Menu

piątek, 2 września 2016

Drugie ja cz.22 - Od Malaiki/Cimeries'a

Kiedy Cimeries tylko odleciał, ból się nasilił jeszcze bardziej. Choć i tak ledwo go znosiłam, to teraz tak bardzo bolało że miałam ochotę się zabić, powstrzymywał mnie przed tym jedynie zdrowy rozsądek. Rzucałam się już, z trudem łapiąc powietrze, miałam wrażenie że źrebak rozrywa mi brzuch od środka, jakby chciał się przez niego przebić. To nie było mylne wrażenie, zaczęłam dyszeć, jak podczas porodu, instynkt podpowiadał mi co robić, rozpaczliwie starałam się go posłuchać i przerwać wbijanie kopyt źrebaka w mój brzuch, jego ugryzienia; z jednej strony poczułam nawet obecność kła, tak był tylko jeden. Przebił się nagle, polała się krew i łzy zarazem. Słyszałam jego jęki, sama nie mogłam złapać tchu. Nie umiałam wywołać skurczy, byłam cała zalana już potem i poobijana od ścian, nawet nie wiedziałam kiedy zaczęłam się na nie rzucać, pewnie uderzałam o nie by przerwać ten ból... W końcu przy tym trafiłam w głowę i nieświadoma niczego, umarłam, a wraz ze mną i źrebie.
- Już dobrze... - ulżyło mi, a jednocześnie byłam zdezorientowana stojąc tak nad ciałem jako duch, a obok mnie ono, nadal nie chciało się pokazać i widziałam je jakby za mgłą: - To już koniec... - starałam się je uspokoić, miałam nadzieje że śmierć je uwolniło. Pokiwało przecząco głową na moje słowa. Po czym coś je porwało, w smudze czarnej mgły, mogłam dostrzec Madri z złowrogim uśmiechem.
- Zostaw je!
- Nie o nie mi chodzi, a o Cimeries'a! - zawołała z oddali, z nienawistnym śmiechem.
- Cimeries... Nie... - próbowałam się do niego dostać, ale coś mnie blokowało, nie mogłam wyjść z jaskini. Po chwili zorientowałam się że to moje ciało, ja wcale nie umarłam, wyszłam z niego tak jak źrebie... Nadal oddychałam, o wiele spokojniej, jakby nie czując bólu. Skrzywiłam się nieco, widząc jak mizernie wyglądam. Nie mogłam się stąd oddalić, otoczyło mnie coś, czego nie widziałam i nie udawało mi się przebić. Mimo że uderzałam w to coś bezdźwięcznie... O ile mogłam uderzać jako duch? Półduch? Nie miałam pewności jak to nazwać, musiałam jakoś pomóc Cimeries'owi... Nie pora na zastanawianie się co się dzieje... Słyszałam jęki źrebaka, czułam jego ból, który blokował moje ruchy, oba były nie do zniesienia, przez co upadłam.
- Cimeries... - wyszeptałam bezsilnie. W wejściu jaskini zaczęła się pojawiać jakaś czarna postać, pomyślałam że to kolejna sztuczka mojej matki.
- Zostaw nas w spokoju! - krzyknęłam przez łzy, pokazując jej kły. Ku mojemu zdziwieniu to nie była ona, tylko... Mój ojciec.
- Tato? - spytałam zaszokowana, nie mogąc podejść bliżej niego, ból mnie powstrzymywał. Jeśli Madri krzywdziła tak własne źrebie, a czułam wyraźnie jego ból, to co zrobi z Cimeries'em? Zapłakałam na tę myśl, nie znosiłam płakać, ale byłam kompletnie bezsilna: - Pomóż mu... Zobacz co z Cimeries'em... Zrób coś, wezwij pomoc, cokolwiek, błagam! - zawołałam rozpaczliwie w stronę ducha ojca. Milczał, wpatrując się we mnie.
- Córeczko... - podszedł do mnie, tak jakby nie słyszał moich wcześniejszych słów.
- Cimer...
- Chciałbym żebyś poszła ze mną - przerwał mi.
- Nie mogę...
- Proszę cię... Nie chcę byś tak cierpiała, a cierpienia będzie jeszcze więcej, pora odejść, jeśli umrzesz to wszystko się skończy, będziemy razem...
- Nie mogę... Ja... Go kocham... Nie mogę pozwolić by stała mu się krzywda - spływały mi łzy po policzkach, patrzyłam na tatę błagalnie, by mi pomógł uratować Cimeries'a.
- Zapomnij o nim, tylko tak uwolnisz się od tego źrebaka i twojej matki...
- Przestań! Mam za mało czasu! Przestań mnie przekonywać... Pomóż mi! - chciałam go szarpnąć za grzywę, ale nie byłam w stanie go dotknąć, oboje przenikaliśmy przez siebie, jak to duchy.
- Bardzo bym chciał pomóc, ale nie mogę... Jedyne co mogę zrobić to powiedzieć ci co się dzieje... Cimeries musi sam sobie poradzić...
- A... Isant, on już raz ją zabił... Będzie wiedział co zrobić, oby...
- Czy on widzi duchy?
- Nie mam pojęcia... - zaczęłam czuć wyraźne osłabienie i dziwną siłę, która ciągnęła mnie w stronę ciała.
- Malaika, walcz z tym! - krzyknął szybko tata. Przed oczami pojawiła mi się ciemność, czułam jak moje powieki są zamknięte, byłam już w ciele... Dziwiłam się że to było tak nagłe i nie było bolesne, w ogóle nic nie czułam, nie mogłam się obudzić... Ale ja muszę się obudzić... Starałam się z całych sił, źrebie wróciło także, czułam jego mizerne ruchy, było wycieńczone i tym samym ja czułam to samo, ogromne zmęczenie, momentami brakowało mi sił na zaczerpnięcie oddechu. Niespodziewanie poczułam chwilowy ból, po czym zyskałam trochę energii i uczucie obcego bytu w moim ciele.
- Tato... To ty? - wymajaczyłam, był tutaj, więc mógł przecież we mnie wejść... Nie odpowiedział, ale coś mi podpowiadało że tak właśnie się stało. Podniosłam się, nadal osłabiona, ale już normalnie oddychałam, miałam otwarte oczy i stałam na nogach, mimo że wszystko wokół się kręciło. Wybiegłam z jaskini, niemal upadając. Zataczałam się na boki, jakoś zbliżając się ku łące. Isant był jedyną nadzieją... Wreszcie tam dotarłam, upadając, przez co wzbudziłam uwagę stada, kilka koni podeszło do mnie, inne trzymały się z daleka.
- Isant... - wydusiłam z siebie tylko tyle, próbując znów wstać, pomagałam sobie skrzydłem. Ktoś przyprowadził Isanta, bo jak prawie już byłam na nogach pomógł mi do końca wstać.
- Pomóż... Cimeries'owi... Madri coś... - mówiłam na wpółprzytomna.
- Gdzie on jest?
- Nie wiem... - złapałam jego grzywy, już ruszył, ale od razu się zatrzymał, jak poczuł pociągnięcie. Upadłam już na przednie nogi, trzymając kurczowo jego włosów.
- Proszę... Zabierz mnie ze sobą...
- Jesteś osłabiona lepiej abyś została...
- Chcę go zobaczyć... Muszę... - miałam łzy w oczach, spodziewałam się najgorszego. Po za tym chciałam być przy nim, chciałam mu w końcu wyznać co czuję. Mogłam umrzeć, albo... Co gorsza... Nie, nawet nie mogłam teraz o tym myśleć.
- Zostań tutaj, nie ma czasu do stracenia - odbiegł, wyszarpując mi się. Miał rację... Nie chciał powiedzieć mi po prostu wprost że będę opóźniać... Mimo wszystko i tak wstałam i poszłam jego śladem, chwilami nawet czołgałam się po ziemi, by potem wstać. Duch taty dodawał mi sił, ale sam coraz bardziej był osłabiony. Pod koniec drogi wyszedł ze mnie, ale poczułam obok Cimeries'a... Dotykałam jego boku pyskiem, przez przymknięte oczy widziałam go jak leżał na ziemi. Co dziwne, Isant jeszcze nie dotarł, chyba go szukał. A ja? Jak go znalazłam? Czy to intuicja? Czy może coś innego? Wiedziałam dokąd iść.
- Cimeries... - wyszeptałam na tyle na ile miałam sił, w tle zabrzmiał śmiech Madri, źrebak poruszył się gwałtownie, zadając mi ostry ból.
- Nie martw się Malaika, nie umrzesz, musisz je urodzić! - zachichotała, mimo bólu i niepewności czy Cimeries jest przytomny, czy mnie słyszy, mówiłam dalej: - Ja... Ja cię... kocham... - wymamrotałam, podnosząc skrzydło i ledwo przykrywając go nim, wydawało się takie ciężkie, jakby ważyło dwa razy więcej niż ja.
- Jedyną osobą która mogła go kochać to ja! - wrzasnęła Madri, zadając mi kolejną dawkę bólu, znów byłam poza ciałem, jak źrebie, ale teraz mogłam zobaczyć w co ona je zmienia... Jak się nad nim znęca, jak deformuje mu ciało, które albo było złudzeniem, albo... Wyjmowała je ze mnie co było nieprawdopodobne z braku ran świadczących o tym... Było jej narzędziem do zemsty, do torturowania Cimeries'a... A ja bezradnie mogłam tylko cierpieć wraz z źrebakiem i obserwować... Oby Isant znalazł nas w porę... Oby nam pomógł...


Cimeries (loveklaudia) dokończ


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz