Wyszłam za drzew, byłam już na miejscu. Nie sądziłam że tu wrócę, ale tak było lepiej. Jeszcze nie świtało, więc większość koni musiała spać nadal w jaskini. Przystanęłam przed wyjściem, słysząc w tym samym momencie czyjeś kroki. Obejrzałam się do tyłu.
- Dolly... Porozmawiajmy - odezwałam się do niej, była rozbawiona.
- A o czym? Jednak się stęskniłaś, co? - zaśmiała się, wychodząc mi na przeciw, po czym lekko uśmiechnęła. Nie mogłam przywyknąć do jej oczu, drażniły mnie one, widziałam w nich zło, nie to co kiedyś...
- Dlaczego sądziłaś że tego chcę? Wolałam cię taką jaką byłaś wcześniej... Mogłaś się odrodzić sobą - wyznałam, zaglądając do środka jaskini, dziwne, o tej porze nikogo w niej nie było?
- Ja jestem sobą - zachichotała: - Jestem taka jak ty, czy nie uczyłaś mnie bycia złą? Czy nie chciałaś bym była nieczuła? Zupełnie pozbawiona jakiejkolwiek... Jak to się nazywało? A... Wrażliwości - nie przerwała sobie śmiechu: - Właściwie to jestem lepsza od ciebie mamusiu... - wskazała mi łbem w las, zobaczyłam w nim liczne zwłoki. Doznałam szoku, widząc że te wszystkie konie, są ze stada.
- Coś ty zrobiła?! - zezłościłam się na nią.
- Nie mów że zależy ci na nich - Dolly zaczęła krążyć wokół, z nieprzerwanym śmiechem.
- Jasne że nie! Ale... Po co ich zabiłaś? To nie miało sensu... - starałam się walczyć z tym co czułam, czy mi jednak zależało? Tak ciężko mi było odpowiedzieć na to pytanie, może to coś w rodzaju przyzwyczajenia, sentymentu, to nie mogło być nic innego...
- Chodź mamusiu... Pokaże ci z bliska swoje dzieło... - złapała mnie za grzywę ciągnąc mnie za sobą.
- Natychmiast masz wszystko odwrócić! - wrzasnęłam na nią, przechodziłyśmy już między zwłokami. Najbardziej zabolał mnie widok martwego Aiden'a, jego syna i... Elliot'a? Czy przechodząc obok jego ciała powinnam czuć ukłucie i to... W sercu? Może coś mi tylko było... Na pewno coś musiało mi zaszkodzić, Elliot to wróg.
- Jesteś nienormalna! - krzyknęłam w kierunku Dolly, ale nagle zniknęła, szła przecież obok.
- Cudownie... - parsknęłam ironicznie: - Fatalnie - dodałam normalnie, nie wiedzieć czemu strasznie się denerwowałam, jak nigdy. Może nie mogłam uwierzyć że Elliot nie żyję? Miałam go za silniejszego od siebie... Długo nie spoglądałam w jego stronę w końcu odwróciłam wzrok. Pochyliłam głowę sprawdzając czy na prawdę nie żyję, był zimny, szturchałam go i nic.
- Elliot? - rozejrzałam się za jego duchem.
- Już po nim - Dolly pojawiła się za mną: - Chyba teraz poświęcisz mi trochę czasu, prawda mamo?
- Powiedziałam, żebyś to odkręciła! - rzuciłam się w jej stronę, coś mnie odrzuciło, wylądowałam na ziemi. Serce biło mi bardzo szybko, dziwne uczucie... Obejrzałam się za siebie jakbym czuła że ktoś mnie obserwuje.
- Dolly? - tym razem widziałam ją małą... Taką jak przed śmiercią.
- Dolly... - zbliżając się przytuliłam ją do siebie mocno, chcąc nie chcąc uroniłam łzę: - Jesteś cała - przyjrzałam się by się upewnić, była taka jak dawniej...
- Mamo, tutaj... - usłyszałam jej głos, ale gdzieś z boku. Odwróciłam w tamtym kierunku głowę, nie wypuszczając małej Dolly z objęć. Zauważyłam jej czaszkę świecącą wyblakłym błękitem.
- Ja... Ja umarłam... - kiedy wydobywał się z niej dźwięk, świeciła mocniej.
- Pomóż mi... - jeszcze dobiegł mnie płacz z przeciwnej strony. Tam była Czenzi. Nagle zorientowałam się że jestem otoczona, przez Dolly, którą uznałam za prawdziwą, przez jej czaszkę i tą z czerwonymi oczami, oraz Czenzi, może dlatego że wcześniej starałam się wmówić jej że jest moją córką. W tym momencie Dolly wybuchła śmiechem, zaraz za nią ta czaszka, która zmieniła niebieską poświatę w czerwoną i mała, którą miałam tuż obok, jej oczy także się zmieniły, z błękitu na tą czerwień, którą tak bardzo znienawidziłam. Dołączyła do ich trójki jeszcze Czenzi.
- Dość! Przestańcie! - poderwałam się z ziemi zagniewana: - Przestań! To tylko twoje sztuczki! - spojrzałam na tą najgorszą, z licznymi ozdobami na ciele.
- A może ty zwariowałaś?
Obudziłam się nagle, szybko oddychając, wręcz sapiąc i to przez chrapy, bo miałam związane pysk, a oprócz niego też nogi. Normalnie lepiej być już nie mogło. A jednak, zakuło mnie w głowie jak nią poruszyłam. Była czymś obita. Nagle przypomniałam sobie co się stało... Głupia się zamyśliłam, a Bilberry odepchnął mnie od siebie chciałam go zaatakować, ale ktoś z tyłu kopnął mnie z całej siły w głowę. Nie miałam czasu na reakcje... Musiałam stracić przytomność, bo nic więcej sobie nie przypomniałam. I jeszcze ten sen... Parsknęłam rzucając się gwałtownie, związał mocno, albo ktoś komu kazał. Wokół panował mrok, nawet było tu przyjemnie, gdyby nie tak ciasno i do tego duszno... Zaczęłam ocierać pysk o ścianę jaskini, przetarte więzły w końcu się zerwą. Minęło pół godziny i wreszcie się udało. Skaleczyłam sobie przy okazji pysk, starłam skórę przy chrapach. Zagniewana, dopiero teraz wpadłam na pomysł by wezwać demony, tyle że znów się nie słuchały, musiałam opaść z sił... Pięknie, powtórka z rozrywki. Miałam jeszcze zęby, zaczęłam przegryzać sznur z jakieś liany czy innego zielska, było zbyt gorzkie i chyba nawet trujące. Nie zamierzałam jednak spędzić tu życia, jako ofiara na dodatek... Jak nie wyjdzie, znów będę musiała się zabić i znów będę musiała przechodzić źrebięcy okres... Poderwałam się, gdy już uwolniłam nogi, zaparłam się nogami, pchając głaz, blokujący wyjście, na zewnątrz przy okazji usłyszałam głosy. Nie mało że mnie związał, uwięził to jeszcze mnie pilnowali.
- Jak za chwilę was tu nie będzie, to pochłonę was wszystkie! - zagroziłam demonom, musiały się w końcu słuchać! Pojawił się jeden.
- Gdzie reszta?! - zbliżyłam się gwałtownie.
- Wolimy być po stronie Dolly, ona jest bardziej zła od ciebie i silniejsza...
- Głupcy! - pochłonęłam go nim zniknął, chciałam by cierpiał, ale nie było na to czasu. Przypomniał mi na dodatek o tym koszmarze, nie chciałam o tym myśleć, w ogóle planowałam zapomnieć co mi się przyśniło... To było zbyt realistyczne i za bardzo zabolało... Zyskałam siłę, przesunęłam od razu głaz i rzuciłam się na tych co mnie pilnowali. Byłam tak zezłoszczona że zabiłam jednego, pochłaniając jego ducha... O tak, tego mi brakowało. Zaczęłam zabijać każdego po kolei, próbowali ze mną walczyć, to tylko zwykłe konie, nie mieli żadnych szans.
Od Azury
Marzyłam tylko o tym żeby tata, albo ktoś inny zabrał mnie z tego miejsca. Ryś i pegaz, razem? To przecież... Nawet nie wiem jak to wyrazić... Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego, ale nie miałam wyjścia, bo oboje pilnowali mnie i czekali aż zasnę. W końcu dałam za wygraną, odwróciłam się do nich tyłem i zamknęłam oczy. Nawet długo wytrzymałam, było już nad ranem, chyba mój rekord. Słyszałam jak raz ziewa Leif, raz Siri. Otworzyłam oczy, nie, nie zasnę, nie mogę... A jednak zasnęłam, wybudziłam się ledwo już późnym rankiem. Spojrzałam po woli na nich, prosząc w duchu żeby spali. Tak! Spali! Wreszcie...
Podniosłam się, po cichu wymykając się stąd. Pobiegłam na spotkanie siostrze, miałam nadzieje że dobrze spamiętałam drogę. Chyba tak... Czym dalej byłam, tym było chłodniej, przyjemniej, ale chyba też groźnie. Ziemie zaczął pokrywać lód, a z oddali szalał wiatr z śniegiem na dokładkę. Kopyta ślizgały mi się po podłożu, wiatr mnie przesuwał wciąż do tyłu, ale nie poddawałam się. Szłam, a od czasu do czasu skakałam wciąż na przód.
- Karyme! - zawołałam, aż śnieg wleciał mi do pyska, zakrztusiłam się nim. Zapomniałam zapierać się kopytami o i tak śliskie podłoże i poleciałam do tyłu, w miejsce gdzie już tak nie wiało.
- Karyme! - krzyknęłam na cały głos. Pobiegłam znów, tym razem nie otwierałam pyska. Wykończonej, jakoś udało mi się dojść w samo to centrum burzy śnieżnej. Uspokoiło się nagle wszystko, nie było już wiatru, a mi przed oczami śmignął jakiś koń, przez jeszcze padający śnieg była lekka mgła i nie mogłam dokładnie dostrzec kto to, ale domyślałam się że to moja siostra.
- Czekaj! - chciałam ruszyć za nią, ale potknęłam się o coś. Teraz widziałam wszystko wokół i aż przeszły mi ciarki po grzbiecie, a w oczach pojawiły się łzy. Mnóstwo zabitych koni, jedne zamrożone w bryłach lodu, z miną wyrażającą ból i przerażenie... Inne, przebite na wylot, chyba lodowymi soplami, po których nie było już śladu, tylko ranny świadczące o tym. Jeszcze inne miały ciała wyschnięte na wiór, te chyba wyglądały najgorzej i najszybciej się rozkładały, pomimo że była tu zimno. Cofałam się wciąż do tyłu, tak bardzo się bałam... Nie chciałam się zbytnio przyglądać.
- Karyme... - zapłakałam: - Nie zostawiaj mnie tu samej... Proszę... - cofnęłam się tak że na coś wpadłam, odwróciłam się, widząc kolejną bryłę lodu, a w nim uwięzionego konia. Zamknęłam oczy, biegnąc na przód, potykałam się wciąż, bo w końcu nic nie widziałam, wpadałam na coś obleśnego i tylko bardziej popłakiwałam. W końcu jakoś wydostałam się stąd, na kolejne pustkowie, rozglądałam się za siostrą. Nie było po niej ani śladu. Wszystko wyglądało tak jakby w ogóle nikogo tu nie było. Tylko sucha spękana ziemia, do tego twarda, nie można było na niej zostawiać odcisków kopyt. I nagle na przeciwko mnie wyrósł ostry sopel lodu, odsunęłam się gwałtownie, następny pojawił się z boku.
- Przestań! - niespodziewanie Leif wylądował tuż nade mną, musiałam się pochylić, a i tak dotykałam jego brzucha. Wyrosłam już, nie mieściłam się pod innymi końmi tak jak kiedyś.
- To tylko niewinne źrebie, daj jej spokój! - krzyknął na cały głos, obserwując okolice.
- Dlaczego uciekłaś? - zwrócił się do mnie, półszeptem.
- Ja... - w tym momencie nie miałam ochoty na pyskowanie. Leif krzyknął, przestraszyłam się wydostając się z pod niego. Sopel lodu przebił mu skrzydło wchodząc też ostrą krawędzią w bok. Nogi aż mi się zatrzęsły.
- Leif, uważaj! - krzyknęła z oddali Siri, pędząc ku niemu. Pegaz stanął dęba, ale i to nic nie dało, by kolejny lodowy kolec się w niego wbił. Skuliłam uszy z łzami w oczach, bałam się że i ja też tak skończę, wszędzie już było pełno krwi Leif'a, rysica starała się zatamować ranny.
- Przepraszam... Ja tylko... Tylko chciałam znaleźć siostrę - zapłakałam, nie wierzyłam że to Karyme, ona nie mogłaby tego zrobić, tu musiał być ktoś inny z podobną mocą, może przywódczyni? Problem w tym że widziałam ją w stadzie nim wyszłam przez granice.
- Leif... Zmień się w coś... Tak jak i mnie... - prosiła Siri, nie rozumiałam.
- Nie... Nie mogę... Na mnie to... To nie działa... Moja moc działa wyłącznie...
- Na innych, tak? - spytała drżącym głosem, Leif zamknął oczy, wydając z siebie ostatni oddech, który widziałam jako obłoczek pary wodnej. Jego ciało w niektórych miejscach przebił lód od środka. Siri siedziała przy nim ze spuszczonym łbem i łzami kapiącymi na jego ciało. Zrobiłam krok w ich stronę, wystraszona: - Idziemy stąd?
- Nie... Ty idź, ja poczekam na własna śmierć - położyła się.
- Ale ja nie dam sobie rady sama...
- Dasz... Skoro taka odważna byłaś żeby tu przychodzić! - warknęła, pokazując mi kły i wysuwając pazury. Wkuł się w nią gwałtownie lodowy kolec, od spodu, najpierw przebijając brzuch. Wszystko działo się tak szybko, a ja stałam tak blisko że krew rysicy rozprysnęła się wprost na mnie. Już martwa zmieniła się w pegazice, tyle że z bardziej nadgniłym ciałem niż jak była rysiem. Upadłam na ziemie, zrobiło mi się słabo. Skuliłam się cała, już nie wiedząc gdzie uciec. Nie mogłam powstrzymać łez i dygotania całego ciała.
- Ja nie chcę umierać... - wymamrotałam: - Chcę do domu...
Usłyszałam szelest, spojrzałam w stronę krzaków, widząc trochę niebieskiego przebijającego się przez zeschnięte i zmarznięte, pokryte szronem liście. Wpatrywałam się tam, aż sylwetka konia zniknęła zniknęła w gęstej mgle za nim, odbiegł. Chyba... Chyba zostałam tu zupełnie sama...
Od Rosity
Dzień zaczął się dość leniwie, oboje wylegiwaliśmy się jeszcze w jaskini. Pedro był zupełnie beztroski i szczęśliwy, ale nie ja... Wciąż miałam mnóstwo obaw. Po naszym pierwszym razie przechodziły mnie ostre bóle w środku, niektóre bardzo silne, na szczęście to po woli mijało, ale i tak się tego bałam... Bilberry chyba na prawdę mi coś uszkodził.
- Może mały spacer? - spytał Pedro, podnosząc głowę, którą miał położone na moim grzbiecie.
- Chyba wolę jeszcze poleżeć, ale ty idź...
- Co jest? Zrobiłem coś nie tak, a może...
- Mówiłam że już jest dobrze, chcę pobyć chwilę sama, to wszystko - wyjaśniłam.
- Znów cię naszło na tą samotność? - Pedro uśmiechnął się żartobliwie.
- Jak widzisz - także się uśmiechnęłam, nie chciałam aby się domyślił że jednak coś mi dolega.
- Tylko żeby to nie trwało tak długo jak wtedy, nie chcę znów za tobą tęsknić i się martwić - podniósł się.
- Przyjdę do ciebie później - obiecałam, wyszedł, posyłając mi uśmiech. Położyłam głowę na ziemi, myślałam że mi przeszło, ale najwyraźniej się pomyliłam, po całym grzbiecie przeszedł mi nieprzyjemny dreszcz, a potem zakuło w środku, zacisnęłam zęby aby nie krzyczeć, przez chwilę nie byłam w stanie złapać oddechu.
- Rosita? W porządku? - poznałam głos mamy, długo już jej nie widywałam, taty również i reszty rodziny także. Ciągle gdzieś byłam z Pedro, odkąd zostaliśmy parą, wciąż byliśmy razem.
- Nic mi nie jest... - odwróciłam do niej głowę, ból już przeszedł, powiedziałabym jej o tym, ale widząc w jakim stanie jest mama, położyłam po sobie uszy.
- Mamo... Co ci jest? - podniosłam się z ziemi.
- To tylko przemęczenie... - minęła mnie, kłamała, przy wejściu kasłała chwilę, musiała się zatrzymać.
- Znów się zamartwiasz, prawda? - poszłam za nią.
- Nikt nie wie gdzie jest Maja, boję się że już...
- Nawet tak nie mów. Musisz odpocząć...
- Twój tata mówił to samo, ale mi nic nie jest... Nie chcę leżeć całymi dniami w jaskini... Muszę się czymś zająć i być blisko was...
- Odpocznij - stanęłam jej na drodze.
- Dobrze że ty jesteś cała...
Zapadła chwilowa cisza, teraz żałowałam że o niczym nie poinformowałam rodziny.
- Przepraszam... Za to że tak ostatnio znikam... Ja nie, nie wiedziałam że... - przerwałam, już mnie nie słuchała, poszła dalej.
- Mamo - złapałam ją za grzywę, w ogóle nie zauważyła, prawie się przewróciła, przy szarpnięciu.
- Nic się nie stało, bylebyś uważała na siebie - wymajaczyła.
- Nigdy tak nie mówiłaś... - zdziwiłam się, nigdy nie podobały jej się moje wyprawy po za stado, po za Zatopie. Wyglądała na zmęczoną, była cała blada, a jej oczy, one chyba najbardziej wskazywały na to że była na coś chora.
- Co ci jest mamo? - miałam już łzy w oczach, nie chciałam jej stracić, a jej stan wyglądał na bardzo poważny...
- Nie płacz... To minie, wszystko będzie dobrze - sama nie wierzyła w to co mówi, odeszła ode mnie, oglądając się do tyłu. Poszłam za nią, bałam się zostawić ją samą. Doszłyśmy do taty, zdziwił się na widok mamy, a mój to jeszcze bardziej.
- Czemu nie odpoczywasz? Obiecałaś że się położysz - zaczął tata.
- Nie chcę ciągle leżeć...
- Problem w tym że w ogóle nie leżysz, Zima, proszę cię... Posłuchaj mnie chociaż raz.
- Po prostu nie chcę leżeć, nic mi nie jest... Pójdę z tobą.
Nie wtrącałam się, stałam tylko z boku i tak nic nie mogłabym poradzić na to by mamie się poprawiło. Teraz mogłam się tylko obwiniać że nic wcześniej nie zauważyłam, byłam zbyt zajęta własnymi problemami...
- Dzisiaj też zrobimy sobie wolne, chodź... - zabrał dokądś mamę, oglądając się za mną: - Rosita?
- Ja zostanę, nie będę wam przeszkadzała... - powiedziałam, z lekka spuszczoną głową.
- Nie przeszkadzasz, chodź z nami, długo już cię nie widzieliśmy, nie rozmawialiśmy... - zachęcił mnie tata: - Jak tam u was? - zaczął rozmowę.
- Jakoś się układa... - poszłam w końcu za nimi, miałam nadzieje że zobaczę się też z bratem i... Tori, nie wiedziałam właściwie co u reszty rodzeństwa, oby im nic nie było. Choć do... Tori, nie mogłam być pewna... Urodziła się chora i nie wiem czy chciałam wiedzieć czy jej choroba nadal postępuje czy jednak nie... Zresztą nie będzie chciała mnie widzieć, ale z bratem warto by było się spotkać.
Od Pedro
Pasłem się rozmarzony, wreszcie byliśmy razem i co dalej? Już chyba tylko źrebaki... Przełknąłem trawę, nieco się stresując... Źrebaki, nie mam żadnego doświadczenia z nimi, czy będę dobrym ojcem? "To za szybko Pedro, Rosa po jednym razie nie zajdzie w ciąże, no co ty... " upomniałem się w myślach. Może ona...
- Pedro! - zawołał ktoś, bardzo znajomy głos, którego dawno nie słyszałem, obróciłem się za siebie.
- Jak dobrze, że w końcu ktoś znajomy - dodała Heather, prześledziłem ją całą pytającym wzrokiem, wyglądała okropnie z tymi wszystkimi ranami.
- Heather? Co ty tu robisz? - spytałem, zastanawiając się czemu ma aż tyle ran, przecież jest jednym z najlepszych walczących koni w stadzie Hiry.
- Szukam Ignis... Hira się o nią martwi... Zaatakował nas Bilberry i jego stado, trzy razy większe od naszego. Chciał wszystkich zabić, wycofaliśmy się, ale oni nie chcieli nas puścić, jedynie w trójkę udało nam się uciec - opowiedziała mi wszystko szeptem.
- Więc jednak ktoś przeżył... Ty, Hira i?
- Nie ważne...
- Byłem tam z Rositą, już po wszystkim, chciała się spotkać z Hirą - wyszeptałem, dobrze że miałem zwyczaj paść się na uboczu kiedy to byłem sam, inaczej inni zauważyliby obecność Heather, o ile to się już nie stało. Jeśli tak to może pozwolili jej się tu chwilę pokręcić.
- Co z nią?
- Wyszliśmy z tego cało... - odetchnąłem z ulgą, pamiętałem doskonale jak Rosa się zgubiła i nie mogłem jej odnaleźć, byłem pewnie blady jak śnieg i wściekły, to na pewno...
- To dobrze... Widziałeś Ignis? Nigdzie nie mogę jej znaleźć...
- Pewnie jest gdzieś po za stadem, nie widuje jej tu prawie wcale... Ostatnio... - zastanowiłem się: - Kilka dni temu.
- Oby nic jej się nie stało... - skuliła uszy, wzdychając ciężko.
- Martwisz się o nią?
- Pewnie, jest dla mnie jak siostra...
- Nie przesadzasz?
- Hira mnie wychowała, więc... Nie... Może i nie okazywała mi tyle matczynej miłości co Ignis, ale... Traktuje ją po części jak matkę... Lepiej nie mów jej tego, nie wiem jakby zareagowała.
- A myślałem że tylko uczyła cię walki...
- Głównie tak, ale po za tym też się mną opiekowała, nie za często, ale to było lepsze niż jakbym była sama...
Nie wiedziałem dlaczego, ale jakoś swobodnie mi się z nią rozmawiało, zwykle nie przepadałem za towarzystwem innych, a może mi się tak tylko wydawało? Przecież nie jestem taki sam jak mój ojciec.
Od Szafira
Nie sądziłem że tak polubię Dikę i że będę taki ciekawski. Słuchałem sroki z dużym zainteresowaniem, jak cokolwiek opowiadała. Pomagała mi przy tych mrocznych źrebakach, już od kilku dni staraliśmy się im pomóc. Całą czwórkę rozdzieliliśmy, musieliśmy, by się wzajemnie nie raniły podczas ataku furii. Kiedy dowiedzieli się o śmierci Damu było jeszcze gorzej. Po co im o tym mówiłem? Należało wytłumaczyć jej zniknięcie ale... Każde z nich było markotne i agresywne, może oprócz Samuraja. Polubiłem tego ogierka... I chyba nawet rozwiązanie było bliższe niż sądziliśmy.
- Muszą same polować - stwierdziła Dika, siadając na moim grzbiecie, właśnie miałem to powiedzieć.
- Zaczniemy od Samuraja, co?
- Jak chcesz, ale ja nie wiem jak ich tego nauczyć...
- Damu ich miała uczyć, a może uczyła... - zastanowiłem się chwilę.
- Coś się wykombinuje, nauczyć można ich używać kłów i szponów, resztę musi podpowiedzieć im instynkt... Tylko nie wyobrażam sobie ciebie w roli nauczyciela polować.
- Mógłbym nim być, polowaliby na mnie - zażartowałem, odkąd spędzałem czas z tym ptakiem, obrałem sobie za cel rozbawić go. Sroka była odporna na jakiekolwiek żarty, ale ja nadal będę próbował.
- A co z stadem? Wątpię by to podobało się innym koniom, musisz chyba porozmawiać w końcu z przywódcami.
- Damu ukrywała się z polowaniami, może się udać... Jaki masz inny pomysł, by jakoś opamiętać tą furie?
- Podawanie im czegoś na uspokojenie nie pomogło, dawanie mięsa trochę łagodzi, ale nie rozwiązuje problemu, stwarza dodatkowo inny problem... Jak stado się dowie to nie będzie zadowolone... Potem próbowanie źrebiąt, by zapanowały nad tym same, porażka... - zaczęła wyliczać, podsumowując na końcu: - Zostało tylko polowanie.
- A może jednak coś wymyślisz? - wierzyłem że wpadnie na jakiś pomysł, zawsze wpadała i mnie zaskakiwała.
- Możemy popróbować różnych rzeczy, nawet takich dziwnych... Ale na razie jak najszybciej trzeba im pomóc, muszą coś zabijać i jeść, polować... - zleciała na gałąź, przez co dostrzegłem Nirmeri, ukrytą gdzieś za drzewami.
- Gdzie byłaś? - spytałem podchodząc do niej.
- W stadzie... Przy Shanti - znowu unikała mojego wzroku.
- Przydałabyś się do pomocy, ciężko jest poradzić sobie z czwórką źrebaków...
- Na mnie nie licz, nie nadaje się i... Odchodzę, ale jak chcesz to Dika może z tobą zostać.
- Chwila, co? - zatrzymałem ją jak już chciała odejść.
- Moja córka i tak nie będzie chciała mnie widzieć, nie chcę by mnie do końca znienawidziła... Co jeśli wróci i na mój widok od razu odejdzie?
- Bzdura, Karyme nie jest taka... - chyba jednak się myliłem, nie przypominam sobie żeby wybaczyła jakąkolwiek krzywdę.
- Dowiedziałam się jaka jest od Shanti... Zresztą ja nie zasługuje na wybaczenie.
- Przestań się zadręczać - wtrąciła się Dika, lądując na jej grzbiecie...
Od Rosity
Spędziłam prawie cały dzień z rodzicami. Rozmowa niezbyt nam wyszła, zwłaszcza z mamą, ona najbardziej była milcząca, ale sama obecność się liczyła. Wieczorem wracałam do Pedro.Trochę go szukałam, nie czekał ani na łące, ani w jaskini. Był z kimś nad wodospadem, z jakąś klaczą, od razu poczułam zazdrość na jej widok, nim ją w ogóle poznałam.
- Rosita... - drogę zaszła mi znienacka Ignis: - Gdzie jest Elliot?
- Co? - tego pytania się nie spodziewałam. Feliza wyglądała jakby w ogóle dopiero skądś wróciła, była od czyjeś krwi, jak i własnej, miała też zabrudzoną gdzieniegdzie sierść i grzywę.
- Tylko się upewniam, gdzie jest? - odezwała się ostrzej.
- Nie wiem, dlaczego o to pytasz? - spojrzałam na nią dziwnie, ciężko mi było określić jej emocje, mimo że je odczuwałam.
- Jak możesz nie wiedzieć gdzie masz brata?!
Podszedł do nas Pedro, wraz z Heather, przerywając rozmowę, Feliza nie była zadowolona na ich widok.
- Mama się o ciebie martwi - zaczęła Heather, zaniepokojona, ale nie było tego po niej widać.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać - parsknęła Feliza.
- Chodźmy już... - powiedziałam szybko do Pedro, musiałam sprawdzić co u Elliot'a, Ignis zbyt dziwacznie się zachowała... Szybko doszłam do garstki koni, pasących się jeszcze na łące. Wśród nich zauważyłam brata.
- O co chodzi? - Pedro ledwo mnie dogonił. Elliot'owi nic nie było.
- Właśnie nie wiem... - stwierdziłam zmieszana. Feliza do nas doszła po kilku minutach, ale z innej strony i nadal ubrudzona, jakby nie bała się że zauważy ją stado. Popatrzyła w stronę Elliot'a, po czym odeszła w stronę z której przyszła, czekała już na nią Heather. Obserwowałam ją, nie wiedząc o co jej chodzi.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz