Od Rosity
Konie po woli zaczęły się zbierać do jaskini, a ja zostałam jeszcze na łące, rozmyślając. Zastanawiałam się czy nie zdradzić bratu, kim jest Ignis. Przez jej dziwne zachowanie miałam obawy co do niej. Z drugiej strony nie miałam pojęcia jak zareaguje Elliot, wcześniej byli wrogami. Wolałam nie wywoływać konfliktów... Choć ukrywać to, też nie było mi łatwo... A przecież nie mogłam jej zdradzić, zagroziła mi...
- Kochanie, chodźmy już może do jaskini, robi się ciemno - przerwał ciszę Pedro. Przytaknęłam lekko, byłam przygnębiona. Nic dziwnego. Martwiłam się o mamę i coraz częściej myślałam też o Maji... Miałam nadzieje że wróci, cała i zdrowa. O Karyme starałam się zapomnieć, a to nie było łatwe, tak po prostu wymazać jej z pamięci.
Położyłam się wraz z ukochanym na ziemi, wtulił się we mnie, jak co noc: - Wszystko w porządku? Jesteś jakaś nie swoja - zauważył, zatroskany.
- Widziałeś moją mamę? Bardzo z nią źle... - przyznałam, zatrzymując łzy w oczach, nie chciałam już przed nikim płakać.
- Wyzdrowieje - chciał mnie tylko pocieszyć, sam nie był pewien swoich słów, ale doceniałam chociaż to że był dla mnie wsparciem.
- Mam nadzieje - spojrzałam w stronę rodziców, spłynęła mi łza po policzku widząc jak mama drży na ciele, tak jakby coś ją bolało. Na szczęście jakoś spała, tata jeszcze nie zasnął.
- Za chwilę wrócę... - podniosłam się, chciałam z nim porozmawiać, może dodać otuchy. Wszyscy powinniśmy się wspierać w trudnych chwilach.
- Mogę iść z tobą - Pedro również wstał, przytaknęłam, zaraz potem się zatrzymując. Powodem była Tori, która wróciła w towarzystwie Elliot'a, wolałam jej unikać, zawróciłam, Pedro spojrzał na mnie pytająco. Dobrze że nie musiałam się tłumaczyć. Resztę nocy leżałam obok śpiącego Pedro, samemu próbując zasnąć. Jakoś udało mi się, dopiero w środku nocy.
Od Felizy
- Kto jeszcze się ocalił? - spytałam Heather, byłam po prostu ciekawa.
- Twój ojciec, Edwin...
- A. On... - jak mogłam zapomnieć? Może dlatego że był dla mnie tylko dodatkiem, nie spędzałam z nim za wiele czasu, a większość poświęconych mu minut była na pokaz dla Hiry. Nie znosiła go, a przeze mnie nie mogła go zabić.
- Mam nadzieje że wszystko w porządku? Jesteś tam szczęśliwsza niż z nami? - Heather zeszła już na inne tematy. Mogła milczeć, jak podczas przebytej już przez nas drogi. Nie miałam ochoty na rozmowy, czekałam tylko aż będę miała z głowy spotkanie z Hirą. Zignorowałam więc jej słowa, idąc przodem. Nie mogłam się doczekać kiedy dowiem się w jakim stanie jest Hira, tylko to mnie interesowało, nic po za tym.
- Ignis, nie rozumiem dlaczego odeszłaś, miałaś tam wszystko...
- Możemy o tym nie mówić?! Jest już późno, powinnam była teraz spać, a nie szwendać się z tobą.
- Nie musisz być złośliwa - tym razem sama mnie wyprzedziła, idąc przodem: - Za chwilę będziemy na miejscu.
- Oby - parsknęłam poirytowana, zbliżał się ranek. Pięknie, w ogóle prawie nie spałam, nie licząc tego głupiego snu... Lepiej jak zostanę na Zatopi, tak na wszelki wypadek. Zresztą nie miałabym już dokąd pójść, zmarnowałam okazje, wybijając stado Bilberry'ego, miał szczęście że mi uciekł, ale kolejnego razu nie przeżyję.
- Jesteśmy - Heather zatrzymała się przed lasem. Za drzewami stały dwa konie, Hira i Edwin, tyle że on stał kilkanaście kroków od niej.
- Możesz już odejść w własną stronę - zawołała do niego gniewnie, pewnie miał zostać jej pilnować, przewróciłam oczami, uśmiechając się złośliwie, szkoda że nie mogła tego zobaczyć.
- Fajnie to tak widzieć tylko mroku, mamusiu? - spytałam ironicznie, Heather złapała jej grzywy, prowadząc ją do mnie. Przeszedł mi przez ciało zimny dreszcz, na widok opatrunku na oczach matki. Pamiętałam jak to bolało i jak się czułam nie móc niczego zobaczyć. Opatrunek zakrywał jej całe oczy, a raczej miejsce po nich. O dziwo nie chciałam zbytnio tego widzieć.
- Mam nadzieje że bolało - szepnęłam jej na ucho, nie czułam w pełni satysfakcji, co mnie denerwowało, próbowałam stłumić emocje, które coraz bardziej żyły własnym życiem, nie chcąc się mnie słuchać.
- No powiedź coś, ponoć się martwiłaś! - wykrzyknęłam, gdy nadal milczała.
- Mogłabym cię dotknąć? - spytała.
- Niby po co? - odsunęłam się.
- Tak długo cię nie widziałam... Chcę się przekonać czy jesteś cała. Mam nadzieje że on ci nic nie zrobił, wiesz o kim mówię.
- Nie widziałaś? Powinnaś w ogóle używać tego słowa? - chciałam ją dobić i miałam nadzieje że tak się stało, bo jej mina nic mi nie mówiła.
- Przestań Ignis, co cię ugryzło? - wtrąciła się Heather.
- Jeszcze ci nie powiedziała? Może i lepiej... - odwróciłam się: - Miło było - odezwałam się jeszcze sarkastycznie, wracając powrotną drogą. Spodziewałam się że Hira będzie w gorszym stanie, pewnie nawet nie walczyła. Jakby miała walczyć na ślepo? No właśnie, odebrałam jej to czym się szczyciła, teraz była bezbronna.
Od Azury
Zasnęłam, nie byłam w stanie się stąd wydostać, więc w końcu odpuściłam dając wygrać zmęczeniu. Śniła mi się siostra, że przyszła po mnie i wróciłyśmy razem do stada. I ktoś na prawdę zaczął mnie budzić, ale to nie była Karyme, tylko tata. Nigdy tak się nie cieszyłam na jego widok.
- Tatusiu... - wtuliłam się w niego mocno.
- Jesteś cała?
- Tak... Chodźmy już stąd, proszę... Już nigdy nie ucieknę... - obiecałam, kontem oka badając okolice.
- Wezmę cię na grzbiet - oznajmił, w innej sytuacji odpyskowałabym że dam radę iść sama, ale tutaj to nawet wolałam być blisko taty, nawet tak blisko żeby mnie niósł. Pozwoliłam mu, a nawet pomogłam, wsadzić siebie na grzbiet. Przytulona do grzywy taty i z zamkniętymi oczami, czekałam aż stąd wyjdziemy. Gdy to nastąpiło, nawet nie miałam zamiaru oglądać się do tyłu. Zaczęłam wszystko opowiadać tacie, starając się dużo mu tłumaczyć, bo bez tego mógłby nie zrozumieć. Nie łatwo było mu coś przekazać, a ja nie mogłam oprzeć się chęci wygadania tego komuś. A komu innemu jak nie tacie? Mogłam mu wszystko powiedzieć, a on nie wygada tego mamie i będzie mnie krył. Poza tym że był głu... Niezbyt inteligentny, był najlepszym tatą na świecie. Tylko żeby był bardziej mądry, to już byłby dla mnie idealny.
Od Szafira
- Widzę że robicie postępy - pochwaliłem źrebaki, widząc jak wracają ze zdobyczą w pysku. Zawsze wywoływało to u mnie nie najprzyjemniejsze uczucie. Taka natura mrocznych koni, musiałem to zaakceptować. W kilka godzin i furia im przeszła, wystarczyło że będą polować. Prawie przeszła, bo Diana nadal ją miała i nie chciała jeść mięsa, buntowała się jak mogła. Nie umiałem się jej dziwić.
- Kiedy Diana też będzie mogła wyjść? - zapytał Samuraj, stanął przede mną, wraz z Lokim, jego brat robił postępy, bo nigdy nie było do mnie przekonany, a teraz stał dość blisko.
- Niedługo, przekonam ją do polowania, a wy możecie mi pomóc - oznajmiłem: - Może się powygłupiamy co? Jak już skończycie jeść - zaproponowałem, w sumie czemu nie miałbym się z nimi bawić, teraz byłem wujkiem i dla nich.
- Saf też będzie mogła? - dopytał Samuraj.
- Pewnie - dobrze że mi o niej przypomniał, długo już nie widziałem małej.
- Pójdę po nią, a wy jedzcie... I nie wypuszczajcie Diany. Mogę wam zaufać, prawda? - zatrzymałem się w połowie drogi. Samuraj przytaknął. Poszedłem więc najpierw do Shanti. Nirmeri z nią była, rozmawiały, towarzyszyła im jeszcze Dika, ale nie za wiele wtrącała się w rozmowę, nie chciałem przerywać. Miałem pójść już zajrzeć do źrebiąt bawiących się na łące, tam na pewno będzie Saf. Jednak wtem przyszedł Snow, z Azurą.
- Mamo - pobiegła do Shanti, przytulając się do niej mocno. Od razu przypomniałem sobie o własnych rodzicach, aż prawie bym się wzruszył, gdybym nie opanował się w porę.
- Gdzie byłaś tak długo? - Shanti miała już łzy w oczach.
- Wszystko ci opowiem, ale... Jej tu ma nie być - zmierzyła wzrokiem Nirmeri.
- W porządku - matka Karyme od razu sobie poszła. Jak zwykle, nie mogłem się oprzeć by nie pójść za nią i jej pocieszać. Potrzebowała wsparcia. Gdyby nie ja i Dika, to już by odeszła ze stada, na szczęście udało nam się jej to wybić z głowy.
Od Felizy
Obmywałam krew nad wodospadem. Miałam tylko szczęście że wczoraj było ciemno i nikt najprawdopodobniej nie zauważył że jestem od niej pobrudzona. Wtem poczułam jak ktoś mały chowa się pode mną. Spojrzałam pod swój brzuch. Czenzi? Myślałam że Bilberry dawno ją zabił.
- Mogę... Mogę zostać z tobą? - spytała cicho. Podniosłam przednią nogę, chcąc ją odepchnąć brutalnie, ale ostatecznie zdecydowałam inaczej.
- Dobrze, ale nie przyzwyczajaj się zbytnio - pomogę jej tylko pokonać te jej lęki, może i wychowam, ale nie zamierzałam okazywać jej jakichkolwiek uczuć, po co się przywiązywać i znów cierpieć po stracie kogoś. Czenzi powinna mi być obojętna, ale niech będzie, przez zajęcie może nie będę myślała o własnej córce. W końcu jednak postanowiłam zostać na Zatopi i nawet przed samą sobą nie chciałam przyznawać się dlaczego.
Od Rosity
Minęło kilka tygodni, mamie nieznacznie się poprawiło, nawet dała się namówić by więcej odpoczywała, ale wciąż chorowała. Gdyby nie to i zaginięcie Maji, byłabym do końca szczęśliwa, przy boku Pedro. Coraz częściej myśleliśmy o źrebakach, ale nie chciałam zostawać jeszcze matką. Była to wymówka, bo na drugi raz z Pedro nie potrafiłam się zdobyć, obawiałam się kolejnej serii bólów. Już dawno mi przeszły i nie chciałam powtórki, zwłaszcza że nie wiedziałam do końca co mi jest.
Dziś pierwszy raz od dłuższego czasu przeszliśmy się po za granice terytorium stada, ale niezbyt daleko. Wracaliśmy już w południe.
Od Pedro
Dzień był wyjątkowo udany, lubiłem patrzeć gdy była szczęśliwa, słyszeć jej śmiech i widzieć uśmiech. Już prawie zapomnieliśmy co nas spotkało. Dziś nawet myślałem o tym by zrobić to z nią drugi raz, minęło sporo czasu, na pewno da się namówić, a jak nie... To zaczekam, nic na siłę, najważniejsze aby była szczęśliwa.
- Zgłodniałaś? - zapytałem, nareszcie byliśmy w domu, wśród stada, choć wolałbym paść się raczej na uboczu, z dala od wzroku innych koni.
- Trochę - odpowiedziała szybko, jedząc dość duże ilości trawy, a przynajmniej więcej niż zwykle. Może to ciąża? Uśmiechnąłem się lekko na samą myśl.
- O co chodzi? - spytała.
- Nic... - nie mogłem przestać się uśmiechać. Wtem zobaczyłem w oddali jakąś klacz, sprawiła że uśmiech zniknął mi z pyska. Czym bardziej się zbliżała tym bardziej się niepokoiłem, poznając kim jest. Nogi zrobiły mi się miękkie, doznałem szoku. Jak? Skąd? Dlaczego?
- Pedro, co jest? - Rosita odwróciła głowę w stronę klaczy, gdyby jeszcze była sama, ale u jej boku szedł ogierek. Czy to mój syn? Po jednym razie?! Nie, nie możliwe... Myślałem że zemdleje, tak słabo mi się zrobiło, a oni byli już tak blisko nas. Żeby jeszcze nie szli w moją stronę. Czego ona właściwie chcę? Nie byłem z nią na serio... Mieliśmy się na wzajem pocieszyć, tylko tyle...
- Kto to? - spytała Rosita drżącym głosem, wcale mi nie ułatwiała. Gdyby tylko nie czuła moich emocji byłoby łatwiej... Ale... Ale będzie wiedziała że mówię prawdę, tylko jak miałem zacząć?
- Pedro... - pierwsza zrobiła to ta klacz, już dawno zapomniałem jak ma na imię.
- Pasco, to właśnie jest twój tata... - zwróciła się do źrebaka, tak oczywiście było łatwiej. Zwłaszcza że jej syn jak na zwołanie pobiegł do mnie.
- Cześć tato... - przytulił się lekko, jakby nie pewnie. Nie wiedziałem jak się zachować, odepchnąłem go szybko: - Nie jestem twoim ojcem - zaprzeczyłem, na własną nie korzyść, miał takie same oczy jak ja, wręcz identyczne.
- Pedro, ja zaszłam w ciąże jak... Po tym... Po tej naszej wspólnej nocy - klacz spojrzała mi w oczy, odwróciłem wzrok do Rosity, odsunęła się już dawno ode mnie i nie chciała spojrzeć w moim kierunku, jedyne co zauważyłem to jej łzy.
- Skarbie... - tylko to jedno marne słowo wydobyłem z gardła.
- Chciałabym żebyś do nas wrócił - wtrąciła się matka Pasco, źrebak stał wciąż przy mnie i patrzył tylko.
- My nigdy nie byliśmy razem! Jak śmiałaś tu w ogóle przychodzić?! - rzuciłem się w jej stronę, to całe napięcie, stres, szok, za dużo jak dla mnie. Uderzyłem ją z całej siły.
- Po co tu przyszłaś?! - zacząłem ją dusić.
- Dość... - Rosita szarpnęła mnie lekko za grzywę, od razu się uspokoiłem, patrząc na nią i schodząc z klaczy.
- Ja cię nie zdradziłem... Ja... Ja byłem wtedy pewien że nie żyjesz i...
Przytaknęła, kilka łez spłynęło jej z oczu: - Zostań z nimi - wymamrotała, odchodząc ode mnie.
- Czekaj! Co ty wygadujesz? Zostanę z tobą, nie obchodzi mnie syn... Tylko ty... - zatrzymałem ją, samemu mając łzy w oczach. Nie znałem źrebaka, właściwie mogłem go poświęcić dla Rosity, ona tak na prawdę była dla mnie wszystkim.
- Chcę zostać sama... - próbowała mnie ominąć.
- Nie... - nie mogłem pozwolić jej odejść, nie w takim momencie.
- Zostaw mnie! - krzyknęła nagle, aż zakuło mnie w sercu, odeszła, a ja patrzyłem bezradnie za nią, nie wiedząc jak ją zatrzymać.
- Tato? - zaczepił mnie źrebak: - Przepraszam, ja chciałem tylko cię poznać... - spuścił głowę w dół.
- Spędź z nim trochę czasu, brakuje mu ciebie, potem odejdziemy - wstawiła się za małym jego matka. Spojrzałem na nią nienawistnie.
- Wykorzystałaś mnie! - wrzasnąłem.
- Nikt z nas nie wiedział że będzie z tego źrebak!
- Trzeba było nie zawracać mi głowy! - ledwo powstrzymywałem się przed kolejnym atakiem na nią.
- Nie krzycz, dobrze?! Tylko go płoszysz, to nie jego wina... - osłoniła Pasco. Miała racje, to nie wina źrebaka.
- Spędzę z nim trochę czasu i odejdziecie stąd na zawsze.
- Dobrze...
- Ale bez twojego towarzystwa - poszedłem w swoją stronę, a klacz namówiła syna by poszedł ze mną. Długo nie musiała go prosić, wystarczyło kilka słów, a mały szedł już obok mnie, dzielił nas tylko jeden krok. Teraz wiedziałem czemu jego matka odeszła ze stada Hiry, już wtedy musiała wiedzieć o ciąży, tam nie było miejsca na źrebaki, ciężko byłoby im przetrwać, zawsze było ryzyko że zginą.
Od Rosity
Całe to zdarzenie wydawało mi się koszmarem, ale gdyby to był sen, już dawno bym się wybudziła. Nie umiałam zebrać myśli, ani się uspokoić, Pedro nie kłamał, ale ja i tak czułam się jakby mnie zdradził.
Nie sądziłam że wpadnę na niego tak szybko. Szukał mnie, pierwsza go zauważyłam i schowałam się od razu. Był wraz ze swoim synem. Ciężko było mi uwierzyć że miał syna... Ale on na prawdę był jego...
- Tato, kim była ta klacz? - spytał mały, gdy Pedro zatrzymał się na chwilę, przy wodospadzie.
- To moja partnerka - odpowiedział nerwowo.
- A co z moją mamą? Też będziecie razem?
- Wiesz po co tu jesteś, spędzasz ze mną czas, a potem nie chcę cię już nigdy widzieć.
- Dlaczego? Chciałbym żebyś został ze mną na zawsze... Dlaczego mnie nie chcesz? - przytulił się, Pedro znów go odepchnął, nie chciałam by tak go traktował. Robił to z mojego powodu.
- Ty nie, ale twoja matka już tak... Zresztą, nawet mnie nie znasz.
- Mama mi dużo o tobie opowiadała... Mówiła że bardzo cię kocha.
- Nie mów o niej! - prawie go uderzył, przestraszyłam się że za drugim razem to zrobi. Wyszłam z kryjówki, od razu zwracając na siebie uwagę.
- Zostań z nim, on cię potrzebuje - starałam się przekonać Pedro, źrebie było ważniejsze ode mnie.
- Nawet tak nie mów, chcę być z tobą...
- Nas już nie ma... - zadrżał mi głos, mimo że usilnie się starałam mówić normalnie.
- Nie...
- Wiem że mnie nie zdradziłeś - weszłam mu w słowo: - Ale... Twój syn.. On cię potrzebuje, zostań z nim, nie chcę mu odbierać ojca... - nie tylko o to mi chodziło, za bardzo bolało mnie to że Pedro był z inną, zdradził mnie nieumyślnie, o ile miałam prawo nazywać to zdradą, przecież myślał że umarłam...
- Nie ma mowy, nie zostawię cię - zbliżył się, a ja się cofnęłam, żeby mnie nie dotykał.
- Nie chcę już z tobą być, nie rozumiesz?! Odejdź stąd! - popłakałam się. Pedro przytulił się do mnie na siłę, starałam się mu wyszarpać. W końcu sam puścił, odprowadził dokądś ogierka. Nie widziałam go już do końca dnia, myślałam że na prawdę odszedł...
Rano jednak spotkałam Pedro na łące, sam do mnie podszedł.
- Mówiłam żebyś...
- Rozumiem że mi nie wybaczysz? - przerwał załamany.
- Nie.. - odwróciłam się od niego: - Nie mam ci czego wybaczać, ale... Już cię nie kocham - skłamałam, czując przy tym ból, nie wiedziałam dlaczego bolało mnie na prawdę. Od kiedy się obudziłam źle się czułam, najpewniej przez te wszystkie złe emocje.
- Nie prawda...
- Zostaw mnie! - krzyknęłam w jego stronę, jak tylko się odwróciłam, zobaczyłam tą klacz w oddali i jego syna, czekali już na niego.
- Idź z nimi - wskazałam mu na nich łbem, zakrywając grzywą oczy, w których trzymałam łzy.
- Dlaczego mi to robisz? Możemy być razem... Wiesz że to nie moja wina, gdybym wiedział...
- Idź z nimi! To twój syn, chcesz go zostawić? Ja... Ja chcę byś był przy nim, zrób to dla mnie...
- Nie proś mnie o to...
- Jeśli mnie kochasz, to odejdź... Zrozum że to koniec... - odwróciłam się od niego, chcą odejść jednak nie ruszyłam z miejsca. Przekonałam go. Serce mnie bolało gdy odchodził, widziałam go kontem oka, jak szedł załamany w stronę nowej rodziny. Obejrzał się za mną, długo wpatrywał się w moją stronę, nie odwróciłam się, bo wiedziałam że natychmiast by zrezygnował. Gdy już znikali za horyzontem dopiero wtedy wyglądałam za nim, a z oczu ciekły mi łzy. Cała aż się trzęsłam, gdyby nie ten mały błąd... Gdyby wiedział że żyłam... Gdybym nie czułam się tak zraniona, gdyby nie ten źrebak... Zrobiło mi się nagle ciemno przed oczami, miałam wrażenie że za chwilę stracę przytomność, lecz zatoczyłam się tylko na nogach, upadając.
- Wszystko w porządku? - spytał mnie któryś z koni, nie wiedziałam który, obraz zaszedł mi mgłą.
- Tak... - odpowiedziałam szybko, podniosłam się z ziemi, zawracając do jaskini. Tam mogłam płakać do woli, nikt mnie nie widział. Położyłam się przy ścianie, stanęłam zbyt blisko, w rezultacie chwilę temu ocierając o nią bokiem. Podparłam o nią głowę, łkając gorzko. Nie umiałam się pogodzić z stratą ukochanego. Na dodatek zaczęłam czuć silne bóle, zacisnęłam zęby by nie krzyczeć, zwijałam się przez chwilę z bólu...
Bóle nachodziły mnie co kilka dni, zawsze były silne, tak bardzo że nie mogłam ustać na nogach, ukrywałam to przed rodziną i resztą stada. Wkrótce po tym doszły też mdłości, aż zorientowałam się że jestem w ciąży, nie byłam jednak pewna czy powinnam mieć takie bóle... Tak bardzo podobne do tych, po tym jak skrzywdził mnie Bilberry...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz