-Malaika ja...- nie wiedziałem kompletnie co powiedzieć, nie mogę...nie dam rady jej zabić, zbyt mi na niej zależy a Madri...to wszystko przez nią
-Nie mogę...- wydusiłem w końcu z siebie patrząc na nią
-Nie chcę aby cierpiało...a ja razem z nim, nie chcę być dla ciebie ciężarem...
-Nie mogę, po prostu nie mogę!- krzyknąłem uderzając kopytem o zmarzniętą ziemię, Malaika aż się nieco zlękła
-Przepraszam ale ja...posłuchaj, to nasze źrebię- pochyliłem się patrząc w jej oczy
-Ale Cimeries przecież wiesz że...
-Ciiii- przykryłem ją skrzydłem- to jest nasze źrebię, ty je nosisz, ja jestem jego ojcem a matką jest ta co je urodzi, to nasze wspólne źrebię i nie pozwolę aby wam się coś stało
-Cimeries nie możemy się oszukiwać, Madri zrobi wszystko aby mnie zniszczyć...mnie i ciebie
-To będzie musiała skrzywdzić i swojego źrebaka, prawda?
-Zniszczy nas psychicznie Cimeries...nie chcę, nie chcę tego przeżywać
-Nie obchodzi mnie to- powiedziałem szorstko rzucając Malaice wściekłe spojrzenie, sam nie wiem czemu tak zareagowałem, niezauważyłem nawet kiedy to się w połowie przemieniłem- przepraszam- zrobiło mi się głupio, opanowałem się i wróciłem do swojego normalnego stanu
-Boję się...boję się jak to będzie
-Wiem...ja też- położyłem się obok niej
-Wiesz że ono będzie złe..prawda?
-Każde źrebię da się wychować
-Ale nie takie w którym jest demon
-Demon nie demon...jedno jest pewne, nie zostawię cię...nigdy, rozumiesz to?- spojrzałem w jej oczy, dawno chciałem o to spytać ale...nigdy nie było odpowiedniej okazji, i z jednej strony cieszyłem się że będę mieć źrebaka szkoda tylko że...że to moje i Madri a nie moje i Malaiki, jak ja nie znoszę matki tego źrebaka to chyba nikt nie wie, sam bym jej najchętniej ten łeb ukręcił.
Do stada wróciliśmy dopiero następnego dnia, i pierwszy przywitał nas Isant
-Więc się udało- uśmiechnął się
-Tak ale...
-Mówiłem że będzie chciała się jeszcze mścić..mówiłem
-Wiem, Malaika jest w ciaży z moim i Madri źrebakiem- powiedziałem na jednym wydechu, a Isanta aż zamurowało
-No na pewno- mówił dalej zaskoczony
-Ono cierpi, Madri je zmusiło do tego, do tego aby nadal żyło..najgorsze jest to że jeśli jemu dzieje sie krzywda to i ja ją czuję, on mnie tylko podtrzymuje przy życiu
-Pomożesz nam?- spytałem
-Gdybym wiedział jak..
-Trudno..coś wymyślimy- spojrzałem na Malaike
-Dajcie mi kilka dni, coś może wymyślę
-Ej Isant..- zatrzymałem go kiedy chciał już odchodzić
-Hmy?
-Mimo wszystko, dzięki
-Narazie nie dziękuj...podziękujesz kiedy indziej
-No jak chcesz, ale i tak jest ci wdzięczny...idziemy Malaika? brakowało mi cię
-Mi ciebie też...nawet nie wiem co ja robiłam przez te dni kiedy..no wiesz
-Nie wracajmy do tego, jak narazie...
-To jak? poćwiczymy nadal nad moją kondycją?
-Jeszcze pytasz- zaczeliśmy się ganiać, tak jak kiedyś. Wygłupialiśmy się i biegaliśmy między końmi ze stada, zaczęliśmy się też ścigać przez co dobiegliśmy aż na plażę
-Wygrałam!- podskoczyła radośnie wbiegając do wody
-Ej ostrożnie, jest jeszcze zima żebyś mi się tylko nie rozchorowała- podszedłem okrywając ją skrzydłem
-Nic mi nie będzie- uśmiechnęła się
-Brakowało mi tego
-A czego?
-Tego uśmiechu- przytuliłem ją, teraz mogłem w końcu jej okazać to co czuję, nie wachałem się ani trochę, może i to źle bo posunąłem się aż za daleko
-Cimeries przestań- Malaika odsunęła się odemnie odpychając tym samym swoim skrzydłem
-Przepraszam- poczułem się głupio, co mnie napadło?- nie powinienem, wybacz- odwróciłem od niej wzrok
-Rozumiem ale...to jeszcze za wcześnie
-Wiem, ja...a głupi jestem, co ja sobie wyobrażam? może...głupio chciałem myśleć że przez to ten źrebak na prawdę będzie nasz a nie...wiesz kogo
-Nie wracajmy do sprawy tego źrebaka, proszę
-No dobrze, jak chcesz...wybacz
-Wracajmy już może do stada
-Tak, tak, to dobry pomysł- ruszyłem pierwszy, niezauważyłem nawet tego że zostawiam Malaike w tyle, przez to wszystko zapominałem o wszystkim, sprawa tego źrebaka zbyt bardzo mnie pochłaniała, dobra...sam się boję co z tego będzie, będzie złe...ale może jakoś da się go wychować, warto chociaż mieć taką nadzieję w końcu...to tylko źrebię a ja to jego ojciec...
****
Minęło kilka tygodni, i zaczęło się robić niepokojąco, brzuch Malaiki rósł codziennie, w tym momencie miała taki brzuch jakby do porosu zostało dosłownie może 2 lub 3 miesiące? To nie była normalna ciąża a Malaike ona wymęczała, mało chodziła, ciągle odpoczywała, mimo że jadła..mało bo nie wszystko mogło jej przejść przez gardło, to była chuda, mimo dużego brzucha i tak były widoczne już żebra, brakowało jej tego blasku w oczach, ciągle była osłabiona, musiałem jej pomagać, czasami słabła kiedy szła i musiałem szybko ją łapać, do tego te kopnięcia źrebaka...uderzało z taką siłą, że były one bardzo wyraźne, do tego bolące dla Malaiki, albo źrebię tak cierpiało albo chciało zniszczyć swoją rodzicielkę od środka.
-Cimeries- obudziła mnie szturchaniem, otworzyłem oczy, w jaskini już nikogo nie było, leżeliśmy tylko my a do środka jaskini zawiewał zimny wiatr, zima dobiegała końca ale od gór nadal wiał mroźny wiatr.
-Coś się dzieje?- spytałem wstając
-Nic tylko...- zacisnęła zęby- zioła...- powiedziała z trudem, przez zaciśnięte zęby
-Za chwilę będę- wyleciałem z jaskini, fakt o tej porze roku trudno było o jakiekolwiek zioła ale miałem swoje miejsce.
Doleciałem na miejsce i zacząłem zrywać roślinę po roślinie, kiedy już miałem ich wystarczająco sporo, zbierałem się do lotu ale momentalnie zrobiło mi się słabo, zatoczyłem się wypuszczając zioła z pyska, podparłem się skrzydłem o drzewo stojące obok, zacząłem też niewyraźnie widzieć, jakby przez mgłę. Ogłuszył mnie nagły krzyk, towarzyszyły przy tym też jęki, obraz mi się poprawił, wszędzie było ciemno ale przecież...jest ranek, nie wiedziałem co się dzieje, rozglądałem się dookoła, zrobiłem krok do przodu, stanąłem w coś...coś dziwnego, spojrzałem w dół zabierając nogę, to były wnęczności, cofnąłem się gwałtownie o kilka kroków w tył, nieco się zaniepokoiłem, momentalnie krew zaczęła się pojawiać wszędzie, leciała strumieniami po drzewach, tworząc kałuże płynące w moją stronę, było jej coraz więcej, zacząłem się już powoli bać tego wszystkiego. Poczułem jak coś łapie mnie za tylną nogę, podniosłem skrzydło powoli patrząc za siebie, mojej nogi uczepiło się źrebię, z wyłupiastymi czerwonymi i zakrwawionymi oczami, miało dziwny długi pysk, z wielkimi chrapami i uszami, było mocno zbudowane ale i wyraźnie odstawały mu kości. Kopnąłem je zezłoszczony i nieco przerażony, kiedy to się od niego oddaliłem o kilka kroków, źrebię krzyknęło przeraźliwie, aż mnie uszy zabolały i głowa, pysk źrebaka wykrzywił się w nienaturalny sposób, zamarło z bezruchu patrząc na mnie, nic nie robiło tylko patrzyło, poczułem się nieswojo, ciało dziwnie mi się spięło, nie mogłem się ruszyć z miejsca, nie mogłem się odezwać, ruszyć pyskiem..nic, tylko mrugałem i poruszałem uszami, które i tak miałem nastawione w kierunku źrebaka.
-Cudowne, co nie?- wszędzie poznałbym ten głos, jakby znikąd, z mgły pojawiła się Madri, źrebię jęknęło z bólu, coś jakby chodziło mi pod skórą, było to wyraźnie widać a przy tym ten dźwięk, odrażający, przemieszczało się to pod jego skórą coraz dynamiczniej, było tego coraz więcej, naglę zaczęło to wychodzić przez jego pysk, uszy i chrapy, była to cała gromada szarańczy, wyleciały jak szlone siadając na wszystkich drzewach
-Pożałujesz wszystkiego!- wrzasnęła, w tym też momencie szarańcza rzuciła się na mnie, obsiadły mnie wchodząc mi do uszu, chrap a nawet oczu, próbowałem wrzeszczeć, z bólu jak i ze wściekłości, czułem jak chodzą mi pod skórą, jak gryzą i próbują się przez nią przebić. Odzyskałem władzę z ciele, prawie bo najpierw to zwaliło mnie z nóg, zacząłem się rzucać i wymachiwać skrzydłami, próbowałem się pozbyć tego robactwa, odleciały wcześniej zadając mi ból wydostając się z moich chrap, uszu oraz oczu, przez chwilę nie mogłem odzyskać wzroku, czułem jak krew mi spływa z kącików oczu, i nawet jak go odzyskałem widziałem niewyraźnie, nie mogłem też wstać, nogi miałem jak z waty, i żadne próby nie pomagały.
Malaika[zima999]^^Dokończ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz