Dlaczego mama umarła, przeze mnie? Dlaczego? Nawet nie pamiętam jak wygląda i co ja takiego zrobiłam? Dlaczego Shanti nie może być moją mamą? Czy moja mama jest na mnie zła? Nie chciałam jej skrzywdzić, choć nawet nie wiedziałam jak to zrobiłam. Wolałam już żeby mama żyła zamiast mnie... I gdzie ona jest, skoro nie żyję? Jak wyglądała? Czy cierpi, a może jest jednak szczęśliwa? Czemu Shanti mi nie powiedziała? Ani nikt inny...
- Saf, jak dobrze że jesteś cała... - dobiegł do mnie głos wujka Szafira.
- Rozchmurz się mała, nic się nie stało... - szturchnął mnie lekko. Miałam jeszcze ślady po łzach, leżałam obok jakiegoś krzaku, jego liście były bardzo miękkie i przyjemne w dotyku, czułam się tu bezpiecznie, jak nigdzie indziej w tym obcym miejscu. Do tego mogłam skubnąć listki, które mi zasmakowały i pomagały trochę załagodzić emocje.
- Ale moja mama... Ona... To nie Shanti nią jest... - spłynęła mi łza po policzku.
- Mylisz się, to nie ważne że cię nie urodziła, ważne jest to że cię wychowuje i kocha jak własną córkę, tak jak Karyme na przykład...
- Karyme?
- No bo widzisz, jej Shanti też nie urodziła, ale przygarnęła i jest dla niej matką, tak jak dla ciebie.
Parę łez wydostało mi się jeszcze z oczu, ale tym razem ze szczęścia, przytuliłam się do wujka. Ucieszona że mimo wszystko Shanti będzie znowu moją mamą, jak dawniej.
- To... To na pewno nic nie szkodzi że mama mnie nie urodziła?
- Nic, a nic... Wracamy?
- Pewnie - podniosłam się ochoczo z ziemi: - A co się stało z moją pierwszą mamą? Po tym jak umarła?
- No... Sam nie wiem, ale mówią że... A zresztą, spytasz się mamy, znaczy Shanti. Ona na pewno wie.
Szafir już szedł, a ja za nim, wokół było tak ciemno, miałam wrażenie że w tej ciemności ktoś jest. Rozglądałam się, trzymając blisko wujka, a i tak nikogo nie zauważyłam.
- Cześć! - wykrzyknęła klaczka, która wyskoczyła mi na drogę. Podskoczyłam aż, a ona wpadła w śmiech, potem i ja zaczęłam się śmiać, musiałam wyglądać zabawnie.
- Łap mnie... - uderzyła mnie pyskiem, prawie upadłam, ale w końcu miałyśmy się bawić, pobiegłam za nią, a raczej miałam zamiar, bo wujek mnie zatrzymał.
- Saf lepiej się z nią nie baw... Może stać ci się krzywda... - pouczył.
- Dlaczego?
- Ma kły i szpony, to mroczny koń, one są niebezpieczne.
Niby dlaczego? Chciałam spytać, ale nie zdążyłam.
- Hej, bawisz się? - zawołała nieznajoma.
- Co ty tu robisz? - Szafir zbliżył się do niej.
- Śledziłam ją... W razie gdyby coś jej się stało...
- Jestem Safira - zjawiłam się obok wujka, uśmiechając się przyjaźnie do nowej koleżanki.
- A ja Diana.
- Wracaj do stada - wujek zasłonił mnie i nie chciał przepuścić, patrząc dziwnie na Dianę.
- Ale ona nie zrobiła nic złego... - próbowałam przebić się przez jego przednie nogi, ale jak blokowały mi drogę tak nadal blokowały.
- Właśnie, to był tylko żart.
- Idź stąd - wujek zmienił ton na niezbyt przyjemny.
- Wujku... - pociągnęłam go lekko za grzywę, chciałam żeby złagodniał. Diana zerknęła na mnie puszczając mi oczko i poszła sobie.
- Obiecaj że nie będziesz im ufała - nalegał wujek.
Od Shanti
Nie było łatwo zajmować się tą klaczką, wciąż chciała uciec, odmawiała jedzenia, ale Karyme przynajmniej miała jakieś zajęcie, żałowałam że nie mogłam jej pomóc. Tylko biernie się przyglądałam.
- Cześć mamo - przyszła Azura, wtulając się do mnie, jak gdyby nic się nie stało. Coś tu było nie tak, bo wcześniej była przecież obrażona i nie chciała mnie widywać.
- Gdzie byłaś tyle czasu córeczko? - spytałam łagodnie, ucieszona że jednak jej przeszło. Nie chciałam mieć wobec córki żadnych podejrzeń, które kumulowały mi się w głowie. Azura spojrzała uważnie na mnie, chyba właśnie zauważyła brak nogi, bo krzyknęła przestraszona, podniosła się momentalne.
- Kto ci to zrobił mamo?! - cofnęła się o krok.
- To było konieczne, nic mi nie jest... - odparłam zupełnie spokojnie, pogodzona już z tym wszystkim.
- Ale ja nie chcę żebyś nie miała nogi! Nie chcę! - popłakała się, kryjąc łzy za grzywą: - To nie sprawiedliwe!
- Spokojnie, wszystko w porządku skarbie - chciałam ją przytulić, nie mogłam jej dosięgnąć. Pokiwała głową na nie, cofając się jeszcze bardziej. Karyme patrzyła na nią w milczeniu, trzymając obcą klaczkę, która szarpała się już z mniejszą siłą, musiała być zmęczona. Snow leżał przy mnie. Azura stała tak jeszcze kilka sekund, po czym uciekła.
- Az - Snow pierwszy się ruszył.
- Może daj jej trochę czasu kochanie - zaproponowałam.
Od Damu
Rosita zrobiła kilka kroków do przodu, przyglądając się czemuś, z położonymi po sobie uszami. Kręciło mi się w głowie, nie chciałam się już wysilać, jedynie nastawiałam uszy, w oddali słychać było wyraźne uderzania kopyt, krzyki, parsknięcia, rżenie, odgłosy upadających i inne dźwięki sugerujące o trwającej tam walce, która najwyraźniej zbliżała się ku nam.
- Uciekajmy stąd - odwróciła się do mnie: - Damu... Ty krwawisz...
- To nic, ruszajmy - chciała pobiec, stanęła mi momentalnie na drodze, prawie bym się z nią zderzyła.
- Zaczekaj... Opatrzę ci rany.
- Co takiego? Moje rany zagoją się same, bez pomocy - oburzyłam się.
- Nie kłóćmy się teraz o to... Nie mamy czasu.
- Więc sobie odpuść, jestem mrocznym koniem, jakieś opatrunki świadczą tylko o słabości! - parsknęłam, chciałam ją wyminąć, była jakaś szybsza, albo ja wolniejsza.
- Wolisz się wykrwawić?
- U nas słaby nie miał racji bytu...
- Ale już nie jesteś wśród mrocznych koni, my sobie pomagamy.
Spuściłam łeb, być może miała racje. Sama nie wiedziałam. Jak na razie traktowała mnie najlepiej ze wszystkich, ale inni chcieli się mnie pozbyć.
- Niech będzie... - przymknęłam oczy, pozwalając sobie na chwilę odpoczynku, rozluźniłam mięśnie, nadal stojąc na nogach. Zobaczyłam pod sobą wyrastające rośliny, w błyskawicznym tempie.
- Co to? - podniosłam przednia nogę, nie wiedząc czy się bronić czy nie.
- To tylko moja moc...
Pozwoliłam tym rośliną, opleść się i zacieśnić się na moich ranach. Miały duże liście i czułam jak przez nie rany trochę pieką. Po wszystkim złapała mnie za grzywę startując do biegu, wyrwałam się jej, przecież dam radę pobiec sama.
Od Karyme
Oddaliłam się z małą, chciałam pobyć z nią sama. Do puki była zmęczona i łatwo się ją pilnowało by nie uciekła. Pomagałam klaczce dla mamy i przez to co zrobiłam, chciałam się w ten sposób ukarać. Nie czułam się najlepiej w roli opiekunki, bo matką nie zamierzałam się nazywać, nie zależało mi aż tak na obcej klaczce, właściwie w ogóle mi na niej nie zależało. Gdyby nie mama odeszłabym stąd już dawno, po tym co zrobiłam zasłużyłam sobie żeby wiecznie gdzieś się błąkać w samotności. Tam nikogo bym nie skrzywdziła. Co do Rosity, nie wierzyłam w to co mówili, nie widziałam jej od tego momentu, w którym ją zraniłam. Poczułam łze na policzku, ciągle jak o tym wspominałam nie potrafiłam powstrzymać się od płaczu.
- Jak masz na imię? - spytałam małej, leżała na ziemi, skulona, głowę schowała w przednich nogach, przyciskając ją do brzucha. Ta pozycja musiała być niewygodna i chyba też niebezpieczna, bo klaczka leżała prawie że na głowie, ponieważ niemal cały ciężar ciała przypadł na nią.
- Nie bój się... - po woli złapałam ją za grzywę, odsuwając jej łeb od klatki piersiowej.
- Spójrz na mnie - puściłam, czekając aż zrobi co powiedziałam. Wcześniej męczyłam się kilkanaście godzin, by teraz wreszcie zachowała się w miarę normalnie. Przebadała mnie wzrokiem.
- Jestem Karyme, a ty? - uśmiechnęłam się na siłę, nie miałam na to ochoty, ale musiałam się nią zająć, przynajmniej trochę jej pomogę.
- Czenzi - szepnęła.
- Śliczne imię... - odezwałam się łagodnie, cała zadrżała.
- Już nic ci nie grozi, powiedź co się stało? - przysunęłam się bliżej niej, to był błąd, bo znienacka rzuciła się do ucieczki.
- Czenzi! - krzyknęłam za nią, biegnąc jej śladem. Mała była wyjątkowo szybka, dobiegła aż do gór, ciągle chowając się po jakiś krzakach, czy w miejscach gdzie trawa rosła dość gęsto. Przez te jej kryjówki nie mogłam jej złapać. W górach wbiegłam za nią do jakieś jamy, w środku był tunel, zbyt ciasny na źrebaka, ale Czenzi i tak próbowała się do niego wcisnąć. Kiedy ją złapałam i odciągnęłam, krzyczała wniebogłosy. Znosiłam jej wrzaski ze spokojem i próbowałam ją samą uspokoić. Rzucała się, niespodziewanie przestała, patrząc z przerażeniem na wyjście. Obejrzałam się do tyłu.
Od Damu
Wróciłyśmy do stada, nie w południe, a wieczorem. Rosita odprowadziła mnie do jaskini ukrytej w lesie, a sama poszła na łąkę. Zauważyłam że moje rodzeństwo, nie zjadło wszystkiego i zostawiło mi kawałek nogi z sarny. Zgłodniałam, więc przydało się i to bardzo. Po tym chciałam zerwać z siebie opatrunki, ale się powstrzymałam. Już nie byłam wśród mrocznych koni, a Rosita chciała mi pomóc, powinnam to docenić. Wyszłam na zewnątrz, udając się w góry, musiałam coś złapać na jutro. Po ostatnim, w lesie już nie zamierzałam polować.
Na miejsce dotarłam dosyć szybko, mimo że dziś nie było szczególnie zimno, czułam chłód w powietrzu, było zimne i ciężkie. Dziwne. Poszłam w głąb, skradałam się na wypadek natknięcia się na jakieś zwierzę. Poślizgnęłam się na czymś, łapiąc szybko równowagę. Wyglądało na lód, chwila... Lód, to moc tej niebieskiej. Ruszyłam dalej, idąc śladem pokrytego lodem podłoża. Natknęłam się na dawne stado, ale już martwe. Każde ciało było pokryte lodem, na niektórych pyskach widziałam wyraz bólu. Przeszłam pomiędzy nimi, szukając wzrokiem dawnego przywódcy. Ulżyło mi, bo on też nie żył. Zagrożenie minęło tak nagle. Przestała nam grozić śmierć, moje rodzeństwo było wreszcie bezpieczne. Patrząc tak na wszystkich, poczułam na mojej nodze coś zimnego, obejrzałam się do tyłu.
- Jestem ze stada! - zawołałam do niebieskiej, zamroziła mi już tylną nogę. Trzymała pod sobą jakieś obce źrebie, które chciało jej uciec. Blokowała je nogami. Dzieliło nas kilkanaście kroków. Lód przeszedł dalej, pokrył mi już zad.
- Przestań! - szarpnęłam się.
- Należę do waszego stada! Nie zrobiłam nic złego! - w tej chwili moja złość na nic się zdała, ani szarpanie i uderzanie szponami o lód. Ona go z łatwością pogrubiała, czułam małe lodowe igiełki, wbijające się pod skórę. Lód przemieszczał się w kierunku mojej szyi, pokrył już tułowie i górę przednich nóg, nie mogłam już się poruszyć, jedynie głową. Wbijałam kły, gryzłam lodową pokrywę, była zbyt twarda i gruba by ją pokruszyć. W pewnym momencie klaczka jej uciekła, gdyby nie to, najpewniej by mnie zabiła, a tak zostawiła mnie w tym stanie, biegnąc za małą. Chciałam wykorzystać tą chwilę, jeszcze bardziej starając się pokruszyć lód kłami. Wysilałam mięśnie, może lód rozpadnie się przez opór stawiony przez nie. Było mi okropnie zimno, aż z moich chrap przy oddychaniu wydobywał się obłoczek pary wodnej.
Od Karyme
Dogoniłam ją dopiero na plaży. Miałam złapać, ale wskoczyła do morza. Spanikowana wyciągnęłam ją od razu z wody, na szczęście nie zdążył jej zabrać przypływ. Czenzi zakrztusiła się wykasłując wodę. Dałam jej chwilę, zastanawiając się co z tą mroczną klaczą, nie chciałam tam już wracać. Musiałam zabić całe stado mrocznych koni, żeby się uratować i małą Czenzi. Najgorsze że z każdą kolejną ofiarą przychodziło mi to coraz łatwiej. Najpierw Shadow, nie zabiłam jej bezpośrednio, ale byłam odpowiedzialna za jej śmierć, potem Zorro zmusił mnie do użycia mocy, uśmiercenia tylu koni, niedawno chciałam zabić Zimę, a teraz te mroczne konie... Nie bałam się już, nie bałam się zabijać.
Czenzi cofnęła się pod moje nogi, uderzając o nie, chciała się schować, ale przed czym? Przed wodą, która raz po raz zbliżała się do nas wraz z przypływem. Minute temu sama do niej wskoczyła.
- Tej małej trzeba chyba dawać coś na uspokojenie - ni stąd ni zowąd przyszedł Szafir, z Safirą u boku.
- Co tu robisz?
- Miałem zaprowadzić Safire do mamy, ale najpierw chce z tobą porozmawiać.
- O czym?
- Nie ja, ona... - Szafir wskazał na karą klaczkę, była już przy mnie, a dokładniej przy Czenzi. Sam podszedł do mnie szepcząc mi na ucho: - Przygotuj ją jakoś na widok Shanti.
Tymczasem Saf mówiła coś do Czenzi, która schowała się za mną, czułam jak drży, patrzyłam na nią kontem oka, znów mogłaby spróbować uciec.
- Dlaczego ja? - spytałam półszeptem.
- To tak jakby twoja siostra...
- Najwyżej kuzynka.
- Przecież już wiem - wtrąciła Saf, przerywając nam to szeptanie między sobą.
- O czym? - spojrzałam to na nią to na Szafira.
- O tym że Shanti nie jest jej prawdziwą matką - przyznał.
- Ona też nie mówi? - spytała Safira, wskazując na Czenzi.
- Ona się po prostu boi - odpowiedziałam szybko, chcąc wrócić do rozmowy z Szafirem.
- Jest śliczna - Szafir przysunął Czenzi do siebie, zaczęła się mu wyrywać: - Jak ma na imię?
- Chcesz zostać jej wujkiem?
- Myślałem raczej o... Byciu tatą - spojrzał na mnie znacząco, zarumieniłam się.
- Szafir, no co ty?
- Zgódź się Karyme, wujek jest fajny - powiedziała do mnie Saf.
- Pomyśle nad tym... - zakłopotana patrzyłam na piasek, nie wiedząc jak mu powiedzieć że wcale nie chcę tej klaczki, tylko jej pomagam, nie zostanie ze mną na zawsze.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz