Menu

niedziela, 3 lipca 2016

Pierwsza miłość cz.2 - Od Prakerezy/Domino

Wycofałam się do tyłu, kuląc uszy, nie miałam pojęcia w co wierzyć. Domino wydawał mi się dobry, ale Dolly mogła mieć racje. Mógł się nade mną tylko zlitować, raczej wątpiłam by podobała mu się tak paskudnie wyglądająca klacz jak ja. Po prostu nie chciał mnie zranić...
- Mam sobie pójść? Przecież ona bardzo lubi moje towarzystwo... - wbrew pozorom słowa Dolly nie brzmiały jak ironia, cofnęła się momentalnie, wyszarpując się i dostając się ponownie obok mnie: - Przyjaźnimy się, prawda? - spojrzała na mnie, miała taki dziwny i tym samym przerażający wyraz pyska, jakbym nie mogła zaprzeczyć jej słowom. Zaśmiała się, widząc moje przerażenie w oczach.
- Nie rozumiesz jak się do ciebie mówi?! - Domino zbliżył się do niej, popychając ją sobą, po ziemi, zaparła się, śmiejąc się przy tym, ale on i tak przesuwał ją po ziemi coraz dalej ode mnie: - Wracaj do stada - zawrócił, kiedy Dolly znalazła się kilkanaście kroków dalej, nadal się śmiała, nie ruszając się z miejsca. Stałam z wzrokiem wbitym w ziemie. Teraz dopiero było mi wstyd, nie mało że byłam brzydka to jeszcze nie umiałam się bronić.
- W porządku? - spytał.
- Ja... Ja już chyba wolę... Wrócić - odsunęłam się, chciałam się gdzieś schować tak przed wszystkimi, żeby tylko mnie nie widzieli. Nie mogłam mu ufać, już raz miałam nauczkę. Pamiętałam jak potraktował mnie Kier, też wydawał mi się miły i... Kochałam go, choć Domino, wydawało mi się że nie zrobi mi krzywdy. Sama już nie wiedziałam, ale byłam tak strasznie skrępowana przy nim, nawet trochę się go bałam, jednocześnie mając wrażenie że mogę mu zaufać.
- Nie przejmuj się nią, już zawróciła - spojrzał w stronę, gdzie stała Dolly.
- Jak to... - zamilkłam, słysząc jej śmiech. A już prawie uwierzyłam że Domino namówił ją by dała mi spokój.
- Chciałbyś - podeszła Domino od tyłu: - Zaskoczony co?
Odwrócił się do niej, patrząc na nią krzywo. Chciał coś powiedzieć, ale Dolly go uprzedziła.
- Nie denerwuj się tak olbrzymku... Pójdę sobie, jak ona mnie wyprosi - wskazała na mnie, śmiejąc się jeszcze bardziej.
- Tak myślisz? - złapał ją za grzywę, szarpiąc za sobą, siłowała się z nim, ale na darmo. Tylko ryła ziemie kopytami, przesuwając się po niej.
- Jak taki siłacz jak ty może w ogóle spojrzeć na taką słabiznę jak ona? Hm? To jasne że to tylko litość - mówiąc o litości odwróciła wzrok do mnie: - Nie rób sobie nadziei pocz..
- Zamknij się! - Domino popchnął ją dosyć mocno, prawie straciła równowagę. Miałam już w oczach łzy, wycofywałam się po woli. Wahałam się czy uciec, odeszłam już dosyć spory kawałek. Wyjdę na jeszcze słabszą i niewdzięczną w jego oczach gdy ucieknę. Chciał mi przecież pomóc.
- Masz przestać ją dręczyć, rozumiesz? - przewrócił Dolly tym razem, przyciskając do ziemi. Po chwili oddaliłam się na tyle że nie słyszałam już ich rozmowy. Weszłam na coś mokrego tylną nogą. Przestraszona odwróciłam się gwałtownie, na szczęście to była tylko kałuża, niedawno napadał deszcz. Chcąc nie chcąc mój wzrok powędrował na tafle wody, w której zobaczyłam własne odbicie. Do głowy przyszła mi myśl że albo Domino mnie zostawi jak już zdobędzie moje zaufanie, bo chyba tego chciał? Raniąc mnie tym samym, albo jeśli miał dobre zamiary, czego nie umiałam wykluczyć, to będę dla niego tylko ciężarem, jak dla wszystkich, jeśli się zaprzyjaźnimy to będę powodem do wstydu, wszyscy się będą tylko naśmiewać że zadaje się ze mną. Odbiegłam, niezauważona, skoro byłam tak daleko, a Domino nadal dyskutował z Dolly, to nijak nie mógł tego zauważyć. Głupio się czułam tak go zostawiając, ale tak będzie lepiej, lepiej żeby nie zadawał się z kimś takim jak ja.

Skryłam się w jakieś ciasnej jamie, tu byłam sama, mogłam się wypłakać. Głowa okropnie mnie już bolała, od płaczu. Płakałam niemal całą poprzednią noc, a teraz jeszcze wypływały mi z oczu kolejne łzy. Minęły, może dwie godziny. Gdzieś daleko usłyszałam jak Domino mnie woła, chyba mnie szukał. Skryłam się jeszcze bardziej w tej jamie. Niespodziewanie obok przeszedł ktoś jeszcze, Dolly. Nie zauważyła mnie, a przynajmniej tak myślałam, bo poszła dalej. Zostałam tu tak długo aż w końcu zrobiło się ciemno. Postanowiłam już wrócić do stada. Nieco się bałam, tu w górach, nie było bezpiecznie, zwłaszcza po ostatnim, jak spotkałam tego mrocznego konia i... Usłyszałam wycie nie mogłam uwierzyć. Ucieszyłam się momentalnie, chyba ją znalazłam... Pobiegłam w tamtą stronę, będąc pewną że to Ira. Pomyliłam się i to bardzo, trafiłam na czarnego wilka, zeskoczył ze skały, a potem pojawiły się kolejne wychodząc ukryte za tą samą skałą na której siedział wilk. Zbliżały się do mnie, cofałam się, po paru sekundach rzucając się do ucieczki. Biegłam na tyle na ile miałam sił, kontem oka widząc że gonią mnie tylko dwa wilki, reszta się rozproszyła. Zaganiały mnie dokądś, nie pozwalając skręcić nigdzie indziej. Przerażona próbowałam zmienić wymuszony przez wilki kierunek. Spanikowałam jak zobaczyłam ukryte pozostałe drapieżniki, czekały aż dosłownie wbiegnę prosto na nie. Pewnie wtedy mnie rozszarpią. Skręciłam w najmniej oczekiwanym momencie, tratując wilka biegnącego obok. Umknęłam im na zbocze góry. Podążałam na sam szczyt, kilka razy prawie się poślizgnęłam, góra była dosyć mała, ale stroma. A jak dotarłam na szczyt musiałam zbiec z niego. Nie zbiegłam, ześlizgnęłam się, próbując rozpaczliwie zatrzymać się nogami. Nie udało się, na końcu potknęłam się o coś, nawet nie wiedziałam co i sturlałam na dół w zwrotnym tempie. Uderzyłam o coś, a raczej kogoś. Zabolało, ale chyba tego co oberwał, bardziej niż mnie. Zgubiłam te wilki, bo przebiegły obok... Oprócz tego że sturlałam się i wpadłam na kogoś, to nie mogłam wiedzieć kogo, bo los chciał że znalazłam się w ciemnej jaskini. Nikt się nie odezwał, byłam pewna że to był ktoś, nadal czułam ciepło jego ciała przy mnie. Sama bałam się wydusić choćby słowo.
- Jesteś tu? - podniosłam się z ziemi, poczułam jak ktoś co dotykał mojego grzbietu, zesuwa się ze mnie. Przestraszyłam się.
- Odezwij się... - powiedziałam spanikowana. Wreszcie złapałam grzywę tego kogoś, okazało się że to koń, tak jak przypuszczałam i zaczęłam ciągnąć, był dosyć ciężki, ale nie za ciężki. Na pewno to nie był Domino, nie dałabym rady go przesunąć choć trochę. To musiał być ktoś inny. Z paniki zapomniałam o wilkach, popłakałam się, mając w głowie same złe wizje. Bałam się że tego kogoś zabiłam, tym.. Chcąc nie chcąc to był dosyć silny cios, gdyby wpadła na skałę to sama mogłabym zginąć. Żałowałam że tak się nie stało, nie mogłam mieć nikogo na sumieniu, nie zniosę tego. To by było najgorsze co mnie spotkało. Tak bardzo chciałam żeby ktoś tu przy mnie był, żeby mi pomógł... Ciało klaczy, przypuszczałam że klaczy, ogier byłby chyba cięższy, miałam wrażenie że robi się sztywne. Jak zaczęło je oświetlać światło księżyca, zwolniłam, jakbym się bała zobaczyć kto to. Puściłam gdy już udało mi się ją wyciągnąć z jaskini, na tyle bym poznała kim jest. Zastygłam w bezruchu, to była Dolly, miała rozbitą głowę i to mocno, chyba uderzyła o skałę, czy skalną ścianę. Nie wiedziałam w jaskini na prawdę było zbyt ciemno by się zorientować. Nie mogłam złapać oddechu. Nie znosiłam jej, ale nie chciałam jej śmierci, nie chciałam jej zabić. Zrobiło mi się słabo, myślałam że zemdleje, odwróciłam się do tyłu, przerażona, właśnie zdałam sobie sprawę że nie jestem sama, podpowiedział mi to spory cień na ziemi. Należał do Domino.
- Ja... Ja nie chciałam... Wybacz... Nie chciałam, to był wypadek... - zaczęłam go przepraszać, łkając za razem: - Nie chciałam jej zabić... - upadłam na ziemie: - Wyrzucą mnie... - zdałam sobie sprawę, ale nie potrafiłam błagać Domino żeby o niczym nie mówił.
- Spokojnie... - wydusił z siebie, chciał się położyć przy mnie, ale podniosłam się gwałtownie, uciekając. Musiałam go zgubić, szybko mi się to udało. Pędziłam na oślep, a przez łzy coraz gorzej widziałam. Wywróciłam się na ziemi.
- Nie... Nie... - nie mogłam wytrzymać, miałam tak duże wyrzuty sumienia że musiałam je uciszyć. A nie było innego sposobu jak... Śmierć. W jednym momencie byłam przekonana że tylko to przyniesie mi ulgę, nie zasługiwałam by żyć, nie po tym co się stało. Jeszcze we wspinaczce, zdekoncentrował mnie głos Domino, wołał mnie. Słyszałam jak biegnie. Zatrzymałam się, nawet nie umiałam się zabić. Co będzie jak dotrę na szczyt? Odważyłabym się skoczyć? Poddałam się, schodząc z góry.
- Ale mnie wystraszyłaś... - powiedział podbiegając do mnie, stałam z opuszczoną głową, patrząc na niego, żałosna i słaba. Podszedł do mnie ostrożnie. Zaczęłam jeszcze gorzej łkać, przez wyrzuty sumienia. I wtem przerwał wszystko nieznośny śmiech. Dolly żyła.
- Żebyś widziała swoją minę... - mówiła ledwo powstrzymując przy tym śmiech: - Chyba nigdy nie widziałaś trupa poczwarko, jakaś ty głupia...
- To nie było ani mądre, ani tym bardziej śmieszne! - Domino podszedł do niej rozgniewany. Śmiała się w najlepsze. Pomimo że jej rana była prawdziwa, ciekła z niej nawet krew, kapiąc na ziemie, miała mocno rozbitą głowę, ale nic sobie, zupełnie nic sobie z tego nie robiła. Zaczęło mnie to przerażać. I gdyby się lekko nie wzdrygnęła, byłabym pewna że jej to wcale nie boli, ale jednak odczuwała jakiś ból...


Domino (lovekluadia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz