Przywódcy wybiegli na przeciw, do nas
-Co jest? znacie ich?- spytała Zima
-Powiedzmy, jest wściekła za to że z nią nie jestem
-Będziemy walczyć! najsilniejsi i z mocami za mną, reszta do jaskini, już!- rozniósł się krzyk Elliota a po chwili też innych, wszyscy na siebie ruszyli.
-Zima idź do jaskini
-Nie, zostaję i będę bronić stada- powiedziała zamrażając podłoże w stronę stada Madri
-Ale jakby co to odrazu się wycofujesz
-Chwila, to jest moja sprawda, lepiej może nie wtrącać do tego stada
-Atakują Ciebie, jak i nas, a my będziemy się bronić- wszyscy się starli, a Madri zgubiłam w tym tłumie. Ktoś naglę chwycił za moją grzywę i odwrócił w swoją stronę, prawie bym go zaatakował gdybym w porę niezauważył kto to.
-Pomogę Ci się jej pozbyć- powiedział Isant, on też pomógł mi uciec
-Pokaż mi tylko gdzie ona jest, sam to załatwię
-To jest też moja sprawa, ja ją idealnie znam, każdą jej słabość, pozatym mam silniejszą moc niż ona...Pomogę Ci, pozwól mi się na niej zemścić
-No dobra, tylko jak stracę kontrolę to uciekaj, i nie zbliżaj się do mnie, nie próbuj powstrzymywać
-Jasne
-Chwila...Malaika!- zacząłem się rozglądać, nigdzie jej nie widziałem, aż mi się gorąco zrobiło
-Chyba wiem gdzie jest...chodź- ruszyliśmy biegnąc między walczącymi końmi, prawie wszyscy używali mocy, inni zaś używali tylko swojego sprytu i siły. Wybiegliśmy z tego tłumu rozglądając się na boki
-Las...- Isant ruszył w stronę lasu, a za nim także ja. Było niewyraźnie słychać jak ktoś coś mówi i czyjś ciężki oddech.
-Malaika!- zauważyłem ją między gęstymi krzakami, nawet nie myśląc, popędziłem w jej stronę
-Stój!- krzyknął Isant, ale go zignorowałem, a szkoda. Wpadłem na jakąś ostrą linkę, przezroczystą na dokładkę, wbiła mi się w klatkę piersiową i poraziła prądem.
-Zabije cię gdziekolwiek jesteś!- wrzasnąłem podnosząc się z ziemi, ominąłem linkę i przedostałem się do Malaiki, już zdążyła ją dotkliwie zranić
-No proszę, czyli pułapka zadziałała- odwróciłem się w jej stronę, jej kopyta były ubrudzone krwią, tak samo jak końce skrzydeł, parsknąłem mając ochotę ją rozerwać na strzępy
-Witaj mamusiu- zza drzew wyszedł też Isant
-Zdrajca- zmierzyła go wzrokiem
-Od źrebaka wiedziałaś jaki będę, czemu mnie nie zabiłaś? mamusiu? hmyyyy? a no wiem dlaczego, bo tak bardzo przypominam ci tego którego kochasz
-Zamilcz! już dawno się ciebie wyżekłam!
-Tak?! to co ja do tej pory robiłem w stadzie? hmyyy?
-I tego żałuję
-A ja żałuję że jesteś moją matką, nigdy cię nienawidziłem, odebrałaś mi ojca, traktowałaś mnie najgorzej ze wszystkich! bo nie spełniałem twoich marzeń o synu, dlatego zrobiłaś sobie kolejnych, tych idealnych, a ja? ja zostałem na boku! a byłem w stadzie tylko dlatego, że jestem najsilniejszy z ogierów i taka prawda!
-Byłeś w nim bo miałam nadzieję że się zmienisz! ale nie! ty to musiałeś zawsze być tym grzecznym i sprawiediwym, stawać w obronie praktycznie każdego, i do tego ta klacz...gdyby nie ty to dawno byłaby martwa! i te jej źrebaczki także! a czekaj chwilka, zapomniałabym...przecież kazałam się jej pozbyć- zaśmiała się rozkładając skrzydła
-Zabiłaś ją?!
-A no nie chciała walczyć to ma, maluszki pewnie pływają już martwe na dnie morza
-Nienawidzę cię!- momentalnie rzucił się na nią, nawet jej skrzydła nie pomagały w obronie, kiedy udało jej się go odrzucić, i szykowała się do ataku, coś jakby zatrzymało ją w powietrzu, nie mogła nawet drgnąć, jedynie mówić i ruszać oczami.
-Myślałaś że urodziłem się bez mocy, a niespodzianka, od zawsze ją przed tobą ukrywałem po to, aby cię nią zabić!- z ziemi wyłoniły się ostre przedmioty, ostre i stare, uniosły się w powietrzu i gwałtownie wbiły się w Madri, pole które ją utrzymywało osłabło i spadła na ziemię, jeszcze bardziej ze w siebie wbijając
-Poczuj się tak jak moja siostra...jak twoja córka której nie pozwoliłaś żyć!- jego oczy paraliżując Madri, wykrwawiała się nie mogąc wydusić z siebie słowa, w końcu umarła i wszystkie odgłosy walki, zamilkły
-Już po wszystkim- powiedział zawracając
-Dasz radę iść?
-Tak...chyba
-Może lepiej cię wezmę..hmyy?
-Dam sobie radę
-Na pewno?
-Yhymmm- nie chciałem nalegać, wróciliśmy do stada, a po wrogich konia nie było śladu
-Jak?..- spytałem patrząc na przywódców
-Zniknęli
-Że co?
-Sami nie wiemy, po prostu zniknęli, rozpłynęli się...
-Cimeries- odwróciłem się, przed lasem stał Isant z tą klaczą i źrebakami
-Czyli jednak żyją- uśmiechnąłem się
-Dzięki
-Za co?
-Za wszystko
-Zaczekaj- krzyknąłem kiedy zaczęli zawracać
-Tak?
-Może dołączycie do stada?- spojrzeli po sobie
-To byłby dobry pomysł, w końcu mielibyśmy normalny dom- powiedziała klacz- tylko oni nam zostali, nie męczmy już ich podróżami
-No...no dobrze
-Zgodzicie się?- spojrzałem na przywódców
-Pewnie- oznajmiła Zima
-Na prawdę dzięki- powiedział przechodząc obok mnie
-To co? może w końcu i my odetchniemy?- spojrzałem na Malaike
-Z wielką chęcią- uśmiechnęła się
-Wiesz...wymyśliłem coś z tym skrzydłem ale nie wiem czy się na to zgodzisz
-A co to takiego?
-Bo...albo byśmy ryzykowali i poszli do jeziorka nieśmiertelności...wchodząc do niego mogłabyś odzyskać skrzydło i być nieśmiertelna, ale pilnuje go smok i może wejść tylko jeden koń...albo pozbywamy się drugiego i jesteś normalnym koniem...
Malaika[zima999]^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz