Menu

sobota, 2 lipca 2016

Pierwsza miłość cz.1- Od Domino/Prakerezy

Od dawna mi się podobała, odkąd ją zobaczyłem, to znaczy...no dobra, zdobyła moje serce jako młoda, bardzo młoda klacz, miała może trochę ponad rok, ale to byłoby wręcz nienormalne gdyby dorosły ogier przystawiał się praktycznie jeszcze do źrebaka. Ale teraz? kiedy jest już praktycznie dorosła, może jeszcze nie gotowa na partnera ale na kogoś bliższego niż przyjaciel...ale za każdym razem albo ja nie mam odwagi zagadać, albo ona mnie unika, ale czasami raz grozi śmierć, co mi tam. Kiedy z rana wszyscy już wyszli z jaskini, ja zostałem no i Prakereza także.
-Emmm cześć- wstałem podchodząc do niej, prawie całą noc płakała, słyszałem to bo sam nie spałem. Spojrzała na mnie unosząc do góry swoje duże ślepia, aż mi serce stanęło ze stresu.
-Hey- odpowiedziała cicho znowu spuszczając wzrok w ziemię
-Coś się stało?- schyliłem się
-Nic takiego...
-Przecież widzę- położyłem się, znów na mnie spojrzała- więc? powiesz mi co cię dręczy?
-Nie widzisz?- spojrzała po sobie, szczerze? nigdy mi to nie przeszkadzało, zakochałem się i jakoś nie zwracałem na to uwagii, pozatym nadal jest piękna, te oczy...żadna jeszcze takich nie miała.
-Jesteś piękna, nie wiem co od siebie chcesz
-Tylko tak mówisz aby nie sprawić mi przykrości- w jej oczach na nowo pojawiły się łzy
-Ej wcale nie, proszę cię...nie płacz...ale to chyba nie tylko to ci ciąży na sercu, prawda?
-Bo...- spojrzała przed siebie, przed jaskinią stała młoda klacz, Dolly? o ile pamiętam, taaa dobrze pamiętam tą nachalną i durną klacz, którą każdy ma praktycznie dosyć w stadzie, sam ją zmierzyłem wzrokiem, wstałem zasłaniając sobą Dolly
-Powiesz mi? pomogę ci jakby co
-Bo...moja przyjaciółka...wilczyca...ona uciekła bo, bo konie ze stada ją przegoniły
-A słyszałem, nie wiem jaki mieli problem, w stadzie jest tygrys i nic nie mówią, chociaż w sumie to towarzysz zastępcy przywódców, ale to i tak nie oznacza, że ty go mieć nie możesz. więc jak? idziemy jej poszukać?
-Pewnie jest już daleko...nie wróci już...
-Ale ty pesymistyczna- uśmiechnąłem się- trochę się poznamy a słyszałem że śpiewasz...to jak?
-Wolałabym jednak...
-No nie daj się prosić
-Ale...
-Proszę- schyliłem się na przednich nogach aby na nią spojrzeć, wręcz błagałem ją wzrokiem
-No dobrze- powiedziała niezbyt przekonana, a ja w środku skakałem z radości jak mały źrebak.
-Wiesz w którą stronę pobiegła?- spytałem wychodząc z nią z jaskini
-Góry
-No więc chodźmy
-A może je ominiemy?
-Ale dlaczego?
-Tam jest niebezpieczne do tego...
-Do tego co?
-Nic nic...
-Obronię cię, chodźmy- ruszyłem przed siebie, poczekałem chwilę kiedy stała nadal w miejscu. Kiedy już podeszła, mogliśmy pójść razem.
-Opowiesz coś o sobie?- spytałem
-A...a może ty pierwszy?
-No dobrze, może i lepiej aby ja zaczął...no więc urodziłem się w gospodarstwie, u człowieka, moja mama i jeszcze jeden koń służyli do ciągnięcia wozu z drzewem, ojca swojego nigdy nie poznałem, no ale pomijając to, było mi tam dobrze, było jeszcze kilka źrebaków i kilka innych koni na których on jeździł, pomagaliśmy mu, bo byliśmy jego jedynym dorobkiem życia, no ale przyszli pewnego dnia ludzie z miasta, zaczęli mu wszystko zabierać, nas też chcieli zabrać ale siłą nas im wyrwał i wypuścił w las, uciekliśmy bo nam kazał, długo uciekaliśmy bo natrafialiśmy na ludzi. Po jakimś czasie w końcu udało nam się uciec od wszystkich ludzi, długo dawaliśmy sobie radę, no ale niektórzy nie dali rady na wolności, moja mama dostała zakażenia nogi i niestety to ją zabiło...- westchnąłem, nie lubiłem o tym wspominać- no i zostałem ja i jeszcze jeden ogier, innej rasy niż ja, ja nas broniłem bo byłem silniejszy a on odciągał uwagę drapieżników bo był szybki i zwinny, długo sobie razem dobrze radziliśmy no ale on poznał klacz no i nasze drogi się rozeszły, długo wędrowałem, szukałem jakiegoś stada co przyjmie konia ewidentnie od człowieka, aż w końcu trafiłem na to stado...no i poznałem ciebie, byłaś taka mała, pamiętam doskonale...taka urocza, później jak byłaś już starsza, zawsze mi się....- ugryzłem się w język, zwariowałem chyba aby tak szybko jej to teraz mówić, jeszcze się spłoszy, lepiej tego teraz nie mówić
-Zawsze co...?
-Nic takiego- uśmiechnąłem się
-To jak? teraz może ty?
-Wiesz...nie lubię o tym mówić
-No dobrze, skoro nie chcesz nie będę naciskał...ale może chociaż trochę, co?
-Może trochę później
-No dobrze- cofnąłem nieco uszy do tyłu, trochę się speszyłem, w ogóle jakoś tak dziwne się przy niej czułem, serce mi waliło jak głupie...a no tak, przecież się zakochałem
-Poczwareczkoo- odezwał się ktoś z tyłu
-Nie zwracaj uwagi- powiedziałem idąc dalej, nie pozwoliłem jej się nawet odwrócić
-Ej a kto to taki?- oczywiście okazało się że to Dolly, wybiegła przed nas
-Z łaski swojej zejdź nam z drogi- popchnąłem ją
-Ej nie z tobą chcę rozmawiać a z moją koleżaneczką- zaśmiała się znowu podbiegając, ale tym razem od strony Prakerezy
-Nie martw się, on tylko tak z litości- szturchnęła ją, zdenerwowałem się, przełożyłem łeb przez Prakereze i złapałem Dolly za grzywę
-Zamknij się i zejdź mi z oczu!- krzyknąłem- i zostaw ją w spokoju- parsknąłem, szczerze jej nie lubiłem, już dawno irytowało mnie jej zachowanie, i że ja niezauważyłem jak ona traktuje Prakereze
-Grzecznie może, co?- momentalnie zrobiła się jakaś taka poważna, ale oczywiście po chwili wybuchła śmiechem...


                                                                  Prakereza[zima999]^^Dokończ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz