Zostałam z Karyme, chyba jako jedyna traktowałam ją normalnie. Nie była taka do końca zła, mogli dać jej szanse. Zwłaszcza teraz.
- Ona przeżyję, wierzę że im się uda - mówiłam do niej, spoglądając w stronę obcej, Szafira i Diki. Sroka mogła tylko szybować, ciężko by się jej latało, ze zwichniętym skrzydłem to nie wykonalne. Wiedziała dość sporo, podczas gdy obca polegała na czarach, sroka korzystała z wiedzy.
- Doszło do zatrucia organizmu... - poinformowała Dika. Nastawiłam uszu zastanawiając się dlaczego.
- Jak to? Przecież jej nie otruła - zapytał Szafir.
- To przez odwodnienie.
Obca parsknęła, ze złości kopnęła w ziemie, ale dość słabo, wyglądała na wycieńczoną.
- Aż tak źle? - wtrącił Szafir.
- Nawet nie wiesz jak fatalnie...
- Ktoś musi polecieć po zioła... Ktoś kto się zna i wie które zerwać... Musimy skombinować odtrutkę... Alegria... Polecimy razem... - sroka mówiąc, odwróciła się w moją stronę, przytaknęłam.
- Będzie dobrze - uśmiechnęłam się pocieszająco do Karyme, na chwilę kładąc na niej skrzydło, nie reagowała, tylko płakała cicho, nie odzywa się jeszcze ani razu słowem. To nic... Wierzyłam że nam się uda, a wtedy i ona poczuje się lepiej. Podeszłam, sroka wzleciała mi sprawnie na grzbiet, wzbiłam się szybko do lotu. Najszybciej jak się dało, zerwałam odpowiednie zioła, Dika mi je wskazała, tak jak miejsce w którym rosną. Później Lena, tak miała na imię ta klacz, musiała swoimi zaklęciami przenieść roztarte i rozpuszczone już we wodzie zioła do ciała Nirmeri. Podczas tego wszystkiego byłam przy Karyme, mimo że mnie przez cały czas ignorowała, pocieszałam ją i na swój sposób wspierałam, nigdy nie wychodziło mi to tak ciężko jak przy niej. Miałam sporę wyzwanie.
Minęło kilka dni, a oni nadal walczyli o życie Nirmeri. Lena znikała nocami, chodziła nie wyspana, podróżowała dokądś o zmroku i wracała późnym rankiem. Nie chciała o tym rozmawiać. Ja wciąż byłam przy Karyme, jako jedyna, dlatego nie pomagałam reszcie. Szafir chciał już wracać do stada, ale przez stan Nirmeri, nie mogliśmy się przenieść. Z Karyme było źle, choć ja nie traciłam nadziei, że i jej się poprawi, mimo że leżała wciąż w tym samym miejscu i nie reagowała na nic, nie odzywała się, już nawet nie płakała.
- Zjesz coś? - dziś przyleciałam z wyjątkowo zieloną i soczystą trawą, sam zapach kusił by ją zjeść, podsunęłam jej jedzenie pod nos, kładąc się na przeciwko i uśmiechając przyjaźnie, nie spodziewałam się akurat w tym momencie reakcji. Ależ się zdziwiłam, kiedy ona spojrzała na mnie. Mój uśmiech już nie był taki pewny.
- Chce umrzeć - obróciła się do mnie tyłem.
- I co dalej? - spytałam: - Nie chciałabyś poprawić relacji z matką? - przez te kilka dni zdążyłam się dowiedzieć kim właściwie Nirmeri jest dla Karyme.
- Ona żyję i zobaczysz że wkrótce się obudzi - podniosłam się: - Zdążysz wszystko naprawić.
- Zostaw ją, nie warto... - podszedł do mnie Szafir. Przy nieprzytomnej Nirmeri została teraz tylko Dika, z racji tego że Lena akurat dzisiaj nie wróciła rano, a było już południe.
- Dlaczego?
- No rozejrzyj się tylko...
Wiedziałam że chodzi mu o to że nadal jesteśmy otoczeni zwłokami, ale przecież to już było. Teraz Karyme nikogo nie zabiła, nie bałam się już jej nawet, nie była groźna, raczej załamana.
- Daj jej szanse...
- Szanse? Ja ją znam, od źrebaka, nigdy nie była taka... Okrutna, wręcz zepsuta, nie zasługuje byś przy niej czuwała, czy co tam robisz...
- A może warto?
- Nie męcz się już z nią, chodź... - chciał złapać mojej grzywy, odepchnęłam go lekko skrzydłem.
- Jednak zostanę - wzięłam jego słowa na żarty, mimo że pewnie mówił poważnie na temat Karyme.
- No chodź... - połaskotał mnie po boku, zaśmiałam się lekko, wzlatując do góry, nad nim: - Szafir, co ty wyprawiasz? - spytałam, uśmiechając się do niego.
- Chodź, przejdziemy się - odwrócił się, oglądając za mną, wylądowałam już przy Karyme.
- Z chęcią, ale kiedy indziej... - położyłam się, uśmiechając się do niego rozbawiona.
- Co?
- Nic... Pomyślałam że zakochałeś się we mnie...
- Skąd - uśmiechnął się nerwowo, kiwając głową na nie: - Mówiłem serio, zostaw ją - zmienił ton na przesadnie poważny.
- Nie.
- Za kilka godzin wracamy do stada i nie pozwolę ci tam jej zatargać.
- Dlaczego?
- Wszystkich powybija, chcesz tego?
- Nikogo nie skrzywdzi - rozpostarłam skrzydła, by zasłonić Karyme, na wszelki wypadek.
- Na pewno?
- Ja wiem że nie.
- Nie chce iść z własnej woli to ją zostaw, ktoś musi mi pomóc przenieść Nirmeri.
- No dobrze, namówię ją - jak tak na niego patrzyłam, to chyba go zamurowało.
- Dam radę - dodałam pewnie z lekkim uśmiechem.
Od Azury
Otworzyłam oczy, słysząc odgłos kroków, no nareszcie się tu pofatygowała, chyba chciała bym umarła z głodu, bo dopiero teraz przyniosła mi trawę.
- Wyglądasz okropnie - powiedziałam co widziałam, Lena chyba z dobre parę nocy nie spała, a jej grzywa i sierść były zabrudzone.
- Mówiłam ci już że muszę pomagać i tobie i tamtej... Myślisz że to przyjemne raz być tam a raz tutaj?
- To bądź tylko tutaj... Ona sama się prosiła o śmierć.
- Zamknij się!
- Już drugi raz ją ratujesz!
- Nie mogę się doczekać aż wrócisz do domu, wiesz?! - pochwyciła w pysk jakąś misę, znów miała zamiar dawać mi jakieś świństwo. Ile jeszcze miałam tu leżeć? I czekać, czekać, ciągle czekać! Nawet ze mną nie siedziała. Nastawiłam oba uszu, zdaje się ktoś ją wołał.
- Jeszcze tego brakowało - skierowała się w stronę wyjścia.
- Szukają cię dobre kilka dni - zdążyłam ją poinformować nim wyszła. Nasłuchiwałam jak się oddala. Podniosłam się z ziemi, byłam jakaś taka ociężała, albo wydawało mi się przez to że tyle już leżałam. Chciałam wyjść, ale zakręciło mi się w głowie i nawet nie wiem kiedy wylądowałam na ziemi. Zacisnęłam zęby poirytowana, pragnęłam już wrócić do domu...
Od Alegri
- Wyruszamy... - obudziłam Karyme, zbliżało się popołudnie. Zostaliśmy tutaj tak długo, chyba tylko po to, by zaczekać na Lenę.
- Chodź z nami, twoja mama się ucieszy na twój widok, jak tylko się obudzi - mówiłam, wsunęłam w końcu głowę pod jej pysk, podnosząc jej głowę, szybko ją odsunęła.
- Nie jesteś sama, możesz na mnie liczyć - kontem oka spojrzałam na Szafira, zajął się rozmową z Diką, zyskałam nieco więcej czasu.
- Pamiętasz? Chciałaś się pogodzić z przyjaciółką i na pewno masz kogoś tam jeszcze, prawda? Nikt się nie dowie co zrobiłaś, Szafir i Dika będą milczeli. Nie chcesz zacząć od nowa? - próbowałam dalej.
- Karyme... - doszedł do nas Szafir: - Chodź z nami, ja zapomnę o wszystkim... Alegria ma rację. Dam ci drugą szanse, myślę że Rosita też... A stado... Stado się o niczym nie dowie...
- Przemyślałeś to? - szepnęłam ucieszona, przytaknął mi dyskretnie. Jak dobrze że zmienił zdanie.
- Będzie dobrze... - Szafir złapał ją za grzywę, po czym puścił, kładąc się na ziemi i przytulając się do niej, nawet wtedy nie zareagowała: - Wiesz co? Zawsze chciałem ci coś powiedzieć... Że cię kocham - puścił ją, patrząc na nią, odwróciła od niego głowę. Westchnął, podnosząc się z ziemi: - Najpierw zaniesiemy Nirmeri... To, i powrót tutaj potrwa nam z dwa dni, ale już trudno - podszedł do matki Karyme, a ja wraz z nim. Podnieśliśmy ją ostrożnie, pomagałam sobie przy tym skrzydłami. Dika wzleciała na szyję Szafirowi, nadal nie mogła latać. Ruszyliśmy, rozmawiając ob drogę o niczym ważnym, tak dla zabicia czasu. Podziwiłam okolice, teraz gdy nie musiałam się spieszyć mogłam nacieszyć się każdym skrawkiem zieleni, zauważonym gryzoniem, ptakiem czy też motylem, kolorem nieba, chmur, kamyków, pajęczyn, tak nawet nimi. Były pięknymi tworami, zwłaszcza te puste, splecione nie dawno, jeszcze nie naciągnięte przez żadnego owada i nie zniszczone. Za drzewami kryła się puma, ale nie polowała na nas, miała w łapach młode, które czule wylizywała językiem, uśmiechnęłam się na ten widok, słuchając jednocześnie słów Szafira. Drapieżnik nawet się nie domyślił że go dostrzegłam, wolałam nie niepokoić pumy, to też nie wspomniałam o niczym Szafirowi.
- Wiesz, zachowujesz się trochę jak Nirmeri, ona też odbiega wszędzie wzrokiem jak się z nią rozmawia.
- To nie tak... Ja po prostu podziwiam wszystko wokół, wystarczy spojrzeć i zobaczyć jak piękny potrafi być nasz świat.
- Yyy... Co? - uśmiechnął się na wpół śmiejąc: - To taki żart czy...
- Mówiłam serio, spójrz chociażby na te kwiaty - wskazałam mu pyskiem wybrane miejsce. Czerwone kwiaty rozwiewane przez wiatr, krążyła wokół nich pszczoła, a jakiś metr dalej zjawił się też motyl.
- A... No tak - Szafir skierował się w tamtym kierunku, musiałam podążyć za nim, bo przecież razem nadal nieśliśmy nieprzytomną Nirmeri. Zerwał jeden z kwiatów, wsadzając mi go w grzywę.
- Dziękuje, nie musiałeś... - uśmiechnęłam się lekko.
- Pięknie ci z nim - dopowiedział rumieniąc się.
- Może... - położyłam lekko uszy, jeszcze żaden ogier się tak wobec mnie nie zachował i czułam się dosyć nieswojo.
- Chodźmy lepiej dalej - powiedziałam szturchając go wesoło skrzydłem, gdy staliśmy tak w milczeniu.
- A... Właśnie, szkoda czasu - Szafir dopiero po sekundzie jakby wyrwał się z zamyślenia.
Byliśmy już blisko, przekraczaliśmy granice. Grzbiet już z lekka mnie bolał od dźwigania, ale nie narzekałam, ani ja, ani Szafir. Grunt to przejść jeszcze kilkanaście kroków, a potem można już odpoczywać. Już niedaleko.
- Zaczekaj... Słyszysz? - Szafir obejrzał się do tyłu, a ja chwilę potem zrobiłam to samo. Uśmiechnęłam się do Karyme, szła za nami, wiedziałam o tym od paru godzin, ale nie zamierzałam wcześniej dać znać Szafirowi, szkoda było zepsuć niespodziankę.
- Chodźmy chodźmy - odezwałam się, ponaglając, gdy już chwilę tak staliśmy.
Od Shanti
Po dość długich poszukiwaniach znalazłam Snow'a, leżał w pobliżu gór, położyłam się przy nim bez słowa, wtulając się w jego grzywę.
- Nirmeri mówiła że Azura żyję, sama już nie wiem jak jest na prawdę... - westchnęłam ciężko, nie miałam siły już płakać, za dużo łez wylałam. Na dodatek te wszystkie pytania nie dawały mi spokoju. Azura w końcu żyję czy też nie? Skąd Nirmeri miałaby to wiedzieć? Dlaczego powiedziała to w taki sposób i od razu zniknęła? Co się tu dzieje?
- Nie wiem już komu wierzyć - odezwałam się znowu, przez chwilę patrząc w to samo miejsce co ukochany, po czym spojrzałam na niego: - Snow.
Doczekałam się by popatrzył też na mnie, jego mina była obojętna.
- Och... Snow, chociaż ty bądź silny... - w oczach zebrały mi się łzy.
- Nie płacz... - wymamrotał, tuląc mnie do siebie, skuliłam uszy, przytulając się do niego mocniej. Trwaliśmy tak przez jakiś czas, przy nim było mi lżej, niż jakbym była sama.
Od Szafira
Położyliśmy ostrożnie Nirmeri już w jaskini. Nikogo nie było, co nie wywarło na mnie dużego znaczenia, w końcu już południe, następnego dnia. Ciężko mi było uwierzyć że szliśmy tak całą noc. Przy Alegri, nie miałem żadnego poczucia czasu... No nieźle, już trzy klacze mi się podobają, a właściwie to dwie, bo Karyme... Nadal czułem do niej tylko negatywne uczucia, to całe mówienie że mi się podoba, że ją kocham, zrobiłem to by poszła z nami, dla Alegri, ale absolutnie nie musiała o tym wiedzieć. A właśnie, gdzie ona się podziała? Rozejrzałem się i nie mogłem jej dostrzec, przed chwilą stała przecież obok, nawet Karyme tu była, spojrzałem jeszcze na Nirmeri i wtedy zobaczyłem też Alegrie, leżała na ziemi. Ulżyło mi że nigdzie tajemniczo nie zniknęła.
- Zmęczyłaś się? - zapytałem.
- Trochę... - odparła z uśmiechem: - Może chwilę odsapniemy?
- Pewnie - ułożyłem się obok niej bez wahania, dopiero po chwili czułem lekkie skrępowanie. Głupio mi się zrobiło że tak się do niej pchałem... Jej to chyba nie przeszkadzało, właściwie to patrzyła w stronę Karyme, która stała tam gdzie stała, kilka kroków od Nirmeri, znów nie kontaktowała.
- Ja to jestem szalony... - przerwałem, w porę powstrzymując się by nie powiedzieć czegoś o Karyme, chciałem zażartować z tej sytuacji z nią, a przecież ona tu była, nie wiadomo co mogłoby jej przyjść do głowy.
- Dlaczego?
- To miał być żart, ale coś mi nie wyszło... - podniosłem się gwałtownie, coś spadło mi z szyi.
- Szafir... Uważaj trochę... - odezwała się Dika już z ziemi. Musiała pewnie przysnąć ob drogę, a ja o niej zapomniałem.
- Wybacz... - może dobrze mi zrobi jak przestanę chociaż przez chwilę myśleć o Alegri, jeszcze się przed nią ośmieszę i będzie nici z nawiązywania znajomości, a potem może i czegoś więcej? Jak na razie to miałem u niej większe szanse niż u Rosity.
Sroka nastroszyła na chwilę pióra otrzepując się, po czym rozprostowała skrzydła i podreptała do Nirmeri: - Musimy ją w końcu obudzić - odwróciła głowę w naszą stronę: - Znasz może jakąś roślinę o silnym zapachu, takim bardzo intensywnym? - zastanowiła się.
- Pewnie nie ale... - przyszło mi coś do głowy, to mogłoby się udać: - Mógłbym taką w sumie skombinować, chwilkę... - wyszedłem szybko z jaskini, biegnąc od razu na łąkę. Przeszukałem ją błyskawicznie wzrokiem. Szukałem Rosity, a ona sama do mnie podeszła.
- I co z Nirmeri? - zapytała.
- Nie za dobrze, ale udało nam się ją uratować, długo by opowiadać... A ja mam taką szybką prośbę - przeszedłem od razu do sedna, rzeczywiście to potrwa tylko chwilkę.
- Jaką?
- Mogłabyś wyczarować roślinę, o bardzo intensywnej woni? Tak żeby obudzić kogoś nieprzytomnego - wyjaśniłem pospiesznie.
- No dobrze... - użyła mocy, a przed moimi nogami wyrósł jakiś chwast, który swym zapachem aż drażnił mnie w chrapy.
- Normalnie w naturze jest trująca, ale nie ta, nic ci nie grozi... - nie zdążyła powiedzieć, a zerwałem roślinę i niemal od razu znalazłem się w jaskini. To coś by chyba wszystkich pobudziło. Położyłem ją przed pyskiem Nirmeri, zaskoczony że od razu się nie wybudziła. Po paru sekundach zaczęła kasłać, otwierając potem i oczy. Dika wyrzuciła roślinę gdzieś w stronę ściany jaskini. Jak widać nie tylko mnie drażnił ten zapach.
- Jak się...
- Szafir zostań z nią, a my polecimy po zioła - wpadła mi w słowo Dika, już wskoczyła na grzbiet Alegri, mimo że ta jeszcze odpoczywała. Wyleciały z jaskini. Oby tylko Alegri nie wypadł kwiatek ode mnie. O czym ja myślę?
- Jak się czujesz? - zapytałem już normalnie Nirmeri, nie odpowiedziała mi, ale po jej minie mogłem wywnioskować że jest przerażona. Może to przez tą ranę, która... Była na wylot... I inne obrażenia...
- Twoja córka tu jest - wskazałem w stronę Karyme, w oczach Nirmeri pojawiły się łzy i nieco się uspokoiła, poruszyła nawet przednią nogą, choć przed chwilą nie drgnęła w ogóle. Próbowała podnieść głowę, nieco jej pomogłem, cała była jeszcze taka... Wiotka? Podparła łeb o moją szyję, próbowała złapać mnie za grzywę, ale jej ruchy były takie słabe i nie pełne. W końcu głowa jej się zesunęła, miałem niezły refleks, w porę łapiąc jej grzywy, aby nie obiła tak głowy o ziemi, położyłem ją delikatnie. Całe jej ciało przeszedł nagły dreszcz. Otworzyła słabo pysk, po czym chyba nie była w stanie go zamknąć.
- Nirmeri nie wygłupiaj się, to tylko... - przerwałem, chyba w ten sposób jej nie pomogę, żartując sobie... Czemu tak długo ich już nie było?
- Wydobrzejesz, to kwestia czasu - dodałem, kontem oka obserwując Karyme, była w jakimś transie że tak długo stała jak ten słup? Mogłem jej coś powiedzieć, ale nie chciałem by zbliżała się do Nirmeri, może przyszła tylko po to by ją dobić? Nie... Jak mogłem tak pomyśleć? Chociaż, teraz Karyme była nieobliczalna, mogła chcieć ją skrzywdzić bardziej, znęcać się, właśnie... Taki mógł być powód, pewnie udawała że tak to przeżywa. Spojrzałem na nią podejrzliwie, to już nie była ta sama Karyme tylko morderczyni, a mordercy są bezwzględni, jakby tak nie było, moi rodzice by żyli, a ja byłbym z nimi, gdzieś indziej. Nie zamierzałem jej jednak wyprosić, mogła też to przeżywać, mogła, prawda?
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz