Menu

niedziela, 26 czerwca 2016

Drugie ja cz.14 - Od Malaiki/Cimeries'a

Biegłam już przez jakiś czas, sapiąc ciężko. Moja kondycja znów dawała się we znaki, ale nie odpuszczałam, musiałam jak najszybciej dotrzeć do stada. Byłam pewna że nie uratuje Cimeries'a sama, potrzebowałam wsparcia. I to jak najszybciej. Czym bardziej się oddalałam, tym bardziej byłam zmęczona, a nogi coraz bardziej odmawiały mi posłuszeństwa. Naiwnie wymachiwałam skrzydłem jakie mi pozostało, jakbym chciałam polecieć. Tak... Latać mogłam chyba tylko w snach, albo z czyjąś pomocą, ale nie sama, już nigdy... To jednak nie było najgorsze. Moja matka stanowiła najgorszy problem, nie mogłam znieść tego że odebrała mi Cimeries'a, że zmusiła go do tego żeby z nią został... Przyspieszyłam, po chwili odkryłam że to wymachiwanie skrzydłem wcale nie jest takie głupie, mogłam wykorzystać je by móc bardziej się rozpędzić, pomagałam sobie w biegu. Aż do momentu w którym upadłam wycieńczona, otarłam sobie nogi o twardą ziemie, brzuch i trochę pysk. Minęło kilka godzin, a do stada było jeszcze daleko. Podniosłam się na siłę, pomagając sobie skrzydłem, dalej szłam, ledwo oddychając. Usłyszałam czyjeś kroki, rozejrzałam się szybko. Okazało się że nie jestem tu sama, śledziło mnie kilka ogierów, do tego widziałam ich już. Byli ze stada Madri.
- Czego chcecie? - spytałam, chciałam unieść głos by wydać się groźniejsza, nie miałam sił. Zresztą ich i tak nie przerażały moje kły, tak jak innych.
- Nieźle jak na taką kalekę - odezwał się jeden z ogierów. Nawet nie starali się mnie otoczyć, widzieli przecież jak bardzo byłam zmęczona. Szli sobie obok, na dodatek szybciej ode mnie.
- Ledwo zipiesz... Dokąd się tak spieszysz? Do stada? - dodał kolejny: - Nie musisz dojść tam natychmiast. To jasne że wcale nie chcesz wracać i zapomnieć o wszystkim.
- Madri przewidziała że spróbujesz wrócić i odbić jej Cimeries'a - wtrącił trzeci.
- Odbić? On wcale nie chciał z nią być! - krzyknęłam, zatrzymując się gwałtownie.
- A skąd możesz to wiedzieć? Spałaś... Prawda jest taka że spodobała mu się Madri bardziej od ciebie, zakochał się w niej.
- Nie uwierzę w to!
- A kto by chciał mieć na głowie kalekę?
- Ja jestem o wiele bardziej warta niż moja matka! - krzyknęłam, poniosło mnie, to za bardzo bolało, nie mogłam pojąć jak własna matka mogła mi odebrać kogoś kogo kocham... Jak? Oberwałam za to w głowę, tak mocno że ogarnęła mnie ciemność i upadłam bezwładnie na ziemie.

Ocknęłam się w środku lasu, najwyraźniej nad ranem, albo jeszcze w nocy. Było dosyć ciemno, a sam las wydawał się obcy. Rozejrzałam się, były tu te ogiery i moja matka. Na jej widok podniosłam się gwałtownie.
- Co mu zrobiłaś?! - krzyknęłam, roześmiała się.
- Serio? Nadal nie rozumiesz? Cimeries jest teraz ze mną i lepiej żebyś się nie wtrącała - zmierzyła mnie wzrokiem, nie mogłam znów spojrzeć nigdzie indziej.
- On cię nie kocha! I nigdy nie będzie!
- Czemu jesteś taka pewna? Wierzysz w to że on miałby być... Z kaleką? - zrobiła taką minę jakby się mną brzydziła, spojrzałam na nią krzywo.
- Na pewno nie chciałby być z takim kimś jak ty - parsknęłam, nie mogłam w to uwierzyć, ale jej nie znosiłam. Choć w głębi duszy czułam że to nadal moja matka.
- Czego mi brakuje? Jestem piękna, silna, a przede wszystkim, nie jestem kaleką, ani mrocznym koniem, jak ty...
- Za to twój charakter jest godny pożałowania.
- Nie pytałam cię o zdanie - zamachnęła się skrzydłem, myślałam że mnie uderzy, ale zatrzymała je: - Twoim zadaniem jest się nie wtrącać, zapomnisz o tym co było, nie odezwiesz się słowem, albo... Przyczynisz się do czyjeś śmierci, właśnie.
- Nic mu nie zrobisz!
- Mówisz o Cimeries'ie? A to zabawne... Ja? Ja miałabym mu coś zrobić? Przecież to mój ukochany - rozłożyła skrzydła: - Mówiłam o członkach stada do którego należysz, jeden po drugim, niewinny, będzie umierał, jak tylko się wtrącisz, jak powiesz choćby jedno słowo o tym co się tu stało. Chyba że nie przeszkadza ci to że będziesz miała kogoś na sumieniu - wzbiła się w powietrze, śmiejąc się przy tym: - Może chociaż w tym będziesz podobna - po czym odleciała. Ogiery odeszły w ślad za nią. A kiedy zostałam sama, zauważyłam obok drzewa martwe źrebie, to chyba było ostrzeżenie. Podniosłam się idąc dalej w stronę stada, zastanawiałam się skąd moja matka miałaby wiedzieć co zrobię... Chyba musiałaby mnie śledzić, ale nikogo nie mogłam wypatrzeć.

Matka nie bez powodu zostawiła mnie w obcym lesie, błądziłam po nim kilka dni, gdybym latała już dawno bym się stąd wydostała. W końcu jednak mi się udało stąd wyjść i wrócić do stada. Weszłam w nocy do jaskini i jak tylko się położyłam to zasnęłam. Rano budząc się natychmiast, pobiegłam szukać przywódców. Niespodziewanie potknęłam się o jakąś klacz, leżącą na ziemi. Była martwa. I na szczęście obca. Ślady krwi widoczne na trawie, wskazywały na to że ktoś ją tu przytargał, poszłam tym śladem, chciałam wiedzieć czy ten ktoś nadal tu jest. To chyba nie był przypadek. Doszłam do tych ogierów ze stada mojej matki, którzy stali obok plaży i patrzyli na mnie jak do nich podchodzę, spodziewali się mnie? Najwyraźniej, zacisnęłam zęby ze złości.
- Jak się domyślasz to kolejne ostrzeżenie - odezwał się jeden z nich.
- Nie próbuj niczego - zagroził drugi: - Wystarczy jeden głupi błąd, a ktoś zginie przez ciebie, i to z twojego stada, a nie obcy.
Poszli w stronę gór, a dwoje z nich wyruszyło do lasu. Nie chciałam mieć nikogo na sumieniu, jak miałabym z tym żyć? Ale Cimeries... Musiałam wyruszyć sama, chociaż spróbować jakoś mu pomóc. O ile chciał tej pomocy... Chociaż go zobaczę...

I wyruszyłam, na miejsce dotarłam trzy dni potem. Próbowałam się zakraść, ale od razu mnie zauważyli i doprowadzili do Madri.
- Chyba się nie zrozumiałyśmy, ale skoro tak... Właśnie w tym momencie ginie któryś z koni...
- Nie! - krzyknęłam: - Nikomu nie powiedziałam...
- Nie tylko o to chodziło, miałaś się nie wtrącać.
- Pozwól mi go zobaczyć... - w oczach pojawiły mi się łzy, ale szybko je powstrzymałam.
- Niech będzie, ale po tym już tu nie wrócisz - ruszyła, a za nią ogiery, które mnie prowadziły. Madri pokazała mi Cimeries'a z daleka, chciałam się z nim spotkać, porozmawiać.
- Teraz już odejdź - uśmiechnęła się szyderczo.
- Cimer... - nie zdążyłam nawet krzyknąć, bo jeden z ogierów złapał mój pysk.
- Chcesz żeby zginął drugi koń? Już jednego masz na sumieniu...
Zawróciła, próbowałam się wyszarpać, ale nie mogłam, w końcu puścili mnie w obcym miejscu.
- On jest mój, zrozum to w końcu, a na dodatek, będziemy mieli wkrótce źrebaczka - zaśmiała się, było po mnie widać, jak bardzo mnie to zabolało. Matka odleciała, ogiery zostały tu ze mną, pilnowali mnie. Nie dając się zbliżyć do ich stada, nie rozumiałam jednego, dlaczego mnie nie atakowali. Może to za sprawą Cimeries'a?
- Wracaj do domu - powiedział gniewnie jeden z nich.
- Nigdzie stąd nie pójdę! - krzyknęłam. Położyłam się na ziemi, nie mogłam znieść tej bezsilności.
- Głupia - parsknął, wracając do grupy ogierów, dyskutowali o czymś między sobą, oddalili się ode mnie, ale nadal strzegli granic. Na noc zmieniali się co kilka godzin. Nie mogłam trafić na moment kiedy wszyscy spali. Do puki tu byłam nie odpuszczali.

Minęło kolejne kilka dni, miałam nadzieje że chociaż Cimeries zauważy tu moją obecność, ale byłam niemal pewna, że Madri będzie go trzymała daleko ode mnie. Dziś znów do mnie przyszła, byłam ciekawa czy Cimeries zauważył, którekolwiek z jej zniknięć.
- Ile jeszcze będziesz marnowała tu czasu? - spytała patrząc na mnie z nienawiścią.
- Chcę się zobaczyć z Cimeries'em, porozmawiać z nim... Nie odejdę stąd do puki...
- To się robi nudne, zaprowadźcie ją do jej stada i nie pozwalajcie jej się oddalić - przerwała mi, kierując swoje słowa do ogierów: - Teraz się przekonasz że nie żartowałam - zmierzyła mnie wzrokiem, tymczasem ogiery złapały mnie za grzywę i zaczęły stąd wyprowadzać. Krzyczałam, szarpałam się, uderzałam ich skrzydłem, do puki mi go nie przytrzymali, udało mi się nawet wykrzyknąć kilka razy "Cimeries". Matka wydawała się jednak nazbyt spokojna, jakby pewna że Cimeries mnie nie usłyszał. Pod koniec drogi z desperacji zraniłam któregoś kłami, kopnął mnie w nogi, tak że runęłam na ziemie, myślałam że mi je połamie.
- Ty!
- Daj spokój... - powstrzymał go drugi przed uderzeniem mnie. Pomógł mi wstać i popchnął w stronę Zatopi, dalej szłam już sama. Byłam wściekła, gdybym mogła latać, nie mogliby mnie tak kontrolować, zwiałabym im, ale nie mogłam, pozostało mi się tylko poddać, lecz nie potrafiłam sobie odpuścić, nigdy. Jak tylko wróciłam do stada, zobaczyłam martwe ciało klaczy i to ze stada. Leżała w trawie, a po jej ranach było widać że zabił ją koń. Chyba miała na imię Keysi. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Stała przy niej starsza klacz, chyba jej matka, z jej pyska nie umiałam odczytać żadnych emocji. Cofnęłam się do tyłu, najpierw doznałam szoku, czułam się temu winna. Zawróciłam do tych ogierów momentalnie, już zagniewana.
- Jak mogliście?! - krzyknęłam.
- Madri cię ostrzegała, ona nie żartuje, nigdy - powiedział jeden z nich: - Zajmij się własnym życiem, a wszystko będzie w porządku.
- Nie daruje wam tego! - krzyknęłam jeszcze głośniej, dziwiłam się samej sobie, pierwszy raz to czułam, chciałam się mścić, a przecież ja nigdy nie...
- Co ty nam możesz zrobić? - zaśmiał się ogier, a zaraz za nim kolejni.
- Nic... - powiedziałam bezsilnie, odchodząc zrezygnowana, chciałam żeby tak myśleli. Było zupełnie inaczej. Chciałam powiedzieć o wszystkim przywódcą, upewniłam się tylko jak najlepiej umiałam że zostałam sama. Wydawało mi się że już mnie nie śledzą, że ich nabrałam, w końcu nigdzie nie mogłam dostrzec choćby jednego z nich, ale coś czułam że za łatwo poszło. Niespodziewanie Cimeries wylądował przede mną, zlękłam się aż, ale po tym wtuliłam się w niego mocno. Myślałam że to sen.
- Malaika... - zdążył tylko tyle powiedzieć i odepchnąć mnie od siebie. Zaraz po tym usłyszeliśmy krzyk, bardziej z gniewu niż bólu, zauważyłam Madri, a za nią chyba całe jej stado.
- Nie tak się umawialiśmy! Teraz pożałujecie oboje! - krzyknęła, konie ruszyły wprost na nas, na domiar złego nasze stado było z tyłu, zupełnie nie przygotowane...


Cimeries (loveklaudia) dokończ 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz