Safira zaczęła mnie irytować, chciałam ją porządnie wkurzyć, ale ona była zbyt spokojna i naiwna by się zdenerwować. Nie chciało mi się znów z nią bawić, wolałam spędzić czas z siostrą, ale poszła do mamy, a jej nie chciałam widzieć. Już wcale mnie nie kochała, bardziej tą swoją Saf, niż mnie. I jeszcze zaprzeczała, już ja wiedziałam jaka była prawda. Właśnie... Prawda. Podniosłam się z ziemi, biegnąc śladami Safiry, bawiła się znów z tym niemową i jeszcze dwoma innymi źrebakami, które niedawno dołączyły, znaczy tylko klaczka dołączyła, ogierek ponoć się tu urodził i wrócił z rodzicami. Może by ich poznać? Marzyłam o jakimś fajnym towarzystwie do zabawy, ale najpierw...
- Safira! Saf chodź na chwilę! - zawołałam, od razu pobiegła w moją stronę.
- O co chodzi? Może pobawisz się z nami?
- Później, chodź ze mną, muszę ci coś powiedzieć - ruszyłam, kiedy odwróciłam się od niej uśmiechnęłam się fałszywie, zadowolona, wreszcie będzie miała za swoje.
- Tylko szybko, chcę się pobawić z...
- No to może pobiegnijmy, pokaże ci coś przy okazji - wystartowałam. Safira została z tyłu. Zatrzymałam się na miejscu, w którym byłyśmy zupełnie same, nie chciałam żeby ktoś nam przeszkodził.
- Mama mówiła żebyśmy nie oddalały się od stada, to niebezpieczne - Saf wreszcie dotarła na miejsce, parsknęłam, niemal że śmiechem, straszne rzeczy, nie posłuchać mojej, mojej mamy. Tylko i wyłącznie mojej.
- Zastanawiałaś się kiedyś czemu mama jest niebieska, a ty kara?
- Mama tłumaczyła że to po babci, po babci odziedziczyłam wygląd.
- A no tak.. - źle zaczęłam, przecież mój tata był wujkiem Saf.
- A kolor oczu? Babcia takich nie miała, ani dziadek, ani rodzice nie mają...
- To.. To może ja mam swój własny?
- Na pewno - powiedziałam ironicznie.
- Też tak myślę - nie zrozumiała, parsknęłam z lekka, może po prostu powiem jej to wprost?
- Nie jestem twoją siostrą, moja mama nie jest twoją mamą, a mój tata jest twoim wujkiem, a jego siostra to twoja mama, tyle że nie żyję - powiedziałam dosyć nerwowo i szybko, Saf patrzyła na mnie pytająco.
- Co? - prawie że cofnęła się o krok, uniosła tylko lekko przednią nogę.
- Nie rozumiesz?! Twoja matka jest martwa, umarła w trakcie porodu! - zezłościłam się.
- Dlaczego tak mówisz? Jesteś zazdrosna?
- Nie! Znaczy... Nie ważne, ale moja mama nie jest twoją prawdziwą mamą! Ukryła to przed tobą! Prawda jest taka że twoja mama, ma na imię Shadow i nie żyję - miałam nadzieje że teraz zrozumiała i chyba tak, bo zobaczyłam że ma łzy w oczach i patrzy na mnie ze strachem.
- Umarła przez ciebie! - skoro mogłam, to jeszcze bardziej ją dobiłam, cieszyłam się, nie okazując tego na zewnątrz, wreszcie się odczepi od mojej mamy. Zawróciłam.
- Ale...
- Co? - chciałam już sobie pójść, odwróciłam się nie chętnie. Milczała, a z jej oczu spływały łzy, nie czekałam, aż się w końcu odezwie, poszłam sobie.
Od Rosity
O dziwo mroczna klacz położyła się obok i zaczęła mówić: - Może zacznę od początku... - zerknęła jeszcze na źrebaki: - Kiedy się urodziłam byłam traktowana jak inne źre... mroczne źrebaki. Uczono nas zabijać, nastawiali nas przeciwko wam, wpajali że jesteście naszymi wrogami, zabraniali się do was zbliżać. Moja matka tego nie znosiła, uważała że zwykłe konie są lepsze od tych mrocznych, chciała stać się jedną z nich... Dzięki niej nie udało im się wpoić mi tej całej nienawiści do was, chciałam podążać jej śladami... Ale ona tego nie chciała, nie chciała też mnie, zajmowała się mną z obowiązku. Gardziła mrocznymi końmi i sobą. Szybko przestała jeść mięso, żywiąc się zieleniną... Znaczy trawą, no tym, co jecie... Pojawiła się u niej furia, walczyła z tym i coraz rzadziej ją widywałam. Jednego dnia przyszła zadowolona, nawet mnie przytuliła, nigdy, przenigdy nie okazywała mi uczuć... Dała mi imię... - przerwała, wbijając wzrok w ziemie: - Odkryła że styczność z krwią wyostrza tą całą furie, więc... Czyli to jest nie panowanie nad instynktem zabijania, który zwykle zaspokajamy podczas polowań i posilania się mięsem. Nigdy nie miałam o tym pojęcia... Matka mi dopiero uświadomiła o istnieniu czegoś takiego. Nazwała mnie Damu, to imię znaczy właśnie krew... I odeszła, następnego dnia, nigdy więcej jej nie widziałam - zamknęła oczy, milcząc przez chwilę, następnie patrząc znów na mnie: - Byłam źrebakiem, a wbrew pozorom, nie rodzimy się od razu źli... Zjadanie mięsa to nasza natura... A... Nie ważne - westchnęła: - Byłam mała, od zawsze pragnęłam otrzymać trochę ciepła, chciałam mieć kogoś bliskiego... - posmutniała: - Próbowałam z ojcem, ale każdy kontakt z nim kończył się atakiem. To jeszcze jak mama się mną opiekowała, a raczej tylko spełniała swoje, obowiązki wobec mnie... - z lekka załamał jej się głos: - Zostawiła mnie samej sobie... Później dowiedziałam się o śmierci ojca... I ja.. To... Od tego momentu byłam gnębiona, bo członkowie naszego stada wyżywali się na tych słabych i na sierotach. Chciałam by ktoś okazał mi trochę ciepła... - stuknęła nerwowo kopytem o podłoże: - A zamiast tego dostawałam wyłącznie cierpienie! I co miałam zrobić?! Musiałam się dostosować, zmieniłam się. Tam liczył się najsilniejszy! Szybko nauczyłam się agresji, przelewałam ją na tych co mnie skrzywdzili, bez żadnego opanowania, zahamowania, w rezultacie przestałam nad sobą panować, przecież nie było mi to potrzebne... O ironio... Tam pomagała mi ta cała agresja, zaczęli się ze mną liczyć! A ja zaczęłam chronić rodzeństwo... Poznawać je i opiekować się nimi, tak jak chciałam żeby matka się mną opiekowała i jak najlepiej umiałam - spojrzała ponownie w stronę źrebiąt, dwoje z nich, podeszło do niej, kładąc się przy jej boku, zbliżył się też trzeci, ale patrzył na mnie krzywo i nie podszedł. Damu kontynuowała dalej: - Nie byłam w stanie obronić całej czwórki i tak ich gnębili... - spuściła lekko głowę, tuląc nią oba źrebaki: - Troje było półsierotami, straciliśmy ojca, a Loki - wskazała na ogierka, który stał blisko niej i nie zbliżał się dotychczas: - Stracił też matkę... To moje przyrodnie rodzeństwo... Tak na prawdę od dawna chciałam stamtąd odejść, ale nie mogliśmy... To było zabronione, nie mogłam jednak patrzeć jak się znęcają nad nimi, nie mogłam znieść że choć próbuje mogę obronić tylko jedno źrebie na raz... Więc... Wymykałam się ze stada, podobnie jak matka, ale ja miałam inny powód, szukałam pomocy... A dokładnie to stada, w którym moglibyśmy się schronić. I właśnie... I wtedy za którymś razem spotkałam jakąś dziwną klacz... - przerwała, zamyślając się przez chwilę: - Miała mnóstwo ozdóbek na sobie i była jakaś dziwna, miała dla mnie dziwną propozycje... Yy... Bym została drugą Luną? Czy coś takiego... Zgodziłam się, tylko po to by zaprowadziła mnie do swojego stada. Spotkałam się tam z Aiden'em, zgodnie z planem miałam z nim być. Nawet mi... - przerwała, przenosząc wzrok na jedną z ścian groty: - Uciekł do jaskini, jak tylko mnie zobaczył, o niczym nie miał pojęcia. Jakoś doszliśmy do porozumienia, miał mi pomóc dołączyć do stada i im... - wskazała na źrebaki: - Ale nie pomógł, zagroził tylko żebyśmy się wynosili... Wcześniej porwałam rodzeństwo ze stada i uciekłam, jak nas znajdą to zabiją, za zdradę, a wasze stado też zaatakuje, bo... Zrobiłam małe głupstwo... - przerwała, zapadła cisza. Dziwiłam się że tak wszystko mi opowiedziała, nie znała mnie, byłyśmy zupełnie dla siebie obce.
- Jakie? - dopytałam.
- Nie ważne...
- Skąd wiesz że należę do jakiegokolwiek stada?
- Obserwuje was, czasami... Uczę się, waszych zachowań... Jesteśmy bardzo podobni wbrew pozorom - podniosła się z ziemi: - Dzięki że chciałaś słuchać, Aiden nie chciał...
- Jestem Rosita - przedstawiłam się.
- Damu... Chyba już wspominałam... A to Diana, Samuraj, Loki i Adel - gdy mówiła wskazywała po kolei na źrebaki, ostatnią klaczkę dopiero teraz zauważyłam, leżała ukryta na końcu groty, przy ścianie, jej sierść zlewała się z ciemnością tam panującą.
- Aiden ich nazwał, oprócz Samuraja, ja go nazwałam - uśmiechnęła się do brata, jak stanął dumnie.
- Mam nadzieje że mogę ci zaufać.
- Myślałam że już to zrobiłaś... Powiedziałaś mi wszystko o swojej przeszłości.
- To żadna tajemnica.
- Mogę ci pomóc, dołączycie do stada jeszcze dzisiaj - zaproponowałam, Damu milczała długą chwilę, aż niespodziewanie mnie przytuliła, poczułam się dziwnie, ale też poczułam jej radość. Przez tyle czasu nie czułam niczyich emocji, a teraz znów mogłam je poczuć i to wyraźnie.
- Ale na prawdę? - zawahała się odsuwając ode mnie.
- Tak - uśmiechnęłam się przyjaźnie, spojrzała po źrebakach, cała rozpromieniona: - Chodźmy - pomogła mi wstać. Tym razem z tej całej euforii zrobiła to nad wyraz delikatnie. Nawet nie wiedziała że sama poczułam się lepiej.
Od Shanti
Samej chciało mi się płakać, ale musiałam wspierać wszystkich dookoła, Karyme, Snow'a i pewnie niedługo też Azure i Safire, bałam się najbardziej ich reakcji, były jeszcze małe, nie wiedziałam czy zrozumieją, czy zaakceptują mnie z tym brakiem. Podobnie martwiłam się o Snow'a, ale był przy mnie, Karyme również, Snow nawet lepiej to zniósł od niej, wtuliła się w mój bok i tak leżała przy mnie już długo, płacząc cicho. Przykryła się grzywą, ale i tak wiedziałam że lecą jej łzy.
- Nie wybaczę jej tego! - nagle zerwała się z ziemi.
- Karyme... Nie rób głupstw - starałam się ją zatrzymać, ale moje słowa były zupełnie bezużyteczne w tej kwestii. I tak pobiegła dokąd chciała.
- Karyme! Szafir zatrzymaj ją... Szafir! - nie słuchał na mnie, był jakiś dziwny, cichy, jakby nieobecny, choć zwykle nie milczał przez tyle czasu.
- Szafir - pomógł mi Snow, szturchając go mocno.
- Co? - spojrzał na niego.
- Karyme... - odpowiedziałam mu ja, jak się zorientował pobiegł jej śladami.
- Znalazłbym dla ciebie nową nogę, gdybym umiał... - Snow zwrócił się do mnie, przytulając mnie do siebie.
- Wiem... - spojrzałam na konie przechodzące obok, gapiły się na mnie, jakby pierwszy raz mnie widzieli. Jedna z klaczy podeszła do mnie bliżej. Była to Jona.
- Możesz odzyskać... Możliwość chodzenia, słyszałam kiedyś mnóstwo historii o ludziach, między innymi taką że potrafią zastępować kończyny czymś sztucznym, ale dzięki temu można chodzić. Nie wiem czy dla koni też to wynaleźli, ale dla psów czy innych... Tych, tych udomowionych zwierząt posiadają coś takiego...
- Problem jest w tym że to ludzie, nie pomogą mi... - nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, odebrali mi wszystko, dawno, dawno temu, cudem się po tym pozbierałam, ale wiedziałam jedno, że na zawsze będę miała do nich uraz.
- Muszę przyznać ci racje, choć niektórzy uważają inaczej, nie wiem, lepiej trzymać się od nich z daleka... Pójdę już - odeszła kawałek: - Ale moglibyście spróbować stworzyć coś podobnego - dodała nim poszła dalej w swoją stronę. Zamyśliłam się chwilę.
Od Karyme
Nigdy jeszcze nie byłam tak zrozpaczona i zdesperowana. Moja mama została kaleką, jak miałam to przemilczeć? Zapomnieć? Wybaczyć?! Nie mogłam pozwolić kuzynce, by uszło jej to płazem. Szukałam przywódczyni, po całej łące. Atmosfera robiła się coraz bardziej napięta, chciałam pójść do niej, krzyczeć i.. Nie miałam pojęcia co zrobię, ale jej nienawidziłam całą sobą. Zwracałam na siebie uwagę innych, nie ukrywałam gniewu, niemal przepychałam się przez konie, gdyby nie schodziły mi z drogi, aż zatrzymał mnie Szafir.
- Karyme, nawet o tym nie myśl...
- Jak mam nie myśleć?! Jak?! - krzyknęłam na cały głos, zwracając jeszcze bardziej na siebie uwagę, odeszłam zaraz po tym, dostając się na obrzeża łąki, a Szafir ruszył za mną. Zima musiała gdzieś tu być.
- Wolałabyś żeby Shanti umarła? - szepnął.
- Wiesz przez kogo to wszystko!?
- Cicho... - Szafir spojrzał do tyłu: - Uspokój się, zachowuj się normalnie...
- A już rozumiem...
- Nie rozumiesz, chodźmy stąd... - złapał mnie za grzywę, ciągnął mnie za sobą, nie chciał puścić.
- Wszystko już jest załatwione, twoja matka wybaczyła przywódczyni, więc...
- Ale ja nie wybaczyłam i nigdy tego nie zrobię! - wyszarpałam się mu, biegnąc z powrotem na łąkę, minęłam stado, a po drugiej jego stronie czekała mnie niespodzianka, obok lasu. Przywódcy. Nie byli sami, nie zwracałam na to uwagi, nawet mroczne konie nie umiały mnie zaskoczyć, nawet obecność Rosity. Nic, całą sobą przeżywałam to wszystko i chciałam zemsty, rozpacz rozpierała mnie od środka.
- Karyme, nie - Rosita stanęła obok matki. Nie zważałam na to.
- Karyme! - krzyknęła, chyba wyczuła moje emocje.
- Nienawidzę cię! Słyszysz?! - wykrzyknęłam to prosto w oczy Zimie: - Zniszczyłaś życie mojej matce!
- Dość, uspokój się - odezwał się Danny, nawet nie zauważyłam, jak pokryłam ziemie lodem. Straciłam już kontrole nad mocą. Zima cofnęła lód.
- Porozmawiamy później, jak już się uspokoisz - powiedziała ostro, to jeszcze bardziej wyprowadziło mnie z równowagi.
- Proszę cię... - odezwała się do mnie Rosita, ciszej niż poprzednio. To była chwila, kilka sekund, a zrobiłam coś zupełnie niespodziewanego, sama nigdy nie podejrzewałabym że byłabym do czegoś podobnego zdolna, ale stało się. Użyłam mocy, by ostrym soplem lodu przebić bok Zimy, tam gdzie miała płuca, w okolicach bliższych łopatce. Wszystko poszło nie tak, Rosita osłoniła matkę, najwyraźniej to przewidując i to w nią wbił się kolec z lodu. Nim go cofnęłam, zaczęła się dusić, nogi się pod nią ugięły i wbiła się w niego mocniej. Po zniknięciu lodu, runęła na ziemie. Dostrzegłam pod nią krew. Nie mogłam się ruszyć, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowana. Bezskutecznie starała się złapać oddech, tylko bardziej się męczyła.
- Rosita... - jedynie Danny się ruszył, reszta była w szoku, Zima także, choć stała najbliżej córki, to nie zrobiła nic. Przywódca odwrócił Rosite na drugi bok, to nie pomogło. Próbowała coś powiedzieć, ale nim jej się udało to... Straciła przytomność. Danny zaczął ją szturchać, dość szybko i mocno, to oznaczało że... Że... Nie oddychała... Nogi mi zadrżały, ledwo na nich ustałam.
Od Rosity
Walczyłam z całych sił, żeby tylko się obudzić, nie pozwalałam nadejść śmierci, a przynajmniej na razie wydawało mi się że jeszcze żyję. Ogarniała mnie zewsząd ciemność i było mi tak strasznie zimno, jak nigdy dotąd. Łapałam rozpaczliwe powietrze, a i tak nie mogłam oddychać. Nagle znalazłam się gdzieś indziej, możliwe że śniłam...
Stałam na jakieś łące, trawę pokrywał szron, a wokół była mgła. O parę kroków ode mnie był Pedro, podeszłam do niego. Leżał na ziemi i tulił do siebie naszyjnik, ten sam, który mi podarował, nie wiedziałam jak go odzyskał. Mogłam się tylko domyślać. Był ranny.
- Pedro... - powiedziałam, ale sama nie słyszałam własnego głosu, dotknąć też go nie mogłam. Podniósł się z ziemi, złapał w pysk naszyjnik, idąc gdzieś przed siebie, podążyłam za nim. Doszedł do tych wszystkich ciał, zatrzymując się przy ojcu, na chwilę. Zostały po nim już tylko kości i skrawki mięsa. Ruszył dalej. Mijał wszystkie ciała po drodze.
- Pedro... - spróbowałam znów: - Pomóż mi... - czułam jak coś ściska mnie w środku, nie mogłam momentami oddychać, nawet tutaj. Nie wiedziałam jak to możliwe że jestem tutaj, skoro byłam tam, czy to sen tak jak myślałam? Czy już...
- Pedro... - złapałam go za grzywę, nie udało mi się jednak. Widziałam jak szedł w stronę urwiska.
- Stój... - stanęłam mu na przeciw, przeszedł przeze mnie, poczułam przy tym ból, zacisnęłam zęby.
- Nie... - przeleciałam na wylot przez niego, jak starałam się go odepchnąć. Stanął na krawędzi patrząc w dół, puścił naszyjnik z pyska, który spadł obok jego kopyt. Widziałam jak przymierza się do skoku, czułam że chcę ze sobą skończyć.
- Nie... Proszę... Nie!!! - krzyknęłam, budząc się gwałtownie. Tym razem zaczęłam oddychać, choć przepływające powietrze sprawiało mi ból, skuliłam się na ziemi, zaciskając zęby, nie na długo, bo potem musiałam otwierać pysk. Słysząc świt przy każdym wydechu. Rodzice byli przy mnie. Mama położyła się obok, podnosząc mi głowę, nic to nie pomogło. Płakała, czułam jej strach i bezsilność. Tata też się martwił, ale on w przeciwieństwie do mamy coś robił. Opatrywał mi ranę, nie mógł zatamować niczym krwawienia, nie poddawał się jednak. Nie mogłam powiedzieć ani słowa, musiałam walczyć o każdy oddech, dusiłam się co chwilę, a jak mi się udało przeszywał mnie ból.
- Pedro... - spróbowałam znów: - Pomóż mi... - czułam jak coś ściska mnie w środku, nie mogłam momentami oddychać, nawet tutaj. Nie wiedziałam jak to możliwe że jestem tutaj, skoro byłam tam, czy to sen tak jak myślałam? Czy już...
- Pedro... - złapałam go za grzywę, nie udało mi się jednak. Widziałam jak szedł w stronę urwiska.
- Stój... - stanęłam mu na przeciw, przeszedł przeze mnie, poczułam przy tym ból, zacisnęłam zęby.
- Nie... - przeleciałam na wylot przez niego, jak starałam się go odepchnąć. Stanął na krawędzi patrząc w dół, puścił naszyjnik z pyska, który spadł obok jego kopyt. Widziałam jak przymierza się do skoku, czułam że chcę ze sobą skończyć.
- Nie... Proszę... Nie!!! - krzyknęłam, budząc się gwałtownie. Tym razem zaczęłam oddychać, choć przepływające powietrze sprawiało mi ból, skuliłam się na ziemi, zaciskając zęby, nie na długo, bo potem musiałam otwierać pysk. Słysząc świt przy każdym wydechu. Rodzice byli przy mnie. Mama położyła się obok, podnosząc mi głowę, nic to nie pomogło. Płakała, czułam jej strach i bezsilność. Tata też się martwił, ale on w przeciwieństwie do mamy coś robił. Opatrywał mi ranę, nie mógł zatamować niczym krwawienia, nie poddawał się jednak. Nie mogłam powiedzieć ani słowa, musiałam walczyć o każdy oddech, dusiłam się co chwilę, a jak mi się udało przeszywał mnie ból.
Od Karyme
Wszystko działo się tak szybko, liczyła się każda chwila, przywódcy zabrali Rosite do jaskini, widziałam jak Danny biegł co chwilę po opatrunki, ale ja nie mogłam w niczym pomóc, miałam zostać tutaj, z obcymi i czekać. Nie odważyłam się złamać zakazu. Szafir i mama mieli racje, mogłam sobie odpuścić... Nic już nie mogło mi pomóc, ani łzy, ani próby wytłumaczenia sobie tego wszystkiego. Chciałam zabić Zime, ale to mnie usprawiedliwiało? To jeszcze bardziej mnie pogrążało, co wtedy jakby się udało? Może nie skrzywdziłabym przyjaciółki i dokonałabym zemsty, której wtedy tak bardzo pragnęłam, ale zabiłabym własną kuzynkę i matkę Rosity, zresztą nie tylko jej, ale też jej rodzeństwa. I.. Jak mogłam chcieć kogokolwiek zabić? Odebrać komuś matkę? Zabić? Spojrzałam na obcą, wpatrywała się we mnie krzywo, jej sierść na grzbiecie była tak nastroszona że aż gęsta. Pokazała mi kły, a oczy z lekka mieniły jej się czerwienią, pod nią chowała się czwórka źrebaków. Może to one ją jeszcze powstrzymywały, bo całą sobą pokazywała że jest gotowa mnie rozszarpać. Dzieliło nas kilka kroków, domyślałam się że jak się ruszę mogę ją nawet sprowokować, po prostu miałam takie, a nie inne przeczucia. Wtem wyszli z jaskini przywódcy, oboje...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz