Menu

sobota, 24 września 2016

Szczęście cz.3 - Od Wichy, Shanti, Szafira, Azury, Tori, Rosity

Od Wichy
Ulrike zniknęła, pewnie się gdzieś zgubiła na tych poszukiwaniach. Z każdym dniem widziałam dla siebie szanse powrotu na stanowisko. Tęskniłam już za Zimą, kiedyś się przyjaźniłyśmy, chciałam by było jak dawniej, teraz unikałyśmy. Nikogo właśzaciwie nie miałam, więc każdy dzień spędzałam samotnie, bądź na luźnych rozmowach z członkami stada, ale nigdy nie były to jakieś szczególne relacje. Zamierzałam czekać jeszcze kilka dni, jak nie wróci to porozmawiam z Zimą, może znów mnie przyjmie na swoją doradczynie, Ulrike też przyjęła dwukrotnie, powinna być sprawiedliwa w tej kwestii i mi także dać drugą szanse. Ale czy będzie?
Dzień zaczął się spokojnie, wyszłam wraz z stadem z jaskini i poszłam paść się na łąkę, monotonia. Niektóre klacze wymieniły ze mną kilka plotek, słuchałam ich w pół zainteresowana, w pół zamyślona, aż wyłapałam coś o tym że wczoraj dołączył ktoś nowy. Nic wielkiego. W południe poszłam nad wodospad nieco się ochłodzić, było tam już kilka koni przede mną, w dodatku te mroczne źrebaki. I Shanti z rodziną, z chęcią bym się z nią zamieniła, nawet gdyby to oznaczało bycie kaleką. Miała partnera i źrebaki, nawet jedno swoje, które dosłownie wczoraj dorosło. Kręcił się przy nich jeszcze Szafir i inna niebieska klacz, chyba Nirmeri, nie bardzo się orientowałam w nowszych członkach stada. Tą dwójkę też można było zaliczyć do tej rodzinki. Obserwowałam ich, pijąc wodę, wesoło rozmawiali, a źrebaki bawiły się między sobą, wkrótce odbiegły do reszty źrebiąt. Z tymi mrocznymi nie wszystkie chciały się bawić. Weszłam do wody, słońce odpowiednio ją nagrzało by można w niej było nieco pozanurzać nogi, wpatrywałam się w wodospad, jednym uchem podsłuchując o czym rozmawiają. I tak dowiedziałam się że Azura wczoraj dokądś poszła, po za granice stada. Spuściłam na chwilę łeb, zamyślona, zauważyłam że woda się rusza, jakby ktoś z niej pił, słyszałam nawet chlust, ale nie usłyszałam kroków tego konia. To chyba była ta nowa pegazica. Spieszyła się.
- O, Alegria - podszedł do niej Szafir, od razu przestała pić.
- Miałaś mi powiedzieć dlaczego Az nie chcę wrócić, ale nie mogłem cię znaleźć, dobrze że jesteś - mówił dalej.
- Nie zapomniałam o tym, ale... Powiem ci może później, po co mam wam przerywać - uśmiechnęła się, wskazując łbem na resztę. Chyba ignorowali moją obecność, nie ważne.
- Właściwie to my rozmawialiśmy właśnie o Azurze - odezwała się Shanti: - Gdzie ona jest?
- Nie chciałabym wam psuć humoru, ale... - zaczęła, od razu przypuściłam że wydarzyło się coś złego. Odwróciłam głowę w jej stronę, wcześniej przypatrywałam się nowej kontem oka.
- Ona nie żyję - pegazica położyła po sobie uszy. Zapadła grobowa cisza.
- Ale jak? - zaczęła pytać Shanti: - Kiedy? Jesteś pewna? To... To nie możliwe... - głos zaczął jej się załamywać. Wyszłam z wody idąc w swoją stronę, byłam z lekka w szoku. Nie chciałam widzieć dramatycznych przeżyć rodziny, wolałam sobie popatrzyć na ich szczęście. Poszłam z powrotem na łąkę, może warto zwrócić uwagę na inne rodziny.

Od Shanti
- Wczoraj, i tak, jestem pewna... - odpowiedziała Alegria: - Wiem że to boli, ale... Zawsze pozostają te dobre wspomnienia... - nie dokończyła, a zapłakałam, wtuliłam się mocno w Snow'a. Moja własna córka... Nie żyję? To nie mogło być prawdą, nie ona... Tak mało czasu jej poświęciłam, starałam się, ale zawsze coś wypadało... Nie umiałam się z nią dogadać.
- Przykro mi - powiedziała Nirmeri, pochylając lekko w dół głowę. Snow w ogóle się nie poruszył, zapłakana spojrzałam na niego, wpatrywał się w pegazice, jakby nadal przeżywał szok.
- Musicie być silni, macie siebie na wzajem - odezwała się Alegria.
- Właśnie, jakoś to przetrwamy - powiedział Szafir: - Ja nie zamierzam rozpaczać, czy Az by chciała byśmy po niej rozpaczali? - zapytał. Nie potrafiłam się zdobyć nawet na takie myślenie, czułam się tak jakby straciła część siebie, jakby pękło mi serce, a w duszy zagościła pustka. Moja mała córeczka... Dlaczego jej nie dopilnowałam? Dlaczego nie spędziłam z nią tyle czasu ile chciała? Dlaczego wciąż się kłóciłyśmy i nie umiałyśmy się dogadać? Nawet nie wiedziałam co czuje, co ją dręczy, co by chciała nam przekazać, zupełnie nic.
- Spokojnie, ona na pewno nie ma ci nic za złe - poczułam dotyk piór na grzbiecie, spojrzałam w stronę Alegri, jej słowa były dosyć dobrze trafione.
- Nie płacz... Pomyśl o tych dobrych chwilach i o tym że ona tam na ciebie czeka... I... I wciąż będzie obok, w myślach i sercu - dodała, uśmiechając się z łzami w oczach. Snow nagle odsunął się ode mnie i poszedł dokądś przed siebie, bez żadnego słowa.
- Snow... - zawołałam za nim słabo.
- Pójdę po niego - Szafir poszedł od razu jego śladem, a Nirmeri podniosła się z ziemi.
- Może byś tak zaprowadziła nas do jej ciała, skąd mamy wiedzieć czy to prawda? - spojrzała dziwnie na pegazice.
- Chciałabym, ale tam jest zbyt niebezpiecznie.
- Dokąd ona poszła? Jak... Jak zginęła? - głos mi drżał, tak bardzo że cudem wypowiedziałam te słowa.
- Lepiej będzie tego nie wiedzieć, prawda?
- Mów! - Nirmeri odepchnęła ją ode mnie: - Mów! Jak zginęła?! Może ty ją zabiłaś?!
- Nikogo nie zabiłam.
- To dlaczego miałabyś to ukrywać?! - podeszła do niej gwałtownie, Alegria cofnęła się przed nią.
- Dlatego żeby jeszcze bardziej nie cierpiała, powiem jak już się nieco pogodzi z myślą o tym że... Ona umarła - wyjaśniła. Nirmeri spojrzała na mnie zamyślona: - Wybacz, ja nie umiem pocieszać, lepiej jak już was zostawię... - odeszła ode mnie. Wiedziałam że mimo wsparcia Alegri i tak się z tym nie pogodzę, nie zniosę tego cierpienia, jakie na mnie spadło. Nigdy nie zaakceptuje śmierci córki, to ja powinnam była zginąć za nią...

Od Szafira
Ledwo co dogoniłem Snow'a, był tak masywnie zbudowany że aż dziwne że ja byłem od niego wolniejszy, może dlatego że w głowie wciąż krążyła mi myśl, jak ja to powiem Saf. Wczoraj zapewniałem ją że Azura wróci, uwierzyła mi na słowo... A tu okazało się coś zupełnie innego. Ona już nigdy... Nie wróci...
- Snow... - zatrzymałem go w końcu: - Shanti cię teraz potrzebuje, zdaje się - zacząłem nieco zmieszany, jego wzrok utkwił w ziemi, a z chrap wydobywało się powietrze coraz z większą częstotliwością i parsknięciami.
- Nie... Nie! Nie!!! - wrzasnął w końcu, uderzając w ziemie: - Tylko nie moja córka!!! - trafił prawie we mnie kopytami, gdybym nie odskoczył. Szalał, kopiąc kamienie, niszcząc trawę i przy okazji też glebę, krzyczał co chwilę. Czekałem aż mu minie i stało się to dość szybko. Położył się wtedy na ziemi, tępo patrząc w dal. Żadne moje słowo, szturchnięcia nie pomogły, zachowywał się tak jakby wszystko wokół zniknęło, uporczywie przyglądając się jakiemuś punktowi w oddali. Po kilkunastu minutach spłynęła mu łza z oka, ale jego mina się nie zmieniła, była nijaka, niczym głaz.

Od Azury
Czułam wściekłość, przez niesprawiedliwość losu, a jednocześnie bezsilność. Nawet ostatnich słów nie zdążyłam wypowiedzieć, ani pożegnać się z siostrą... Po co jej szukałam? Mogłam zostać w stadzie, tak by było lepiej. Żyłabym i nie błąkałam się teraz po ciemnościach, nie mogąc niczego znaleźć. Co jakiś czas oślepiały mnie promienie słońca przez zamknięte powieki. Tak, nie mogłam otworzyć oczu, a skoro byłam już martwa to było bez sensu. A może po śmierci jest się jakoś związany z ciałem? I niczego się nie widzi, chyba że się umarło z otwartymi oczami... Co za głupota, ale co miałam myśleć?
Nagle poczułam jak woda zalewa mi pysk, ocknęłam się kasłając i otwierając oczy. Kompletnie zdezorientowana, ja spałam? A może zostałam uwięziona w jakimś śnie? Może tylko tak mogłam nadal istnieć?
- To nie sen - usłyszałam jakiś głos nade mną. Spojrzałam w górę, widząc jeszcze nie wyraźnie, ale to była jakaś klacz. Przymrużyłam oczy, by obraz stał się bardziej ostry.
- Czy... - nie zdążyłam spytać, a ona już mi odpowiedziała: - Nie, nie umarłaś, ale było blisko. Gdyby cię nie zostawiły, to jeszcze moment, a wykrwawiłabyś się na śmierć. Miałaś szczęście.
- Co? - nadal czułam się zagubiona, rozejrzałam się dokoła, byłyśmy w jakieś małej jaskini, a nade mną unosiła się kolorowa mgła, wnikała wręcz w moje ciało. Wyjście jaskini przysłaniały gałęzie płaczącej wierzby z bujnymi liśćmi. Jak poruszył nimi wiatr, to przez odstępy wpadało światło. Obraz po woli mi się wyostrzał, z każdym kolejnym mrugnięciem było coraz lepiej, ale nadal czułam się potwornie słabo.
- Kim jesteś? I co tu robię? - spytałam rozdrażniona, to wszystko było jakieś dziwne, może umarłam, a ona próbuje mi wmówić że jest inaczej. Klacz westchnęła: - Azura, nie umarłaś, przestań tak myśleć, gdybyś umarła to nie czułabyś teraz że jest ci słabo.
- Jak... Jak ty...
- Czytam w myślach i... Widzę przyszłość, przyśniło mi się to co się stanie, więc wyruszyłam, pomagając ci z dobroci serca... Gdybym nie przyszła, a one by nie odeszły to rzeczywiście byś umarła. Po za tym znam parę zaklęć... - złapała w pysk coś ostrego: - To co teraz się dowiedziałaś to tajemnica, więc jak chcesz żyć to nigdy nie zdradzisz komukolwiek tego co potrafię - był to sporej wielkości kieł, jakiegoś gigantycznego drapieżnika, nacięła nim swoją łopatkę. Odwróciłam głowę, patrząc na to kontem oka. Jej krew spłynęła prosto po nodze, aż do skorupy po kokosie, w którym trzymała kopyto.
- Co ty robisz? I co to za mgła? - spytałam z lekką złością, żeby zatuszować strach.
- Zaklęcie, oddałam ci część swojej siły, by powstrzymać krwawienie, zresztą nie zrozumiesz jak działają czary... Nie ważne... - pochyliła łeb nad misą z kokosa i zaczęła coś szeptać, nie spuszczałam z niej wzroku. Nad jej krwią zgromadzoną w tej skorupie zaczęła unosić się ta sama kolorowa mgła co nade mną.
- Wypij to - przesunęła misę pyskiem w moją stronę: - Dzięki zaklęciu krew trafi gdzie powinna...
- Nie mam zamiaru tego pić - spojrzałam na nią krzywo, nie zauważyła jeszcze że jestem koniem? Ja nie wypije krwi.
- Oby była podobna do twojej, a jeśli nie to zginiesz, ale czy masz jakiś wybór? Jak nie odzyskasz utraconej krwi to też zginiesz, więc... - mówiła jakby znudzona, dopiero teraz to zauważyłam. Skrzywiłam się na widok czerwonej cieczy, nie zamierzałam umierać, ale... To krew... Zamknęłam oczy, co z tego skoro czułam jej zapach. Już prawie bym się przełamała, gdyby ktoś nie przyszedł. Poirytowana spojrzałam w stronę wyjścia.
- Milcz... - szepnęła klacz, jakby przewidziała że chciałam się odezwać.
- Synku, co tu robisz? - wyszła szybko, nim źrebak wszedł do środka.
- Tata zniknął... Nigdzie go nie ma...
- Jak to zniknął? - ostatnie słowa wypowiedziała w nerwach, wyraźnie słyszałam po jej tonie.
- Pewnie poszedł do niej... - parsknęła, uderzając kopytem w ziemie: - Pasco zaczekaj na łące, za chwilę wyruszymy - weszła z powrotem do środka: - Albo i nie... - położyła po sobie uszy patrząc na mnie.
- Wypij to! - krzyknęła, podsuwając mi bliżej skorupę kokosa, tak że prawie wylała z niej krew: - Nie ratowałam cię na darmo! Jasne?!
- Nie wrzeszcz na mnie, bo niczego nie wypije!
- Sama zdecyduj, czy wolisz żyć czy umrzeć... - wyszła nagle, ledwo widziałam przez te gałęzie że się położyła i chyba nawet usłyszałam jej płacz, ale byłam zbyt słaba by wstać i to sprawdzić. Zanurzyłam pysk w jej krwi, by potem ją wypić. Była okropna! Myślałam że zwymiotuje, musiałam ją wypić za jednym razem, bo z przerwami nie wróciłabym do picia tego...

Od Tori
Ucieszyłam się gdy mama poczuła się lepiej i chyba z każdym dniem było z nią lepiej. W końcu zdrowiała, nawet nie wiedziałam co to za dziwna choroba jej dolegała, na szczęście niedługo miała pozostać tylko wspomnieniem. A mama zaczęła się nawet uśmiechać, przez to i tata, dlatego nie wspominałam przy nich o Majce. Tak strasznie tęskniłam za siostrą, bez niej byłam osamotniona, bo przecież nie będę spędzała czasu z Rositą, a Elliot wciąż był zajęty poszukiwaniami Maji, rodzice natomiast.... Nie chciałam być dla nich ciężarem, dla brata zresztą też... W ogóle byłam nieprzydatna, ale dzisiaj postanowiłam to zmienić. Poszłam szukać Maji. Mając nadzieje że nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Starałam się nie iść szybko, by nie dostać nagle zadyszki, ale już czułam zmęczenie, nie przeszłam nawet połowy lasu. Nie miałam jednak zamiaru odpuścić.
- Tori - usłyszałam za sobą głos brata: - Gdzie ty idziesz?
- Szukać Maji i nie mów że nie mogę...
- Wiesz że nie.
- Mogę i ją znajdę! - zdenerwowałam się, a słabe serce dało mi się we znaki i zaczęło kłuć, próbowałam nie okazywać bólu na zewnątrz, a i tak zaciskałam zęby.
- Ona wróci, wierze w to, a ty powinnaś zostać tutaj... Tak będzie lepiej - chciał zabrać mnie na grzbiet, bo widział jak trzęsą mi się nogi, po woli traciłam oddech. Przeszłam tylko głupi kawałek, od łąki do lasu. Nie opierałam się długo, a zabrał mnie na grzbiet i zaniósł z powrotem na łąkę. Minęło kilka minut, poczułam się trochę lepiej.
- I jak?
- Dobrze... Mogłabym pójść, odpoczywałabym gdybym poczuła się źle... Jakoś dałabym radę, dlaczego miałabym nie dać? Nawet nie dacie mi szansy! - krzyknęłam z łzami w oczach: - Wciąż mnie pilnujecie...
- Martwimy się i... Niestety, ale jesteś za słaba na takie podróże - Elliot chyba też trochę się zdenerwował, na dodatek podeszli do nas rodzice.
- Źle się poczuła? - zapytała mama. Położyłam głowę na ziemi, teraz się zacznie... Dlaczego akurat ja musiałam urodzić się chora? To takie nie sprawiedliwe...

Od Rosity
Obudziłam się prawie że ostatnia ze stada, poszłam od razu coś zjeść. Czułam się dobrze, nie zapowiadało się na razie na jakiekolwiek bóle, miałam jedynie nie najlepszy humor, po wczorajszym spotkaniu Karyme. Do łąki nie doszłam, bo los chciał abym wpadła na Nirmeri, a raczej ona na mnie. Nie zauważyła mnie, bo rozmawiała z sroką, lecącą nad nią, wciąż wpatrywała się na nią do góry, zamiast tam dokąd idzie.
- Wybacz, nie zauważyłam cię...
- Domyśliłam się - odpowiedziałam od niechcenia, po czym zapytałam, korzystając z okazji: - Ty przyjaźnisz się z Shanti, prawda?
- Chyba tak... - odwróciła głowę w stronę sroki lądującej na jej grzbiecie.
- Po co to "chyba"? - wtrącił ptak.
- Mogłabyś jej coś przekazać? Wiadomość... - nie wiedziałam jak zacząć, to nie było łatwe, choć o wiele trudniej byłoby mi rozmawiać z matką Azury, a nie mogłam milczeć, skoro wiedziałam co się stało. Westchnęłam, starając się nie ulegać emocją, w tym stanie nie powinnam... Mogłabym szybko zaszkodzić źrebakowi... Teraz musiałam się skupić wyłącznie na nim.
- Jasne, to coś złego? - zaniepokoiła się, spoglądając na mnie i na ptaka.
- Karyme tu była i wyznała mi że...
- Karyme? - przerwała Nirmeri zaszokowana, a po chwili pełna nadziei, niepokoju, stresu, jak i radości: - Na prawdę? Widziałaś ją? Gdzie teraz jest? Tak długo już na nią czekam... - wypłynęło jej z oczu kilka łez, zbliżyła się do mnie, jakbym miała jej uciec, musiałam się cofnąć nieco do tyłu. Byłam zdezorientowana, o niczym nie wiedziałam, choć najwyraźniej Nirmeri miała coś wspólnego z Karyme.
- Nie mam pojęcia, uciekła kiedy mi...
- Uciekła... - powtórzyła zawiedziona: - Wiesz przynajmniej dokąd?
- Nie, co ty masz z nią wspólnego?
- Nie ważne - odpowiedziała nerwowo, odchodząc w głąb lasu, ptak zleciał z jej grzbietu na pobliską gałąź.
- Co chciałaś przekazać? - spytała sroka. To jej opowiedziałam wszystko, chciałam jak najszybciej mieć to z głowy.

Od Azury
Odzyskałam siły, jedynie grzbiet piekł mnie dosyć natarczywie, miałam ochotę się potarzać po twardym podłożu, ale rozdrapałabym tylko zasklepione ranny, musiałam się powstrzymać. Spróbowałam wstać, udało się, tyle że nieźle zakręciło mi się we łbie. Wyszłam prawie idąc prosto, przy gałęziach drzewa, nieco się zatoczyłam, chwytając równowagę już na zewnątrz. Z jaskini przysłoniętej wiszącymi gałęziami, znalazłam się pod samą wierzbą i obok klaczy. Zajęła się rozpaczaniem. Parsknęłam zirytowana.
- Ty na nogach? Powinnaś leżeć... - spojrzała na mnie wrogo, nie byłam jej dłużna i wbiłam w nią równie kwaśne spojrzenie co ona. Przynajmniej już nie płakała o byle co. Ogier, też mi coś, nigdy bym za żadnym nie rozpaczała.
- Czuję się już lepiej, nie wyczytałaś tego z moich myśli? - przegadałam.
- Przyjęłaś trochę krwi, ale to nie wystarczy...
- Jak to?! Znów będziesz dawać mi to do picia i się kaleczyć? - skrzywiłam się niezadowolona, parskając przy tym.
- Nic mi nie będzie, a ty musisz odzyskać więcej krwi, którą utraciłaś. Wracaj do środka, nikt nie może się dowiedzieć że tu jesteś - podniosła się z ziemi, popychając mnie, zaparłam się nogami.
- Czemu nie szukasz tego twojego ukochanego? Mogłabyś użyć tej swojej mocy i już wiedziałabyś gdzie on jest.
- Wchodź do środka! - popchnęła mnie gwałtowniej, omal nie przewróciła, byłam zbyt słaba, by bardziej się opierać i szybko wylądowałam z powrotem za gałęziami drzewa, położyłam się do niej tyłem, parskając.
- Jak to nazwałaś, moc... Ja tam wolę umiejętność czy tam dar, on żyję własnym życiem, nie panuje nad nim nie mogę zobaczyć przyszłości na zawołanie, ani odczytać czyiś myśli wtedy kiedy akurat bym chciała... Być może ma to jakiś głębszy sens, może widziałam co się z tobą stanie, bo miałam uratować ci życie? Szkoda że nie trafiłam na kogoś... - przerwała.
- No mów! Co się krępujesz?! - parsknęłam, spojrzałam na nią, bo jej milczenie przedłużało się z każdą chwilą: - Hej... - szturchnęłam ją, nawet nie mrugnęła, zastygła kompletnie w bezruchu.
- Zacięłaś się czy jak? - podniosłam się z ziemi, chwiejąc się na nogach, a ona i tak nie zareagowała, obeszłam ją na około. Nagle jakby wróciła, bo odetchnęła, spoglądając na mnie: - Kolejna klacz... Widziałam śmierć kolejnej...
- Kolejna?
- Miała na imię Nirmeri... - mówiła jakby nadal nieobecna, jednak wpatrując się na mnie.
- A... Nirmeri. Może sobie umierać, jest irytującą i głupia...
- Daruj sobie! Zostań tu i nawet nie wychylaj głowy z kryjówki - wybiegła, przewróciłam nerwowo oczami, po chwili dotarło do mnie że ona mogła widzieć jak Karyme zabija Nirmeri, a to już nie wyglądało zbyt dobrze, nie chciałam by moja siostra była nadal morderczynią, musi się opanować...



Ciąg dalszy nastąpi



poniedziałek, 19 września 2016

Szczęście cz.2 - Od Alegri, Rosity

Od Alegri
Zaskoczona podniosłam się z ziemi, składając skrzydło, którym jeszcze przed chwilą okrywałam Azure. Przepełniał mnie smutek, a jednocześnie radość. Śmierć nie należała do dobrych rzeczy, ale była w stanie ruszyć sumienie morderczyni. Cały strach przed nią nagle mi przeszedł. Czułam się tak jakbym widziała zupełnie inną klacz. Potrafiła zabić z zimną krwią, zabić okrutnie, a teraz rozpaczała i coraz bardziej wtulała się w bok siostry. Samej spłynęło mi kilka łez, nie przypuszczałam że to się tak skończy, jak zwykle byłam dobrej myśli, pewna że obie wyjdziemy z tego cało, ale czasami tak musi po prostu być...
- Przynajmniej już nic jej nie boli, nie cierpi - odezwałam się, by jakoś pocieszyć Karyme, chyba tak miała na imię. Nie zwróciła na mnie uwagi. Serce zabiło mi mocniej, ze strachu, kiedy to podeszłam do niej z boku. Jak już się kładłam, serce prawie wyskoczyło mi z piersi, ona mogła zabić, szybko i nagle... Spokojnie, teraz na pewno tego nie zrobi... 
- Zawsze będzie obok, w twoim sercu, we wspomnieniach, tak długo do puki jej nie zapomnisz - dodałam, przykrywając ją skrzydłem, delikatnie i znacznie mniej pewniej niż wcześniej Azure. Spojrzała na mnie zapłakana, przestraszyłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Przyjaźniłyście się? - spytała półgłosem, nadal roniąc łzy.
- Nie do końca... Ale ją polubiłam, nie wiem jak ona mnie, myślę że też - uśmiechnęłam się lekko, zaraz potem pojawiły mi się łzy w oczach, szkoda, szkoda że znałyśmy się tak krótko: - Poznałyśmy się dzisiaj, chciała cię znaleźć, a ja wyruszyłam razem z nią - uśmiechnęłam się smutno.
- To ty powinnaś była zginąć! - poderwała się odsuwając mnie od siebie gwałtownie. Przytrzymałam się drugim skrzydłem, by nie pozwolić jej się przewrócić na grzbiet. Wstałam najszybciej jak mogłam, wzbijając się od razu do lotu, wolałam nie ryzykować stania na ziemi. 
- Zamiast niej... - wymamrotała, upadając w tym samym miejscu w którym leżała. Zapłakała mocniej, nie mogła aż złapać oddechu. Zniżyłam lot, po woli lądując w jej pobliżu. Zbliżyłam się ostrożnie. Odwróciła do mnie momentalnie głowę, przez co wycofałam się, patrząc przy tym na ziemie. Panowała nad lodem, który zawsze najpierw musiał pokryć ziemie, by do mnie dojść. Tak przypuszczałam. Zmierzyła mnie wzrokiem, nadal łkając. Gdy zamroziła kawałek ziemi, wzbiłam się gwałtownie w powietrze i odleciałam, nie chcąc ryzykować. Miałam szczęście że zauważyłam to w porę, o mały włos i już nie udało by mi się uciec.

Wyleciałam już prawie z tamtego terenu. Śpieszyłam się, ale ona chyba i tak mnie dogoniła, bo poczułam jak powietrze robi się strasznie zimne, a przez to ciężkie. Zerwał się lodowaty wiatr, zawiewał prosto z góry do dołu. Chciała bym spadła, zobaczyłam że biegnie pode mną. Opierałam się silnymi wymachiwaniami skrzydeł, doszedł jeszcze śnieg. Jakoś mi się udawało utrzymywać wysoko nad nią, gdy tylko obniżyła mi lot mocą, to szybko nadrabiałam straconą wysokość. Miałam silne skrzydła, to dużo ułatwiało, choć było coraz trudniej. Jak przestał padać śnieg, myślałam że po woli odpuszcza, nie spodziewałam się kropli deszczu, które z zetknięciu ze mną, zmienią się w lód. Przyspieszyłam lot, byłam już blisko wyspy, tylko kawałeczek. Skrzydła stawały się coraz cięższe i sztywniejsze przez tworzącą się na nich lodową pokrywę. Szukałam wzrokiem czegoś miękkiego, chociażby wody... Wodospad, był za daleko, a ja już po woli nie dawałam rady wymachiwać skrzydłami. Zaczęłam spadać nad lasem, próbując nakierować się ciałem jakoś na korony drzew. Widziałam jak drzewa pokrywają się całe lodem, Karyme biegła między nimi.
Musiało być jakieś wyjście, z każdej sytuacji jakieś się znajdzie. Coraz szybciej leciałam w dół, to normalne że się rozpędzałam, w końcu nie mogłam zwolnić przez machnięcie skrzydłami, całe zamarzły. Zamknęłam oczy, trudno, teraz i ja będę musiała pożegnać się z życiem... Choć miałam jeszcze nadzieje że tak się nie stanie. Spadłam, łamiąc przy tym parę gałęzi, zamortyzowały upadek na ziemie, właściwie przeleciałam przez wszystkie gałęzie drzewa, łamiąc je przy tym i wylądowałam na ich stosie. Po za otarciami i nie groźnymi ranami, nic mi nie było... A i jeszcze skrzydła i grzbiet cały w lodzie, to można było jeszcze zaliczyć.
Podniosłam się rozglądając, nagle zobaczyłam lód, przebiegający po ziemi w moją stronę. Nie zdążyłam wstać i odskoczyć, a pokrył w połowie moje ciało.
- Tak szybko cię nie zabije - Karyme wyszła za drzew, patrząc na mnie nienawistnie, ale wciąż z łzami w oczach.
- To nie moja wina... To był wypadek - wyjaśniłam: - Właściwie to nie wiem co się stało, znalazłam ją już po wszystkim - nie miałam nawet jak się szarpnąć, chyba że głową, bo jeszcze ona nie była uwięziona w lodzie. Zobaczyłam jak Karyme tworzy z lodu kolec, zakrzywiony do dołu, który zmierzał w stronę mojej głowy, a lód przy mojej szyi pokrył ją i część łba, uniemożliwiając mi nim ruchy, zamknęłam oczy.
- Nie jesteś taka... - powiedziałam jeszcze, przygotowałam się już na najgorsze, przynajmniej miałam co wspominać. Tyle dobrych chwil. Wykorzystałam życie jak najlepiej mogłam, może nie spełniłam wszystkich marzeń, ale nie to się liczy... Miałam wspaniałe dzieciństwo, rodziców i... Nadzieje że to jeszcze nie koniec. Otworzyłam oczy kiedy nic nie poczułam, jedynie przeszywające zimno, które stale odczuwałam.
- Uwolnisz mnie? - spytałam, kiedy nie przedłużała dalej sopla, zwisającego kilka minimetrów od mojej głowy: - Nie musisz zabijać, to nic przyjemnego, na pewno nie jesteś taka zła, skoro siostra tak bardzo cię kocha - tak, powiedziałam to specjalnie w czasie teraźniejszym, bo wierzyłam że mimo że Azura umarła to nadal żyję, może jako duch, a jeśli nie, choć miałam nadzieje że to prawda, to żyję we wspomnieniach.
- Jestem morderczynią - spuściła łeb, cofając też lód. Mogłam teraz uciec, tam dalej już było stado. Nie zrobiłam tego jednak, podchodząc do niej, znów płakała.
- Tak mi tego brakuje - wtuliła się nagle we mnie, zaskoczona uniosłam skrzydła, w pół zamrożone przez lód, jeszcze nie doszły do siebie.
- Czego?
- Przyjaciółki... Zrobiłam coś strasznego... Z własnej winy ją straciłam - uroniła kolejne łzy, obiełam ją skrzydłem, tym razem pewniej. Mimo wszystko odczuwając jeszcze strach, omal przed chwilą nie zginęłam. Żyłam, więc pozostało mi się tylko cieszyć że wyszłam cało z opresji, to niesamowite jakie miałam szczęście.
- Co się z nią stało?
- To skomplikowane - odsunęła się ode mnie: - Wybacz... - cofnęła się do tyłu: - Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka - ruszyła powrotną drogą. Udało mi się jakoś wzbić i wylądować przed nią, tak że wpadła wprost na mnie i obie się przewróciłyśmy.
- Zaczekaj - podniosłam się z nią równocześnie.
- Nie widzisz co zrobiłam?! - próbowała mnie wyminąć, zablokowałam jej drogę skrzydłem.
- Możesz z nią porozmawiać, przeprosić, nie wiem, ale zawsze warto próbować.
- Samej sobie nie potrafię wybaczyć...
- Wszystko da się wybaczyć, nawet te najgorsze rzeczy - mówiłam, pewna tego że sama bym potrafiła to zrobić.
- Teraz mam na sumieniu jeszcze siostrę! Mam to sobie wybaczyć?!
- Tak - odpowiedziałam spokojnie, obejrzała się do tyłu rozglądając po lesie: - Jesteśmy na Zatopi... - stwierdziła, zawracając jakby coś nagle przyszło jej do głowy. Poszłam za nią, trzymając się z tyłu, aż pod jaskinie. Zostałam na zewnątrz, czekając aż wyjdzie, co nastąpiło niemal od razu.
- Pomóż mi... - odezwała się przy wyjściu ze środka.

Od Rosity
Stałam gdzieś na uboczu, skubiąc obojętnie trawę, teraz musiałam jeść więcej niż zwykle. Wciąż słyszałam jego głos i wciąż o nim myślałam. Obojętnie co bym nie robiła. Zacisnęłam oczy, z których i tak wydostały się łzy, przeżuwając pokarm. Chciałabym zapomnieć, po prostu zapomnieć, miałam na głowie źrebaka, który kiedyś się urodzi, nie wybaczyłabym sobie gdyby coś mu się przeze mnie stało, przez tą całą rozpacz. Poczułam się nagle gorzej, tak mocno mnie zakuło, znowu... Ustałam z trudem na nogach, stado było kilka metrów dalej, szybko mogłaby się dowiedzieć o tym moja rodzina. Wolałam na razie ukrywać ciąże, puki nie jest jeszcze widoczna, mama pewnie by panikowała, zwłaszcza kiedy widziałaby że mnie boli, reszta pewnie też mogłaby się niepotrzebnie przejmować, po co miałam dodawać im zmartwień. Położyłam się ostrożnie i z trudem nie padając od razu na ziemie. Odczekałam chwilę, aż będzie mniej bolało. Kiedy w końcu było to znośne, zerwałam się, idąc do jaskini, tam nikt się nie dowie o moich dolegliwościach. Już w lesie zaczęłam stękać i zatrzymywać się co krok, podnosiłam przednią nogę, ale zaraz ją stawiałam na ziemi, by nie dotykać brzucha, a co jeśli za bardzo ucisnę, mogłabym skrzywdzić źrebaka... Nie miałam w tym przecież żadnego doświadczenia. Weszłam szybko do jaskini. Od razu, przy samym wyjściu kładąc się na ziemi, ból się nasilił, zacisnęłam zęby, a z oczu mimowolnie spłynęły mi łzy. Nawet nie zauważyłam że ktoś już tu był. Karyme? Wpatrywałam się w nią i nie mogłam uwierzyć. Przysłoniłam pysk grzywą i z zaskoczenia podniosłam się z ziemi, nogi lekko mi się ugięły, a w środku zakuło mnie tak że nie mogłam przez kilka sekund złapać oddechu, ani się ruszyć.
- Wróciłaś... - zaczęłam pierwsza, pochylając głowę z bólu i uginając nogi. Musiałam się położyć i jakoś uspokoić oddech.
- Tak, moja siostra nie żyję - powiedziała, tak jakby przygotowywała się do tego już od jakiegoś czasu, mogłam jedynie wyczuć jej rozpacz i zobaczyć ledwo widoczne łzy w oczach.
- Azura... - odezwałam się pytająco.
- Nie żyję! - krzyknęła rozpaczliwie, zanosząc się płaczem: - Przez moją własną głupotę... Chciałam żeby mnie nie dogoniła i... Użyłam mocy, by cały las pokryć lodowymi soplami, na które z łatwością można się nabić...
Spojrzałam na nią przerażona, jeszcze wczoraj widziałam Azure, dopiero co dorosła, to nie możliwe... Karyme wybiegła z jaskini, nie mogłam za nią pobiec, nie w tym stanie.

Od Alegri
Podziwiałam małe listki na drzewach, dopiero co wyrastające z zielonych pąków i promienie słońca wpadające przez korony drzew, do tego mech wyglądał niczego sobie. Niespodziewanie zauważyłam Karyme, która już wyszła z jaskini, pędząc w moją stronę.
- Tak szybko? - spytałam zaskoczona, myślałam że chciała pogodzić się z przyjaciółką: - Jeśli nie wyszło, spróbuj znowu - poleciałam za nią. Biegła przez las, nie zatrzymując się ani na chwilę.
- Już wie co się stało, powie reszcie, przekaże mojej rodzinie - powiedziała szybko, przyspieszając.
- Chciałaś tylko przekazać wieści o Azurze? Jesteś pewna? - wylądowałam przed nią, musiała się gwałtownie zatrzymać.
- Tak! Dokładnie o to chodziło! - odepchnęła mnie, zamrażając ziemie, na tyle wolno bym mogła unieść się ku górze.
- Nie zbliżaj się do mnie, bo cię zabije - zagroziła, znikając za drzewami. Wylądowałam z powrotem na ziemi, byłam prawie pewna że nie mówiła serio, ale lepiej abym jednak się nie narażała.

Doszłam do pobliskiego stada, konie od razu zwróciły na mnie uwagę, uśmiechałam się do nich przyjaźnie, być może wkrótce będę razem z nimi w stadzie. Zależy czy mnie tu przyjmą. Nie wszystkie stada chciały przyjmować nowych członków, ale wierzyłam że z takim szczęściem jakie miałam dzisiaj i do stada uda mi się dołączyć. Szukałam wzrokiem przywódców, zwykle rzucali się od razu w oczy, bo konie czuły przed nimi respekt. Wypatrywałam ich jakieś kilka minut, po czym sami do mnie podeszli, z początku nie wiedziałam że to oni, a przynajmniej po klaczy się tego nie spodziewałam, bo nie wyglądała najlepiej. Być może była przemęczona, albo na coś chorowała.
- Chciałabym dołączyć do stada - odezwałam się przed nimi, uśmiechając się przy tym lekko.

Od Rosity
Zwijałam się na ziemi z bólu, cała zalana potem i łzami, starałam się nie krzyczeć, jeszcze ktoś mógłby mnie usłyszeć, dlatego zaciskałam mocno zęby, poruszając co jakiś czas gwałtownie nogami. Czekałam tylko aż to się skończy, zawsze mijało i wtedy było już wszystko dobrze. Po dwóch godzinach, myślałam że już mi nie minie, byłam tak wycieńczona że zasnęłabym z łatwością gdyby nie ból. Na zewnątrz panował półmrok. Podniosłam się na drżących przez ból nogach, przycisnęłam głowę do klatki piersiowej, nie byłam w stanie ustać. Co jak stado zacznie się zbierać, zauważą że coś mi jest...
- To nie twoja wina, Azura już taka jest - usłyszałam głos Szafira z zewnątrz, obróciłam się jakoś na bok, przesuwając bardziej w cień jaskini i zamykając oczy, by myślał że śpię.
- Ale jeszcze nie wróciła - poznałam głos Safiry. Oboje już weszli do środka. Ja wiedziałam już co stało się z Azurą, spadło to na mnie, żeby wszystkim o tym powiedzieć. Karyme już nie wróci, a przynajmniej nie w najbliższym czasie, była zbyt roztrzęsiona.
- Ale wróci, na pewno.
- Masz rację wujku.
- No to co? Idziemy spać?
- Yhm... - mała chyba się położyła, a Szafir wyszedł. Pewnie po kolejną gromadkę źrebiąt, tym razem tych mrocznych. Przyszły też inne konie, wiedziałam że teraz już nigdzie nie pójdę. Ból mijał, więc wkrótce po tym na prawdę zasnęłam.

Od Alegri
Ułożyłam się wygodnie w gęstej trawie, spoglądając na gwiazdy i księżyc, po woli zasypiałam. Zamknęłam już oczy, czując przyjemny chłód, choć po dzisiejszym dniu powinnam mieć chyba dosyć jakiegokolwiek chłodu, ale i tak wieczorne powietrze było dla mnie przyjemne. Obok mnie przeszło kilka koni, rozmawiali ze sobą, w którymś momencie jeden z nich powiedział że za chwilę dołączył do reszty. Miałam wrażenie że zatrzymał się nade mną. Otworzyłam jedno z oczu, widząc go tam gdzie myślałam.
- Czemu śpisz tutaj? - spytał, podniosłam głowę, nieco zaspana. Zauważyłam że inne konie dokądś idą, wcześniej nie zwróciłam na to uwagi.
- Nie sypiacie na łące?
- Nie, raczej w jaskini, tam jest bezpieczniej. Jesteś tu nowa?
- Tak się złożyło - podniosłam się z ziemi, uśmiechając do niego przyjaźnie, sam też się uśmiechnął.
- Alegria.
- Szafir, ciekawe imię.
- Wiem - rozłożyłam skrzydła na chwilę, by je rozprostować przed ponownym złożeniem: - Azura o tobie mówiła - przypomniałam sobie, zupełnie nie myśląc o tym co się wydarzyło. A to dlatego że nigdy nie zawracałam sobie głowy złymi rzeczami.
- Serio? Widziałaś ją?
- Tak... Dzisiaj, ale już chyba nie wróci - spuściłam na chwilę wzrok: - Powiem ci jutro - dotknęłam go skrzydłem, po czym poleciałam w stronę jaskini. Szafir dotarł tam kilka minut po mnie, właśnie szukałam wzrokiem jakiegoś miejsca do snu. Było tu dość ciekawie, zwłaszcza że nie wchodziłam nigdy do żadnych jaskiń by w nich sypiać. U nas nie było takiego zwyczaju, ani potrzeby, kiedy żyło się tak wysoko że tylko lecąc można się było tam dostać, nie potrzebnym było szukanie innych schronień.
- Szybka jesteś - odezwał się do mnie szeptem Szafir: - To o co chodzi z Azurą? Gdzie znów się zapodziała? - zażartował, w innej sytuacji bym się chociaż uśmiechnęłam rozbawiona, ale nie umiałam się śmiać, kiedy ona nie żyła.
- Powiem ci jutro, słowo - odeszłam na wybrane przez siebie miejsce i położyłam się od razu, nim zasnęłam popatrzyłam na śpiące konie. Mogłam się tu czuć jak w domu, w końcu teraz byłam częścią ich stada.


Ciąg dalszy nastąpi



Drugie ja cz.24 - Od Malaiki/Cimeries'a, Isant'a

Odczuwałam każdy ruch źrebaka jako przeszywający ból. Ono raniło mnie w środku, chciało się przebić, wciąż się rzucało, rozdrapywało wcześniej zadane mi ranny. Czułam razem z nim całe to cierpienie wraz z bólem jakie mi zadawało, który normalnie już dawno by mnie zabił. To ono utrzymywało mnie przy życiu. Próbowało walczyć samo ze sobą, chwilami miałam taki sam mętlik w głowie jak one, myśli, które nakazywały same złe rzeczy zmieszane z tymi, które starały się je zwalczyć. Żadne nie mogły górować nad drugimi, co powodowało silne bóle głowy. Wkrótce oboje straciliśmy przytomność. Źrebak przestał się rzucać, a ja oddychać. Cimeries próbował mnie obudzić, czułam jak mocno szarpie i coś mówi, ale z każdą chwilą coraz słabiej to czułam... Straciłam już zupełnie kontakt z rzeczywistością. Otoczyła mnie ciemność, przez którą zastanawiałam się czy nadal żyję. I cisza... Przez którą przebijał się cichy płacz, a w ciemnościach pojawiała się po woli postać źrebaka. Nie mogłam jej zobaczyć w pełni.
- Proszę... Oddaj mi kawałek swojej duszy... - jego głos brzmiał w mojej głowie, niczym myśli, był bardzo cichy.
- Dlaczego? - spytałam, mój głos odbił się echem po tym pustkowiu, które nas otaczało.
- Chcę zabrać cały twój ból i cierpienie...
- Co? - nie rozumiałam, ale też nie chciałam by ono jeszcze bardziej cierpiało, nie powinnam się na to zgodzić.
- Ja nie chcę byś umarła...
- Umarła? Ja nie umrę.
- Po porodzie... Proszę, oddaj mi ten kawałek duszy - zjawiło się bliżej mnie, wyglądało przerażająco, w połowie jak zwykłe źrebie, a w połowie jak potwór, dosłownie. Cofnęłam się do tyłu. Z normalnego, źrebięcego oka spłynęły mu krwawe łzy. Nie byłam w stanie jeszcze poznać płci. Zatrzymałam się, ono nadal płakało krwią i to tylko z jednego oka. Po woli tworzyła się pod nim krwawa kałuża, czułam nawet jakbym w niej leżała, jakbym leżała w krwi...
- Proszę... - znów się odezwało, nie otworzywszy pyska.
- Dobrze - zgodziłam się, zamykając oczy i pochylając głowę. Nagle wróciła mi świadomość, jak i ból, okropny ból, krzyczałam z całych sił. Cimeries mnie trzymał, całym ciałem mnie rzucało, nie mogłam tego powstrzymać. Najgorsze że zwymiotowałam, razem z krwią wypłynęło też coś... Wolałam na to nie patrzeć, zamknęłam oczy, zacisnęłam je mocno, błagając, a przynajmniej próbując przez swoje wrzaski błagać o pomoc. Wychodziło mi to jednak zbyt niewyraźnie. Oddech mi przyspieszył, doszły skurcze, one były tak lekkie w porównaniu do tego bólu, prawie ich nie czułam. 
Źrebak wydostał się ze mnie, tak szybko i nagle... Urodziłam... 
Ciało przestało mi nienaturalnie mocno drżeć, a ból stopniowo przechodził, by zupełnie minąć i pozostawić po sobie jedynie zmęczenie. Wszystkie rany jakie miałam zaczęły znikać, nawet te wewnątrz, wraz z dolegliwościami. Dziwnym sposobem odzyskałam nawet dawną sylwetkę. Cała krew, w której leżałam okazało się że pochodziła od źrebaka. Odwróciłam do niego głowę. Wszystkie dźwięki wokół, zakłócały jego ogłuszające jęki, przez które nie mogłam usłyszeć ani Cimeries'a, ani Isant'a, mimo że coś mówili. Skuliłam mocno uszy, ale to nie wiele pomogło. Źrebie leżało całe pokryte w śluzie i w krwi. Rzucało się tak jakby miało umrzeć, ale nie mogło. 
- Cimeries... - przytuliłam do niego głowę, wątpię że przez te wrzaski źrebaka mógł usłyszeć mój głos, sam miał stulone uszy, tak jak i Isant. Wypłynęły mi łzy z oczu. Źrebak przestał w końcu wydawać z siebie odgłosy bólu, stracił przytomność. Nadal dudniło mi w uszach, bałam się że ono umarło, ale jego brzuch unosił się, a samo ciężko oddychało. Cimeries podszedł do niego, oczyszczając je z tego śluzu. Byłam zaszokowana, ono miało otwarte oczy, więc chyba nie straciło przytomności, ale nie poruszyło się w ogóle. Wyglądało tak samo jak wtedy gdy je zobaczyłam, z tym że teraz miało szczupłą sylwetkę, tak bardzo podobną do mojej jak nosiłam je w brzuchu i wszystkie ranny po mnie... Więc to... To co mi się wyśniło, nie było snem... Źrebak miał prawą część ciała jak zwykłe źrebie, lewa natomiast była czarna jak u mrocznego konia. Lewe przednie i tylne kopyto było pęknięte i ostro zakończone, nad nim widniał rząd szponów, aż po sam staw kolanowy, po lewej stronie pyska był kieł i to oko, całe czerwone z czarną źrenicą, zwężoną jak u gada, przez którą nie przebijało się światło. Ciekł z niego jakiś śluz, o niezbyt przyjemnym zapachu, czarny i gęsty, spływał z oka, tworząc dotkliwe ślady od oparzeń na policzku źrebięcia. Po środku, od chrap aż po czoło przebiegały kolce, które oddzielały demoniczny wygląd pyska od normalnej prawej strony. Ze zwykłego oka źrebięciu leciały łzy zmieszane z krwią. Musiało w ten sposób płakać. Miało jeszcze skrzydła, jedno normalne, podobne do skrzydła Madri, drugie wyglądające jak u nietoperza i jeszcze ten wydłużony i popękany ogon, zakończony włosami dopiero na końcu. Zamiast grzywy źrebak miał na szyi kolejny rząd kolców, jedynie grzywka została normalna. Najgorsza z możliwych ran, przechodziła przez grzbiet, była głęboka i gniła w środku. Już wiedziałam dlaczego ono tak się rzucało i skąd był ten śluz, z tej rany na grzbiecie.
- Cimeries... Ono cierpi... - wymajaczyłam przerażona, przez łzy. Nie wiedziałam co teraz mam zrobić. A właściwie nie dopuszczałam myśli co powinno się teraz z nim stać... Musi zginąć... Ale...
- Chyba mu nie pomożemy inaczej niż je zabijając... - Cimeries zmienił się w połowie, poderwałam się z ziemi, nie chciałam aby zginęło. Małe rzuciło się nagle w moim kierunku, ale wylądowało przede mną. Gadzim okiem wpatrywało się we mnie nienawistnie, a tym zwykłym ze smutkiem. Stałam jak wryta, nie mogąc oderwać od niego wzroku. Krzyknęło nagle z bólu, uderzyło przednimi nogami o ziemie, runęło na nie, uderzając łbem o podłoże i gwałtownie obijając ziemie skrzydłami. Powtórzyło to wiele razy, nim Cimeries je przytrzymał, mocno przy ziemi, tak by nie mogło się ruszyć. Wcześniej musiał się z nim szarpać. A ono, już unieruchomione, nie mając innych możliwości, przegryzło sobie język. Zakrztusiło się krwią, którą zaczęło wykasływać z pyska.
- Jeśli je zabijecie to jest możliwość że jako duch będzie potężniejsze, tak jak Madri... - odezwał się Isant, źrebie szybko go zagłuszyło. Znów zaczęło wydawać z siebie jęki, tym razem i ja krzyknęłam gdy zabolała mnie głowa, tak jakby chciała mi pęknąć. Przykryłam ucho skrzydłem, drugiego już nie mogłam zakryć, gdybym miała drugie skrzydło było by inaczej. Cofałam się od źrebaka, zaciskając oczy i maksymalnie przytulając uszy do szyi, by jakoś przetrwać ten hałas, o coraz większym natężeniu... W końcu poczułam jak brat szarpnął mnie za grzywę i dokądś zaczął prowadzić.
- Wracaj do stada, my się tym zajmiemy - powiedział, odchodząc na tyle od przyprawiających o ból dźwięków, że było go słychać, choć i tak musiał mówić blisko mojego ucha.
- Chcecie je zabić? Prawda? - spytałam, szarpiąc się.
- Tak będzie najlepiej, ale najpierw trzeba jakoś unicestwić jego dusze - wyjaśnił Isant.
- Musi być inne wyjście... - poleciały mi łzy z oczu, nie znosiłam płakać, ale teraz nie potrafiłam inaczej: - Zadacie mu jeszcze więcej cierpienia...
- Będzie cierpiało całe życie, lepiej by trwało to chwilę, niż przez cały czas.
- I co się z nim wtedy stanie?
Zapadła cisza, jak źrebak tylko się uspokoił, wyszarpałam się Isant'owi biegnąc do niego. Cimeries stał nad nim, a ono już się nie ruszało, zjawiłam się obok. Na szczęście nadal żyło. Przytuliłam do niego głowę, czułam się jakby było moje, a nie mojej matki.
- To nasze źrebie, nie możemy go zabić, musimy mu pomóc... - spojrzałam w oczy Cimeries'a. Miałam nadzieje że mnie zrozumie. Milczał, położyłam po sobie uszy.
- Tylko jak? - szepnęłam, kładąc się przy źrebaku i przytulając je do siebie. Spojrzało na mnie prawym okiem.
- Isant? Co jej powiedziałeś? - zapytał Cimeries, a Isant powtórzył mu to samo co mi.
"Uwolnij mnie od tego" - usłyszałam w głowie jakiś głos, spojrzałam na Cimeries'a i Isant'a, oni chyba go nie usłyszeli, bo nadal rozmawiali, stojąc krok ode mnie.
"Proszę, zabierz to..." ten głos musiał należeć do źrebaka, dlaczego tylko ja mogłam go usłyszeć? Podniosłam się z ziemi, chciałam im o wszystkim powiedzieć i przekazać to co mówiło źrebie.


Cimeries, Isant (loveklaudia) dokończ



sobota, 17 września 2016

Drugie ja cz.23- Od Isant'a, Cimeries'a/Malaiki

Isant

Błądziłem po lesie, tak naglę stał się jakby nieskończony i ta ciemność która tak naglę nastała, wiedziałem że to sztuczki mojej mamuśki, irytowałem się coraz bardziej dobiegając non stop do tego samego miejsca, czyli małej jaskini.
-Przestań z tym w końcu!- wrzasnąłem uderzając o drzewo, zawaliło się naglę i to przewalając się w moją stronę, w ostatnim momencie zatrzymałem je w powietrzu, kilka centymetrów nad swoim łbem, parsknąłem odrzucając je na bok, i ten nagły krzyk, i krew pod drzewem, uniosłem je raz jeszcze ale nic tam nie było, ani krwi ani ciała...szczerze mówiąc, zaniepokoiłem się, odłożyłem drzewo i rozejrzałem się uważnie po drzewach, coś w oddali zobaczyłem, coś małego i jasnego i to...ponad ziemią? Poszedłem w tą stronę i to co zastałem przyprawiło mnie o osłupienie, to było źrebię...powieszone źrebię z mocno zaciśniętą pętlną na szyji która się wżynała w jego cienką skórę, pod nią wyraźnie było widać żyły i...organy? cofnąłem się o krok, źrebię patrzyło na mnie swoimi wyłupiastymi, pełnymi cierpienia, oczami...oczami bez źrenic.
-Pomóż mi- zaczęło błagać, ale co ja mogłem? co podszedłem lina zaciskała się jeszcze bardziej
-Pomóż mi!!!- zaczęło panicznie wrzeszczeć i się szarpać, aż jego łeb oddzielił się od tułowia, a jego krew splamiła moją sierść i wszystko dookoła, poczułem jego ból, a jego krzyk nadal dudnił mi w głowie, wysiliłem chyba wszystkie swoje mięśnie i całą moc aby to uspokoić, wiedziałem że moja matka próbuje doprowadzić mnie do szału, ale nie ze mną te gierki.
Ruszyłem galopem dalej przez las, przełamywałem moc matki swoją mocą, przez co jasna smuga światła kierowała mnie na miejsce.

Cimeries

Odzyskiwałem wzrok ale nadal czułem jak leje mi się z oczu krew, czułem krew także i w nich i jak silnie przepływa mi przez nie krew.
-Ma...Malaika- szturchnąłem ją, ale..że co? widziałem ją obok tylko że dużo mniej wyraźną, a z ciałem łączyło ją jakieś światło, odwróciłem od niej wzrok bo moją uwagę przykuło co innego.
-Zostaw je- powiedziałem przez zaciśnięte zęby, usniosłem się na przednich nogach przemieniając się do połowy, warknąłem na nią pokazując jej kły ale nawet nie zareagowała, nadal deformowała ciało źrebaka które ciąglę próbowało uciec.
-Spójrz na mnie skoro taka odważna jesteś!- wrzasnąłem, oparłem się o ziemię skrzydłami pomagając sobie w podniesieniu tyłu
-Popatrz na swoje dzieło- zaśmiała się niemalże psychopatycznie, łeb źrebaka wykręcił się niemiłosiernie mocno aby zaraz wrócić  na swoje mięśnie, i zostawiając tylko po tym ślad.
-Zostaw je!- o Madri uderzyła jasna smuga, głos poznałem ale...że niby Isant? dopiero po chwili przybrał postać konia ale nadal będąc tą "mgłą" tyle że co się poruszył zostawiał za sobą jasne smugi srebrnego światła


Isant

Dużo mnie to wykosztowało aby to zrobić, ale teraz kiedy już jestem w tej postaci siły mi przybyło dwukrotnie, przebiegłem naokoło matki, wiedziałem że to co się za mną ciągnie doprowadza ją do szału.
-Miałeś umrzeć już po narodzinach!- wrzasnęła na mnie, uderzyła o mnie jakaś siła, zdmuchnęła mnie chwilowo na drzewo zadając mi tym samym ból, bo przez chwilę "mgła" która tworzyła moją zjawę zbierała się do kupy
-To trzeba było mnie zabić- parsknąłem
-Miałam nadzieję że to się nie okaże prawdą- naokoło pojawiła się czarna smuga, przyglądając się bardziej widziałem w niej jakby "zjawy" szarańczy, nie pozwalały mi wyjść, każdy ruch w ich stronę kończył się na bolesnych ugryzieniach które nawet w tej formie czułem, próbowałem je rozgonić, rozwiać, jakoś się ich pozbyć, w końcu poirytowany że nic nie działa, ruszyłem w ich stronę ignorując ugryzienia, i to jak we mnie wchodzą i zadając ból już od środka, aż doprowadziły do tego że wróciłem do normalnej postaci, upadłem  uderzając pyskiem o ziemię, spojrzałem po sobie, miałem mnustwo małych ran z których ciekła krew i nieco powyrywaną sierść.
-Oj biedny synuś- matka otoczyła mnie, jakby się sklonowała- chcesz coś zobaczyć?- zaśmiała się znikając i pojawiając się dopiero po chwili, rzuciła pod swoje nogi Julie
-Nie waż się jej coś zrobić!- podniosłem się na przednich nogach, jedna ze zjaw uderzyła mnie w kark przez co znowu wylądowałem na ziemi
-Moja słodka wnusia
-Tato! tato pomóż!- krzyknęła desparacko próbując uciec od mojej matki, pojawił się też ten źrebak, pojawił się dosłownie przed moją córką
-To twoja ciotunia- matka pchnęła źrebaka w stronę mojej córki, upadli oboje tyle że temu źrebakowi przy upadku aż kość wyszła, w ostatniej chwili córka odchyliła szyję bo kość by jej się wbiła
-W sumie to mam lepszy pomysł- powiedziała mierząc Julię wzrokiem, poczułem się bezradny bo nawet się podnieść nie mogłem
-A gdyby tak..- okrążyła ją- wrzucić w ciebie tą duszyczkę- spuściła łeb patrząc prosto w oczy Julii
-Daj nam w końcu spokój!- Cimeries ruszył na nią, praktycznie przemioniony, tyle że moja matka zniknąła i pojawiła się w innym miejscu, wywołując u niego jeszcze większą wściekłość, dało mi też to trochę czasu, wykożystałem to że matka teraz nie skupia się na mnie. Uderzyłem o zjawy niewidzialną energią, zebrałem wszystkie siły aby zmienić się w tą zjawę.


Cimeries

Rzucałem się w jej stronę, gdziekolwiek się pojawiła, atakowałem w rezultacie uderzając o drzewo albo przewracając się po tym jak się potknąłem o coś, a ona aby mnie jeszcze bardziej podjudzić, pojawiła się centralnie przed nosem, wiedząc że i tak jej nie dosięgnę.
-Możesz jeszcze im pomóc- pojawiła się obok, parsknąłem unosząc już skrzydło aby ją uderzyć
-Chodź ze mną a dam im wszystkim spokój- stanęła przedemną- możesz im wszystkim pomóc- mówiła dalej, pokazując mi jakiś obraz za sobą, całe wydarzenie, co się dzieje po tym jak się nie zgadzam, ten ból i cierpienie Malaiki, jej poród, kalectwo, choroba źrebaka połączona z jego demoniczną naturą, cierpiąca też na tym rodzina Isanta, pojawienie się jego braci, którzy chcą go zabić, moja furia, zabijam Malaike, źrebaka, tych ogierów i Isanta.
-Przestań!!- krzyknąłem przerażony, głowa mnie rozbolała niemiłosiernie mocno, każde spojrzenie na nią wywoływało jeszcze silniejszy ból
-Będą cierpieć, i to przez ciebie!
-Wcale nie! to...to twoja wina
-I twoja również, to ty wszystko zapoczątkowałeś
-Nie...
-Ależ tak, cofnij się trochę, kto tu się zgodził na źrebaczka?
-Oszukałaś mnie wtedy...
-A ty dałej się nabrać, ale powiedz...zrobiłeś to dla przyjemności
-Raczej dla świętego spokoju!
-To teraz im go daj
-Zostaw nas w spokoju- obok mnie przeszła zjawa Isanta, emanował jakąś dziwną energią, z jednej strony dobrą ale z drugiej...złą
-Może i przed śmiercią byłeś silniejszy odemnie, ale to już było syneczku
-Jeszcze się przekonamy- rzucił się na nią, walczyli używając do tego jakichś dziwnych rzeczy i energii, z każdym atakiem Isant się zmieniał, powoli na prawdę przypominał demona, przez chwilę było widać jak coś, a raczej ktoś się obok niego pojawia, jakby sylwetka rosłego ogiera.


Isant

Czułem ten przypływ energii, nie wiem jak go opisać ale..na pewno nie należał do mnie samego, ktoś jakby mi ją dawał.
-To za wszystko co zrobiłaś rodzinie!- przedemną, a raczej przed moją matką, pojawił się mój ojciec i to w postaci demona, wyglądał inaczej niż przed śmiercią, bardziej jak Cimeries przy furii tyle że...mój ojciec wyglądał bardziej demonicznie.
-Ty...jak niby?!
-Co? myślałaś że od tak sobie zniknę, słabym duszkiem będę?
-Przecież go zgładziłam
-I to właśnie dzięki tobie kochana stałem się demonem, myślisz że jak on powstają? hmyy? podczas gdy żądają zemsty na takich jak ty!- matkę zaczęła otaczać czarna powłoka, wchodziła w nią, a ona stawała się coraz bardziej ucieleśniona, normalnie pojawiało się jej ciało, tyle że...ta czarna smuga przebijała ją na wylot, wchodziła wszędzie rozrywając ją powoli, i jakby coś z niej wyciągała...duszę? inaczej tego nazwać chyba nie można.


Cimeries

Cofnąłem się o kilka kroków, przyglądałem się całej sytuacji z zaciekawieniem ale i zaniepokojeniem, ostatecznie wróciłem do Malaiki
-Malaika..kochanie- szturchnąłem ją, była cała blada a do tego majaczyła
-Nie..Cimeries...zo..zostaw je- poruszyła gwałtownie nogami, uderzyła przy tym jedną o drzewo i to z taką siłą że bałem się że coś sobie zrobiła. Momentalnie dostała jakiś drgawek, zesztywniało jej całe ciało a z pyska wydobywała się piana o żółtawym zabarwieniu. Złapałem ją za grzywę przytrzymując skrzydłem przy ziemi, musiałem użyć prawie całej swojej siły aby opanować jakoś jej drgawki, uspokoiła się, zerknąłem na jej brzuch, był...jeszcze większy niż wcześniej, dużo większy, wręcz nabrzmiały
-Isant!- krzyknąłem, pojawił się obok mnie jako zjawa po chwili przybierając już normalną postać
-Może i mojej matki się pozbyliśmy ale nie źrebaka...
-Ale chyba..to po części zniknęło? prawda? to że źrebak będzie demonem, że będzie powiązany z Malaiką i...
-Nie wiem Cimeries, zobaczymy jak się urodzi, a to chyba już niedługo będzie
Położyłem się obok niej, obserwowałem brzuch non stop, dziwnie się unosił...jakby źrebak kopał i próbował się wydostać albo..nie wiedziałem co już o tym myśleć, jeśli pozbycie się ducha Madri nie pomogło? i źrebak nadal będzie tym demonem?


                                                                     Malaika[zima999]^^Dokończ^^

czwartek, 15 września 2016

Szczęście cz.1 - Od Azury

Wreszcie wszyscy wokół przestali mnie nazywać "mała", ale to nie dlatego że mnie to denerwowało, tylko dlatego że dorosłam. I to właśnie dzisiaj. Przekonana o wyjątkowości tego dnia, zupełnie nie spodziewałam się że będzie on zwyczajny. Nikt jak zwykle się mną nie interesował, teraz skupili się na tych mrocznych źrebakach. Od momentu w którym Szafir, z tą od siedmiu boleści Nirmeri przyprowadzili te małe potworki do mojej matki. Najgorsze że tata także się zaangażował. Nie znoszę ich i ich pomysłów, to przez namowę Szafira mama przekonała się do tych mrocznych źrebaków. Zresztą... Przecież ona tak bardzo kocha obce źrebaki, tylko ciągle by je przygarniała, a mnie ma gdzieś i to od dawna. Parsknęłam, przewracając nerwowo oczyma, z lekkim zdziwieniem kiedy to spłynęła mi samotna łza z oka. Liczyłam że będziemy świętować. Tak długo czekałam na dzień, w którym zaczną mnie traktować poważnie, kiedy to będą myśleć o mnie jak o dorosłej klaczy. To miało być ekscytujące, a wyszło na dołujący, nudny dzień. Gdyby jeszcze Karyme tu była, tęskniłam tak bardzo za siostrą... Myślałam że ona jedyna rozumie mnie choć trochę, co z tego że nie byłyśmy tak na prawdę siostrami, nie miałam zamiaru przyjąć tego że jest obcą, jest moją siostrą i koniec.

Po woli zbliżał się wieczór, leżałam nad wodospadem, w nie najlepszym humorze. Wrogie spojrzenie wymierzyłam w spadającą wodę jakby to ona była wszystkiemu winna.
- Azura... - usłyszałam denerwujący mnie głos z tyłu. Przewróciwszy nerwowo oczami, spojrzałam wściekła w stronę Saf.
- Co tu robisz sama?
- A jak myślisz?! - krzyknęłam, podnosząc się z ziemi: - Nudzę się! Bo nikt nawet nie pomyślał by spędzić ze mną choć chwilę!
- Dlaczego? - spytała, zupełnie się nie przestraszyła? A powinna, powinna się trzymać ode mnie z daleka, to ona pierwsza to zaczęła, gdyby się nie urodziła, nadal byłabym najważniejsza... Najmłodsza, blisko matki...
- Az?
- Daj mi spokój, dobrze?! - odwróciłam się od niej.
- Przykro mi... Że rodzice nie mają dla ciebie czasu, ale... Mama chcę pomóc, a tata chciałby...
- Tata? - zaskoczyła mnie, jak śmie sobie przywłaszczać jeszcze mojego ojca?!: - Nie mało ci że zabrałaś mi matkę?! - ruszyłam w jej stronę, gdyby się nie odsunęła, nie pohamowałabym się żeby w nią uderzyć.
- Tak tylko powiedziałam... Nie ważne, nie gniewaj się.. Ja z chęcią spędzę z tobą trochę czasu.
- Spadaj! - przerwałam jej, odchodząc pospiesznie. Chyba miała nie po kolei w głowie, żeby nie zauważyć że jej nie cierpię.
Ściemniało się, a ja powędrowałam w stronę granicy. Westchnęłam ciężko, oglądając się do tyłu. Skoro tutaj nikogo nie obchodzę, to może znajdę w końcu siostrę. Ile ona mogła nie wracać? Mocno przesadziła.
Odchodząc coraz dalej od domu, miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje, raz usłyszałam nawet szelest liści. Obejrzałam się szybko do tyłu, obserwując uważnie każde z drzew.
- Saf? - Pochyliłam nieco głowę, szukając jakiś kryjówek, które by pomieściły Safire, kto inny mógłby za mną poleźć jak nie ona?
- Ta klaczka za tobą nie poszła - jakiś obcy głos dobiegł mnie z przodu, obróciłam się gwałtownie.
- Tylko ja - dodała obca, z lekkim uśmiechem.
- Śledziłaś mnie?! - położyłam gniewnie uszy, mierząc wzrokiem obcą klacz, czy tam pegazice, co za różnica czy miała skrzydła czy nie.
- Można by tak powiedzieć - rozłożyła skrzydła: - Obserwowałam cię z wysoka.
- Czego chcesz? - spojrzałam na nią podejrzliwie, czemu tak się uśmiechała?
- Właściwie... To nic.
- Nie łaź za mną! - parsknęłam omijając ją i idąc dalej swoją ścieżką.
- Azura, zaczekaj - zawołała, spojrzałam w jej kierunku zaskoczona: - Skąd znasz moje imię?
- Przecież sama stwierdziłaś, że cię śledziłam - oznajmiła, wpatrywałam się w nią poirytowana.
- Oj, nie denerwuj się tak, byłam tylko ciekawa. Mogę pójść z tobą, gdziekolwiek idziesz... Zdaje się że to ważne.
- Co? Dlaczego tak stwierdziłaś?
- Tak mi się wydaje, nie przekraczałabyś granicy bez powodu...
Wypuściłam po woli z chrap powietrze: - Tak, to dla mnie ważne, szukam siostry - chciałam już sobie pójść, czym szybciej ją znajdę tym lepiej, tym razem nie zamierzałam wracać bez Karyme, nikt nawet nie zauważy że mnie nie ma. Ruszyłam więc...
- A jak wygląda? - pegazica wylądowała mi niespodziewanie na drodze.
- Uważaj trochę! - omal na nią nie wpadłam.
- Może widziałam gdzieś twoją siostrę, spotkałam trochę koni, więc jakaś szansa jest - mówiła dalej, dlaczego nie wpadłam na to by jej nie zapytać? Nie była przecież stąd, widziałam ją pierwszy raz na oczy.
- Jest niebieska i ma białą grzywę i takie... Znamiona? Białe, w kształcie koła na pysku - jak ja już długo jej nie widziałam...
- Nie, jej akurat nie widziałam, ale nic straconego, pomogę ci szukać.
- Czemu nie... - odezwałam się z obojętnością, w sumie to dobrze się stało. Bycie samemu wcale nie było przyjemne. A i wiedziałam już dokąd pójdę najpierw, dobrze że pegazica była obca, gdyby zginęła, nic takiego się nie stanie. Będę mogła wykorzystać jej obecność. Na myśl o tamtym miejscu i tych trupach, aż ciarki przechodziły mi po grzbiecie.
- Zamyśliłaś się? - nieznajoma szturchnęła mnie skrzydłem.
- Tak... Właśnie. Chodźmy, najpierw zajrzymy w takie jedno miejsce - poszłam przodem, a ona wzbiła się w powietrze lecąc nade mną.
- Jestem Alegria (czyt. alegrija)
- Jak? - nastawiłam uszu, pierwszy raz słysząc tego typu imię.
- Alegria - powtórzyła wolno.
- A skąd właściwie jesteś?
- Z bardzo daleka.
- Czyli skąd? - no dzięki za taką odpowiedź.
- Już mówiłam, z bardzo daleka.
- A ja jestem z bardzo bliska, coś ci to mówi? - odpyskowałam.
- Wiesz, jeszcze nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak ty - zniżyła lot, by lecieć teraz obok mojego boku, jakby nie mogła iść.
- Tak ciężko ci powiedzieć skąd jesteś?
- Chyba nie muszę tego robić żeby z tobą iść? - powiedziała żartobliwie. Chwilami przypominała mi Szafira, a za nim nie przepadałam. Zamiast szukać mojej siostry, ponoć ją kochał, to wolał robić milion innych rzeczy. Alegria wylądowała już zupełnie na ziemi, idąc obok mojego boku. Zauważyłam, że przymknęła z lekka oczy, i szła z lekkim uśmiechem na pysku i pochyloną ku górze głowie.
- Co ty robisz? - spytałam.
- Nie czujesz? Jak przyjemnie wieje wiatr, aż zachęca do biegania czy lotu.
- Na pewno - stwierdziłam ironicznie, chyba trafiła mi się wariatka. Trudno, jak będzie mnie irytować to ją wyproszę i...
- Wiosna jest piękna.
- Tak, kwiatki, ptaszki i co jeszcze? - spytałam zirytowana.
- Nie rozumiesz...
- Niby czego? Szukamy mojej siostry, prawda? A ty opowiadasz o jakimś wietrze i wiośnie? Serio?!
- Nic się nie stanie jak zwrócisz uwagę na to co otacza cię wokół, czego możesz doświadczyć w danej chwili, przecież nie przegapisz od razu siostry, jak trochę sobie porozmawiamy i nacieszymy się dniem...
- Dobra, idź stąd - zatrzymałam się, chyba na prawdę jej odbiło.
- Nigdy nie cieszyłaś się z czegoś że po prostu jest?
- Nie jestem wariatką...
- Szkoda, warto docenić to co się ma.
- Mówiłam serio, żebyś sobie poszła - zmieniłam ton, na ostrzejszy: - Leć sobie do Safiry, albo Szafira, oni z chęcią posłuchają tych... - poczułam coś mokrego na grzbiecie, spojrzałam odruchowo w górę. Na niebie były same ciemne chmury, zaczynało padać.
- Cudownie... - parsknęłam.
- To tylko deszcz, może być nawet przyjemny, ten dźwięk i świeże powietrze, przy okazji nieco cię ochłodzi - zażartowała.
- Gorzej jak ciebie ochłodzi! - podskoczyłam nagle, czując ukłucie, przestraszyło mnie bardziej niż zadało ból. Spojrzałam na swój grzbiet, krople wody zamieniały się w lód, a że spadały szybko to ten lód formował się w małe sopelki. I akurat jeden z nich wbił mi się w skórę. Wyjęłam go szybko. Alegria rozłożyła skrzydła, zakrywając siebie i mnie: - To chyba nie jest deszcz...
- Karyme może gdzieś tu być... - albo tamten drugi koń, nie ważne... Pobiegłam przed siebie, tam gdzie robiło się coraz chłodniej, pegazica dosyć szybko mnie dogoniła. Zatrzymałam się przed czymś co nie wyglądało najlepiej, istne pustkowie, a dookoła liczne szkielety koni. W oddali szalała śnieżyca zataczająca koła wraz z urwistym wiatrem i jeszcze bardziej obfity deszcz, którego krople zamieniały się szybciej niż tu w lód, pokrywając nim ziemie.
- Tamtędy lepiej nie chodźmy - Alegria zatrzymała mnie skrzydłem.
- Puszczaj... Karyme! - zawołałam, pchając się na przód. W którejś sekundzie obejrzałam się za siebie. Tak, bałam się, jak miałabym się nie bać, jedna chwila i mogłabym zginąć tak jak Leif czy Siri... Pegazica stała jak słup patrząc w moim kierunku.
- Wracaj Azura.
- To ty chodź... Chodź ze mną - zatrzymałam się w połowie drogi: - Chyba się nie boisz co?
- Tam jest zbyt niebezpiecznie.
- Tchórzysz!
- Mówię poważnie... - skierowała uszy do tyłu: - I tak... Widziałam twoją siostrę.
- Co? - najpierw doznałam szoku, a potem się zezłościłam, pochodząc do niej gwałtownie: - Okłamałaś mnie?! I tak sobie po prostu ze mną szłaś?!
- Nie wiedziałam jak ci to powiedzieć...
- Ona jest tam, prawda?
- Tak, ale...
- Właśnie to chciałam wiedzieć! - zawróciłam nerwowo, pobiegłam wprost w szalejącą pogodę.
- Azura! - usłyszałam wołania tamtej. Tym razem też musiałam się zapierać kopytami, żeby wichura nie zmiotła mnie stąd. Zamykałam oczy, by nie wpadł do nich wirujący śnieg. W samym centrum, było już spokojnie. Na tyle bym mogła zobaczyć lodowe bryły, a w nich uwięzione konie z wymalowanym cierpieniem na pysku i te najgorsze wysuszone zwłoki, oraz przebite na wylot przez kolce z lodu.
- Karyme? Jesteś tu? - nie ona tego nie zrobiła, pewnie trzyma się z tamtym koniem, chciała być ze swoimi po prostu, czyli końmi które mają taką samą moc jak ona.
- Karyme! - krzyknęłam głośniej, zatrzęsłam się cała, miałam wrażenie że za chwilę będzie po mnie, pod kopytami dostrzegłam krew, mnóstwo krwi innych koni, która utknęła pod lodowym podłożem.
- Karyme? - zrobiłam kilka kroków na przód, pogoda się nagle uspokoiła. Śnieg przestał padać, a wiatr wiać.
- Karyme! - pobiegłam, zauważając ją w oddali, nie mogłam przez chwilę uwierzyć że na prawdę ją widzę. Uciekła już tak daleko, ale ja musiałam, za wszelką cenę ją dogonić.
- Zaczekaj! Karyme! - przyspieszyłam. O... Chyba jestem szybsza, niż jak byłam mała... Doganiałam ją. Nagle wprost przede mną wyrosła lodowa ściana, nie mogłam zahamować, ziemie pokrywał lód, a ja byłam zbyt blisko, uderzyłam w nią mocno. Aż zrobiło mi się ciemno przed oczami i zwyczajnie upadłam na ziemie.

Poczułam jak ktoś mnie szturcha, głowa okropnie mnie bolała, może dlatego że uderzyłam centralnie głową w ten lód.
- Azura, słyszysz mnie?
Otworzyłam po woli oczy: - Ty... - zacisnęłam zęby, czułam się tak jakby cała czaszka mi pękła: - Widzisz? To twoja wina.
- Dasz radę wstać?
- Nie, połamałam sobie wszystkie nogi i nie wstanę - odpyskowałam podnosząc się gwałtownie, to był błąd, bo zakręciło mi się we łbie i padłam wprost na nią. Ponownie zacisnęłam zęby, a do tego też oczy, głupi ból blokował mi ruchy, by się od niej odsunąć. A akurat tak się złożyło że głowę miałam wtulone w jej skrzydło, a to nie było zbyt komfortowe, ani dla mnie ani... A kto ją tam wie.
- Dobrze że cię nie zabiła... Nie chciałabym tego - powiedziała i to chyba z ulgą w głowie, osunęłam się na ziemie, nie chcąc się dłużej tak o nią opierać.
- Sugerujesz że to ona wszystkich tam pozabijała?! - wrzasnęłam, aż zakuło mnie w głowie, stuknęłam ze złości kopytem o podłoże.
- Na pewno nie jest tak okrutna na jaką wygląda, ale... Widziałam jak...
- Kłamiesz! - przerwałam jej, nie, moja siostra nikogo nie zabiła! Chcieli mnie tylko nastawić przeciwko niej. Wszyscy... Wokół...
- Możemy z nią porozmawiać... Nie mówię że nie może się zmienić, każdy może, jeśli tylko zechcę.
Spojrzałam na nią krzywo, najpierw mówi mi takie rzeczy, a teraz próbuje pocieszyć, a może jest po prostu zakłamana, już raz mnie oszukała.
- Myślisz że dam się nabrać? - podniosłam się znów, z wrogim spojrzeniem. Głowa już tak mi nie pulsowała.
- Pomogę ci - poszła za mną: - No chyba cię tu nie zostawię? Jak będziemy ostrożne to wyjdziemy z tego cało... Oby...
- Karyme mnie nie skrzywdzi! - byłam tego pewna... Wcześniej, wcześniej byłam pewna, do puki nie oberwałam w głowę, ale to nie było specjalnie. Na pewno. Chciała tylko mnie zatrzymać. Tak... Mogła się domyślić że wpadnę na tą lodową ścianę... Ni stąd ni zowąd usłyszałyśmy krzyk, stanęłam jak wryta, to brzmiało jakby ktoś kogoś katował.
- Za... Zaczekaj - Alegria wzbiła się w powietrze. Nie zamierzałam tu tak stać, ale też nie chciałam tam biec... Nie wiadomo co mnie tam czeka. Chyba jednak zostanę... Tak będzie najlepiej...

Minęło pół godziny, a Alegria nie wracała, jak poleciała to do teraz trwała cisza, przeszywająca i złowroga cisza. W końcu poszłam w stronę w którą odleciała... Czułam napięcie w powietrzu, co dziwne nie było żadnych śladów po mocy Karyme, żadnego lodu; niczego. W końcu zauważyłam jakieś ciało w oddali, przebite lodowym kolcem, po tylu widokach zwłok, powinnam była się przyzwyczaić, jednak chyba potrzebowałam do tego jeszcze więcej czasu. Ominęłam to ciało szerokim łukiem i zobaczyłam już kolejne, a zaraz po nim jeszcze kilka. Bałam się że w końcu napotkam Alegrie, martwą jak wszyscy tutaj. Może Karyme ktoś wrobił? Ktoś podobny do niej... Z wyglądu i... Może te konie były po prostu złe? Dlatego je zabijała... Może... Zamknęłam na chwilę oczy, aby nie dać się łzą. Jak to możliwe że moja siostra mogła się tak zmienić?
Doszłam do lasu, w którym oprócz drzew były wszędzie ostre sople, nie dało się tam nawet wejść, a nie widziałam innej drogi jak ominąć ten las, ale był ogromny...
- Alegria! - zawołałam, na tyle głośno na ile mogłam. Jednak, mimo wszystko zależało mi na obcej, no dobra, nie była taka zła, w ogóle nie była zła, może dziwna, chciała mi pomóc... A teraz... Nie mogłam być pewna czy żyję. Położyłam się przed lasem, wzdychając ciężko. Usłyszałam za sobą kroki, jak na zawołanie.
- Jak dobrze że... - byłam pewna że to ona, już nawet wstałam, obróciłam się w kierunku dźwięku stukotu kopyt i zobaczyłam obcego ogiera, krwawiącego obficie z boku.
- Myślisz... Myślisz że ujdzie ci to na sucho?! - wrzasnął na mnie, chyba pomylił mnie z Karyme. Był w takim stanie że ledwo się poruszał. A jego rana to... Dziura przechodząca od brzucha aż do grzbietu. Widziałam już nie jedną taką ranę.
- Nie zbliżaj się! - zagroziłam, byleby nie podchodził.
- O nie... - zaśmiał się jak szaleniec: - O nie... Nie licz na to...
Przerażał mnie, ale co z tego? Był za słaby by mi coś zrobić, lada chwila, a będzie leżał już martwy, stracił zbyt wiele krwi.
- Pomyliłeś mnie z kimś innym.
- Nie... Mylisz się moja droga... Ja nie wybaczę ci że żyjesz... Powinnaś być martwa jak wszyscy tutaj... - znów się zaśmiał: - Widziałem jak moja rodzina umiera, cała... Musiałem jakoś wydostać się z tego przeklętego sopla... Czułem i nadal czuje nie wyobrażalny ból... A ci nic nie jest? To nie sprawiedliwe... Też będziesz cierpiała! - skoczył w moim kierunku. Był zbyt słaby, odepchnęłam go z łatwością, brudząc się krwią i to cały mój bok. Krew płynęła z niego jak woda z wodospadu. Śmiał się, podnosząc i ponownie wpadając na mnie. Udało mu się mnie trochę popchnąć w stronę lasu, prawie nakłułabym się na kolec z lodu, gdybym w porę nie zaparła się nogami. Kopnęłam go zezłoszczona.
- Oszalałeś!? - tym samym odepchnęłam go znacznie mocniej od siebie, przewróciłam. Miał problemy ze wstaniem. Wpatrywałam się na niego złowrogo. Wstał, o dziwo, trzymał się na drżących nogach i to tak bardzo że trzęsło mu się całe ciało. Był w tak złym stanie, już przypominał trupa. Jak miałam przewidzieć że za trzecim razem będzie taki szybki i użyje całej siły jaka mu została popychając mnie na drzewa. Nie miałam czasu na reakcje. W ostatnich sekundach zamknęłam oczy, przerażona, wpadłam wprost na kolce, czułam jak część się połamała pod moim ciężarem, a inne wbiły mi się w ciało. Ogier leżał już na mnie martwy przez co cięższy... Krzyknęłam z przerażenia i bólu, bałam się ruszyć, nie chciałam się nakłuć na którykolwiek z kolców jeszcze bardziej. Zastygłam w bezruchu, akurat wylądowałam na grzbiecie, nie miałam jak się wydostać bez żadnego obrażenia, już mnie zresztą zraniły. Co teraz? Wykrwawię się? Umrę? Przez szok nie czułam bólu, nie mogłam spojrzeć jak bardzo się wbiły, gdybym obróciła głowę ruszyłabym się. Wszystkie obrazy nabitych na sople koni, przewinęły mi się przed oczami, niektóre chyba nawet zginęły jak ja, nie przebite całkiem na wylot... Tak, widziałam jednego z takich koni... Zemdlałam...

Ocknęłam się znacznie słabsza, czułam zapach własnej krwi, te kolce... Chyba wbiły się bardziej, a martwy koń... Bałam się go zrzucić. Tak bardzo żałowałam... Nawet tego że dla Saf byłam taka wredna i w ogóle... Co ja bym dała żeby chociaż ją zobaczyć... Chyba było na to za późno... Na cokolwiek było za późno... Miałam tyle życia przed sobą, to takie nie sprawiedliwe... Uniosłam wzrok wpatrując się w korony drzew... To takie głupie... Akurat teraz przypomniałam sobie słowa Alegri, w tym momencie nabrały głębszego znaczenia. Już nigdy nie zobaczę tego wszystkiego co mnie otacza, ani rodziny... Może warto było docenić te z pozoru nic nie znaczące rzeczy. Spłynęły mi łzy z oczu, przymknęłam je, prawie zamykając, ale słońce przysłoniło coś, a raczej ktoś. Pegazica lecąca ponad koranami drzew. Otworzyłam szerzej oczy... Gdybym miała siłę krzyknąć, żeby tylko spojrzała w dół. Odleciała, była cała, a ja głupia mogłam tam na nią czekać... Tak strasznie chciało mi się spać, czy jak zamknę oczy, to będzie koniec?

Ponownie się obudziłam. Tym razem przykryta skrzydłem, było mi tak bardzo zimno że nawet ono na niewiele się zdało, nie byłam w stanie podnieść głupiej głowy.
- Al... - głos też mi się urwał, taki słaby i w ogóle do mnie nie podobny...
- Leż spokojnie, wszystko będzie dobrze... - powiedziała cicho, uśmiechając się lekko: - Zobacz... - podsunęła mi coś pod pysk, pachniało dosyć słodko, pierwszy raz czułam tak miły zapach. Były to jakieś rośliny których nie znałam.
- Spróbuj, są bardzo smaczne.
- Czy... - zaczęłam i nie miałam sił wydusić kolejnych słów, zauważyłam na ziemi mnóstwo krwi, mojej krwi... Pojawiły mi się łzy w oczach. Kontem oka jakoś próbowałam zobaczyć las... I zobaczyłam, kolce z czubkami od mojej krwi, a pod nimi czerwona kałuża z tej cieczy... W niej zwłoki tego ogiera. Alegria musiała mnie wyciągnąć i zaciągnąć tutaj.
- ... umieram? - dokończyłam, najkrócej jak się dało. Alegria już przestała się uśmiechać.
- Będzie dobrze... Musimy wierzyć że to nie oznacza końca... Tak będzie lepiej, jak uwierzysz... Spotkasz swoich bliskich, którzy zginęli... - mówiła ze spokojem, ale też z położonymi po sobie uszami. Spłynęły mi łzy z oczu, nie... Nie chcę... Z nikim nawet nie zdążyłam się pożegnać...
- Na pewno pamiętasz jakieś miłe chwilę, prawda? Pomyśl o nich - uśmiechnęła się do mnie lekko, tym razem jej uśmiech mnie nie irytował, miałam wrażenie że chce mi dodać otuchy i chyba chciała... Przytaknęłam jej, próbowałam przynajmniej. Zamknęłam oczy, łkając. Pora bym chyba powiedziała ostatnie słowa? Mogę nawet nie zdążyć, albo nie dać rady tego zrobić. Pogrążałam się już w śnie, gdyby nie odgłos łamanych gałęzi chyba nie otworzyłabym już oczu. Alegria spojrzała w stronę lasu i nie odrywała od kogoś wzroku. Usłyszałam najpierw ciężki oddech, a potem szloch.
- Azura... - wymamrotała, ta która przybyła, nie mogłam poznać po głosie... A powinnam, bo to była Karyme.
- Azura wybacz mi... - wyłkała wtulając we mnie swój łeb, płakała bardziej niż ja przed chwilą, a to przecież ja umierałam.
- Ma.. Mama... - wymajaczyłam, chciałam jej powiedzieć żeby ją ode mnie przeprosiła, potem chciałam dodać że resztę także, ale... Ale nie zdążyłam...


Ciąg dalszy nastąpi



środa, 7 września 2016

Ból przeszłości cz.20 - Od Rosity, Felizy, Azury, Szafira, Pedro

Od Rosity
Konie po woli zaczęły się zbierać do jaskini, a ja zostałam jeszcze na łące, rozmyślając. Zastanawiałam się czy nie zdradzić bratu, kim jest Ignis. Przez jej dziwne zachowanie miałam obawy co do niej. Z drugiej strony nie miałam pojęcia jak zareaguje Elliot, wcześniej byli wrogami. Wolałam nie wywoływać konfliktów... Choć ukrywać to, też nie było mi łatwo... A przecież nie mogłam jej zdradzić, zagroziła mi...
- Kochanie, chodźmy już może do jaskini, robi się ciemno - przerwał ciszę Pedro. Przytaknęłam lekko, byłam przygnębiona. Nic dziwnego. Martwiłam się o mamę i coraz częściej myślałam też o Maji... Miałam nadzieje że wróci, cała i zdrowa. O Karyme starałam się zapomnieć, a to nie było łatwe, tak po prostu wymazać jej z pamięci.

Położyłam się wraz z ukochanym na ziemi, wtulił się we mnie, jak co noc: - Wszystko w porządku? Jesteś jakaś nie swoja - zauważył, zatroskany.
- Widziałeś moją mamę? Bardzo z nią źle... - przyznałam, zatrzymując łzy w oczach, nie chciałam już przed nikim płakać.
- Wyzdrowieje - chciał mnie tylko pocieszyć, sam nie był pewien swoich słów, ale doceniałam chociaż to że był dla mnie wsparciem.
- Mam nadzieje - spojrzałam w stronę rodziców, spłynęła mi łza po policzku widząc jak mama drży na ciele, tak jakby coś ją bolało. Na szczęście jakoś spała, tata jeszcze nie zasnął.
- Za chwilę wrócę... - podniosłam się, chciałam z nim porozmawiać, może dodać otuchy. Wszyscy powinniśmy się wspierać w trudnych chwilach.
- Mogę iść z tobą - Pedro również wstał, przytaknęłam, zaraz potem się zatrzymując. Powodem była Tori, która wróciła w towarzystwie Elliot'a, wolałam jej unikać, zawróciłam, Pedro spojrzał na mnie pytająco. Dobrze że nie musiałam się tłumaczyć. Resztę nocy leżałam obok śpiącego Pedro, samemu próbując zasnąć. Jakoś udało mi się, dopiero w środku nocy.

Od Felizy
- Kto jeszcze się ocalił? - spytałam Heather, byłam po prostu ciekawa.
- Twój ojciec, Edwin...
- A. On... - jak mogłam zapomnieć? Może dlatego że był dla mnie tylko dodatkiem, nie spędzałam z nim za wiele czasu, a większość poświęconych mu minut była na pokaz dla Hiry. Nie znosiła go, a przeze mnie nie mogła go zabić.
- Mam nadzieje że wszystko w porządku? Jesteś tam szczęśliwsza niż z nami? - Heather zeszła już na inne tematy. Mogła milczeć, jak podczas przebytej już przez nas drogi. Nie miałam ochoty na rozmowy, czekałam tylko aż będę miała z głowy spotkanie z Hirą. Zignorowałam więc jej słowa, idąc przodem. Nie mogłam się doczekać kiedy dowiem się w jakim stanie jest Hira, tylko to mnie interesowało, nic po za tym.
- Ignis, nie rozumiem dlaczego odeszłaś, miałaś tam wszystko...
- Możemy o tym nie mówić?! Jest już późno, powinnam była teraz spać, a nie szwendać się z tobą.
- Nie musisz być złośliwa - tym razem sama mnie wyprzedziła, idąc przodem: - Za chwilę będziemy na miejscu.
- Oby - parsknęłam poirytowana, zbliżał się ranek. Pięknie, w ogóle prawie nie spałam, nie licząc tego głupiego snu... Lepiej jak zostanę na Zatopi, tak na wszelki wypadek. Zresztą nie miałabym już dokąd pójść, zmarnowałam okazje, wybijając stado Bilberry'ego, miał szczęście że mi uciekł, ale kolejnego razu nie przeżyję.
- Jesteśmy - Heather zatrzymała się przed lasem. Za drzewami stały dwa konie, Hira i Edwin, tyle że on stał kilkanaście kroków od niej.
- Możesz już odejść w własną stronę - zawołała do niego gniewnie, pewnie miał zostać jej pilnować, przewróciłam oczami, uśmiechając się złośliwie, szkoda że nie mogła tego zobaczyć.
- Fajnie to tak widzieć tylko mroku, mamusiu? - spytałam ironicznie, Heather złapała jej grzywy, prowadząc ją do mnie. Przeszedł mi przez ciało zimny dreszcz, na widok opatrunku na oczach matki. Pamiętałam jak to bolało i jak się czułam nie móc niczego zobaczyć. Opatrunek zakrywał jej całe oczy, a raczej miejsce po nich. O dziwo nie chciałam zbytnio tego widzieć.
- Mam nadzieje że bolało - szepnęłam jej na ucho, nie czułam w pełni satysfakcji, co mnie denerwowało, próbowałam stłumić emocje, które coraz bardziej żyły własnym życiem, nie chcąc się mnie słuchać.
- No powiedź coś, ponoć się martwiłaś! - wykrzyknęłam, gdy nadal milczała.
- Mogłabym cię dotknąć? - spytała.
- Niby po co? - odsunęłam się.
- Tak długo cię nie widziałam... Chcę się przekonać czy jesteś cała. Mam nadzieje że on ci nic nie zrobił, wiesz o kim mówię.
- Nie widziałaś? Powinnaś w ogóle używać tego słowa? - chciałam ją dobić i miałam nadzieje że tak się stało, bo jej mina nic mi nie mówiła.
- Przestań Ignis, co cię ugryzło? - wtrąciła się Heather.
- Jeszcze ci nie powiedziała? Może i lepiej... - odwróciłam się: - Miło było - odezwałam się jeszcze sarkastycznie, wracając powrotną drogą. Spodziewałam się że Hira będzie w gorszym stanie, pewnie nawet nie walczyła. Jakby miała walczyć na ślepo? No właśnie, odebrałam jej to czym się szczyciła, teraz była bezbronna.

Od Azury
Zasnęłam, nie byłam w stanie się stąd wydostać, więc w końcu odpuściłam dając wygrać zmęczeniu. Śniła mi się siostra, że przyszła po mnie i wróciłyśmy razem do stada. I ktoś na prawdę zaczął mnie budzić, ale to nie była Karyme, tylko tata. Nigdy tak się nie cieszyłam na jego widok.
- Tatusiu... - wtuliłam się w niego mocno.
- Jesteś cała?
- Tak... Chodźmy już stąd, proszę... Już nigdy nie ucieknę... - obiecałam, kontem oka badając okolice.
- Wezmę cię na grzbiet - oznajmił, w innej sytuacji odpyskowałabym że dam radę iść sama, ale tutaj to nawet wolałam być blisko taty, nawet tak blisko żeby mnie niósł. Pozwoliłam mu, a nawet pomogłam, wsadzić siebie na grzbiet. Przytulona do grzywy taty i z zamkniętymi oczami, czekałam aż stąd wyjdziemy. Gdy to nastąpiło, nawet nie miałam zamiaru oglądać się do tyłu. Zaczęłam wszystko opowiadać tacie, starając się dużo mu tłumaczyć, bo bez tego mógłby nie zrozumieć. Nie łatwo było mu coś przekazać, a ja nie mogłam oprzeć się chęci wygadania tego komuś. A komu innemu jak nie tacie? Mogłam mu wszystko powiedzieć, a on nie wygada tego mamie i będzie mnie krył. Poza tym że był głu... Niezbyt inteligentny, był najlepszym tatą na świecie. Tylko żeby był bardziej mądry, to już byłby dla mnie idealny.

Od Szafira
- Widzę że robicie postępy - pochwaliłem źrebaki, widząc jak wracają ze zdobyczą w pysku. Zawsze wywoływało to u mnie nie najprzyjemniejsze uczucie. Taka natura mrocznych koni, musiałem to zaakceptować. W kilka godzin i furia im przeszła, wystarczyło że będą polować. Prawie przeszła, bo Diana nadal ją miała i nie chciała jeść mięsa, buntowała się jak mogła. Nie umiałem się jej dziwić.
- Kiedy Diana też będzie mogła wyjść? - zapytał Samuraj, stanął przede mną, wraz z Lokim, jego brat robił postępy, bo nigdy nie było do mnie przekonany, a teraz stał dość blisko.
- Niedługo, przekonam ją do polowania, a wy możecie mi pomóc - oznajmiłem: - Może się powygłupiamy co? Jak już skończycie jeść - zaproponowałem, w sumie czemu nie miałbym się z nimi bawić, teraz byłem wujkiem i dla nich.
- Saf też będzie mogła? - dopytał Samuraj.
- Pewnie - dobrze że mi o niej przypomniał, długo już nie widziałem małej.
- Pójdę po nią, a wy jedzcie... I nie wypuszczajcie Diany. Mogę wam zaufać, prawda? - zatrzymałem się w połowie drogi. Samuraj przytaknął. Poszedłem więc najpierw do Shanti. Nirmeri z nią była, rozmawiały, towarzyszyła im jeszcze Dika, ale nie za wiele wtrącała się w rozmowę, nie chciałem przerywać. Miałem pójść już zajrzeć do źrebiąt bawiących się na łące, tam na pewno będzie Saf. Jednak wtem przyszedł Snow, z Azurą.
- Mamo - pobiegła do Shanti, przytulając się do niej mocno. Od razu przypomniałem sobie o własnych rodzicach, aż prawie bym się wzruszył, gdybym nie opanował się w porę.
- Gdzie byłaś tak długo? - Shanti miała już łzy w oczach.
- Wszystko ci opowiem, ale... Jej tu ma nie być - zmierzyła wzrokiem Nirmeri.
- W porządku - matka Karyme od razu sobie poszła. Jak zwykle, nie mogłem się oprzeć by nie pójść za nią i jej pocieszać. Potrzebowała wsparcia. Gdyby nie ja i Dika, to już by odeszła ze stada, na szczęście udało nam się jej to wybić z głowy.

Od Felizy
Obmywałam krew nad wodospadem. Miałam tylko szczęście że wczoraj było ciemno i nikt najprawdopodobniej nie zauważył że jestem od niej pobrudzona. Wtem poczułam jak ktoś mały chowa się pode mną. Spojrzałam pod swój brzuch. Czenzi? Myślałam że Bilberry dawno ją zabił.
- Mogę... Mogę zostać z tobą? - spytała cicho. Podniosłam przednią nogę, chcąc ją odepchnąć brutalnie, ale ostatecznie zdecydowałam inaczej.
- Dobrze, ale nie przyzwyczajaj się zbytnio - pomogę jej tylko pokonać te jej lęki, może i wychowam, ale nie zamierzałam okazywać jej jakichkolwiek uczuć, po co się przywiązywać i znów cierpieć po stracie kogoś. Czenzi powinna mi być obojętna, ale niech będzie, przez zajęcie może nie będę myślała o własnej córce. W końcu jednak postanowiłam zostać na Zatopi i nawet przed samą sobą nie chciałam przyznawać się dlaczego.

Od Rosity
Minęło kilka tygodni, mamie nieznacznie się poprawiło, nawet dała się namówić by więcej odpoczywała, ale wciąż chorowała. Gdyby nie to i zaginięcie Maji, byłabym do końca szczęśliwa, przy boku Pedro. Coraz częściej myśleliśmy o źrebakach, ale nie chciałam zostawać jeszcze matką. Była to wymówka, bo na drugi raz z Pedro nie potrafiłam się zdobyć, obawiałam się kolejnej serii bólów. Już dawno mi przeszły i nie chciałam powtórki, zwłaszcza że nie wiedziałam do końca co mi jest.
Dziś pierwszy raz od dłuższego czasu przeszliśmy się po za granice terytorium stada, ale niezbyt daleko. Wracaliśmy już w południe.

Od Pedro
Dzień był wyjątkowo udany, lubiłem patrzeć gdy była szczęśliwa, słyszeć jej śmiech i widzieć uśmiech. Już prawie zapomnieliśmy co nas spotkało. Dziś nawet myślałem o tym by zrobić to z nią drugi raz, minęło sporo czasu, na pewno da się namówić, a jak nie... To zaczekam, nic na siłę, najważniejsze aby była szczęśliwa.
- Zgłodniałaś? - zapytałem, nareszcie byliśmy w domu, wśród stada, choć wolałbym paść się raczej na uboczu, z dala od wzroku innych koni.
- Trochę - odpowiedziała szybko, jedząc dość duże ilości trawy, a przynajmniej więcej niż zwykle. Może to ciąża? Uśmiechnąłem się lekko na samą myśl.
- O co chodzi? - spytała.
- Nic... - nie mogłem przestać się uśmiechać. Wtem zobaczyłem w oddali jakąś klacz, sprawiła że uśmiech zniknął mi z pyska. Czym bardziej się zbliżała tym bardziej się niepokoiłem, poznając kim jest. Nogi zrobiły mi się miękkie, doznałem szoku. Jak? Skąd? Dlaczego?
- Pedro, co jest? - Rosita odwróciła głowę w stronę klaczy, gdyby jeszcze była sama, ale u jej boku szedł ogierek. Czy to mój syn? Po jednym razie?! Nie, nie możliwe... Myślałem że zemdleje, tak słabo mi się zrobiło, a oni byli już tak blisko nas. Żeby jeszcze nie szli w moją stronę. Czego ona właściwie chcę? Nie byłem z nią na serio... Mieliśmy się na wzajem pocieszyć, tylko tyle...
- Kto to? - spytała Rosita drżącym głosem, wcale mi nie ułatwiała. Gdyby tylko nie czuła moich emocji byłoby łatwiej... Ale... Ale będzie wiedziała że mówię prawdę, tylko jak miałem zacząć?
- Pedro... - pierwsza zrobiła to ta klacz, już dawno zapomniałem jak ma na imię.
- Pasco, to właśnie jest twój tata... - zwróciła się do źrebaka, tak oczywiście było łatwiej. Zwłaszcza że jej syn jak na zwołanie pobiegł do mnie.
- Cześć tato... - przytulił się lekko, jakby nie pewnie. Nie wiedziałem jak się zachować, odepchnąłem go szybko: - Nie jestem twoim ojcem - zaprzeczyłem, na własną nie korzyść, miał takie same oczy jak ja, wręcz identyczne.
- Pedro, ja zaszłam w ciąże jak... Po tym... Po tej naszej wspólnej nocy - klacz spojrzała mi w oczy, odwróciłem wzrok do Rosity, odsunęła się już dawno ode mnie i nie chciała spojrzeć w moim kierunku, jedyne co zauważyłem to jej łzy.
- Skarbie... - tylko to jedno marne słowo wydobyłem z gardła.
- Chciałabym żebyś do nas wrócił - wtrąciła się matka Pasco, źrebak stał wciąż przy mnie i patrzył tylko.
- My nigdy nie byliśmy razem! Jak śmiałaś tu w ogóle przychodzić?! - rzuciłem się w jej stronę, to całe napięcie, stres, szok, za dużo jak dla mnie. Uderzyłem ją z całej siły.
- Po co tu przyszłaś?! - zacząłem ją dusić.
- Dość... - Rosita szarpnęła mnie lekko za grzywę, od razu się uspokoiłem, patrząc na nią i schodząc z klaczy.
- Ja cię nie zdradziłem... Ja... Ja byłem wtedy pewien że nie żyjesz i...
Przytaknęła, kilka łez spłynęło jej z oczu: - Zostań z nimi - wymamrotała, odchodząc ode mnie.
- Czekaj! Co ty wygadujesz? Zostanę z tobą, nie obchodzi mnie syn... Tylko ty... - zatrzymałem ją, samemu mając łzy w oczach. Nie znałem źrebaka, właściwie mogłem go poświęcić dla Rosity, ona tak na prawdę była dla mnie wszystkim.
- Chcę zostać sama... - próbowała mnie ominąć.
- Nie... - nie mogłem pozwolić jej odejść, nie w takim momencie.
- Zostaw mnie! - krzyknęła nagle, aż zakuło mnie w sercu, odeszła, a ja patrzyłem bezradnie za nią, nie wiedząc jak ją zatrzymać.
- Tato? - zaczepił mnie źrebak: - Przepraszam, ja chciałem tylko cię poznać... - spuścił głowę w dół.
- Spędź z nim trochę czasu, brakuje mu ciebie, potem odejdziemy - wstawiła się za małym jego matka. Spojrzałem na nią nienawistnie.
- Wykorzystałaś mnie! - wrzasnąłem.
- Nikt z nas nie wiedział że będzie z tego źrebak!
- Trzeba było nie zawracać mi głowy! - ledwo powstrzymywałem się przed kolejnym atakiem na nią.
- Nie krzycz, dobrze?! Tylko go płoszysz, to nie jego wina... - osłoniła Pasco. Miała racje, to nie wina źrebaka.
- Spędzę z nim trochę czasu i odejdziecie stąd na zawsze.
- Dobrze...
- Ale bez twojego towarzystwa - poszedłem w swoją stronę, a klacz namówiła syna by poszedł ze mną. Długo nie musiała go prosić, wystarczyło kilka słów, a mały szedł już obok mnie, dzielił nas tylko jeden krok. Teraz wiedziałem czemu jego matka odeszła ze stada Hiry, już wtedy musiała wiedzieć o ciąży, tam nie było miejsca na źrebaki, ciężko byłoby im przetrwać, zawsze było ryzyko że zginą.

Od Rosity
Całe to zdarzenie wydawało mi się koszmarem, ale gdyby to był sen, już dawno bym się wybudziła. Nie umiałam zebrać myśli, ani się uspokoić, Pedro nie kłamał, ale ja i tak czułam się jakby mnie zdradził.
Nie sądziłam że wpadnę na niego tak szybko. Szukał mnie, pierwsza go zauważyłam i schowałam się od razu. Był wraz ze swoim synem. Ciężko było mi uwierzyć że miał syna... Ale on na prawdę był jego...
- Tato, kim była ta klacz? - spytał mały, gdy Pedro zatrzymał się na chwilę, przy wodospadzie.
- To moja partnerka - odpowiedział nerwowo.
- A co z moją mamą? Też będziecie razem?
- Wiesz po co tu jesteś, spędzasz ze mną czas, a potem nie chcę cię już nigdy widzieć.
- Dlaczego? Chciałbym żebyś został ze mną na zawsze... Dlaczego mnie nie chcesz? - przytulił się, Pedro znów go odepchnął, nie chciałam by tak go traktował. Robił to z mojego powodu.
- Ty nie, ale twoja matka już tak... Zresztą, nawet mnie nie znasz.
- Mama mi dużo o tobie opowiadała... Mówiła że bardzo cię kocha.
- Nie mów o niej! - prawie go uderzył, przestraszyłam się że za drugim razem to zrobi. Wyszłam z kryjówki, od razu zwracając na siebie uwagę.
- Zostań z nim, on cię potrzebuje - starałam się przekonać Pedro, źrebie było ważniejsze ode mnie.
- Nawet tak nie mów, chcę być z tobą...
- Nas już nie ma... - zadrżał mi głos, mimo że usilnie się starałam mówić normalnie.
- Nie...
- Wiem że mnie nie zdradziłeś - weszłam mu w słowo: - Ale... Twój syn.. On cię potrzebuje, zostań z nim, nie chcę mu odbierać ojca... - nie tylko o to mi chodziło, za bardzo bolało mnie to że Pedro był z inną, zdradził mnie nieumyślnie, o ile miałam prawo nazywać to zdradą, przecież myślał że umarłam...
- Nie ma mowy, nie zostawię cię - zbliżył się, a ja się cofnęłam, żeby mnie nie dotykał.
- Nie chcę już z tobą być, nie rozumiesz?! Odejdź stąd! - popłakałam się. Pedro przytulił się do mnie na siłę, starałam się mu wyszarpać. W końcu sam puścił, odprowadził dokądś ogierka. Nie widziałam go już do końca dnia, myślałam że na prawdę odszedł...

Rano jednak spotkałam Pedro na łące, sam do mnie podszedł.
- Mówiłam żebyś...
- Rozumiem że mi nie wybaczysz? - przerwał załamany.
- Nie.. - odwróciłam się od niego: - Nie mam ci czego wybaczać, ale... Już cię nie kocham - skłamałam, czując przy tym ból, nie wiedziałam dlaczego bolało mnie na prawdę. Od kiedy się obudziłam źle się czułam, najpewniej przez te wszystkie złe emocje.
- Nie prawda...
- Zostaw mnie! - krzyknęłam w jego stronę, jak tylko się odwróciłam, zobaczyłam tą klacz w oddali i jego syna, czekali już na niego.
- Idź z nimi - wskazałam mu na nich łbem, zakrywając grzywą oczy, w których trzymałam łzy.
- Dlaczego mi to robisz? Możemy być razem... Wiesz że to nie moja wina, gdybym wiedział...
- Idź z nimi! To twój syn, chcesz go zostawić? Ja... Ja chcę byś był przy nim, zrób to dla mnie...
- Nie proś mnie o to...
- Jeśli mnie kochasz, to odejdź... Zrozum że to koniec... - odwróciłam się od niego, chcą odejść jednak nie ruszyłam z miejsca. Przekonałam go. Serce mnie bolało gdy odchodził, widziałam go kontem oka, jak szedł załamany w stronę nowej rodziny. Obejrzał się za mną, długo wpatrywał się w moją stronę, nie odwróciłam się, bo wiedziałam że natychmiast by zrezygnował. Gdy już znikali za horyzontem dopiero wtedy wyglądałam za nim, a z oczu ciekły mi łzy. Cała aż się trzęsłam, gdyby nie ten mały błąd... Gdyby wiedział że żyłam... Gdybym nie czułam się tak zraniona, gdyby nie ten źrebak... Zrobiło mi się nagle ciemno przed oczami, miałam wrażenie że za chwilę stracę przytomność, lecz zatoczyłam się tylko na nogach, upadając.
- Wszystko w porządku? - spytał mnie któryś z koni, nie wiedziałam który, obraz zaszedł mi mgłą.
- Tak... - odpowiedziałam szybko, podniosłam się z ziemi, zawracając do jaskini. Tam mogłam płakać do woli, nikt mnie nie widział. Położyłam się przy ścianie, stanęłam zbyt blisko, w rezultacie chwilę temu ocierając o nią bokiem. Podparłam o nią głowę, łkając gorzko. Nie umiałam się pogodzić z stratą ukochanego. Na dodatek zaczęłam czuć silne bóle, zacisnęłam zęby by nie krzyczeć, zwijałam się przez chwilę z bólu...
Bóle nachodziły mnie co kilka dni, zawsze były silne, tak bardzo że nie mogłam ustać na nogach, ukrywałam to przed rodziną i resztą stada. Wkrótce po tym doszły też mdłości, aż zorientowałam się że jestem w ciąży, nie byłam jednak pewna czy powinnam mieć takie bóle... Tak bardzo podobne do tych, po tym jak skrzywdził mnie Bilberry...


poniedziałek, 5 września 2016

Ból przeszłości cz.19 - Od Felizy, Azury, Rosity, Pedro, Szafira

Od Felizy
Wyszłam za drzew, byłam już na miejscu. Nie sądziłam że tu wrócę, ale tak było lepiej. Jeszcze nie świtało, więc większość koni musiała spać nadal w jaskini. Przystanęłam przed wyjściem, słysząc w tym samym momencie czyjeś kroki. Obejrzałam się do tyłu.
- Dolly... Porozmawiajmy - odezwałam się do niej, była rozbawiona.
- A o czym? Jednak się stęskniłaś, co? - zaśmiała się, wychodząc mi na przeciw, po czym lekko uśmiechnęła. Nie mogłam przywyknąć do jej oczu, drażniły mnie one, widziałam w nich zło, nie to co kiedyś...
- Dlaczego sądziłaś że tego chcę? Wolałam cię taką jaką byłaś wcześniej... Mogłaś się odrodzić sobą - wyznałam, zaglądając do środka jaskini, dziwne, o tej porze nikogo w niej nie było?
- Ja jestem sobą - zachichotała: - Jestem taka jak ty, czy nie uczyłaś mnie bycia złą? Czy nie chciałaś bym była nieczuła? Zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek... Jak to się nazywało? A... Wrażliwości - nie przerwała sobie śmiechu: - Właściwie to jestem lepsza od ciebie mamusiu... - wskazała mi łbem w las, zobaczyłam w nim liczne zwłoki. Doznałam szoku, widząc że te wszystkie konie, są ze stada.
- Coś ty zrobiła?! - zezłościłam się na nią.
- Nie mów że zależy ci na nich - Dolly zaczęła krążyć wokół, z nieprzerwanym śmiechem.
- Jasne że nie! Ale... Po co ich zabiłaś? To nie miało sensu... - starałam się walczyć z tym co czułam, czy mi jednak zależało? Tak ciężko mi było odpowiedzieć na to pytanie, może to coś w rodzaju przyzwyczajenia, sentymentu, to nie mogło być nic innego...
- Chodź mamusiu... Pokaże ci z bliska swoje dzieło... - złapała mnie za grzywę ciągnąc mnie za sobą.
- Natychmiast masz wszystko odwrócić! - wrzasnęłam na nią, przechodziłyśmy już między zwłokami. Najbardziej zabolał mnie widok martwego Aiden'a, jego syna i... Elliot'a? Czy przechodząc obok jego ciała powinnam czuć ukłucie i to... W sercu? Może coś mi tylko było... Na pewno coś musiało mi zaszkodzić, Elliot to wróg.
- Jesteś nienormalna! - krzyknęłam w kierunku Dolly, ale nagle zniknęła, szła przecież obok.
- Cudownie... - parsknęłam ironicznie: - Fatalnie - dodałam normalnie, nie wiedzieć czemu strasznie się denerwowałam, jak nigdy. Może nie mogłam uwierzyć że Elliot nie żyję? Miałam go za silniejszego od siebie... Długo nie spoglądałam w jego stronę w końcu odwróciłam wzrok. Pochyliłam głowę sprawdzając czy na prawdę nie żyję, był zimny, szturchałam go i nic.
- Elliot? - rozejrzałam się za jego duchem.
- Już po nim - Dolly pojawiła się za mną: - Chyba teraz poświęcisz mi trochę czasu, prawda mamo?
- Powiedziałam, żebyś to odkręciła! - rzuciłam się w jej stronę, coś mnie odrzuciło, wylądowałam na ziemi. Serce biło mi bardzo szybko, dziwne uczucie... Obejrzałam się za siebie jakbym czuła że ktoś mnie obserwuje.
- Dolly? - tym razem widziałam ją małą... Taką jak przed śmiercią.
- Dolly... - zbliżając się przytuliłam ją do siebie mocno, chcąc nie chcąc uroniłam łzę: - Jesteś cała - przyjrzałam się by się upewnić, była taka jak dawniej...
- Mamo, tutaj... - usłyszałam jej głos, ale gdzieś z boku. Odwróciłam w tamtym kierunku głowę, nie wypuszczając małej Dolly z objęć. Zauważyłam jej czaszkę świecącą wyblakłym błękitem.
- Ja... Ja umarłam... - kiedy wydobywał się z niej dźwięk, świeciła mocniej.
- Pomóż mi... - jeszcze dobiegł mnie płacz z przeciwnej strony. Tam była Czenzi. Nagle zorientowałam się że jestem otoczona, przez Dolly, którą uznałam za prawdziwą, przez jej czaszkę i tą z czerwonymi oczami, oraz Czenzi, może dlatego że wcześniej starałam się wmówić jej że jest moją córką. W tym momencie Dolly wybuchła śmiechem, zaraz za nią ta czaszka, która zmieniła niebieską poświatę w czerwoną i mała, którą miałam tuż obok, jej oczy także się zmieniły, z błękitu na tą czerwień, którą tak bardzo znienawidziłam. Dołączyła do ich trójki jeszcze Czenzi.
- Dość! Przestańcie! - poderwałam się z ziemi zagniewana: - Przestań! To tylko twoje sztuczki! - spojrzałam na tą najgorszą, z licznymi ozdobami na ciele.
- A może ty zwariowałaś?

Obudziłam się nagle, szybko oddychając, wręcz sapiąc i to przez chrapy, bo miałam związane pysk, a oprócz niego też nogi. Normalnie lepiej być już nie mogło. A jednak, zakuło mnie w głowie jak nią poruszyłam. Była czymś obita. Nagle przypomniałam sobie co się stało... Głupia się zamyśliłam, a Bilberry odepchnął mnie od siebie chciałam go zaatakować, ale ktoś z tyłu kopnął mnie z całej siły w głowę. Nie miałam czasu na reakcje... Musiałam stracić przytomność, bo nic więcej sobie nie przypomniałam. I jeszcze ten sen... Parsknęłam rzucając się gwałtownie, związał mocno, albo ktoś komu kazał. Wokół panował mrok, nawet było tu przyjemnie, gdyby nie tak ciasno i do tego duszno... Zaczęłam ocierać pysk o ścianę jaskini, przetarte więzły w końcu się zerwą. Minęło pół godziny i wreszcie się udało. Skaleczyłam sobie przy okazji pysk, starłam skórę przy chrapach. Zagniewana, dopiero teraz wpadłam na pomysł by wezwać demony, tyle że znów się nie słuchały, musiałam opaść z sił... Pięknie, powtórka z rozrywki. Miałam jeszcze zęby, zaczęłam przegryzać sznur z jakieś liany czy innego zielska, było zbyt gorzkie i chyba nawet trujące. Nie zamierzałam jednak spędzić tu życia, jako ofiara na dodatek... Jak nie wyjdzie, znów będę musiała się zabić i znów będę musiała przechodzić źrebięcy okres... Poderwałam się, gdy już uwolniłam nogi, zaparłam się nogami, pchając głaz, blokujący wyjście, na zewnątrz przy okazji usłyszałam głosy. Nie mało że mnie związał, uwięził to jeszcze mnie pilnowali.
- Jak za chwilę was tu nie będzie, to pochłonę was wszystkie! - zagroziłam demonom, musiały się w końcu słuchać! Pojawił się jeden.
- Gdzie reszta?! - zbliżyłam się gwałtownie.
- Wolimy być po stronie Dolly, ona jest bardziej zła od ciebie i silniejsza...
- Głupcy! - pochłonęłam go nim zniknął, chciałam by cierpiał, ale nie było na to czasu. Przypomniał mi na dodatek o tym koszmarze, nie chciałam o tym myśleć, w ogóle planowałam zapomnieć co mi się przyśniło... To było zbyt realistyczne i za bardzo zabolało... Zyskałam siłę, przesunęłam od razu głaz i rzuciłam się na tych co mnie pilnowali. Byłam tak zezłoszczona że zabiłam jednego, pochłaniając jego ducha... O tak, tego mi brakowało. Zaczęłam zabijać każdego po kolei, próbowali ze mną walczyć, to tylko zwykłe konie, nie mieli żadnych szans.

Od Azury
Marzyłam tylko o tym żeby tata, albo ktoś inny zabrał mnie z tego miejsca. Ryś i pegaz, razem? To przecież... Nawet nie wiem jak to wyrazić... Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, ale nie miałam wyjścia, bo oboje pilnowali mnie i czekali aż zasnę. W końcu dałam za wygraną, odwróciłam się do nich tyłem i zamknęłam oczy. Nawet długo wytrzymałam, było już nad ranem, chyba mój rekord. Słyszałam jak raz ziewa Leif, raz Siri. Otworzyłam oczy, nie, nie zasnę, nie mogę... A jednak zasnęłam, wybudziłam się ledwo już późnym rankiem. Spojrzałam po woli na nich, prosząc w duchu żeby spali. Tak! Spali! Wreszcie...
Podniosłam się, po cichu wymykając się stąd. Pobiegłam na spotkanie siostrze, miałam nadzieje że dobrze spamiętałam drogę. Chyba tak... Czym dalej byłam, tym było chłodniej, przyjemniej, ale chyba też groźnie. Ziemie zaczął pokrywać lód, a z oddali szalał wiatr z śniegiem na dokładkę. Kopyta ślizgały mi się po podłożu, wiatr mnie przesuwał wciąż do tyłu, ale nie poddawałam się. Szłam, a od czasu do czasu skakałam wciąż na przód.
- Karyme! - zawołałam, aż śnieg wleciał mi do pyska, zakrztusiłam się nim. Zapomniałam zapierać się kopytami o i tak śliskie podłoże i poleciałam do tyłu, w miejsce gdzie już tak nie wiało.
- Karyme! - krzyknęłam na cały głos. Pobiegłam znów, tym razem nie otwierałam pyska. Wykończonej, jakoś udało mi się dojść w samo to centrum burzy śnieżnej. Uspokoiło się nagle wszystko, nie było już wiatru, a mi przed oczami śmignął jakiś koń, przez jeszcze padający śnieg była lekka mgła i nie mogłam dokładnie dostrzec kto to, ale domyślałam się że to moja siostra.
- Czekaj! - chciałam ruszyć za nią, ale potknęłam się o coś. Teraz widziałam wszystko wokół i aż przeszły mi ciarki po grzbiecie, a w oczach pojawiły się łzy. Mnóstwo zabitych koni, jedne zamrożone w bryłach lodu, z miną wyrażającą ból i przerażenie... Inne, przebite na wylot, chyba lodowymi soplami, po których nie było już śladu, tylko ranny świadczące o tym. Jeszcze inne miały ciała wyschnięte na wiór, te chyba wyglądały najgorzej i najszybciej się rozkładały, pomimo że była tu zimno. Cofałam się wciąż do tyłu, tak bardzo się bałam... Nie chciałam się zbytnio przyglądać.
- Karyme... - zapłakałam: - Nie zostawiaj mnie tu samej... Proszę... - cofnęłam się tak że na coś wpadłam, odwróciłam się, widząc kolejną bryłę lodu, a w nim uwięzionego konia. Zamknęłam oczy, biegnąc na przód, potykałam się wciąż, bo w końcu nic nie widziałam, wpadałam na coś obleśnego i tylko bardziej popłakiwałam. W końcu jakoś wydostałam się stąd, na kolejne pustkowie, rozglądałam się za siostrą. Nie było po niej ani śladu. Wszystko wyglądało tak jakby w ogóle nikogo tu nie było. Tylko sucha spękana ziemia, do tego twarda, nie można było na niej zostawiać odcisków kopyt. I nagle na przeciwko mnie wyrósł ostry sopel lodu, odsunęłam się gwałtownie, następny pojawił się z boku.
- Przestań! - niespodziewanie Leif wylądował tuż nade mną, musiałam się pochylić, a i tak dotykałam jego brzucha. Wyrosłam już, nie mieściłam się pod innymi końmi tak jak kiedyś.
- To tylko niewinne źrebie, daj jej spokój! - krzyknął na cały głos, obserwując okolice.
- Dlaczego uciekłaś? - zwrócił się do mnie, półszeptem.
- Ja... - w tym momencie nie miałam ochoty na pyskowanie. Leif krzyknął, przestraszyłam się wydostając się z pod niego. Sopel lodu przebił mu skrzydło wchodząc też ostrą krawędzią w bok. Nogi aż mi się zatrzęsły.
- Leif, uważaj! - krzyknęła z oddali Siri, pędząc ku niemu. Pegaz stanął dęba, ale i to nic nie dało, by kolejny lodowy kolec się w niego wbił. Skuliłam uszy z łzami w oczach, bałam się że i ja też tak skończę, wszędzie już było pełno krwi Leif'a, rysica starała się zatamować ranny.
- Przepraszam... Ja tylko... Tylko chciałam znaleźć siostrę - zapłakałam, nie wierzyłam że to Karyme, ona nie mogłaby tego zrobić, tu musiał być ktoś inny z podobną mocą, może przywódczyni? Problem w tym że widziałam ją w stadzie nim wyszłam przez granice.
- Leif... Zmień się w coś... Tak jak i mnie... - prosiła Siri, nie rozumiałam.
- Nie... Nie mogę... Na mnie to... To nie działa... Moja moc działa wyłącznie...
- Na innych, tak? - spytała drżącym głosem, Leif zamknął oczy, wydając z siebie ostatni oddech, który widziałam jako obłoczek pary wodnej. Jego ciało w niektórych miejscach przebił lód od środka. Siri siedziała przy nim ze spuszczonym łbem i łzami kapiącymi na jego ciało. Zrobiłam krok w ich stronę, wystraszona: - Idziemy stąd?
- Nie... Ty idź, ja poczekam na własna śmierć - położyła się.
- Ale ja nie dam sobie rady sama...
- Dasz... Skoro taka odważna byłaś żeby tu przychodzić! - warknęła, pokazując mi kły i wysuwając pazury. Wkuł się w nią gwałtownie lodowy kolec, od spodu, najpierw przebijając brzuch. Wszystko działo się tak szybko, a ja stałam tak blisko że krew rysicy rozprysnęła się wprost na mnie. Już martwa zmieniła się w pegazice, tyle że z bardziej nadgniłym ciałem niż jak była rysiem. Upadłam na ziemie, zrobiło mi się słabo. Skuliłam się cała, już nie wiedząc gdzie uciec. Nie mogłam powstrzymać łez i dygotania całego ciała.
- Ja nie chcę umierać... - wymamrotałam: - Chcę do domu...
Usłyszałam szelest, spojrzałam w stronę krzaków, widząc trochę niebieskiego przebijającego się przez zeschnięte i zmarznięte, pokryte szronem liście. Wpatrywałam się tam, aż sylwetka konia zniknęła zniknęła w gęstej mgle za nim, odbiegł. Chyba... Chyba zostałam tu zupełnie sama...

Od Rosity
Dzień zaczął się dość leniwie, oboje wylegiwaliśmy się jeszcze w jaskini. Pedro był zupełnie beztroski i szczęśliwy, ale nie ja... Wciąż miałam mnóstwo obaw. Po naszym pierwszym razie przechodziły mnie ostre bóle w środku, niektóre bardzo silne, na szczęście to po woli mijało, ale i tak się tego bałam... Bilberry chyba na prawdę mi coś uszkodził.
- Może mały spacer? - spytał Pedro, podnosząc głowę, którą miał położone na moim grzbiecie.
- Chyba wolę jeszcze poleżeć, ale ty idź...
- Co jest? Zrobiłem coś nie tak, a może...
- Mówiłam że już jest dobrze, chcę pobyć chwilę sama, to wszystko - wyjaśniłam.
- Znów cię naszło na tą samotność? - Pedro uśmiechnął się żartobliwie.
- Jak widzisz - także się uśmiechnęłam, nie chciałam aby się domyślił że jednak coś mi dolega.
- Tylko żeby to nie trwało tak długo jak wtedy, nie chcę znów za tobą tęsknić i się martwić - podniósł się.
- Przyjdę do ciebie później - obiecałam, wyszedł, posyłając mi uśmiech. Położyłam głowę na ziemi, myślałam że mi przeszło, ale najwyraźniej się pomyliłam, po całym grzbiecie przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz, a potem zakuło w środku, zacisnęłam zęby aby nie krzyczeć, przez chwilę nie byłam w stanie złapać oddechu.
- Rosita? W porządku? - poznałam głos mamy, długo już jej nie widywałam, taty również i reszty rodziny także. Ciągle gdzieś byłam z Pedro, odkąd zostaliśmy parą, wciąż byliśmy razem.
- Nic mi nie jest... - odwróciłam do niej głowę, ból już przeszedł, powiedziałabym jej o tym, ale widząc w jakim stanie jest mama, położyłam po sobie uszy.
- Mamo... Co ci jest? - podniosłam się z ziemi.
- To tylko przemęczenie... - minęła mnie, kłamała, przy wejściu kasłała chwilę, musiała się zatrzymać.
- Znów się zamartwiasz, prawda? - poszłam za nią.
- Nikt nie wie gdzie jest Maja, boję się że już...
- Nawet tak nie mów. Musisz odpocząć...
- Twój tata mówił to samo, ale mi nic nie jest... Nie chcę leżeć całymi dniami w jaskini... Muszę się czymś zająć i być blisko was...
- Odpocznij - stanęłam jej na drodze.
- Dobrze że ty jesteś cała...
Zapadła chwilowa cisza, teraz żałowałam że o niczym nie poinformowałam rodziny.
- Przepraszam... Za to że tak ostatnio znikam... Ja nie, nie wiedziałam że... - przerwałam, już mnie nie słuchała, poszła dalej.
- Mamo - złapałam ją za grzywę, w ogóle nie zauważyła, prawie się przewróciła, przy szarpnięciu.
- Nic się nie stało, bylebyś uważała na siebie - wymajaczyła.
- Nigdy tak nie mówiłaś... - zdziwiłam się, nigdy nie podobały jej się moje wyprawy po za stado, po za Zatopie. Wyglądała na zmęczoną, była cała blada, a jej oczy, one chyba najbardziej wskazywały na to że była na coś chora.
- Co ci jest mamo? - miałam już łzy w oczach, nie chciałam jej stracić, a jej stan wyglądał na bardzo poważny...
- Nie płacz... To minie, wszystko będzie dobrze - sama nie wierzyła w to co mówi, odeszła ode mnie, oglądając się do tyłu. Poszłam za nią, bałam się zostawić ją samą. Doszłyśmy do taty, zdziwił się na widok mamy, a mój to jeszcze bardziej.
- Czemu nie odpoczywasz? Obiecałaś że się położysz - zaczął tata.
- Nie chcę ciągle leżeć...
- Problem w tym że w ogóle nie leżysz, Zima, proszę cię... Posłuchaj mnie chociaż raz.
- Po prostu nie chcę leżeć, nic mi nie jest... Pójdę z tobą.
Nie wtrącałam się, stałam tylko z boku i tak nic nie mogłabym poradzić na to by mamie się poprawiło. Teraz mogłam się tylko obwiniać że nic wcześniej nie zauważyłam, byłam zbyt zajęta własnymi problemami...
- Dzisiaj też zrobimy sobie wolne, chodź... - zabrał dokądś mamę, oglądając się za mną: - Rosita?
- Ja zostanę, nie będę wam przeszkadzała... - powiedziałam, z lekka spuszczoną głową.
- Nie przeszkadzasz, chodź z nami, długo już cię nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy... - zachęcił mnie tata: - Jak tam u was? - zaczął rozmowę.
- Jakoś się układa... - poszłam w końcu za nimi, miałam nadzieje że zobaczę się też z bratem i... Tori, nie wiedziałam właściwie co u reszty rodzeństwa, oby im nic nie było. Choć do... Tori, nie mogłam być pewna... Urodziła się chora i nie wiem czy chciałam wiedzieć czy jej choroba nadal postępuje czy jednak nie... Zresztą nie będzie chciała mnie widzieć, ale z bratem warto by było się spotkać.

Od Pedro
Pasłem się rozmarzony, wreszcie byliśmy razem i co dalej? Już chyba tylko źrebaki... Przełknąłem trawę, nieco się stresując... Źrebaki, nie mam żadnego doświadczenia z nimi, czy będę dobrym ojcem? "To za szybko Pedro, Rosa po jednym razie nie zajdzie w ciąże, no co ty... " upomniałem się w myślach. Może ona...
- Pedro! - zawołał ktoś, bardzo znajomy głos, którego dawno nie słyszałem, obróciłem się za siebie.
- Jak dobrze, że w końcu ktoś znajomy - dodała Heather, prześledziłem ją całą pytającym wzrokiem, wyglądała okropnie z tymi wszystkimi ranami.
- Heather? Co ty tu robisz? - spytałem, zastanawiając się czemu ma aż tyle ran, przecież jest jednym z najlepszych walczących koni w stadzie Hiry.
- Szukam Ignis... Hira się o nią martwi... Zaatakował nas Bilberry i jego stado, trzy razy większe od naszego. Chciał wszystkich zabić, wycofaliśmy się, ale oni nie chcieli nas puścić, jedynie w trójkę udało nam się uciec - opowiedziała mi wszystko szeptem.
- Więc jednak ktoś przeżył... Ty, Hira i?
- Nie ważne...
- Byłem tam z Rositą, już po wszystkim, chciała się spotkać z Hirą - wyszeptałem, dobrze że miałem zwyczaj paść się na uboczu kiedy to byłem sam, inaczej inni zauważyliby obecność Heather, o ile to się już nie stało. Jeśli tak to może pozwolili jej się tu chwilę pokręcić.
- Co z nią?
- Wyszliśmy z tego cało... - odetchnąłem z ulgą, pamiętałem doskonale jak Rosa się zgubiła i nie mogłem jej odnaleźć, byłem pewnie blady jak śnieg i wściekły, to na pewno...
- To dobrze... Widziałeś Ignis? Nigdzie nie mogę jej znaleźć...
- Pewnie jest gdzieś po za stadem, nie widuje jej tu prawie wcale... Ostatnio... - zastanowiłem się: - Kilka dni temu.
- Oby nic jej się nie stało... - skuliła uszy, wzdychając ciężko.
- Martwisz się o nią?
- Pewnie, jest dla mnie jak siostra...
- Nie przesadzasz?
- Hira mnie wychowała, więc... Nie... Może i nie okazywała mi tyle matczynej miłości co Ignis, ale... Traktuje ją po części jak matkę... Lepiej nie mów jej tego, nie wiem jakby zareagowała.
- A myślałem że tylko uczyła cię walki...
- Głównie tak, ale po za tym też się mną opiekowała, nie za często, ale to było lepsze niż jakbym była sama...
Nie wiedziałem dlaczego, ale jakoś swobodnie mi się z nią rozmawiało, zwykle nie przepadałem za towarzystwem innych, a może mi się tak tylko wydawało? Przecież nie jestem taki sam jak mój ojciec.

Od Szafira
Nie sądziłem że tak polubię Dikę i że będę taki ciekawski. Słuchałem sroki z dużym zainteresowaniem, jak cokolwiek opowiadała. Pomagała mi przy tych mrocznych źrebakach, już od kilku dni staraliśmy się im pomóc. Całą czwórkę rozdzieliliśmy, musieliśmy, by się wzajemnie nie raniły podczas ataku furii. Kiedy dowiedzieli się o śmierci Damu było jeszcze gorzej. Po co im o tym mówiłem? Należało wytłumaczyć jej zniknięcie ale... Każde z nich było markotne i agresywne, może oprócz Samuraja. Polubiłem tego ogierka... I chyba nawet rozwiązanie było bliższe niż sądziliśmy.
- Muszą same polować - stwierdziła Dika, siadając na moim grzbiecie, właśnie miałem to powiedzieć.
- Zaczniemy od Samuraja, co?
- Jak chcesz, ale ja nie wiem jak ich tego nauczyć...
- Damu ich miała uczyć, a może uczyła... - zastanowiłem się chwilę.
- Coś się wykombinuje, nauczyć można ich używać kłów i szponów, resztę musi podpowiedzieć im instynkt... Tylko nie wyobrażam sobie ciebie w roli nauczyciela polować.
- Mógłbym nim być, polowaliby na mnie - zażartowałem, odkąd spędzałem czas z tym ptakiem, obrałem sobie za cel rozbawić go. Sroka była odporna na jakiekolwiek żarty, ale ja nadal będę próbował.
- A co z stadem? Wątpię by to podobało się innym koniom, musisz chyba porozmawiać w końcu z przywódcami.
- Damu ukrywała się z polowaniami, może się udać... Jaki masz inny pomysł, by jakoś opamiętać tą furie?
- Podawanie im czegoś na uspokojenie nie pomogło, dawanie mięsa trochę łagodzi, ale nie rozwiązuje problemu, stwarza dodatkowo inny problem... Jak stado się dowie to nie będzie zadowolone... Potem próbowanie źrebiąt, by zapanowały nad tym same, porażka... - zaczęła wyliczać, podsumowując na końcu: - Zostało tylko polowanie.
- A może jednak coś wymyślisz? - wierzyłem że wpadnie na jakiś pomysł, zawsze wpadała i mnie zaskakiwała.
- Możemy popróbować różnych rzeczy, nawet takich dziwnych... Ale na razie jak najszybciej trzeba im pomóc, muszą coś zabijać i jeść, polować... - zleciała na gałąź, przez co dostrzegłem Nirmeri, ukrytą gdzieś za drzewami.
- Gdzie byłaś? - spytałem podchodząc do niej.
- W stadzie... Przy Shanti - znowu unikała mojego wzroku.
- Przydałabyś się do pomocy, ciężko jest poradzić sobie z czwórką źrebaków...
- Na mnie nie licz, nie nadaje się i... Odchodzę, ale jak chcesz to Dika może z tobą zostać.
- Chwila, co? - zatrzymałem ją jak już chciała odejść.
- Moja córka i tak nie będzie chciała mnie widzieć, nie chcę by mnie do końca znienawidziła... Co jeśli wróci i na mój widok od razu odejdzie?
- Bzdura, Karyme nie jest taka... - chyba jednak się myliłem, nie przypominam sobie żeby wybaczyła jakąkolwiek krzywdę.
- Dowiedziałam się jaka jest od Shanti... Zresztą ja nie zasługuje na wybaczenie.
- Przestań się zadręczać - wtrąciła się Dika, lądując na jej grzbiecie...

Od Rosity
Spędziłam prawie cały dzień z rodzicami. Rozmowa niezbyt nam wyszła, zwłaszcza z mamą, ona najbardziej była milcząca, ale sama obecność się liczyła. Wieczorem wracałam do Pedro.Trochę go szukałam, nie czekał ani na łące, ani w jaskini. Był z kimś nad wodospadem, z jakąś klaczą, od razu poczułam zazdrość na jej widok, nim ją w ogóle poznałam.
- Rosita... - drogę zaszła mi znienacka Ignis: - Gdzie jest Elliot?
- Co? - tego pytania się nie spodziewałam. Feliza wyglądała jakby w ogóle dopiero skądś wróciła, była od czyjeś krwi, jak i własnej, miała też zabrudzoną gdzieniegdzie sierść i grzywę.
- Tylko się upewniam, gdzie jest? - odezwała się ostrzej.
- Nie wiem, dlaczego o to pytasz? - spojrzałam na nią dziwnie, ciężko mi było określić jej emocje, mimo że je odczuwałam.
- Jak możesz nie wiedzieć gdzie masz brata?!
Podszedł do nas Pedro, wraz z Heather, przerywając rozmowę, Feliza nie była zadowolona na ich widok.
- Mama się o ciebie martwi - zaczęła Heather, zaniepokojona, ale nie było tego po niej widać.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać - parsknęła Feliza.
- Chodźmy już... - powiedziałam szybko do Pedro, musiałam sprawdzić co u Elliot'a, Ignis zbyt dziwacznie się zachowała... Szybko doszłam do garstki koni, pasących się jeszcze na łące. Wśród nich zauważyłam brata.
- O co chodzi? - Pedro ledwo mnie dogonił. Elliot'owi nic nie było.
- Właśnie nie wiem... - stwierdziłam zmieszana. Feliza do nas doszła po kilku minutach, ale z innej strony i nadal ubrudzona, jakby nie bała się że zauważy ją stado. Popatrzyła w stronę Elliot'a, po czym odeszła w stronę z której przyszła, czekała już na nią Heather. Obserwowałam ją, nie wiedząc o co jej chodzi.


Ciąg dalszy nastąpi