Menu

piątek, 28 października 2016

Szczęście cz.8 - Od Felizy, Nirmeri, Rosity, Azury, Szafira, Safiry

Od Felizy
Wracałam z gór, z Czenzi. Szłyśmy stroną, która prowadziła nad wodospad. Chciałam ją nauczyć skradania się, a w górach było to najtrudniejsze, ale ona i tak niczego nie pojmowała, wciąż stukotała kopytami zamiast chodzić tak jak jej radziłam. Zezłoszczona szłam przodem, nie przejmując się czy za mną nadąży. Nic dobrego z niej nie wyrosło, słaba klacz jak wszystkie inne.
- Mamo zaczekaj - zawołała za mną.
- Mówiłam ci żebyś mnie tak nie nazywała - parsknęłam, przyspieszając jeszcze bardziej.
- Ma... Ignis! - wreszcie przyspieszyła tępa, potykając się żałośnie, nawet wspinać się porządnie nie umiała. Bała się gór i wody, i innych koni... Dlaczego tylko nie mnie? A mnie właśnie powinna się bać... Zatrzymałam się na chwilę, słysząc rozmowę. Nie miałam ochoty nikogo spotykać, nie z Czenzi, która przynosiła mi tylko wstyd. Właściwie już dorosła, nie musiała być wciąż przy mnie.
- Czenzi - zawołałam, podeszła w końcu: - Już mnie nie potrzebujesz, od tego momentu radzisz sobie sama - oznajmiłam. Nie udało mi się jej wychować jak chciałam, ofiara losu.
- Co? Ale mamo...
- Co ja ci mówiłam?! - wrzasnęłam, nie mogła zapamiętać prostej rzeczy. Nie jestem jej matką!
- Nie zostawiaj mnie - już się popłakała, trzęsąc się przy tym. Żałowałam swojej decyzji że się nią zajęłam, miała być odważniejsza, silniejsza, nie wyszło i nie była mi już do niczego potrzebna.
- Masz stado, masz dom, jesteś bezpieczna, trzymaj się stada, a nic ci nikt nie zrobi...
- Chcę być z tobą.. - złapała się mojej grzywy, odsunęłam ją brutalnie: - Twoje marne życie polega tylko na tym by zaspokoić głód i pragnienie, a i sen... Łaź za stadem i skup się na tym, a mi daj już spokój - odwróciłam się wracając w góry.
- Mamo... Ignis! Boję się... - poszła za mną, z łatwością mogłam ją zgubić. I jak już opuściłam góry rzeczywiście jej przy mnie nie było. Westchnęłam, i co teraz? Miałam zostać sama? Nie zamierzałam zbliżać się do Dolly, więc też do stada, odpowiedź sama się nasuwała.

Od Nirmeri
- Dika... - zaczęłam budzić srokę: - Ta twoja maź podziałała.
- Cieszę się - wysiliła się na uśmiech, rozprostowując skrzydła i trzepiąc piórami: - Tylko nie mów zbyt wiele, żeby oszczędzać język, a i na pewno nie bierz czegoś ciężkiego do pyska.
- Nie jestem źrebakiem - spojrzałam po reszcie, tak późno, a jeszcze wszyscy spali. Przy Rosicie były obok córki, a z tego co pamiętałam, zasypiały z Saf.
- Poradzą sobie, co? - spojrzałam na srokę.
- Zapewne...
- Czas bym zobaczyła się z córką... - głos mi z lekka drgnął, bałam się tej chwili, ale nie będę jej unikać, czas naprawić błędy...
- Nirmeri to nie jest odpowiedni moment.
- A kiedy będzie?
- Nie teraz...
- Właśnie teraz - poszłam, wbrew protestom sroki. Zostawiła mnie w końcu samą. Nie zraziłam się, choć serce waliło mi na prawdę mocno. Przypominałam sobie ostatnie spotkanie z Karyme, odczuwałam przy tym nawet lekki ból, mimo że Dika podała mi na niego znieczulenie.
- Ka... Karyme... - odezwałam się zlękniona widząc ją w oddali, wraz z Shanti. Nie spodziewałam się tak szybkiego spotkania. Położyłam po sobie uszy, może tak jest lepiej... Ona jest dla niej matką, nie ja... Zrezygnowana zawróciłam, niespodzianie słysząc: - Mamo!
Odwróciłam się, po woli dochodziło to do mnie że to Karyme za mną zawołała. Szła w moim kierunku, Shanti ze Snow'em zostali z tyłu. Czy mi wybaczyła? Czy chciała zabić? Przed oczami miałam już śmiercionośny lód, mimo że Karyme nie użyła mocy, widziałam go we wspomnieniach, bałam się własnej córki... Byłam gotowa do nagłego odwrotu, ucieczki, czekałam w napięciu, aż podejdzie całkiem blisko. Szła wolno, zatrzymując się i patrząc na mnie dziwnie, nie umiałam określić czy chodzi jej o zemstę czy o to by się ze mną spotkać. Stanęła już na dobre krok ode mnie.
- Córeczko - głos mi zadrżał z przerażenia, spoglądałam nerwowo na ziemie, jakby nagle miał przykryć ją lód. Kiedy ponownie odwróciłam wzrok na córkę miała łzy w oczach. Zbliżyłam się do niej w strachu.
- Wybaczam ci - byłam świadoma że już nigdy nie odzyskam powonienia i że prawdopodobnie jeszcze długo, choć może już zawsze, będzie mi towarzyszył ból przy każdym trawionym pokarmie.
- Chciałabym żebyś zrobiła to samo... - wypłynęła mi łza z oka, przytuliłam ją niepewnie do siebie, bardzo niepewnie, zrobiła to mocniej, trochę mnie zabolało, pewnie przez niedawno świeże rany, ale nic nie mówiłam... Chyba właśnie... Udało mi się ją odzyskać... Ledwie pamiętałam ją jak była mała, większość swojego życia, musiała spędzić beze mnie...
- Wybaczysz mi? - spytałam, tuląc ją pewniej.
- Tak... - zaszlochała, aż się cała zatrzęsła.
- Nie... Nie płacz, wszystko jest dobrze... - mówiłam półgłosem. Zupełnie umknęło mi, kiedy to Shanti i Snow doszli do nas i stali obok.

Od Rosity
Obudziły mnie odgłosy śmiechów, poderwałam głowę do góry. Córki bawiły się z Safirą, ganiały za nią. Uśmiechnęłam się lekko, kiedy małe zauważyły że nie śpię, podbiegły by się napić mleka, znów musiałam je rozdzielać.
- Nirmeri i Diki chyba już nie ma - stwierdziła Safira.
- Pomożesz mi wstać?
- Już - Saf pochyliła się grzbietem do mnie, oparłam na nim głowę, łapiąc jej grzywy. Zacisnęłam bardziej zęby, czując ból przy wstawaniu, zwłaszcza tylne nogi uginały mi się pod jego nadmiarem. Nie dawałam rady. Safira pomogła mi jeszcze ciągnąć za moją grzywę. I tak nie wstałam, kładłam się sama, czując narastający ból.
- Może po kogoś pójdę...
- Nie, nie trzeba... Później wstanę... - jeszcze trochę i nie powstrzymałabym łez. Wróciłam do karmienia klaczek.
- Jak mają na imię?
- Nie nazwałam ich jeszcze... - chciałam to zrobić z Pedro, chciałabym żeby je chociaż poznał, ale wtedy tylko skomplikowałabym wszystko, nie wiem jak zniosłabym jego widok, najpewniej chciałabym by został, a jednocześnie czułabym że mnie zdradził...
- Może... - popatrzyłam po klaczkach, usilnie starając się by do głowy przyszły mi jakieś imiona.
- Ty będziesz... Keira - zwróciłam się do spokojniejszej klaczki, odwracając wzrok do jej siostry: - A ty... Erin - to były pierwsze imiona jakie przyszły mi do głowy i tak już zostały.

Od Azury
Tarzałam się z nerwów w trawie, na uboczu stada. Jak tylko skończyłam podniosłam się natychmiast otrzepując z ziemi i zielska, parsknęłam przy tym, miałam pochylony nisko łeb, przez co kontem oka dostrzegłam że widać mi żebra. Dzięki "wspaniałomyślnej" Lenie. Gdzieś nieopodal rozbrzmiewały rozmowy i śmiech, miła odmiana od słuchania ciągłych kłótni. Przeszło mi już, jakoś szybko się pogodziłam że Karyme już nie będzie taka jak dawniej i ma mnie gdzieś, więc udałam się w tamtą stronę. Za drzewami stał Szafir z Alegrią, wesoło sobie żartowali, a raczej on żartował, a ona się śmiała wraz z nim. Wycofałam się pomału, pegazica musiała mnie zauważyć, bo wyleciała z lasu lądując obok mnie.
- Azura, ty żyjesz - powiedziała ucieszona, obejmując mnie skrzydłem i uśmiechając się przy tym. Ciągle będą mnie tak tulić?
- Co ty wyprawiasz?! - wyszarpałam się, patrząc na nią krzywo.
- To tylko przyjacielski uścisk - wyjaśniła z uśmiechem.
- Co jest? Przecież mówiłaś że ona nie żyję - za drzew wyszedł Szafir, dopiero teraz, zapewne podsłuchiwał, bo co innego go tam zatrzymało?
- Widać że doczekałeś się rozczarowania - przegadałam.
- Czemu bym miał chcieć twojej śmierci?
- Było miło - powiedziałam ironicznie: - Ale muszę już iść... - i oddaliłam się od nich. Alegria poleciała za mną, ignorowałam jej obecność do puki się nie odezwała.
- Gdzie byłaś? Co się z tobą stało?
- Tak bardzo cię to ciekawi?
- Nie musisz mówić, najważniejsze że wróciłaś, cała i zdrowa - zablokowała mi drogę, lądując swoim cielskiem na mojej ścieżce.
- Ja się z tego nie cieszę. Moja siostra oszalała, straciłam jedyną osobę, która mnie rozumie! - wyżaliłam się, w końcu o to się prosiła.
- Na pewno nie jest z nią aż tak źle...
- Nie poznała mnie, nie ucieszyła się na mój widok, nawet nie słuchała co mówię!
- Chodźmy do niej - pegazica poszła przodem, ta to wpadła na pomysł, ruszyłam za nią od niechcenia, bo przecież nie dałaby mi spokoju. Jak znalazłyśmy Karyme, to doznałam szoku, bo była ze swoją matką, nie, nie z moją, z tą klaczą co ją urodziła i rozmawiały. Siostra spojrzała w moją stronę, jakoś tak inaczej, trochę jak kiedyś, nie do końca, ale podeszłam.
- Ja nie chciałam.. - podeszła do mnie, przytuliłyśmy się do siebie.
- Widzisz, warto próbować - dodała Alegria z lekkim uśmiechem. Chciałam dodać coś w stylu "wybaczyłaś tej swojej matce od siedmiu boleści?" patrząc na Nirmeri, ale się powstrzymałam. Położyłam się z siostrą obok jej matki. Dobrze że nie ja musiałam leżeć całkiem przy Nirmeri.
- Gdzie moi rodzice? - spytałam.
- Szukają cię - odpowiedziała mi Nirmeri, wolałam żeby to była Karyme. Trudno, spędzę czas z siostrą, nawet w obecności jej matki.

Od Rosity
- Nie oddalajcie się za bardzo - zawołałam za ganiającymi się córkami, nie chciałam ich stracić z oczu. Usłyszałam nagle krzyk którejś, poderwałam się gwałtownie z ziemi, zesuwając się na tylne nogi z bólu. Wstałam na siłę, zaciskając zęby i biegnąc w ich stronę, jak się zatrzymałam ledwo utrzymałam się na nogach z bólu. W trawie coś się poruszyło, Keira schowała się za mną, natomiast Erin przyglądała się stworzeniu z bardzo bliska, już nawet pochyliła głowę.
- Erin chodź tutaj - zawołałam, musiałam podejść i zabrać ją od jak się okazało gada. Z początku jego głowa przypominała węża, ale okazało się że to tylko jaszczurka. Uciekła, a Erin wyrwała mi się prawie, chcąc za nią pobiec. Czułam jak po tylnych nogach spływa mi krew i to z podrażnionego miejsca. Safira kilka minut temu poszła napić się wody, więc zostałam sama z córkami. Cofnęłam się do tyłu, czując jak tylne nogi się znów pode mną uginając z bólu, przymrużyłam oczy, szybko wylądowałam na zadzie, prawie krzycząc w zetknięciu z ziemią.
- Mamo? - to było pierwsze słowo Erin, szkoda tylko że wywołane troską o mnie, mała widziała że dzieje się coś nie dobrego. Obie widziały że krwawiłam, choć starałam się zakryć pojawiającą się krew ogonem. Keira była przestraszona, nie odrywała wzroku od krwi.
- Nie bój się - mówiłam uspokajająco. Zacisnęłam zęby, czując następną falę bólu, którego nie mogłam już wytrzymać, jęknęłam słabo, zduszając w sobie krzyk. Małe nie wiedziały do końca co się dzieje. Miałam nadzieje że Safira tu niedługo przyjdzie.
Przyszła po kilku minutach w towarzystwie Szafira. Zwijałam się już z bólu, zapłakana, z podkurczonymi do granic możliwości tylnymi nogami.
- Rosita... Co jest? Co ci jest? - Szafir stanął przy mnie pochylony: - Saf zabierz stąd małe... - wskazał na klaczki, patrzyły na mnie bezradnie, Keira jeszcze oprócz tego miała strach w oczach. Nie chciałam żeby mnie zostawiły, ale nie mogłam też pozwolić na to by patrzyły jak cierpię i się zamartwiały. Safira poszłam z nimi, przy czym Erin musiała zmuszać, ciągnąc ją ze sobą, w kierunku stada.
- Staraj się nie ruszać zbyt gwałtownie, za chwilę będę - Szafir pobiegł dokądś. Tego właśnie nie chciałam, żeby przyszedł tu z Diką. Połknęłam niemal zioło które mi podała, by tylko ból minął. Ale ono nie było wcale na ból, tylko po to by mnie uśpić, walczyłam ze zmęczeniem, ciało mi już całe zdrętwiało, nie miałam sił drgnąć.

Od Szafira
- Co z nią? - zapytałem sroki, jak już zabrała się za te swoje badania, mimo że Rosita jeszcze do końca nie zasnęła.
- To chyba nic poważnego, co? - dopytałem, martwiłem się, nie chciałbym jej stracić, mimo że między nami była tylko przyjaźń, to i tak nie chciałem stracić przyjaciółki.
- To niestety moja wina... - przyznała sroka.
- Jak to twoja? - zdziwiony nie wierzyłem od razu, Dika miałaby kogoś skrzywdzić? Raczej tylko pomagała.
- Pomożesz mi ją przenieść do jaskini w lesie? - spytała: - Będzie musiała tam leżeć i przyjmować leki, aż wszystko minie.
- A co z źrebakami? - dosłownie chwilę temu na ich widok mocno się zdziwiłem, nawet poinformowany przez Saf że Rosita już urodziła, nie wyobrażałem sobie tego i jej jako matki, niedawno spędzaliśmy czas na zabawach jako źrebaki, a teraz ona miała już swoje. Szkoda że to ja nie byłem ich ojcem.
- Przez najbliższy czas ich nie zobaczy.
- Co ty wygadujesz? - nie zamierzałem jej na coś takiego pozwolić.
- Nie będę ryzykowała że się potrują, przez te leki jej mleko będzie dla nich szkodliwe.
- Rosita jest odpowiedzialna, nie będzie ich karmiła mlekiem...
- Mogłaby zasnąć, a jedna z jej córek by się napiła mleka i katastrofa gotowa.
- Ale oddzielisz je od matki..
- Wiem co robię, tak będzie lepiej, klaczki się do niej nie przywiążą, jeśli by umarła to nie będą rozpaczały ani tęskniły.
- Nawet tak nie mów...
- Szafir źle z nią, to też moja wina, ale musiałam uratować źrebaka, może nie przeżyć i z tym też musimy się liczyć, jakoś wytłumaczysz jej że nie zobaczy córek.
- Dlaczego jesteś taka? - zapytałem, miałem wrażenie jakby Dika wcale nie mówiła o niczym ważnym, ale ona zwykle nie okazywała emocji, choć przy Nirmeri było nieco inaczej.
- Jaka? Wiem co robię, zaufaj mi.
- A jak się nie zgodzę? W ogóle to powinniśmy poinformować przywódców...
- To nie najlepszy pomysł, zechcą ją odwiedzać...
- I co z tego? Mają prawo, to ich córka...
- Posłuchaj, ja nie chcę żeby wszyscy zlatywali się do tej jaskini, chcę jej pomóc, wystarczy że nasza dwójka wie. I tak będzie lepiej, jeśli nie będzie się wysilała, a odwiedziny bliskich mogą wykończyć, pomożesz mi czy nie?
- Nie masz racji...
- Mam, chyba chcesz żeby przeżyła? - wzbiła się w powietrze. Wziąłem Rosite ostrożnie na grzbiet, nie podobał mi się ten cały plan, może chociaż będę miał okazje spędzić z nią więcej czasu... A Alegria? Nie pora teraz myśleć o niej, raczej się nie obrazi.
Ob drogę do lasu, przemyślałem co nieco, jakbym powiedział o Rosicie jej rodzicom, to zapewne przywódczyni znów by się pochorowała i tak mieli na głowie chorą Tori i zniknięcie Maji. Dokładanie problemów nie było wskazane, tylko źrebaki... Je w takim razie też trzeba ukryć. Obym namówił Saf na współdziałanie, na szczęście znałem ją zbyt dobrze, to będzie łatwe.

Od Rosity
Obudziłam się już w jaskini i to nie w tej głównej. Dika podsunęła mi pod nos jakąś dziwną maź wsmarowaną w kawałek skały, z którą przyleciała.
- Musisz to wziąć, jesteś w bardzo złym stanie.
- Gdzie moje córki? - spytałam słabo.
- Odzyskasz je jak będziesz brała wszystko co ci podam - sroka mówiła na poważnie.
- Nie oddzielaj ich ode mnie - poderwałam rozpaczliwie głowę, jakbym chciała je zobaczyć.
- Spokojnie, wydobrzejesz i wtedy się zobaczycie, o ile uda ci się wyzdrowieć. Zrobimy co się da.
- Co to znaczy?
- Mówiłam, jesteś w bardzo złym stanie. Przedobrzyłam, ratując twoją córkę i... Ludzie by to zoperowali, ale ja nie mam jak, więc musimy liczyć że się zagoi.
- Nie zabronisz mi ich chociaż widywać...
- Zabronię, przykro mi, Szafir ci wszystko wyjaśni, niedługo przygotuje też inne lekki, weź ten i odpoczywaj, nie próbuj wstawać, bo sobie pogorszysz - odleciała. Łzy zatrzymały mi się w oczach, jeśli umrę to... To nigdy ich już nie zobaczę, a Pedro nawet nie dowie się że to on, a nie Szafir jest ich ojcem, chyba że spojrzałby w ich oczy i poznał w nich swoje własne... Ale czy on tu jeszcze wróci? Straciłam go i to moja wina...

Od Safiry
Wujek powiedział mi że będę musiała zająć się Keirą i Erin po za stadem, bo są jeszcze za małe by się zaaklimatyzować, trochę to było dziwne i nie przypominałam sobie żeby mama tak robiła. Może zwyczajnie nie pamiętałam. Zabrałam klaczki na obrzeża łąki, wygłupiałam się z nimi ob drogę, by je nieco rozweselić. Szafir postarał się żeby nie zauważyło nas stado. Choć kilka koni już widziało małe, kiedy zabrałam je pierwszy raz od Rosity. Wujek za bardzo się spieszył bym mogła mu o tym powiedzieć, szybko zostawił nas same.
- Gdzie jest mama? - spytała jedna z bliźniaczek.
- Co się z nią stało? Kiedy wróci? - dodała też druga, nie potrafiłam ich odróżnić, obie wyglądały identycznie, a patrząc na nie zadawałam sobie w myślach pytanie "która jest która?"
- Nie wiem... Pewnie niedługo będzie z wami - uśmiechnęłam się w ich stronę: - Chcecie się jeszcze w coś pobawić?
- Głodna.
- Ja też...
- To... To co ja mam... - zawahałam się nad odpowiedzią.
- Saf - wtem przyleciała Dika, jakby na zawołanie: - Chodź za mną - wzleciała nieco wyżej kierując się w góry.
- Idziemy - popchnęłam lekko klaczki.
- A dokąd?
- W góry.
- Ja chcę do mamy - odezwała się druga trzymając się z tyłu.
- Ty jesteś? - dopytałam.
- Keira...
A więc Keira ociągała się z tyłu, a Erin biegła pod sroką, a jak zobaczyła góry to już chciała się nawet wspinać, szybko ją złapałam.
- Przygotowałam im sztuczne mleko, do puki nie znajdziemy klaczy, która będzie mogła je karmić, będą posilać się nim - tłumaczyła Dika.
- A czemu nie mama? - zapytała Erin, jeszcze mi się nie wymieszały, bo Keira szła nadal z tyłu, a Erin przytrzymywałam za grzywę, by nigdzie nie uciekała. Pytanie klaczki zostało przemilczane, weszłyśmy już do groty, w której w pustych skorupach po jakiś stworzeniach, była jakaś biała maź, przywodząca na myśl mleko.
- Muszę wracać - sroka zawróciła, weszłam z bliźniaczkami do środka. Erin zaczęła zwiedzać grotę, ganiając dookoła i skubiąc wszystko co było dla niej nowe, w tym mech na ścianach i pajęczyny.
- Zjedźcie coś - wskazałam im sztuczne mleko. Keira podeszła do niego, wąchając i odsuwając się, patrząc na mnie: - Dlaczego mama nas nie nakarmi? - zapytała. Ani Szafir, ani Dika nie powiedzieli mi co mam im odpowiadać, jak spytają o Rosite.
- Wasza mama musi odpocząć, potem się spotkacie - miałam taką nadzieje. Erin pierwsza posmakowała nowego mleka, mech przy okazji też, na szczęście jej nie zasmakował. Była taka urocza. Keira zaraz po niej napiła się mleka. Skorupy były dwie, więc mogły pić w tym samym czasie. Ich posilanie się mlekiem, bardziej przypominało jednak ssanie.



Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz