Menu

wtorek, 28 czerwca 2016

Samotność cz.58 - Od Leona/Marcelli

Droga do domu była bardzo spokojna, w porównaniu do tego co przeszliśmy. Nie dało się ukryć że każdy był zmęczony i... No właśnie, wciąż pokryty tym śluzem. Nie chciałem jednak nigdzie się zatrzymywać, co to to nie. Na Zatopi wskoczymy do wody i jakoś to zmyjemy, byleby być jak najdalej od tego miejsca. Przeżyliśmy tu istny koszmar i nawet myślami nie chciałem do tego wracać.
- Może zrobimy na chwilę postój? - zaproponowała Mercy.
- Po co? - spytałem, nawet się nie zatrzymując. Byłem trochę zezłoszczony, a to przez tą klaczkę, irytowało mnie to że Marcella wzięła ją ze sobą. Była obca, słaba i nie chciałem jej przygarniać.
- Leo! - zawołała chyba z lekka podenerwowana, najwidoczniej się zatrzymali, a ja oddaliłem się już z kilka metrów. Zawróciłem niechętnie.
- Co jest? - spytała Mercy widząc moją minę.
- A nic... - wzrokiem powędrowałem na małego intruza, mała od razu wiedziała że o nią chodzi, położyła po sobie uszy i skryła się za skrzydłem Mercy.
- Mieliśmy porozmawiać o niej w domu - ukochana spojrzała na mnie ostrzegawczo.
- Wiem wiem, a po co ten postój? - spytałem jak głupi, zatrzymaliśmy się nad wodą, więc powinienem wiedzieć, widząc tą wodę.
- Napijemy się i zmyjemy to z siebie, choć malutka, Armen - Mercy zaprowadziła ich nad wodę. Kogoś mi tu brakowało, a no tak.
- Pozwolisz że ja też sobie kogoś przygarnę? - zapytałem ukochanej nadal zezłoszczony, nie czekając na odpowiedź, pobiegłem drogą powrotną.
- Leo, wracaj! - usłyszałem głos Marcelli. Po kilku chwilach, miałem ochotę uderzyć się z całej siły w łeb, po co się z nią drażniłem? I ją niepokoiłem? Przecież ją kocham, jakoś zniosę tą małą, to nawet dobrze że chce pomóc klaczce, ja nigdy nie będę miał tak dobrego serca. Westchnąłem zawracając, nim doszedłem na miejsce, Marcella wylądowała przy mnie.
- Przepraszam, poniosło mnie, przygarnij sobie tą małą, niech ma kogoś - powiedziałem od razu z skruchą w głosie.
- Leo? Wszystko z tobą dobrze? - zdziwiła się.
- Jak najbardziej - uśmiechnąłem się lekko, ona także: - Chodźmy już, szkoda czasu, teraz już będę grzeczny - zażartowałem.
- Kogo chciałeś przygarnąć? - spytała Marcella jak wracaliśmy nad wodę. Był to niewielki staw.
- Tego lisa, ale to tylko po to żeby zrobić ci na złość, wybacz, czasami jestem taki głupi i cham...
- Bywa - wtrącił się ktoś, spojrzałem w jego kierunku.
- Co tu robisz? - spytałem, widząc obok swoich nóg Deva.
- Z chęcią zostanę twoim przyjacielem - powiedział: - Słyszałem waszą rozmowę, mam czuły słuch, nie mówiłem ci?
- Nie możesz iść z nami, tam są same konie, to stado koni, nie ma tam lisów.
- To nie problem Leo, może być twoim towarzyszem - dodała Marcella.
- Czym?
- Towarzyszem, nie słyszałeś?
- Jakoś nigdy nie myślałem żeby mieć towarzysza, po co mi jakieś małe nieprzydatne zwierzę?
- Nieprzydatne? - wtrącił Dev.
- No niech będzie, Armen przynajmniej będzie miał kolejnego kompana do zabawy - powiedziałem tak obojętnie jakby mi nie zależało, ale w sumie to jednak trochę go lubiłem.
- Wiedziałem że się zgodzisz, tak w ogóle to uwielbiam maluchy, o macie nowego malca - Dev podbiegł do Armenka i klaczki, którzy pluskali się we wodzie. Armen bawił się z nią? Nie mogłem uwierzyć, przecież to kaleka, nie widzi prawie że na jedno oko. Po chwili to bawili się już w trójkę.
- Dev jest uroczy - powiedziała do mnie Marcella. Oboje widzieliśmy jak swoim puchatym ogonem gilgocze źrebaki, sam sprawiał wrażenie szczeniaka, mimo że był dorosły. Psowate może już takie są?
- Może trochę... - podszedłem do stawu, najpierw zacząłem pić, a potem wszedłem do wody, Mercy była obok mnie, dzięki skrzydłom, lepiej sobie radziła z likwidacją tego śluzu przy pomocy wody. Ja musiałem się wytarzać, ale nie powiem że to było nieprzyjemne, wręcz przeciwnie. Syn też chciał spróbować, mała także. W sumie nie była już taka strachliwa jak na początku. Po chwili brykała z Armenem na około, a kalectwo jej najwyraźniej wcale nie przeszkadzało. Podniosłem się, otrzepując się z wody.
- Leoś - zwróciła moją uwagę Mercy, kiedy się odwróciłem, uderzyła skrzydłem o wodę i znowu byłem cały mokry, aż grzywa opadła mi na oczy. Zaczęliśmy się wygłupiać i śmiać i to tak przy maluchach, które do nas dołączyły. Klaczkę ignorowałem, tolerując jakoś jej obecność i nie włączałem się do zabawy z nią, ona sama mnie unikała. To był nasz pierwszy dzień z dala od tamtego miejsca. Nie przejąłem się zbytnio tymi co zginęli, ani źrebakami, martwiłem się tylko o bliskich, ale wszyscy na szczęście byli cali i zdrowi. A kiedy wróciliśmy do stada radości nie było końca. Dom, rodzina, ten smak trawy, zapach kwiatów, które podarowałem Mercy, uwielbiałem sprawiać jej przyjemność. Byłem taki szczęśliwy że chciałem widzieć się nawet z Prakerezą. Ale pod koniec emocjonującego dnia sobie odpuściłem, wystarczyli mi rodzice, ukochana i syn. Zasnąłem u ich boku, no razem z Iskrą, czyli tą małą co z nami przyszła. Iskra została z Mercy, bo trudno było mówić o jakiś relacjach między nami, nie potrafiłem być dla niej nawet wujkiem. Wciąż była to dla mnie obca klaczka i uparcie trzymałem własnego zdania.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz