Ulrike nie wróciła. Na własne życzenie pozbędzie się stanowiska, o ile się uda. O ile też spróbuje, bo od rana ociągałam się jak tylko mogłam, zastanawiając się czy na pewno tego chcę. Może chciałam tylko przerwać monotonie i uczucie samotności. Nie mogłam mieć źrebiąt, żaden ogier mnie nie zechcę, nawet nie wiem czy chciałabym by mnie zechciał. Lepiej mi było samej, nikt mnie nie zrani... Może mogłabym przygarnąć jakieś źrebie? Coraz częściej o tym myślałam, ale zawsze było to wahanie że mogę sobie nie poradzić. Z tym bólem po stracie własnego źrebaka... Zresztą chciałam być matką dla Snow'a, a on już nawet o mnie nie pamiętał, co jeśli ono także nie będzie? Znów zostanę sama, po co coś robić i wracać do punktu wyjścia? Spuściłam głowę, los chciał że akurat przywódcy przeszli obok mnie. Poderwałam łeb, odprowadzając ich wzrokiem i jeszcze się namyślając...
- Zima - zawołałam za nią idąc ich śladem. Oboje popatrzyli w moją stronę: - Możemy porozmawiać?
Przytaknęła mi, zbliżając się do mnie, wyglądała nieco lepiej niż poprzednim razem kiedy ją widziałam.
- Ale... Może na osobności?
- To coś ważnego? - zapytała przywódczyni.
- Chyba nie aż tak... - postawiłam jednak mówić przy Danny'm, przecież i tak by się dowiedział, całe stado by się o tym dowiedziało.
- Chciałabym wrócić na stanowisko... Ulrike nie ma więc...
- Jest na poszukiwaniach - Zima jakby posmutniała, domyśliłam się że nadal poszukują Maji, nie zadając zbędnych pytań i nie próbując drążyć tego tematu.
- Wybacz... - wolałam już sobie pójść.
- Możesz zostać zastępczynią - zaproponował mi Danny: - Mamy tylko jednego zastępce, więc przydałoby się ich więcej...
- Ale na razie na okres próbny - dodała Zima, pewnie mi nie ufała.
- To też mi pasuje... Chciałabym się do czegoś przydać.
- Jak znajdziemy chwilę, to wszystko ci wyjaśnimy - powiedział jeszcze Danny, nim oboje poszli w swoją stronę, pewnie na patrol, albo załatwić coś jeszcze innego.
Od Rosity
Musiałam skupić się na źrebaku, dlatego zostałam na łące, skubiąc trawę, teraz na prawdę dużo jadłam, także wolałam nie ociągać się z zaspokojeniem głodu. Wciąż myślałam o tym co się tam wydarzyło. Nie mogłam dłużej zwlekać by tego nie sprawdzić. Poszłam po woli w stronę jaskini. Od paru dni bardzo się oszczędzałam, przez co bóle prawie w ogóle się nie pojawiały, jedynie co jakiś czas na kilka minut odczuwałam lekkie skurcze. Weszłam do środka, najbliżej wejścia stała Karyme, szybko minęłam ją wzrokiem, widząc dalej Szafira, Alegrie i srokę przy Nirmeri, która chyba zasnęła, przynajmniej wyglądała jakby spała, reszta rozmawiała ze sobą prawie szeptem. Nie zauważyli mnie, przyjrzałam się rannej, nie wiele widziałam przez opatrunki na jej ciele, ale najwyraźniej to były poważne rany, zwłaszcza ta między pyskiem, a oczami, gdzie opatrunek układał się tak jakby było tam zagłębienie i na dole i u góry. Obróciłam się do wyjścia, nie mogłam teraz za dużo przeżywać, więc jak już upewniłam się co się stało, to czas wracać. Mimo to stałam nadal w wyjściu. To przez Karyme, wyczułam jej rozpacz, którą w sobie dusiła i szok, w tym nienawiść do siebie samej, wolałam się nie wgłębiać w jej inne negatywne emocje. Kontem oka dostrzegłam że na nic nie zwraca uwagi, musiała już długo tak stać w bezruchu, bo widziałam jak lekko drżały jej nogi, miała napięte mięśnie i zduszony oddech, zbierało jej się na płacz, który pewnie też długi czas wstrzymywała, może nawet traciła chwilami kontakt z rzeczywistością. Nie umiałam jej tak zostawić... Zwłaszcza że nikt inny nie zwracał na nią uwagi... To moja przyjaciółka... Była, ale...
- Karyme - zawróciłam do niej, musiała się pogrążyć w myślach, albo gorzej.
- Karyme... - szturchnęłam ją i nadal nie doczekałam się reakcji, inni spojrzeli w naszą stronę, zapadło milczenie. Wyszłam jej na przeciwko, jej wzrok wydawał się pusty, jakby patrzyła na mnie, ale wcale mnie nie widziała.
- Powiedź coś - prosiłam, zaczęłam się poważnie martwić.
- Rosita, może lepiej odsuń się od niej - podszedł do nas Szafir zaniepokojony, stanął między mną, a Karyme, odsuwając mnie od niej.
- Jest nieobliczalna... Zamordowała mnóstwo koni, sam widziałem... - szepnął, nie spodziewałam się tego.
- Nic ci nie zrobi, może się pogodzicie, co? Dasz jej drugą szanse? - Alegria też się wtrąciła, wolałam już o niczym nie wiedzieć, bałam się że znów może mi się coś stać i narażę przez to źrebaka.
- Skąd wiesz że się przyjaźniłyśmy?
- Od Karyme... Powiedziała mi i chciała się z tobą pogodzić, wtedy jak do ciebie poszła, pomogłam jej... Śledziłam cię z góry i powiedziałam że tu idziesz, wtedy weszła do jaskini i czekała na ciebie. To było w dniu w którym zginęła Azura - wyjaśniła Alegria.
- Wtedy... - skierowałam uszy do tyłu: - Zostawicie nas same?
- Tylko jakby Nirmeri się obudziła to wołaj... - Szafir wyszedł pierwszy, a zaraz po nim Alegria: - Powodzenia - dodała jeszcze z łagodnym uśmiechem.
- Porozmawiajmy... - już prawie ją prosiłam, szarpnęłam w końcu dość mocno za jej grzywę, przynajmniej wtedy zareagowała, odsuwając się ode mnie, patrzyła przez chwilę, po czym spuściła głowę.
- Spokojnie, przyjaźnimy się, prawda? - zbliżyłam się, pochylając samemu głowę, spojrzała na mnie już zapłakana.
- Chce umrzeć...
- Nie mów tak. Wszystko się ułoży, musi... Może chciałabyś zobaczyć się z mat... Z Shanti?
- Nie, ja nie chcę nikogo widzieć... - zacisnęła oczy, po paru sekundach popłakała się na dobre... Przypomniał mi się nagle ten sen, w którym błagała mnie o pomoc. Może na prawdę jej potrzebowała. Runęła na ziemie, nie zdążyłam jej złapać, zaszlochała. Położyłam się przy niej.
- Pamiętasz jak razem się bawiłyśmy? - musiałam spróbować ją jakoś uspokoić. Przytaknęła słabo.
- A pamiętasz jak poznałyśmy Szafira? Jak oddalałyśmy się od domu? Było zabawnie... - uśmiechnęłam się na siłę: - I niebezpiecznie.
- Może niedługo też będzie wesoło - spojrzałam znacząco na brzuch, zaskoczyłam ją i oderwałam na chwilę od negatywnych emocji.
- Jesteś w ciąży? - spytała półgłosem, jakby nieobecna. Przytaknęłam dodając: - Będziesz ciocią.
- Przecież nie jestem twoją siostrą...
- Ale przyjaciółką, po za tym Szafir jest wujkiem dla Safiry, mimo że nie są spokrewnieni - spojrzałam na chwilę w stronę Nirmeri, Karyme wciąż na nią zerkała, z silnym poczuciem winny. Było za szybko by ją do czegokolwiek zachęcać, łatwo mogłam doprowadzić ją do kompletnego załamania.
- Pewnie nic nie jadłaś, może przejdziemy się na łąkę? - lepiej aby wyszła z jaskini i nie myślała choć przez chwilę o Nirmeri.
- Pedro wie? - spytała nagle.
- Jeszcze nie zdążyłam mu powiedzieć... Pomaga szukać mojej siostry - skłamałam, sama chciałabym żeby tak było, na wszelki wypadek powiem jej później jak jest na prawdę, teraz musiała dojść do siebie.
Karyme bardzo łatwo się załamywała, w dalszym ciągu musiałam uważać co przy niej mówię i ją wspierać. Któregoś dnia wyznała mi że upatrzyła sobie jedno miejsce, kiedy odeszła ze stada i każdy kto naruszał jej to miejsce, kończył martwy. Lubiła się wyżywać na ofiarach. Mówiła mi o tym ze szczegółami i dziwną rządzą w oczach, nie byłam wtedy taka pewna czy dobrze robię że jestem przy niej. Zmieniła się i to bardzo od poprzedniego razu. Miała słabą psychikę, potrzebowała opieki, a ja coraz gorzej sobie radziłam, zwłaszcza wtedy kiedy nie chciała wstać, ani nawet rozmawiać, a zdarzało jej się to po kilka dni z rzędu. Musiałam ją uspokajać kiedy czułam że chciała kogoś skrzywdzić. Miewałam bóle, a kilka razy myślałam że poronię, bałam się tego, a jednocześnie tego że Karyme w końcu kogoś skrzywdzi, byłam za nią odpowiedzialna, czułam się odpowiedzialna, bo tylko ja mogłam wyczuć to co ona czuje w danym momencie. Shanti też starała się pomóc, ale ostatecznie nie radziła sobie z Karyme.
Od Nirmeri
Minęło 8 miesięcy, tyle czasu zdrowiałam. Sporo wycierpiałam, miałam trudności z jedzeniem, chwilami z oddychaniem, Dika musiała mi pomagać przy przełykaniu pokarmu. Wciąż bolał mnie żołądek, był uszkodzony. Nawet teraz, gdy już mogłam jako tako chodzić. Sopel co wyszedł wtedy przez grzbiet mojego nosa, uszkodził mi język i pozbył mnie węchu. Ranna się zasklepiła, pozostawiając bliznę, ale nie język, który co prawda zrósł się, ale nie w pełni i utrudniał mi jedzenie. Nie mówiłam wiele, odczuwając też przy tym ból, najlepiej w ogóle nie ruszałabym językiem. Byłam jeszcze bardzo osłabiona, a sroka nic mi nie chciała powiedzieć o córce. Chciałam ją zobaczyć, ale ona trzymała mnie z daleka.
- Otwórz pysk - sroka przyleciała z kijem umazany czymś na końcu, wylądowała na moim grzbiecie.
- Co... to? - spytałam czując piekący ból.
- To na język, pomoże mu się do końca zagoić, a potem weźmiemy się za leczenie żołądka - nogą podała sobie kij w dziób i lecąc wysmarowała mi język tą mazią, musiałam trzymać otwarty pysk nieruchomo. Rozglądałam się po okolicy, sroka wybierała takie miejsca, że wciąż byłam na uboczu daleko od stada, wracałyśmy też później. Ulegałam jej, bo sama się bałam, bałam się że córka znów mi coś zrobi, nie chciałam tego przechodzić drugi raz, ale chciałam ją zobaczyć...
Od Shanti
Szafir wygłupiał się z całą czwórką mrocznych koni, tak szybko dorosły, był dla nich wujkiem tak jak dla Saf. Spędzał też dużo czasu z Alegrią, ale z tego co widziałam, traktowała go jak przyjaciela, mimo że liczył na coś więcej. Powiedział mi o tym że ona mu się podoba, zwątpiłam że będzie z Karyme, sama nie wiedziałam co mam zrobić by jej pomóc... Rosita była wciąż przy niej, czułam się z tym źle, bo to ja powinnam była zająć się córką, zwłaszcza że Rosita była w ciąży. Uparła się jednak... Pomagałam jej tylko, na tyle na ile umiałam. Straciłam już dawno nadzieje że Azura żyję.
- Snow, ja idę - podniosłam się z ziemi, odpoczywałam chwilę z ukochanym, ale już chyba o drobinę za długo, niepokoiłam się już o Karyme.
- Mamo, zaczekaj - dobiegła do mnie Saf: - Mogę też pomóc? - zapytała, wyrosła na piękną klacz z miłym usposobieniem, zupełnie nie przypominała swojej babci, no może tylko z wyglądu.
- Właściwie to nie wiem...
- Karyme nie zrobi mi krzywdy - poszła ze mną: - Długo jej nie widziałam, a przecież jesteśmy w jednym stadzie.
Dotarłyśmy nad wodospad, w jedno z miejsc w których szukałyśmy Karyme. Safira pierwsza do niej podeszła.
- Dawno się nie widziałyśmy - zagadała, zbliżyłam się rozglądając uważnie: - Nie ma z tobą Rosity? - spytałam, nic nie mówiła, wpatrywała się w jeziorko nad wodospadem.
- Jesteś na mnie zła? - zapytała Saf szturchając ją lekko. Nagle zamroziła całe jeziorko, a spadająca woda uderzała o lód, rozpryskiwała się w naszą stronę i spływała po tafli lodu, dopływając też do ziemi, która ją wsiąkała.
- Karyme... - cofnęłam od niej Safirę: - Czemu to zrobiłaś? Słyszysz mnie? - głos mi się załamał. Saf spojrzała na mnie pytająco: - Obraziła się na nas?
- Nie.. Nie ważne, idź do Snow'a, został sam i pewnie brakuje mu jakiegoś towarzystwa...
- Ale...
- Idź, muszę porozmawiać z Karyme - wolałam jej nie narażać, nie wiem jakbym to przeżyła tracąc też Safire, wystarczyła mi śmierć Azury...
- Dobrze - Saf odeszła w końcu, nie potrzebnie ją ze sobą zabierałam.
- Córeczko... To ja, nie poznajesz mnie? - stanęłam na przeciwko Karyme: - Cofnij lód...
- Nie jesteś moja matką - powiedziała szorstko, zamrażając już sam wodospad.
- Karyme... - powstrzymałam łzy, jej słowa raniły, ale musiałam być silna. Patrzyła na mnie pustym wzrokiem. Poczułam się obco przy niej, jakbym miała do czynienia z kimś innym, a nie z tą biedną klaczką, która nie mogła wstać, której pomogłam, pokochałam jak córkę i... Ona umarła... Tak się właśnie czułam, jakby umarła... Straciłam już dwie córki, a nie jedną...
- Co się z tobą stało? - zapytałam łamiącym się głosem i z łzami w oczach, które jeszcze cudem nie wypłynęły. Miałam dość, ona taka nie była, jak teraz, przez te najbliższe miesiące. I znów milczała, jakby nie zauważała niczego wokół.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz