Menu

niedziela, 4 września 2016

Ból przeszłości cz.18 - Od Felizy, Shanti, Szafira, Azury

Od Felizy
Zapadł zmrok, idealna pora na opuszczenie Zatopi, nikt nawet nie zauważy mojego zniknięcia. Zwłaszcza że zbliżałam się już do granic, walcząc ze sobą samą, zbierało mi się na płacz, ale nie miałam zamiaru mu się poddawać, ani niczemu co mnie gnębiło. Dolly to tylko wspomnienie, nie będę znosić jej takiej jaka była teraz... Gorsza nawet od własnego odbicia mnie samej. Parsknęłam zagniewana, oglądając się do tyłu, w stronę dawnego domu. Westchnęłam cicho, wszystko mogło inaczej się potoczyć... Gdybym nie urodziła źrebaka, nie miałabym teraz problemu z własnymi emocjami... Od tego trzeba było zacząć, pozbyć się ciąży, a nie czekać na narodziny... Z drugiej strony... Byłam wtedy szczęśliwa przy tej małej krusz... Klaczce. Byłam. Już lepiej będzie mi wrócić do tego co miałam. Przy Hirze miałam dobrze, chyba najlepiej... Jako Ignis w sumie miałam wszystko i do tego w przyszłości czekała mnie jeszcze władza. Czemu by z tego tak od razu zrezygnować? Hirze zależy na mnie, mogłabym się nią zaopiekować teraz gdy jest ślepa i już teraz kierować stadem, każdy będzie na moje zachcianki. A gdy będę gotowa to zemszczę się na niej bardziej okrutnie niż planowałam. Pobudzona nowymi żądzami ruszyłam przed siebie galopem. Nie zatrzymałam się nawet na moment, aż dotarłam na miejsce, czekając na wylewne powitania. I nic takiego się nie stało. Już prawie świtało, stado powinno gdzieś tutaj nocować, a kilka koni stać na warcie. To oni pierwsi by zauważyli że tu jestem, na pewno któryś wyszedłby mi na przeciwko. Rozejrzałam się uważnie, musieli być gdzieś ukryci, jak zawsze. Mimo że widziałam doskonale w ciemnościach, jak każdy demon zresztą, nie mogłam dostrzec ani jednego konia. Poszłam w głąb terenu, nie był stały, ciągle się przenosiliśmy, ale tutaj spędziliśmy, oni spędzili najwięcej czasu. W lesie pośród porozrzucanych wszędzie głazów i skał... Czyżby właśnie teraz się przenieśli? Zabawne... Hira by tego nie zrobiła, czekałaby na mój powrót. Naiwna i głupia... Może i dobrze że była taką matką... Może tego potrzebowałam? Co ja wygaduje... Parsknęłam nerwowo... Wyszłam już z lasu na suchą ziemie na której leżał jedynie śnieg, a kilka kroków dalej i ciała. Musieli znów walczyć i to niedawno. Podeszłam bliżej, by sprawdzić kogo tym razem zabili, kto z nami przegrał... Zaatakował centralnie tutaj? Przewróciłam oczami, zrzucając śnieg z jednego z ciał, wszystkie były zasypane. Przestraszyłam się z lekka... Głupio powiedziane, raczej doznałam szoku, widząc kogoś ze stada, kolejne ciała też należały do koni, ze stada Hiry. Parsknęłam głośno, stając dęba i podczas lądowania odrzucając śnieg przednimi nogami, przy okazji ryjąc nimi też w ziemi. Obróciłam się gwałtownie w bok, przechodząc obok ciągnących się ciał. Pięknie, nie miałam nawet dokąd wracać... Cudownie! Kopnęłam jednego z martwych, jakbym chciała sprawić mu ból. Nie widziałam tu żadnych duchów, więc nie mogłam spytać kto dokładniej zginął, musiałam odkopywać każdego ze śniegu i poznawać kto to. Czekałam aż trafie na Hirę. Ciszę przerywał ciągły wiatr, ale kiedy przestał wiać, po kilku godzinach, usłyszałam czyiś cichy płacz. Akurat odsłaniałam ostatnie już ciało.
- Wyjdź - obejrzałam się w stronę lasu, stamtąd dochodził dźwięk. Natychmiast ucichł, pewnie jakieś osierocone źrebie, zgubione podczas walki dwóch stad. Poszłam do niego, ciekawa, a może ta cała ciekawość była tylko moją wymówką?
- Czenzi? - zdziwiłam się jej widokiem, cała się trzęsła kryjąc za drzewem: - Ale jak? - spytałam bardziej samej siebie... Czy Dolly odkręciła to co zrobiła? Musiała... Skoro ta mała była w całym kawałku i tu przyszła, z tyłu za mną, o własnych siłach. Na co sugerowały ślady na śniegu.
- Co tu robisz? Czemu nie jesteś w stadzie? - spytałam zagniewana, klaczka momentalnie przytuliła się do mnie mocno, cała drżała.
- Słyszysz co mówię?! - uniosłam głos.
- Boję się... Pomóż mi... Pomóż... - wymamrotała, wpatrując się na mnie zapłakanymi oczami.
- Niech ci będzie, odprowadzę cię do Shanti... Nie mam zamiaru mieć żadnych obcych bachorów na głowie - odsunęłam ją od siebie, idąc przodem. Czenzi szybko mnie dogoniła, była tak blisko jakby chciała iść pode mną, a nie obok.
- Mamo....
- Nie jestem twoją mamą, kłamałam, a ty nie jesteś Dolly - zaczęłam, sprawiając że mała jeszcze bardziej się popłakała i złapała mojej grzywy.
- Tak - odepchnęłam ją kopytem: - Jesteś sierotą, którą zajęła się ta niebieska, Shanti. Tak na prawdę masz na imię Czenzi i nie straciłaś pamięci od uderzenia w głowę, podałam ci zioła, które spowodowały że zapomniałaś wszystko co się dotychczas wydarzyło... Nie martw się przypomnisz sobie... Przestaną wkrótce działać.
Pokiwała przecząco głową, łkając mocno, zatrzymała się nawet, mogłam sobie ją zostawić, ale stanęłam. Niech będzie. Złapałam ją za grzywę podrzucając sobie na grzbiet.
- Złap się - kazałam, po czym wystartowałam, biegnąc powrotną drogą.

Od Shanti
Wyszłam z jaskini, zastanawiałam się co się działo ze Snow'em i Azurą, nie widziałam już ich dawno, zwłaszcza córki. Było już południe i nikogo w pobliżu. Nagle usłyszałam jak ktoś gna przez las, odwróciłam w tamtym kierunku głowę. To ta klacz... Wczoraj dowiedziałam się że miała na imię Ignis. Biegła wprost na mnie, odsunęłam się w bok, myślałam że zaszarżuje. Zatrzymała się przede mną gwałtownie.
- Przynajmniej nie muszę cię szukać... - pochyliła się, a z jej grzbietu, zesunęła się Czenzi, wprost na szyję, a później na ziemie, pod moje kopyta.
- Już jej nie chcę - odparła Ignis, byłam z lekka w szoku, miała ranny na ciele i biegła tak szybko, nim się odezwałam zawróciła błyskawicznie, dalej pędząc już w stronę z której dopiero co przybyła. Czenzi poderwała się z ziemi, złapałam ją szybko, ale wyrwała mi się nim zacisnęłam wystarczająco mocno zęby na jej grzywie i sama klaczka zniknęła za drzewami. Próbowałam pobiec, skończyło się na tym że upadłam i to tak niefortunnie że sztuczna noga znalazła się pod moim brzuchem, nie mogłam przez to wstać. Obróciłam się na bok, z tej pozycji próbując się podnieść. Męczyłam się do momentu, aż ktoś ze stada tędy przeszedł i mi pomógł...

Od Szafira
- Przesadziłaś z znieczuleniem Nirmeri, gdybym widziała ranę wiedziałabym ile go dać - mówiła Dika, siedząc przez całą drogę na grzbiecie matki Karyme.
- Wiedziałam że zawale... - Nirmeri westchnęła, patrząc na mnie przez chwilę przygnębiająco: - Wybacz Szafir, przez moją głupotę Damu nie żyję.
- Przyjrzałam się bardziej ranie i nie wiem czy by z tego w ogóle wyszła, miała uszkodzone jeden krąg, był pęknięty, dlatego podczas upadku pumy na jej grzbiet, pękł jej kręgosłup.
- Skąd wiesz że puma na nią upadła? - spytałem zaciekawiony, sam nie umiałem tego wywnioskować po widoku zwłok.
- Widziałam już tyle martwych zwierząt że nie trudno mi poznać po śladach, co się stało... Puma skoczyła na jej grzbiet wprost na ten uszkodzony krąg, widać to po śladach pazurów na grzbiecie gdzie dokładnie wylądował drapieżnik. Zaatakowała jej szyję, tam gdzie ma ją porośnięte grzywą, jest poszarpana i sklejona przez krew, a potem pewnie ją udusiła, pożywiła się jej mięsem i padła...
- Dlaczego padła? - zapytałem.
- Widziałam ją nieopodal, mam lepsze widoki tam, z góry - sroka wskazała skrzydłem w niebo, kontynuując: - Wnioskuje że albo Damu na coś jeszcze chorowała, albo że mięso mrocznych koni jest trujące dla drapieżników, może też niesmaczne, kot niewiele zjadł... Albo...
- Yyy... A może byś wiedziała co poradzić z źrebakami, mrocznymi źrebakami, które mają jakieś dziwne napady i atakują wszystko wokół? - przyszło mi do głowy że mogłaby pomóc, więc przerwałem, nim zapomniałbym o tym w natłoku słów.
- Ciekawe, mógłbyś bardziej szczegółowo... Nie dowiedziałam się wiele o mrocznych koniach, zwykłe konie nimi gardzą i same mało wiedzą - sroka aż się pochyliła z zainteresowaniem w moją stronę.
- Co ja wiem? - zastanowiłem się: - Chyba tak mają odkąd zaczęły jeść trawę... Nie wiem, ale Damu zależało by zjadały mięso - skrzywiłem się nieco, sam nie wziąłbym do pyska czegoś martwego, wydawało mi się to wręcz obrzydliwe.
- Coś w tym może być... Zobaczymy co będzie jak posilą się mięsem. Czy im przejdzie czy też nie ma to większego wpływy. Zobaczymy. Upoluje jakieś gryzonie, a może coś większego jak uda mi się odtworzyć jakąś ludzką pułapkę na zwierzynę... - Dika odleciała, a ja i Nirmeri szliśmy w kierunku małej jaskini.
- Jaka rozgadana - skomentowałem.
- Lubi coś analizować, uczyć się, uczyć kogoś i zdobywać wiedzę - Nirmeri uśmiechnęła się lekko, po czym przybrała już normalny wyraz pyska: - Przynajmniej ona postępuje rozsądnie, nie to co ja...
- Co takiego niby zrobiłaś?
- Bawiłam się życiem, że tak to ujmę... - miałem wrażenie że się rozluźniła, nawet uśmiechnęła się, po czym zaśmiała gorzko: - Właśnie...
- Ja też lubię się bawić, w sensie wygłupiać i żartować, trzeba być wesołym, no nie? Po co się smucić i załamywać?
- To nie była taka zabawa, raczej zabawianie się z ogierem...
- A... - nie wiedziałem zbytnio co powiedzieć, nigdy jeszcze nie byłem bardzo, ale to bardzo blisko klaczy, ciekawe jakie to uczucie...
- Ty też jesteś niczego sobie - uśmiechnęła się, od razu przypomniała mi się tamta klacz, która ponoć widziała ducha Damu.
- Nie będę z tobą - powiedziałem jakoś tak szorstko.
- To żart, Szafir...  - położyła po sobie uszy, odwracając wzrok.
- No tak... - tymi słowami zakończyłem naszą rozmowę, dalej szliśmy już w milczeniu, że też zapomniałem kogo mam przed sobą. Teraz trochę było mi głupio że potraktowałem to tak na serio. Doszliśmy do tej jaskini, odsunąłem głaz, zasunąłem go potem, patrząc na Nirmeri.
- Płaczesz? - zdziwiłem się.
- Nie... Tak tylko... - odwróciła głowę.
- Nie chciałem cię zranić.
- A ja nie chciałam żebyś pomyślał... Że chcę cię odebrać własnej córce, chciałam zażartować... Nie wyszło...
- I o to płaczesz?
- I tak i nie... - cofnęła się do tyłu, spuszczając głowę, nadal leciały jej łzy z oczu. Zmieszany podszedłem bliżej niej.
- Spokojnie... Spotkałem taką klacz niedawno co nieco namieszała mi w głowie i...
- Szafir, nie musisz się tłumaczyć... - przerwała mi: - Przypomniałam sobie po prostu... Jak Szron mi oznajmił że już mnie nie kocha i że w ogóle nigdy... Nie ważne... - westchnęła.
- Nie znam go, to ojciec Karyme czy... - ugryzłem się w język, żeby nie pytać jej czy robiła to z wieloma. Przytaknęła, idąc dokądś pospiesznie.
- Gdzie idziesz? - zapytałem.
- Chcę pobyć sama, Dika ci pomoże z źrebakami - nawet się nie odwróciła, po prostu poszła.

Od Azury
Chyba miałam racje i na prawdę nikomu już na mnie nie zależy. Już dawno odeszłam sobie z Zatopi, idąc wciąż przed siebie. I co? I nikogo nie było kto by mnie szukał. Nie szłam szybko, oglądałam się ciągle do tyłu, chciałam żeby ktoś mnie znalazł. Chociażby tata. Z każdym krokiem czułam się jeszcze bardziej odtrącona. Może przynajmniej znajdę siostrę, tęskniłam za nią chyba najbardziej.
- Karyme! - krzyknęłam w przestrzeń, zupełnie pustą przestrzeń. Wszędzie był tylko śnieg, w niektórych miejscach krzewy, w innych drzewa. A pod tym śniegiem jakoś nie było zbyt dużo trawy, ale nie miałam też apetytu, a przez to nie odczuwałam jakoś specjalnie głodu.
- Karyme! Jesteś tu?! - nawoływałam znów, chyba gdzieś musi być... Prawda? Położyłam się na ziemi, z łzami w oczach, zerwał się silny wiatr i śnieg, który jak padał zawiewał prosto na mnie. Przymknęłam oczy próbując coś zobaczyć przez powstałą śnieżyce.
- Karyme? - podniosłam się z ziemi widząc czyjąś sylwetkę.
- To ty? Prawda? Tak bardzo mi cię brakowało siostro... - zaczęłam biec ku niej, gdy wtem uderzyło mnie coś z boku i złapało za grzywę, wzbijając się w powietrze. Zdezorientowana spojrzałam w górę, widząc pegaza.
- Puszczaj! - szarpnęłam się, stąd widziałam jak sylwetka konia znika mi z przed oczu, przez ten śnieg, nic nie było widać!
- Puść mnie! - rzucałam się, a on mnie zignorował. Wreszcie wylądowaliśmy na ziemi. Puścił mojej grzywy, ale jak chciałam uciec, przytrzymał mnie skrzydłem.
- Tam jest niebezpiecznie mała... Coś mogłoby...
- Nie jestem mała! - spojrzałam na niego krzywo.
- No dobrze, duża - uśmiechnął się lekko.
- Puszczaj!
- Nie jestem tak bezduszny by cię tam posyłać na pewną śmierć. Mam na imię Leif, a ty?
- Nie twoja sprawa!
- No dobrze, gdzie mieszkasz? - popchnął mnie skrzydłem, ruszając przy tym, zapierałam się kopytami więc mnie posuwał po ziemi. Ugryzłam go, a on nic.
- Wiesz, to boli duża - objął mnie skrzydłem, tak że nie mogłam się ruszyć, zatrzymaliśmy się: - Nie wolno tak robić, nie chcę ci zrobić krzywdy, powinnaś to docenić i być grzeczna. Co powiedzą twoi rodzice jak się dowiedzą że mnie ugryzłaś?
- Im na mnie nie zależy - parsknęłam, mierząc go wzrokiem i szarpiąc się.
- No cóż... Mieszkasz w jakimś stadzie czy jesteś sama?
- W stadzie...
- A gdzie ono jest?
- Na Zatopi.
- Tam, to daleko... No nic, przenocujesz u nas.
- A może ja nie chcę? - odwróciłam głowę, obrażona.
- Wskakuj na grzbiet, polatamy teraz bardziej przyjemniej niż wtedy jak cię ratowałem - położył się na ziemi. Nie zamierzałam wejść, więc sam wepchnął mnie na grzbiet, ale na tyle delikatnie że nic mnie nie zabolało. Wzbiliśmy się do lotu. Leżałam na nim obrażona, czekałam tylko na odpowiedni moment by mu zwiać. Wylądował przy jakieś głębokiej, ogromnej i ciemnej dziurze wyrytej w skale. Wpatrywałam się w nią zaciekawiona.
- Kochanie - zawołał: - Mamy gościa. - pochylił się bym mogła zejść. Ze środka wyszedł ryś, otworzyłam aż pysk ze zdziwienia. Po chwili rozwarłam go szerzej gdy ryś i pegaz wtulili się w siebie.
- To jest Siri... - przedstawił ją Leif. Uśmiechnęła się do mnie szeroko, dotykając mojej brody łapą: - Jaka słodka.
Wyrwałam się jej: - Nie jestem słodka - spojrzałam na nią złowrogo.
- A jak się denerwuje - uderzyła pegaza łapą w bok.
- Dziwna z was para.
- Międzygatunkowa - Siri spojrzała na Leifa: - Jedyny minus to taki że nie możemy mieć potomstwa, ale jak chcesz możesz z nami zostać, na zawsze.
- Mam rodziców.
- No, ale mówiłaś że cię nie chcą - wtrącił Leif.
- Mówiłam że im na mnie nie zależy! - odpyskowałam.
- To jakaś różnica? - zastanowiła się Siri.
- Taka że nie poświęcają mi uwagi... Zwłaszcza mama, bo tata to jeszcze się mną zajmuje... - spuściłam łeb: - Widzieliście moją siostrę? A raczej Karyme... - spojrzałam na nich oboje pytająco.
- A jak wygląda? - zapytała Siri.
- Jest niebieska, ma białą grzywę i takie białe cosie na pysku... - nie wiedziałam za bardzo jak to nazwać.
- No nie, ja nie - odpowiedział Leif patrząc na Siri.
- Też jej nie widziałam, ale nic straconego, możemy pomóc ci jej... - Siri przerwała patrząc na pegaza, który kiwał przecząco głową.
- Twoja siostra się znajdzie, lepiej wrócisz do domu, tam będziesz bezpieczna - rysica zmieniła nagle zdanie.
- Co?! Widziałeś ją, prawda?! - spojrzałam nerwowo w stronę Leifa.
- Jest niebezpieczna, wiesz... Trzymaj się od niej z daleka.
- Nie skrzywdzi mnie!
- Skąd możesz to wiedzieć? Wszyscy jej unikają, jest słynna z tego że zabija, obojętnie kogo, wystarczy się do niej zbliżyć... Ma zabójczą moc... - tłumaczył Leif: - Musisz o niej zapomnieć, przykro mi - przytulił mnie do siebie skrzydłem, objęła nas też Siri. Dziwnie się czułam w objęciach drapieżnika, ale widać było że raczej jest łagodny, nawet nie wysunęła pazurów, czułam jej miękkie opuszki łap, a i oczy miała jakieś inne, milsze niż u nie jednej pumy.
- Przenocujesz u nas, a jutro odeślemy cię do stada - rysica weszła do środka, ja musiałam iść za nią, a Leif szedł z tyłu pilnując bym nie uciekła.

Od Felizy
Z tego co widziałam, brakowało ciała Hiry i Heather i chyba jeszcze kogoś, musiało udać im się uciec. Nie wiedziałam za bardzo gdzie teraz mam iść, więc najpierw chciałam je znaleźć. Ale musiałam dotrzeć jeszcze z powrotem w tamto miejsce, przez Czenzi która tak mnie opóźniła w podróży. Zamyślona nie zauważyłam że ktoś mnie śledzi, a powinnam. Obejrzałam się do tyłu dopiero wtedy kiedy usłyszałam krzyk i obecność innych koni. Było ich pełno, otoczyły mnie z każdej strony. Jakoś specjalnie się tym nie przejęłam.
- Zdaje się że coś zgubiłaś - Bilberry uśmiechnął się szyderczo, jeden z koni, trzymał Czenzi, unosząc ją za grzywę i szarpiąc by krzyczała. Znów za mną polazła?
- A więc to ty ich pomordowałeś? - zdusiłam złość w sobie, nie chcąc żeby przypadkiem pomyślał że mi na nich zależało, bo nie zależało...
- Ktoś musiał przegrać, padło na nich, nas było trzy razy więcej, to była łatwizna... Myślałem że jesteś rozsądna Ignis, zapuściłaś się tu sama... Nie pomyślałaś że ktoś tu mógłby na ciebie czekać? - zbliżył się do mnie, uniosłam głowę, by mieć nią wyżej od niego, chodził wokół, nie spuszczałam go z oczu, mierząc wzrokiem.
- Myślisz że się ciebie boję?
- Powinnaś się bać, skoro wiesz co zrobiłem tym wszystkim klaczą... Doskonale się przy tym bawiłem - uszczypnął mnie w zad, kopnęłam go tylną nogą w pysk, aż polała się krew z jego chrap. Parsknęłam zirytowana i tupnęłam ostrzegawczo tylną nogą, kilka razy o ziemie. Jak zrobi to jeszcze raz to zmasakruje mu szczękę.
- Muszę przyznać że jestem pod wrażeniem, twojej odwagi, zwłaszcza że masz świadomość co zrobiłem...
- Powtarzasz się - parsknęłam.
- Każda klacz cierpiała w mękach, a te które przeżywały wykańczałem ponownie, aż do zgonu
- Z jedną ci się nie udało - dodałam złośliwie. Przez chwilę mogłam dostrzec nerwową minę na jego pysku.
- Żadna jakoś mnie jeszcze nie zadowoliła, nie przypasowała w pełni... - mówił dalej.
- Nie próbowałeś zrobić tego bez zmuszania drugiej strony? Ciężko aby było to przyjemne, kiedy klacz się rzuca i szarpie, i napina wszystkie mięśnie, błagając całą sobą, abyś jej nie krzywdził - moje słowa były zupełnie obojętne. Dziwiło mnie tylko jedno, czemu nie oddał mi za to że go uderzyłam?
- Wolałem żeby druga strona cierpiała, zwłaszcza że nie chcę żadnych źrebaków, a po co mi klacz, która znudziła mi się po jednym razie? Po za tym niektóre się karało w ten sposób...
- Taki doświadczony, a nie wie jak to jest na prawdę - popatrzyłam na niego z obrzydzeniem: - Ale stado masz sporę... - rozejrzałam się. Jego stado było ogromne, a z taką liczbą koni, było jakąś tam potęgą, a tym samym mogłoby mi zapewnić to co miałam w stadzie Hiry, a może nawet coś więcej.
- Możesz mi pokazać - zbliżył do mnie swój pysk, odwróciłam od niego głowę.
- Tobie? Nigdy w życiu! - odepchnęłam go od siebie, sam jego oddech przyprawiał mnie o mdłości.
- Albo zrobisz to...
- Po dobroci, albo siłą - przedrzeźniałam go, dodając już normalnie: - Dołączę do was...
- Myślisz że w ten sposób...
- Wyzywam cię do walki o przywództwo - spojrzałam na niego z wyższością.
- Chcesz walczyć ze mną? - spytał kpiąco, zaśmiał się nawet.
- A co? Nigdy wcześniej nie wyzwała cię żadna klacz? - czekałam już na atak z jego strony, jak nie zaatakuje to ja będę pierwsza.
- Jeśli przegrasz, będziesz moja i to dobrowolnie, oddasz mi się z własnej woli.
- Niech będzie ogierku - przezwałam go. Chciałam już wezwać demony, ale... Nie, załatwię go sama. Hira wystarczająco mnie nauczyła walczyć. Cóż za ironia, zawdzięczać nowe umiejętności, którymi się mogłam szczycić, właśnie jej.
Billbery wreszcie przeszedł do rzeczy i rzucił się w moją stronę. Odskoczyłam, uderzając go przy tym w głowę, nawet się nie spodziewał. Odwrócił się w moją stronę, ugryzł mnie w łopatkę, tego to ja się nie spodziewałam. Stanęłam dęba, chcąc go uderzyć, zrobił to samo i w rezultacie oboje trafiliśmy w swoje przednie nogi. Wycofałam się do tyłu, by obiec go na około, spodziewał się ataku, w końcu ruszył na mnie gdy to nie nastąpiło. Na to czekałam, odepchnęłam go odpierając na sobie jego uderzenie, po czym tylnymi nogami uderzyłam go z boku, ledwie zaczepiłam, bo zdążył się jako tako odsunąć.
- Pociągasz mnie jak żadna inna - wysapał, podchodząc mnie z boku. Uderzyłam go prosto w pysk, zezłoszczona. Chciałam to powtórzyć, a on jakby to przewidział i podciął mi nogi. Zderzyłam się z twardą ziemią. Przycisnął mnie do niej, z całych sił. Zabolało, był zbyt ciężki bym mogła się wyszarpać.
- Chyba już wiadomo kto wygrał - uśmiechnął się zwycięsko i spojrzał po koniach. Wykorzystałam sytuacje, uderzyłam go głową w szczękę, aż usłyszałam drobne trzaśnięcie, rozluźnił uścisk, wyszarpałam się mu. I kopnęłam go w nowo obolałe miejsce. Teraz starał się osłonić pysk, z którego ciekła krew. Napierałam na niego, próbując trafiać w to miejsce, skupił się na obronie. W nieoczekiwanym momencie, oszukałam go celując w jego pysk, a tak naprawdę trafiając w brzuch, niemało że kopnęłam, to przy tym ugryzłam go w szyję, aż do krwi. Smak krwi przypomniał mi o czymś... O Dolly... Pamiętałam jak chciałam zachować jej czaszkę i oczyszczałam ją z mięsa, nie było to przyjemne i normalne... Ale to był taki mój akt rozpaczy... A teraz gdy żyła, odtrąciłam ją... Ale ona nie była sobą, była mi teraz obca... Ale ją zraniłam...


Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz