Wróciłam kilka dni temu, a mamy, jak i siostry, Snow'a i Szafira nie było, byłam pewna że mnie szukają, ale niektórzy mówili że po prostu odeszli. Nie wierzyłam żeby od tak opuścili stado. Rosita nadal była nieprzytomna. Bywały krytyczne momenty, kiedy przestawała oddychać, ale zawsze oddech jakoś jej wracał, jakby cały czas walczyła o życie. Prawie nie odstępowałam jej na krok, leżałam obok, czy chodziłam po jaskini. Towarzyszył mi ból przy poruszaniu, ale Heather mówiła że muszę to rozchodzić, zanim odeszła. Co jakiś czas do środka zaglądało rodzeństwo Rosity, o dziwo Tori również, ale o wiele mniej niż pozostali. No i Danny, również przychodził, tylko Zima nie chciała widywać córki, zachowywała się w sposób co najmniej dziwny, jakby Rosita już nie żyła, jakby miała oglądać jej martwe ciało. Ledwo co wracała do jaskini na noc. A Rosita przecież jeszcze nie umarła, jeszcze była jakaś nadzieja. Tylko jak się nie ocknie to już tej nadziei nie będzie. W sumie teraz miałam tylko ją, do puki moja rodzina nie wróci. Dlatego czułam się zupełnie samotna. I po woli się załamywałam. Brakowało mi ich.
Był wieczór, a ja leżałam przed wyjściem z jaskini, patrząc od tak w dal. Miałam ochotę stąd odejść, bo nic mnie tu nie trzymało, oprócz Rosity. Podniosłam się, zamierzając pójść nad wodospad, nagle zaschło mi w gardle. Wtem usłyszałam jakiś odgłos w jaskini, obejrzałam się za siebie, Rosita poruszała nogami przez sen. Przez kilka dni nie robiła nic po za oddychaniem, a teraz w końcu się poruszyła. Podeszłam do niej szybko. Może się obudzi, musi się obudzić... Zaczęła coś mamrotać, okropnie się męczyła, jakby śnił jej się koszmar. Szturchnęłam ją ostrożnie.
- Rosita, obudź się... - powiedziałam, przy jej uchu, poruszyła nim. Pomyślałam że zawołam jej rodzinę, na pewno zechcą ją zobaczyć, porozmawiać.
Od Rosity
Otworzyłam po woli oczy, obraz nie od razu był wyraźny. Serce biło mi tak mocno że powodowało drżenie na całym ciele. Słyszałam że ktoś kogoś woła, ale dźwięki były jakieś stłumione. Do tego nie wiedziałam gdzie jestem. Dopiero po chwili doszłam już całkiem do siebie. Stał już nade mną tata, z moim rodzeństwem i Karyme. Nie było tylko mamy i Tori.
- Jak się czujesz? - spytał Elliot.
- D... Dobrze... - podniosłam głowę, szybko obracając się na brzuch i dodatkowo przykrywając tył ogonem. Wciąż miałam w pamięci co wydarzyło się przed moją całkowitą utratą przytomności. Zdezorientowana, nieco przestraszona wpatrywałam się w ziemie, chciałam się pod nią zapaść żeby mnie nie widzieli. W jednej chwili, przez jednego ogiera straciłam wszelką godność. Czułam się tak strasznie słaba i bezwartościowa, jak nigdy dotąd. Jakbym przestała być w ogóle sobą.
- Baliśmy się że już się nie ockniesz - Majka pochyliła się nade mną, chciała mnie przytulić, odsunęłam się szybko, kładąc uszy po sobie. Zaraz... Ona wróciła... A ja powinnam się z tego cieszyć, ale w tej chwili było to nie możliwe, nie mogłam nawet zdobyć się na uśmiech, nie chciałam żeby mnie widzieli taką, miałam wrażenie że o wszystkim wiedzą, że wszyscy wokół o tym wiedzą...
- Wybacz... - w oczach nazbierały mi się łzy, a już po kolejnym słowie, spłynęły mi po prostu po policzkach: - Wszystko mnie boli... I.. wolę żeby nikt mnie nie dotykał... - to była tylko wymówka, odwróciłam głowę w stronę ściany kładąc ją na ziemi, nie chciałam żeby widzieli moich kolejnych łez.
- Rosita? Co ci jest? - spytał tata, kładąc się przy mnie, zadrżałam, nie miałam już gdzie się przesuwać, byłam przy ścianie, ale i tak bardziej się do niej przycisnęłam.
- Chyba to nie najlepszy moment, chodźmy - Elliot zwrócił się do Maji, słyszałam jak wychodzą.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię.
- Ja wiem... - mówiłam przez łzy, bojąc się nawet spojrzeć na własnego ojca.
- Przyniosę ci trochę ziół i trawy - tata podniósł się w końcu, również wychodząc. Została tylko Karyme, która przez ten cały czas milczała.
- Wiem... Wiem co się stało... - zaczęła półgłosem, nie ruszając się z miejsca.
- Nie... - pokiwałam przecząco głową, jeszcze bardziej kuląc uszy.
- Nikomu nie powiedziałam, ale... Heather mówiła że muszę być silna, że mam cię wspierać i że ty też powinnaś być silna... Dasz sobie z tym radę, musisz... - podeszła do mnie.
- Proszę... Nie mów o tym... - spojrzałam na swoją szyję, nic na niej nie miałam, a przez głowę przebiegło kolejne wspomnienie, jak syn Zorro odebrał mi podarunek od Pedro, założył sobie jego naszyjnik... Dobrze że Pedro nie widział mnie w takim stanie.
Milczałyśmy przez resztę czasu, aż tata wrócił z mamą u boku. Spojrzała tylko na mnie i poszła się położyć w głąb jaskini, stado też już wchodziło. Odwróciłam znów głowę do ściany, patrząc na innych kontem oka. Niektórzy spojrzeli w moją stronę, inni nie.
- Zjedź to, musisz nabrać siły córeczko - tata położył przede mną to co przyniósł. Przytaknęłam, zjadając już trawę, a dopiero później biorąc się za zioła. Karyme została w pobliżu, zasnęła szybciej ode mnie, tata wrócił do mamy. A ja próbowałam jakoś zasnąć, było ciężko, miałam przed oczami ten koszmar, cała przez to drżałam. Do tego bolało mnie wszystko w środku.
- Kto ci to zrobił? - nagle podszedł do mnie brat.
- Nikt... - wymamrotałam.
- Powiedź, wykończę tego drania, niech tylko go znajdę... - parsknął Elliot, pewnie też uniósłby głos, gdyby nie to że za nami spało niemal całe stado. Nie odezwałam się już, starając się znów zasnąć, udało mi się dopiero nad ranem i to dlatego że byłam wykończona tymi wszystkimi myślami, koszmarnymi wspomnieniami i bólem. Zioła nie pomagały.
Od Karyme
Słońce zaczęło wschodzić, widziałam je, bo już nie spałam, spoglądając na wyjście od jaskini i leżąc na ziemi. Rosita spała z położonymi po sobie uszami, z podkulonymi nogami, ogólnie nie leżała zbyt wygodnie. Wstałam, tym razem ja postanowiłam dla niej nazrywać trawy i parę ziół na wzmocnienie. Najpierw poszłam na łąkę i zaczęłam wyrywać trawę, przy okazji posilając się nieco.
- Pssyt... - usłyszałam szept, rozejrzałam się przy tym wokół.
- Kto tu jest?
- To ja.... - tam skąd usłyszałam głos, zaszeleściły trawy: - Jesteś sama?
- Tak... - cofnęłam się nieco do tyłu.
- Tęskniłam... - nagle z wysokich traw wyskoczyła Azura, przytulając mnie mocno, pochyliłam głowę, obejmując łbem siostrę.
- Gdzie mama? Gdzie Snow i Szafir? - spytałam stając już normalnie.
- Odeszliśmy... - westchnęła mała.
- A jednak to prawda... Ale jak to?
- To wszystko przez tą głupią Safire.
- Kogo?
- Safire, niby moją siostrę, a tak na prawdę to bachor cioci Shadow.
- Więc to źrebie przeżyło... - zamyśliłam się, ulżyło mi nieco wiedząc że chociaż ono żyję. Może Shadow...
- Mama ją przygarnęła i nie pozwoliła mi nic mówić, teraz to jej "córeczka". A o mnie zapomniała. Chciałam zostać w domu, ale moje zdanie się nie liczyło, jak przywódczyni kazała odejść Saf to mama postanowiła odejść razem z nią, no i z tatą, Szafirem... I ze mną, niestety... Tam gdzie jesteśmy...
- Czekaj, powiedziałaś coś o przywódczyni... Zima kazała odejść Safirze, która jest jeszcze mała, tak? - myślałam że coś jej się pomyliło. Moja kuzynka jeszcze nie posunęła się do tego by skrzywdzić jakieś źrebie.
- A bo wygląda jak Shady i... To trochę moja wina, chciałam żeby Saf miała kłopoty, więc namówiłam ją by pocieszyła Zime, ale był ubaw... A potem... - zamilkła, kuląc uszy: - Chciała ją zabić.
- Pięknie... - powiedziałam ironicznie, ruszając się gwałtownie z miejsca: - Chodźmy Azura, niedługo wrócicie do domu, powiemy o wszystkim Danny'emu.
- Karyme, ale nikt o tym nie wie, nie chcę żeby wiedzieli co zrobiłam... Mama nawet nie wie że tu jestem, przecież nie zwraca na mnie uwagi, a tata zanim ogarnie że uciekłam... - Azura pobiegła za mną, tak szybko już szłam. Tego już było za wiele.
- Jak wszystko powiesz tak jak mi, to obiecuje ci że nie będzie żadnej kary. Zresztą nic takiego nie zrobiłaś.
- Na pewno? Ale jak mama się dowie? Będzie na mnie zła...
- Masz moje słowo, przekonam ją - przyspieszyłam. Zima akurat wychodziła z jaskini, co za zbieg okoliczności. Podeszłam do niej. Azura została jakoś bardzo z tyłu.
- Coś się stało? - spytała zupełnie bez emocji, ledwo się powstrzymałam żeby nie spojrzeć na nią krzywo. Chciałam ją ominąć i wejść do środka, i powiedzieć o wszystkim przywódcy. Prawie by się udało, gdyby mnie nie poniosło. Byłam jeden krok przy wyjściu, a zawróciłam do przywódczyni stając jej na drodze.
- Tak... Bardzo dużo - odpowiedziałam na wcześniejsze pytanie kuzynki, jednocześnie spojrzałam w stronę siostry, jej wzrok mówił sam za siebie, bała się: - Nic ci się nie stanie Azura, obronie cię.
- Więc mów... - powiedziała obojętnie Zima.
- Moja rodzina odeszła... A dlaczego odeszli?! Bo chciałaś wyrzucić niewinne źrebie! - krzyknęłam.
- To nie było niewinne źrebie!
- Czym zawiniło?! Tym że wyglądało jak twoja siostra!?
- Przestań! - w oczach przywódczyni pojawiły się łzy.
- A to nie wszystko! A jak zraniłaś moją mamę, to było w porządku, tak?!
- Dość! - pochyliła lekko głowę.
- Do dzisiaj cierpi i to przez ciebie! - mi też zebrało się już na płacz: - Nigdy ci tego nie wybaczę...
- Daj mi spokój... - próbowała mnie wyminąć, stawałam jej na drodze.
- Powiem wszystko Danny'emu... Pewnie nic ci się nie stanie, bo jesteś przywódczynią, możesz sobie zabić całe stado, bez konsekwe... - mówiłam dalej, z poczuciem że za dużo sobie pozwalam, że za chwilę wyrzuci też mnie, a jeśli Danny stanie po jej stronie? Już nigdy nie zobaczę przyjaciółki... Zamilkłam. Nic się jednak nie stało, przywódczyni była aż za spokojna, cofnęła się o krok. Zakryła się grzywą. Widziałam jej łzy i to że coraz ciężej oddycha, ominęłam ją szybko, kontem oka widząc że odchodzi.
- Chodź Azura... - poszłam do jaskini, ciągnąc siostrę za sobą, jak stałyśmy już w wejściu usłyszałyśmy jak ktoś upadł. Okazało się że to Zima. Przestraszyłam się, zemdlała, albo i gorzej. Zawróciłam, każąc siostrze zostać w środku, nie ufałam kuzynce, od momentu gdy zraniła moją mamę. Sprawdziłam szybko czy oddycha, a potem pobiegłam po Danny'ego, mówiąc mu o tym że Zima zemdlała i nic więcej nie zdążyłam dodać, bo już wyszedł z jaskini. Westchnęłam ciężko, patrząc na Rosite, nadal spała. Nie minęła chwila, a Danny położył Zimę w środku, nadal nieprzytomną, a sam dokądś pobiegł.
- Mam wrócić do rodziców? - spytała Azura.
- Na razie zostań, nie będziesz nigdzie sama wędrowała, to niebezpieczne... - czekałam, aż przywódca wróci. I tak chciałam mu o wszystkim opowiedzieć. Miałam wrażenie że Zima zemdlała specjalnie, ale wyglądała na chorą, więc nie mogła tego udać... A właściwie po co miałaby to zrobić? Szybciej by mnie zaatakowała, albo próbowała powstrzymać. Utrata przytomności nic by jej nie dała...
Po paru minutach kuzynka się ocknęła, obróciła się na brzuch i podniosła dość wolno głowę, kasłając dość mocno, z pyska spłynęła jej krew. Chyba na prawdę była chora. Obudziła przy tym kilka koni, w tym Rosite. Potem położyła się na bok, oddychając ciężko.
- Mamo... - Rosita spojrzała w jej stronę z podkulonymi uszami, zauważyłam że miała je wciąż położone po sobie od momentu odzyskania przytomności. Jej matka uniosła głowę, patrząc przez chwilę na nią, tymczasem Rosita już dawno utkwiła spojrzeniem na ziemi. Kiedy Zima wstała, pomyślałam od razu że teraz sobie pójdzie, jak zwykle zresztą. Ale nie... O dziwo podeszła do Rosity, stanęła obok niej, oglądała ją całą. Rozpłakała się nagle i to na tyle mocno że było ją bardzo daleko słychać. Wtem zjawił się Elliot i Majka, inne konie też już się zbudziły.
- Mamo, co ci jest? - spytała Maja.
- Elliot, synku... - Zima przytuliła go momentalnie: - Wybacz mi... - powiedziała przez łzy, byłam w szoku, a może nie tylko ja. Maje też przytuliła, zaraz po Elliot'cie:
- Maja... Przepraszam córeczko...
Otworzyłam z lekka pysk, co jej się nagle stało?
- Gdzie Tori? - spytała Zima, rozglądając się wokół, nadal stojąc blisko Majki.
- Tutaj... - Tori podeszła do niej, też się przytuliły. Następnie Zima ponownie podeszła do Rosity, pochylając łeb. Rosa wycofała głowę, niepewnie, jakby się wahała. Ale tak czy inaczej pozwoliła się przytulić matce. Zauważyłam jednak że tego nie odwzajemniła, jak reszta jej rodzeństwa.
- Rosita...
Niespodziewanie wrócił Danny, Zima również do niego podeszła, wtulając się w niego mocno, zapłakała znów.
- Wszystko dobrze? - spytał przywódca.
- Teraz już tak... - uśmiechnęła się do niego lekko, patrząc na Elliot'a, Tori, Maje i Rosite: - Musi być dobrze - ściszyła nieco głos, nadal w niego wtulona. Nie było szans, bym teraz się wtrąciłam, nie chciałam psuć tego momentu.
- Karyme - podeszła i do mnie, zupełnie mnie tym zaskoczyła, teraz dopiero widziałam dokładniej jej zapłakane oczy, wręcz czerwone i takie szklane od łez. Położyłam aż lekko uszy po sobie.
- Przepraszam cię za wszystko, wybacz... - dodała. Milczałam, nie wiedząc co mam właściwie zrobić. Powędrowałam wzrokiem na Rosite, ale ona zdawała się teraz nas ignorować. Zima tymczasem wróciła do Danny'ego.
- Może spędźmy ten dzień wszyscy razem? - zaproponował Elliot. Przywódczyni przytaknęła, dodając: - Z chęcią poznam twojego synka - zwróciła się do Maji.
- Dogonimy was - Elliot podszedł do Rosity, chciał ją wziąć na grzbiet.
- Nie... Ja wolę zostać tutaj... - odsunęła się od niego.
- Dobrze ci zrobi jak pobędziemy razem, to nic nie daje tutaj tak leżeć.
- Wybacz, ale nie chcę.. - odwróciła łeb do ściany. Elliot westchnął lekko, wychodząc już na zewnątrz, w między czasie wychodziło też stado. Zdziwiłam się na widok Ulrike, nawet nie wiedziałam kiedy wróciła i że w ogóle żyję. Miała na sobie mnóstwo śladów, od bicia, ran w połowie już zagojonych.
- Jesteś pewna że nie chcesz? Przecież twoja matka... Tak nagle, to... - podeszłam do przyjaciółki, kompletnie zapominając że jest tu też moja siostra, ale jak sobie przypomniałam, to Azury już nie było, musiała wyjść niepostrzeżenie, wmieszała się w stado zapewne i nikt jej nie zauważył.
- Rosita... - szturchnęłam ją, wzdrygnęła się, odsuwając gwałtownie na samą ścianę. Uderzyła aż o nią.
- Wybacz, chciałam tylko zwrócić twoją uwagę... Co się z tobą dzieje?
- Nie ignoruje cię, słyszę co mówisz... - mówiła, przez cały czas z głową odwróconą do ściany.
- Więc dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć?
- Mogłabyś zostawić mnie samą?
- Proszę, weź się w garść, to nie koniec świata, nikt o tym nie wie...
- Ale wszyscy się domyślają... Wiem że wiedzą...
- Czujesz to?
- Ja... Ja ostatnio nic nie czuję...
- Jak to?
- Jedynie kiedy ktoś mnie dotknie to czuję jakby... - odwróciła łeb w moim kierunku, ale z wzrokiem wbitym w ziemie i grzywą przysłaniającą pysk: - Jakby on znów na mnie był, nie mogę krzyczeć, bo zakneblował mi pysk, nie mogę się bronić, jest zbyt ciężki, czuję przeszywający ból w środku z każdym jego ruchem... A w myślach błagam tylko o śmierć... - położyła łeb na ziemi, łkając gorzko.
- To... - kontem oka, zauważyłam jak ktoś stał przy wejściu, sylwetka wskazywała na to że to Elliot, ale pewności nie miałam. Ukryłam jednak ten fakt przed nią.
- Boję się... wiem... wiem że to... zupełnie irracjonalne, bo... Nie możecie mnie skrzywdzić... Ale... - łkała: - Proszę... Zostaw mnie samą...
- Jak się wygadasz to na pewno ci ulży...
- Nie chcę... Chcę byś sama...
- Rosita, dasz sobie z tym radę, to kwestia czasu.
- Łatwo ci mówić...
- A co ja mam powiedzieć? Zabiłam tyle koni...
Skuliła się cała, nadal łkając, odpuściłam. Wyszłam na zewnątrz żeby przynieść jej trochę trawy i ziół, to co planowałam od początku. Przy okazji zobaczyłam przywódców z niemal całą rodziną, przyszło mi na myśl że też do niej należę, co prawda jestem daleką krewną, ale... Jednak chyba sobie odpuszczę, skąd mam pewność jak dalej zachowa się Zima, nie wybaczyłam jej zresztą, przecież jeśli to zrobię, moja mama nie będzie miała nagle zdrowej nogi, nadal będzie chora.
Od Ulrike
Po woli zbliżała się noc, stałam nad wodospadem, wpatrzona w spadającą wodę i pogrążona w myślach. Zastanawiałam się co z moim synem, czy zechce po mnie wrócić i znów zabawiać się moim kosztem, przecież tyle razy powtarzał, on i Zorro, że nigdy się stamtąd nie wydostanę, że zawsze będę cierpieć, za krzywdę jaką mu zrobiłam. Zorro był nikim, skoro nie umiał się pogodzić z tym że go nie kocham i uważał to właśnie za tą "krzywdę". Nienawidzę go. I bardzo się ucieszyłam widząc go martwego, do pełni szczęścia brakował mi jeszcze syn, oczywiście martwy jak jego ojciec.
- Ulrike - z myśli wyrwał mnie czyiś głos, obejrzałam się do tyłu, widząc przywódczynie. Wiedziałam co chcę zrobić, pewnie teraz wyrzuci mnie ze stada.
- Chciałabym żebyś znów była moją doradczynią.. - zaczęła, to był jakiś żart? Czy podstęp?
- Przecież uważasz że to ja jestem odpowiedzialna za śmierć Shady...
- Każdy... - głos jej się załamał, dokończyła dopiero po chwili: - Każdy popełnia błędy. Według mnie bardzo dobrze się sprawdzałaś, tylko... Nie dałaś sobie chwili odpoczynku, obiecaj że teraz nie będziesz pracować ponad siły.
- Jak to? Najpierw chciałaś mnie zabić... A teraz... Mam być znów blisko ciebie, na tak ważnym stanowisku?
- Myślę że mogę ci zaufać, zdecyduj czy tego chcesz...
- Tak, o dziwo tak - zgodziłam się, znów byłam sama i musiałam odnaleźć jakiś sens w życiu, coś zacząć robić, a że nie nadawałam się do źrebaków, ani do posiadania rodziny to pozostawało mi znów pełnić obowiązki. Po za tym dzięki byciu doradczynią, mogłam sporo zyskać.
- Mogłabyś coś od razu dla mnie zrobić?
- Jasne - co z tego że była noc, chciałam się wykazać, zrozumiałam że to sprawia mi przyjemność, przez tyle samotnych dni, uwięziona w jamie, musiałam w końcu o czymś myśleć i zdążyć pojąć kilka rzeczy. Zima kazała mi kogoś odnaleźć i przekazać wiadomość, miałam wyruszyć z rana, ale wyruszyłam w nocy, tak w sumie będzie dla mnie bezpieczniej. A przez jeszcze nie do końca zagojone rany i tak źle mi się sypiało.
Od Zimy
Wreszcie zrozumiałam swój błąd, nie próbowałam już niczego, ani nikogo ignorować i na siłę powstrzymywać wszelkich emocji, nie dusiłam ich już w sobie, pozwalałam im wypływać na zewnątrz. Już nawet nie hamowałam się z płaczem, nie obchodziło mnie zdanie innych. Zresztą nie wypadało im mnie oceniać ze względu na pozycję, choć pewnie i tak to robili, ale po tym wszystkim zrozumiałam że to nie ma znaczenia, najważniejsza była rodzina i bliscy, i dobro stada. Bycie przywódcą nie zmieniało tego że było się też zwykłym koniem, tak jak i reszta. Obiecałam sobie że już nigdy nie będę ulegać lęku przed śmiercią bliskich, lęku że ich stracę i próbować z nim na siłę walczyć, próbować był zupełnie nie czułą, silną w zamyśle że nie będzie się cierpiało, choć i tak było inaczej. Krzywdziłam siebie i bliskich. Dlatego bardzo mi ulżyło, kiedy wszystkich przeprosiłam i zaczęłam naprawiać swoje błędy. W jednej chwili, jak kiedyś najważniejsza znów stała się rodzina. Dla niej starałam się jakoś pogodzić ze śmiercią siostry. Znów byłam blisko. Spędzałam z nimi mnóstwo czasu, może nawet więcej niż kiedyś. Chciałam być wsparciem dla najmłodszej córki, była w bardzo złym stanie, a jednocześnie nie chciałam zaniedbywać pozostałych córek i syna, i Danny'ego. Poznałam też wnuka, martwiłam się tym że nie mówi i też jemu chciałam poświęcić trochę uwagi, spędzaliśmy z nim trochę czasu, ja i Danny. Przypominał nam jak nasze źrebaki były takie małe i słodkie jak Tigran. Mimo wszystko była też rzecz, którą ukrywałam przed rodziną, zachorowałam na coś, wciąż wykasływałam krew, niekiedy o bardzo ciemnej barwie, ale udawałam że nic mi nie dolega. A gdy wcześniej zauważyli, mówiłam że już mi lepiej. Zachowywałam się jak zdrowy koń, całymi dniami bywałam z rodziną, ignorując ból i inne objawy, ukrywając to. W nadziei że w końcu mi przejdzie... Do tego dochodziły obowiązki, oczywiste było to że nie nadążałam, a właściwie to bardzo je zaniedbywałam, ale miałam znów do pomocy Ulrike.
Ciąg dalszy nastąpi w opowiadaniu "Ból przeszłości"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz