Menu

środa, 19 października 2016

Pierwsza miłość cz.10 - Od Prakerezy/Domino

Czułam ciągły, palący ból w gardle, w okolicy krtani, nie mogłam przełknąć nawet śliny, wciąż musiałam trzymać głowę pochyloną do ziemi, bym mogła swobodnie wykrztuszać krew. Bałam się cokolwiek przełykać, a co jeśli uszkodzę jeszcze bardziej krtań? Nie chciałam całkiem stracić głosu. Miałam nadzieje że Domino odpuści z tymi ziołami, nie chciałam ich nawet w formie cieczy. Odmowa z mojej strony nie wystarczyła i ku mojemu przerażeniu zmusił mnie do tego. Walczyłam rozpaczliwie, próbowałam się wyszarpać, nawet wybuchy płaczu nie spowodowały by puścił mój pysk i bym mogła to wypluć. Nie dał za wygraną, a ja prawie się udusiłam, musiałam przełknąć czując przy tym jakby ktoś znów dźgnął mnie w gardło. Po tym wszystkim chciałam już tylko by zostawił mnie w spokoju. Nic dziwnego że uciekłam, kiedy tylko zauważyłam że zasnął.

W tym momencie byłam już daleko od domu, ściemniało się. Nie chciałam nikogo spotkać, nie chciałam czuć na sobie ich wzroku i słyszeć pytań co się stało, nie chciałam by znów mnie poniżali lub okazywali mi łaskę. Ból już nie był tak silny, z godziny na godzinę słabł, krwawienie też ustępowało, chyba te zioła zadziałały. Nie czując już tak dotkliwie bólu próbowałam mówić, ale mogłam jedynie wypowiedzieć niewyraźnie pojedyncze słowa, mój głos był nadal chrapliwy i zniekształcony. Tak bardzo nie chciałam już śpiewać, że teraz na prawdę nie będę w stanie tego zrobić. Zapłakałam żałośnie, rzucając się w losową stronę i biegnąc tam gdzie poniosły mnie nogi. Parę razy wpadałam na coś, najczęściej na gałęzie. Przez oczy pełne łez nie wiele widziałam, na dodatek było ciemno. Kiedy w końcu się zmęczyłam i dalej już szłam, postanowiłam odpocząć. Położyłam się gdzieś pod drzewem, rozglądając się dookoła, przestraszyłam się, bo zupełnie nie poznawałam tego miejsca. Nie mogłam też zasnąć, zioła właśnie przestały działać i ból znów był silniejszy, na dodatek czułam w pysku świeży posmak krwi. Leżałam tak kilka godzin, przekręcając ciągle głowę, przez przeszywający ból w gardle. Przez ten czas zdążyłam zdecydować o tym że już zawsze będę sama, tak będzie lepiej, zapomnę o tym że nie mogę normalnie mówić, bo nie będę miała się do kogo odezwać. Zapłakałam gorzko. Nie miałam pojęcia że spotka mnie coś gorszego od tego co zrobił mi mój brat. Teraz byłam już prawdziwą kaleką, oszpecona, a na dodatek niemowa... Nagle uciszyłam i tak stłumione bólem łkanie, słysząc czyjeś kroki. Poderwałam się z ziemi, w półmroku zbliżającego się ranka zauważyłam świecące oczy drapieżnika. Może tak będzie lepiej, gdy on mnie zabije, byłam tylko i wyłącznie problemem. Zamknęłam oczy, czekając aż się na mnie rzuci i mnie rozszarpie. Cała drżałam na ciele, w końcu nie wytrzymałam i uciekłam na oślep. Zgubiłam to zwierze czymkolwiek było, dostając się przed granice Zatopi. Zaskoczona odeszłam stąd jak najszybciej. Dalej szłam już przed siebie, nie wiedziałam dokąd, byle jak najdalej stąd. Nie poruszałam się zbyt szybko, wciąż czułam ból i straszną suchość w pysku, ale nie chciałam odczuwać tamtego bólu przy połykaniu. Znów zaczęłam krwawić, niosłam tak nisko głowę że krew sama skapywała mi z otwartego pyska. Na wpół wycieńczona wpadłam na jakąś klacz, nawet jej nie zauważając. Wbiłam w nią przerażone spojrzenie.
- Co ci się stało? - spytała, dodając szybko: - Czekaj, pomogę ci - odeszła już gdzieś kawałek.
- Ni...e - odezwałam się na tyle głośno i wyraźnie na ile mogłam, gniada klacz spojrzała na mnie pytająco, odwróciłam szybko wzrok, odchodząc jak najszybciej. Byleby jak najdalej. 

Znalazłam się w kolejnym lesie, w którym czułam zewsząd zapach pum, akurat wiatr zawiewał w moją stronę niosąc ze sobą woń drapieżników. Zatrzymałam się, zakręciło mi w głowie, usłyszałam popiskiwanie, tuż przed sobą. Zobaczyłam małe kocie, leżało na ziemi, kilka kroków ode mnie, młode pumy. Podeszłam do malucha zapłakana.
- Zg.. - jedna próba odezwania się mi wystarczyła. Maluch wcisnął się w lukę pomiędzy moimi przednimi nogami, cały dygotał z zimna. Położyłam po sobie uszy, po czym ułożyłam się na ziemi. Kocie nawet jeszcze nie otworzyło oczu, a ja nie miałam pojęcia jak się nim zajmować... Miałam ochotę coś mu zaśpiewać by go choć odrobinę uspokoić, tak bardzo chciałam móc to zrobić, popłakałam się tylko tuląc do siebie młode i brudząc je krwią, wypływającą z mojego pyska. Odsunęłam się nagle od niego, widząc przed nami pumę, chyba jego matkę. Malec zaczął popiskiwać, a ja już wstałam, cofając się coraz bardziej do tyłu. Puma mierząc mnie złowrogim wzrokiem złapała młode w zęby, myślałam że je przeniesie, ale zacisnęła szczęki i po jej brodzie spłynęła krew malca, wypuściła go już martwego. Przeżyłam szok i ledwo się z niego otrząsnęłam, a kiedy już to zrobiłam puma szykowała się by skoczyć w moją stronę. Rzuciłam się do ucieczki w ostatniej sekundzie. Pędziłam przez las zahaczając wciąż o drzewa, nie rosły bardzo blisko siebie, ale mi wciąż, z osłabienia, obraz rozmazywał się przed oczami, potykałam się o korzenie, małe pagórki, cudem przeskakując leżące pnie. Puma zniknęła mi z pola widzenia, by wyskoczyć znienacka przede mnie. Zatrzymując się gwałtownie, straciłam równowagę i upadłam boleśnie na bok.
- Za... Zabił?.. - wymamrotałam, chcąc zyskać na czasie, nie chciałam umierać w ten sposób, rozszarpana przez drapieżnika, mając jeszcze przed oczami tego bezbronnego malucha.
- Chodzi ci o to młode niedorajdo? - warknął, okazało się że to samiec: - Było słabe, matka je porzuciła, a ja zrobiłem mu przysługę, je uśmiercając. Tutaj nie ma miejsca dla słabeuszy - skoczył w moją stronę z impetem, przyciskając mnie mocno do ziemi, wraz z wylądowaniem na moim boku. Uderzenie spowodowało że wykasłałam momentalnie krew, wręcz wyrzuciłam ją z pyska. Wbił we mnie pazury, czułam jego oddech na mojej szyi i widziałam obnażone kły. Położyłam głowę na ziemi, cała się trzęsłam w strachu, nie próbując się bronić.
- Pro... Pr...
- Dam ci lekcje głupia, tak przed śmiercią - przerwał mi i nachylił się nad moją głową, przez co przeniósł swój ciężar na przednie łapy, a jego pazury wbiły mi się bardziej w skórę, jęknęłam chrapliwym głosem.
- Słabość nie jest wynikiem wyglądu czy jakiegokolwiek urazu, możesz być cała i zdrowa, ale i tak słaba, bo nie potrafisz znaleźć w sobie siły, tak jak teraz, nawet nie walczysz o swoje marne życie. Widziałem mnóstwo drapieżników, a nawet roślinożerców z bliznami, każda z nich była wynikiem walki- schylił bardziej łeb, spłynęła mi łza z oka, widać było że celował w moje obolałe miejsce na szyi.
- A słabi muszą ustąpić miejsca silniejszym - chciał już złapać kłami moje gardło, ale drgnęłam gwałtownie, szarpnęłam się, próbując go z siebie zrzucić. Byłam zbyt osłabiona, albo nawet i słaba sama w sobie. I tak chwycił mocno, zaciskając kły, krzyknęłam, sprawiając sobie jeszcze większy ból, leżałam na boku, nawet nie mogłam spróbować odepchnąć go nogami. Już się dusiłam, poddając się zupełnie. Roniłam tylko żałośnie łzy i drżąc na ciele, czekałam aż serce przestanie mi bić. Puma w ostatniej chwili puściła, po czym uciekła. Zdezorientowana dusiłam się mocno, podnosząc się po woli, czułam się tak słabo jakbym za chwile miała stracić przytomność. Ktoś nagle mnie szarpnął za grzywę, tak że musiałam wstać natychmiast, ledwo utrzymując równowagę na nogach. Po czym opadłam ciałem na tego kogoś.
- Głupia puma, co nie? - zaśmiała się, poznałam ten śmiech, należał do Dolly: - Daje ci życiowe rady, a sama zwiewa jak ostatni tchórz, a przed kim to? No powiedź, komu zawdzięczasz życie?
- Nie powiesz poczwareczko? - zaśmiała się, popychając mnie, wylądowałam znów na ziemi, tym razem na brzuchu, krztusząc się krwią.
- A... Zapomniałam już co ci zrobiłam... - okrążyła mnie, nagle wbijając we mnie wzrok: - Trzeba było śpiewać - powiedziała poważnym tonem: - Myślisz że to co ty przeżywasz jest straszne, z chęcią bym się z tobą zamieniła...
Spojrzałam na nią zmieszana i przerażona za razem, nie wiedziałam o co jej chodzi. Zaśmiała się znów, tym razem jakby na siłę, po czym uderzyła w drzewo, powalając je korzeniem do góry, miała ponad naturalną siłę. Pod ciężarem drzewa ziemia zadrżała na tyle mocno że nie mogłam przez chwilę złapać tchu.
- Przyjaciółeczko... - przetarła pyskiem mój grzbiet, zastygłam w bezruchu, napinając mięśnie przerażona.
- Wiesz jak to jest poświęcić wszystko dla kogoś, poświęcić siebie dla kogoś, a później ten ktoś cię odrzuca, boleśnie i nagle, wiesz jak to jest?! - przycisnęła kopyta do ziemi, która pękła pod nią: - Stracić jedyną rodzinę...
Myślałam że nie wytrzymam tępa z jakim biło moje przerażone serce. Jej oczy świeciły jaskrawą czerwienią, która nagle zgasła, jak tylko pochyliła głowę nade mną: - Ale ty mnie nie zostawisz, prawda?
Przytaknęłam, bałam się jej, teraz już panicznie, nie mogłam się nawet ruszyć przez ten lęk.
- Doskonale, to teraz się przejdziemy... - podniosła mnie za grzywę, ciągnąc za sobą, zdawała się być znów wesoła, ale jakbym czuła wokół to całe napięcie. Ciągnęła mnie po ziemi. Straciłam po drodze przytomność, kiedy się ocknęłam było tak jak przed moim zemdleniem, nadal ciągnęła mnie za sobą, tyle że byłyśmy już znacznie dalej niż wcześniej.
- Tam jest stado, będą chcieli cię zabić, ale to ty zabijesz ich, pokaże ci jak - zachichotała, szepcząc mi na ucho: - Po prostu będziesz stać w miejscu - wypchnęła mnie nagle z lasu. Upadłam tam, kilka metrów przed obcym stadem. Dolly zniknęła za drzewami, a konie zaczęły iść w moją stronę, otoczyli mnie błyskawicznie. Nie mogłam już nawet się podnieść.
- Ni...e - wymajaczyłam. Kilka koni zaśmiało się z mojego głosu.
- No no no, kto tu nas odwiedził? Jak takie coś jak ty mogło w ogóle tak długo przeżyć? - powiedział jeden z ogierów, kopiąc mnie w brzuch.
- Wykaż się, ona jest twoja, załatw ją - odezwał się drugi.
- Z rozkoszą pozbędę się każdego słabego ogniwa - zaśmiał się stając dęba z morderczym spojrzeniem w oczach. Zamknęłam powieki, próbując osłonić obolałe gardło. Nie doczekałam się ataku, poczułam tylko jak coś mnie podnosi i rzuca moim ciałem w te konie. Jakaś niewidzialna siła nakierowywała mnie na nich wszystkich, przewracałam ich, panicznie próbując poruszyć własnym ciałem, straciłam nad nim kontrole. Ta dziwna siła zaczęła teraz sterować moim nogami, atakowałam te konie, tak to wyglądało, choć ja nic nie robiłam, nie z własnej woli. Chciałam to przerwać, kontem oka dostrzegłam Dolly, ukrytą za drzewem, z uśmiechem na pysku. Wylądowałam gwałtownie na ziemi, a konie uciekły. Został tylko ten jeden, wszystko działo się zbyt szybko bym mogła zrozumieć co się stało. Widziałam tylko że jest martwy, a moje kopyta i w ogóle nogi są od jego krwi. Dolly zaśmiała się podchodząc do mnie.
- A więc to tak działa... Nie spytasz co? A no tak, zapomniałam, nie możesz - naśmiewała się ze mnie, położyła się przy mnie. Ledwo oddychałam, straciłam za dużo krwi, te ostatnie zbyt gwałtowne ruchy jeszcze pogorszyły mój stan, czułam że umieram...
- Ja to mam łeb, to za pomocą siły umysłu sobie sterowałam moją poczwareczką, a może kukiełeczką - trąciła mnie pyskiem z kolejnym wybuchem śmiechu: - Zmarzłaś? Czy to może to drugie? - podniosła się z ziemi: - No cóż, Domino będzie zadowolony gdy się ciebie pozbędzie, szuka cię z taką gniadą klaczą, widziałam ich przelotnie, chyba mu się podobała - okrążyła mnie. 
- Umierasz? - spytała, oczy już po woli mi się zamykały, przestawałam oddychać i czuć cokolwiek... Przynajmniej zniknę, tak jak chciałam... Bezboleśnie...
- Czekaj! Jeszcze tyle rzeczy zaplanowałam... - szarpnęła mnie, nie dała mi nawet skonać w spokoju. 
- Ej, ej... Nie waż się nawet - szarpnęła mnie znów, przewracając na grzbiet: - Nie panuję nad tym, nie ożywię cię sobie... - jej głos słyszałam już coraz mniej wyraźnie. Zamknęłam oczy, nie czując nawet jak mnie szarpie i przewraca. Straciłam świadomość, a zaraz potem poczułam ból, który dosłownie rzucił moim ciałem.
- Już? - usłyszałam znów jej głos, otwierając oczy, przez chwilę wpatrywałam się w nią osłupiona, miała błękitne oczy, które po woli zmieniły swoją barwę na krwawą czerwień, taką jak przedtem.
- To tylko kwestia czasu kiedy zacznę nad tym panować - powiedziała poważnie i złowrogo. Zaśmiała się jak szalona. 
- To jednak nie wyzionęłaś ducha poczwareczko... Hm? Chrapliwogłosa - wybuchła na nowo śmiechem. Zrozumiałam że prawdopodobnie jakoś powstrzymała śmierć, ale nie uleczyła mojej mi krtani, ani gardła, mimo że nie czułam już bólu. Spróbowałam się nawet odezwać, chociażby coś szepnąć, znów było to dla mnie trudnością. Dolly obróciła głowę w stronę głosów, poznałam że jeden z nich należał do Domino.
- Spadamy - wpychając swoją głowę pod moją szyję i napierając na mnie swoim ciałem podniosła mnie gwałtownie. Ustałam na nogach, już nie było mi słabo, nadal zdezorientowana, nie wiedziałam do końca co się stało. Pociągnęła mnie w stronę lasu, pobiegłam za nią zmuszona. Ukryłyśmy się za drzewami.
- Teraz zobaczysz o czym mówiłam, popatrz tylko jak Domino się jej przygląda - szepnęła, uśmiechając się tak jakby miała się zaśmiać. Widziałam już Domino z tą klaczą, z tą samą gniadą klaczą na którą kilka godzin temu wpadłam...


Domino (loveklaudia) dokończ



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz