Przebudziłam się w środku nocy, a gdy próbowałam zasnąć, po głowie krążyła mi myśl o ucieczce, nie chciałam opuszczać Zatopi, tylko wyrwać się z jaskini. Miałam dość widoku skał i wciąż nie czułam się najlepiej w towarzystwie innych koni. Podniosłam się z trudem, upadając kilka razy, jakoś oparłam się o ścianę i po woli wyprostowałam nogi. Wyszłam kulejąc dosyć mocno, całe moje ciało było obolałe, ale w końcu mogłam być na zewnątrz. Mogłam nieco pochodzić. Chciałam potrafić się z tego cieszyć... Doszłam aż nad wodospad, położyłam się przy brzegu, wsłuchując się w szum wody, dźwięk był dość kojący, słyszałam go tyle razy w życiu, a teraz dopiero zauważyłam że potrafi uspokoić. I tam też dopiero zasnęłam i chyba pierwszy raz nie śniły mi się koszmary.
Obudziłam się rano, kiedy poczułam na swoim grzbiecie dość chłodny wiatr, przemarzłam nieco. Napiłam się wody, patrząc w swoje obicie, byłam cała ranna na ciele, nawet na pysku miałam rany. Obróciłam się, oglądając się cała, w jaskini nie było takiego światła jak tutaj by zobaczyć jak fatalnie wyglądam, w niektórych miejscach krew skleiła futro, głównie na dole, w okolicy brzucha. To oznaczało że krwawiłam po ocknięciu, bo wcześniej miałam na sobie opatrunki, a później już ich nie chciałam, bo nie chciałam żeby mnie dotykali. Zakryłam się ogonem, rozglądając się wokół, przestraszyłam się możliwością obecności jakiegoś konia. Nikogo nie było. Popłakałam się, nie myślałam o tym wcześniej, ale teraz przyszło mi do głowy że syn Zorro mógł mi coś uszkodzić, może nie będę już mogła mieć źrebiąt. Zresztą nie odważyłabym się na to... Nie chcę już więcej tego czuć...
Od Ulrike
Droga wyjątkowo długo się ciągnęła, a po nich ani śladu. Nie zrobiłam sobie nawet postoju na moment, chciałam ich znaleźć i szybko wrócić. Wykonać to zadanie jakie powierzyła mi Zima. Dzięki temu mogłam czuć się doceniona. Po za tym nie spodziewałam się takiego udanego powrotu do stada. A lepiej było mi być w nim niż tutaj, dlatego się spieszyłam. Do tego z jakiegoś powodu znów chciałam zobaczyć Zorro martwego. Odczuwałam radość z jego widoku, nie chciałam się temu opierać, nienawidziłam go tak samo jak i syna. I kto mi tego zabroni? Zmieniłam kierunek wyprawy i poszłam w to miejsce pełne zwłok. Tym razem przy zwłokach Zorro był i nasz syn, szkoda że nie wydobrzałam na tyle by teraz go zabić. Był sam, to była idealna okazja, jeden moment... Tylko że ojciec uczył go walczyć, nie był wcale taki łatwy do pokonania jak mi się wydawało. Zamierzałam zawrócić puki mnie nie dostrzegł, ale usłyszałam czyjeś kroki. Wokół panowała pustka i grobowa cisza i gdybym nie potrafiła się poruszać bezszelestnie syn pewnie i moje kroki by usłyszał. Stukoty kopyt były coraz wyraźniejsze, ukryłam się. Pewnie ten dorosły już bachor coś planował, może na kogoś czekał? W oddali pojawił się wreszcie przybysz, o dziwo widziałam go stosunkowo niedawno. To był Pedro, tylko co tu robił? Jakoś ciężko mi było uwierzyć że spiskował z moim synem, nie wiedziałam właściwie nic o nim, tylko tyle że Zorro nazwał go Bilberry i że był takim samym draniem jak on. Pedro z początku go nie zauważył, czyli jednak nie mieli ze sobą nic wspólnego. Zatrzymał się przy jakiś zwłokach, pochylił głowę i chyba nawet coś powiedział do tego martwego ogiera, przy którym stał. A syn tymczasem obserwował go. Do puki Pedro wreszcie się ruszył, idąc w jego stronę.
- Czego tu szukasz? - Bilberry zmierzył go wzrokiem.
- Czego tu szukasz? - Bilberry zmierzył go wzrokiem.
- Tak się składa że tutaj leży mój ojciec! - krzyknął na niego.
- Mój też, leży przede mną... I wiesz kto do tego doprowadził?
- Nie ważne, widziałeś... - przerwał, patrząc na to co miał na szyi Bilberry. Nie widziałam tego u niego nigdy wcześniej, nie nosił żadnych naszyjników.
- Skąd to masz?! Co jej zrobiłeś?! - Pedro zbliżył się do niego gwałtownie, uderzył wręcz o niego swoim ciałem, to zderzenie musiało boleć. Nie wiedziałam do końca o co chodzi.
- To takie moje trofeum... - zaśmiał się: - Nawet nie wiesz jak było miło ją posiąść, a potem zabić...
Syn wylądował z hukiem na ziemi, tak gwałtownie uderzył go Pedro, a potem rzucił się na niego, zaczęli się szarpać i walczyć. Pedro kopał go i gryzł, nieraz nacierał na niego całym ciałem, nie zważając na własne rany. Bilberry nie był mu dłużny, Zorro wiele go nauczył, radził sobie równie dobrze jak Pedro. Przewracali się na wzajem i na wzajem walczyli równie gwałtownie i nieustępliwie. Życzyłam synowi jakiegoś potknięcia, żeby Pedro zyskał nagle nad nim przewagę. Chciałam żeby go wykończył.
- Ty bydlaku! Zabiję cię! - przycisnął go do ziemi, znosząc jego kopnięcia. Nawet nie wiedział że ucieszyłam się z tych słów, wreszcie mogłam być pewna że to walka na śmierć i życie.
- Ty?! Mnie?! Chyba sobie kpisz! - syn zrzucił go z siebie i zaatakował od razu, gdy Pedro
wylądował na ziemi. Odepchnął go jakoś, poderwał się stając od razu dęba, Bilberry także, zderzyli się obaj. Pedro trafił go w klatkę piersiową, a Bilberry wcelował w głowę. Ten, który miał zabić mojego syna, nagle opadł z sił, złapał go tylko za naszyjnik zrywając go z jego szyi i upadł. Widziałam szyderczy uśmiech na pysku syna, jednocześnie jeszcze bardziej go nienawidząc, to on miał zginąć. I chciałam żeby tak właśnie się stało, zaślepiła mnie żądza zemsty. Już miał zadać ostatni cios Pedro, ale ja wyskoczyłam z kryjówki, szarżując wprost na niego, byłam zbyt daleko, by zaatakować znienacka. Bilberry z łatwością odskoczył w bok. Zatrzymałam się gwałtownie, dopiero teraz zdając sobie sprawę jaką głupotę popełniłam. Byłam sama przeciwko synowi, bo Pedro stracił już dawno przytomność. Nie bałam się go i nigdy nie będę, ale tu chodziło o zdrowy rozsądek, w moim stanie powinnam unikać walki.
- Miło cię znów widzieć... Mamo... - syn uśmiechnął się do mnie, zaczął mnie okrążać, typowe: - Przemyślałem parę rzeczy i... Chciałbym zacząć wszystko od nowa, jesteś moją matką więc... Mam nadzieje że dasz mi szanse, mimo przeszłości. Nie będę się już nad tobą znęcał...
- Nienawidzę cię i nigdy ci tego nie wybaczę! Nie jestem już twoją matką, ani ty moim synem! - wykrzyknęłam, z nieukrywaną nienawiścią w głosie, przeszywając go wzrokiem, nie spuszczałam z niego oka ani na sekundę.
- Ja nic takiego ci nie zrobiłem! To ojciec bardziej się na tobie wyżywał, ja tylko cię uderzyłem raz czy dwa... Mamo, wróć do mnie, potrzebuje mieć kogoś blisko, tata już nie żyję, ale ty...
Zaśmiałam się nerwowo, chcąc mu pokazać co o tym myślę, chyba sobie ze mnie kpił, miałam wrócić do niego? I udawać że jest moim ukochanym synkiem? Nigdy nim nie był.
- Wolisz tu zginąć czy przystać na moje warunki?!
- A więc to są warunki? - powiedziałam ironicznie. Odwróciłam od niego głowę. A on zbliżył się do mnie, ani drgnęłam, gotowa na jego atak, przyzwyczaiłam się już.
- Od kiedy się urodziłem to... Nigdy mnie nie kochałaś, nie okazałaś mi żadnych uczuć, a ja tego chciałem, chciałem żebyś mnie kochała jak syna, którym jestem... Dlatego cię biłem razem z ojcem, bo on w przeciwieństwie do ciebie mnie kochał. Całe dzieciństwo spędziłem na tym żebyś mnie chociaż przytuliła!
- Ale ja cię nie chciałam! Nie prosiłam się o źrebaka! Nienawidzę twojego ojca i ciebie także! - krzyknęłam na niego, odpychając go od siebie.
- Ach tak?! - uderzył mnie mocno, wywróciłam się na ziemie, a wtedy przycisnął mnie do niej, całym swoim ciężarem.
- Zawsze byłeś taki jak on! - szarpnęłam się, trzymał tak mocno że poczułam przy tym ból.
- Nie prawda! Jak byłem mały to bardzo przeżywałem co robił ci tata... Nie pamiętasz już?! Jak chciałem go powstrzymać...
Oczywiście że pamiętałam, milczałam jednak, patrząc na jego bliznę przy łopatce, to była pamiątka kiedy próbował powstrzymać Zorro, który mnie torturował, rzucał na ściany, kopał... I wtedy ten jeszcze mały ogierek, próbował go odciągnąć, wciąż mu przerywał, wskakiwał pomiędzy nas, aż w końcu oberwał na tyle boleśnie że nie mógł wstać. Nienawidziłam go tak bardzo że nawet wtedy mu nie współczułam, ani teraz nie zważałam na to. Chciałam by cierpiał jak ja i żeby jak ja został wychowany na tego złego, żeby dźwigał ten sam ciężar.
- Nie jestem taki jak on! - zaczął mnie bić, raz po raz, wykrzykując "Nie jestem!". Udało mi się go jakoś uderzyć w czułe miejsce, wyszarpałam się. Zaczęłam biec, a on ruszył za mną.
- Masz rację, jesteś groszy od niego! - wykrzyknęłam, żeby jeszcze bardziej go rozzłościć.
- Zorro nie skrzywdził tyle klaczy co ty i nie był aż tak brutalny - zawołałam, oddalając się z każdą chwilą i widząc jego wściekłość, bo nie mógł biec szybciej. Był bardziej ranny niż ja. Pedro zostawił mu na ciele bardzo dużo pamiątek po walce. Do tego ja byłam odporniejsza na ból niż syn.
Od Shanti
Martwiłam się coraz bardziej o córkę, zniknęła na tak długo, a ja miałam coraz gorsze wyrzuty sumienia, bo zostałam tutaj, razem z Snow'em i Safirą. Wysłałam tylko Szafira na poszukiwania. Bałam się że coś jej się stało, Snow także. Ukochany został z nami, bo ktoś musiał nas chronić, to nie był najlepszy pomysł odejść ze stada. Mogłam porozmawiać z obojgiem przywódców, Danny na pewno nie zgodziłby się na wyrzucenie ze stada Safiry, przecież nic złego nie zrobiła, do tego była jeszcze mała. Może Azura, choć mała, miała rację.
- Mamo, spójrz... - nagle Safi odwróciła moją uwagę, podniosła się z ziemi, Snow ją zatrzymał nim pobiegła.
- Nie widzicie? To Azura - wskazała w dal. Rzeczywiście w naszą stronę szła Azura.
- Córeczko... - podniosłam się z ziemi, upadając po chwili.
- Snow... Idź do niej - poprosiłam partnera, ruszył od razu, a Safira podeszła do mnie.
- Widzisz mamo, mówiłam że nic jej się nie stanie.
Uśmiechnęłam się do małej, a potem spróbowałam znów wstać, na darmo, ale przynajmniej widziałam jak Snow przyszedł z córką, która do mnie nie podeszła, ale z tego co słyszałam, co mówiła tacie, okazało się że Karyme wróciła.
- My też możemy wrócić - powiedziała w pewnym momencie Azura.
- Serio? - wtrąciła się Saf.
- Serio - Azura przewróciła oczami, patrząc na nią krzywo.
- Tłumaczyłam ci już, to nie wina Safiry... - dodałam.
- A niby kogo? - córka spojrzała na mnie niezbyt przyjemnie.
- Dość Azura, nie możesz być wiecznie obrażona, martwiłam się o ciebie, wiesz że nie mogę chodzić, gdzie byłaś?
- W stadzie - odpowiedział za nią Snow, kiedy postanowiła milczeć.
- Właśnie, wszystko opowiedziałam już tacie - dopowiedziała.
- Zostawicie nas na chwilę same? - spojrzałam na Snow'a i Safirę.
- Dobrze, mamo.. - Safira pierwsza odeszła, a Snow poszedł za małą, miał już do niej lepszy stosunek niż wcześniej, wydawało mi się że nawet ją polubił.
- Azura, chodź... - wskazałam jej miejsce obok siebie, podeszła niezbyt chętnie.
- Safira jest członkiem naszej rodziny...
- Nawet nie jesteś jej mamą, tylko moją! - wykrzyknęła.
- Ciii... Wiesz że nie chcę żeby na razie o tym wiedziała.
- To nie sprawiedliwe...
- Ona jest mała, młodsza od ciebie, do tego straciła matkę...
- Ja też, bo ona mi ją odebrała! - córka odwróciła się do mnie tyłem.
- Azura, proszę cię... Chciałabym żebyś traktowała Safire chociaż w połowie tak jak ciebie traktuje Karyme.
- Ale Karyme to moja siostra...
- Safira też...
- Nie prawda - zaprzeczała, uparcie stojąc do mnie tyłem. Westchnęłam lekko, już dawno powinnam jej o czymś powiedzieć, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić. Azura nie wiedziała że Karyme nie jest moją prawdziwą córką, ani jej siostrą.
- No dobrze, ale to nie zmienia faktu że tak czy inaczej należy do rodziny i to nie powód żebyś tak ją traktowała, nikogo nie należy tak traktować... - przerwałam, bo córka odeszła ode mnie kilka kroków i wcale nie zamierzała się zatrzymywać.
- Azura, dokąd idziesz? - spytałam zdziwiona, ignorowała mnie: - Azura! - krzyknęłam, próbując wstać. Jak zwykle, nie mogłam, czułam się bezsilna, zaczęłam wołać za Snow'em i córką na przemian, po woli znikała za horyzontem, mimo moich nawoływań. Kiedy Snow zjawił się przy mnie, od razu poszedł za Azurą.
Od Rosity
Po jakimś czasie weszłam do wody, obmyć rany, a potem na brzeg, oplatając je roślinami, które przywołałam mocą, w ten sposób sama zrobiłam sobie opatrunki. Myślami wciąż byłam przy tym koszmarze, nie umiałam skupić się na niczym innym. Po woli żałowałam że jestem tu sama, gdy byłam z kimś, zmuszał mnie przynajmniej do rozmowy.
- Rosita... Czemu wyszłaś bez słowa? - niespodziewanie usłyszałam głos mamy, musiałam mocno się pogrążyć w myślach żeby nie słyszeć jak tu biegnie i to z tatą.
- Nic mi nie jest... - spuściłam głowę i mocno skuliłam uszy.
- Zostawię was na chwilę same, muszę powiedzieć reszcie że się znalazła - tata odszedł od nas, oglądając się jeszcze do tyłu.
- Jakiej reszcie? Myśleliście że ucieknę? - zdziwiłam się, patrząc z pod grzywy na mamę, wydawało się że jest lepiej, bo od ocknięcia na nikogo nie spojrzałam tak jak w tym momencie.
- Nie... Po prostu bałam się że coś ci się stało - mama podeszła do mnie bliżej, chciała mnie przytulić, ale po woli cofałam się do tyłu.
- Spanikowałam i kazałam innym cię szukać, twój tata miał rację że nie potrzebnie. Dlaczego wyszłaś? Jeszcze nie wydobrzałaś, powinien ktoś przy tobie być, w razie czego... - mówiła dalej, a ja znów spuściłam wzrok. Chyba jednak wolałam być sama.
- Chciałam pobyć sama... Nie musicie przy mnie czuwać...
- Powiedź, co się na prawdę wydarzyło, po zwykłym pobiciu tak byś się nie zachowywała.
- Nic... - cofnęłam się do tyłu.
- Powiedź, chcę ci jakoś pomóc córeczko - nalegała. Nie chciałam nawet tego pamiętać, a co dopiero się zwierzać, zrobiłam to przy Karyme, ale ona wiedziała, a rodzice nie wiedzą i wolę żeby nie wiedzieli, ani nikt inny.
- Przejdzie mi, wszystko mnie boli dlatego wolę żebyście mnie nie dotykali... - spojrzałam znów na mamę, miała w oczach łzy, dlaczego nie wyczuwałam jej emocji? Potrafiłam to od źrebaka, a teraz nie udawało mi się to przy żadnym koniu.
- Nie martw się mamo, wszystko jest dobrze - skłamałam, uśmiechając się na siłę: - Zostawisz mnie samą, chcę odpocząć przy wodospadzie... - położyłam się już. Mama nie zamierzała odejść, a za chwilę pewnie przyjdzie też tata.
Od Ulrike
Zgubiłam syna, wracając do zadania jakie powierzyła mi przywódczyni. Sądziłam że potrwa to kolejne kilka dni. A kiedy myślami byłam przy odpoczynku, natknęłam się na niebieską klaczkę idącą w moją stronę, a w oddali zdaje się ktoś ją nawoływał.
- Masz na imię Azura? - spytałam, słysząc gdzieś daleko jej imię.
- To nie twoja sprawa - chciała mnie wyminąć, stanęłam jej na drodze, mierząc ją wzrokiem, nie była mi dłużna, jej spojrzenie było równie złowrogie co moje.
- Widzę że masz charakterek...
- Przepuść mnie!
- Nie radziłabym ci tam iść - właśnie stamtąd wracałam, a dla małej nie byłoby to najprzyjemniejsze wspomnienie, widzieć tyle zwłok i jeszcze spotkać mojego syna...
- Azura, czemu sobie poszłaś? - podszedł do nas dość duży ogier, albinos. Dopiero po chwili go poznałam.
- Snow, dobrze że jesteś, tak się składa że was szukam - zaczęłam.
- A po co?
- Dowiesz się na miejscu, chodźmy... - ominęłam klaczkę, nie przepadałam za źrebakami, to chyba przez mojego syna... Nie wiedziałam, po prostu ich nie lubiłam.
- A dokąd idziemy? - Snow wziął małą na grzbiet, pomimo jej protestów.
- Do was, Zima chcę żebyście wrócili, chcę was przeprosić za wszystko... Nie wiem za co dokładnie i dlaczego odeszliście, tego nie mówiła... - zaczęłam, zbliżając się wraz z Snow'em do Shanti i jakieś karej klaczki, która... Chyba miałam omamy, bo klaczka wyglądała mi jak mała kopia Shady. Zamrugałam kilka razy oczami, stanęłam, nie wiedząc czy iść dalej i o co tu chodzi, to mógł być duch?
- Czemu stoimy? - spytał Snow, Azura zeskoczyła nagle z jego grzbietu, myślałam że połamie sobie nogi, zrobiła to zbyt gwałtownie i zupełnie nie ostrożnie. Odbiegła od niego.
- Azura wracaj! - Snow ruszył za nią, zostawiając mnie samą. A chciałam go spytać czy widzi tą klaczkę tak jak ja.
Od Rosity
Zasnęłam jakoś słysząc rozmowy rodziców, nim pogrążyłam się w głębszym śnie tata przekonał mamę żeby poszła z nim się przejść. Nie spałam nigdy w środku dnia, ale tak jakoś wyszło, myślałam że mi ulży i sen jakoś ukoi nachodzące mnie myśli. Nic z tego, miałam koszmary, z których od razu się rozbudziłam. Po czym starałam się uspokoić oddech, sapałam ciężko. Przestraszyłam się nagle, zauważając cień na ziemi, poderwałam głowę, oglądając się do tyłu i jednocześnie podnosząc się gwałtownie.
- To tylko ja - okazało się że to Karyme.
- Mama cię tu wysłała czy...
- To też, martwi się o ciebie, zresztą nie tylko, ciągle chce być przy kimś z was, nie wiem co jej się nagle stało. Żebyś widziała jak zareagowała gdy cię nie było.
- Nie musisz przy mnie czuwać - położyłam się znów na ziemi.
- Ja też się martwię... - Karyme położyła się blisko mnie, tym razem się nie odsunęłam i nawet spojrzałam na nią.
- Będzie dobrze... - ją też chciałam uspokoić, choć do końca nie wiedziałam co czuje, musiałam kierować się tylko tym co widziałam. Uśmiechnęłam się lekko, jakbym cieszyła się z tego że jest przy mnie mimo wszystko, przynajmniej chciałam żeby tak myślała, w końcu to moja przyjaciółka.
- Oby. Może przyniosę ci trochę ziół na wzmocnienie? - podniosła się, a ledwo co się położyła.
- Tak... - odwróciłam wzrok w stronę gór. Karyme już poszła. Wiedziałam już że nie zostawią mnie samą, na dodatek nie chciałam tu tak leżeć. Na pewno przychodziły tu konie, a że większość czasu przespałam nie widziałam ich, ale one na pewno na mnie spoglądały, jak w jaskini. Może nawet zastanawiały się co się stało, na pewno wiedzieli, nie trudno się domyślić. Wstałam, upewniając się że jestem sama, podreptałam jakoś w stronę plaży, całe ciało miałam obolałe. I choć wolałabym pobiec nie był to najlepszy pomysł, tylko bym sobie zaszkodziła.
wylądował na ziemi. Odepchnął go jakoś, poderwał się stając od razu dęba, Bilberry także, zderzyli się obaj. Pedro trafił go w klatkę piersiową, a Bilberry wcelował w głowę. Ten, który miał zabić mojego syna, nagle opadł z sił, złapał go tylko za naszyjnik zrywając go z jego szyi i upadł. Widziałam szyderczy uśmiech na pysku syna, jednocześnie jeszcze bardziej go nienawidząc, to on miał zginąć. I chciałam żeby tak właśnie się stało, zaślepiła mnie żądza zemsty. Już miał zadać ostatni cios Pedro, ale ja wyskoczyłam z kryjówki, szarżując wprost na niego, byłam zbyt daleko, by zaatakować znienacka. Bilberry z łatwością odskoczył w bok. Zatrzymałam się gwałtownie, dopiero teraz zdając sobie sprawę jaką głupotę popełniłam. Byłam sama przeciwko synowi, bo Pedro stracił już dawno przytomność. Nie bałam się go i nigdy nie będę, ale tu chodziło o zdrowy rozsądek, w moim stanie powinnam unikać walki.
- Miło cię znów widzieć... Mamo... - syn uśmiechnął się do mnie, zaczął mnie okrążać, typowe: - Przemyślałem parę rzeczy i... Chciałbym zacząć wszystko od nowa, jesteś moją matką więc... Mam nadzieje że dasz mi szanse, mimo przeszłości. Nie będę się już nad tobą znęcał...
- Nienawidzę cię i nigdy ci tego nie wybaczę! Nie jestem już twoją matką, ani ty moim synem! - wykrzyknęłam, z nieukrywaną nienawiścią w głosie, przeszywając go wzrokiem, nie spuszczałam z niego oka ani na sekundę.
- Ja nic takiego ci nie zrobiłem! To ojciec bardziej się na tobie wyżywał, ja tylko cię uderzyłem raz czy dwa... Mamo, wróć do mnie, potrzebuje mieć kogoś blisko, tata już nie żyję, ale ty...
Zaśmiałam się nerwowo, chcąc mu pokazać co o tym myślę, chyba sobie ze mnie kpił, miałam wrócić do niego? I udawać że jest moim ukochanym synkiem? Nigdy nim nie był.
- Wolisz tu zginąć czy przystać na moje warunki?!
- A więc to są warunki? - powiedziałam ironicznie. Odwróciłam od niego głowę. A on zbliżył się do mnie, ani drgnęłam, gotowa na jego atak, przyzwyczaiłam się już.
- Od kiedy się urodziłem to... Nigdy mnie nie kochałaś, nie okazałaś mi żadnych uczuć, a ja tego chciałem, chciałem żebyś mnie kochała jak syna, którym jestem... Dlatego cię biłem razem z ojcem, bo on w przeciwieństwie do ciebie mnie kochał. Całe dzieciństwo spędziłem na tym żebyś mnie chociaż przytuliła!
- Ale ja cię nie chciałam! Nie prosiłam się o źrebaka! Nienawidzę twojego ojca i ciebie także! - krzyknęłam na niego, odpychając go od siebie.
- Ach tak?! - uderzył mnie mocno, wywróciłam się na ziemie, a wtedy przycisnął mnie do niej, całym swoim ciężarem.
- Zawsze byłeś taki jak on! - szarpnęłam się, trzymał tak mocno że poczułam przy tym ból.
- Nie prawda! Jak byłem mały to bardzo przeżywałem co robił ci tata... Nie pamiętasz już?! Jak chciałem go powstrzymać...
Oczywiście że pamiętałam, milczałam jednak, patrząc na jego bliznę przy łopatce, to była pamiątka kiedy próbował powstrzymać Zorro, który mnie torturował, rzucał na ściany, kopał... I wtedy ten jeszcze mały ogierek, próbował go odciągnąć, wciąż mu przerywał, wskakiwał pomiędzy nas, aż w końcu oberwał na tyle boleśnie że nie mógł wstać. Nienawidziłam go tak bardzo że nawet wtedy mu nie współczułam, ani teraz nie zważałam na to. Chciałam by cierpiał jak ja i żeby jak ja został wychowany na tego złego, żeby dźwigał ten sam ciężar.
- Nie jestem taki jak on! - zaczął mnie bić, raz po raz, wykrzykując "Nie jestem!". Udało mi się go jakoś uderzyć w czułe miejsce, wyszarpałam się. Zaczęłam biec, a on ruszył za mną.
- Masz rację, jesteś groszy od niego! - wykrzyknęłam, żeby jeszcze bardziej go rozzłościć.
- Zorro nie skrzywdził tyle klaczy co ty i nie był aż tak brutalny - zawołałam, oddalając się z każdą chwilą i widząc jego wściekłość, bo nie mógł biec szybciej. Był bardziej ranny niż ja. Pedro zostawił mu na ciele bardzo dużo pamiątek po walce. Do tego ja byłam odporniejsza na ból niż syn.
Od Shanti
Martwiłam się coraz bardziej o córkę, zniknęła na tak długo, a ja miałam coraz gorsze wyrzuty sumienia, bo zostałam tutaj, razem z Snow'em i Safirą. Wysłałam tylko Szafira na poszukiwania. Bałam się że coś jej się stało, Snow także. Ukochany został z nami, bo ktoś musiał nas chronić, to nie był najlepszy pomysł odejść ze stada. Mogłam porozmawiać z obojgiem przywódców, Danny na pewno nie zgodziłby się na wyrzucenie ze stada Safiry, przecież nic złego nie zrobiła, do tego była jeszcze mała. Może Azura, choć mała, miała rację.
- Mamo, spójrz... - nagle Safi odwróciła moją uwagę, podniosła się z ziemi, Snow ją zatrzymał nim pobiegła.
- Nie widzicie? To Azura - wskazała w dal. Rzeczywiście w naszą stronę szła Azura.
- Córeczko... - podniosłam się z ziemi, upadając po chwili.
- Snow... Idź do niej - poprosiłam partnera, ruszył od razu, a Safira podeszła do mnie.
- Widzisz mamo, mówiłam że nic jej się nie stanie.
Uśmiechnęłam się do małej, a potem spróbowałam znów wstać, na darmo, ale przynajmniej widziałam jak Snow przyszedł z córką, która do mnie nie podeszła, ale z tego co słyszałam, co mówiła tacie, okazało się że Karyme wróciła.
- My też możemy wrócić - powiedziała w pewnym momencie Azura.
- Serio? - wtrąciła się Saf.
- Serio - Azura przewróciła oczami, patrząc na nią krzywo.
- Tłumaczyłam ci już, to nie wina Safiry... - dodałam.
- A niby kogo? - córka spojrzała na mnie niezbyt przyjemnie.
- Dość Azura, nie możesz być wiecznie obrażona, martwiłam się o ciebie, wiesz że nie mogę chodzić, gdzie byłaś?
- W stadzie - odpowiedział za nią Snow, kiedy postanowiła milczeć.
- Właśnie, wszystko opowiedziałam już tacie - dopowiedziała.
- Zostawicie nas na chwilę same? - spojrzałam na Snow'a i Safirę.
- Dobrze, mamo.. - Safira pierwsza odeszła, a Snow poszedł za małą, miał już do niej lepszy stosunek niż wcześniej, wydawało mi się że nawet ją polubił.
- Azura, chodź... - wskazałam jej miejsce obok siebie, podeszła niezbyt chętnie.
- Safira jest członkiem naszej rodziny...
- Nawet nie jesteś jej mamą, tylko moją! - wykrzyknęła.
- Ciii... Wiesz że nie chcę żeby na razie o tym wiedziała.
- To nie sprawiedliwe...
- Ona jest mała, młodsza od ciebie, do tego straciła matkę...
- Ja też, bo ona mi ją odebrała! - córka odwróciła się do mnie tyłem.
- Azura, proszę cię... Chciałabym żebyś traktowała Safire chociaż w połowie tak jak ciebie traktuje Karyme.
- Ale Karyme to moja siostra...
- Safira też...
- Nie prawda - zaprzeczała, uparcie stojąc do mnie tyłem. Westchnęłam lekko, już dawno powinnam jej o czymś powiedzieć, ale jakoś nie potrafiłam tego zrobić. Azura nie wiedziała że Karyme nie jest moją prawdziwą córką, ani jej siostrą.
- No dobrze, ale to nie zmienia faktu że tak czy inaczej należy do rodziny i to nie powód żebyś tak ją traktowała, nikogo nie należy tak traktować... - przerwałam, bo córka odeszła ode mnie kilka kroków i wcale nie zamierzała się zatrzymywać.
- Azura, dokąd idziesz? - spytałam zdziwiona, ignorowała mnie: - Azura! - krzyknęłam, próbując wstać. Jak zwykle, nie mogłam, czułam się bezsilna, zaczęłam wołać za Snow'em i córką na przemian, po woli znikała za horyzontem, mimo moich nawoływań. Kiedy Snow zjawił się przy mnie, od razu poszedł za Azurą.
Od Rosity
Po jakimś czasie weszłam do wody, obmyć rany, a potem na brzeg, oplatając je roślinami, które przywołałam mocą, w ten sposób sama zrobiłam sobie opatrunki. Myślami wciąż byłam przy tym koszmarze, nie umiałam skupić się na niczym innym. Po woli żałowałam że jestem tu sama, gdy byłam z kimś, zmuszał mnie przynajmniej do rozmowy.
- Rosita... Czemu wyszłaś bez słowa? - niespodziewanie usłyszałam głos mamy, musiałam mocno się pogrążyć w myślach żeby nie słyszeć jak tu biegnie i to z tatą.
- Nic mi nie jest... - spuściłam głowę i mocno skuliłam uszy.
- Zostawię was na chwilę same, muszę powiedzieć reszcie że się znalazła - tata odszedł od nas, oglądając się jeszcze do tyłu.
- Jakiej reszcie? Myśleliście że ucieknę? - zdziwiłam się, patrząc z pod grzywy na mamę, wydawało się że jest lepiej, bo od ocknięcia na nikogo nie spojrzałam tak jak w tym momencie.
- Nie... Po prostu bałam się że coś ci się stało - mama podeszła do mnie bliżej, chciała mnie przytulić, ale po woli cofałam się do tyłu.
- Spanikowałam i kazałam innym cię szukać, twój tata miał rację że nie potrzebnie. Dlaczego wyszłaś? Jeszcze nie wydobrzałaś, powinien ktoś przy tobie być, w razie czego... - mówiła dalej, a ja znów spuściłam wzrok. Chyba jednak wolałam być sama.
- Chciałam pobyć sama... Nie musicie przy mnie czuwać...
- Powiedź, co się na prawdę wydarzyło, po zwykłym pobiciu tak byś się nie zachowywała.
- Nic... - cofnęłam się do tyłu.
- Powiedź, chcę ci jakoś pomóc córeczko - nalegała. Nie chciałam nawet tego pamiętać, a co dopiero się zwierzać, zrobiłam to przy Karyme, ale ona wiedziała, a rodzice nie wiedzą i wolę żeby nie wiedzieli, ani nikt inny.
- Przejdzie mi, wszystko mnie boli dlatego wolę żebyście mnie nie dotykali... - spojrzałam znów na mamę, miała w oczach łzy, dlaczego nie wyczuwałam jej emocji? Potrafiłam to od źrebaka, a teraz nie udawało mi się to przy żadnym koniu.
- Nie martw się mamo, wszystko jest dobrze - skłamałam, uśmiechając się na siłę: - Zostawisz mnie samą, chcę odpocząć przy wodospadzie... - położyłam się już. Mama nie zamierzała odejść, a za chwilę pewnie przyjdzie też tata.
Od Ulrike
Zgubiłam syna, wracając do zadania jakie powierzyła mi przywódczyni. Sądziłam że potrwa to kolejne kilka dni. A kiedy myślami byłam przy odpoczynku, natknęłam się na niebieską klaczkę idącą w moją stronę, a w oddali zdaje się ktoś ją nawoływał.
- Masz na imię Azura? - spytałam, słysząc gdzieś daleko jej imię.
- To nie twoja sprawa - chciała mnie wyminąć, stanęłam jej na drodze, mierząc ją wzrokiem, nie była mi dłużna, jej spojrzenie było równie złowrogie co moje.
- Widzę że masz charakterek...
- Przepuść mnie!
- Nie radziłabym ci tam iść - właśnie stamtąd wracałam, a dla małej nie byłoby to najprzyjemniejsze wspomnienie, widzieć tyle zwłok i jeszcze spotkać mojego syna...
- Azura, czemu sobie poszłaś? - podszedł do nas dość duży ogier, albinos. Dopiero po chwili go poznałam.
- Snow, dobrze że jesteś, tak się składa że was szukam - zaczęłam.
- A po co?
- Dowiesz się na miejscu, chodźmy... - ominęłam klaczkę, nie przepadałam za źrebakami, to chyba przez mojego syna... Nie wiedziałam, po prostu ich nie lubiłam.
- A dokąd idziemy? - Snow wziął małą na grzbiet, pomimo jej protestów.
- Do was, Zima chcę żebyście wrócili, chcę was przeprosić za wszystko... Nie wiem za co dokładnie i dlaczego odeszliście, tego nie mówiła... - zaczęłam, zbliżając się wraz z Snow'em do Shanti i jakieś karej klaczki, która... Chyba miałam omamy, bo klaczka wyglądała mi jak mała kopia Shady. Zamrugałam kilka razy oczami, stanęłam, nie wiedząc czy iść dalej i o co tu chodzi, to mógł być duch?
- Czemu stoimy? - spytał Snow, Azura zeskoczyła nagle z jego grzbietu, myślałam że połamie sobie nogi, zrobiła to zbyt gwałtownie i zupełnie nie ostrożnie. Odbiegła od niego.
- Azura wracaj! - Snow ruszył za nią, zostawiając mnie samą. A chciałam go spytać czy widzi tą klaczkę tak jak ja.
Od Rosity
Zasnęłam jakoś słysząc rozmowy rodziców, nim pogrążyłam się w głębszym śnie tata przekonał mamę żeby poszła z nim się przejść. Nie spałam nigdy w środku dnia, ale tak jakoś wyszło, myślałam że mi ulży i sen jakoś ukoi nachodzące mnie myśli. Nic z tego, miałam koszmary, z których od razu się rozbudziłam. Po czym starałam się uspokoić oddech, sapałam ciężko. Przestraszyłam się nagle, zauważając cień na ziemi, poderwałam głowę, oglądając się do tyłu i jednocześnie podnosząc się gwałtownie.
- To tylko ja - okazało się że to Karyme.
- Mama cię tu wysłała czy...
- To też, martwi się o ciebie, zresztą nie tylko, ciągle chce być przy kimś z was, nie wiem co jej się nagle stało. Żebyś widziała jak zareagowała gdy cię nie było.
- Nie musisz przy mnie czuwać - położyłam się znów na ziemi.
- Ja też się martwię... - Karyme położyła się blisko mnie, tym razem się nie odsunęłam i nawet spojrzałam na nią.
- Będzie dobrze... - ją też chciałam uspokoić, choć do końca nie wiedziałam co czuje, musiałam kierować się tylko tym co widziałam. Uśmiechnęłam się lekko, jakbym cieszyła się z tego że jest przy mnie mimo wszystko, przynajmniej chciałam żeby tak myślała, w końcu to moja przyjaciółka.
- Oby. Może przyniosę ci trochę ziół na wzmocnienie? - podniosła się, a ledwo co się położyła.
- Tak... - odwróciłam wzrok w stronę gór. Karyme już poszła. Wiedziałam już że nie zostawią mnie samą, na dodatek nie chciałam tu tak leżeć. Na pewno przychodziły tu konie, a że większość czasu przespałam nie widziałam ich, ale one na pewno na mnie spoglądały, jak w jaskini. Może nawet zastanawiały się co się stało, na pewno wiedzieli, nie trudno się domyślić. Wstałam, upewniając się że jestem sama, podreptałam jakoś w stronę plaży, całe ciało miałam obolałe. I choć wolałabym pobiec nie był to najlepszy pomysł, tylko bym sobie zaszkodziła.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz