Menu

poniedziałek, 19 września 2016

Szczęście cz.2 - Od Alegri, Rosity

Od Alegri
Zaskoczona podniosłam się z ziemi, składając skrzydło, którym jeszcze przed chwilą okrywałam Azure. Przepełniał mnie smutek, a jednocześnie radość. Śmierć nie należała do dobrych rzeczy, ale była w stanie ruszyć sumienie morderczyni. Cały strach przed nią nagle mi przeszedł. Czułam się tak jakbym widziała zupełnie inną klacz. Potrafiła zabić z zimną krwią, zabić okrutnie, a teraz rozpaczała i coraz bardziej wtulała się w bok siostry. Samej spłynęło mi kilka łez, nie przypuszczałam że to się tak skończy, jak zwykle byłam dobrej myśli, pewna że obie wyjdziemy z tego cało, ale czasami tak musi po prostu być...
- Przynajmniej już nic jej nie boli, nie cierpi - odezwałam się, by jakoś pocieszyć Karyme, chyba tak miała na imię. Nie zwróciła na mnie uwagi. Serce zabiło mi mocniej, ze strachu, kiedy to podeszłam do niej z boku. Jak już się kładłam, serce prawie wyskoczyło mi z piersi, ona mogła zabić, szybko i nagle... Spokojnie, teraz na pewno tego nie zrobi... 
- Zawsze będzie obok, w twoim sercu, we wspomnieniach, tak długo do puki jej nie zapomnisz - dodałam, przykrywając ją skrzydłem, delikatnie i znacznie mniej pewniej niż wcześniej Azure. Spojrzała na mnie zapłakana, przestraszyłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Przyjaźniłyście się? - spytała półgłosem, nadal roniąc łzy.
- Nie do końca... Ale ją polubiłam, nie wiem jak ona mnie, myślę że też - uśmiechnęłam się lekko, zaraz potem pojawiły mi się łzy w oczach, szkoda, szkoda że znałyśmy się tak krótko: - Poznałyśmy się dzisiaj, chciała cię znaleźć, a ja wyruszyłam razem z nią - uśmiechnęłam się smutno.
- To ty powinnaś była zginąć! - poderwała się odsuwając mnie od siebie gwałtownie. Przytrzymałam się drugim skrzydłem, by nie pozwolić jej się przewrócić na grzbiet. Wstałam najszybciej jak mogłam, wzbijając się od razu do lotu, wolałam nie ryzykować stania na ziemi. 
- Zamiast niej... - wymamrotała, upadając w tym samym miejscu w którym leżała. Zapłakała mocniej, nie mogła aż złapać oddechu. Zniżyłam lot, po woli lądując w jej pobliżu. Zbliżyłam się ostrożnie. Odwróciła do mnie momentalnie głowę, przez co wycofałam się, patrząc przy tym na ziemie. Panowała nad lodem, który zawsze najpierw musiał pokryć ziemie, by do mnie dojść. Tak przypuszczałam. Zmierzyła mnie wzrokiem, nadal łkając. Gdy zamroziła kawałek ziemi, wzbiłam się gwałtownie w powietrze i odleciałam, nie chcąc ryzykować. Miałam szczęście że zauważyłam to w porę, o mały włos i już nie udało by mi się uciec.

Wyleciałam już prawie z tamtego terenu. Śpieszyłam się, ale ona chyba i tak mnie dogoniła, bo poczułam jak powietrze robi się strasznie zimne, a przez to ciężkie. Zerwał się lodowaty wiatr, zawiewał prosto z góry do dołu. Chciała bym spadła, zobaczyłam że biegnie pode mną. Opierałam się silnymi wymachiwaniami skrzydeł, doszedł jeszcze śnieg. Jakoś mi się udawało utrzymywać wysoko nad nią, gdy tylko obniżyła mi lot mocą, to szybko nadrabiałam straconą wysokość. Miałam silne skrzydła, to dużo ułatwiało, choć było coraz trudniej. Jak przestał padać śnieg, myślałam że po woli odpuszcza, nie spodziewałam się kropli deszczu, które z zetknięciu ze mną, zmienią się w lód. Przyspieszyłam lot, byłam już blisko wyspy, tylko kawałeczek. Skrzydła stawały się coraz cięższe i sztywniejsze przez tworzącą się na nich lodową pokrywę. Szukałam wzrokiem czegoś miękkiego, chociażby wody... Wodospad, był za daleko, a ja już po woli nie dawałam rady wymachiwać skrzydłami. Zaczęłam spadać nad lasem, próbując nakierować się ciałem jakoś na korony drzew. Widziałam jak drzewa pokrywają się całe lodem, Karyme biegła między nimi.
Musiało być jakieś wyjście, z każdej sytuacji jakieś się znajdzie. Coraz szybciej leciałam w dół, to normalne że się rozpędzałam, w końcu nie mogłam zwolnić przez machnięcie skrzydłami, całe zamarzły. Zamknęłam oczy, trudno, teraz i ja będę musiała pożegnać się z życiem... Choć miałam jeszcze nadzieje że tak się nie stanie. Spadłam, łamiąc przy tym parę gałęzi, zamortyzowały upadek na ziemie, właściwie przeleciałam przez wszystkie gałęzie drzewa, łamiąc je przy tym i wylądowałam na ich stosie. Po za otarciami i nie groźnymi ranami, nic mi nie było... A i jeszcze skrzydła i grzbiet cały w lodzie, to można było jeszcze zaliczyć.
Podniosłam się rozglądając, nagle zobaczyłam lód, przebiegający po ziemi w moją stronę. Nie zdążyłam wstać i odskoczyć, a pokrył w połowie moje ciało.
- Tak szybko cię nie zabije - Karyme wyszła za drzew, patrząc na mnie nienawistnie, ale wciąż z łzami w oczach.
- To nie moja wina... To był wypadek - wyjaśniłam: - Właściwie to nie wiem co się stało, znalazłam ją już po wszystkim - nie miałam nawet jak się szarpnąć, chyba że głową, bo jeszcze ona nie była uwięziona w lodzie. Zobaczyłam jak Karyme tworzy z lodu kolec, zakrzywiony do dołu, który zmierzał w stronę mojej głowy, a lód przy mojej szyi pokrył ją i część łba, uniemożliwiając mi nim ruchy, zamknęłam oczy.
- Nie jesteś taka... - powiedziałam jeszcze, przygotowałam się już na najgorsze, przynajmniej miałam co wspominać. Tyle dobrych chwil. Wykorzystałam życie jak najlepiej mogłam, może nie spełniłam wszystkich marzeń, ale nie to się liczy... Miałam wspaniałe dzieciństwo, rodziców i... Nadzieje że to jeszcze nie koniec. Otworzyłam oczy kiedy nic nie poczułam, jedynie przeszywające zimno, które stale odczuwałam.
- Uwolnisz mnie? - spytałam, kiedy nie przedłużała dalej sopla, zwisającego kilka minimetrów od mojej głowy: - Nie musisz zabijać, to nic przyjemnego, na pewno nie jesteś taka zła, skoro siostra tak bardzo cię kocha - tak, powiedziałam to specjalnie w czasie teraźniejszym, bo wierzyłam że mimo że Azura umarła to nadal żyję, może jako duch, a jeśli nie, choć miałam nadzieje że to prawda, to żyję we wspomnieniach.
- Jestem morderczynią - spuściła łeb, cofając też lód. Mogłam teraz uciec, tam dalej już było stado. Nie zrobiłam tego jednak, podchodząc do niej, znów płakała.
- Tak mi tego brakuje - wtuliła się nagle we mnie, zaskoczona uniosłam skrzydła, w pół zamrożone przez lód, jeszcze nie doszły do siebie.
- Czego?
- Przyjaciółki... Zrobiłam coś strasznego... Z własnej winy ją straciłam - uroniła kolejne łzy, obiełam ją skrzydłem, tym razem pewniej. Mimo wszystko odczuwając jeszcze strach, omal przed chwilą nie zginęłam. Żyłam, więc pozostało mi się tylko cieszyć że wyszłam cało z opresji, to niesamowite jakie miałam szczęście.
- Co się z nią stało?
- To skomplikowane - odsunęła się ode mnie: - Wybacz... - cofnęła się do tyłu: - Lepiej trzymaj się ode mnie z daleka - ruszyła powrotną drogą. Udało mi się jakoś wzbić i wylądować przed nią, tak że wpadła wprost na mnie i obie się przewróciłyśmy.
- Zaczekaj - podniosłam się z nią równocześnie.
- Nie widzisz co zrobiłam?! - próbowała mnie wyminąć, zablokowałam jej drogę skrzydłem.
- Możesz z nią porozmawiać, przeprosić, nie wiem, ale zawsze warto próbować.
- Samej sobie nie potrafię wybaczyć...
- Wszystko da się wybaczyć, nawet te najgorsze rzeczy - mówiłam, pewna tego że sama bym potrafiła to zrobić.
- Teraz mam na sumieniu jeszcze siostrę! Mam to sobie wybaczyć?!
- Tak - odpowiedziałam spokojnie, obejrzała się do tyłu rozglądając po lesie: - Jesteśmy na Zatopi... - stwierdziła, zawracając jakby coś nagle przyszło jej do głowy. Poszłam za nią, trzymając się z tyłu, aż pod jaskinie. Zostałam na zewnątrz, czekając aż wyjdzie, co nastąpiło niemal od razu.
- Pomóż mi... - odezwała się przy wyjściu ze środka.

Od Rosity
Stałam gdzieś na uboczu, skubiąc obojętnie trawę, teraz musiałam jeść więcej niż zwykle. Wciąż słyszałam jego głos i wciąż o nim myślałam. Obojętnie co bym nie robiła. Zacisnęłam oczy, z których i tak wydostały się łzy, przeżuwając pokarm. Chciałabym zapomnieć, po prostu zapomnieć, miałam na głowie źrebaka, który kiedyś się urodzi, nie wybaczyłabym sobie gdyby coś mu się przeze mnie stało, przez tą całą rozpacz. Poczułam się nagle gorzej, tak mocno mnie zakuło, znowu... Ustałam z trudem na nogach, stado było kilka metrów dalej, szybko mogłaby się dowiedzieć o tym moja rodzina. Wolałam na razie ukrywać ciąże, puki nie jest jeszcze widoczna, mama pewnie by panikowała, zwłaszcza kiedy widziałaby że mnie boli, reszta pewnie też mogłaby się niepotrzebnie przejmować, po co miałam dodawać im zmartwień. Położyłam się ostrożnie i z trudem nie padając od razu na ziemie. Odczekałam chwilę, aż będzie mniej bolało. Kiedy w końcu było to znośne, zerwałam się, idąc do jaskini, tam nikt się nie dowie o moich dolegliwościach. Już w lesie zaczęłam stękać i zatrzymywać się co krok, podnosiłam przednią nogę, ale zaraz ją stawiałam na ziemi, by nie dotykać brzucha, a co jeśli za bardzo ucisnę, mogłabym skrzywdzić źrebaka... Nie miałam w tym przecież żadnego doświadczenia. Weszłam szybko do jaskini. Od razu, przy samym wyjściu kładąc się na ziemi, ból się nasilił, zacisnęłam zęby, a z oczu mimowolnie spłynęły mi łzy. Nawet nie zauważyłam że ktoś już tu był. Karyme? Wpatrywałam się w nią i nie mogłam uwierzyć. Przysłoniłam pysk grzywą i z zaskoczenia podniosłam się z ziemi, nogi lekko mi się ugięły, a w środku zakuło mnie tak że nie mogłam przez kilka sekund złapać oddechu, ani się ruszyć.
- Wróciłaś... - zaczęłam pierwsza, pochylając głowę z bólu i uginając nogi. Musiałam się położyć i jakoś uspokoić oddech.
- Tak, moja siostra nie żyję - powiedziała, tak jakby przygotowywała się do tego już od jakiegoś czasu, mogłam jedynie wyczuć jej rozpacz i zobaczyć ledwo widoczne łzy w oczach.
- Azura... - odezwałam się pytająco.
- Nie żyję! - krzyknęła rozpaczliwie, zanosząc się płaczem: - Przez moją własną głupotę... Chciałam żeby mnie nie dogoniła i... Użyłam mocy, by cały las pokryć lodowymi soplami, na które z łatwością można się nabić...
Spojrzałam na nią przerażona, jeszcze wczoraj widziałam Azure, dopiero co dorosła, to nie możliwe... Karyme wybiegła z jaskini, nie mogłam za nią pobiec, nie w tym stanie.

Od Alegri
Podziwiałam małe listki na drzewach, dopiero co wyrastające z zielonych pąków i promienie słońca wpadające przez korony drzew, do tego mech wyglądał niczego sobie. Niespodziewanie zauważyłam Karyme, która już wyszła z jaskini, pędząc w moją stronę.
- Tak szybko? - spytałam zaskoczona, myślałam że chciała pogodzić się z przyjaciółką: - Jeśli nie wyszło, spróbuj znowu - poleciałam za nią. Biegła przez las, nie zatrzymując się ani na chwilę.
- Już wie co się stało, powie reszcie, przekaże mojej rodzinie - powiedziała szybko, przyspieszając.
- Chciałaś tylko przekazać wieści o Azurze? Jesteś pewna? - wylądowałam przed nią, musiała się gwałtownie zatrzymać.
- Tak! Dokładnie o to chodziło! - odepchnęła mnie, zamrażając ziemie, na tyle wolno bym mogła unieść się ku górze.
- Nie zbliżaj się do mnie, bo cię zabije - zagroziła, znikając za drzewami. Wylądowałam z powrotem na ziemi, byłam prawie pewna że nie mówiła serio, ale lepiej abym jednak się nie narażała.

Doszłam do pobliskiego stada, konie od razu zwróciły na mnie uwagę, uśmiechałam się do nich przyjaźnie, być może wkrótce będę razem z nimi w stadzie. Zależy czy mnie tu przyjmą. Nie wszystkie stada chciały przyjmować nowych członków, ale wierzyłam że z takim szczęściem jakie miałam dzisiaj i do stada uda mi się dołączyć. Szukałam wzrokiem przywódców, zwykle rzucali się od razu w oczy, bo konie czuły przed nimi respekt. Wypatrywałam ich jakieś kilka minut, po czym sami do mnie podeszli, z początku nie wiedziałam że to oni, a przynajmniej po klaczy się tego nie spodziewałam, bo nie wyglądała najlepiej. Być może była przemęczona, albo na coś chorowała.
- Chciałabym dołączyć do stada - odezwałam się przed nimi, uśmiechając się przy tym lekko.

Od Rosity
Zwijałam się na ziemi z bólu, cała zalana potem i łzami, starałam się nie krzyczeć, jeszcze ktoś mógłby mnie usłyszeć, dlatego zaciskałam mocno zęby, poruszając co jakiś czas gwałtownie nogami. Czekałam tylko aż to się skończy, zawsze mijało i wtedy było już wszystko dobrze. Po dwóch godzinach, myślałam że już mi nie minie, byłam tak wycieńczona że zasnęłabym z łatwością gdyby nie ból. Na zewnątrz panował półmrok. Podniosłam się na drżących przez ból nogach, przycisnęłam głowę do klatki piersiowej, nie byłam w stanie ustać. Co jak stado zacznie się zbierać, zauważą że coś mi jest...
- To nie twoja wina, Azura już taka jest - usłyszałam głos Szafira z zewnątrz, obróciłam się jakoś na bok, przesuwając bardziej w cień jaskini i zamykając oczy, by myślał że śpię.
- Ale jeszcze nie wróciła - poznałam głos Safiry. Oboje już weszli do środka. Ja wiedziałam już co stało się z Azurą, spadło to na mnie, żeby wszystkim o tym powiedzieć. Karyme już nie wróci, a przynajmniej nie w najbliższym czasie, była zbyt roztrzęsiona.
- Ale wróci, na pewno.
- Masz rację wujku.
- No to co? Idziemy spać?
- Yhm... - mała chyba się położyła, a Szafir wyszedł. Pewnie po kolejną gromadkę źrebiąt, tym razem tych mrocznych. Przyszły też inne konie, wiedziałam że teraz już nigdzie nie pójdę. Ból mijał, więc wkrótce po tym na prawdę zasnęłam.

Od Alegri
Ułożyłam się wygodnie w gęstej trawie, spoglądając na gwiazdy i księżyc, po woli zasypiałam. Zamknęłam już oczy, czując przyjemny chłód, choć po dzisiejszym dniu powinnam mieć chyba dosyć jakiegokolwiek chłodu, ale i tak wieczorne powietrze było dla mnie przyjemne. Obok mnie przeszło kilka koni, rozmawiali ze sobą, w którymś momencie jeden z nich powiedział że za chwilę dołączył do reszty. Miałam wrażenie że zatrzymał się nade mną. Otworzyłam jedno z oczu, widząc go tam gdzie myślałam.
- Czemu śpisz tutaj? - spytał, podniosłam głowę, nieco zaspana. Zauważyłam że inne konie dokądś idą, wcześniej nie zwróciłam na to uwagi.
- Nie sypiacie na łące?
- Nie, raczej w jaskini, tam jest bezpieczniej. Jesteś tu nowa?
- Tak się złożyło - podniosłam się z ziemi, uśmiechając do niego przyjaźnie, sam też się uśmiechnął.
- Alegria.
- Szafir, ciekawe imię.
- Wiem - rozłożyłam skrzydła na chwilę, by je rozprostować przed ponownym złożeniem: - Azura o tobie mówiła - przypomniałam sobie, zupełnie nie myśląc o tym co się wydarzyło. A to dlatego że nigdy nie zawracałam sobie głowy złymi rzeczami.
- Serio? Widziałaś ją?
- Tak... Dzisiaj, ale już chyba nie wróci - spuściłam na chwilę wzrok: - Powiem ci jutro - dotknęłam go skrzydłem, po czym poleciałam w stronę jaskini. Szafir dotarł tam kilka minut po mnie, właśnie szukałam wzrokiem jakiegoś miejsca do snu. Było tu dość ciekawie, zwłaszcza że nie wchodziłam nigdy do żadnych jaskiń by w nich sypiać. U nas nie było takiego zwyczaju, ani potrzeby, kiedy żyło się tak wysoko że tylko lecąc można się było tam dostać, nie potrzebnym było szukanie innych schronień.
- Szybka jesteś - odezwał się do mnie szeptem Szafir: - To o co chodzi z Azurą? Gdzie znów się zapodziała? - zażartował, w innej sytuacji bym się chociaż uśmiechnęłam rozbawiona, ale nie umiałam się śmiać, kiedy ona nie żyła.
- Powiem ci jutro, słowo - odeszłam na wybrane przez siebie miejsce i położyłam się od razu, nim zasnęłam popatrzyłam na śpiące konie. Mogłam się tu czuć jak w domu, w końcu teraz byłam częścią ich stada.


Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz