Ulrike zniknęła, pewnie się gdzieś zgubiła na tych poszukiwaniach. Z każdym dniem widziałam dla siebie szanse powrotu na stanowisko. Tęskniłam już za Zimą, kiedyś się przyjaźniłyśmy, chciałam by było jak dawniej, teraz unikałyśmy. Nikogo właśzaciwie nie miałam, więc każdy dzień spędzałam samotnie, bądź na luźnych rozmowach z członkami stada, ale nigdy nie były to jakieś szczególne relacje. Zamierzałam czekać jeszcze kilka dni, jak nie wróci to porozmawiam z Zimą, może znów mnie przyjmie na swoją doradczynie, Ulrike też przyjęła dwukrotnie, powinna być sprawiedliwa w tej kwestii i mi także dać drugą szanse. Ale czy będzie?
Dzień zaczął się spokojnie, wyszłam wraz z stadem z jaskini i poszłam paść się na łąkę, monotonia. Niektóre klacze wymieniły ze mną kilka plotek, słuchałam ich w pół zainteresowana, w pół zamyślona, aż wyłapałam coś o tym że wczoraj dołączył ktoś nowy. Nic wielkiego. W południe poszłam nad wodospad nieco się ochłodzić, było tam już kilka koni przede mną, w dodatku te mroczne źrebaki. I Shanti z rodziną, z chęcią bym się z nią zamieniła, nawet gdyby to oznaczało bycie kaleką. Miała partnera i źrebaki, nawet jedno swoje, które dosłownie wczoraj dorosło. Kręcił się przy nich jeszcze Szafir i inna niebieska klacz, chyba Nirmeri, nie bardzo się orientowałam w nowszych członkach stada. Tą dwójkę też można było zaliczyć do tej rodzinki. Obserwowałam ich, pijąc wodę, wesoło rozmawiali, a źrebaki bawiły się między sobą, wkrótce odbiegły do reszty źrebiąt. Z tymi mrocznymi nie wszystkie chciały się bawić. Weszłam do wody, słońce odpowiednio ją nagrzało by można w niej było nieco pozanurzać nogi, wpatrywałam się w wodospad, jednym uchem podsłuchując o czym rozmawiają. I tak dowiedziałam się że Azura wczoraj dokądś poszła, po za granice stada. Spuściłam na chwilę łeb, zamyślona, zauważyłam że woda się rusza, jakby ktoś z niej pił, słyszałam nawet chlust, ale nie usłyszałam kroków tego konia. To chyba była ta nowa pegazica. Spieszyła się.
- O, Alegria - podszedł do niej Szafir, od razu przestała pić.
- Miałaś mi powiedzieć dlaczego Az nie chcę wrócić, ale nie mogłem cię znaleźć, dobrze że jesteś - mówił dalej.
- Nie zapomniałam o tym, ale... Powiem ci może później, po co mam wam przerywać - uśmiechnęła się, wskazując łbem na resztę. Chyba ignorowali moją obecność, nie ważne.
- Właściwie to my rozmawialiśmy właśnie o Azurze - odezwała się Shanti: - Gdzie ona jest?
- Nie chciałabym wam psuć humoru, ale... - zaczęła, od razu przypuściłam że wydarzyło się coś złego. Odwróciłam głowę w jej stronę, wcześniej przypatrywałam się nowej kontem oka.
- Ona nie żyję - pegazica położyła po sobie uszy. Zapadła grobowa cisza.
- Ale jak? - zaczęła pytać Shanti: - Kiedy? Jesteś pewna? To... To nie możliwe... - głos zaczął jej się załamywać. Wyszłam z wody idąc w swoją stronę, byłam z lekka w szoku. Nie chciałam widzieć dramatycznych przeżyć rodziny, wolałam sobie popatrzyć na ich szczęście. Poszłam z powrotem na łąkę, może warto zwrócić uwagę na inne rodziny.
Od Shanti
- Wczoraj, i tak, jestem pewna... - odpowiedziała Alegria: - Wiem że to boli, ale... Zawsze pozostają te dobre wspomnienia... - nie dokończyła, a zapłakałam, wtuliłam się mocno w Snow'a. Moja własna córka... Nie żyję? To nie mogło być prawdą, nie ona... Tak mało czasu jej poświęciłam, starałam się, ale zawsze coś wypadało... Nie umiałam się z nią dogadać.
- Przykro mi - powiedziała Nirmeri, pochylając lekko w dół głowę. Snow w ogóle się nie poruszył, zapłakana spojrzałam na niego, wpatrywał się w pegazice, jakby nadal przeżywał szok.
- Musicie być silni, macie siebie na wzajem - odezwała się Alegria.
- Właśnie, jakoś to przetrwamy - powiedział Szafir: - Ja nie zamierzam rozpaczać, czy Az by chciała byśmy po niej rozpaczali? - zapytał. Nie potrafiłam się zdobyć nawet na takie myślenie, czułam się tak jakby straciła część siebie, jakby pękło mi serce, a w duszy zagościła pustka. Moja mała córeczka... Dlaczego jej nie dopilnowałam? Dlaczego nie spędziłam z nią tyle czasu ile chciała? Dlaczego wciąż się kłóciłyśmy i nie umiałyśmy się dogadać? Nawet nie wiedziałam co czuje, co ją dręczy, co by chciała nam przekazać, zupełnie nic.
- Spokojnie, ona na pewno nie ma ci nic za złe - poczułam dotyk piór na grzbiecie, spojrzałam w stronę Alegri, jej słowa były dosyć dobrze trafione.
- Nie płacz... Pomyśl o tych dobrych chwilach i o tym że ona tam na ciebie czeka... I... I wciąż będzie obok, w myślach i sercu - dodała, uśmiechając się z łzami w oczach. Snow nagle odsunął się ode mnie i poszedł dokądś przed siebie, bez żadnego słowa.
- Snow... - zawołałam za nim słabo.
- Pójdę po niego - Szafir poszedł od razu jego śladem, a Nirmeri podniosła się z ziemi.
- Może byś tak zaprowadziła nas do jej ciała, skąd mamy wiedzieć czy to prawda? - spojrzała dziwnie na pegazice.
- Chciałabym, ale tam jest zbyt niebezpiecznie.
- Dokąd ona poszła? Jak... Jak zginęła? - głos mi drżał, tak bardzo że cudem wypowiedziałam te słowa.
- Lepiej będzie tego nie wiedzieć, prawda?
- Mów! - Nirmeri odepchnęła ją ode mnie: - Mów! Jak zginęła?! Może ty ją zabiłaś?!
- Nikogo nie zabiłam.
- To dlaczego miałabyś to ukrywać?! - podeszła do niej gwałtownie, Alegria cofnęła się przed nią.
- Dlatego żeby jeszcze bardziej nie cierpiała, powiem jak już się nieco pogodzi z myślą o tym że... Ona umarła - wyjaśniła. Nirmeri spojrzała na mnie zamyślona: - Wybacz, ja nie umiem pocieszać, lepiej jak już was zostawię... - odeszła ode mnie. Wiedziałam że mimo wsparcia Alegri i tak się z tym nie pogodzę, nie zniosę tego cierpienia, jakie na mnie spadło. Nigdy nie zaakceptuje śmierci córki, to ja powinnam była zginąć za nią...
Od Szafira
Ledwo co dogoniłem Snow'a, był tak masywnie zbudowany że aż dziwne że ja byłem od niego wolniejszy, może dlatego że w głowie wciąż krążyła mi myśl, jak ja to powiem Saf. Wczoraj zapewniałem ją że Azura wróci, uwierzyła mi na słowo... A tu okazało się coś zupełnie innego. Ona już nigdy... Nie wróci...
- Snow... - zatrzymałem go w końcu: - Shanti cię teraz potrzebuje, zdaje się - zacząłem nieco zmieszany, jego wzrok utkwił w ziemi, a z chrap wydobywało się powietrze coraz z większą częstotliwością i parsknięciami.
- Nie... Nie! Nie!!! - wrzasnął w końcu, uderzając w ziemie: - Tylko nie moja córka!!! - trafił prawie we mnie kopytami, gdybym nie odskoczył. Szalał, kopiąc kamienie, niszcząc trawę i przy okazji też glebę, krzyczał co chwilę. Czekałem aż mu minie i stało się to dość szybko. Położył się wtedy na ziemi, tępo patrząc w dal. Żadne moje słowo, szturchnięcia nie pomogły, zachowywał się tak jakby wszystko wokół zniknęło, uporczywie przyglądając się jakiemuś punktowi w oddali. Po kilkunastu minutach spłynęła mu łza z oka, ale jego mina się nie zmieniła, była nijaka, niczym głaz.
Od Azury
Czułam wściekłość, przez niesprawiedliwość losu, a jednocześnie bezsilność. Nawet ostatnich słów nie zdążyłam wypowiedzieć, ani pożegnać się z siostrą... Po co jej szukałam? Mogłam zostać w stadzie, tak by było lepiej. Żyłabym i nie błąkałam się teraz po ciemnościach, nie mogąc niczego znaleźć. Co jakiś czas oślepiały mnie promienie słońca przez zamknięte powieki. Tak, nie mogłam otworzyć oczu, a skoro byłam już martwa to było bez sensu. A może po śmierci jest się jakoś związany z ciałem? I niczego się nie widzi, chyba że się umarło z otwartymi oczami... Co za głupota, ale co miałam myśleć?
Nagle poczułam jak woda zalewa mi pysk, ocknęłam się kasłając i otwierając oczy. Kompletnie zdezorientowana, ja spałam? A może zostałam uwięziona w jakimś śnie? Może tylko tak mogłam nadal istnieć?
- To nie sen - usłyszałam jakiś głos nade mną. Spojrzałam w górę, widząc jeszcze nie wyraźnie, ale to była jakaś klacz. Przymrużyłam oczy, by obraz stał się bardziej ostry.
- Czy... - nie zdążyłam spytać, a ona już mi odpowiedziała: - Nie, nie umarłaś, ale było blisko. Gdyby cię nie zostawiły, to jeszcze moment, a wykrwawiłabyś się na śmierć. Miałaś szczęście.
- Co? - nadal czułam się zagubiona, rozejrzałam się dokoła, byłyśmy w jakieś małej jaskini, a nade mną unosiła się kolorowa mgła, wnikała wręcz w moje ciało. Wyjście jaskini przysłaniały gałęzie płaczącej wierzby z bujnymi liśćmi. Jak poruszył nimi wiatr, to przez odstępy wpadało światło. Obraz po woli mi się wyostrzał, z każdym kolejnym mrugnięciem było coraz lepiej, ale nadal czułam się potwornie słabo.
- Kim jesteś? I co tu robię? - spytałam rozdrażniona, to wszystko było jakieś dziwne, może umarłam, a ona próbuje mi wmówić że jest inaczej. Klacz westchnęła: - Azura, nie umarłaś, przestań tak myśleć, gdybyś umarła to nie czułabyś teraz że jest ci słabo.
- Jak... Jak ty...
- Czytam w myślach i... Widzę przyszłość, przyśniło mi się to co się stanie, więc wyruszyłam, pomagając ci z dobroci serca... Gdybym nie przyszła, a one by nie odeszły to rzeczywiście byś umarła. Po za tym znam parę zaklęć... - złapała w pysk coś ostrego: - To co teraz się dowiedziałaś to tajemnica, więc jak chcesz żyć to nigdy nie zdradzisz komukolwiek tego co potrafię - był to sporej wielkości kieł, jakiegoś gigantycznego drapieżnika, nacięła nim swoją łopatkę. Odwróciłam głowę, patrząc na to kontem oka. Jej krew spłynęła prosto po nodze, aż do skorupy po kokosie, w którym trzymała kopyto.
- Co ty robisz? I co to za mgła? - spytałam z lekką złością, żeby zatuszować strach.
- Zaklęcie, oddałam ci część swojej siły, by powstrzymać krwawienie, zresztą nie zrozumiesz jak działają czary... Nie ważne... - pochyliła łeb nad misą z kokosa i zaczęła coś szeptać, nie spuszczałam z niej wzroku. Nad jej krwią zgromadzoną w tej skorupie zaczęła unosić się ta sama kolorowa mgła co nade mną.
- Wypij to - przesunęła misę pyskiem w moją stronę: - Dzięki zaklęciu krew trafi gdzie powinna...
- Nie mam zamiaru tego pić - spojrzałam na nią krzywo, nie zauważyła jeszcze że jestem koniem? Ja nie wypije krwi.
- Oby była podobna do twojej, a jeśli nie to zginiesz, ale czy masz jakiś wybór? Jak nie odzyskasz utraconej krwi to też zginiesz, więc... - mówiła jakby znudzona, dopiero teraz to zauważyłam. Skrzywiłam się na widok czerwonej cieczy, nie zamierzałam umierać, ale... To krew... Zamknęłam oczy, co z tego skoro czułam jej zapach. Już prawie bym się przełamała, gdyby ktoś nie przyszedł. Poirytowana spojrzałam w stronę wyjścia.
- Milcz... - szepnęła klacz, jakby przewidziała że chciałam się odezwać.
- Synku, co tu robisz? - wyszła szybko, nim źrebak wszedł do środka.
- Tata zniknął... Nigdzie go nie ma...
- Jak to zniknął? - ostatnie słowa wypowiedziała w nerwach, wyraźnie słyszałam po jej tonie.
- Pewnie poszedł do niej... - parsknęła, uderzając kopytem w ziemie: - Pasco zaczekaj na łące, za chwilę wyruszymy - weszła z powrotem do środka: - Albo i nie... - położyła po sobie uszy patrząc na mnie.
- Wypij to! - krzyknęła, podsuwając mi bliżej skorupę kokosa, tak że prawie wylała z niej krew: - Nie ratowałam cię na darmo! Jasne?!
- Nie wrzeszcz na mnie, bo niczego nie wypije!
- Sama zdecyduj, czy wolisz żyć czy umrzeć... - wyszła nagle, ledwo widziałam przez te gałęzie że się położyła i chyba nawet usłyszałam jej płacz, ale byłam zbyt słaba by wstać i to sprawdzić. Zanurzyłam pysk w jej krwi, by potem ją wypić. Była okropna! Myślałam że zwymiotuje, musiałam ją wypić za jednym razem, bo z przerwami nie wróciłabym do picia tego...
Od Tori
Ucieszyłam się gdy mama poczuła się lepiej i chyba z każdym dniem było z nią lepiej. W końcu zdrowiała, nawet nie wiedziałam co to za dziwna choroba jej dolegała, na szczęście niedługo miała pozostać tylko wspomnieniem. A mama zaczęła się nawet uśmiechać, przez to i tata, dlatego nie wspominałam przy nich o Majce. Tak strasznie tęskniłam za siostrą, bez niej byłam osamotniona, bo przecież nie będę spędzała czasu z Rositą, a Elliot wciąż był zajęty poszukiwaniami Maji, rodzice natomiast.... Nie chciałam być dla nich ciężarem, dla brata zresztą też... W ogóle byłam nieprzydatna, ale dzisiaj postanowiłam to zmienić. Poszłam szukać Maji. Mając nadzieje że nikt nie zauważył mojego zniknięcia. Starałam się nie iść szybko, by nie dostać nagle zadyszki, ale już czułam zmęczenie, nie przeszłam nawet połowy lasu. Nie miałam jednak zamiaru odpuścić.
- Tori - usłyszałam za sobą głos brata: - Gdzie ty idziesz?
- Szukać Maji i nie mów że nie mogę...
- Wiesz że nie.
- Mogę i ją znajdę! - zdenerwowałam się, a słabe serce dało mi się we znaki i zaczęło kłuć, próbowałam nie okazywać bólu na zewnątrz, a i tak zaciskałam zęby.
- Ona wróci, wierze w to, a ty powinnaś zostać tutaj... Tak będzie lepiej - chciał zabrać mnie na grzbiet, bo widział jak trzęsą mi się nogi, po woli traciłam oddech. Przeszłam tylko głupi kawałek, od łąki do lasu. Nie opierałam się długo, a zabrał mnie na grzbiet i zaniósł z powrotem na łąkę. Minęło kilka minut, poczułam się trochę lepiej.
- I jak?
- Dobrze... Mogłabym pójść, odpoczywałabym gdybym poczuła się źle... Jakoś dałabym radę, dlaczego miałabym nie dać? Nawet nie dacie mi szansy! - krzyknęłam z łzami w oczach: - Wciąż mnie pilnujecie...
- Martwimy się i... Niestety, ale jesteś za słaba na takie podróże - Elliot chyba też trochę się zdenerwował, na dodatek podeszli do nas rodzice.
- Źle się poczuła? - zapytała mama. Położyłam głowę na ziemi, teraz się zacznie... Dlaczego akurat ja musiałam urodzić się chora? To takie nie sprawiedliwe...
Od Rosity
Obudziłam się prawie że ostatnia ze stada, poszłam od razu coś zjeść. Czułam się dobrze, nie zapowiadało się na razie na jakiekolwiek bóle, miałam jedynie nie najlepszy humor, po wczorajszym spotkaniu Karyme. Do łąki nie doszłam, bo los chciał abym wpadła na Nirmeri, a raczej ona na mnie. Nie zauważyła mnie, bo rozmawiała z sroką, lecącą nad nią, wciąż wpatrywała się na nią do góry, zamiast tam dokąd idzie.
- Wybacz, nie zauważyłam cię...
- Domyśliłam się - odpowiedziałam od niechcenia, po czym zapytałam, korzystając z okazji: - Ty przyjaźnisz się z Shanti, prawda?
- Chyba tak... - odwróciła głowę w stronę sroki lądującej na jej grzbiecie.
- Po co to "chyba"? - wtrącił ptak.
- Mogłabyś jej coś przekazać? Wiadomość... - nie wiedziałam jak zacząć, to nie było łatwe, choć o wiele trudniej byłoby mi rozmawiać z matką Azury, a nie mogłam milczeć, skoro wiedziałam co się stało. Westchnęłam, starając się nie ulegać emocją, w tym stanie nie powinnam... Mogłabym szybko zaszkodzić źrebakowi... Teraz musiałam się skupić wyłącznie na nim.
- Jasne, to coś złego? - zaniepokoiła się, spoglądając na mnie i na ptaka.
- Karyme tu była i wyznała mi że...
- Karyme? - przerwała Nirmeri zaszokowana, a po chwili pełna nadziei, niepokoju, stresu, jak i radości: - Na prawdę? Widziałaś ją? Gdzie teraz jest? Tak długo już na nią czekam... - wypłynęło jej z oczu kilka łez, zbliżyła się do mnie, jakbym miała jej uciec, musiałam się cofnąć nieco do tyłu. Byłam zdezorientowana, o niczym nie wiedziałam, choć najwyraźniej Nirmeri miała coś wspólnego z Karyme.
- Nie mam pojęcia, uciekła kiedy mi...
- Uciekła... - powtórzyła zawiedziona: - Wiesz przynajmniej dokąd?
- Nie, co ty masz z nią wspólnego?
- Nie ważne - odpowiedziała nerwowo, odchodząc w głąb lasu, ptak zleciał z jej grzbietu na pobliską gałąź.
- Co chciałaś przekazać? - spytała sroka. To jej opowiedziałam wszystko, chciałam jak najszybciej mieć to z głowy.
Od Azury
Odzyskałam siły, jedynie grzbiet piekł mnie dosyć natarczywie, miałam ochotę się potarzać po twardym podłożu, ale rozdrapałabym tylko zasklepione ranny, musiałam się powstrzymać. Spróbowałam wstać, udało się, tyle że nieźle zakręciło mi się we łbie. Wyszłam prawie idąc prosto, przy gałęziach drzewa, nieco się zatoczyłam, chwytając równowagę już na zewnątrz. Z jaskini przysłoniętej wiszącymi gałęziami, znalazłam się pod samą wierzbą i obok klaczy. Zajęła się rozpaczaniem. Parsknęłam zirytowana.
- Ty na nogach? Powinnaś leżeć... - spojrzała na mnie wrogo, nie byłam jej dłużna i wbiłam w nią równie kwaśne spojrzenie co ona. Przynajmniej już nie płakała o byle co. Ogier, też mi coś, nigdy bym za żadnym nie rozpaczała.
- Czuję się już lepiej, nie wyczytałaś tego z moich myśli? - przegadałam.
- Przyjęłaś trochę krwi, ale to nie wystarczy...
- Jak to?! Znów będziesz dawać mi to do picia i się kaleczyć? - skrzywiłam się niezadowolona, parskając przy tym.
- Nic mi nie będzie, a ty musisz odzyskać więcej krwi, którą utraciłaś. Wracaj do środka, nikt nie może się dowiedzieć że tu jesteś - podniosła się z ziemi, popychając mnie, zaparłam się nogami.
- Czemu nie szukasz tego twojego ukochanego? Mogłabyś użyć tej swojej mocy i już wiedziałabyś gdzie on jest.
- Wchodź do środka! - popchnęła mnie gwałtowniej, omal nie przewróciła, byłam zbyt słaba, by bardziej się opierać i szybko wylądowałam z powrotem za gałęziami drzewa, położyłam się do niej tyłem, parskając.
- Jak to nazwałaś, moc... Ja tam wolę umiejętność czy tam dar, on żyję własnym życiem, nie panuje nad nim nie mogę zobaczyć przyszłości na zawołanie, ani odczytać czyiś myśli wtedy kiedy akurat bym chciała... Być może ma to jakiś głębszy sens, może widziałam co się z tobą stanie, bo miałam uratować ci życie? Szkoda że nie trafiłam na kogoś... - przerwała.
- No mów! Co się krępujesz?! - parsknęłam, spojrzałam na nią, bo jej milczenie przedłużało się z każdą chwilą: - Hej... - szturchnęłam ją, nawet nie mrugnęła, zastygła kompletnie w bezruchu.
- Zacięłaś się czy jak? - podniosłam się z ziemi, chwiejąc się na nogach, a ona i tak nie zareagowała, obeszłam ją na około. Nagle jakby wróciła, bo odetchnęła, spoglądając na mnie: - Kolejna klacz... Widziałam śmierć kolejnej...
- Kolejna?
- Miała na imię Nirmeri... - mówiła jakby nadal nieobecna, jednak wpatrując się na mnie.
- A... Nirmeri. Może sobie umierać, jest irytującą i głupia...
- Daruj sobie! Zostań tu i nawet nie wychylaj głowy z kryjówki - wybiegła, przewróciłam nerwowo oczami, po chwili dotarło do mnie że ona mogła widzieć jak Karyme zabija Nirmeri, a to już nie wyglądało zbyt dobrze, nie chciałam by moja siostra była nadal morderczynią, musi się opanować...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz