Menu

niedziela, 10 lipca 2016

Ból przeszłości cz.5 - Od Karyme, Shanti, Rosity, Damu

Od Karyme
 Spuściłam głowę, najniżej jak się dało, grzywa zakryła mi pysk, a łzy spływały z moich oczu aż po czubek pyska, skąd miały krótką drogę do ziemi, z której nie spuszczałam wzroku. Nogi mi drżały, po grzbiecie przeszedł nieprzyjemny dreszcz, bałam się, nie tyle co o siebie, a o przyjaciółkę, obwiniałam się.
- Nic mnie nie tłumaczy... Ja... Ja tylko chce wiedzieć co z Rositą... - wymamrotałam, nawet nie patrząc na nich, głos miałam załamany, przerywany przez płacz.
- Przez ciebie może umrzeć, jest w bardzo złym stanie - odpowiedział mi Danny, chyba był zdenerwowany, właściwie nie dziwiłam się mu.
- Nie... - załkałam, usłyszałam szelest, ktoś do mnie podbiegł, zerknęłam w bok, widząc kopyta Szafira.
- Starałem się ją powstrzymać, poniosły ją nerwy... - tłumaczył: - To nie jej wina...
- To moja wina... - zaprzeczyłam jego słowom.
- Wybaczę ci, jeśli... - odezwała się Zima. Uniosłam lekko głowę, Danny spojrzał na nią zdziwiony.
- To dotyczyło mnie, pozwól że sama podejmę decyzje - powiedziała, jej głos też się załamywał, ale na siłę próbowała mówić normalnie.
- Wybaczę ci, jeśli ty wybaczysz mnie i zapomnisz o wszystkim.
Miałam wrażenie że powiedziała to w taki sposób, jakbym to ja byłam winna, ale patrząc na nią, zauważyłam w jej oczach łzy, szybko je zamknęła, by się ich pozbyć. I tak nie mogłam uwierzyć że proponowała mi coś takiego, Rosita mogła przeze mnie umrzeć, o ile już... To się nie stało. Powinni mnie byli wyrzucić. Za coś takiego miałam dostać drugą szanse?
- Wiem że miałaś powody, dlatego wina leży też po mojej stronie - kiedy to powiedziała, Danny znów spojrzał na nią zdziwiony, najwyraźniej nie wiedział, nikt się nie domyślał, bo to była tajemnica. Pamiętałam jak bardzo mi ciążyła, jak chciałam wykrzyczeć wszystkim prawdę, ale to nie przywódczyni mnie powstrzymywała, ale rodzina, lecz kto wie czy to kuzynka im nie kazała. Teraz jednak nie mogłam tego roztrząsać, dręczyło mnie sumienie, nie mogłam sobie tego wybaczyć, jeśli Rosita umrze to... To nie wiem co ze sobą zrobię...
- Nie poniesiesz konsekwencji... - dodała jeszcze Zima.
- Ale... Zasłużyłam...
- Damu, Szafir, zostawcie nas samych - przerwał na chwilę Danny. Mroczna klacz oddaliła się bez problemu, z źrebakami u boku, Szafir szedł na tyle wolno jakby miał się zatrzymać, oglądał się do tyłu, wreszcie poszedł po kilku minutach, podczas których mogłam wszystko przemyśleć. Nie umiałam wybaczyć, ani Zimie, ani sobie.
- Ja też zasłużyłam - przyznała Zima.
- Dobra, co się wydarzyło? Co zrobiłaś? - przerwał znów Danny.
- Wolałabym teraz o tym nie mówić... - Zimie załamał się głos.
- Domyślam się, co się wydarzyło, ale wolałbym to usłyszeć od ciebie.
- Nie teraz... Nie dam rady... - spłynęła jej łza po policzku, szybko zakryła się grzywą, odwróciła ode mnie głowę.
- Wybaczam ci - uniosłam już normalnie głowę, kłamałam, rzeczywiście chciałam odpuścić, ale nie wybaczyć. Zaczęłam się wycofywać po tych słowach, niepewna czy mi pozwolą. Pozwolili, bo nic nie powiedzieli, odbiegłam.

- Szafir! - zawołałam, pędząc w jego stronę, przytuliłam się do niego mocno: - Proszę, zaopiekuj się Rositą... Nie pozwól żeby... Umarła - błagałam.
- Chwila, co? To ją zaatakowałaś? Wyrzucili cię? - dopytywał.
- Nie... Ale... Sama odejdę... - odbiegłam od niego, chciałam jeszcze zobaczyć, mamę i siostrę. Po drodze zmieniłam zdanie co do Azury, ona nie pozwoli mi odejść, jest zbyt uparta, mama ją pożegna ode mnie.
- Mamo... - podeszłam do niej wolniej niż do Szafira, leżała sama na łące, chyba ją obudziłam.
- Gdzie Snow? - spytałam.
- Nie ma go? - mama rozejrzała się wokół.
- Nie ważne... Ja... Ja przyszłam się pożegnać... Będę za tobą tęskniła... - przytuliłam się do niej mocno, jak kiedyś gdy byłam mała: - Pożegnaj ode mnie też Azure i powiedź jej żeby się nie gniewała, że sama tego nie zrobiłam...
- Wyrzucili cię? - spytała półgłosem mama.
- Nie... Ja... Ja sama postanowiłam odejść, nie zasługuje by zostać...
- Co zrobiłaś? Coś Zimie?
- Nie... Nie ważne... Nie chcę o tym mówić, nie wybaczę sobie tego... - chciałam się odsunąć, ale chwyciła mocno mojej grzywy, szarpnęłam raz, po czym odpuściłam, nie chciałam się z nią siłować, nie w takim stanie jakim była.
- Karyme nigdzie nie pójdziesz, skoro możesz zostać, to zostaniesz.
- Nie mamo...
- Karyme, zostaniesz - uparła się, nie chciała mnie puścić: - Wszystko będzie dobrze córeczko, wszystko się ułoży... - przytuliła mnie do siebie mocniej, teraz trudniej mi było odejść, chciałam zrobić to nagle, tak byłoby najłatwiej.

Od Shanti
Musiałam z niej jakoś wydusić co zrobiła. Aż strach pomyśleć gdyby dowiedziała się że to właśnie Zima pomogła pozbyć mi się tej chorej nogi. Miała to zrobić Karyme, lodem było łatwiej coś uciąć. Wystarczyła, cienka pionowa tafla lodu, która w kilka sekund przeszła  przez nogę, ucinając ją z łatwością. Nie chciałam jednak żeby to przeżywała, wątpiłam też czy da radę to zrobić, zbyt dobrze ją znałam. Tak więc pomogła Zima, choć przywódczyni też nie było łatwo. Później zaskoczył mnie Snow, bo to on pomógł zatamować krwawienie, opaliliśmy ranę, wcześniej ją obmywając, żarzącymi się kawałkami magmy, przeniesionymi w znalezionej grubej, starej skorupie, chyba należącej do żółwia, którą tylko trochę uszkodziły. Nie było innego wyjścia, miałam wybór, stracić nogę, albo umrzeć, przez powoli rozwijającą się chorobę, spowodowaną uszkodzeniem tej chorej i w gruncie rzeczy bezużytecznej, właściwie i tak martwej nogi. Ból był niesamowity, nawet zioła mi nie pomagały, jednak zniosłam to jakoś, pewnie dlatego teraz zasnęłam, byłam wyczerpana. Za bardzo się jednak martwiłam o córkę, dlatego od razu obudził mnie jej głos.
- Wszystko będzie dobrze - powtórzyłam, patrząc na Karyme, całą roztrzęsioną i zapłakaną. Wtuliła się we mnie, milcząc. Przybiegł po chwili Szafir, położył się blisko nas i tak leżał. Miałam nadzieje że sama nasza obecność, doda choć trochę otuchy Karyme.

Od Rosity
Zapadła noc. Nie byłam w stanie zasnąć, jak tylko próbowałam traciłam oddech, o który z każdą chwilą coraz trudniej było walczyć. Damu zakradła się do środka, podchodząc do mnie, była załamana i nerwowa, choć nie było po niej tego widać, z wyjątkiem gniewu.
- Twoi rodzice przyjęli nas do stada, mnie na okres próbny, ale... Najważniejsze że się udało, dzięki tobie - uśmiechnęła się na siłę, przez sekundę: - Jak przez kilka dni nie zrobię niczego głupiego, to pozwolą mi spać z wami w jaskini... To przez ten mój mały atak na jedną z klaczy... Ale, opowiem ci o tym później.
 Chciałam się do niej odezwać, ale cudem oddychałam, a co dopiero mówiłam. Śledziłam ją tylko wzrokiem, jak wędrowała po jaskini. Próbując jakoś znosić natarczywy i nieprzyjemny ból, osłabiał mnie jeszcze bardziej. Zaczęłam się bać że nie dam rady dłużej walczyć.
- Nie rozumiem, czemu nie wyrzucili tej niebieskiej...
Zakrztusiłam się bardziej na samą myśl, nie chciałam żeby Karyme odeszła.
- Przepraszam... Spokojnie... - Damu zaniepokoiła się, przestraszyłam ją wręcz: - Odpoczywaj... Lepiej zostanę na zewnątrz, jak chcieli... - wyszła z jaskini, oglądając się do tyłu, kiedy uspokoiłam nieco oddech, to dopiero położyła się, na zewnątrz, przy wejściu.

Ledwo wytrzymałam do rana, ale byłam pewna że zbliża się mój koniec. Oczy już mi się przymykały, raz za razem zamykały się, pogrążając mnie w ciemności. Oddech słabł z każdą sekundą i sprawiał gorszy ból, o ile udało mi się złapać nieco powietrza, dusiłam się z coraz większą częstotliwością.
- Umierasz... - do moich uszu dotarł czyiś głos, otworzyłam z trudem oczy. Ignis? Stała nade mną. Co tu robiła? Próbowałam się rozejrzeć, może wcale nie byłam już w stadzie, tylko kiedy i jak...
- Jesteś w domu, wczoraj dołączyłam, odeszłam od matki - wytłumaczyła, z obojętnością: - Widocznie Hira pomyliła się co do ciebie, chociaż... Ktoś inny byłby już martwy, twoja przyjaciółka przebiła ci płuco... No zobacz? To samo chciała zrobić twojej matce, chciała ją zabić...
Starałam się odezwać, skończyło się to dla mnie tym że nie mogłam już oddychać, rozpaczliwie otwierałam pysk, rozszerzałam chrapy.
- Nikt ci nie pomoże, jest zbyt wcześnie, jeszcze śpią, kiepska pora na umieranie, nikogo już nie zobaczysz...
Dusiłam się już przez minutę, została mi tylko jedna, albo może nawet kilka sekund. Ignis położyła kopyto na mojej ranie, przycisnęła je mocniej, zadała mi ból, jakby wiedziała że nie mam sił krzyczeć, że nikogo nie obudzę. Wbiłam w nią błagalne spojrzenie, miałam nadzieje że uda mi się jakoś odzyskać oddech, Łudziłam się, ból stał się silniejszy, poczułam jak przepływa przeze mnie jakaś energia. Zacisnęłam oczy, z których uleciały łzy. Odzyskałam nagle oddech i to swobodny, ból zniknął. Bałam się że jak otworze oczy to... To będzie koniec...
- Przeznaczenie można jednak zmienić - powiedziała Ignis, przez nią otworzyłam oczy, spojrzałam po sobie, nie miałam już ran, ani jednej. Jej oczy, wydały mi się znajome, gdzieś już je widziałam, byłam tego pewna.
- Kim jesteś?
Nie odpowiedziała nic, wyszła z jaskini. Podniosłam się, nieco chwiejnie, idąc za nią. Wcześniej nie wyczułam niczego, ale teraz czułam jej złość. Dręczyło ją też coś, ukrywała rozpacz wręcz ją negowała, próbowała zastąpić nienawiścią, którą odczuwała w raz mniejszym, w raz większym stopniu.
- Czego chcesz? - obejrzała się, patrząc na mnie krzywo.
- Uratowałaś mi życie... Jak...
- Jedyne co zrobiłam to wyleczyłam ci śmiertelną ranę... Nic ponad to, kilka sekund później i nie dałoby się już nic zrobić, a teraz nie chcę cię widzieć, zostaw mnie - odwróciła głowę, stała nad wyraz dumnie, z wyższością, pewnie matka jej wpoiła takie, a nie inne zachowanie. Zastanawiałam się skąd ma taką moc, czemu nie jest przy Hirze, wątpiłam żeby jej matka pozwoliła odejść, albo jej nie chciała. Chyba że coś się pomiędzy nimi zmieniło.
- Dziękuje... - odezwałam się znów, dodając: - Nie wiem jak ci się odwdzięczę...
- A ja wiem, ale to w swoim czasie - odwróciła do mnie głowę.
- Tylko wiesz, nikogo nie skrzywdzę - ostrzegłam ją.
- Nie będziesz musiała - spojrzała za horyzont, tyłem do mnie.

Od Damu
Nie spuszczałam z oka rodzeństwa. Prawie nikt mnie tu nie chciał, nie mogłam im ufać, nie dali mi nawet szansy, a od razu skreślili. Cały czas spotykałam się z krzywymi spojrzeniami, a gdy zbliżałam się do źrebaków, czy nawet moje rodzeństwo, chcąc chociażby przejść, konie panikowały, osłaniały je jakbym mielibyśmy je zabić samy wzrokiem. Wcale mi nie ułatwiali, byłam wściekła, a nie mogłam pozwolić sobie tego okazać, nie mogłam zmarnować szansy. Najgorsze jednak były szepty, które słyszałam wyraźnie, ale oni chyba tego nie wiedzieli. Dawałam im ostrzeżenia, ale na tym musiałam poprzestać, nie mogłam zaatakować. Miałam już uszkodzone trawę w różnych miejscach, rozorane ziemie kopytami, szponami zresztą też, napuszyłam prawie całą sierść. W końcu odpuściłam, zabrałam stąd rodzeństwo, idąc z nimi gdzieś na ubocze. Z lekką obawą niepokoju. Wiedziałam że szybciej czy później, moje byłe stado zaatakuje, oni nie odpuszczali, nigdy. Chociaż moje siostry i bracia byli spokojniejsi. Nawet Adel, z którą najtrudniej mi było nawiązać jakiś kontakt, tak na prawdę nie poznałam siostry jakbym chciała, nie pozwalała mi na to, nie chciała ze mną rozmawiać. Po części przypominała mi matkę, ale nasz kontakt był jednak nieco lepszy. Martwiłam się o nią, bo nie tylko ode mnie tak się odgradzała. Od wszystkich. Był też Loki, bałam się że coś komuś zrobi i za to go wyrzucą, nie zrozumieją że chciał się tylko bronić. Właśnie bawił się z Samurajem i Dianą, szkoda że nie pozwolili im poznać innych źrebiąt, choć sami przywódcy nie mieli nic przeciwko.
Patrzyłam jak się bawią, zerkałam też na Adel, spacerowała niedaleko, chyba się nudziła, ale nie lubiła się bawić, jak żadne inne źrebie. Ktoś do mnie podszedł, chyba się zaczyna... Odwróciłam się, mierząc obcego ogiera wzrokiem, pegaza.
- Dla takich jak ty, nie ma tu miejsca - parsknął, rozkładając skrzydła, chciał mnie nimi przestraszyć?
- Nie zaczepiaj mnie lepiej, dobra?! - wrzasnęłam, pokazując mu kły, powinien zrozumieć, ale pewnie nie: - Nie jestem cierpliwa, w ogóle, mogę cię zaatakować, nie chcesz mieć kłopotów, prawda? - starałam się mówić łagodnie, nie wyszło mi to, ale i tak musiałam się do nich chociaż próbować dostosować.
- To raczej ty będziesz je miała - odepchnął mnie skrzydłem, przewracając. Już miałam się na niego rzucić, ale przerwał mi czyiś głos: - On chcę cię tylko sprowokować.
- Rosita? - zdziwiłam się i ucieszyłam się jednocześnie, byłam pewna że już jej nie zobaczę, nawet jakby wyzdrowiała. Nie chciałam robić sobie nadziei że ktokolwiek mnie polubi. Traktowałam stado jako schronienie i nic ponad to.
- Rosita, nic ci nie jest, jak to? - dopiero teraz zauważyłam, podniosłam się z ziemi, oglądając ją całą. Ten pegaz Tin, poszedł w swoją stronę, widziałam go kontem oka.
- To tajemnica.
- Przyszłaś w samą porę, miałam ochotę go rozszarpać... - zwierzyłam się, wbijając szpon w ziemie i wygrzebując ją błyskawicznie: - Nawet nie wiesz jak mi ciężko, ale... Robię to dla nich, może chociaż ich zaakceptują - spojrzałam na rodzeństwo z troską, rzucając nerwowo ogonem, nadal siedział mi w pamięci ten pega... Tin, dałabym mu nauczkę.
- Powiedźmy że po części cię rozumiem, w końcu cię zaakceptują, zachowują się tak, bo zaatakowałaś jedną z klaczy i... Pewnie ze względu na gatunek, ale w stadzie jest już mroczny koń i musieli się do niego przyzwyczaić.
- Najgorzej będzie jak spotkam Aiden'a, nie chcę go widzieć... - parsknęłam, odwracając głowę, żeby nie odebrała tego jako ataku, z przyzwyczajenia, bo mrocznego konia mogłabym tym sprowokować, poczułam łzy w oczach. Będę musiała wymazać z pamięci tego zdrajce, tak jak matkę... Skierowałam uszy do tyłu, słysząc stamtąd tętent kopyt, ktoś tu biegł.
- Słyszałem co się stało... Nie mam pojęcia jak to zrobiłaś... - zatrzymał się przy nas ogier: - O, to ta... Nowa?
- Tak - odpowiedziałam dość nerwowo, unikał mnie wzrokiem, tak jak te konie co się bały.
- Miło poznać, chyba... - mówił bardziej do Rosity niż do mnie.
- Chodźmy Szafir, wyjaśnię ci wszystko - Rosita poszła gdzieś z nim, poczułam się odtrącona, mi nic nie chciała powiedzieć, ale nie znamy się najlepiej, to mógł być powód, nie koniecznie rasa. Oby.
- Damu... To prawda że... - Diana zatrzęsła się cała: - Że tam jest...
- On ci nic nie zrobi, nie bój się - przytuliłam ją do siebie, domyślając się że chodzi jej o mrocznego konia.
- Obiecujesz?
- Tak... Nikt cię nie skrzywdzi, inaczej będzie miał do czynienia ze mną.
- Czyżbyś się bała? - podszedł do nas Samuraj.
- Jasne że nie - Diana odsunęła się ode mnie.
- Dlatego popilnujesz rodzeństwa - trąciłam siostrę lekko w bok, chciałam zapolować.
- Jakby co, uciekajcie do stada, albo... Lepiej nie, do jaskini, tam będzie bezpieczniej - czekałam aż mi przytakną, po tym pobiegłam w stronę lasu. Miałam dość już gór, a i były zbyt daleko. Przeszłam niepostrzeżenie obok stada, mijając je skryłam się za drzewami. Wcale nie było tu dużo zwierzyny, chyba że jakieś małej. Musiałam pójść w głąb lasu. Tam ktoś już był, zdaje się że dwójka koni ze stada, ten pegaz Tin, od razu go poznałam. Akurat byli w trakcie rozmowy.
- Chcesz mieć w stadzie tyle mrocznych koni? - spytała go klacz, ta sama klacz, którą zaatakowałam, miała jeszcze ślady od poprzedniego razu.
- To tylko bezbronne źrebaki, a klaczy się pozbędziemy, łatwo ją sprowokować, głupia sama się przyznała że łatwo wyprowadzić ją z równowagi.
Zacisnęłam zęby ze złości, wypuszczając powietrze z chrap, na tyle cicho, by nie było tego słychać.
- Bezbronne źrebaki? A jak dorosną?
- Nie dorosną, nie żartuj... - resztę szepnął tej klaczy na ucho, uśmiechnęła się wrednie, moja siła woli słabła z każdą chwilą, chyba lepiej byłoby mi się stąd oddalić. Poszłam więc i zaraz po tym usłyszałam śmiechy.
- Ale będą cierpiały, genialny pomysł - klacz powiedziała to na głos. Nie wytrzymałam, wyskoczyłam za drzew wprost na nią, pegaz mnie zrzucił skrzydłem, zaatakował nim i odleciał. Klacz zdążyła gdzieś się schować, pobiegłam za Tinem, skacząc do góry, leciał dość nisko. Zauważyłam że spojrzał w bok i od razu zniżył lot, nie umiałam się powstrzymać, żeby teraz go nie zaatakować. Szybko wylądował na ziemi, przycisnęłam go niemal, wbijając w niego szpony, ale uderzył skrzydłami, odsuwając mnie, podczas ich silnego podmuchu.
- Damu! - poznałam ten głos, był to przywódca. Domyśliłam się że Tin i ta klacz zrobili to specjalnie, być może zauważyli gdy zakradłam się do lasu, by na coś zapolować. A ja myślałam że nikt mnie nie widział...

Kilka godzin później miałam już zakaz zbliżania się do stada, dałam się sprowokować, podczas rozmowy z przywódcami. Inne konie im nakłamały, że próbowałam zabić źrebaki, a ja nie umiałam tego przeżyć i ich zaatakowałam w końcu. Nigdy nie skrzywdziłam źrebiąt, ani tych zwykłych ani mrocznych, przypominały mi jak sama byłam mała i zupełnie bezbronna, zdana na łaskę matki, a gdy jej zabrakło, innych, którzy już nie mieli litości. Płakałam cicho, zupełnie sama. Moje rodzeństwo zostało w stadzie, a tam pilnowali bym się nie zbliżała, do odwołania. Dziwne że od razu mnie nie wyrzucili. Nie wiedziałam co robić, bałam się o nich, chyba to nie był najlepszy pomysł tu dołączać. Zaczęło się ściemniać, widziałam w oddali jak stado wraca do jaskini, dostrzegłam na szczęście moje rodzeństwo, chyba nic im nie zrobili, cała czwórka trzymała się razem, o dziwo nawet Adel. Podążyłam za nimi, trzymając dystans, który nie wolno mi było przekroczyć. Stałam tak przez chwilę, żegnając ich wzrokiem, mimo że nie spojrzeli się w moją stronę ani razu. Wróciłam na miejsce, kładąc się na ziemi. Nie zdążyłam zasnąć, a dobiegł mnie odgłos kroków. Poderwałam się gwałtownie, to byli oni, moje byłe stado. Wiedziałam że ten dzień nastąpi. Rozejrzałam się nieco przestraszona, nie pokazując tego, zjeżyłam sierść i mierzyłam każdego wzrokiem, gotowa do ataku, otoczyli mnie.
- A więc tu się ukryłaś? - spytał przywódca, był największy, najsilniejszy, jego najbardziej się bałam, zostawiał po sobie najdotkliwsze rany.
- I nie mam zamiaru wrócić!
- Gdzie źrebaki?! - zbliżył się gwałtownie, przewrócił mnie, swoje szpony wbił tak głęboko, że nie umiałam złapać tchu, jeszcze głębiej i już by mnie zabił.
- Nie zdradzę ci!
- Zdradzisz! Inaczej je zabije, wszystkie! A tak chociaż jednego oszczędzę! Mów!
- Nie! - wyłkałam, zdenerwował się na widok łez, przeciął mi błyskawicznie policzek, wyjmując jedną z nóg. Prawie trafił na oko.
- Mów! - złapał za grzywę, podnosząc do góry, inni byli już gotowi żeby zacząć zabawę w odrywanie skóry od ciała, tak zabijali tych co uciekli. To była świetna rozrywka w stadzie i do tego bardzo rzadka. Wystarczyło żeby mnie puścił, żebym upadła i...
- Wybacz mi... - błagałam, wiedząc że to i tak nic nie da: - Ja chciałam ich chronić! Przed wami! - krzyknęłam, starając się sięgnąć go chociażby tylnymi nogami, by zostawić mu w pamiątce jakieś rany.
- Zostawcie ją! - krzyknęła Rosita.
Ogier puścił mnie na ziemie, ale zasłonił przednimi nogami, powstrzymując innych przed atakiem.
- Nie wolno wam tu być! Wynoście się! - krzyknęła, nie zbliżała się, ani nie cofała.
- Grozisz nam? Zabawne... - podszedł do niej, reszta także się zbliżyła.

Od Rosity
Ten ogier, wpatrywał się dokładnie w jedno miejsce, przypominając mi o tym koszmarze jaki przeżyłam z synem Zorro. Spłoszyłam się, cofając do tyłu, ale nie mogłam tak zostawić Damu.
- Odejdźcie stąd, to nie wasz teren! - ostrzegłam, nie mogłam się choćby przez chwilę skupić by użyć mocy. Ogier podszedł całkiem blisko, zadrżałam, widząc zamiast niego, syna Zorro. Próbowałam się otrząsnąć.
- No to już po tobie - stanął dęba, krzyknęłam z przerażenia, zamykając oczy, niebo przeciął piorun, uderzył blisko mrocznego konia. I wtedy się otrząsnęłam, nie zapanowałam nad mocą, wykorzystałam to. Przywołałam chmury burzowe w jedno miejsce, kiedy obcy usłyszeli grzmoty, wycofali się po woli, oprócz niego, mimo że przed chwilą, prawie by zginął.
- Pożałujesz że się wtrąciłaś! - odwrócił się po woli, wywołałam błyskawice, które uderzyły blisko niego, nie bał się, szedł za najwyraźniej swoim stadem, zatrzymał się prawie przy Damu, musiałam przeciąć mu drogę piorunem. Po wszystkim byłam wyczerpana na tyle że nie potrafiłam już przerwać burzy.
- Chodźmy stąd... - podeszłam szybko do Damu pomagając jej wstać. Wyczułam że czuła się gorsza, słaba, spojrzała na mnie z lekkim gniewem, jednocześnie odczuwając też wdzięczność.
- Pójdziemy do jaskini.
- Przecież nie mogę - parsknęła, odsuwając się ode mnie: - Nie pomagaj mi iść, dam sobie radę, nie takie rany już miałam! - krzyknęła, biegnąc w przeciwną stronę. Musiałam opanować jednak burzę, inaczej mógłby w nią uderzyć jakiś piorun i tak były zbyt blisko nas. Wyczerpana wróciłam do jaskini. Myślałam przez chwilę o Damu, gdybym nie poszła do niej zobaczyć, to już by nie żyła. I tak jak wcześniej nie mogłam spać, tak teraz zasnęłam niemal od razu.


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz