Menu

środa, 29 czerwca 2016

Czerń, biel i czerwień cz.9 - Od Aiden'a

Patrzyłem przez chwilę na Damu, próbowałem znaleźć w niej jakieś podobieństwa do ukochanej, nie wiem skąd ten pomysł, przyszedł mi tak po prostu do głowy.
- Ja się nie boję - podszedł do niej z boku Samuraj, a z jej drugiej strony Diana.
- Ja też nie - dodała: - To ty nam pomożesz?
- Tak mała - uśmiechnąłem się do niej, szkoda że z Luną nie doczekaliśmy się córeczki, zawsze o niej marzyłem.
- A kiedy poznamy inne źrebaki? - dopytał Samuraj.
- Wkrótce, zobaczycie...
- Widzisz Aiden, jednak nie jest tak źle - wtrąciła się Damu, spoglądając na dwójkę rodzeństwa, a oni na nią, miałem wrażenie że się porozumieli ze sobą: - No dobra, wracajcie już do kryjówki...
- Ale... - Diana starała się coś powiedzieć, ale Damu jej przerwała.
- Szybko, nie mogą was zauważyć - podeszła do mnie, a źrebaki zawróciły niechętnie i bardzo wolno, wchodząc do środka. Damu skinęła mi łbem i poszła w kierunku krańca gór.
- Musimy porozmawiać - szepnęła gdy podszedłem, szliśmy tak obok siebie.
- O źrebakach? - domyśliłem się.
- Tak... Z Adel nie mogę się porozumieć, a Loki nikomu nie ufa, boję się że coś komuś zrobi... Tak jak wtedy tobie... I spotka go za to kara
- Zaatakował bez powodu...
- Myślał że go skrzywdzisz. Nie wiń go za to... - w oczach Damu pojawiły się łzy.
- Co jest? - zaniepokoiłem się.
- Nic... - odwróciła głowę, milczała, a już po chwili przytuliła się do mnie i nie chciała puścić: - Wszyscy tyle przeżyliśmy... Ale najgorzej miał Loki, został zupełnie sam, gdybym się nie dowiedziała że to mój brat, to już by... Nie żył...
Czułem jej łzy, zmoczyła mi sierść, próbowałem się wyszarpać, nie chciałem żeby Luna nawet myślała że ją zdradzam, co z tego że nie żyła.
- Współczuje, ale puść już - powiedziałem jak najłagodniej umiałem, choć byłem coraz bardziej zdenerwowany, bo nie reagowała.
- Słyszysz?! - wyszarpałem się w końcu.
- Aiden... - spojrzała na mnie zapłakana: - Proszę...
- Co ty chcesz? Możemy się przyjaźnić, ale bez przesady...
- Tylko się do ciebie przytuliłam, chciałam trochę wsparcia od ciebie, niczego więcej!
- Żadnego przytulania.
- Dlaczego? Luna nie żyję, nie możesz jej zdradzić, bo jest martwa...
- Milcz! Chcesz być ze mną?! - wrzasnąłem, to był dla mnie drażliwy temat.
- Nie! - odwróciła gwałtownie łeb, była wściekła.
- Bardzo bym chciała... - powiedziała już po chwili, ponownie na mnie patrząc: - Kocham cię...
Stanąłem jak wryty, nie mogłem uwierzyć własnym uszom, a jej słowa dudniły mi w głowie. Zezłościłem się, nikt nie będzie zastępował mi Luny, a na pewno nie klacz, którą wybrała Dolly.
- Aiden... - przerwała cisze Damu.
- Wynoś się stąd! Nie jesteś tu mile widziana!
- Jak to?! - nastroszyła sierść, zbliżając się gwałtownie.
- Tak to! - odepchnąłem ją od siebie: - Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
- Dlatego że powiedziałam co czuję?!
- Coś mi się wydaje że to wszystko to jedno wielkie kłamstwo, te źrebaki, ty nagle z chęcią dołączenia do stada, chciałaś od początku zastąpić mi Lunę! Jesteś w spisku z Dolly! Chcecie mnie zniszczyć!
- Zwariowałeś... Nie jestem...
- Powiem przywódcą że tu jesteście, wynoście się stąd! - możliwe że właśnie oszalałem, ale znienawidziłem ją za to co powiedziała, wiedziała że nie chcę być z nikim. Jasno jej to wyraziłem. Nie miała prawa mnie kochać.
- Dolly nie miała z tym nic wspólnego! - stanęła dęba.
- No dalej, uderz! Zrań mnie! Będziesz miała tylko większe kłopoty!
- Przestań! Co w ciebie wstąpiło?! - wylądowałam z powrotem na ziemi, w którą zaczęła kopać ze złości.
- To że powinienem trzymać się z daleka od mrocznych koni! - odwróciłem się, odchodząc, Damu odbiegła w stronę groty. Zdenerwowany wróciłem do stada, chcąc o wszystkim zapomnieć, wpadłem na Mitigande.
- Ty też zaczniesz mi truć?!
- Tylko przechodziłam... - wydawała się zdziwiona.
- Jasne, akurat tam gdzie ja! Ciągle przypadkowo jesteś tam gdzie ja! Nie będziemy razem! Z żadną nie będę! - parsknąłem, zbliżając się do niej, musiała się cofać. Zwróciłem na siebie uwagę całego stada, ale nic to.
- Dobrze się czujesz Aiden?
- Idealnie! - pobiegłem do jaskini, by być samemu. Oczywiście ktoś musiał być w środku, padło na Prakereze. Minąłem ją, jakby jej nie było. Podniosła głowę, patrząc w moim kierunku. Byłem zrozpaczony, dręczyła mnie tęsknota i wyrzuty sumienia, nic nie mogło temu zaradzić. Jedyne co mi pozostało to gniew. Już nie chciałem mieć do czynienia z mrocznymi końmi, tylko przypominały mi o Lunie.
- Aiden... Widziałeś gdzieś białego wilka? - spytała Łza, jak zwykle cicho, chciałem ją zignorować, ale zmusiłem się do odpowiedzi.
- Był w górach, goniliśmy go z Damu, raczej tu nie wróci, uciekł daleko po za granice - starałem się mówić normalnie jakby nic mnie nie dręczyło, nie chciałem wyjść na jakąś słabą klacz, taką jak ona na przykład.
- Bardzo była ranna?
- Damu?
- Ten wilk.. - to normalne że miała w oczach łzy, przyzwyczaiłem się, jej oczy były już nawet spuchnięte od ciągłego płaczu.
- Trochę bardzo, ale pewnie się wyliże skoro miała tyle siły by zwiać mrocznej klaczy, zresztą to wilk, czasami jest wytrzymalszy niż taki koń - mówiąc to miałem na myśli Prakereze. Zamilkła, kładąc głowę na ziemi. Myślałem że teraz będę miał spokój, ale przyszła jej siostra, a za nią Marcella i Leon. Trochę się zdziwiłem, bo od dawna ich nie widziałem. Od razu wyszedłem, nie wiadomo kto jeszcze by tu przyszedł, a ja chciałem być sam, ruszyłem więc w las.

Każdy następny dzień mijał podobnie, trochę pobyłem z synem, zamieniłem kilka słów z Miti, dalej gdzieś tam wędrowałem sam, czy zwyczajnie narzekałem na swój los, odwiedzałem Lunę, a raczej miejsce w którym zginęła i tak jak postanowiłem unikałem mrocznych koni, ignorowałem je, tak samo jak siostrzenice, której nie znosiłem. Dolly była dla mnie jak powietrze, co prawda potrafiła nieraz wyprowadzić z równowagi. Były momenty w których myślałem że ją uduszę, ale jakoś to wytrzymałem. Nie mogłem w dalszym ciągu pogodzić się z śmiercią Luny...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz