Menu

piątek, 21 października 2016

Szczęście cz.7 - Od Rosity, Nirmeri, Azury, Shanti

Od Rosity
Z rana poszłam szukać Karyme, zniknęła kiedy się obudziłam. Miałam dzisiaj dosyć silne skurcze, zatrzymywały mnie coraz to częściej i były coraz silniejsze. Mogłam już urodzić, minęło już tyle czasu... Bałam się tego... Czekałam aż bóle przejdą by ruszyć dalej, nie spodziewałam się że zatrzymają mnie na dobre, na dodatek w miejscu mało odwiedzanym przez inne konie. Nie chciałam tu rodzić, mogłam mieć problemy. Upadłam na przednie nogi, zaciskając zęby z bólu, nie mogłam przez chwilę się poruszyć. Nie przechodziło. Przesunęłam się kawałek próbując się podnieść, przetarłam sobie tylko przednie kolana, drżały mi tylne nogi, co nie ułatwiało sprawy. Ziemia była mokra, a ja poczułam woń krwi i jakiś inny zapach, popatrzyłam za siebie, upadając przy tym na bok. Ból stawał się nie do wytrzymania, pot już spływał mi po czole. Kontem oka dostrzegłam szlak z krwi i wód płodowych, ciągnął się na dwa metry, tyle udało mi się przemieścić. Dostałam zadyszki, sapałam, przechodząc następne skurcze, które nie odpuszczały. Zamknęłam oczy, starając się nie kulić nóg. Musiałam urodzić, właśnie teraz, nie wiedziałam jak... Nigdy tego nie robiłam, więc wsłuchać się mogłam jedynie w instynkt, w to co mi podpowiadał.
Pomęczyłam się z godzinę nim wreszcie ono wydostało się na świat. Skurcze nie chciały mi jednak minąć. Byłam cała zalana potem i zapłakana jednocześnie, zaczęłam już nawet krzyczeć, te bóle były gorsze od poprzednich. Chyba... Chyba było jeszcze jedno źrebie... Zwijałam się z bólu, poczułam krew w pysku, bo tak mocno zacisnęłam zęby. Gdybym tylko mogła to błagałabym żeby to się skończyło. Poród przeciągał się z godziny na godzinę, traciłam siły, chciałam je urodzić, starałam się na tyle na ile mogłam... Nie chciało się udać.
Zbliżał się ranek, nie wiedziałam co z źrebakiem które zdążyłam już urodzić. Drugie nadal tkwiło w martwym punkcie.
Słońce wzeszło. Poddałam się, nie miałam już sił. Bałam się że umrę z wycieńczenia, że ono umrze razem ze mną... Zawiodłam je...

Przysypiałam budząc się co jakiś czas, na wpół nieprzytomna. Walczyłam już tylko o to by nie zasnąć. Próbowałam zebrać się w sobie aby urodzić, musiałam je urodzić... Tak bardzo bałam się śmierci... Ledwo co oddychałam... Gdyby Pedro tu był... Albo ktokolwiek...
Usłyszałam kroki, postawiłam uszy w stronę dźwięku, kontem oka zauważyłam sylwetkę niebieskiego konia i ptaka, który poleciał w moją stronę. Wylądował na mojej łopatce, przyglądając się wszystkiemu.
- Zaczekaj, muszę lecieć po kogoś do pomocy - poznałam głos sroki, nim ją rozpoznałam wzrokiem. Na prawdę byłam wycieńczona... Przysnęłam, otwierając dopiero oczy, gdy poczułam zimne nogi ptaka na mojej przedniej nodze.
- Co mam robić? - spytał ktoś.
- Będziesz trzymać je za nogi i ciągnąć, delikatnie z wyczuciem - wyjaśniła Dika.
- Czyli jak?
- Po prostu ciągnij, widziałam kiedyś jak robili to ludzie, musi się udać - sroka zeskoczyła na ziemie, obok mojej szyi: - Musisz nam trochę pomóc - zwróciła się do mnie. Zamknęłam oczy, starając się z całej siły, kolejne dźwięki słyszałam jako zagłuszone, tak jakby w zwolnionym tempie. Przez wysiłek wkrótce straciłam całkiem przytomność.

Od Nirmeri
Byłam trochę przerażona tym widokiem, starałam się zająć pierwszym źrebakiem, jakoś je oczyścić, nie szło mi najlepiej bez otwierania pyska. Przynajmniej ono żyło. Lepiej było nie patrzeć na to co wyprawia Safira z Diką, bo właśnie ją znalazła sobie do pomocy, ja nie dałabym rady.
- Ciągnij mocniej! - wołała sroka.
- A jak coś jej zrobię albo źrebakowi? - Saf puściła, widziałam tylne nogi źrebaka już prawie całe na zewnątrz.
- Musimy je uratować... Ciągnij!
Safira znów złapała za nogi źrebaka, siłowała się z nim. Rosita straciła przytomność, kiepsko to widziałam. Dika musiała być chyba świadoma że coś jej może uszkodzić.
- Przyłóż więcej siły - sroka wylądowała na grzbiecie Safiry, która spojrzała na nią, nie przerywając przy tym. Kopyta ślizgały jej się już w grząskim podłożu. Źrebak wyszedł nieco bardziej. Odwróciłam głowę, patrząc gdzieś w krajobraz. Czekałam aż to dobiegnie końca. To było dość brutalne, nie byłam pewna czy Dika miała dobry pomysł, by w ten sposób wyciągnąć źrebaka. Potrwało im to dobre kilkanaście minut.
- Jest - głosowi Dice towarzyszył trzepot skrzydeł, szybowała nad źrebakiem, aby wylądować delikatnie na nim, zaczęła czyścić ją dziobem. Safira sapała ciężko, uspokajając po woli oddech.
- Dlaczego Nirmeri nie mogła ci pomóc? - spytała.
- Ona...
Źrebie zerwało się nagle, zrzucając srokę, niemal ją przygniotło. Może przez szok, choć nie wyglądało jakby się bało. Wstawało energicznie, próbując utrzymać się na nogach, chciało już nawet biegać. Przewracało się nieporadnie i robiło fikołki. Dika wzbiła się do lotu unikając kolejnego stratowania. Pierwsza z klaczek obserwowała siostrę, po czym sama rozpoczęła próby wstawania. Podniosła się na chwiejnych nogach, niepewnie stąpając, upadała kiedy zbyt długie nogi źrebaka jej się plątały i tak aż do skutku, spokojniej niż siostra i nieco lepiej. Druga mała przeturlała się do Rosity, spadając na jej brzuch. Zaczęła ją szturchać i ciągnąć za grzywę.
- Saf weź ją... - kazała Dika, zniżając lot na poziom głowy karej, jednak ta była bardziej zainteresowana źrebakami niż ja i nie zauważyła nawet że sroka coś do niej mówi: - Safira...
- Tak?
- Weź ją - ptak wskazał na źrebie.
- Dlaczego?
- Muszę sprawdzić co z Rositą - Dika udała się w tamtą stronę wraz z Safirą. Musiała szarpać się z małą, aż ją puściła odpuszczając.
- Nirmeri pomóż jej jakoś... - Dika już siedziała na nieprzytomnej Rosicie.
Podeszłam odpychając tylko klaczkę, bez możliwości otwierania pyska nie było zbyt łatwo, ale wraz z Safirą jakoś oddaliłyśmy się z małą. Umiała już chodzić, co prawda niezdarnie i czasami się potykając.
- Od... Oddalmy się - powiedziałam, po drodze zabrałyśmy też jej siostrę, zatrzymując się kilka metrów dalej. Druga wpadła na pierwszą przewracając ją, zaczęły się przepychać między sobą, na wzajem próbując się przewrócić, chichotały przy tym, więc to musiała być zabawa. Safira położyła się na ziemi, małe i ją zaczęły zaczepiać. Wygłupiała się z nimi. Na pewno czuła się swobodniej niż ja. Nie bardzo wiedziałam jak mam się zachować, stałam tylko obok, zerkając na klaczki i co jakiś czas w stronę Rosity i Diki, która ją oglądała.

Od Rosity
Otworzyłam oczy, kiedy wokół było ciemno, poczułam niemal od razu ból, co oni mi zrobili? Zacisnęłam zęby, chcąc to jakoś przetrzymać i wstać. Nie miałam szans, aby się podnieść, jak lekko się podnosiłam ból zwalał mnie z nóg i tak bardzo się nasilał że z trudem łapałam oddech. W końcu podniosłam tylko głowę, rozglądając się za źrebakami, nawet ich nie widziałam tuż po urodzeniu, czy je poznam?
W mroku ledwo zauważyłam Safire, a w nią wtulone klaczki, obie były identyczne, poznałam po zapachu że to moje córki. Nie chciałam by były tam, tylko obok, mogłabym je przytulić i lepiej poznać... Bałam się że już ich nie odzyskam, co było irracjonalne, ale nie mogłam się pozbyć tego lęku.
- Trzymaj... - sroka przysłoniła mi widok, ściskała w krótkich szponach jakąś roślinę: - To na wzmocnienie.
- Dlaczego one nie są przy mnie? - musiałam spytać.
- Nie było pewne czy przeżyjesz, ale skoro się ocknęłaś to najgorsze już za tobą.
- Co mi zrobiłyście? - skuliłam tylne nogi, by choć o drobinę złagodzić ból, co nie dawało i tak rezultatu.
- To nie było celowe... Zmuszona byłam wybierać, wybrałam źrebaka i skupiłam się na jego ratowaniu.
- Przepraszam... - sroka wylądowała na ziemi. Spojrzałam na nią zaniepokojona, coś złego się stało.
- Bóle miną, jak tylko się zagoi, ale nie utrzymasz już drugiej ciąży. Na twoim miejscu w ogóle nie starałabym się już o źrebaka, to tylko ci zaszkodzi, a na zajście w ciąże i tak masz marne szanse - mówiła zupełnie normalnym tonem, była obojętna, może dlatego że jestem dla niej obca. To nie ułatwiało sprawy. Zacisnęłam oczy, odwracając od niej głowę, bo czułam już jak lecą mi łzy.
- W porządku... - wymajaczyłam po chwili, myślami będąc przy córkach, chciałam je odzyskać.
- Będziesz je karmić mlekiem? - spytała bez żadnego współczucia.
- Czemu pytasz?
- Jeśli chcesz je karmić, nie mogę ci nic podać, będziesz musiała znosić ból, więc lepiej aby wykarmiła je inna klacz, dzięki temu szybciej wydobrzejesz i...
- Nie chcę niczego - przerwałam jej, położyłam głowę na ziemi, próbując zasnąć. Skończyło się na tym że otwierałam ciągle oczy i patrzyłam w stronę córek, roniąc też łzy. Ptak już dawno odleciał.

W środku nocy obudziła się jedna z klaczek. Podniosłam głowę, córka patrzyła w moją stronę.
- Chodź skarbie... - mogłam ją tylko próbować zachęcić, sama nie byłam w stanie wstać... Nawet nie mogłam w pełni się nimi zająć. Mała była zmieszana i niepewna, wahała się czy podejść. Kiedy obudziła się druga od razu podbiegła do mnie się przytulić, uśmiechnęłam się lekko, obejmując ją ostrożnie i delikatnie łbem, nie wiedziałam jak mocno mogę ją przytulić, a nie chciałam jej zrobić krzywdy. Pierwsza z klaczek też się zbliżyła, wpychając się na miejsce siostry, zazdrosna o nią.
- Nie kłóćcie się - powiedziałam łagodnie, kładąc się na bok: - Musicie coś zjeść... - obie poczuły już zapach mleka, bo przepychały się do niego. Gdybym stała, nie musiałby by walczyć, jedna ssała by po jednej stronie, a druga po drugiej. Nie chciałam by się spierały, złapałam jedną z nich przysuwając do swojej klatki piersiowej. Ciężko je było odróżnić po wyglądzie, nie dostrzegałam żadnej różnicy, mogłam je rozróżnić tylko po charakterze. Ich oczy były tak podobne do ich ojca, przywodziły mi na myśl Pedro. Gdyby mógł je zobaczyć... Nie, nie może, musi być przy synu... Kogo ja oszukiwałam? Czułam się zdradzona, a nie powinnam, nie powinnam go winić, to była tylko pomyłka, myślał że nie żyję. Nie zdradził, ale i tak to za bardzo bolało, że był z inną klaczą, nie potrafiłam tego zaakceptować... Nakarmiłam drugą z klaczek. Zasnęłyśmy potem w trójkę, w oczekiwaniu na nowy dzień.

Od Azury
Chodziłam nerwowo w kółko, w środku jaskini, spędziłam w niej uwięziona kilka długich miesięcy. Lena nie chciała mnie wypuścić, a żeby brakowało mi sił, głodziła mnie przez kilka dni, po czym przynosiła mi jedzenie, a gdy się na nią rzucałam, przedłużała mi głodówkę. Próbowałam już wszystkiego, obrażałam się na nią, nie odzywając się słowem, wyzywałam, atakowałam, rzucałam się na ściany jaskini, a nawet poniżyłam się do tego żeby ją błagać żeby mnie wypuściła. Nic nie skutkowało. Gdybym nie widziała w ciemnościach najpewniej straciłabym już dawno wzrok w tym mroku. Ciągle musiałam słuchać jak się kłóci z Pedro, wrzeszczeli na siebie w dzień w dzień. Chciałam tylko wrócić do domu. Czy to tak wiele? Tak bardzo mi ich wszystkich brakowało. Nie przypuszczałam że będę tęsknić nawet za Safirą.
Skała się przesunęła o kawałek, podbiegłam do niej, Lena wrzuciła mi parę kępów trawy.
- Wypuść mnie stąd! - wrzasnęłam, zasunęła już głaz, musiała go blokować tymi swoimi zaklęciami, albo ze środka nie można było go przesunąć, próbowałam już tyle razy... Uderzyłam o skałę parę razy, mocniej niż zwykle, chyba sobie coś zrobiłam, bo zaczęłam utykać na jedną nogę.
- Uspokój się - odparła z zewnątrz, słyszałam jak się po woli oddalała.
- Nie zjem ani kęsa tej zgniłej trawy! - wyglądała na smakowitą, zdeptałam ją kopytami, przetarłam o ziemie, żeby tylko nie wziąć jej do pyska. Odczuwałam niestety głód. Po niedługiej chwili słyszałam już jak się kłócą. Krzyknęłam zirytowana odchodząc na koniec jaskini i kuląc uszy by tylko nie słyszeć ich wrzasków. Nienawidziłam już ich darcia się na siebie. Położyłam się wpatrując się w podłoże, przez te długie miesiące poznałam każdy jego szczegół.

Od Shanti
Pozwoliłam Karyme się wypłakać, nie umiałam już jej zrozumieć. Raz zachowywała się tak raz inaczej, najgorsze było kiedy nic do niej nie docierało. Obawiałam się że oszalała, pamiętałam historie z Shady, nie chciałam przeżywać tego co Zima, czy Snow. Sama chciałam się nią zająć, a teraz nie dawałam już rady. Rosita jak zniknęła, tak i teraz jej nie było, mogłam liczyć wyłącznie na siebie. Poczułam czyiś dotyk, spojrzałam w górę.
- Snow... - uśmiechnęłam się lekko na jego widok, może nie mógł mi pomóc z Karyme, ale sama jego obecność była ogromnym wsparciem.
- Nie chciałem być sam, tylko z tobą - położył się przy mnie, wtuliłam w niego głowę.

Od Azury
W końcu przestali, usłyszałam tylko jak Lena tu biegnie, położyła się przy skale i zapłakała. Sama się tam ułożyłam, tyle że po drugiej stronie, od wewnątrz.
- Dlaczego on ciągle mnie tak dręczy? Co ja mu zrobiłam?! Nie może odejść jak tak bardzo tego chcę?!
- Przyszłaś się wyżalić? - parsknęłam, po chwili wpadło mi do głowy że to nie jest taki zły pomysł: - Przykro mi - dodałam jak najbardziej umiałam współczującym tonem, przewracając przy tym oczami, dobrze że nie mogła mnie zobaczyć.
- Kłamiesz...
- Nie, poczytaj sobie w moich myślach - to była ironia, ale mówiłam normalnie, więc nie mogła jej wyczuć.
- Ostatnio mój dar nie chce się ujawnić. A Pedro czepia się o byle co, ciągle na mnie wrzeszczy i o wszystko mnie obwinia, nie mogę już tego znieść.
- Dlaczego sama nie odejdziesz? - "i w końcu przestaniesz mnie mieć za niewolnice" dodałam w myślach.
- Nie chcę zostawiać syna.
- Weź go ze sobą - starałam się nie być złośliwa, mimo że jej nie znosiłam.
- Pedro mi na to nie pozwoli.
Zapadła długa cisza, chciałam chwilę przeczekać, by sprawnie zmienić temat, bez podejrzeń że o to mi od początku chodziło.
- Podasz mi trawy? Tamtą zniszczyłam... - poprosiłam.
- Drugi raz będziesz głodować na własne życzenie - podniosła się, po chwili odsuwając skałę, czatowałam przy niej. I od razu wcisnęłam w szczelinę nogę. Lena próbowała ją wypchnąć, a ja przecisnąć się łbem, zdesperowana nie zwracałam uwagi na ból. W końcu mnie uderzyła, popychając do środka. Skoczyłam na skałę, obijając się tylko.
- Wypuść mnie w końcu! Po co mnie tu zamknęłaś?!
- Wiedziałam że coś kombinujesz...
- Nie chce tu być, nie rozumiesz?!
- Potrzebuje cię, mam z kim normalnie porozmawiać.
- To jest twój głupi powód?! Wyżywasz się po prostu na mnie! Znalazłaś sobie ofiarę!
- Wszyscy myślą że nie żyjesz, nikt cię nie szuka. Zawdzięczasz mi życie, jesteś mi dłużna i gdybyś pogodziła się z tym miałabyś lepiej niż masz...
- Niech mnie ktoś wypuści! Pomocy! Pomóżcie mi! - zaczęłam krzyczeć na cały głos, zagłuszając Lenę, która kazała mi siedzieć cicho. Myślała że mnie uciszy? Któryś musiał mnie w końcu usłyszeć, albo Pedro, albo ten Pasco czy jakoś tak.
- Co to za wrzaski?! - wreszcie usłyszałam głos Pedro.
- Wypuść mnie stąd! - nie dałam chwili, żeby Lena mogła się odezwać.
- To moja siostra... - wytłumaczyła.
- Nie jestem jej siostrą, jestem Azura! Siostra Karyme, córka Shanti i Snow'a! - wrzasnęłam, musiał mnie pamiętać, przecież był w stadzie, a te szczegóły co mu podałam, to już w ogóle musiały odświeżyć mu pamięć.
- Wiesz dokładnie że ona nie żyję.
- Skąd mam to wiedzieć? Jesteś w ogóle normalna, żeby więzić tu konia?!
- Nie zabronisz mi!
- Nie masz prawa jej tu więzić!
- Mam!
- Uwolnijcie mnie w końcu! - teraz jeszcze będą się o to kłócić?!
- Odsuń się, bo inaczej...
- Inaczej co?! Uderzysz mnie?! Niedługo zabronisz mi nawet oddychać!
- Nie mogę na ciebie patrzeć! Gdyby ten źrebak się nie urodził nie byłoby mnie tutaj!
- To nie jego wina!
- Wiem, to twoja wina! Gdyby nie ty to go by nie było!
- Jak możesz? - załkała.
- Odsuń się, dobrze ci radzę! - wreszcie usłyszałam upragniony dźwięk przesuwanej skały. Wyskoczyłam na zewnątrz jak oparzona, prawie rzucając się na Lenę, Pedro złapał mnie w porę za grzywę, nawet jej nie zdążyłam dotknąć.
- Puszczaj! - wyszarpałam się, odbiegając. Nareszcie byłam wolna. Trochę przytłaczało mnie tyle terenu, a światło raziło w oczy, przez tak długi czas w jaskini, było mi ciężko przywyknąć do tego co jest na zewnątrz.

Od Shanti
Rozmawiałam ze Snow'em szeptem, nie przeszkadzało mi jego proste myślenie i wielokrotne tłumaczenie mu czegoś, cieszyłam się chwilą, prawie tylko dla nas. Była jeszcze Karyme, spała blisko mnie, wolałam na razie nie myśleć co z nią będzie dalej. Skupiłam się na ukochanym, chcąc spędzić chociaż chwilę w radości, a nie smutku. Wpatrywaliśmy się sobie w oczy tak jak kiedyś. Szkoda że nie zdobył się dla mnie na uśmiech, bardzo chciałam go zobaczyć choć przez chwilę szczęśliwego.
- Przejdźmy się gdzieś blisko, tak żeby szybko móc zajrzeć do Karyme, w razie czego - powiedziałam, Snow pomógł mi wstać. Chodzenie szło mi już dość dobrze w tej protezie, ale ze wstawaniem czasami się męczyłam, nie mogąc uchwycić równowagi.
- Czyli dokąd?
- Może tak obok gór - ruszyłam przodem, oglądając się za Snow'em, zapatrzył się na coś. Niespodziewanie ruszył w tamtą stronę biegiem: - Az! -  zawołał radośnie, był na tyle duży, że dopiero jak się oddalił zobaczyłam niebieską klacz biegnącą w naszym kierunku, wyglądała jak Azura, ale przecież... To musiała być Azura. Zapomniałam się przez to wszystko i chcąc pobiec wylądowałam na ziemi. Azura przytuliła przelotnie ojca i jak wstawałam zbliżała się w moim kierunku, Snow biegł za nią.
- Nareszcie w domu... - pomogła mi wstać, wtulając się we mnie, Snow dołączył do nas. Byłam jeszcze zaskoczona, łzy spłynęły mi po policzkach ze wzruszenia. Oby to nie okazało się być tylko dobrym sen... Nie chciałam już puścić córki.
- Mamo - wyrywała się: - Starczy już - w końcu się wyszarpała, chciałam ją znów przytulić, ale się cofnęła.
- Wiem wiem, cieszysz się... Ja też - uśmiechnęła się: - Nareszcie mogłam was zobaczyć.
- Powiedzieli mi że nie żyjesz - wyjaśniłam, nadal przez łzy.
- Nie płacz, przecież jestem. Nic takiego się nie stało - obejrzała się za siebie, podchodząc do śpiącej Karyme. Spojrzałam na Snow'a zaniepokojona, był cały rozpromieniony i chyba nawet nie zauważył że się denerwuje.
- Azura może... - przerwałam, nie umiałam jej zabronić, choć nie byłam pewna czy Karyme jej czegoś nie zrobi, ale jeszcze nie skrzywdziła nikogo, czemu miałabym się obawiać? Może przez to co wyprawiała poza stadem, czy tego chciałam czy nie nie mogłam być pewna co do Karyme. Azura już ją obudziła, przytulając się do niej.

Od Azury
Szkoda że siostra niczego nie odwzajemniła, puściłam ją już.
- Jestem cała - powiedziałam zmieszana, czemu tak dziwnie na mnie patrzyła? A... Pewnie szok.
- Jakaś bezmyślna idiotka mnie uwięziła, inaczej byłabym szybciej... - przerwałam, Karyme zdawała się na mnie nie słuchać.
- Azura, muszę ci coś powiedzieć - mama stanęła obok nas.
- Przygarnęłaś znów jakiegoś źrebaka, a może jesteś w ciąży? - zgadywałam, na pewno próbowała się pocieszyć moją stratą, albo w sumie było jej to obojętne. Nawet nie zauważyli pewnie że zniknęłam, no dobrze, może i tęsknili... I to nawet bardzo, sądząc po łzach mamy... Chyba jednak coś im zależało na mnie.
- Nie... Chodzi o to że Karyme... - mamie załamał się głos, podniosłam się z zniecierpliwioną miną, po tym wszystkim nie chciało mi się bawić w zgadywanki: - Chodzi ci o to... - ściszyłam nieco głos: - Że pomordowała tyle koni?
- Nie - mama odciągnęła mnie kawałek od Karyme: - Źle z nią, ciężko...
- Bzdura - przerwałam: - Karyme nic nie jest, niby dlaczego miałoby być? - szturchnęłam siostrę, zero reakcji, zrobiłam to gwałtowniej, spojrzała na mnie pustym, chyba nawet nieobecnym wzrokiem.
- Fajnie - stwierdziłam ironicznie, zaraz potem uciekając...


Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz