Nie sądziłam że trochę mi to zajmie. Jakoś wcześniej o tym nie pomyślałam, ale znalezienie ziół o tej porze roku nie było zbyt łatwe, zwłaszcza że zostało ich bardzo niewiele, zaledwie kilka, do tego rosły w różnych miejscach. W końcu po godzinie ruszyłam biegiem w stronę wodospadu. Już z oddali widziałam że Rosity tam nie ma, tylko para koni ze stada pijąca wodę z jeziorka. Zawróciłam, spodziewając się że wróciła do jaskini. Tam też jej nie było, zostawiłam zioła w środku w pobliżu wyjścia i ruszyłam przestraszona nad wodospad, próbując znaleźć jakieś ślady. Zauważyłam krew, niewielką stróżkę ciągnącą się zdaje się że do plaży. Biegnąc tam żałowałam że zostawiłam ją samą, może jej matka wcale nie niepotrzebnie panikowała. Ślad się urwał, akurat na piasku, a odciski kopyt dawno już przykryły małe drobiny, unoszące się wraz z wiatrem.
- Rosita! - zawołałam biegnąc, musiała gdzieś być, nie mogła zbyt szybko się poruszać, była dosyć poważnie pobita i ledwo co szła. Szybko dotarłam aż do zastygniętej magmy, ta twarda skorupa tworzyła most przez cieśninę między wyspą, a lądem, z innej strony były wulkany. Musiałam wybrać jeden z kierunków, właściwie była też łąka z tyłu za mną, co jeszcze bardziej utrudniło wybór. Wątpiłam jednak żeby szła specjalnie na około żeby dojść na łąkę. Wybrałam wulkany, mimo że przypuszczała że poszła na tamten ląd, w razie czego, gdyby chciała sobie coś zrobić to poszłaby tam gdzie jest bardziej niebezpiecznie, gdzie łatwo można stracić życie, nad wulkany. Mój wybór okazał się złym, tylko straciłam czas szukając jej tam.
Minęło kilkanaście godzin, już dawno przekroczyłam granice, była już noc. Wołałam już tyle razy za Rositą, że teraz już nie próbowałam. Zmęczona szukałam miejsca gdzie mogłabym przenocować. W oddali dostrzegłam grupę koni. To nie byli obcy, tylko moja rodzina. Bez wahania ruszyłam w ich stronę. Tata niósł mamę na grzbiecie, a po jego obu stronach szły klaczki, Azura i jedna kara, przypominająca mi kogoś. Z tyłu za nimi była Ulrike i Szafir, rozmawiali ze sobą. Nie podobało mi się to.
- Dobrze cię widzieć córeczko - pierwsza odezwała się mama, wyciągając do mnie głowę, zbliżyłam się, a Snow z lekka się pochylił, żeby mama mogła się do mnie przytulić.
- Widzę że coraz gorzej z twoją nogą, doskonale wiem czyja to wina... - parsknęłam.
- Zanim zechcesz się zemścić lepiej dwa razy się zastanów - odezwała się do mnie Ulrike, nawet nie wiedziałam kiedy się zbliżyła.
- Wiem już co się stało - mówiłam dalej, ignorując ją.
- Teraz już będzie dobrze, wszystko sobie wyjaśnimy z przywódczynią i...
- I nic się niby nie stało? Tak?! Wyrzuciła cię ze stada!
- Lepiej pomyśl co ty zrobiłaś, chyba nie chcesz żeby się dowiedzieli - zagroziła mi Ulrike, znów się wtrącając.
- O co ci chodzi?! To nie twoja sprawa! - krzyknęłam na nią.
- Karyme spokojnie - próbował uspokoić mnie Szafir: - Mogłem ci tego nie mówić - zwrócił się do Ulrike.
- Czego? Co jej powiedziałeś?!
- O Shadow... Chciałem wyjaśnić jakoś sprawę z Safirą, jej córką... - szepnął: - Mała o tym nie wie i myśli że Shanti jest jej matką, nie zdradź tego...
- Powiedziałeś Ulrike że to przeze mnie?! - wyraźnie się zawiodłam, choć bardziej było po mnie widać gniew, jak mógł mnie tak zdradzić?!
- Uspokój się, to nic takiego...
- Nic takiego, tak?! - miałam już w oczach łzy.
- Karyme ja...
- Nie pokazuj mi się już na oczy! Nie chcę cię widzieć! - odbiegłam od niego, nie tylko od niego, od rodziny także.
- Karyme! - zawołała za mną mama. Byłam pewna że nikt mnie z nich nie dogoni.
Od Shanti
- Ale jesteś głupi - odezwała się Azura do Szafira.
- Azura - zwróciłam się do niej ostrzegająco, nie powinna była się tak zachowywać, wątpiłam że to coś da, bo mała miała te swoje zagrania. Urlike tymczasem wyszła na przód, nie podobało mi się to co zrobiła, mogłam się wtrącić, gdybym wiedziała jak to się zakończy...
- Mam po nią pobiec? - spytał mnie Szafir.
- To nie najlepszy pomysł żebyś ty to zrobił.
- Mamo ja mogę - wtrąciła się Azura.
- Ty już dość dzisiaj zrobiłaś - byłam na nią zła, uciekła dwa razy i jeszcze się szarpała jakby Snow chciał zrobić jej krzywdę, a przecież tylko ją przyprowadził z powrotem. Obwiniałam też siebie o zachowanie córki, powinnam była poświęcać jej więcej czasu.
- Nic mi nie będzie, mamo - ostatnie słowo wypowiedziała z pogardą, zabolało mnie to dość mocno, w końcu to moja rodzona córka.
- Wróci, jak już raz wróciła - wtrąciła się Urlike, dzieliło ją kilka kroków od nas: - Lepiej wracajmy do stada, czym szybciej dojdziemy tym lepiej.
- To głównie twoja wina, dlaczego groziłaś mojej córce? Bronisz przywódczyni, tak?
- Po prostu mam wszystkiego dość, niech w końcu będzie spokój, długo na niego czekałam, żebyś wycierpiała połowę tego co ja to odechciałoby ci się żyć - powiedziała z niepokojącą obojętnością, przyspieszając kroku, a jednocześnie nadal nam towarzysząc, bo gdy odeszła za daleko czekała aż dojdziemy, na tyle by mieć nas na oku. Widać było że się spieszyła. A cała dyskusja na tym się skończyła, pozostała część drogi upłynęła nam w milczeniu.
Od Rosity
Zawędrowałam za daleko, by nadal być na terenach stada i dobrze o tym wiedziałam. Chciałam być po prostu sama, z dala od wszystkich, chciałam uciec. Tylko dokąd? I czy to coś zmieni? Nogi bolały mnie coraz to gorzej z każdym kolejnym krokiem. Nigdy tędy nie szłam, były tu drzewa rosnące obok siebie, tak blisko że gdzie się spojrzało tam były gęstwiny liściastych gałęzi, nieraz splątanych ze sobą. Musiałam się przez nie przedzierać, każda styczność gałęzi z raną bolała mnie niesamowicie, już dawno musiałam rozdrapać te rany. Miałam wyjątkowego pecha, kiedy wyszłam z tego lasu, znalazłam się w innym, znajomym miejscu, wręcz znienawidzonym. Przede mną było mnóstwo ciał, rozłożonych już w połowie, zewsząd unosił się zapach, a wraz z nim muszki, oba drażniło chrapy. Nie miałam sił zawrócić i ponownie przedzierać się przez ten las, tu też nie chciałam zostawać. Pozostało mi przejść przez ten teren. Położyłam się na chwilę, by zebrać siły. Tutaj jeszcze gorzej przeżywałam to co się wydarzyło, pamiętałam to doskonale, miałam ochotę krzyczeć, z bólu i bezsilności. Nie mogłam dłużej tu przebywać. Podniosłam się na siłę, idąc ledwo, nogi mi drżały, jak reszta ciała. Chyba przesadziłam z wysiłkiem, źle się czułam, upadałam, a z moich ran wydostawała się na zewnątrz krew. Z każdym kolejnym wstawaniem było coraz to trudniej. Aż do momentu w którym nie mogłam już wstać, oddychałam z trudem, a oczy po woli mi się zamykały.
- Pomocy... - wymamrotałam, widząc go przed oczyma, nie wiedziałam czy był tam na prawdę czy to tylko przewidzenie. Czułam jak łzy spływają mi po policzkach. Nie potrafiłam dłużej walczyć zasnęłam.
Uciekałam przed nim, był coraz bliżej, śmiał się. Wbiegłam w ślepy zaułek, nie mogąc wydobyć z siebie głosu, a on się zbliżał. Cała drżałam, nie mogłam użyć mocy, ani drgnąć, jakby trzymała mnie jakaś niewidzialna siła. Ta sama siła cisnęła mnie na ziemie, czułam jakby coś ciężkiego na mnie spadło, jakby mnie przygniotło. Ból przeszedł całe ciało.
- Nikt ci już nie pomoże... - syn Zorro zbliżył się do mnie aż za blisko, uśmiechał się szyderczo, w oddali zauważyłam Pedro, zachowywał się tak jakby mnie nie widział. Chodził w tą i we wte, jakby na kogoś czekał.
- Pedro... - wymajaczyłam, cudem wydobywając z siebie głos, spróbowałam znowu, wołałam go nieustanie, nie słyszał, może śmiech syna Zorro mnie zagłuszał.
Od Karyme
Nie chciałam tam zaglądać, ale to było jedyne miejsce jakie przychodziło mi do głowy. Miałam dziwne przeczucia. Nie wiedziałam czemu Rosita miałaby tam pójść, może szukać zemsty? To do niej nie podobne, ale zachowywała się dziwnie po tym wszystkim co ten drań jej zrobił. Kiedy doszłam na miejsce o dziwo miałam rację. Rosita leżała obok zwłok, których było tutaj mnóstwo, musiała tamtędy przechodzić, sugerując się po śladach kopyt i ubitej ziemi jakby po upadkach.
Podeszłam do niej szybko, mamrotała, powtarzając wciąż "Pedro". Spróbowałam ją obudzić, strasznie się męczyła, musiał jej się śnić koszmar.
- Rosita... - szarpnęłam ją nieco mocniej, otworzyła w końcu oczy, były jednak do pół przymknięte.
- Co tu robisz? - spytałam przerażona, nie wyglądała najlepiej, znacznie gorzej niż poprzednio.
- Ja... Ja nie chcę... - zamknęła znów oczy.
- Rosita, nie rób mi tego - spanikowałam, szarpiąc ją znowu.
- Nie chcę umierać... - wymajaczyła, przez zamknięte oczy.
- Nie mów tak, dlaczego uciekłaś? Dlaczego akurat w to miejsce? - obejrzałam się za siebie, miałam wrażenie że ktoś nas śledzi.
- Nie chcę umierać... - powtórzyła znów, ciszej niż poprzednio: - Boję się...
Chyba już nie kontaktowała, nie wiedziałam co mam robić, spróbowałam ją podnieść, mimo że nie mogłam dźwigać, nie mogłam jej też tu zostawić. Poczułam jak drży. Przeszedł mnie ból, jak tylko mój kręgosłup zetknął się z ciężarem. Ruszyłam, nacisk był coraz silniejszy, a ból stawał się nie do wytrzymania. Udało mi się z nią dojść tylko do drzew, położyłam ją za nimi, w nadziei że nikt tutaj nie przyjdzie, że nic jej nie zrobią.
- Nie ruszaj się stąd, tu będziesz bezpieczna - miałam nadzieje że te słowa jakoś do niej dotrą, mimo że była w pół nieprzytomna. Odeszłam, upewniając się że będę mogła pobiec, grzbiet nadal mnie bolał.
- Karyme... - usłyszałam cichy głos Rosity, nie mogłam nie zawrócić.
- Jestem tu, pójdę po pomoc...
- Zostań ze mną... - otworzyła oczy: - Nie chcę być sama, boję się...
- Muszę wezwać pomoc - ciężko mi było ją zostawić, złapała mojej grzywy, nie mogła jej nawet utrzymać.
- Ja chyba...
- Nie - domyśliłam się co chce powiedzieć. Dobrze że byłyśmy w lesie i to w porę, bo przyszedł tu ten drań, zatrzymując się nad jednym z ciał. Było już tak rozłożone że nie można było poznać kto to.
- On tu jest... - szepnęłam, żeby tylko nie mamrotała. Był tu kilka godzin, kilka długich godzin, pełnych napięcia. Kiedy odszedł był już wieczór. Rosita poczuła się nieco lepiej, oddychała już nawet swobodniej.
- Przestraszyłaś mnie - szepnęłam w razie czego gdyby ktoś tu był.
- Przepraszam... Nie mogę sobie z tym poradzić... - wymamrotała, nie patrząc na mnie.
- Dasz radę wstać?
- Chyba nie... Wracaj lepiej do stada, a mnie tu zostaw...
- Przestań wygadywać bzdury! - krzyknęłam na nią.
- Poddałam się...
- Nie możesz! Ten drań by tylko na to liczył!
- Tu nie jest bezpiecznie...
- Wstawaj, wrócimy do stada - chciałam jej pomóc, ale co złapałam ją za grzywę, to się wyszarpała.
- Pomyśl o rodzinie, nic dla ciebie nie znaczy?
- Jestem dla nich tylko problemem, tak jak dla ciebie... - popłakała się.
- Nie prawda! - przyszło mi coś nagle na myśl: - Kim jest dla ciebie Pedro? - spytałam, spojrzała na mnie zdziwiona.
- Skąd o nim wiesz?
- Mamrotałaś przez sen, a na dodatek Heather mi o nim coś wspominała. Kim on jest?
- Nie ważne... - odwróciła ode mnie głowę.
- Musi być dla ciebie ważny, skoro wypowiadałaś jego imię.
- Wracajmy już... - starała się wstać, udało jej się z trudem, prawie upadła, gdyby nie wylądowała na mnie. Zacisnęłam zęby czując nieprzyjemny nacisk, ale nie pokazywałam tego po sobie.
- Idziemy? - spytałam, wierciła się próbując utrzymać się na nogach. Zesunęła się na ziemie.
- Rosita?
- Boli... - miała zaciśnięte zęby i w pół przymknięte oczy: - Daj mi chwilę...
- Jak widać, temat o Pedro był dobrym pomysłem - uśmiechnęłam się lekko, jej mina się jednak nie zmieniła.
- Nie wspominaj o nim, nigdy...
- Dlaczego?
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Coś ci zrobił?
- Przeciwnie... - wstała znów, chwiejąc się na nogach. Ostatecznie pomogłam jej iść.
- Od kiedy mamy przed sobą tajemnice?
- Ty miałaś ich sporo - uśmiechnęła się do mnie patrząc porozumiewawczo.
- Fakt, ale tak czy inaczej i tak wiedziałaś co mnie dręczy, wyciągnęłaś to ze mnie...
- I teraz ty będziesz próbowała?
- Jasne.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz