Zbliżało się południe. Obudził mnie Samuraj, przytuliłam go od razu do siebie: - Co z resztą?
- Wszystko dobrze... - powiedział: - Tęsknimy za tobą.
- Nie było mnie tylko jeden dzień...
- Wrócili po nas prawda? - szybko zauważył rany, straciłam przez nie dość sporą ilość krwi, ale nie zaszkodziło mi to w sumie, byłam tylko osłabiona, zwykły koń pewnie wykrwawiłby się na śmierć.
- Nic wam nie zrobią... Samuraj wracaj do stada, musicie się tam schronić - popchnęłam go lekko, wolałam żeby nie był tutaj, bo oni na pewno wrócą, mogą się zakraść i z łatwością go zabić.
- Powiesz przywódcą że nasze byłe stado może się gdzieś tu kręcić w pobliżu... - poprosiłam brata, mogli ich oddać im, ale możliwe że nam pomogą. Musiałam spróbować.
- Dasz sobie radę, jesteś dzielny... - powiedziałam jak zatrzymaliśmy się kilka metrów od stada, bliżej nie mogłam podejść.
- Tak - przytaknął, biegnąc do koni. Obserwowało mnie kilka z nich. Skuliłam uszy, musiałam zaufać obcym, bo sama nie mogłam już ochronić rodzeństwa. Łzy wypłynęły mi z oczu, odwróciłam głowę. Ktoś właśnie do mnie szedł, czyżbym stała za blisko?
- Nie miałaś się zbliżać - powiedziała ostro jakaś kara klacz, odeszłam kawałek, mierząc ją wzrokiem, gdy poszłam tak jak chciała. Doszłam na wzgórze i stamtąd obserwowałam stado, w pewnym momencie zobaczyłam jak Rosita odchodzi od Szafira, z którym o czymś rozmawiała i idzie w moją stronę. Pocieszało mnie to trochę, nie będę sama, popytam ją co z moim rodzeństwem.
- Zaczekaj, ledwo co wydobrzałaś... - zatrzymała ją matka, nie zwracałam uwagi skąd przyszła, być może była w trakcie patrolowania terenu wraz z Danny'm i ją zauważyli.
- Damu nic mi nie zrobi. Nie musisz się martwić.
- Nie wiadomo, muszę być na nią pewna, twój tata też...
- Nic jej nie zrobię - wtrąciłam się, podchodząc, akurat byłam na tyle blisko. Nie spytała nawet czy coś mi się stało, choć moje rany były bardzo dobrze widoczne.
- Nie atakowałaś źrebiąt prawda? - spytała Rosita, nie dziwiłam się że wie, to rozniosło się po całym stadzie, ale to pytanie było zadane w dość dziwnym momencie.
- Nie... Atakuje tylko wtedy kiedy ktoś mnie zdenerwuje... - przyznałam, tymczasem podszedł do nas też przywódca.
- Mówi prawdę - oznajmiła Rosita.
- Jesteś pewna? - spytał Danny, przytaknęła, patrzyłam na nią pytająco.
- Pomóżcie nam, błagam... Nasze stado... - zaczęłam.
- O wszystkim już wiemy - przerwał mi Danny.
- I pomożecie?
- Tak - dodała Zima.
- Na ten czas schronisz się w jaskini, w lesie, musisz najpierw zapanować nad nerwami, jeśli masz być w stadzie. Nie chcemy narażać pozostałych członków na atak. Rozmawialiśmy już z nimi.
- Staram się...
- Może zaprowadzę ją do tej jaskini? - zaproponowała Rosita.
- Lepiej nie - odpowiedziała jej matka.
- Nic jej nie będzie - odezwał się Danny.
- Chodźmy - Rosita ruszyła już, poszłam za nią, słysząc jeszcze kawałek rozmowy.
- Nie powinniśmy jej narażać.
- Spokojnie, jest już dorosła.
- Ale...
Weszłyśmy do środka, w tym momencie poczułam wyraźny głód, aż zaburczało mi w brzuchu.
- Muszę zapolować Rosita... Na dodatek moje rodzeństwo, pewnie też jest głodne...
- Jecie wszyscy mięso? - dopytała, przytaknęłam. Rosita spojrzała na wyjście, a potem na mnie: - Nie wspominaj o tym nikomu, mogliby źle zareagować, najwyżej powiesz moim rodzicom, ale później, jak będą ci ufać - doradziła.
- Jak chcesz polować w takim stanie? - dodała, nim się odezwałam.
- Mówiłam ci już, nie takie ranny znosiłam - byłam z lekka zdenerwowana, nie znosiłam jak ktoś chociażby sugerował że jestem słaba, bo nie jestem.
- A twoje stado? Może być w pobliżu...
- Wiem, ale co mam zrobić? Mają głodować?
- A te zapasy co zrobiłaś?
- Tego już nie da się jeść... - przyznałam, zrobiło mi się głupio, zmarnowałam tyle mięsa, zabiłam niepotrzebnie zwierzęta: - Chociaż... - przypomniałam sobie o ostatniej sarnie, była dosyć świeża: - Wrócimy w góry... Znaczy ja wrócę, chyba że chcesz...
- Możemy iść razem - zgodziła się. Wyszłyśmy z jaskini, Rosita ruszyła lasem, szłam za nią.
- Chyba nie będziesz chciała tego dotykać, mam rację? - spytałam, zastanawiając się jak mam dostarczyć jedzenie mojemu rodzeństwu, skoro nie mogę się zbliżać.
- Rosita? - podeszłam do jej boku szturchając ją. Przestraszyłam ją z lekka, bo aż się wzdrygnęła.
- Co?
- Pytałam o coś.
- Wybacz, zamyśliłam się... Idziemy na około, żeby nikt nie zauważył, a i wypatruj moich rodziców, mogą być teraz wszędzie, ale zwykle są blisko granic.
- Tak.. Pytałam, czy pomożesz mi to nieść?
- Mięso?
- Pewnie nie, co?
- Nie bardzo...
- A co z moim rodzeństwem, jak im je dostarczę?
- Przyprowadzę je, po prostu do ciebie...
Milczałyśmy dalszą drogę, rozglądając się przy tym, w pewnym momencie spytałam: - A o czym myślałaś?
- Wolałabym nie mówić...
- Bo mi nie ufasz?! - przyspieszyłam kroku, wyprzedzając ją, tylko po to by nie zareagować zbyt gwałtownie. Byłam rozdrażniona, od samego początku, kiedy nie pozwalali mi zbliżać się do stada.
- To nie tak, nawet Karyme wolę tego nie mówić... Zresztą i tak się dowiesz, bo pójdziesz gdzieś ze mną - dogoniła mnie, spojrzałam na nią zaskoczona.
- Ja? Niby gdzie?
- Zobaczysz... Wolę iść tam z kimś, muszę coś sprawdzić...
- Co takiego?
- Później ci powiem..
- A i o jakiej Karyme mówisz? Nie znam w waszym stadzie nikogo...
- Teraz już naszym, należysz do niego...
- Jasne - odezwałam się z ironią w głosie.
- Karyme to moja przyjaciółka, z dzieciństwa. To ta niebieska klacz, która zaatakowała...
- Ona? Jak możesz przyjaźnić się z kimś takim?! To morderczyni!
- Nic nie rozumiesz...
- Doskonale rozumiem! Chciała cię zabić!
- Nie mnie, a moją matkę... Nie mówmy o tym...
- Teraz już wiem czemu zadajesz się ze mną, bo jesteś naiwna! - parsknęłam, chciałam odbiec, ale co mi tam z samotności, miałam jej dość.
- Wybacz... - położyłam na chwilę uszy, zatrzymała się, a ja wraz z nią.
- Nie wspominaj o tym, dobrze? Nie przeszkadza mi to że jesteś mrocznym koniem, gdyby przeszkadzało to na pewno bym ci nie pomogła.
Ruszyłam dalej, sama nie wiedziałam co mam myśleć, to wszystko przez Aiden'a, zaufałam mu, a potem czekała mnie niespodzianka, zdradził mnie i to przez to że wyznałam co do niego czuję... Choć to chyba było tylko chwilowe zauroczenie, bo teraz już nawet nie chciałam go widzieć. Najchętniej rzuciłabym się na niego, gdybym tylko go zobaczyła.
Od Shanti
Karyme była przez cały czas ze mną, kiedy się dowiedziała że Rosita cudownie ozdrowiała, nieco się uspokoiła. Nikt nie miał pojęcia jak i przez kogo. Zdaje się że nawet przywódcy nie wiedzieli. Karyme wypłakała jeszcze mnóstwo łez, nawet dzisiaj, gdy już było po wszystkim. Teraz zasnęła obok mojego boku. A Snow'a jak nie było przedwczoraj tak i dzisiaj. Azura i Safira także zniknęły, bałam się o nie. Jedynie Szafir mi pomagał.
- Widziałeś je? - zawołałam jak pojawił się na łące.
- Nie, ale Rosita ma wiadomość dla Karyme... Chce dać jej trochę czasu, a potem porozmawiać - oznajmił podchodząc do mnie.
- Zasnęła? - spojrzał na Karyme.
- Tak... Martwię się o córki i... Safire...
- Azure widziałem w sumie wczoraj, bawiła się z źrebakami, jakby nigdy nic, ale Saf tam nie było...
Spojrzałam po sobie, tak bardzo chciałam do nich pójść, i je poszukać, ale przecież nie utrzymam równowagi na trzech nogach, do tego byłam osłabiona. I jeszcze Karyme, nie mogłam tak jej zostawić.
- Szafir, znajdź je, proszę... I Snow'a jakbyś mógł...
- Nie ma sprawy - ruszył do razu. Zerknęłam na starszą córkę. Patrzyłam na nią zamyślona, do puki nie dobiegły do mnie odgłosy kopyt. Obejrzałam się do tyłu. Wreszcie wrócił...
- Snow... Jesteś - uśmiechnęłam się na jego widok, był jakiś taki załamany. Szedł ze spuszczoną głową i uszami skierowanymi do tyłu.
- Szukałem dla ciebie czegoś co by się nadało na nową nogę... - położył się przy mnie, wtuliłam się w jego grzywę.
- I nie znalazłem.
- Nie musiałeś kochanie... Musimy ją z czegoś zrobić... - wątpiłam w to że się to uda, ale nie zamierzałam mu tego okazać. Wolałam żeby chociaż on miał jakąś nadzieje.
- Znalazłem nawet źrebaka, ale nie tą rzecz... - wtulił do mnie głowę.
- Źrebaka? -
- No.
- Gdzie jest?
- Tam gdzie był.
- Był sam?
- Tak i do tego ranny...
- Zostawiłeś go? - zaszokował mnie, dosłownie.
- Miałem go wziąć? Przecież to obce źrebie...
- Ale trzeba mu pomóc...
- Pójdę po niego... - poderwał się z ziemi i natychmiast wystartował. Szturchnął mnie przy tym dość mocno, aż zdziwiłam się, kiedy Karyme się po tym nie obudziła.
Od Szafira
Obserwowałem bawiące się źrebaki, aż stanąłem na drodze jednemu z nich, Azurze. Musiała się zatrzymać.
- Dobra, mów gdzie jest Saf - powiedziałem do niej, położyła po sobie uszy.
- Saf? Ja nic nie wiem... - chciała mnie minąć, chyba miałem racje i to jej sprawka, pokłóciły się pewnie.
- O co wam poszło? Wiem że za nią nie przepadasz - stanąłem Azurze na drodze.
- O nic, zostaw mnie, chce się bawić...
- Oj Azura, Azura.. Wiesz gdzie jest Safira. Puszczę cię jak powiesz - nalegałem.
- A co cię to obchodzi?! Nawet nie należysz do rodziny! - o, już pokazała humorek, uśmiechnąłem się z lekka rozbawiony, zrobiła taką minkę że mało kto by się nie zaśmiał.
- Powiedziałam jej całą prawdę i uciekła - wyznała na jednym wdechu.
Zatkało mnie, tak bardzo że Azura swobodnie mnie wyminęła i pobiegła się dalej bawić. Nie przejmowałem się zbytnio tym jak Saf się kiedyś o tym dowie, bo byłem pewien że dowie się w łagodny sposób, a jej wujek, czyli ja, będzie ją wspierał. Myliłem się. Pobiegłem szukać małej. Wcześniej myślałem że gdzieś się szwenda i nic jej nie jest, ale dowiedziała się prawdy, a to wszystko zmienia. Nie zawracałem sobie głowy Azurą, choć to co zrobiła wywołało we mnie pewną złość, ale przecież to jeszcze źrebie.
Od Shanti
Kilka dobrych godzin czekałam już na Snow'a. A kiedy przyszedł, ciągnąc za sobą obcą klaczkę, jej krzyki obudziły Karyme i zainteresowały połowę stada. Mała była chuda i wyglądało na to że zaatakował ją drapieżnik. Tak mocno się szarpała, obawiałam się że skręci sobie nogi, albo je złamie. Snow podnosił ją do góry, próbując wziąć na grzbiet, ale odpychała się od niego kopytami jak tylko mogła. Długo jej nie utrzymał, musiał ciągnąć ją nadal po ziemi, aż zatrzymał się z nią przy mnie. Trzymał tak mocno grzywy małej że nie było mowy aby mógł się odezwać.
- Spokojnie malutka, nikt cię nie skrzywdzi - starałam się ją uspokoić. Złapałam ją lekko za grzywę, Snow popchnął ją w moją stronę, chwyciłam ją jakoś przednią nogą, bardziej opierając ją na jej grzbiecie, zmusiłam żeby się położyła. Przytuliłam lekko, nadal się wyrywała.
- Już dobrze.... Nie musisz się bać...
Wyszarpała się, uciekła, próbowałam ją łapać, ale zrobiła to zbyt szybko, nie miałam szans, gdyby nie któryś z koni ze stada, to najpewniej by gdzieś zniknęła.
- Snow... Pójdziesz z nią do przywódców i powiesz że my możemy ją przygarnąć - zwróciłam się do ukochanego.
- Mamo, jesteś pewna? Masz Azure na głowie i Safire, chcesz jeszcze jedną klaczkę? - odezwała się Karyme.
- Ale kto inny się nią zajmie? Chce jej pomóc...
Snow już poszedł, wraz z tamtym koniem.
- Tylko że... Że nie możesz... - pojawiły się w jej oczach łzy, podniosła się z ziemi: - Ale ja mogę... - poszła śladami Snow'a. Miała racje, zrobiło mi się żal klaczki, ale nie mogłam sobie pozwolić na trzecie źrebie. Z własną, rodzoną córką miałam problemy, w końcu trzeba je rozwiązać. A kalectwo jeszcze bardziej wszystko komplikowało.
Od Szafira
Zaszedłem daleko, a tu, gdzieś z oddali jakieś krzyki, chyba klaczki. Nastawiłem uszu, zatrzymując się na chwilę. Byłem tak skupiony na dźwięku, że ledwo zauważyłem że ktoś przeszedł obok mnie, kilka kroków ode mnie. Nie wiedziałem kto, ale za tym kimś pobiegła mroczna klacz. Musiał przed nią uciekać. Ruszyłem w pogoń. Okazało się że to Rosita, a ta mroczna to chyba ta nowa, bo zamiast zaatakować zatrzymała się obok. Ja sam skryłem się za drzewami.
- Biegnij, nadążę... - wysapała czarna, jak jej było? Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć. Same mroczne konie kojarzyły mi się raczej z czymś złym, chyba nie można było im ufać.
- Jednak zwolnimy tempa - odezwała się Rosita.
- Nie musisz, znosiłam już gorsze rzeczy.
- Nawet jak pójdziemy to dotrzemy z powrotem do stada, już w południe.
- Uważasz że jestem słaba?!
- Damu... Daj spokój, ledwo stoisz na nogach...
- Jasne - poszła dalej, miała dwie, głębokie rany, skrzywiłem się nieco na ich widok, to musiało boleć. Poszedłem za nimi niezauważony. Uważałem na chrupoczące liście, pozostałości po zeszłej jesieni. Byłem ciekaw, ale... Safira, musiałem znaleźć tą małą. Zawróciłem, po namyśle, lepiej żeby nic się nie stało tej klaczce, w czasie kiedy ja bym zajmował się śledzeniem innych.
Od Damu
Po woli dochodziło do mnie że jednak nie jestem w najlepszym stanie na takie wyprawy, ale nie chciałam teraz okazać przed nią słabości. Mimo wszystko zwolniłam nieco, Rosita chyba celowo wlokła się z tyłu, przed chwilą obie pędziłyśmy, nie wiadomo dokąd, a teraz?
W oddali było widać mgłę, pełno gęstej mgły utrudniającej widoczność, przez co nie wiedziałam gdzie jesteśmy.
- Ta mgła... - Rosita nagle mnie minęła, biegnąc. Nie zostałam z tyłu, ruszyłam za nią. Ledwo nadążając i wkładając w to całą siłę.
- Pedro! - krzyknęła, chyba coś zobaczyła w tej mgle, ja nic nie mogłam dostrzec.
- Pedro stój! - przyspieszyła jeszcze bardziej. Teraz i ja widziałam, sylwetkę konia, stał obok krawędzi.
- Pedro tu nie ma... - obca klacz wyszła za gęstej mgły: - Zginął już dawno temu.
- Kłamiesz! Wiesz gdzie jest... Muszę go zobaczyć - albo mi się wydawało, albo była pewna swoich słów.
- Nie potrafisz się z tym pogodzić?
- Czuje że kłamiesz, nie oszukasz mnie... - to co i jak mówiła, tylko jeszcze bardziej skłoniło mnie do myślenia, nie wiedziałam o co chodzi. Co ona takiego potrafi? Czytać w myślach?
- Wiedziałam że coś w tym jest... - zbliżyła się do Rosity, przyglądając jej się: - Nie zobaczysz Pedro, nie teraz, nie dzisiaj, ani jutro... Do puki mój wróg żyję, nie zobaczysz go - parsknęła: - Ewentualnie możesz do nas dołączyć, zemścić się, tak jak on. Jest pewien że nie żyjesz, to dla ciebie się mści, na tym kto cię skrzywdził.
- Jak możesz?
- Daj sobie spokój. Po co zawracać sobie głowę miłością? Lepszy ból z niespełnionej miłości niż spowodowany stratą... - przerwała, parsknęła ponownie, odwracając się do mnie i mierząc mnie wzrokiem, zjeżyłam z lekka sierść.
- Co tu robisz? Chcesz się mścić? Dasz radę się obronić? On tu jest... - zwróciła się do Rosity.
- Gdzie? - położyła uszy po sobie. Najwyraźniej obie się znały. Ale o kim mówiły? Nie miałam pojęcia nawet kim był ten Pedro? Domyślałam się tylko że wiele dla niej znaczył.
- Niedaleko... Nadal trwa walka.
- A ty jesteś tutaj?... A dlaczego nie tam? To do ciebie nie podobne...
- Tak... - spojrzała w przepaść: - Masz rację...
- Chodzi o Ignis? Prawda?
- Nie wtrącaj się w sprawy, które cię nie dotyczą! - krzyknęła na nią, po czym od razu odeszła błyskawicznie. Spojrzałam na Rosite, ledwo już stałam na nogach, czułam wyraźny ból, i krew cieknącą z niedawno skrzepłych ran. Przedobrzyłam z całym tym wysiłkiem, a pomyśleć że jeszcze mi się to nie zdarzało.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz