Menu

wtorek, 12 lipca 2016

Ból przeszłości cz.6 - Od Damu, Shanti, Szafira

Od Damu
Zbliżało się południe. Obudził mnie Samuraj, przytuliłam go od razu do siebie: - Co z resztą?
- Wszystko dobrze... - powiedział: - Tęsknimy za tobą.
- Nie było mnie tylko jeden dzień...
- Wrócili po nas prawda? - szybko zauważył rany, straciłam przez nie dość sporą ilość krwi, ale nie zaszkodziło mi to w sumie, byłam tylko osłabiona, zwykły koń pewnie wykrwawiłby się na śmierć.
- Nic wam nie zrobią... Samuraj wracaj do stada, musicie się tam schronić - popchnęłam go lekko, wolałam żeby nie był tutaj, bo oni na pewno wrócą, mogą się zakraść i z łatwością go zabić.
- Powiesz przywódcą że nasze byłe stado może się gdzieś tu kręcić w pobliżu... - poprosiłam brata, mogli ich oddać im, ale możliwe że nam pomogą. Musiałam spróbować.
- Dasz sobie radę, jesteś dzielny... - powiedziałam jak zatrzymaliśmy się kilka metrów od stada, bliżej nie mogłam podejść.
- Tak - przytaknął, biegnąc do koni. Obserwowało mnie kilka z nich. Skuliłam uszy, musiałam zaufać obcym, bo sama nie mogłam już ochronić rodzeństwa. Łzy wypłynęły mi z oczu, odwróciłam głowę. Ktoś właśnie do mnie szedł, czyżbym stała za blisko?
- Nie miałaś się zbliżać - powiedziała ostro jakaś kara klacz, odeszłam kawałek, mierząc ją wzrokiem, gdy poszłam tak jak chciała. Doszłam na wzgórze i stamtąd obserwowałam stado, w pewnym momencie zobaczyłam jak Rosita odchodzi od Szafira, z którym o czymś rozmawiała i idzie w moją stronę. Pocieszało mnie to trochę, nie będę sama, popytam ją co z moim rodzeństwem.
- Zaczekaj, ledwo co wydobrzałaś... - zatrzymała ją matka, nie zwracałam uwagi skąd przyszła, być może była w trakcie patrolowania terenu wraz z Danny'm i ją zauważyli.
- Damu nic mi nie zrobi. Nie musisz się martwić.
- Nie wiadomo, muszę być na nią pewna, twój tata też...
- Nic jej nie zrobię - wtrąciłam się, podchodząc, akurat byłam na tyle blisko. Nie spytała nawet czy coś mi się stało, choć moje rany były bardzo dobrze widoczne.
- Nie atakowałaś źrebiąt prawda? - spytała Rosita, nie dziwiłam się że wie, to rozniosło się po całym stadzie, ale to pytanie było zadane w dość dziwnym momencie.
- Nie... Atakuje tylko wtedy kiedy ktoś mnie zdenerwuje... - przyznałam, tymczasem podszedł do nas też przywódca.
- Mówi prawdę - oznajmiła Rosita.
- Jesteś pewna? - spytał Danny, przytaknęła, patrzyłam na nią pytająco.
- Pomóżcie nam, błagam... Nasze stado... - zaczęłam.
- O wszystkim już wiemy - przerwał mi Danny.
- I pomożecie?
- Tak - dodała Zima.
- Na ten czas schronisz się w jaskini, w lesie, musisz najpierw zapanować nad nerwami, jeśli masz być w stadzie. Nie chcemy narażać pozostałych członków na atak. Rozmawialiśmy już z nimi.
- Staram się...
- Może zaprowadzę ją do tej jaskini? - zaproponowała Rosita.
- Lepiej nie - odpowiedziała jej matka.
- Nic jej nie będzie - odezwał się Danny.
- Chodźmy - Rosita ruszyła już, poszłam za nią, słysząc jeszcze kawałek rozmowy.
- Nie powinniśmy jej narażać.
- Spokojnie, jest już dorosła.
- Ale...

Weszłyśmy do środka, w tym momencie poczułam wyraźny głód, aż zaburczało mi w brzuchu.
- Muszę zapolować Rosita... Na dodatek moje rodzeństwo, pewnie też jest głodne...
- Jecie wszyscy mięso? - dopytała, przytaknęłam. Rosita spojrzała na wyjście, a potem na mnie: - Nie wspominaj o tym nikomu, mogliby źle zareagować, najwyżej powiesz moim rodzicom, ale później, jak będą ci ufać - doradziła.
- Jak chcesz polować w takim stanie? - dodała, nim się odezwałam.
- Mówiłam ci już, nie takie ranny znosiłam - byłam z lekka zdenerwowana, nie znosiłam jak ktoś chociażby sugerował że jestem słaba, bo nie jestem.
- A twoje stado? Może być w pobliżu...
- Wiem, ale co mam zrobić? Mają głodować?
- A te zapasy co zrobiłaś?
- Tego już nie da się jeść... - przyznałam, zrobiło mi się głupio, zmarnowałam tyle mięsa, zabiłam niepotrzebnie zwierzęta: - Chociaż... - przypomniałam sobie o ostatniej sarnie, była dosyć świeża: - Wrócimy w góry... Znaczy ja wrócę, chyba że chcesz...
- Możemy iść razem - zgodziła się. Wyszłyśmy z jaskini, Rosita ruszyła lasem, szłam za nią.
- Chyba nie będziesz chciała tego dotykać, mam rację? - spytałam, zastanawiając się jak mam dostarczyć jedzenie mojemu rodzeństwu, skoro nie mogę się zbliżać.
- Rosita? - podeszłam do jej boku szturchając ją. Przestraszyłam ją z lekka, bo aż się wzdrygnęła.
- Co?
- Pytałam o coś.
- Wybacz, zamyśliłam się... Idziemy na około, żeby nikt nie zauważył, a i wypatruj moich rodziców, mogą być teraz wszędzie, ale zwykle są blisko granic.
- Tak.. Pytałam, czy pomożesz mi to nieść?
- Mięso?
- Pewnie nie, co?
- Nie bardzo...
- A co z moim rodzeństwem, jak im je dostarczę?
- Przyprowadzę je, po prostu do ciebie...
Milczałyśmy dalszą drogę, rozglądając się przy tym, w pewnym momencie spytałam: - A o czym myślałaś?
- Wolałabym nie mówić...
- Bo mi nie ufasz?! - przyspieszyłam kroku, wyprzedzając ją, tylko po to by nie zareagować zbyt gwałtownie. Byłam rozdrażniona, od samego początku, kiedy nie pozwalali mi zbliżać się do stada.
- To nie tak, nawet Karyme wolę tego nie mówić... Zresztą i tak się dowiesz, bo pójdziesz gdzieś ze mną - dogoniła mnie, spojrzałam na nią zaskoczona.
- Ja? Niby gdzie?
- Zobaczysz... Wolę iść tam z kimś, muszę coś sprawdzić...
- Co takiego?
- Później ci powiem..
- A i o jakiej Karyme mówisz? Nie znam w waszym stadzie nikogo...
- Teraz już naszym, należysz do niego...
- Jasne - odezwałam się z ironią w głosie.
- Karyme to moja przyjaciółka, z dzieciństwa. To ta niebieska klacz, która zaatakowała...
- Ona? Jak możesz przyjaźnić się z kimś takim?! To morderczyni!
- Nic nie rozumiesz...
- Doskonale rozumiem! Chciała cię zabić!
- Nie mnie, a moją matkę... Nie mówmy o tym...
- Teraz już wiem czemu zadajesz się ze mną, bo jesteś naiwna! - parsknęłam, chciałam odbiec, ale co mi tam z samotności, miałam jej dość.
- Wybacz... - położyłam na chwilę uszy, zatrzymała się, a ja wraz z nią.
- Nie wspominaj o tym, dobrze? Nie przeszkadza mi to że jesteś mrocznym koniem, gdyby przeszkadzało to na pewno bym ci nie pomogła.
Ruszyłam dalej, sama nie wiedziałam co mam myśleć, to wszystko przez Aiden'a, zaufałam mu, a potem czekała mnie niespodzianka, zdradził mnie i to przez to że wyznałam co do niego czuję... Choć to chyba było tylko chwilowe zauroczenie, bo teraz już nawet nie chciałam go widzieć. Najchętniej rzuciłabym się na niego, gdybym tylko go zobaczyła.

Od Shanti
Karyme była przez cały czas ze mną, kiedy się dowiedziała że Rosita cudownie ozdrowiała, nieco się uspokoiła. Nikt nie miał pojęcia jak i przez kogo. Zdaje się że nawet przywódcy nie wiedzieli. Karyme wypłakała jeszcze mnóstwo łez, nawet dzisiaj, gdy już było po wszystkim. Teraz zasnęła obok mojego boku. A Snow'a jak nie było przedwczoraj tak i dzisiaj. Azura i Safira także zniknęły, bałam się o nie. Jedynie Szafir mi pomagał.
- Widziałeś je? - zawołałam jak pojawił się na łące.
- Nie, ale Rosita ma wiadomość dla Karyme... Chce dać jej trochę czasu, a potem porozmawiać - oznajmił podchodząc do mnie.
- Zasnęła? - spojrzał na Karyme.
- Tak... Martwię się o córki i... Safire...
- Azure widziałem w sumie wczoraj, bawiła się z źrebakami, jakby nigdy nic, ale Saf tam nie było...
Spojrzałam po sobie, tak bardzo chciałam do nich pójść, i je poszukać, ale przecież nie utrzymam równowagi na trzech nogach, do tego byłam osłabiona. I jeszcze Karyme, nie mogłam tak jej zostawić.
- Szafir, znajdź je, proszę... I Snow'a jakbyś mógł...
- Nie ma sprawy - ruszył do razu. Zerknęłam na starszą córkę. Patrzyłam na nią zamyślona, do puki nie dobiegły do mnie odgłosy kopyt. Obejrzałam się do tyłu. Wreszcie wrócił...
- Snow... Jesteś - uśmiechnęłam się na jego widok, był jakiś taki załamany. Szedł ze spuszczoną głową i uszami skierowanymi do tyłu.
- Szukałem dla ciebie czegoś co by się nadało na nową nogę... - położył się przy mnie, wtuliłam się w jego grzywę.
- I nie znalazłem.
- Nie musiałeś kochanie... Musimy ją z czegoś zrobić... - wątpiłam w to że się to uda, ale nie zamierzałam mu tego okazać. Wolałam żeby chociaż on miał jakąś nadzieje.
- Znalazłem nawet źrebaka, ale nie tą rzecz... - wtulił do mnie głowę.
- Źrebaka? -
- No.
- Gdzie jest?
- Tam gdzie był.
- Był sam?
- Tak i do tego ranny...
- Zostawiłeś go? - zaszokował mnie, dosłownie.
- Miałem go wziąć? Przecież to obce źrebie...
- Ale trzeba mu pomóc...
- Pójdę po niego... - poderwał się z ziemi i natychmiast wystartował. Szturchnął mnie przy tym dość mocno, aż zdziwiłam się, kiedy Karyme się po tym nie obudziła.

Od Szafira
Obserwowałem bawiące się źrebaki, aż stanąłem na drodze jednemu z nich, Azurze. Musiała się zatrzymać.
- Dobra, mów gdzie jest Saf - powiedziałem do niej, położyła po sobie uszy.
- Saf? Ja nic nie wiem... - chciała mnie minąć, chyba miałem racje i to jej sprawka, pokłóciły się pewnie.
- O co wam poszło? Wiem że za nią nie przepadasz - stanąłem Azurze na drodze.
- O nic, zostaw mnie, chce się bawić...
- Oj Azura, Azura.. Wiesz gdzie jest Safira. Puszczę cię jak powiesz - nalegałem.
- A co cię to obchodzi?! Nawet nie należysz do rodziny! - o, już pokazała humorek, uśmiechnąłem się z lekka rozbawiony, zrobiła taką minkę że mało kto by się nie zaśmiał.
- Powiedziałam jej całą prawdę i uciekła - wyznała na jednym wdechu.
Zatkało mnie, tak bardzo że Azura swobodnie mnie wyminęła i pobiegła się dalej bawić. Nie przejmowałem się zbytnio tym jak Saf się kiedyś o tym dowie, bo byłem pewien że dowie się w łagodny sposób, a jej wujek, czyli ja, będzie ją wspierał. Myliłem się. Pobiegłem szukać małej. Wcześniej myślałem że gdzieś się szwenda i nic jej nie jest, ale dowiedziała się prawdy, a to wszystko zmienia. Nie zawracałem sobie głowy Azurą, choć to co zrobiła wywołało we mnie pewną złość, ale przecież to jeszcze źrebie.

Od Shanti
Kilka dobrych godzin czekałam już na Snow'a. A kiedy przyszedł, ciągnąc za sobą obcą klaczkę, jej krzyki obudziły Karyme i zainteresowały połowę stada. Mała była chuda i wyglądało na to że zaatakował ją drapieżnik. Tak mocno się szarpała, obawiałam się że skręci sobie nogi, albo je złamie. Snow podnosił ją do góry, próbując wziąć na grzbiet, ale odpychała się od niego kopytami jak tylko mogła. Długo jej nie utrzymał, musiał ciągnąć ją nadal po ziemi, aż zatrzymał się z nią przy mnie. Trzymał tak mocno grzywy małej że nie było mowy aby mógł się odezwać.
- Spokojnie malutka, nikt cię nie skrzywdzi - starałam się ją uspokoić. Złapałam ją lekko za grzywę, Snow popchnął ją w moją stronę, chwyciłam ją jakoś przednią nogą, bardziej opierając ją na jej grzbiecie, zmusiłam żeby się położyła. Przytuliłam lekko, nadal się wyrywała.
- Już dobrze.... Nie musisz się bać...
Wyszarpała się, uciekła, próbowałam ją łapać, ale zrobiła to zbyt szybko, nie miałam szans, gdyby nie któryś z koni ze stada, to najpewniej by gdzieś zniknęła.
- Snow... Pójdziesz z nią do przywódców i powiesz że my możemy ją przygarnąć - zwróciłam się do ukochanego.
- Mamo, jesteś pewna? Masz Azure na głowie i Safire, chcesz jeszcze jedną klaczkę? - odezwała się Karyme.
- Ale kto inny się nią zajmie? Chce jej pomóc...
Snow już poszedł, wraz z tamtym koniem.
- Tylko że... Że nie możesz... - pojawiły się w jej oczach łzy, podniosła się z ziemi: - Ale ja mogę... - poszła śladami Snow'a. Miała racje, zrobiło mi się żal klaczki, ale nie mogłam sobie pozwolić na trzecie źrebie. Z własną, rodzoną córką miałam problemy, w końcu trzeba je rozwiązać. A kalectwo jeszcze bardziej wszystko komplikowało.

Od Szafira
Zaszedłem daleko, a tu, gdzieś z oddali jakieś krzyki, chyba klaczki. Nastawiłem uszu, zatrzymując się na chwilę. Byłem tak skupiony na dźwięku, że ledwo zauważyłem że ktoś przeszedł obok mnie, kilka kroków ode mnie. Nie wiedziałem kto, ale za tym kimś pobiegła mroczna klacz. Musiał przed nią uciekać. Ruszyłem w pogoń. Okazało się że to Rosita, a ta mroczna to chyba ta nowa, bo zamiast zaatakować zatrzymała się obok. Ja sam skryłem się za drzewami.
- Biegnij, nadążę... - wysapała czarna, jak jej było? Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć. Same mroczne konie kojarzyły mi się raczej z czymś złym, chyba nie można było im ufać.
- Jednak zwolnimy tempa - odezwała się Rosita.
- Nie musisz, znosiłam już gorsze rzeczy.
- Nawet jak pójdziemy to dotrzemy z powrotem do stada, już w południe.
- Uważasz że jestem słaba?!
- Damu... Daj spokój, ledwo stoisz na nogach...
- Jasne - poszła dalej, miała dwie, głębokie rany, skrzywiłem się nieco na ich widok, to musiało boleć. Poszedłem za nimi niezauważony. Uważałem na chrupoczące liście, pozostałości po zeszłej jesieni. Byłem ciekaw, ale... Safira, musiałem znaleźć tą małą. Zawróciłem, po namyśle, lepiej żeby nic się nie stało tej klaczce, w czasie kiedy ja bym zajmował się śledzeniem innych.

Od Damu
Po woli dochodziło do mnie że jednak nie jestem w najlepszym stanie na takie wyprawy, ale nie chciałam teraz okazać przed nią słabości. Mimo wszystko zwolniłam nieco, Rosita chyba celowo wlokła się z tyłu, przed chwilą obie pędziłyśmy, nie wiadomo dokąd, a teraz?
W oddali było widać mgłę, pełno gęstej mgły utrudniającej widoczność, przez co nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
- Ta mgła... - Rosita nagle mnie minęła, biegnąc. Nie zostałam z tyłu, ruszyłam za nią. Ledwo nadążając i wkładając w to całą siłę.
- Pedro! - krzyknęła, chyba coś zobaczyła w tej mgle, ja nic nie mogłam dostrzec.
- Pedro stój! - przyspieszyła jeszcze bardziej. Teraz i ja widziałam, sylwetkę konia, stał obok krawędzi.
- Pedro tu nie ma... - obca klacz wyszła za gęstej mgły: - Zginął już dawno temu.
- Kłamiesz! Wiesz gdzie jest... Muszę go zobaczyć - albo mi się wydawało, albo była pewna swoich słów.
- Nie potrafisz się z tym pogodzić?
- Czuje że kłamiesz, nie oszukasz mnie... - to co i jak mówiła, tylko jeszcze bardziej skłoniło mnie do myślenia, nie wiedziałam o co chodzi. Co ona takiego potrafi? Czytać w myślach?
- Wiedziałam że coś w tym jest... - zbliżyła się do Rosity, przyglądając jej się: - Nie zobaczysz Pedro, nie teraz, nie dzisiaj, ani jutro... Do puki mój wróg żyję, nie zobaczysz go - parsknęła: - Ewentualnie możesz do nas dołączyć, zemścić się, tak jak on. Jest pewien że nie żyjesz, to dla ciebie się mści, na tym kto cię skrzywdził.
- Jak możesz?
- Daj sobie spokój. Po co zawracać sobie głowę miłością? Lepszy ból z niespełnionej miłości niż spowodowany stratą... - przerwała, parsknęła ponownie, odwracając się do mnie i mierząc mnie wzrokiem, zjeżyłam z lekka sierść.
- Co tu robisz? Chcesz się mścić? Dasz radę się obronić? On tu jest... - zwróciła się do Rosity.
- Gdzie? - położyła uszy po sobie. Najwyraźniej obie się znały. Ale o kim mówiły? Nie miałam pojęcia nawet kim był ten Pedro? Domyślałam się tylko że wiele dla niej znaczył.
- Niedaleko... Nadal trwa walka.
- A ty jesteś tutaj?... A dlaczego nie tam? To do ciebie nie podobne...
- Tak... - spojrzała w przepaść: - Masz rację...
- Chodzi o Ignis? Prawda?
- Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą! - krzyknęła na nią, po czym od razu odeszła błyskawicznie. Spojrzałam na Rosite, ledwo już stałam na nogach, czułam wyraźny ból, i krew cieknącą z niedawno skrzepłych ran. Przedobrzyłam z całym tym wysiłkiem, a pomyśleć że jeszcze mi się to nie zdarzało.


Ciąg dalszy nastąpi


niedziela, 10 lipca 2016

Ból przeszłości cz.5 - Od Karyme, Shanti, Rosity, Damu

Od Karyme
 Spuściłam głowę, najniżej jak się dało, grzywa zakryła mi pysk, a łzy spływały z moich oczu aż po czubek pyska, skąd miały krótką drogę do ziemi, z której nie spuszczałam wzroku. Nogi mi drżały, po grzbiecie przeszedł nieprzyjemny dreszcz, bałam się, nie tyle co o siebie, a o przyjaciółkę, obwiniałam się.
- Nic mnie nie tłumaczy... Ja... Ja tylko chce wiedzieć co z Rositą... - wymamrotałam, nawet nie patrząc na nich, głos miałam załamany, przerywany przez płacz.
- Przez ciebie może umrzeć, jest w bardzo złym stanie - odpowiedział mi Danny, chyba był zdenerwowany, właściwie nie dziwiłam się mu.
- Nie... - załkałam, usłyszałam szelest, ktoś do mnie podbiegł, zerknęłam w bok, widząc kopyta Szafira.
- Starałem się ją powstrzymać, poniosły ją nerwy... - tłumaczył: - To nie jej wina...
- To moja wina... - zaprzeczyłam jego słowom.
- Wybaczę ci, jeśli... - odezwała się Zima. Uniosłam lekko głowę, Danny spojrzał na nią zdziwiony.
- To dotyczyło mnie, pozwól że sama podejmę decyzje - powiedziała, jej głos też się załamywał, ale na siłę próbowała mówić normalnie.
- Wybaczę ci, jeśli ty wybaczysz mnie i zapomnisz o wszystkim.
Miałam wrażenie że powiedziała to w taki sposób, jakbym to ja byłam winna, ale patrząc na nią, zauważyłam w jej oczach łzy, szybko je zamknęła, by się ich pozbyć. I tak nie mogłam uwierzyć że proponowała mi coś takiego, Rosita mogła przeze mnie umrzeć, o ile już... To się nie stało. Powinni mnie byli wyrzucić. Za coś takiego miałam dostać drugą szanse?
- Wiem że miałaś powody, dlatego wina leży też po mojej stronie - kiedy to powiedziała, Danny znów spojrzał na nią zdziwiony, najwyraźniej nie wiedział, nikt się nie domyślał, bo to była tajemnica. Pamiętałam jak bardzo mi ciążyła, jak chciałam wykrzyczeć wszystkim prawdę, ale to nie przywódczyni mnie powstrzymywała, ale rodzina, lecz kto wie czy to kuzynka im nie kazała. Teraz jednak nie mogłam tego roztrząsać, dręczyło mnie sumienie, nie mogłam sobie tego wybaczyć, jeśli Rosita umrze to... To nie wiem co ze sobą zrobię...
- Nie poniesiesz konsekwencji... - dodała jeszcze Zima.
- Ale... Zasłużyłam...
- Damu, Szafir, zostawcie nas samych - przerwał na chwilę Danny. Mroczna klacz oddaliła się bez problemu, z źrebakami u boku, Szafir szedł na tyle wolno jakby miał się zatrzymać, oglądał się do tyłu, wreszcie poszedł po kilku minutach, podczas których mogłam wszystko przemyśleć. Nie umiałam wybaczyć, ani Zimie, ani sobie.
- Ja też zasłużyłam - przyznała Zima.
- Dobra, co się wydarzyło? Co zrobiłaś? - przerwał znów Danny.
- Wolałabym teraz o tym nie mówić... - Zimie załamał się głos.
- Domyślam się, co się wydarzyło, ale wolałbym to usłyszeć od ciebie.
- Nie teraz... Nie dam rady... - spłynęła jej łza po policzku, szybko zakryła się grzywą, odwróciła ode mnie głowę.
- Wybaczam ci - uniosłam już normalnie głowę, kłamałam, rzeczywiście chciałam odpuścić, ale nie wybaczyć. Zaczęłam się wycofywać po tych słowach, niepewna czy mi pozwolą. Pozwolili, bo nic nie powiedzieli, odbiegłam.

- Szafir! - zawołałam, pędząc w jego stronę, przytuliłam się do niego mocno: - Proszę, zaopiekuj się Rositą... Nie pozwól żeby... Umarła - błagałam.
- Chwila, co? To ją zaatakowałaś? Wyrzucili cię? - dopytywał.
- Nie... Ale... Sama odejdę... - odbiegłam od niego, chciałam jeszcze zobaczyć, mamę i siostrę. Po drodze zmieniłam zdanie co do Azury, ona nie pozwoli mi odejść, jest zbyt uparta, mama ją pożegna ode mnie.
- Mamo... - podeszłam do niej wolniej niż do Szafira, leżała sama na łące, chyba ją obudziłam.
- Gdzie Snow? - spytałam.
- Nie ma go? - mama rozejrzała się wokół.
- Nie ważne... Ja... Ja przyszłam się pożegnać... Będę za tobą tęskniła... - przytuliłam się do niej mocno, jak kiedyś gdy byłam mała: - Pożegnaj ode mnie też Azure i powiedź jej żeby się nie gniewała, że sama tego nie zrobiłam...
- Wyrzucili cię? - spytała półgłosem mama.
- Nie... Ja... Ja sama postanowiłam odejść, nie zasługuje by zostać...
- Co zrobiłaś? Coś Zimie?
- Nie... Nie ważne... Nie chcę o tym mówić, nie wybaczę sobie tego... - chciałam się odsunąć, ale chwyciła mocno mojej grzywy, szarpnęłam raz, po czym odpuściłam, nie chciałam się z nią siłować, nie w takim stanie jakim była.
- Karyme nigdzie nie pójdziesz, skoro możesz zostać, to zostaniesz.
- Nie mamo...
- Karyme, zostaniesz - uparła się, nie chciała mnie puścić: - Wszystko będzie dobrze córeczko, wszystko się ułoży... - przytuliła mnie do siebie mocniej, teraz trudniej mi było odejść, chciałam zrobić to nagle, tak byłoby najłatwiej.

Od Shanti
Musiałam z niej jakoś wydusić co zrobiła. Aż strach pomyśleć gdyby dowiedziała się że to właśnie Zima pomogła pozbyć mi się tej chorej nogi. Miała to zrobić Karyme, lodem było łatwiej coś uciąć. Wystarczyła, cienka pionowa tafla lodu, która w kilka sekund przeszła  przez nogę, ucinając ją z łatwością. Nie chciałam jednak żeby to przeżywała, wątpiłam też czy da radę to zrobić, zbyt dobrze ją znałam. Tak więc pomogła Zima, choć przywódczyni też nie było łatwo. Później zaskoczył mnie Snow, bo to on pomógł zatamować krwawienie, opaliliśmy ranę, wcześniej ją obmywając, żarzącymi się kawałkami magmy, przeniesionymi w znalezionej grubej, starej skorupie, chyba należącej do żółwia, którą tylko trochę uszkodziły. Nie było innego wyjścia, miałam wybór, stracić nogę, albo umrzeć, przez powoli rozwijającą się chorobę, spowodowaną uszkodzeniem tej chorej i w gruncie rzeczy bezużytecznej, właściwie i tak martwej nogi. Ból był niesamowity, nawet zioła mi nie pomagały, jednak zniosłam to jakoś, pewnie dlatego teraz zasnęłam, byłam wyczerpana. Za bardzo się jednak martwiłam o córkę, dlatego od razu obudził mnie jej głos.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzyłam, patrząc na Karyme, całą roztrzęsioną i zapłakaną. Wtuliła się we mnie, milcząc. Przybiegł po chwili Szafir, położył się blisko nas i tak leżał. Miałam nadzieje że sama nasza obecność, doda choć trochę otuchy Karyme.

Od Rosity
Zapadła noc. Nie byłam w stanie zasnąć, jak tylko próbowałam traciłam oddech, o który z każdą chwilą coraz trudniej było walczyć. Damu zakradła się do środka, podchodząc do mnie, była załamana i nerwowa, choć nie było po niej tego widać, z wyjątkiem gniewu.
- Twoi rodzice przyjęli nas do stada, mnie na okres próbny, ale... Najważniejsze że się udało, dzięki tobie - uśmiechnęła się na siłę, przez sekundę: - Jak przez kilka dni nie zrobię niczego głupiego, to pozwolą mi spać z wami w jaskini... To przez ten mój mały atak na jedną z klaczy... Ale, opowiem ci o tym później.
 Chciałam się do niej odezwać, ale cudem oddychałam, a co dopiero mówiłam. Śledziłam ją tylko wzrokiem, jak wędrowała po jaskini. Próbując jakoś znosić natarczywy i nieprzyjemny ból, osłabiał mnie jeszcze bardziej. Zaczęłam się bać że nie dam rady dłużej walczyć.
- Nie rozumiem, czemu nie wyrzucili tej niebieskiej...
Zakrztusiłam się bardziej na samą myśl, nie chciałam żeby Karyme odeszła.
- Przepraszam... Spokojnie... - Damu zaniepokoiła się, przestraszyłam ją wręcz: - Odpoczywaj... Lepiej zostanę na zewnątrz, jak chcieli... - wyszła z jaskini, oglądając się do tyłu, kiedy uspokoiłam nieco oddech, to dopiero położyła się, na zewnątrz, przy wejściu.

Ledwo wytrzymałam do rana, ale byłam pewna że zbliża się mój koniec. Oczy już mi się przymykały, raz za razem zamykały się, pogrążając mnie w ciemności. Oddech słabł z każdą sekundą i sprawiał gorszy ból, o ile udało mi się złapać nieco powietrza, dusiłam się z coraz większą częstotliwością.
- Umierasz... - do moich uszu dotarł czyiś głos, otworzyłam z trudem oczy. Ignis? Stała nade mną. Co tu robiła? Próbowałam się rozejrzeć, może wcale nie byłam już w stadzie, tylko kiedy i jak...
- Jesteś w domu, wczoraj dołączyłam, odeszłam od matki - wytłumaczyła, z obojętnością: - Widocznie Hira pomyliła się co do ciebie, chociaż... Ktoś inny byłby już martwy, twoja przyjaciółka przebiła ci płuco... No zobacz? To samo chciała zrobić twojej matce, chciała ją zabić...
Starałam się odezwać, skończyło się to dla mnie tym że nie mogłam już oddychać, rozpaczliwie otwierałam pysk, rozszerzałam chrapy.
- Nikt ci nie pomoże, jest zbyt wcześnie, jeszcze śpią, kiepska pora na umieranie, nikogo już nie zobaczysz...
Dusiłam się już przez minutę, została mi tylko jedna, albo może nawet kilka sekund. Ignis położyła kopyto na mojej ranie, przycisnęła je mocniej, zadała mi ból, jakby wiedziała że nie mam sił krzyczeć, że nikogo nie obudzę. Wbiłam w nią błagalne spojrzenie, miałam nadzieje że uda mi się jakoś odzyskać oddech, Łudziłam się, ból stał się silniejszy, poczułam jak przepływa przeze mnie jakaś energia. Zacisnęłam oczy, z których uleciały łzy. Odzyskałam nagle oddech i to swobodny, ból zniknął. Bałam się że jak otworze oczy to... To będzie koniec...
- Przeznaczenie można jednak zmienić - powiedziała Ignis, przez nią otworzyłam oczy, spojrzałam po sobie, nie miałam już ran, ani jednej. Jej oczy, wydały mi się znajome, gdzieś już je widziałam, byłam tego pewna.
- Kim jesteś?
Nie odpowiedziała nic, wyszła z jaskini. Podniosłam się, nieco chwiejnie, idąc za nią. Wcześniej nie wyczułam niczego, ale teraz czułam jej złość. Dręczyło ją też coś, ukrywała rozpacz wręcz ją negowała, próbowała zastąpić nienawiścią, którą odczuwała w raz mniejszym, w raz większym stopniu.
- Czego chcesz? - obejrzała się, patrząc na mnie krzywo.
- Uratowałaś mi życie... Jak...
- Jedyne co zrobiłam to wyleczyłam ci śmiertelną ranę... Nic ponad to, kilka sekund później i nie dałoby się już nic zrobić, a teraz nie chcę cię widzieć, zostaw mnie - odwróciła głowę, stała nad wyraz dumnie, z wyższością, pewnie matka jej wpoiła takie, a nie inne zachowanie. Zastanawiałam się skąd ma taką moc, czemu nie jest przy Hirze, wątpiłam żeby jej matka pozwoliła odejść, albo jej nie chciała. Chyba że coś się pomiędzy nimi zmieniło.
- Dziękuje... - odezwałam się znów, dodając: - Nie wiem jak ci się odwdzięczę...
- A ja wiem, ale to w swoim czasie - odwróciła do mnie głowę.
- Tylko wiesz, nikogo nie skrzywdzę - ostrzegłam ją.
- Nie będziesz musiała - spojrzała za horyzont, tyłem do mnie.

Od Damu
Nie spuszczałam z oka rodzeństwa. Prawie nikt mnie tu nie chciał, nie mogłam im ufać, nie dali mi nawet szansy, a od razu skreślili. Cały czas spotykałam się z krzywymi spojrzeniami, a gdy zbliżałam się do źrebaków, czy nawet moje rodzeństwo, chcąc chociażby przejść, konie panikowały, osłaniały je jakbym mielibyśmy je zabić samy wzrokiem. Wcale mi nie ułatwiali, byłam wściekła, a nie mogłam pozwolić sobie tego okazać, nie mogłam zmarnować szansy. Najgorsze jednak były szepty, które słyszałam wyraźnie, ale oni chyba tego nie wiedzieli. Dawałam im ostrzeżenia, ale na tym musiałam poprzestać, nie mogłam zaatakować. Miałam już uszkodzone trawę w różnych miejscach, rozorane ziemie kopytami, szponami zresztą też, napuszyłam prawie całą sierść. W końcu odpuściłam, zabrałam stąd rodzeństwo, idąc z nimi gdzieś na ubocze. Z lekką obawą niepokoju. Wiedziałam że szybciej czy później, moje byłe stado zaatakuje, oni nie odpuszczali, nigdy. Chociaż moje siostry i bracia byli spokojniejsi. Nawet Adel, z którą najtrudniej mi było nawiązać jakiś kontakt, tak na prawdę nie poznałam siostry jakbym chciała, nie pozwalała mi na to, nie chciała ze mną rozmawiać. Po części przypominała mi matkę, ale nasz kontakt był jednak nieco lepszy. Martwiłam się o nią, bo nie tylko ode mnie tak się odgradzała. Od wszystkich. Był też Loki, bałam się że coś komuś zrobi i za to go wyrzucą, nie zrozumieją że chciał się tylko bronić. Właśnie bawił się z Samurajem i Dianą, szkoda że nie pozwolili im poznać innych źrebiąt, choć sami przywódcy nie mieli nic przeciwko.
Patrzyłam jak się bawią, zerkałam też na Adel, spacerowała niedaleko, chyba się nudziła, ale nie lubiła się bawić, jak żadne inne źrebie. Ktoś do mnie podszedł, chyba się zaczyna... Odwróciłam się, mierząc obcego ogiera wzrokiem, pegaza.
- Dla takich jak ty, nie ma tu miejsca - parsknął, rozkładając skrzydła, chciał mnie nimi przestraszyć?
- Nie zaczepiaj mnie lepiej, dobra?! - wrzasnęłam, pokazując mu kły, powinien zrozumieć, ale pewnie nie: - Nie jestem cierpliwa, w ogóle, mogę cię zaatakować, nie chcesz mieć kłopotów, prawda? - starałam się mówić łagodnie, nie wyszło mi to, ale i tak musiałam się do nich chociaż próbować dostosować.
- To raczej ty będziesz je miała - odepchnął mnie skrzydłem, przewracając. Już miałam się na niego rzucić, ale przerwał mi czyiś głos: - On chcę cię tylko sprowokować.
- Rosita? - zdziwiłam się i ucieszyłam się jednocześnie, byłam pewna że już jej nie zobaczę, nawet jakby wyzdrowiała. Nie chciałam robić sobie nadziei że ktokolwiek mnie polubi. Traktowałam stado jako schronienie i nic ponad to.
- Rosita, nic ci nie jest, jak to? - dopiero teraz zauważyłam, podniosłam się z ziemi, oglądając ją całą. Ten pegaz Tin, poszedł w swoją stronę, widziałam go kontem oka.
- To tajemnica.
- Przyszłaś w samą porę, miałam ochotę go rozszarpać... - zwierzyłam się, wbijając szpon w ziemie i wygrzebując ją błyskawicznie: - Nawet nie wiesz jak mi ciężko, ale... Robię to dla nich, może chociaż ich zaakceptują - spojrzałam na rodzeństwo z troską, rzucając nerwowo ogonem, nadal siedział mi w pamięci ten pega... Tin, dałabym mu nauczkę.
- Powiedźmy że po części cię rozumiem, w końcu cię zaakceptują, zachowują się tak, bo zaatakowałaś jedną z klaczy i... Pewnie ze względu na gatunek, ale w stadzie jest już mroczny koń i musieli się do niego przyzwyczaić.
- Najgorzej będzie jak spotkam Aiden'a, nie chcę go widzieć... - parsknęłam, odwracając głowę, żeby nie odebrała tego jako ataku, z przyzwyczajenia, bo mrocznego konia mogłabym tym sprowokować, poczułam łzy w oczach. Będę musiała wymazać z pamięci tego zdrajce, tak jak matkę... Skierowałam uszy do tyłu, słysząc stamtąd tętent kopyt, ktoś tu biegł.
- Słyszałem co się stało... Nie mam pojęcia jak to zrobiłaś... - zatrzymał się przy nas ogier: - O, to ta... Nowa?
- Tak - odpowiedziałam dość nerwowo, unikał mnie wzrokiem, tak jak te konie co się bały.
- Miło poznać, chyba... - mówił bardziej do Rosity niż do mnie.
- Chodźmy Szafir, wyjaśnię ci wszystko - Rosita poszła gdzieś z nim, poczułam się odtrącona, mi nic nie chciała powiedzieć, ale nie znamy się najlepiej, to mógł być powód, nie koniecznie rasa. Oby.
- Damu... To prawda że... - Diana zatrzęsła się cała: - Że tam jest...
- On ci nic nie zrobi, nie bój się - przytuliłam ją do siebie, domyślając się że chodzi jej o mrocznego konia.
- Obiecujesz?
- Tak... Nikt cię nie skrzywdzi, inaczej będzie miał do czynienia ze mną.
- Czyżbyś się bała? - podszedł do nas Samuraj.
- Jasne że nie - Diana odsunęła się ode mnie.
- Dlatego popilnujesz rodzeństwa - trąciłam siostrę lekko w bok, chciałam zapolować.
- Jakby co, uciekajcie do stada, albo... Lepiej nie, do jaskini, tam będzie bezpieczniej - czekałam aż mi przytakną, po tym pobiegłam w stronę lasu. Miałam dość już gór, a i były zbyt daleko. Przeszłam niepostrzeżenie obok stada, mijając je skryłam się za drzewami. Wcale nie było tu dużo zwierzyny, chyba że jakieś małej. Musiałam pójść w głąb lasu. Tam ktoś już był, zdaje się że dwójka koni ze stada, ten pegaz Tin, od razu go poznałam. Akurat byli w trakcie rozmowy.
- Chcesz mieć w stadzie tyle mrocznych koni? - spytała go klacz, ta sama klacz, którą zaatakowałam, miała jeszcze ślady od poprzedniego razu.
- To tylko bezbronne źrebaki, a klaczy się pozbędziemy, łatwo ją sprowokować, głupia sama się przyznała że łatwo wyprowadzić ją z równowagi.
Zacisnęłam zęby ze złości, wypuszczając powietrze z chrap, na tyle cicho, by nie było tego słychać.
- Bezbronne źrebaki? A jak dorosną?
- Nie dorosną, nie żartuj... - resztę szepnął tej klaczy na ucho, uśmiechnęła się wrednie, moja siła woli słabła z każdą chwilą, chyba lepiej byłoby mi się stąd oddalić. Poszłam więc i zaraz po tym usłyszałam śmiechy.
- Ale będą cierpiały, genialny pomysł - klacz powiedziała to na głos. Nie wytrzymałam, wyskoczyłam za drzew wprost na nią, pegaz mnie zrzucił skrzydłem, zaatakował nim i odleciał. Klacz zdążyła gdzieś się schować, pobiegłam za Tinem, skacząc do góry, leciał dość nisko. Zauważyłam że spojrzał w bok i od razu zniżył lot, nie umiałam się powstrzymać, żeby teraz go nie zaatakować. Szybko wylądował na ziemi, przycisnęłam go niemal, wbijając w niego szpony, ale uderzył skrzydłami, odsuwając mnie, podczas ich silnego podmuchu.
- Damu! - poznałam ten głos, był to przywódca. Domyśliłam się że Tin i ta klacz zrobili to specjalnie, być może zauważyli gdy zakradłam się do lasu, by na coś zapolować. A ja myślałam że nikt mnie nie widział...

Kilka godzin później miałam już zakaz zbliżania się do stada, dałam się sprowokować, podczas rozmowy z przywódcami. Inne konie im nakłamały, że próbowałam zabić źrebaki, a ja nie umiałam tego przeżyć i ich zaatakowałam w końcu. Nigdy nie skrzywdziłam źrebiąt, ani tych zwykłych ani mrocznych, przypominały mi jak sama byłam mała i zupełnie bezbronna, zdana na łaskę matki, a gdy jej zabrakło, innych, którzy już nie mieli litości. Płakałam cicho, zupełnie sama. Moje rodzeństwo zostało w stadzie, a tam pilnowali bym się nie zbliżała, do odwołania. Dziwne że od razu mnie nie wyrzucili. Nie wiedziałam co robić, bałam się o nich, chyba to nie był najlepszy pomysł tu dołączać. Zaczęło się ściemniać, widziałam w oddali jak stado wraca do jaskini, dostrzegłam na szczęście moje rodzeństwo, chyba nic im nie zrobili, cała czwórka trzymała się razem, o dziwo nawet Adel. Podążyłam za nimi, trzymając dystans, który nie wolno mi było przekroczyć. Stałam tak przez chwilę, żegnając ich wzrokiem, mimo że nie spojrzeli się w moją stronę ani razu. Wróciłam na miejsce, kładąc się na ziemi. Nie zdążyłam zasnąć, a dobiegł mnie odgłos kroków. Poderwałam się gwałtownie, to byli oni, moje byłe stado. Wiedziałam że ten dzień nastąpi. Rozejrzałam się nieco przestraszona, nie pokazując tego, zjeżyłam sierść i mierzyłam każdego wzrokiem, gotowa do ataku, otoczyli mnie.
- A więc tu się ukryłaś? - spytał przywódca, był największy, najsilniejszy, jego najbardziej się bałam, zostawiał po sobie najdotkliwsze rany.
- I nie mam zamiaru wrócić!
- Gdzie źrebaki?! - zbliżył się gwałtownie, przewrócił mnie, swoje szpony wbił tak głęboko, że nie umiałam złapać tchu, jeszcze głębiej i już by mnie zabił.
- Nie zdradzę ci!
- Zdradzisz! Inaczej je zabije, wszystkie! A tak chociaż jednego oszczędzę! Mów!
- Nie! - wyłkałam, zdenerwował się na widok łez, przeciął mi błyskawicznie policzek, wyjmując jedną z nóg. Prawie trafił na oko.
- Mów! - złapał za grzywę, podnosząc do góry, inni byli już gotowi żeby zacząć zabawę w odrywanie skóry od ciała, tak zabijali tych co uciekli. To była świetna rozrywka w stadzie i do tego bardzo rzadka. Wystarczyło żeby mnie puścił, żebym upadła i...
- Wybacz mi... - błagałam, wiedząc że to i tak nic nie da: - Ja chciałam ich chronić! Przed wami! - krzyknęłam, starając się sięgnąć go chociażby tylnymi nogami, by zostawić mu w pamiątce jakieś rany.
- Zostawcie ją! - krzyknęła Rosita.
Ogier puścił mnie na ziemie, ale zasłonił przednimi nogami, powstrzymując innych przed atakiem.
- Nie wolno wam tu być! Wynoście się! - krzyknęła, nie zbliżała się, ani nie cofała.
- Grozisz nam? Zabawne... - podszedł do niej, reszta także się zbliżyła.

Od Rosity
Ten ogier, wpatrywał się dokładnie w jedno miejsce, przypominając mi o tym koszmarze jaki przeżyłam z synem Zorro. Spłoszyłam się, cofając do tyłu, ale nie mogłam tak zostawić Damu.
- Odejdźcie stąd, to nie wasz teren! - ostrzegłam, nie mogłam się choćby przez chwilę skupić by użyć mocy. Ogier podszedł całkiem blisko, zadrżałam, widząc zamiast niego, syna Zorro. Próbowałam się otrząsnąć.
- No to już po tobie - stanął dęba, krzyknęłam z przerażenia, zamykając oczy, niebo przeciął piorun, uderzył blisko mrocznego konia. I wtedy się otrząsnęłam, nie zapanowałam nad mocą, wykorzystałam to. Przywołałam chmury burzowe w jedno miejsce, kiedy obcy usłyszeli grzmoty, wycofali się po woli, oprócz niego, mimo że przed chwilą, prawie by zginął.
- Pożałujesz że się wtrąciłaś! - odwrócił się po woli, wywołałam błyskawice, które uderzyły blisko niego, nie bał się, szedł za najwyraźniej swoim stadem, zatrzymał się prawie przy Damu, musiałam przeciąć mu drogę piorunem. Po wszystkim byłam wyczerpana na tyle że nie potrafiłam już przerwać burzy.
- Chodźmy stąd... - podeszłam szybko do Damu pomagając jej wstać. Wyczułam że czuła się gorsza, słaba, spojrzała na mnie z lekkim gniewem, jednocześnie odczuwając też wdzięczność.
- Pójdziemy do jaskini.
- Przecież nie mogę - parsknęła, odsuwając się ode mnie: - Nie pomagaj mi iść, dam sobie radę, nie takie rany już miałam! - krzyknęła, biegnąc w przeciwną stronę. Musiałam opanować jednak burzę, inaczej mógłby w nią uderzyć jakiś piorun i tak były zbyt blisko nas. Wyczerpana wróciłam do jaskini. Myślałam przez chwilę o Damu, gdybym nie poszła do niej zobaczyć, to już by nie żyła. I tak jak wcześniej nie mogłam spać, tak teraz zasnęłam niemal od razu.


Ciąg dalszy nastąpi


sobota, 9 lipca 2016

Ból przeszłości cz.4 - Od Azury, Rosity, Shanti, Karyme

Od Azury
Safira zaczęła mnie irytować, chciałam ją porządnie wkurzyć, ale ona była zbyt spokojna i naiwna by się zdenerwować. Nie chciało mi się znów z nią bawić, wolałam spędzić czas z siostrą, ale poszła do mamy, a jej nie chciałam widzieć. Już wcale mnie nie kochała, bardziej tą swoją Saf, niż mnie. I jeszcze zaprzeczała, już ja wiedziałam jaka była prawda. Właśnie... Prawda. Podniosłam się z ziemi, biegnąc śladami Safiry, bawiła się znów z tym niemową i jeszcze dwoma innymi źrebakami, które niedawno dołączyły, znaczy tylko klaczka dołączyła, ogierek ponoć się tu urodził i wrócił z rodzicami. Może by ich poznać? Marzyłam o jakimś fajnym towarzystwie do zabawy, ale najpierw...
- Safira! Saf chodź na chwilę! - zawołałam, od razu pobiegła w moją stronę.
- O co chodzi? Może pobawisz się z nami?
- Później, chodź ze mną, muszę ci coś powiedzieć - ruszyłam, kiedy odwróciłam się od niej uśmiechnęłam się fałszywie, zadowolona, wreszcie będzie miała za swoje.
- Tylko szybko, chcę się pobawić z...
- No to może pobiegnijmy, pokaże ci coś przy okazji - wystartowałam. Safira została z tyłu. Zatrzymałam się na miejscu, w którym byłyśmy zupełnie same, nie chciałam żeby ktoś nam przeszkodził.
- Mama mówiła żebyśmy nie oddalały się od stada, to niebezpieczne - Saf wreszcie dotarła na miejsce, parsknęłam, niemal że śmiechem, straszne rzeczy, nie posłuchać mojej, mojej mamy. Tylko i wyłącznie mojej.
- Zastanawiałaś się kiedyś czemu mama jest niebieska, a ty kara?
- Mama tłumaczyła że to po babci, po babci odziedziczyłam wygląd.
- A no tak.. - źle zaczęłam, przecież mój tata był wujkiem Saf.
- A kolor oczu? Babcia takich nie miała, ani dziadek, ani rodzice nie mają...
- To.. To może ja mam swój własny?
- Na pewno - powiedziałam ironicznie.
- Też tak myślę - nie zrozumiała, parsknęłam z lekka, może po prostu powiem jej to wprost?
- Nie jestem twoją siostrą, moja mama nie jest twoją mamą, a mój tata jest twoim wujkiem, a jego siostra to twoja mama, tyle że nie żyję - powiedziałam dosyć nerwowo i szybko, Saf patrzyła na mnie pytająco.
- Co? - prawie że cofnęła się o krok, uniosła tylko lekko przednią nogę.
- Nie rozumiesz?! Twoja matka jest martwa, umarła w trakcie porodu! - zezłościłam się.
- Dlaczego tak mówisz? Jesteś zazdrosna?
- Nie! Znaczy... Nie ważne, ale moja mama nie jest twoją prawdziwą mamą! Ukryła to przed tobą! Prawda jest taka że twoja mama, ma na imię Shadow i nie żyję - miałam nadzieje że teraz zrozumiała i chyba tak, bo zobaczyłam że ma łzy w oczach i patrzy na mnie ze strachem.
- Umarła przez ciebie! - skoro mogłam, to jeszcze bardziej ją dobiłam, cieszyłam się, nie okazując tego na zewnątrz, wreszcie się odczepi od mojej mamy. Zawróciłam.
- Ale...
- Co? - chciałam już sobie pójść, odwróciłam się nie chętnie. Milczała, a z jej oczu spływały łzy, nie czekałam, aż się w końcu odezwie, poszłam sobie.

Od Rosity
O dziwo mroczna klacz położyła się obok i zaczęła mówić: - Może zacznę od początku... - zerknęła jeszcze na źrebaki: - Kiedy się urodziłam byłam traktowana jak inne źre... mroczne źrebaki. Uczono nas zabijać, nastawiali nas przeciwko wam, wpajali że jesteście naszymi wrogami, zabraniali się do was zbliżać. Moja matka tego nie znosiła, uważała że zwykłe konie są lepsze od tych mrocznych, chciała stać się jedną z nich... Dzięki niej nie udało im się wpoić mi tej całej nienawiści do was, chciałam podążać jej śladami... Ale ona tego nie chciała, nie chciała też mnie, zajmowała się mną z obowiązku. Gardziła mrocznymi końmi i sobą. Szybko przestała jeść mięso, żywiąc się zieleniną... Znaczy trawą, no tym, co jecie... Pojawiła się u niej furia, walczyła z tym i coraz rzadziej ją widywałam. Jednego dnia przyszła zadowolona, nawet mnie przytuliła, nigdy, przenigdy nie okazywała mi uczuć...  Dała mi imię... - przerwała, wbijając wzrok w ziemie: - Odkryła że styczność z krwią wyostrza tą całą furie, więc... Czyli to jest nie panowanie nad instynktem zabijania, który zwykle zaspokajamy podczas polowań i posilania się mięsem. Nigdy nie miałam o tym pojęcia... Matka mi dopiero uświadomiła o istnieniu czegoś takiego. Nazwała mnie Damu, to imię znaczy właśnie krew... I odeszła, następnego dnia, nigdy więcej jej nie widziałam - zamknęła oczy, milcząc przez chwilę, następnie patrząc znów na mnie: - Byłam źrebakiem, a wbrew pozorom, nie rodzimy się od razu źli... Zjadanie mięsa to nasza natura... A... Nie ważne - westchnęła: - Byłam mała, od zawsze pragnęłam otrzymać trochę ciepła, chciałam mieć kogoś bliskiego... - posmutniała: - Próbowałam z ojcem, ale każdy kontakt z nim kończył się atakiem. To jeszcze jak mama się mną opiekowała, a raczej tylko spełniała swoje, obowiązki wobec mnie... - z lekka załamał jej się głos: - Zostawiła mnie samej sobie... Później dowiedziałam się o śmierci ojca... I ja.. To... Od tego momentu byłam gnębiona, bo członkowie naszego stada wyżywali się na tych słabych i na sierotach. Chciałam by ktoś okazał mi trochę ciepła... - stuknęła nerwowo kopytem o podłoże: - A zamiast tego dostawałam wyłącznie cierpienie! I co miałam zrobić?! Musiałam się dostosować, zmieniłam się. Tam liczył się najsilniejszy! Szybko nauczyłam się agresji, przelewałam ją na tych co mnie skrzywdzili, bez żadnego opanowania, zahamowania, w rezultacie przestałam nad sobą panować, przecież nie było mi to potrzebne... O ironio... Tam pomagała mi ta cała agresja, zaczęli się ze mną liczyć! A ja zaczęłam chronić rodzeństwo... Poznawać je i opiekować się nimi, tak jak chciałam żeby matka się mną opiekowała i jak najlepiej umiałam - spojrzała ponownie w stronę źrebiąt, dwoje z nich, podeszło do niej, kładąc się przy jej boku, zbliżył się też trzeci, ale patrzył na mnie krzywo i nie podszedł. Damu kontynuowała dalej: - Nie byłam w stanie obronić całej czwórki i tak ich gnębili... - spuściła lekko głowę, tuląc nią oba źrebaki: - Troje było półsierotami, straciliśmy ojca, a Loki - wskazała na ogierka, który stał blisko niej i nie zbliżał się dotychczas: - Stracił też matkę... To moje przyrodnie rodzeństwo... Tak na prawdę od dawna chciałam stamtąd odejść, ale nie mogliśmy... To było zabronione, nie mogłam jednak patrzeć jak się znęcają nad nimi, nie mogłam znieść że choć próbuje mogę obronić tylko jedno źrebie na raz... Więc... Wymykałam się ze stada, podobnie jak matka, ale ja miałam inny powód, szukałam pomocy...  A dokładnie to stada, w którym moglibyśmy się schronić. I właśnie... I wtedy za którymś razem spotkałam jakąś dziwną klacz... - przerwała, zamyślając się przez chwilę: - Miała mnóstwo ozdóbek na sobie i była jakaś dziwna, miała dla mnie dziwną propozycje... Yy... Bym została drugą Luną? Czy coś takiego... Zgodziłam się, tylko po to by zaprowadziła mnie do swojego stada. Spotkałam się tam z Aiden'em, zgodnie z planem miałam z nim być. Nawet mi... - przerwała, przenosząc wzrok na jedną z ścian groty: - Uciekł do jaskini, jak tylko mnie zobaczył, o niczym nie miał pojęcia. Jakoś doszliśmy do porozumienia, miał mi pomóc dołączyć do stada i im... - wskazała na źrebaki: - Ale nie pomógł, zagroził tylko żebyśmy się wynosili... Wcześniej porwałam rodzeństwo ze stada i uciekłam, jak nas znajdą to zabiją, za zdradę, a wasze stado też zaatakuje, bo... Zrobiłam małe głupstwo... - przerwała, zapadła cisza. Dziwiłam się że tak wszystko mi opowiedziała, nie znała mnie, byłyśmy zupełnie dla siebie obce.
- Jakie? - dopytałam.
- Nie ważne...
- Skąd wiesz że należę do jakiegokolwiek stada?
- Obserwuje was, czasami... Uczę się, waszych zachowań... Jesteśmy bardzo podobni wbrew pozorom - podniosła się z ziemi: - Dzięki że chciałaś słuchać, Aiden nie chciał...
- Jestem Rosita - przedstawiłam się.
- Damu... Chyba już wspominałam... A to Diana, Samuraj, Loki i Adel - gdy mówiła wskazywała po kolei na źrebaki, ostatnią klaczkę dopiero teraz zauważyłam, leżała ukryta na końcu groty, przy ścianie, jej sierść zlewała się z ciemnością tam panującą.
- Aiden ich nazwał, oprócz Samuraja, ja go nazwałam - uśmiechnęła się do brata, jak stanął dumnie.
- Mam nadzieje że mogę ci zaufać.
- Myślałam że już to zrobiłaś... Powiedziałaś mi wszystko o swojej przeszłości.
- To żadna tajemnica.
- Mogę ci pomóc, dołączycie do stada jeszcze dzisiaj - zaproponowałam, Damu milczała długą chwilę, aż niespodziewanie mnie przytuliła, poczułam się dziwnie, ale też poczułam jej radość. Przez tyle czasu nie czułam niczyich emocji, a teraz znów mogłam je poczuć i to wyraźnie.
- Ale na prawdę? - zawahała się odsuwając ode mnie.
- Tak - uśmiechnęłam się przyjaźnie, spojrzała po źrebakach, cała rozpromieniona: - Chodźmy - pomogła mi wstać. Tym razem z tej całej euforii zrobiła to nad wyraz delikatnie. Nawet nie wiedziała że sama poczułam się lepiej.

Od Shanti
Samej chciało mi się płakać, ale musiałam wspierać wszystkich dookoła, Karyme, Snow'a i pewnie niedługo też Azure i Safire, bałam się najbardziej ich reakcji, były jeszcze małe, nie wiedziałam czy zrozumieją, czy zaakceptują mnie z tym brakiem. Podobnie martwiłam się o Snow'a, ale był przy mnie, Karyme również, Snow nawet lepiej to zniósł od niej, wtuliła się w mój bok i tak leżała przy mnie już długo, płacząc cicho. Przykryła się grzywą, ale i tak wiedziałam że lecą jej łzy.
- Nie wybaczę jej tego! - nagle zerwała się z ziemi.
- Karyme... Nie rób głupstw - starałam się ją zatrzymać, ale moje słowa były zupełnie bezużyteczne w tej kwestii. I tak pobiegła dokąd chciała.
- Karyme! Szafir zatrzymaj ją... Szafir! - nie słuchał na mnie, był jakiś dziwny, cichy, jakby nieobecny, choć zwykle nie milczał przez tyle czasu.
- Szafir - pomógł mi Snow, szturchając go mocno.
- Co? - spojrzał na niego.
- Karyme... - odpowiedziałam mu ja, jak się zorientował pobiegł jej śladami.
- Znalazłbym dla ciebie nową nogę, gdybym umiał... - Snow zwrócił się do mnie, przytulając mnie do siebie.
- Wiem... - spojrzałam na konie przechodzące obok, gapiły się na mnie, jakby pierwszy raz mnie widzieli. Jedna z klaczy podeszła do mnie bliżej. Była to Jona.
- Możesz odzyskać... Możliwość chodzenia, słyszałam kiedyś mnóstwo historii o ludziach, między innymi taką że potrafią zastępować kończyny czymś sztucznym, ale dzięki temu można chodzić. Nie wiem czy dla koni też to wynaleźli, ale dla psów czy innych... Tych, tych udomowionych zwierząt posiadają coś takiego...
- Problem jest w tym że to ludzie, nie pomogą mi... - nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, odebrali mi wszystko, dawno, dawno temu, cudem się po tym pozbierałam, ale wiedziałam jedno, że na zawsze będę miała do nich uraz.
- Muszę przyznać ci racje, choć niektórzy uważają inaczej, nie wiem, lepiej trzymać się od nich z daleka... Pójdę już - odeszła kawałek: - Ale moglibyście spróbować stworzyć coś podobnego - dodała nim poszła dalej w swoją stronę. Zamyśliłam się chwilę.

Od Karyme
Nigdy jeszcze nie byłam tak zrozpaczona i zdesperowana. Moja mama została kaleką, jak miałam to przemilczeć? Zapomnieć? Wybaczyć?! Nie mogłam pozwolić kuzynce, by uszło jej to płazem. Szukałam przywódczyni, po całej łące. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, chciałam pójść do niej, krzyczeć i.. Nie miałam pojęcia co zrobię, ale jej nienawidziłam całą sobą.  Zwracałam na siebie uwagę innych, nie ukrywałam gniewu, niemal przepychałam się przez konie, gdyby nie schodziły mi z drogi, aż zatrzymał mnie Szafir.
- Karyme, nawet o tym nie myśl...
- Jak mam nie myśleć?! Jak?! - krzyknęłam na cały głos, zwracając jeszcze bardziej na siebie uwagę, odeszłam zaraz po tym, dostając się na obrzeża łąki, a Szafir ruszył za mną. Zima musiała gdzieś tu być.
- Wolałabyś żeby Shanti umarła? - szepnął.
- Wiesz przez kogo to wszystko!?
- Cicho... - Szafir spojrzał do tyłu: - Uspokój się, zachowuj się normalnie...
- A już rozumiem...
- Nie rozumiesz, chodźmy stąd... - złapał mnie za grzywę, ciągnął mnie za sobą, nie chciał puścić.
- Wszystko już jest załatwione, twoja matka wybaczyła przywódczyni, więc...
- Ale ja nie wybaczyłam i nigdy tego nie zrobię! - wyszarpałam się mu, biegnąc z powrotem na łąkę, minęłam stado, a po drugiej jego stronie czekała mnie niespodzianka, obok lasu. Przywódcy. Nie byli sami, nie zwracałam na to uwagi, nawet mroczne konie nie umiały mnie zaskoczyć, nawet obecność Rosity. Nic, całą sobą przeżywałam to wszystko i chciałam zemsty, rozpacz rozpierała mnie od środka.
- Karyme, nie - Rosita stanęła obok matki. Nie zważałam na to.
- Karyme! - krzyknęła, chyba wyczuła moje emocje.
- Nienawidzę cię! Słyszysz?! - wykrzyknęłam to prosto w oczy Zimie: - Zniszczyłaś życie mojej matce!
- Dość, uspokój się - odezwał się Danny, nawet nie zauważyłam, jak pokryłam ziemie lodem. Straciłam już kontrole nad mocą. Zima cofnęła lód.
- Porozmawiamy później, jak już się uspokoisz - powiedziała ostro, to jeszcze bardziej wyprowadziło mnie z równowagi.
- Proszę cię... - odezwała się do mnie Rosita, ciszej niż poprzednio. To była chwila, kilka sekund, a zrobiłam coś zupełnie niespodziewanego, sama nigdy nie podejrzewałabym że byłabym do czegoś podobnego zdolna, ale stało się. Użyłam mocy, by ostrym soplem lodu przebić bok Zimy, tam gdzie miała płuca, w okolicach bliższych łopatce. Wszystko poszło nie tak, Rosita osłoniła matkę, najwyraźniej to przewidując i to w nią wbił się kolec z lodu. Nim go cofnęłam, zaczęła się dusić, nogi się pod nią ugięły i wbiła się w niego mocniej. Po zniknięciu lodu, runęła na ziemie. Dostrzegłam pod nią krew. Nie mogłam się ruszyć, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowana. Bezskutecznie starała się złapać oddech, tylko bardziej się męczyła.
- Rosita... - jedynie Danny się ruszył, reszta była w szoku, Zima także, choć stała najbliżej córki, to nie zrobiła nic. Przywódca odwrócił Rosite na drugi bok, to nie pomogło. Próbowała coś powiedzieć, ale nim jej się udało to... Straciła przytomność. Danny zaczął ją szturchać, dość szybko i mocno, to oznaczało że... Że... Nie oddychała... Nogi mi zadrżały, ledwo na nich ustałam.

Od Rosity
Walczyłam z całych sił, żeby tylko się obudzić, nie pozwalałam nadejść śmierci, a przynajmniej na razie wydawało mi się że jeszcze żyję. Ogarniała mnie zewsząd ciemność i było mi tak strasznie zimno, jak nigdy dotąd. Łapałam rozpaczliwe powietrze, a i tak nie mogłam oddychać. Nagle znalazłam się gdzieś indziej, możliwe że śniłam...
Stałam na jakieś łące, trawę pokrywał szron, a wokół była mgła. O parę kroków ode mnie był Pedro, podeszłam do niego. Leżał na ziemi i tulił do siebie naszyjnik, ten sam, który mi podarował, nie wiedziałam jak go odzyskał. Mogłam się tylko domyślać. Był ranny.
- Pedro... - powiedziałam, ale sama nie słyszałam własnego głosu, dotknąć też go nie mogłam. Podniósł się z ziemi, złapał w pysk naszyjnik, idąc gdzieś przed siebie, podążyłam za nim. Doszedł do tych wszystkich ciał, zatrzymując się przy ojcu, na chwilę. Zostały po nim już tylko kości i skrawki mięsa. Ruszył dalej. Mijał wszystkie ciała po drodze.
- Pedro... - spróbowałam znów: - Pomóż mi... - czułam jak coś ściska mnie w środku, nie mogłam momentami oddychać, nawet tutaj. Nie wiedziałam jak to możliwe że jestem tutaj, skoro byłam tam, czy to sen tak jak myślałam? Czy już...
- Pedro... - złapałam go za grzywę, nie udało mi się jednak. Widziałam jak szedł w stronę urwiska.
- Stój... - stanęłam mu na przeciw, przeszedł przeze mnie, poczułam przy tym ból, zacisnęłam zęby.
- Nie... - przeleciałam na wylot przez niego, jak starałam się go odepchnąć. Stanął na krawędzi patrząc w dół, puścił naszyjnik z pyska, który spadł obok jego kopyt. Widziałam jak przymierza się do skoku, czułam że chcę ze sobą skończyć.
- Nie... Proszę... Nie!!! - krzyknęłam, budząc się gwałtownie. Tym razem zaczęłam oddychać, choć przepływające powietrze sprawiało mi ból, skuliłam się na ziemi, zaciskając zęby, nie na długo, bo potem musiałam otwierać pysk. Słysząc świt przy każdym wydechu. Rodzice byli przy mnie. Mama położyła się obok, podnosząc mi głowę, nic to nie pomogło. Płakała, czułam jej strach i bezsilność. Tata też się martwił, ale on w przeciwieństwie do mamy coś robił. Opatrywał mi ranę, nie mógł zatamować niczym krwawienia, nie poddawał się jednak. Nie mogłam powiedzieć ani słowa, musiałam walczyć o każdy oddech, dusiłam się co chwilę, a jak mi się udało przeszywał mnie ból.

Od Karyme
Wszystko działo się tak szybko, liczyła się każda chwila, przywódcy zabrali Rosite do jaskini, widziałam jak Danny biegł co chwilę po opatrunki, ale ja nie mogłam w niczym pomóc, miałam zostać tutaj, z obcymi i czekać. Nie odważyłam się złamać zakazu. Szafir i mama mieli racje, mogłam sobie odpuścić... Nic już nie mogło mi pomóc, ani łzy, ani próby wytłumaczenia sobie tego wszystkiego. Chciałam zabić Zime, ale to mnie usprawiedliwiało? To jeszcze bardziej mnie pogrążało, co wtedy jakby się udało? Może nie skrzywdziłabym przyjaciółki i dokonałabym zemsty, której wtedy tak bardzo pragnęłam, ale zabiłabym własną kuzynkę i matkę Rosity, zresztą nie tylko jej, ale też jej rodzeństwa. I.. Jak mogłam chcieć kogokolwiek zabić? Odebrać komuś matkę? Zabić? Spojrzałam na obcą, wpatrywała się we mnie krzywo, jej sierść na grzbiecie była tak nastroszona że aż gęsta. Pokazała mi kły, a oczy z lekka mieniły jej się czerwienią, pod nią chowała się czwórka źrebaków. Może to one ją jeszcze powstrzymywały, bo całą sobą pokazywała że jest gotowa mnie rozszarpać. Dzieliło nas kilka kroków, domyślałam się że jak się ruszę mogę ją nawet sprowokować, po prostu miałam takie, a nie inne przeczucia. Wtem wyszli z jaskini przywódcy, oboje...


Ciąg dalszy nastąpi


poniedziałek, 4 lipca 2016

Ból przeszłości cz.3 - Od Ulrike, Karyme, Rosity, Shanti

Od Ulrike
Mijał środek nocy, a ja zamiast spać w jaskini, znów wędrowałam po za stadem. Nie byłam z tego zadowolona, tak więc szłam dość nerwowo i tylko to sprawiało że jeszcze nie spałam na stojąco. Szukałam tym razem córki Zimy. Jak tylko wróciliśmy to przywódczyni powierzyła mi to zadanie. Jakby mało tego było że tamci ociągali się przez całą drogę, a klaczki się wygłupiały, doprowadzając mnie do złości, którą musiałam w sobie dusić. Przywódczyni chciała wysłać też inne konie, ale było zbyt późno, wszyscy już spali. Cudownie, wszystko spadło na mnie.
Nad ranem już dopadało mnie zmęczenie, miałam ochotę się położyć. Rozejrzałam się za jakimś dogodnym miejscem i wtedy jak na złość, zguba się znalazła. Zobaczyłam ją w oddali. Była z Karyme i najwyraźniej wracały do stada, więc ta cała akcja była po prostu na nic, parsknęłam poirytowana. Byłam zmęczona i obolała, nie chciałam oddalać się nigdy więcej od stada, nie po to tam wracałam żeby wszędzie się szwendać, a teraz jeszcze okazało się że nie potrzebnie jej szukałam. Zaczekałam na nie, w końcu będą przechodzić obok. Przymknęłam oczy, potrząsając łbem, żeby nie zasnąć. Zmęczenie zrobiło swoje i czas upłynął mi tak szybko że ani się obejrzałam, a już zdążyły podejść.
- Co ty tu robisz? - odezwała się do mnie Karyme, niezbyt przyjemnie, zapewne przez ostatnią sprzeczkę, jakieś kilkanaście godzin temu.
- Czy to ważne? - nie miałam zamiaru im niczego zdradzać, zerknęłam tylko na Rosite, czy nic jej nie jest, a ciężko było powiedzieć że nic. Ledwo szła, a Karyme musiała jej jeszcze pomagać.
- Dla mnie tak, nie wtrącaj się w moje życie! - krzyknęła na mnie, parsknęłam, ruszając już przodem: - Wracajcie do stada...
- Mamy cię słuchać?! A kim ty niby jesteś?! - Karyme jednak nie miała zamiaru odpuścić, położyłam się na ziemi, skoro miałyśmy się wdawać w nieprzyjemną rozmowę, to chociaż odpocznę.
- Może już chodźmy? - wtrąciła się Rosita.
- O nie, nie będzie mi groziła ani mówiła co mam robić! - niebieska stanęła na przeciwko mnie, zwróciłam wzrok w inną stronę, lekceważyłam ją, nie chciało mi się jej słuchać.
- Wiem że jesteś w zmowie z Zimą!
- Nie mieszaj do tego przywódczyni, to ty masz problem - powiedziałam spokojnie, chciałam ją zezłościć, może wtedy się ruszy, zamiast robić mi wyrzuty.
- Nie mało że zraniła moją matkę, na dodatek... Mama jeszcze po tym nie wydobrzała, nie może chodzić...To... to jeszcze ich wygnała! Jakby tego było mało! A teraz ty będziesz mi grozić i mnie śledzić, żeby to się nie wydało?! I tak się wyda! - zauważyłam w jej oczach łzy.
- Tak? - spojrzałam na nią, z obojętnością: - To przeszłość, o przeszłości się zapomina, a jak nie to odejdź ze stada, nic cię tam nie trzyma - mówiłam, kontem oka zerkałam na Rositę, musiałam ją pilnować. Ale była w szoku, chyba o niczym nie wiedziała.
- A może to Zima powinna odejść?! - wrzasnęła Karyme, prawie łzy jej wyleciały z oczu. Ja już nie pamiętałam co to płacz, na początku owszem, dużo płakałam, ale później już nie było sensu i tak mi to nie pomagało.
- A może jej to powiesz? A nie mi... Nie jestem posłańcem...
- Jesteś równie okrutna co...
- Przestań! - przerwała jej Rosita: - Jak możesz tak mówić? To moja matka...
- Co nie zmienia faktu co zrobiła - dopowiedziała Karyme, przewróciłam oczami.
- Nic nie zrobiła! Nie wierzę ci! - wrzasnęła na nią Rosita.
- Przecież wiesz że nie kłamie... Czemu miałabym kłamać?
- Jak mogłaś powiedzieć żeby odeszła? - spłynęła jej łza po policzku.
- Powiedziałam tak tylko w nerwach, nie wybaczę jej tego co zrobiła...
- Dobra, dość już - wtrąciłam się: - Porozmawiacie sobie w domu - stanęłam obok Rosity, trzeba było pomóc jej iść. Nogi jej drżały i ledwie na nich jeszcze stała. A ja chciałam już być w stadzie.
- Wybacz, może mnie poniosło... Ale to boli jak ktoś skrzywdzi własną rodzinę - Karyme też do niej podeszła, Rosita odwróciła się od niej.
- Zostaw mnie...
- Nic ci nie zrobiłam...
- Nie? A to co powiedziałaś? Tak wprost jakby mnie tu nie było...
- Oj wybacz że obraziłam twoją matkę, ona przecież ma do wszystkiego prawo, może nawet kogoś zabić - najwyraźniej znów ją poniosło. Westchnęłam lekko, chciałam sobie w spokoju żyć w stadzie, a na to się nie zapowiada. Nie dość wycierpiałam? Najwyraźniej.
- Przepraszam... - dodała szybko Karyme: - Ja tylko...
- Kiedy postanowicie wrócić do stada? Stanie tutaj coś wam daje? - wtrąciłam, to że się niecierpliwiłam to było normalne, ile można. Zima już chyba zapomniała o tym co mi mówiła, żebym tym razem odpoczywała. Jak niby? Skoro wyciągnęła mnie w nocy żebym szukała jej córki.
- Zostawcie mnie obie - Rosita odeszła krok od nas.
- Nie ma mowy - stanęłam jej na drodze, odwróciła szybko wzrok, nie wiem po co, bo i tak widziałam jej łzy: - Wrócisz ze mną do stada, rodzice się o ciebie martwią - złapałam ją za grzywę, na szczęście się nie opierała, poszła za mną.
- Rosita... - Karyme ruszyła za nami.
- Daj mi spokój.
- Ja nie chciałam... Tylko... Zrozum, to co się wydarzyło to prawda...
- Zima naprawiła swoje błędy, tylko ty masz problem jej wybaczyć - wtrąciłam znów, Rosita spadła na mnie, złapałam ją szybko, zanim się ze mnie zesunęła.
- Co ci jest? - Karyme podbiegła do nas. Podparła ją z drugiej strony.
- Tak się kończą wycieczki w takim stanie - powiedziałam. Rosita ledwo co oddychała, a chodzenie wychodziło jej tak że prawie przesuwałyśmy ją po ziemi. Droga była męcząca, marzyłam żeby się położyć.

Od Karyme
Wróciłyśmy już do stada, przez resztę nocy nie mogłam zasnąć. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, mogłam się powstrzymać, ale tak mnie to gryzło... Mojej mamie się pogarszało, jak tylko spojrzałam na jej nogę to wątpiłam że kiedykolwiek na nią stanie. Była sina i opuchnięta, sprawiała jej ból, to było widać, bo jak spała często przebudzała się w nocy, jak tylko chociaż dotknęła ranną nogę. Pamiętałam jak Zima mnie przeprosiła, ale nie mogłam wybaczyć, nie coś takiego. Mój wzrok powędrował na Rosite, to przeze mnie jej się pogorszyło. I teraz jeszcze byłyśmy skłócone, znów przeze mnie, a miałam ją wspierać. Doleżałam tak do rana, kiedy to konie wychodziły już z jaskini, w tym przywódca. Miałam ochotę o wszystkim powiedzieć Danny'emu, a jednocześnie się bałam, bałam się o Rosite, chyba po tym co przeżyła, nie powinna przeżywać kolejnych kłopotów. Odpuściłam sobie, wiedząc że będzie mnie to wciąż dręczyć. Wyszłam na zewnątrz, żeby się przejść i nieco rozluźnić.

Od Rosity
Dudniło mi w głowie, z trudem utrzymywałam jeszcze sen, chciałam odpocząć, i tak nie spałam zbyt głęboko. Po paru minutach otworzyłam oczy, widziałam jakby przez mgłę. Stał ktoś nade mną i był to najwyraźniej ogier. Przestraszyłam się, odsuwając od niego gwałtownie, myślałam że to syn Zorro. Uderzyłam się z tyłu o ścianę, a obraz momentalnie stał się wyraźniejszy.
- Elliot? - zdziwiłam się na widok brata i jaskini, nie pamiętałam kiedy tu doszłyśmy.
- Przyniosłem ci trochę trawy, nie jadłaś nic wczoraj, musisz wydobrzeć - położył przede mną co przyniósł, wychodząc z jaskini, jakby wiedział... Dodatkowo dał mi też zioła. Przyszła po chwili mama, przeżuwałam już trawę, trochę jeszcze nie do końca obudzona. Zanim do mnie podeszła, zaczepiła ją Ulrike i obie wyszły na zewnątrz. Domyślałam się że o wszystkim jej powie.
- Rosita... - do środka weszła Karyme: - Przepraszam za wczoraj... Ja... - po raz kolejny zaczęła się tłumaczyć.
- Zostaw mnie... - wbiłam wzrok w ziemie, za bardzo zabolało mnie co wczoraj powiedziała. W dalszym ciągu było mi ciężko w to wszystko uwierzyć. Mama tak dużo wycierpiała, powinna zrozumieć i jej wybaczyć.
- Zostaw ją - mama wróciła w tym momencie do środka. Karyme spojrzała na nią krzywo, szybko odwróciła wzrok, wracając nim do mnie.
- Powiedź, kiedy znów zechcesz mnie widzieć - zwróciła się do mnie kuląc uszy, wyszła, mijając się z tatą, wbiegł do środka.
- Musimy iść, mamy problem - powiedział szybko do mamy i razem wybiegli z jaskini. Zastanawiałam się co się stało. Bądź razie zostałam zupełnie sama, może tak było lepiej. Położyłam głowę na ziemi, próbując zasnąć. Jak tylko zamknęłam oczy usłyszałam znajomy śmiech. Niemal zerwałam się z ziemi, gdybym mogła wstać, a tak rozejrzałam się momentalnie po całej jaskini. Miałam wrażenie że on jest na zewnątrz i za chwilę tu wejdzie. Musiałam stąd uciec, nawet jeśli to tylko moja chora wyobraźnia.

Po paru godzinach udało mi się dotrzeć nad wodospad, czułam się tak słabo jakbym miała zemdleć, ale strach przed nim był silniejszy. Nie mogło go tu być. Nikt mnie chyba nie zauważył, szłam okrężną drogą. Położyłam się na brzegu patrząc w swoje odbicie, już chciałam pochylić głowę by się napić, gdy wtem zobaczyłam syna Zorro stojącego obok mnie. Poderwałam się z ziemi, spanikowana, nie było go tu, ale widziałam go w wodzie... Przebiegł nagle między drzewami, zerwałam się do biegu. Miałam wrażenie że jest coraz bliżej, czułam wręcz jego oddech na zadzie, bojąc się obejrzeć do tyłu. W końcu upadłam wyczerpana, ledwie łapiąc oddech, gwałtownie obejrzałam się do tyłu. Nie było go, a po chwili dotarło do mnie, że tam nie było drzew, nigdy, a nie mogły z dnia na dzień wyrosnąć. Miałam przewidzenia. Nie chciałam zwariować... Raptem przeszył mnie ból z całą swoją siłą, przycisnęłam aż głowę do klatki piersiowej, zaciskając zęby, nie mogłam złapać oddechu. Męczyłam się przez dobre pół godziny, błagając w myślach żeby mi przeszło. Wyczerpana nie byłam w stanie podnieść głowy, słyszałam czyjeś kroki, zastanawiając się czy znów mi się wydaje, czy nie. Ktoś tu pędził, a ja nie mogłam nawet spojrzeć kto. Coś małego przeskoczyło przeze mnie, a zaraz po tym ktoś zahamował gwałtownie przede mną. Z suchej ziemi uniósł się pył, zakrztusiłam się nim, kasłałam przez dłuższą chwilę. Spojrzałam w górę. Stała nade mną mroczna klacz, a z jej pyska kapała krew. Nadal nie mogłam wyczuć niczyich emocji, nie znałam więc jej zamiarów.

Od Shanti
Jak tylko przyjrzałam się nodze, kiedy z Snow'em poszliśmy na łąkę, zauważyłam że opuchlizna dotarła dalej, miałam z lekka opuchnięte też bok i robił się siny. Noga sama w sobie była sztywna i wyglądała trochę tak jakby... Gniła. Wzdrygnęłam się cała.
- Snow... - spojrzałam na ukochanego, starając się ukryć strach, nie wiedziałam jak mu to powiedzieć, pogodziłam się dawno z tym że nie będę mogła chodzić, a teraz najwyraźniej jeszcze będę musiała stracić tą nogę inaczej nie wiadomo co się stanie i czy... Przeżyję.
- Tak kochanie? - uśmiechnął się do mnie, miał dobry humor odkąd wróciliśmy do stada i po tych przeprosinach przywódczyni. Rozmawiała z nami i widać było że nie chciała, żałowała tego wszystkiego. Dlatego jej wybaczyłam i nie obwiniałam już o to co dalej ze mną będzie. A musiałam spojrzeć prawdzie w oczy.
- Kochanie? - szturchnął mnie Snow, jak się zamyśliłam.
- Już nic... - wolałam mu jednak tego nie mówić, Szafir mi na pewno pomoże, nie chciałam żeby Snow to przeżywał, nie wiedziałam zresztą jak to przyjmie do wiadomości.

Od Rosity
- Co tu robisz? - spytała obca, spodziewałam się ataku z jej strony, możliwe że przez jej gatunek.
- Ja... - starałam się odpowiedzieć, zakrztusiłam się znowu, byłam tak osłabiona że nie mogłam wykasłać tego pyłu.
- Trudno... - złapała za mój ogon, ciągnąc mnie po ziemi, próbowałam ją uderzyć, poruszyłam jedynie lekko tylnymi nogami.
- Zost... - przerwałam, musiałam walczyć o każdy oddech, krztusząc się raz za razem. Po kilku krokach wzięła mnie na swój grzbiet, zraniła mnie przy tym, jak próbowała mnie wrzucić na siebie. Zdenerwowała się na tyle że jej nie wychodzi, że zrobiła to dosyć brutalnie. Poszła ze mną w głąb gór. Nie miałam szans ucieczki, a spadać z jej grzbietu nie było sensu, bo i tak nie byłabym w stanie pobiec. Weszła do groty, czułam w niej wyraźny zapach krwi. Podbiegły do niej dwa źrebaki.
- Nauczysz nas też polować? - spytał ogierek.
- Samuraj... - klaczka szturchnęła go mocno bokiem z wyrzutem.
- Cii... Schowajcie się - klacz zrzuciła mnie z siebie, prowadząc dokądś źrebaki. Próbowałam wstać, udało mi się podnieść głowę, która od razu opadła mi na ziemie. Przez te kilka sekund zdążyłam zauważyć zwłoki, ukryte w ciemnościach, należały do różnych roślinożernych zwierząt, na szczęście oprócz koni.
- Nie zbliżaj się... - ostrzegłam, jak klacz wracała,, co prawda głos zbyt mocno mi się ściszył żeby to mogło brzmieć jak ostrzeżenie.
- Nic ci nie zrobię - podeszła do mnie: - Ale po co ja to mówię? Wszyscy wy oceniacie nas już z góry! Mroczny koń, to od razu zabije, tak?! - wrzasnęła, jej sierść zjeżyła się na grzbiecie.
- Nie ważne... Spokojnie - zaczęła chodzić w tą i we wte: - Aiden cię wcale nie zostawił, wróci... Na pewno... - mówiła do siebie: - Oni pewnie lada moment nas znajdą... Zabiją ich, a to wszystko przeze mnie... I po co mi to było?! - uderzyła o ścianę, robiąc na niej wgłębienia szponami. Kontem oka obejrzałam się po sobie, czując coś mokrego, krwawiłam, brzuch ubrudził mi się krwią. Zakryłam szybko to miejsce ogonem. Przykurczyłam tylne nogi.
- Nie wiem jak ci pomóc - wróciła do mnie: - Podrzuciłabym cię do stada, ale wtedy mnie zauważą, a jak Aiden im powiedział... To pewnie nas teraz szukają... - spojrzała na wyjście, podeszła tam momentalnie, wyglądając na zewnątrz. Odwróciła się ponownie do mnie. Przeszedł mnie ból, kolejny raz był nie do wytrzymania, zaciskałam zęby, poruszając tylnymi nogami, nie były to jakieś szybkie ruchy, raczej słabe, ledwie zauważalne. Klacz stała nade mną.
- Mogę najwyżej skrócić ci cierpienia... - odrzuciła pyskiem moją grzywę, odsłaniając mi szyję, uniosła przednią nogę do góry.
- Nie... - wydusiłam to jakoś z siebie, mimo bólu, który niemal skutecznie utrudniał mi mówienie. Postawiła nogę na ziemi. Oczy zachodziły mi mgłą, a po chwili wszędzie robiło się ciemno i na przemian jasno, ciemno. Bałam się, zwłaszcza wtedy kiedy straciłam przytomność.

Nie byłam pewna ile czasu minęło, ciężko mi było się obudzić, a zwłaszcza otworzyć oczy. Do moich uszu docierały różne dźwięki, poczułam jak coś małego gryzie mnie za uchem, jakiś insekt, poruszyłam nim, by odleciał. Chrapy drażnił mi odór. Uniosłam jakoś powieki, światło z zewnątrz okropnie mnie raziło. Przymrużyłam oczy, do puki obraz nie wrócił do normy. Nadal tkwiłam w tej grocie, z boku obróciłam się na brzuch, a przynajmniej próbowałam, miałam kilka podejść nim mi się udało, tak bardzo byłam osłabiona. Mdliło mnie, gdyby nie zapach zgnilizny, który to powodował to miałabym inne podejrzenia. Wokół było pełno much. Zakasłałam, patrząc na martwe zwierzęta, w kącie groty. Muszki drażniły okropnie, gdybym nie była od krwi, to może dałyby mi spokój, a tak zlatywały się też do mnie. Musiałam wstać i stąd uciec, ale brakowało mi sił. Byłam zupełnie bezbronna, skazana na tą mroczną klacz. Akurat teraz jej nie było, źrebiąt także. Może zostawiła mnie tu i czekała aż umrę? Przypomniałam sobie nagle jej słowa, chyba nie chciała mnie skrzywdzić, zabiłaby mnie przecież jak straciłam przytomność, gdybym tylko mogła to wyczuć...
- Jak się czujesz? - usłyszałam ją, odwróciłam od razu do niej głowę, była w wejściu.
- Niedobrze mi... - powiedziałam jeszcze nieco słabym głosem. Nie mogłam swobodnie tu oddychać.
- Może trochę przesadziłam z zapasami... Ale się denerwuje, a wtedy wolę polować, to taki sposób na stres, chyba rozumiesz? Nie będziesz próbowała uciekać, prawda? Inaczej będę musiała cię tu zamknąć...
- Co? Chyba żartujesz? Ja nie chcę tu być - odpowiedziałam z wyrzutem, chciało mi się już po woli wymiotować, gdybym mogła, wyszłabym stąd już dawno.
- Cicho - powiedziała dosyć ostro.
- Nie wytrzymam tutaj... Nie mogę oddychać... - zakrztusiłam się znów. Mrocznej nic to nie robiło. Nie przypominałam sobie żeby w tamtej grocie było tyle zwłok. Może to wcale nie była ta sama grota.
- Wstawaj... - podniosła mnie z ziemi, za grzywę, nie stałam zbyt stabilnie na nogach, były jakieś takie miękkie, pewnie ze zmęczenia tak to odczuwałam. Jak puściła, runęłam na ziemie, a przez uderzenie wpadłam w jeszcze gorszy kaszel.
- Przysięgnij że nie zrobisz im krzywdy - podniosła mnie znów z ziemi, dając mi się oprzeć o jej grzbiet. Prawie co mogłam znów normalnie złapać oddech.
- Nikogo nie skrzywdzę...
- Przysięgnij - zraniła mnie kłami. Tym razem i ja ją zraniłam, odruchowo użyłam mocy, oplatając jej nogę kolczastymi pnączami. Obca odsunęła się gwałtownie, a ja poleciałam tym razem na ścianę, starając się utrzymać równowagę. Klacz usiłowała zerwać pnącze, ale raniły ją w pysk, w końcu posłużyła się szponem. Zrobiłam parę kroków w stronę wyjścia, opierając się nadal o ścianę.
- Jak to zrobiłaś?! - skoczyła momentalnie przede mnie, jej sierść była zjeżona na grzbiecie, a na nodze miała pełno małych ranek od kolców, z których ciekła krew.
- Zostaw mnie... w spokoju.. - miałam krzyknąć, ale zabrakło mi tchu, zadrżałam czując pojawiający się ból. Nieznajoma stanęła dęba, przymknęłam oczy, cofając łeb. Mimo że chciała, powstrzymała się od ciosu, uderzając jedynie kopytami o ziemie, przy lądowaniu na nich. Szarpnęła mnie za grzywę, prowadząc za sobą. Nadal była nerwowa, zdradzała się swoją gwałtownością.
- Nawet mnie nie znasz... A traktujesz jakbym zrobiła ci nie wiadomo co - odezwałam się, jak wyszłyśmy na zewnątrz. Rozluźniła uścisk, zwalniając o drobinę.
- Ja chciałam od was pomocy, i co?! Aiden miał mi pomóc, ale mnie zdradził, na dodatek jakaś klacz wkradła się do groty i zaatakowała źrebaki, Aiden okłamał mnie że to nie ona, że jest na tyle słaba żeby tego nie zrobiła, mieliśmy jej jeszcze pomóc, no dobra... Pomogłam, jak mnie potraktowała?! Zachowała się tak jakbym miała ją zabić! A tylko przytrzymywałam jej ranę przez którą krwawiła! - popchnęła mnie, do drugiej groty z naprzeciwka. Nie widziałam w górach jeszcze tego miejsca. Spadłam boleśnie na ziemie, zderzyłam się z nią. Skuliłam się z bólu. Mroczna weszła do środka, patrząc na mnie przez chwilę.
- Wybacz... - położyła uszy po sobie: - Czasami... Często... Nie panuje nad sobą... Nie wiem już co mam z tym zrobić! - uderzyła kopytami o ziemie, kładąc się, znów uderzyła, tym razem całą sobą. Popłakała się potem, odwracając się do mnie tyłem. Źrebaki patrzyły na nią wystraszone.
- To przeze mnie tkwimy tutaj... - podniosła się, wędrowała po grocie i nadal płakała. Przestała dość szybko, przystanęła, wypuszczając z chrap powietrze.
- Spróbuj coś im zrobić, to cię zabije - zagroziła zmierzając w stronę wyjścia.
- Zaczekaj... - słysząc mnie zatrzymała się, patrząc na mnie bez żadnego wyrazu, ale z łzami w oczach.
- Może, porozmawiajmy? - zaproponowałam, zrobiło mi się jej żal, nie byłam pewna czy powinno, w ogóle nie wiedziałam jak traktować mroczne konie, jak się przy nich zachować. Co prawda w stadzie był Westro, ale nie miałam z nim jakiegoś szczególnego kontaktu, no a wcześniej Luna, z nią już w ogóle nie miałam kontaktu. Gdybym wyczuwała emocje obcej, było by łatwiej, nie mogłam do tego przywyknąć.
- Porozmawiamy? - zbliżyła się do mnie: - O czym?
- O tobie...
- O mnie?
- Tak - odpowiedziałam niepewnie, nie wiedziałam co czuje, nie pokazywała niczego po sobie, mogła w każdym momencie wybuchnąć gniewem, takie miałam wrażenie.

Od Karyme
Obserwowałam siostrę, bawiła się z Safirą, trochę jej dokuczała i bywała nie miła, ale kara klacza okazała się dość sympatyczna i nie przeszkadzały jej humorki mojej siostry. Azura podbiegła w końcu do mnie, a Safira ruszyła w stronę innych źrebiąt.
- Porobimy coś razem? - spytała, kładąc się obok, byłyśmy ze sobą dosyć blisko, choć ostatnio rzadko się widywałyśmy.
- Nie chcesz się już bawić?
- Nie, wolę spędzić czas z tobą... Jesteś sama?
- Tak jakoś się złożyło... - westchnęłam, myśląc o tym co zrobiłam, zamyśliłam się i nie usłyszałam następnych słów mojej siostry, już miałam powiedzieć żeby powtórzyła, ale podbiegł do nas Szafir.
- Zdrajca! - Azura poderwała się z ziemi.
- Przestań mała, chcę porozmawiać z Karyme.
- Nie jestem mała! A ona nie chcę z tobą rozmawiać.
- Tym razem Azura ma racje - potwierdziłam, nie zamierzając już się wtrącać.
- Chodzi o twoją matkę.
- O mamę? - spojrzałam na niego zaskoczona.
- Musimy porozmawiać i to w trójkę, ty ja i twoja mama, Azura ty zostajesz...
- Mnie to nie obchodzi - odbiegła od nas, zdziwiona odprowadziłam ją wzrokiem, wracając do Szafira.
- Pokłóciły się, o Safire, chodźmy już.
- Skoro muszę... - parsknęłam idąc za nim, byłam na niego zła, ale znacznie gorzej byłam nastawiona do kuzynki. Szafir szturchnął mnie nagle, uśmiechając się, odbiegł ode mnie.
- Co ty wyprawiasz? - wiedziałam że chce się wygłupiać, ale ja nie chciałam.
- Ej no weź, musisz być taka? Nikt nie jest idealny, każdy palnie jakieś głupstwo, przecież wiesz...
- Żeby powiedzieć coś takiego obcej...
- Urlike jest doradczynią, myślałem że będzie dobrze ją poinformować, dzięki temu nie będziesz miała problemów, ukrywać to, to by było bez sensu, to wypadek Karyme, a nie celowe działanie, nie chciałaś żeby Shadow zginęła.
- Masz rację - spuściłam wzrok, Szafir zatrzymał się nagle, patrzyłam na niego i nie mogłam pojąć czym jest tak zaszokowany, bałam się aż odwrócić głowę w stronę, którą patrzył. W końcu to zrobiłam...
- Mamo... - zaczęłam podchodzić w jej stronę, nie wierząc własnym oczom, Snow był przy niej.
- Wszystko dobrze córeczko, nic mi nie jest - uśmiechnęła się lekko.
- Ale jak to?! Jak?! Jak to nic?!
- Musieliśmy. Już się z tym pogodziłam, na prawdę, wszystko w porządku.
- Nie... To nie możliwe... - łzy wyleciały mi z oczu, nie mogłam tego przeżyć, jak to w ogóle się stało, że mama... Straciła nogę... Jak?!
- O tym mieliśmy porozmawiać, ale.. Ja nie wiedziałem że ktoś inny już... - Szafir sam zaniemówił.
- Nie było innego wyjścia córeczko - mama jeszcze starała się mnie pocieszać, przecież to ona była tą pokrzywdzoną, nie ja.


Ciąg dalszy nastąpi





niedziela, 3 lipca 2016

Drugie ja cz.16 - Od Malaiki/Cimeries'a

Patrzyłam na Cimeries'a, nie odzywając się słowem, trochę mnie zaskoczył, nawet bardzo mnie zaskoczył. Nie mogłabym być nieśmiertelna, na początku spodobałoby mi się, chyba jak każdemu, ale choć nie miałam zwyczaju wybiegać w przyszłość domyślałam się jej. Nie będzie przyjemnym patrzeć na śmierć bliskich. A pozbycie się drugiego skrzydła... Nie mogłabym.
- Może zostawmy ten temat, to nic takiego, przywyknę - udałam że wszystko w porządku, uśmiechnęłam się nawet lekko, może niedługo tak będzie, jak tylko na serio się przyzwyczaję.
- Jesteś pewna? - dopytał.
- Gdyby był inny sposób na odzyskanie skrzydła, ale... Trudno, masz ochotę na spacer? - wolałam już zmienić temat, w dalszym ciągu musiałam popracować nad kondycją jak nigdy już... Nie polce, to muszę przywyknąć do życia jak, prawie normalny koń, gdyby nie to skrzydło, które miałam. Nie przeszkadzało mi jednak, urodziłam się pegazem, nawet z jednym skrzydłem było dla mnie lepiej niż z ich brakiem.
- No dobra, jakby co zawsze możemy wyruszyć, albo...
- Tak wiem... - przerwałam, przycisnęłam skrzydło do boku, wolałam już o tym nie myśleć, nie chciałam też urazić Cimeries'a. Chciał dobrze, na pewno lepiej bym wyglądała bez skrzydła, bo było zbędne, może nawet byłoby mi wygodniej, tak stale miałam obciążone lewy bok, ale nie mogłam się do tego przekonać, choć rozważałam to w myślach.

Kilka kolejnych dni spędziliśmy dość przyjemnie, zaczęłam się zastanawiać kiedy mam mu powiedzieć o swoich uczuciach, kiedy żyła moja matka to chciałam to zrobić od razu, żeby tylko nie stała między nami. Przejęłam się trochę  śmiercią matki, ale i tak jakby żyła nic by to nie zmieniło, chciałam ją lepiej poznać, ona mnie nie, chciała mi tylko zaszkodzić, pozbyć się. Przez nią zginęła niewinna klacz z naszego stada... Ale wybaczyłam jej wszystko, było o wiele łatwiej to zrobić ze względu na to że nie żyła. Nadeszła noc, kiedy, jak byłam sama, postanowiłam następnego dnia przyznać się do swoich uczuć Cimeries'owi. Wracałam z tą myślą do jaskini. Nie spieszyłam się, obawiałam się trochę jego reakcji, czy zależało mu na mnie, tak jak to sobie wyobrażałam? Długo nie miałam zamiaru drążyć tematu, w końcu żyłam chwilą i chciałam do tego wrócić, strata skrzydła była dla mnie ciosem, ale pora już się z tym pogodzić.
- Witaj Malaika - usłyszałam obcy głos, przy wejściu do jaskini, było tak późno że najpewniej wszyscy spali. Ale ja musiałam nieco pospacerować, przygotowując się na jutro, nie sądziłam że to będzie dla mnie takie trudne, powiedzieć Cimeries'owi co czuję.
- Kim jesteś? - w końcu odnalazłam obcego wzrokiem, był to jakiś stary ogier, zdawało się że miał oczy podobne do mojej matki.
- Wolałbym nie mówić..
- Masz coś wspólnego z Madri?
- Możliwe że tak, możliwe że nie - okrążył mnie, niósł coś na szyi, przyjrzałam się temu.
- To dla ciebie, amulet, dzięki któremu odzyskasz to co straciłaś - spojrzał znacząco na miejsce po oderwanym skrzydle: - Noś go tak długo aż zmieni swój kolor na biały, wtedy skrzydło pozostanie.
- Co? - zdziwiłam się nieco, to wszystko wydawało mi się dziwne.
- Nie chciałaś odzyskać skrzydła?
- Chciałam...
- To załóż go - położył przede mną amulet i odszedł. Był to czarny kamień, kryształ w kształcie koła. Przyglądałam się niemu długo, chciałam spróbować, w końcu od razu nic się nie stanie, choć miałam jakieś małe podejrzenia. Założyłam go na szyję. I rzeczywiście nic się nie stało, weszłam do środka, zmęczona zasnęłam w mgnieniu oka.

- Malaika... Malaika obudź się - szturchał mnie Cimeries, otworzyłam zaspana oczy i... Byłam w szoku, miałam oba skrzydła, rozłożyłam je nie dowierzając, przypatrywałam się długo temu nowemu.
- Jak to zrobiłaś? - Cimeries też był zaskoczony.
- Ja... - nie wiedziałam co powiedzieć, podniosłam się z ziemi, ogarnęła mnie tak nagle radość, chciałam latać, chciałam znów wzbić się w powietrze.
- To dzięki temu - wskazałam na amulet: - Ale nie ważne, polatajmy - wzbiłam się już, wylatując z jaskini, a Cimeries ruszył za mną. Ścigaliśmy się w powietrzu, a właściwie to on mnie doganiał, bo nie mogłam się oprzeć by pędzić wysoko nad ziemią. Tak mi tego brakowało.
- Skąd go masz? - spytał Cimeries zjawiając się obok.
- Od jakiegoś obcego ogiera, był dość stary, ale najważniejsze że działa - zanurkowałam w dół, zachowywałam się trochę dziko, ale tak długo byłam uziemiona i myślałam że już nie polecę, więc nie potraktowałam tego jako coś dziwnego.
- Dziwne... Nie jestem pewien czy mu ufać - Cimeries ponownie znalazł się obok, leciał w ślad za mną, miałam dziwną ochotę się popisywać przed nim. Dziwnie się czułam z tym uczuciem, ale mu ulegałam, jeszcze szybciej lecąc i nie zważając na bezpieczeństwo.
- Malaika, zatrzymaj się na chwilę... - złapał mnie za grzywę, chciałam spojrzeć na niego zalotnie, ale się powstrzymałam, skąd mi to przychodziło do głowy? Wylądowaliśmy na ziemi, wpatrywałam się w niebo, jakbym nie mogła tu ustać choćby chwili, pragnęłam latać, wciąż i bardzo wysoko latać. Zmusiłam się by spojrzeć na Cimeries'a.
- Spójrz na to skrzydło - wskazał na nie.
- Wygląda trochę inaczej... - stwierdziłam, ale wcale mi to nie przeszkadzało.
- Wygląda jak skrzydło twojej matki, to dziwne...
- Nie zdejmę go, do puki nie zrobi się biały, chcę latać! - krzyknęłam na niego, po paru sekundach kładąc po sobie uszy, co ja wyprawiam? Czułam przy tym taką złość, czułam jakby chciał mi odebrać to co otrzymałam, a przecież wiedziałam że Cimeries by mnie nie skrzywdził, chyba że podczas furii, ale to nie jego wina.
- Wybacz, poniosło mnie... To pewnie przez niewyspanie - zakryłam amulet skrzydłem, na wszelki wypadek.
- Nie chcę żebyś...
- Nie zdejmę go - przerwałam ponownie, domyśliłam się co chciał powiedzieć: - Odpocznę trochę... Nie spałam pół nocy - odleciałam w kierunku jaskini, mimo że się w niej położyłam nie zasnęłam. Obsesyjnie pilnując amuletu. Nawet nie dostrzegłam Cimeries'a, który mnie obserwował. Nagle coś mnie tchnęło i podniosłam się z ziemi, zbliżyłam się do niego, z nieco innym krokiem niż normalnie, chciałam podejść jak najbardziej subtelnie. Wzrok i uśmiech miałam zalotny, nie odrywałam go od Cimeries'a. Musnęłam go w szyję, a potem po woli otarłam skrzydłem o jego brzuch. Wtuliłam głowę w grzywę, zanurzyłam w niej pysk. I tak bez żadnego ostrzeżenia przewróciłam go, wtulając tym razem głowę w jego klatkę piersiową, ocierając o nią czołem.
- Malaika? - gdy usłyszałam jego głos, stanęłam na równe nogi, jakbym się czegoś wystraszyła. Otrząsnęłam się, co ja w ogóle robię? Teraz już nie mogłam tego zrzucić na zmęczenie. To amulet tak na mnie działał. Cofnęłam się parę kroków, kompletnie zmieszana. Dziś miałam mu powiedzieć, a zapomniałam przez to wszystko, przez tą całą radość i dziwne zachowanie na które nie miałam wpływu. Ale już nie chciałam stracić skrzydła, chciałam latać za wszelką cenę.


Cimeries (loveklaudia) dokończ


Pierwsza miłość cz.2 - Od Prakerezy/Domino

Wycofałam się do tyłu, kuląc uszy, nie miałam pojęcia w co wierzyć. Domino wydawał mi się dobry, ale Dolly mogła mieć racje. Mógł się nade mną tylko zlitować, raczej wątpiłam by podobała mu się tak paskudnie wyglądająca klacz jak ja. Po prostu nie chciał mnie zranić...
- Mam sobie pójść? Przecież ona bardzo lubi moje towarzystwo... - wbrew pozorom słowa Dolly nie brzmiały jak ironia, cofnęła się momentalnie, wyszarpując się i dostając się ponownie obok mnie: - Przyjaźnimy się, prawda? - spojrzała na mnie, miała taki dziwny i tym samym przerażający wyraz pyska, jakbym nie mogła zaprzeczyć jej słowom. Zaśmiała się, widząc moje przerażenie w oczach.
- Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi?! - Domino zbliżył się do niej, popychając ją sobą, po ziemi, zaparła się, śmiejąc się przy tym, ale on i tak przesuwał ją po ziemi coraz dalej ode mnie: - Wracaj do stada - zawrócił, kiedy Dolly znalazła się kilkanaście kroków dalej, nadal się śmiała, nie ruszając się z miejsca. Stałam z wzrokiem wbitym w ziemie. Teraz dopiero było mi wstyd, nie mało że byłam brzydka to jeszcze nie umiałam się bronić.
- W porządku? - spytał.
- Ja... Ja już chyba wolę... Wrócić - odsunęłam się, chciałam się gdzieś schować tak przed wszystkimi, żeby tylko mnie nie widzieli. Nie mogłam mu ufać, już raz miałam nauczkę. Pamiętałam jak potraktował mnie Kier, też wydawał mi się miły i... Kochałam go, choć Domino, wydawało mi się że nie zrobi mi krzywdy. Sama już nie wiedziałam, ale byłam tak strasznie skrępowana przy nim, nawet trochę się go bałam, jednocześnie mając wrażenie że mogę mu zaufać.
- Nie przejmuj się nią, już zawróciła - spojrzał w stronę, gdzie stała Dolly.
- Jak to... - zamilkłam, słysząc jej śmiech. A już prawie uwierzyłam że Domino namówił ją by dała mi spokój.
- Chciałbyś - podeszła Domino od tyłu: - Zaskoczony co?
Odwrócił się do niej, patrząc na nią krzywo. Chciał coś powiedzieć, ale Dolly go uprzedziła.
- Nie denerwuj się tak olbrzymku... Pójdę sobie, jak ona mnie wyprosi - wskazała na mnie, śmiejąc się jeszcze bardziej.
- Tak myślisz? - złapał ją za grzywę, szarpiąc za sobą, siłowała się z nim, ale na darmo. Tylko ryła ziemie kopytami, przesuwając się po niej.
- Jak taki siłacz jak ty może w ogóle spojrzeć na taką słabiznę jak ona? Hm? To jasne że to tylko litość - mówiąc o litości odwróciła wzrok do mnie: - Nie rób sobie nadziei pocz..
- Zamknij się! - Domino popchnął ją dosyć mocno, prawie straciła równowagę. Miałam już w oczach łzy, wycofywałam się po woli. Wahałam się czy uciec, odeszłam już dosyć spory kawałek. Wyjdę na jeszcze słabszą i niewdzięczną w jego oczach gdy ucieknę. Chciał mi przecież pomóc.
- Masz przestać ją dręczyć, rozumiesz? - przewrócił Dolly tym razem, przyciskając do ziemi. Po chwili oddaliłam się na tyle że nie słyszałam już ich rozmowy. Weszłam na coś mokrego tylną nogą. Przestraszona odwróciłam się gwałtownie, na szczęście to była tylko kałuża, niedawno napadał deszcz. Chcąc nie chcąc mój wzrok powędrował na tafle wody, w której zobaczyłam własne odbicie. Do głowy przyszła mi myśl że albo Domino mnie zostawi jak już zdobędzie moje zaufanie, bo chyba tego chciał? Raniąc mnie tym samym, albo jeśli miał dobre zamiary, czego nie umiałam wykluczyć, to będę dla niego tylko ciężarem, jak dla wszystkich, jeśli się zaprzyjaźnimy to będę powodem do wstydu, wszyscy się będą tylko naśmiewać że zadaje się ze mną. Odbiegłam, niezauważona, skoro byłam tak daleko, a Domino nadal dyskutował z Dolly, to nijak nie mógł tego zauważyć. Głupio się czułam tak go zostawiając, ale tak będzie lepiej, lepiej żeby nie zadawał się z kimś takim jak ja.

Skryłam się w jakieś ciasnej jamie, tu byłam sama, mogłam się wypłakać. Głowa okropnie mnie już bolała, od płaczu. Płakałam niemal całą poprzednią noc, a teraz jeszcze wypływały mi z oczu kolejne łzy. Minęły, może dwie godziny. Gdzieś daleko usłyszałam jak Domino mnie woła, chyba mnie szukał. Skryłam się jeszcze bardziej w tej jamie. Niespodziewanie obok przeszedł ktoś jeszcze, Dolly. Nie zauważyła mnie, a przynajmniej tak myślałam, bo poszła dalej. Zostałam tu tak długo aż w końcu zrobiło się ciemno. Postanowiłam już wrócić do stada. Nieco się bałam, tu w górach, nie było bezpiecznie, zwłaszcza po ostatnim, jak spotkałam tego mrocznego konia i... Usłyszałam wycie nie mogłam uwierzyć. Ucieszyłam się momentalnie, chyba ją znalazłam... Pobiegłam w tamtą stronę, będąc pewną że to Ira. Pomyliłam się i to bardzo, trafiłam na czarnego wilka, zeskoczył ze skały, a potem pojawiły się kolejne wychodząc ukryte za tą samą skałą na której siedział wilk. Zbliżały się do mnie, cofałam się, po paru sekundach rzucając się do ucieczki. Biegłam na tyle na ile miałam sił, kontem oka widząc że gonią mnie tylko dwa wilki, reszta się rozproszyła. Zaganiały mnie dokądś, nie pozwalając skręcić nigdzie indziej. Przerażona próbowałam zmienić wymuszony przez wilki kierunek. Spanikowałam jak zobaczyłam ukryte pozostałe drapieżniki, czekały aż dosłownie wbiegnę prosto na nie. Pewnie wtedy mnie rozszarpią. Skręciłam w najmniej oczekiwanym momencie, tratując wilka biegnącego obok. Umknęłam im na zbocze góry. Podążałam na sam szczyt, kilka razy prawie się poślizgnęłam, góra była dosyć mała, ale stroma. A jak dotarłam na szczyt musiałam zbiec z niego. Nie zbiegłam, ześlizgnęłam się, próbując rozpaczliwie zatrzymać się nogami. Nie udało się, na końcu potknęłam się o coś, nawet nie wiedziałam co i sturlałam na dół w zwrotnym tempie. Uderzyłam o coś, a raczej kogoś. Zabolało, ale chyba tego co oberwał, bardziej niż mnie. Zgubiłam te wilki, bo przebiegły obok... Oprócz tego że sturlałam się i wpadłam na kogoś, to nie mogłam wiedzieć kogo, bo los chciał że znalazłam się w ciemnej jaskini. Nikt się nie odezwał, byłam pewna że to był ktoś, nadal czułam ciepło jego ciała przy mnie. Sama bałam się wydusić choćby słowo.
- Jesteś tu? - podniosłam się z ziemi, poczułam jak ktoś co dotykał mojego grzbietu, zesuwa się ze mnie. Przestraszyłam się.
- Odezwij się... - powiedziałam spanikowana. Wreszcie złapałam grzywę tego kogoś, okazało się że to koń, tak jak przypuszczałam i zaczęłam ciągnąć, był dosyć ciężki, ale nie za ciężki. Na pewno to nie był Domino, nie dałabym rady go przesunąć choć trochę. To musiał być ktoś inny. Z paniki zapomniałam o wilkach, popłakałam się, mając w głowie same złe wizje. Bałam się że tego kogoś zabiłam, tym.. Chcąc nie chcąc to był dosyć silny cios, gdyby wpadła na skałę to sama mogłabym zginąć. Żałowałam że tak się nie stało, nie mogłam mieć nikogo na sumieniu, nie zniosę tego. To by było najgorsze co mnie spotkało. Tak bardzo chciałam żeby ktoś tu przy mnie był, żeby mi pomógł... Ciało klaczy, przypuszczałam że klaczy, ogier byłby chyba cięższy, miałam wrażenie że robi się sztywne. Jak zaczęło je oświetlać światło księżyca, zwolniłam, jakbym się bała zobaczyć kto to. Puściłam gdy już udało mi się ją wyciągnąć z jaskini, na tyle bym poznała kim jest. Zastygłam w bezruchu, to była Dolly, miała rozbitą głowę i to mocno, chyba uderzyła o skałę, czy skalną ścianę. Nie wiedziałam w jaskini na prawdę było zbyt ciemno by się zorientować. Nie mogłam złapać oddechu. Nie znosiłam jej, ale nie chciałam jej śmierci, nie chciałam jej zabić. Zrobiło mi się słabo, myślałam że zemdleje, odwróciłam się do tyłu, przerażona, właśnie zdałam sobie sprawę że nie jestem sama, podpowiedział mi to spory cień na ziemi. Należał do Domino.
- Ja... Ja nie chciałam... Wybacz... Nie chciałam, to był wypadek... - zaczęłam go przepraszać, łkając za razem: - Nie chciałam jej zabić... - upadłam na ziemie: - Wyrzucą mnie... - zdałam sobie sprawę, ale nie potrafiłam błagać Domino żeby o niczym nie mówił.
- Spokojnie... - wydusił z siebie, chciał się położyć przy mnie, ale podniosłam się gwałtownie, uciekając. Musiałam go zgubić, szybko mi się to udało. Pędziłam na oślep, a przez łzy coraz gorzej widziałam. Wywróciłam się na ziemi.
- Nie... Nie... - nie mogłam wytrzymać, miałam tak duże wyrzuty sumienia że musiałam je uciszyć. A nie było innego sposobu jak... Śmierć. W jednym momencie byłam przekonana że tylko to przyniesie mi ulgę, nie zasługiwałam by żyć, nie po tym co się stało. Jeszcze we wspinaczce, zdekoncentrował mnie głos Domino, wołał mnie. Słyszałam jak biegnie. Zatrzymałam się, nawet nie umiałam się zabić. Co będzie jak dotrę na szczyt? Odważyłabym się skoczyć? Poddałam się, schodząc z góry.
- Ale mnie wystraszyłaś... - powiedział podbiegając do mnie, stałam z opuszczoną głową, patrząc na niego, żałosna i słaba. Podszedł do mnie ostrożnie. Zaczęłam jeszcze gorzej łkać, przez wyrzuty sumienia. I wtem przerwał wszystko nieznośny śmiech. Dolly żyła.
- Żebyś widziała swoją minę... - mówiła ledwo powstrzymując przy tym śmiech: - Chyba nigdy nie widziałaś trupa poczwarko, jakaś ty głupia...
- To nie było ani mądre, ani tym bardziej śmieszne! - Domino podszedł do niej rozgniewany. Śmiała się w najlepsze. Pomimo że jej rana była prawdziwa, ciekła z niej nawet krew, kapiąc na ziemie, miała mocno rozbitą głowę, ale nic sobie, zupełnie nic sobie z tego nie robiła. Zaczęło mnie to przerażać. I gdyby się lekko nie wzdrygnęła, byłabym pewna że jej to wcale nie boli, ale jednak odczuwała jakiś ból...


Domino (lovekluadia) dokończ


sobota, 2 lipca 2016

Pierwsza miłość cz.1- Od Domino/Prakerezy

Od dawna mi się podobała, odkąd ją zobaczyłem, to znaczy...no dobra, zdobyła moje serce jako młoda, bardzo młoda klacz, miała może trochę ponad rok, ale to byłoby wręcz nienormalne gdyby dorosły ogier przystawiał się praktycznie jeszcze do źrebaka. Ale teraz? kiedy jest już praktycznie dorosła, może jeszcze nie gotowa na partnera ale na kogoś bliższego niż przyjaciel...ale za każdym razem albo ja nie mam odwagi zagadać, albo ona mnie unika, ale czasami raz grozi śmierć, co mi tam. Kiedy z rana wszyscy już wyszli z jaskini, ja zostałem no i Prakereza także.
-Emmm cześć- wstałem podchodząc do niej, prawie całą noc płakała, słyszałem to bo sam nie spałem. Spojrzała na mnie unosząc do góry swoje duże ślepia, aż mi serce stanęło ze stresu.
-Hey- odpowiedziała cicho znowu spuszczając wzrok w ziemię
-Coś się stało?- schyliłem się
-Nic takiego...
-Przecież widzę- położyłem się, znów na mnie spojrzała- więc? powiesz mi co cię dręczy?
-Nie widzisz?- spojrzała po sobie, szczerze? nigdy mi to nie przeszkadzało, zakochałem się i jakoś nie zwracałem na to uwagii, pozatym nadal jest piękna, te oczy...żadna jeszcze takich nie miała.
-Jesteś piękna, nie wiem co od siebie chcesz
-Tylko tak mówisz aby nie sprawić mi przykrości- w jej oczach na nowo pojawiły się łzy
-Ej wcale nie, proszę cię...nie płacz...ale to chyba nie tylko to ci ciąży na sercu, prawda?
-Bo...- spojrzała przed siebie, przed jaskinią stała młoda klacz, Dolly? o ile pamiętam, taaa dobrze pamiętam tą nachalną i durną klacz, którą każdy ma praktycznie dosyć w stadzie, sam ją zmierzyłem wzrokiem, wstałem zasłaniając sobą Dolly
-Powiesz mi? pomogę ci jakby co
-Bo...moja przyjaciółka...wilczyca...ona uciekła bo, bo konie ze stada ją przegoniły
-A słyszałem, nie wiem jaki mieli problem, w stadzie jest tygrys i nic nie mówią, chociaż w sumie to towarzysz zastępcy przywódców, ale to i tak nie oznacza, że ty go mieć nie możesz. więc jak? idziemy jej poszukać?
-Pewnie jest już daleko...nie wróci już...
-Ale ty pesymistyczna- uśmiechnąłem się- trochę się poznamy a słyszałem że śpiewasz...to jak?
-Wolałabym jednak...
-No nie daj się prosić
-Ale...
-Proszę- schyliłem się na przednich nogach aby na nią spojrzeć, wręcz błagałem ją wzrokiem
-No dobrze- powiedziała niezbyt przekonana, a ja w środku skakałem z radości jak mały źrebak.
-Wiesz w którą stronę pobiegła?- spytałem wychodząc z nią z jaskini
-Góry
-No więc chodźmy
-A może je ominiemy?
-Ale dlaczego?
-Tam jest niebezpieczne do tego...
-Do tego co?
-Nic nic...
-Obronię cię, chodźmy- ruszyłem przed siebie, poczekałem chwilę kiedy stała nadal w miejscu. Kiedy już podeszła, mogliśmy pójść razem.
-Opowiesz coś o sobie?- spytałem
-A...a może ty pierwszy?
-No dobrze, może i lepiej aby ja zaczął...no więc urodziłem się w gospodarstwie, u człowieka, moja mama i jeszcze jeden koń służyli do ciągnięcia wozu z drzewem, ojca swojego nigdy nie poznałem, no ale pomijając to, było mi tam dobrze, było jeszcze kilka źrebaków i kilka innych koni na których on jeździł, pomagaliśmy mu, bo byliśmy jego jedynym dorobkiem życia, no ale przyszli pewnego dnia ludzie z miasta, zaczęli mu wszystko zabierać, nas też chcieli zabrać ale siłą nas im wyrwał i wypuścił w las, uciekliśmy bo nam kazał, długo uciekaliśmy bo natrafialiśmy na ludzi. Po jakimś czasie w końcu udało nam się uciec od wszystkich ludzi, długo dawaliśmy sobie radę, no ale niektórzy nie dali rady na wolności, moja mama dostała zakażenia nogi i niestety to ją zabiło...- westchnąłem, nie lubiłem o tym wspominać- no i zostałem ja i jeszcze jeden ogier, innej rasy niż ja, ja nas broniłem bo byłem silniejszy a on odciągał uwagę drapieżników bo był szybki i zwinny, długo sobie razem dobrze radziliśmy no ale on poznał klacz no i nasze drogi się rozeszły, długo wędrowałem, szukałem jakiegoś stada co przyjmie konia ewidentnie od człowieka, aż w końcu trafiłem na to stado...no i poznałem ciebie, byłaś taka mała, pamiętam doskonale...taka urocza, później jak byłaś już starsza, zawsze mi się....- ugryzłem się w język, zwariowałem chyba aby tak szybko jej to teraz mówić, jeszcze się spłoszy, lepiej tego teraz nie mówić
-Zawsze co...?
-Nic takiego- uśmiechnąłem się
-To jak? teraz może ty?
-Wiesz...nie lubię o tym mówić
-No dobrze, skoro nie chcesz nie będę naciskał...ale może chociaż trochę, co?
-Może trochę później
-No dobrze- cofnąłem nieco uszy do tyłu, trochę się speszyłem, w ogóle jakoś tak dziwne się przy niej czułem, serce mi waliło jak głupie...a no tak, przecież się zakochałem
-Poczwareczkoo- odezwał się ktoś z tyłu
-Nie zwracaj uwagi- powiedziałem idąc dalej, nie pozwoliłem jej się nawet odwrócić
-Ej a kto to taki?- oczywiście okazało się że to Dolly, wybiegła przed nas
-Z łaski swojej zejdź nam z drogi- popchnąłem ją
-Ej nie z tobą chcę rozmawiać a z moją koleżaneczką- zaśmiała się znowu podbiegając, ale tym razem od strony Prakerezy
-Nie martw się, on tylko tak z litości- szturchnęła ją, zdenerwowałem się, przełożyłem łeb przez Prakereze i złapałem Dolly za grzywę
-Zamknij się i zejdź mi z oczu!- krzyknąłem- i zostaw ją w spokoju- parsknąłem, szczerze jej nie lubiłem, już dawno irytowało mnie jej zachowanie, i że ja niezauważyłem jak ona traktuje Prakereze
-Grzecznie może, co?- momentalnie zrobiła się jakaś taka poważna, ale oczywiście po chwili wybuchła śmiechem...


                                                                  Prakereza[zima999]^^Dokończ^^