przednie łapy, a jego pazury wbiły mi się bardziej w skórę, jęknęłam chrapliwym głosem.
- Słabość nie jest wynikiem wyglądu czy jakiegokolwiek urazu, możesz być cała i zdrowa, ale i tak słaba, bo nie potrafisz znaleźć w sobie siły, tak jak teraz, nawet nie walczysz o swoje marne życie. Widziałem mnóstwo drapieżników, a nawet roślinożerców z bliznami, każda z nich była wynikiem walki- schylił bardziej łeb, spłynęła mi łza z oka, widać było że celował w moje obolałe miejsce na szyi.
- A słabi muszą ustąpić miejsca silniejszym - chciał już złapać kłami moje gardło, ale drgnęłam gwałtownie, szarpnęłam się, próbując go z siebie zrzucić. Byłam zbyt osłabiona, albo nawet i słaba sama w sobie. I tak chwycił mocno, zaciskając kły, krzyknęłam, sprawiając sobie jeszcze większy ból, leżałam na boku, nawet nie mogłam spróbować odepchnąć go nogami. Już się dusiłam, poddając się zupełnie. Roniłam tylko żałośnie łzy i drżąc na ciele, czekałam aż serce przestanie mi bić. Puma w ostatniej chwili puściła, po czym uciekła. Zdezorientowana dusiłam się mocno, podnosząc się po woli, czułam się tak słabo jakbym za chwile miała stracić przytomność. Ktoś nagle mnie szarpnął za grzywę, tak że musiałam wstać natychmiast, ledwo utrzymując równowagę na nogach. Po czym opadłam ciałem na tego kogoś.
- Głupia puma, co nie? - zaśmiała się, poznałam ten śmiech, należał do Dolly: - Daje ci życiowe rady, a sama zwiewa jak ostatni tchórz, a przed kim to? No powiedź, komu zawdzięczasz życie?
- Nie powiesz poczwareczko? - zaśmiała się, popychając mnie, wylądowałam znów na ziemi, tym razem na brzuchu, krztusząc się krwią.
- A... Zapomniałam już co ci zrobiłam... - okrążyła mnie, nagle wbijając we mnie wzrok: - Trzeba było śpiewać - powiedziała poważnym tonem: - Myślisz że to co ty przeżywasz jest straszne, z chęcią bym się z tobą zamieniła...
Spojrzałam na nią zmieszana i przerażona za razem, nie wiedziałam o co jej chodzi. Zaśmiała się znów, tym razem jakby na siłę, po czym uderzyła w drzewo, powalając je korzeniem do góry, miała ponad naturalną siłę. Pod ciężarem drzewa ziemia zadrżała na tyle mocno że nie mogłam przez chwilę złapać tchu.
- Przyjaciółeczko... - przetarła pyskiem mój grzbiet, zastygłam w bezruchu, napinając mięśnie przerażona.
- Wiesz jak to jest poświęcić wszystko dla kogoś, poświęcić siebie dla kogoś, a później ten ktoś cię odrzuca, boleśnie i nagle, wiesz jak to jest?! - przycisnęła kopyta do ziemi, która pękła pod nią: - Stracić jedyną rodzinę...
Myślałam że nie wytrzymam tępa z jakim biło moje przerażone serce. Jej oczy świeciły jaskrawą czerwienią, która nagle zgasła, jak tylko pochyliła głowę nade mną: - Ale ty mnie nie zostawisz, prawda?
Przytaknęłam, bałam się jej, teraz już panicznie, nie mogłam się nawet ruszyć przez ten lęk.
- Doskonale, to teraz się przejdziemy... - podniosła mnie za grzywę, ciągnąc za sobą, zdawała się być znów wesoła, ale jakbym czuła wokół to całe napięcie. Ciągnęła mnie po ziemi. Straciłam po drodze przytomność, kiedy się ocknęłam było tak jak przed moim zemdleniem, nadal ciągnęła mnie za sobą, tyle że byłyśmy już znacznie dalej niż wcześniej.
- Tam jest stado, będą chcieli cię zabić, ale to ty zabijesz ich, pokaże ci jak - zachichotała, szepcząc mi na ucho: - Po prostu będziesz stać w miejscu - wypchnęła mnie nagle z lasu. Upadłam tam, kilka metrów przed obcym stadem. Dolly zniknęła za drzewami, a konie zaczęły iść w moją stronę, otoczyli mnie błyskawicznie. Nie mogłam już nawet się podnieść.
- Ni...e - wymajaczyłam. Kilka koni zaśmiało się z mojego głosu.
- No no no, kto tu nas odwiedził? Jak takie coś jak ty mogło w ogóle tak długo przeżyć? - powiedział jeden z ogierów, kopiąc mnie w brzuch.
- Wykaż się, ona jest twoja, załatw ją - odezwał się drugi.
- Z rozkoszą pozbędę się każdego słabego ogniwa - zaśmiał się stając dęba z morderczym spojrzeniem w oczach. Zamknęłam powieki, próbując osłonić obolałe gardło. Nie doczekałam się ataku, poczułam tylko jak coś mnie podnosi i rzuca moim ciałem w te konie. Jakaś niewidzialna siła nakierowywała mnie na nich wszystkich, przewracałam ich, panicznie próbując poruszyć własnym ciałem, straciłam nad nim kontrole. Ta dziwna siła zaczęła teraz sterować moim nogami, atakowałam te konie, tak to wyglądało, choć ja nic nie robiłam, nie z własnej woli. Chciałam to przerwać, kontem oka dostrzegłam Dolly, ukrytą za drzewem, z uśmiechem na pysku. Wylądowałam gwałtownie na ziemi, a konie uciekły. Został tylko ten jeden, wszystko działo się zbyt szybko bym mogła zrozumieć co się stało. Widziałam tylko że jest martwy, a moje kopyta i w ogóle nogi są od jego krwi. Dolly zaśmiała się podchodząc do mnie.
- A więc to tak działa... Nie spytasz co? A no tak, zapomniałam, nie możesz - naśmiewała się ze mnie, położyła się przy mnie. Ledwo oddychałam, straciłam za dużo krwi, te ostatnie zbyt gwałtowne ruchy jeszcze pogorszyły mój stan, czułam że umieram...
- Ja to mam łeb, to za pomocą siły umysłu sobie sterowałam moją poczwareczką, a może kukiełeczką - trąciła mnie pyskiem z kolejnym wybuchem śmiechu: - Zmarzłaś? Czy to może to drugie? - podniosła się z ziemi: - No cóż, Domino będzie zadowolony gdy się ciebie pozbędzie, szuka cię z taką gniadą klaczą, widziałam ich przelotnie, chyba mu się podobała - okrążyła mnie. 
- Umierasz? - spytała, oczy już po woli mi się zamykały, przestawałam oddychać i czuć cokolwiek... Przynajmniej zniknę, tak jak chciałam... Bezboleśnie...
- Czekaj! Jeszcze tyle rzeczy zaplanowałam... - szarpnęła mnie, nie dała mi nawet skonać w spokoju. 
- Ej, ej... Nie waż się nawet - szarpnęła mnie znów, przewracając na grzbiet: - Nie panuję nad tym, nie ożywię cię sobie... - jej głos słyszałam już coraz mniej wyraźnie. Zamknęłam oczy, nie czując nawet jak mnie szarpie i przewraca. Straciłam świadomość, a zaraz potem poczułam ból, który dosłownie rzucił moim ciałem.
- Już? - usłyszałam znów jej głos, otwierając oczy, przez chwilę wpatrywałam się w nią osłupiona, miała błękitne oczy, które po woli zmieniły swoją barwę na krwawą czerwień, taką jak przedtem.
- To tylko kwestia czasu kiedy zacznę nad tym panować - powiedziała poważnie i złowrogo. Zaśmiała się jak szalona. 
- To jednak nie wyzionęłaś ducha poczwareczko... Hm? Chrapliwogłosa - wybuchła na nowo śmiechem. Zrozumiałam że prawdopodobnie jakoś powstrzymała śmierć, ale nie uleczyła mojej mi krtani, ani gardła, mimo że nie czułam już bólu. Spróbowałam się nawet odezwać, chociażby coś szepnąć, znów było to dla mnie trudnością. Dolly obróciła głowę w stronę głosów, poznałam że jeden z nich należał do Domino.
- Spadamy - wpychając swoją głowę pod moją szyję i napierając na mnie swoim ciałem podniosła mnie gwałtownie. Ustałam na nogach, już nie było mi słabo, nadal zdezorientowana, nie wiedziałam do końca co się stało. Pociągnęła mnie w stronę lasu, pobiegłam za nią zmuszona. Ukryłyśmy się za drzewami.
- Teraz zobaczysz o czym mówiłam, popatrz tylko jak Domino się jej przygląda - szepnęła, uśmiechając się tak jakby miała się zaśmiać. Widziałam już Domino z tą klaczą, z tą samą gniadą klaczą na którą kilka godzin temu wpadłam...


Domino (loveklaudia) dokończ



niedziela, 16 października 2016

Pierwsza miłość cz.9- Od Domino/Prakerezy

Zabrałem ją, najpierw nad wodospad aby umyć ją z tej krwi która wylatywała z pyska
-Prakereza...- szurchnąłem ją kiedy już leżała na ziemi, spojrzała na mnie tylko nie móc się odezwać, non stop leciała jej krew a ja nie wiedziałem jak to zatamować
-Za chwilę przyjdę- Łza złapała mnie naglę na grzywę unosząc się na przednich nogach, ledwie co jej się to udało, to że ledwie sięgała z takiej pozycji to jeszcze ja miałem ją krótką. Patrzyła na mnie błagalnym wzrokiem, wiedziałem że nie chce zostać sama, że się boi ale musiałem pójść chociaż spróbować czegoś poszukać
-Za chwilę wrócę, postaram się jak najszybciej przyjść- położyłem ją ostrożnie spowrotem na ziemię i poszedłem poszukać czegoś, jakiegoś zioła, które chociaż trochę uśmieży jej ból i w jakiś sposób zatamuje krwawienie. Przeszedłem już spory kawałek, odgrzebywałem resztki śniegu z roślin, coś tam nazrywałem ale naprawdę mało, jak na złość...do tego byłem jakiś rozkojarzony i nie mogłem się skupić, cały czas miałem przed oczami Łze jak krwawi z pyska, nachodziły mnie też dziwne myśli a i czułem się nieswojo.
Wróciłem w końcu, nie wiem ile czasu minęło ale Prakereza spała, położyłem się więc ostrożnie obok niej
-Hey- szturchnąłem ją delikatnie, otworzyła oczy unosząc wzrok ku górze
-Przyniosłem zioła, wybacz że tak długo- położyłem je przed jej pyskiem, westchnęła patrząc na nie
-Nic innego nie znalazłem..- pokiwała mi głową spoglądając kątem oka na mnie- nie o to chodzi?
-Ja..- zaczęła, miała strasznie cichy i taki chropowaty głos- nie....mogę
-Nawet przełnąć?
-Yhym...- pojedyńcza łza spłynęła jej po policzku
-Może..może ja je rozetrę i razem z wodą Ci to podam? hmyy?- chyba było jej to obojętne, niezareagowała kiedy to zasugerowałem, jedynie odwróciła łeb cicho płacząc. Zrobiłem więc tak jak powiedziałem, wcześniej poszukałem jednak czegoś, w czym mógłbym to zrobić i jej podać.
-Łza...otworzysz pysk?- zbliżyłem się, jednakże ona odsunęła łeb odemnie
-Proszę..- pokiwała przecząco głową- ale muszę ci to podać, przestanie boleć i lecieć krew...- nie mogłem jej przekonać, ale nie chciałem też robić tego na siłę, jednak z każdą odmową mnie do tego zmuszała, i wykożystałem moment kiedy lekko otworzyła pysk, wtedy wlałem jej ciez szybko do pyska, przytrzymując tak aby tego nie wypluła, szamotała się długo, słyszałem jak płacze a nawet jak się dusi, ciężko mi z tym było no ale musiałem..kiedy już się upewniłem że to połknęła, odsunąłem się.
-Wybacz, musiałem- schyliłem się patrząc w jej zapłakane oczy, unikała jednak mojego wzroku
-Łza proszę...- położyłem się- chciałem tylko aby ci w końcu przeszło- wychyliłem łeb aby ją przytulić ale mnie od siebie odsunęła
-Zrozumiesz może jak przestanie cię boleć..narazie to...to poleżę sobie obok, dobrze?- odsunąłem się od niej ostrożnie, ale tak aby komuś innemu było trudno do niej podejść, bo inaczej musiałby przejść przezemnie


Kilka godzin później


Przysnęło mi się, a obudziłem się dopiero wieczorem i odrazu zerwałem się na równe nogi, Prakerezy nie było, nawet śladów nie było na topniejącym, starym śniegu. Ruszyłem najpierw w stronę jaskini, większość już tam była, inni zaś dopiero się zbierali, zajrzałem do środka aby upewnić się że Prakereza jest w środku, ale nie było jej, pośród koni które dopiero szły też jej nie było, spytałem więc pierwszego lepszego członka stada
-Hey poczekaj- zatrzymałem go- widziałeś może Prakezere
-Tą...- spojrzałem na niego ostrzegawczo wiedząc co chce powiedzieć- nie, nigdzie jej nie widziałem
-No dobra- pobiegłem na łąkę, z nadzieją że jednak ją tam zajdę. Zatrzymałem się praktycznie na samym jej środku, stąd rozciągał się widok na cały pobliski teren, widać było całą łąkę i jej okolice, skraj lasu a nawet góry w oddali.
-Szukasz kogoś?- i ten głos, tyle że...całkowicie obojętny? odwróciłem łeb kierując swój wzrok na Dolly
-Co żeś znowu wymyśliła?- zmierzyłem ją wzrokiem
-Ależ nic- przeszła obok mnie jakby nigdy nic, nie wykazała też żadnych emocji, nic a nic
-Ty...tobie coś jest?- spytałem dziwnie i z zaskoczeniem na nią patrząc
-A co cię to obchodzi?!- wrzasnęła odwracając się i uderzając przednimi kopytami o ziemię
-Tylko spytałem- parsknąłem
-To zainteresuj się tą swoją kaleką a nie mną- odeszła, chyba pierwszy raz ją taką widziałem, tak mnie zaskoczyła że aż mnie zamurowało, i stałem tak jeszcze z dobrych kilka minut zamiast szukać Łzy, czy ona zawsze musi znikać jak ja śpię albo jak jestem czymś zajęty? Przewróciłem oczami i poszedłem do lasu, ściemniało się i do tego wyczułem zapach drapieżników, może też dlatego że niedawno na tereny Zatopi przeniosło się niewielkie stado saren i kilka jeleni, widziałem też nawet łosie i bizony.


Minęło chyba z kilka dni, a ja...a ja ciąglę chodziłem i szukałem Prakerezy, raz natknąłem się na jakiś ślad, zapach niby jej ale...nie byłem pewien.
Zatrzymałem się przed granicami, zastanawiając się czy iść dalej, no ale...na Zatopi jej nie znalazłem, a przeszukałem wszystko, calutkie góry i nic, więc pozostało mi przeszukać teren poza Zatopią. Zrobiłem krok i tak po chwili byłem już kilkanaście metrów poza terenami, tak dawno już nie odwiedzałem tych miejsc poza Zatopią, pilnowałem się swojego domu, a teraz znowu byłem poza nim.


Chyba się opłaciło, bo na coś natrafiłem, a dokładniej na jej krew, na kilka plamek które znajdowały się na liściach, i tych kilka kropel było tak co kilka kroków, zacząłem się niepokoić, równie dobrze mogła dostać krwotoku..a jeśli?...nie, na pewno nie, oby...
-Szukasz kogoś?- głos za mną wyrwał mnie z myśleń, odwróciłem a moim oczom ukazała się klacz, gniada z dużą latarnią na łbie, z dwiema dużymi skarpetkami na nogach i piękną, długą, lśniącą czarną grzywą
-Ja..-zaniemówiłem przez chwilę, byłem od wrażeniem jej urody, do tego ta szczupła sylwetka i pełen gracji ruch- tak..szukam, pewnej klaczy
-Może ją widziałam, a jak wygląda?
-Wiesz, ma bardzo jasną, izabelowatą sierść, i grzywę w odcieni jasnego brązu, niewielka klacz, z licznymi bliznami...
-Takimi bardzo głębokimi?
-Tak...
-To widziałam, bardzo krwawiła ale nie chciała mojej pomocy
-Musiała dostać krwotoku...
-Co jej dokładnie jest
-Długo by mówić, ma uszkodzoną prawdopodobnie krtań i...
-Rozumiem, wiem gdzie poszła
-Na prawdę? pomożesz mi?
-Jasne, chodź za mną
-Nawet nie wiesz jaki jestem ci wdzięczny
-Nie musisz, lubię komuś pomagać...a to jakaś twoja znajoma? koleżanka, przyjaciółka?
-W pewnym sensie partnerka, tzn. no jeszcze jej nie spytałem, ale kocham ją a ona mnie, tylko że...ehh ciężko z tym trochę, w sumie to nie ważne
-Jak nie chcesz mówić to nie musisz
-Byłoby miło gdybym jednak nie musiał
-Rozumiem, szczęście ma że spotkała kogoś takiego
-Czemu?
-Wiesz przecież jak wygląda, pewnie nie każdy ją toleruje, a ty mimo to się w niej zakochałeś i troszczysz się o nią, taki ogier to skarb, większość to teraz tylko wzrokowcy, nawet jak na prawdę kochają to z powodu wyglądu cię zostawią...mały mankament wystarczy aby...- przerwała, lekko załamał jej sie głos
-Wszystko ok?
-Tak tylko...myślę że mogę ci to pokazać
-Co takiego?- spytałem trochę niepewnie, zatrzymaliśmy się, lekko spuściła łeb, jej długa grzywka zakrywała teraz prawie cały pysk, podniosła go w końcu i odrzuciła grzywę na bok. Moim oczom ukazała się, no...wręcz zmasakrowana jedna część głowy, taka piękna klacz a tak oszpecona
-Co ci się stało?
-To przez mojego byłego...to za to że go zostawiła, a zrobiłam to dlatego że mnie poniżał i potrafił uderzyć, odeszłam do kogoś kto mnie kochał..wtedy w zemście mój były...zaciągnął mnie do jednego z wulkanów, który dzień wcześniej miał erupcje, wiesz...rozpalone kamienie i magma...
-Mów dalej- zbliżyłem sie kiedy zamilkła na chwilę
-Szarpaliśmy się, próbowałam uciec, obronić się ale był podobnej postury co ty, może ciut mniejszy...złapał mnie za grzywę i pociągnął w dół, przykładając mój łeb do rozpalonego kamienia, miałam wtedy jeszcze nadpaloną grzywę..widzisz- odrzuciła ją- tutaj jest jeszcze blizna a grzywa nieco krótsza i zniszczona...Zrozpaczona uciekłam od niego, dał mi wtedy już spokój...ale...dobrze wtedy powiedział, że sprawi..że żaden ogier na mnie nie spojrzy..i mimo że mój aktualny partner bardzo mnie kochał to...zostawił mnie bo chciał piękną klacz przy sobie a nie...ze zniszczoną urodą- widziałem po niej rozpacz, mówiła załamanym głosem, miała też szklane oczy ale nie uroniła ani jednej łzy
-Ejjj- podszedłem do niej- to nie prawda, jesteś piękna, to jeden mały mankament i nic więcej, tamtej najwyraźniej zakochał się w twojej urodzie a nie w samej tobie
-Na prawdę tak myślisz?
-Pewnie
-Pierwszy raz ktoś mi to mówi..od czasu..wypadku- wtuliła się naglę, dziwnie się z tym poczułem- wybacz odsunęła się- ale po prostu, tak się ucieszyłam
-Zapomniałem się spytać o twoje imię- przypomniałem sobie
-Doriana
-Ja jestem Domino
-Mieliśmy szukać...
-Prakerezy
-Prakerezy...-uśmiechnęła się- to idziemy?
-Tak, w końcu ty chyba lepiej znasz ten teren, prawda?
-Tak...mieszkam tu od urodzenia, czyli już jakiś 6 lat
-No to faktycznie...
-Emm zapomniałam ci tylko powiedzieć że..
-Co?...
-W okolicy jest sporo pum, plus stado mojego byłego, pierwszego partnera, nie tolerują takich jak ona, mają selekcje, a dotyczy ona każdego, czy to ze swojego stada czy też obcych, słabszych eliminują


                                                                  Prakereza [zima999]^^Dokończ^^