-Ty...zabiję Cię!- wrzasnąłem uderzając ją z całen siły skrzydłem, uderzyła o ziemię z hukiem
-Ejej...Tobie też radzę uważać- ostrzegła wbijając we mnie wzrok
-Myślisz że się boję?- uśmiechnąłem się szyderczo, rozłożyłem skrzydła chodząc naokoło niej
-Powinieneś, poza tą swoją beznadziejną furią nic więcej nie potrafisz zdziałać skarbie- podniosła się otrzepując z piachu, zbliżyła się o kilka kroków
-Nie zbliżaj się- odsunąłem ją skrzydłem
-Boisz się mnie kochanie?
-Chyba sobie kpisz?- zaśmiałem się, ja? jej? to chyba jakieś żarty, myślałem że padnę ze śmiechu- zabiłbym Cię zanim byś zdążyła zareagować...masz to cofnąć!- wskazałem na Malaike
-Bo co?
-Bo będziesz tego żałować do końca życia, nie zabiję Cię, ale sprawię że będziesz cierpieć do ostatnich swoich dni
-Nie bądź taki chop do przodu ogierasku, nie wiesz do czego jestem zdolna
-A Ty nie wiesz do czego ja- przeszyłem ją wzrokiem, ledwie co powstrzymywałem się przed furią
-Oj przystojniaczku, po co strzępić swoje nerwy przez jedną beznadziejną kalekę? hmyyy?
-Zejdź mi najlepiej z oczu- minąłem ją przechodząc do Malaiki, szturchnąłem ją dosyć mocno
-Malaika...ej, obudź się- bez skutecznie, nawet kiedy uniosłem jej łeb i opuściłem na łeb, nawet nie zareagowała.
-Wiesz co...- Madri podeszła do mnie lekko muskając mój bok
-Czego?- pasknąłem
-Mam taką propozycję...cofnę to co jej zrobiłam i pozwolę odejść...ale pod jednym warunkiem
-Jakim?
-Zostaniesz moim partnerem i zostaniesz ojciem moich źrebaków
-Że co?!
-Dobrze słyszysz, więc co?- zacząłem się wachać, Malaika zaczęła coś dla mnie znaczyć, nie chciałem jej śmierci, lepiej aby żyła bezemnie niż aby umarła...szybko o mnie zapomni, ale jak sobie nie poradzi z jednym skrzydłem? nie no, musi dać sobie radę.
-Propozycja zaraz przestanie być aktualna, zastanawiaj się szybciej
-Na pewno to cofniesz i pozwolisz jej odejść?
-Tak
-Przysięgnij
-Nie przesa....
-Przysięgnij!
-No dobrze, już dobrze, przysięgam
-To się zgadzam
-No i fantastycznie- wtuliła się we mnie gwatłownie, muskając moją szyję, myślałem że zaraz dostanę skrętu jelit, no ale jeśli Malaika ma żyć to zniosę wszystko.
-Teraz to cofnij
-Proszę bardzo- jej oczy lekko błysnęły, i jak na zawołanie Malaika się wybudziła
-Jesteś wolna, możesz sobie iść- Madri położyła na mnie swoje skrzydło
-Co? ale...Cimeries?
-Jesteś wolna, będziesz żyć....wracaj do stada
-A Ty?
-Ja...mną się nie przjmuj, już nie musisz znosić mojego charakteru
-Nie zostawię Cię, a na pewno nie z nią
-Malaika proszę...
-Nie słyszysz co On mówi?...wyjazd mi stąd- patrzyłem jeszcze na Malaike, zauważyłem jej szklane oczy, w końcu też się podniosła, przeszła obok mnie na chwilę przystając.
-Pomogę Ci- szepnęła na ucho- i dziękuję- uśmiechnęła się lekko i odbiegła, patrzyłem jeszcze jak znika za drzewami, westchnąłem ciężko.
-Pora przedstawić Cię mojemu stadu, oj zdziwią się kogo to będę mieć przy swoim boku, i lepiej aby żadna klacz nie próbowała mi się o Ciebie zbliżyć, bo inaczej skończy marnie- zaśmiała się radośnie, czasami zachowywała się jak chora psychicznie, te jej napady śmiechu, zupełnie nieuwzględnione, czasami to rozumiem, miała powód, ale bywało że i bez niego miała takie napady.
Poszedłem za nią w prost do stada, trochę liczyło ale większość to były ogiery.
W śród klaczy i źrebiąt, zobaczyłem tą samą kacz co na nią wpadłem, spojrzała w moją stronę, ale kiedy Madri skierowała swój wzrok w ich stronę, szybko go spuściła.
-Poznaj moich synów- zatrzymaliśmy się przy grupie ogierów- Tren, Oliver, Isant i Pablo, do mnie- zawołała, na przeciw wyszły nam cztery duże ogiery, trójka z nich posiadała skrzydła, tylko jeden z nich ich nie miał i najbardziej się wyróżniał, jasnosiwy, niemalże biały z czerwonymi "cieniami" na nogach, pysku i grzywie która była krótka i stojąca, przez jego grzbiet biegła też czarna pręga, oczy miał błękitne tylko że jedna tęczówka miała lekkie, czerwone zabarwienie, a przez jego pysk biegła blizna, od ucha, przez polik aż po chrapy.
-Od lewej, Tren, Oliver, Pablo i Isant- przedstawiła ich podchodząc do synów- moi ukochani synkowie, stanęła akurat przy Isancie, przy tym ogierze który zwrócił moją uwagę, spojrzał z góry na matkę niezbyt przyjemnym wzrokiem, wyglądał jakby się zmuszał do tego aby tu stać.
-A ten to kto?- spytał jeden z nich
-Cimeries...mój nowy partner a wasz ojczym- podniosła dumnie łeb zbliżając się do mnie
-Kolejny?- Isant przewrócił oczami parskając przy tym lekko
-Tak, kolejny...tym razem czegoś wart, a Ty co? znów masz zamiar się bulwersować?!
-Ja? ależ skądże matko
-Więcej pyskuj zakało rodziny, zejdź mi najlepiej z oczu!
-I z wielką chęcią- parsknął idąc w swoją stronę, a dokładniej to w stronę klaczy, kątem oka widziałem że podchodzi do tej znajomej mi klaczy, przytula ją lekko i o czymś rozmawia. Szybko jednak odwróciłem od nich wzrok kiedy to Madri pociągnęła mnie za grzywę.
-Chodź, pokażę Ci nasze miejsce do spania- zaczęła mnie gdzieś ciągnąć, chcąc nie chcąc musiałem za nią poleźć.
Zaprowadziła mnie do jakiejś jaskini, niewielkiej, jej wejście zasłaniały lniany i wiszące kwiaty, prowadziła mnie do środka, podłoże w połowie było wyścielone mchem, na końcu z ziemi wybijała woda, leciutko nawadniając roślinność tutaj się znajdującą, na ścianie wisiał też mnustwo wisiorków z kamieni szlachetnych, a na pułecce skalnej stały małe buteleczki z czymś kolorowym w środku.
-Jesteś jakąś szamanką czy co?- zakpiłem patrząc na to wszystko
-Być może- uśmiechnęła się, przetarła się o mój bok i złapała za grzywę przyciągając do siebie
-Jest tutaj spokojnie, miło...nikt nam nie będzie przeszkadzał- doskonale wiedziałem o co jej chodzi, aż mnie skręcało w środku na samą myśl, ale jeśli jej się sprzeciwię to może wysłać kogoś po Malaike i coś jej zrobią, a ja nawet nie zdąże zareagować na czas.
-Pierwszy raz to robisz że taki spięty jesteś?- przejechała mi po grzbiecie swoim skrzydłem, nic dziwnego że spięty jestem, to raczej ze złości do niej. Westchnąłem i w końcu poszedłem za nią, byleby nie było z tego źrebaków...
Malaika [zima999] ^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz