Czekałam z synem, kilkoma klaczami i źrebakami w tunelu pod ziemią, którego wejście było zasłoniętą materiałem z prześwitami gdzieniegdzie, zielonym, najwyraźniej to musiało być ludzi, bo skąd niby takie coś, tylko ich a pozatym, widziałam podobne kiedy byłam u nich w niewoli.
-Mamo...
-Tak synku?
-Boję się o tatę, a jeśli już nie wróci?
-Nawet tak nie myśl, tata jest silny, wiesz o tym...
-Wiem, ale tamten mroczny koń też był a go zabiły
-No....- nie wiedziałam co odpowiedzieć synowi, argumentów już nie miałam, po prostu mi ich zabrakło wcześniej już zapewniając syna że jego ojcu nic nie jest, chociaż sama zaczęłam wątpić czy jest cały.
Do środka wpadło światło, ktoś wszedł rozchylając materiał.
-Mercy twoja zguba- do środka wszedł wujek a zaraz za nim Leo, poderwałam się aż z ziemi
-Gdzieś ty był- przytuliłam go, pomimo że cuchniał niesamowicie, ale nie zwróciłam na to zbytniej uwagi.
-Widzisz Armenek, mówiłam że tacie nic nie będzie- spojrzałam na syna który stał już między nami, ale po chwili stracił nami zainteresowanie, wyszedł na zewnątrz
-Armen wracaj- powiedziałam nieco ostrzej, ulżyło mi jednak kiedy syn podszedł do jakiegoś liska
-Spokojnie, to tylko Dev, lis który...że tak powiem, mi pomógł
-No dobrze, ale Armenek wracaj do środka- długo go namawiać nie musiałam, wbiegł razem z lisem do tunelu
-Zaraz będziemy iść dalej, sprawdzamy teren czy jest czysty, do wyjścia zostało nam kilka kilometrów, może ze dwa, nie więcej, jak tam się dostaniemy to jesteśmy już wolni
-A co wtedy z tym lasem?- spytał Leo
-Zostanie spalony, jakby nigdy go tu nie było, wytępimy to dziadostwo
-Tytan- rozmowę przerwał jeden z łowców, wbiegł do środka
-Czysta droga?
-Tak, jak jacyś byli to ich zabiliśmy, rozpyliliśmy tą trutkę, powinna ich chwilowo powstrzymać, może nas nie wyczują
-Oby, weźmiemy pochodnie, idźcie po nie, a ja ich zbiorę w jedną grupę- Tytan wyprowadził wszystkich, jak narazie jest cisza i spokój, ale coś czuję że nie nadługo, jest cicho...aż za cicho, taka cisza przed burzą.
-A ja mam propozycję- na przód wybiegł ten mały lis, prosto pod nogi wujka
-Mógłbyś uważać- parsknął
-Dobrze, dobrze...ale mam dobry pomysł
-No jaki?
-Zostało mi jeszcze tego ich śluzu, moglibyśmy się tym wysmarować, to i tak jest bezmózgie, pomyśli że jesteśmy jednymi z nich i nas przepuszczą, nie atakują też śmiertelnie chorych, albo chorych na ciężką chorobę
-W sumie to dobrze myślisz, starczy dla wszystkich?
-Nie wiem, może i tak
-Pokaż ile tego masz- lis otworzył swoje dwie dwie torby, wujek zamyślił się na chwilę
-Dobra, pokryjemy tylko tych którzy muszą przeżyć- doszliśmy już do drugiej grupy, wujek kazał się wszystkim ustawić w jednym rzędzie.
-Źrebaki na przód, wszystkie- nakazał, mimo niepewności Leo, póściłam syna. Wszystkie zostały pokryte śluzem i odstawione na bok
-Teraz pokolei będę wyznaczał tych, którzy będą tym pokryci, musi starczyć ten dla nas, łowców- pierwsi zostaliśmy wywołani my, później kilka klaczy w najlepszym stanie, te zwykłe jak i mroczne, na końcu ogiery, w sumie to z mrocznych wziął prawie wszystkich, oprucz tych już rannych i słabszych, słabym koniom kazał iść na sam tył, one pozostały same sobie.
-Przepraszam ale takimi prawami żądzi się natura, przeżywa zdrowy, słaby umiera- powiedział wujek-szybciej- pogonił nas, strasznie żal mi się ich zrobiło, nie prostestowali bo bali się wujka, nie uciekali z nadzieją że uda im się tak samo jak nam, Dev mówił że zostawiają śmertelnie chorych, tamte konie jedynie były albo stare, ranne albo po prostu zbyt słabe.
-Mercy szybciej, nie oglądaj się już tak za siebie-Leo złapał mojej grzywy, chcąc nie chcąc musiałam ich zostawić i przejąć się sobą i rodziną, najważniejsze aby im nic nie było.
Przeszliśmy już spory kawałek, doszliśmy do wyjścia i byśmy juz byli wolni gdyby nie to że mutanty zagrodziły wyjście.
-Myślcie sobie o mnie co chcecie, ale jeszcze mi podziękujecie- spojrzał na nas mój wujek, cofnął się na sam tył grupy i uderzył kopytami o ziemię, zwracając tym samym uwagę mutantów, domyśliłam się o co chodzi, chciał aby popędziły za tamtymi końmi, i jak chciał tak się stało, podeszły mi aż łzy do oczu widząc jak desparacko próbują uciec.
-Szybko, teraz mamy okazję- wujek zdjął łańcuch który zamykał ogromne dzwi, Otworzyły się, wszyscy, w tym my, bez namysłu popędziliśmy przed siebie, wybiegając na otwartą przestrzeń.
-Idźcie za nim, zaraz się rozejdziecie ale najpierw spalimy ten las- jeden z łowców z nami został, a reszta poleciała w stronę lasu, jeden z nich rozniecił ogień poprzez swoją moc, inny wywołał silny wiatr który rozniecił ogień jeszcze bardziej, słychać było krzyki tych co przeżyli i jęki mutantów, a smród ich spalonych ciał niósł się na wszystkie strony. Kiedy wszystkie drzewa już runęły na ziemię a ogień już gasł, inny z łowców wywołał wodę która zaczęła wypływać z ziemi, zalewając cały obszar tego lasu, zniknął praktycznie z powierzchni ziemi.
-To już koniec tego piekła- powiedział ktoś za nami
-Jesteście już wolni, wracajcie do swoich domów- powiedział wujek który przed nami wylądował
-A ty? może wrócisz z nami do stada?- zaproponowałam
-Nie, może jeszcze cię odwiedzę, w końcu jesteś moją jedyną rodziną...
-Znajdziesz mnie?
-Tak, na pewno o to się martwić nie musisz, powodzenia Mercy, i nie pakujcie się już w kłopoty
-Postaramy się, co nie Armenek? i Leo- spojrzałam na nich obojga
-No pewnie kochanie
-No mam taką nadzieję- uśmiechnęłam się
-Wracajmy już do stada- powiedział, pożegnałam się jeszcze z wujkiem i się rozeszliśmy.
-Leo poczekaj- zatrzymałam się
-Co takiego?- spytał, odwróciłam się, większość klaczy zabrała ze sobą te źrebaki, tylko jeden został, drobna klaczka, słabowidząca na jedno oko.
-Chyba nie chcesz...
-Tak chcę- poszłam w jej stronę, mała nieco się spłoszyła kiedy do niej podeszłam- spokojnie malutka- okryłam ją skrzydłem- chciałabyś z nami wrócić do stada?
-Yhymmm- przytaknęła leciutko idąc za mną
-Nie powinniśmy tego obgadać?
-Porozmawiamy w domu, narazie chodźmy
-Niech będzie- spojrzał na małą- porozmawiamy w domu
Leon[zima999]^^Zakończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz