Menu

środa, 3 sierpnia 2016

Pierwsza miłość cz.4 - Od Prakerezy/Domino

Domino stał na przeciwko mnie, czekając aż coś powiem. Czym dłużej milczeliśmy tym było gorzej, wiedziałam o co chciałam zapytać, ale zwyczajnie się bałam. Zaczęłam grzebać w ziemi kopytem, na której zresztą utknął mój wzrok.
- Łza? - Domino przerwał wydłużającą się ciszę.
- Może... Później... - stwierdziłam że nie dam rady, a co jeśli nie zniosę prawdy? Albo w jakiś sposób go urażę? Przecież nie poradzę sobie sama z Irą, nie uratuje jej bez pomocy Domiono. Zresztą nie chciałam być tu całkiem sama.
- Mów, śmiało - próbował mnie zachęcić. Wahałam się, kontem oka spoglądając na wilczyce, przy niej czułam się pewniej, ale teraz była nieprzytomna.
- To co mówiłeś... Wtedy że... Że mnie kochasz... - przełknęłam ślinę, nadal nie spuszczając wzroku z ziemi, nie wiedziałam co mam o tym myśleć, teraz jeszcze bardziej dziwnie się przy nim czułam.
- To prawda? - wydusiłam to w końcu z siebie, nieco łamiącym się głosem, sądziłam że chciał mnie pocieszyć, albo jakoś podbudować moje zdanie o sobie. To nie mogła być prawda, nie chciałam mieć nawet takiej nadziei... Wciąż o tym myślałam.
- Tak - pochylił głowę patrząc mi w oczy, trwało to chwilę, podczas której nie byłam pewna czy mogę mu wierzyć... Czy mówi prawdę czy też kłamie? Pamiętałam jak byłam z Kierem, jego słowa zawsze wydawały mi się prawdą, a mimo to były bolesnym kłamstwem.
- Ale... Ale to nie możliwe... Kochasz kogoś takiego jak ja? - miałam w oczach łzy i jednocześnie nadzieje, której nie potrafiłam się pozbyć: - Zasługujesz na lepszą klacz - dodałam szybko nim się odezwał, spuszczając nisko głowę.
- Nie jesteś wcale gorsza, niby czemu? Przez te kilka blizn? Nie słuchaj co wmawia ci ta cała Dolly, widziałem jak cię traktuje...
- Ona ma rację ja...
- Nie ma... - przerwał.
- Kiedy ja nie chcę żeby się z ciebie naśmiewali i to przeze mnie... - teraz ja mu przerwałam, chciałam uciec, ale nie mogłam zostawić Iry. Uciekłam więc tylko do niej, kładąc się obok i roniąc w ciszy łzy. Leżałam tyłem do Domino.
- Nie płacz... Ci co się naśmiewają nie są nic warci, nie będę się nimi przejmował i ty też nie powinnaś, tak na prawdę jesteś piękna... Tak, możesz nie wierzyć, ale to co ci wyznałem... To... To było prosto z serca...
- Już nie chodzi o wygląd, ale ja... Jestem taka beznadziejna... Słaba... - już któryś raz, ponownie wpatrywałam się w ziemie, chciałam się pod nią zapaść. Słyszałam jak westchnął, mówiąc: - Nie prawda, tylko tak o sobie myślisz.
- Nie umiem się przeciwstawić... - zamilkłam, ogarnął mnie strach, nie powinnam o niczym mu mówić, nie chciałam nikogo wydać.
- Nikomu... - dokończyłam, dodając jeszcze: - Ani obronić, ani... Nawet bym jej nie pomogła... - popłakałam się patrząc na Irę. Jedna z moi łez spadła na nią. Otworzyła niespodziewanie oczy, zaraz potem warcząc w stronę Domino.
- On nie jest zły... - wymamrotałam.
- Nie? - spytała cicho, najwyraźniej jeszcze osłabiona.
- Słyszałem że się przyjaźnisz z Prakerezą - dodał Domino.
- Tak... Ty jesteś? - poruszyła lekko ogonem, przymykając oczy.
- Domino.
- Ira - podniosła lekko łeb: - Czuje twój zapach na sobie... Pomogłeś mi? - głowa zaraz potem jej opadła, przestraszyłam się.
- Tak, razem z Łzą.
- Ja nic wielkiego nie zrobiłam... - położyłam po sobie uszy.
- Starałaś się mała, a to się liczy - dotknęła mnie łapą, zamykając oczy.
- Ira... - poruszyłam się niespokojnie: - Proszę... Nie odchodź... - trąciłam ją delikatnie pyskiem.
- Spokojnie... - Domino odsunął mi lekko głowę, przykładając do niej ucho: - Oddycha, wyjdzie z tego, zobaczysz.
- A jeśli nie? Nie chcę jej stracić - zbliżyłam do niego głowę, stał tak blisko, a ja chciałam się w niego wtulić, może poczułabym się trochę lepiej, ale się opamiętałam, kładąc uszy po sobie i patrząc gdzieś w bok. Jakby to wyglądało? Jeśli na prawdę mnie kocha, to... To nie mogę mu tego zrobić, nie chcę by się za mnie wstydził, ani bym była dla niego ciężarem.... A na pewno będę jeśli...

Ciężko było mi przetrwać tą noc, czuwałam przy Irze, a Domino starał się mnie wpierać. Nie sądziłam że zasnę, a jednak mi się to udało. Obudziłam się dopiero późnym rankiem. W sam raz żeby zobaczyć że Domino dokądś poszedł, widziałam go w oddali, zdawał się czegoś szukać, domyśliłam się że ziół, bo właśnie się skończyły. Kiedy zniknął za horyzontem usłyszałam za sobą dobrze znany głos.
- Biedny wilczek...
- Zostaw ją... - osłoniłam Irę przed Dolly, ale co z tego, skoro nogi mi drżały ze strachu. To ją rozbawiło.
- Znowu zamierzasz zgrywać dzielną, poczwareczko? - zbliżyła się do mnie, odruchowo cofnęłam się do tyłu, miała złowrogie spojrzenie. Zaśmiała się po tym. Po jej wczorajszej ranie nie zostało ani śladu.
- Nie łudź się, ona nie przeżyję, biedna... Że też musiała się zaprzyjaźnić z istnym nieszczęściem - wpadła w śmiech, popychając mnie lekko w bok: - Przejdźmy się przyjaciółeczko, może bym cię pocieszyła nieco, co? - mówiła nie przerywając śmiechu. Chciałam się sprzeciwić, ale mnie złapała za grzywę, odciągając gwałtownie od Iry, którą nadal osłaniałam. Puściła, podeszła do wilczycy, wpatrując się w nią.
- Taka bezbronna...
- Nie rób jej krzywdy - prosiłam, z łzami w oczach.
- A gdzie jest ten, który się zakochał w tobie na zabój? Czyżby cię zostawił? - obeszła mnie na około z uśmieszkiem.
- Na prawdę mu uwierzyłaś? - spytała, sztucznie smutnym głosem, przechylając z grymasem na pysku głowę, po czym wpadła w śmiech.
- Domino wró... - próbowałam coś powiedzieć, ale mnie popchnęła, podczas śmiechu.
- Chodź, nudzi mi się... - zaczęła mnie dokądś ciągnąć, nie opierałam się długo, właściwie tylko raz, ale wystarczyło by na mnie spojrzała, a już się wystraszyłam. Miałam tylko nadzieje że szybko jej się to znudzi i zostawi mnie w spokoju.

- Ale będzie miał minę jak wróci... - przerwała niemal krztusząc się ze śmiechu, odeszłyśmy już daleko: - Gdzie jest Prakereza? Dlaczego uciekła? O, ja biedny, nad kim ja się będę teraz litował... - starała się naśladować Domino. Szarpnęłam się lekko, jej słowa mnie dołowały. Gdzie ona mnie prowadziła?
- Wyobrażasz to sobie? Jak niestrudzony będzie cię szukał, a ty... - wskazała łbem na przód, spojrzałam tam, zamarłam w bezruchu widząc wulkany. Zmierzałyśmy w ich stronę.
- Skaczesz sobie po lawie - wybuchła śmiechem.
- Nie... Proszę... - wyrywałam się panicznie, chwyciła mocniej mojej grzywy.
- Będziesz mi wdzięczna... Pokonasz swój strach przecież - przyspieszyła, ciągnąc mnie za sobą.
- Puść...
- Przecież poczwareczka szybciej zemdleje niż pokona strach. Co ja mówię? - puściła, żeby mnie popchnąć. Spadłam na ziemie, zapłakana.
- Proszę... - spojrzałam na nią błagalnie.
- Ojej, nic ci się przecież nie stanie, będziesz tam ze mną - poszła przodem, miałam okazję do ucieczki. Poderwałam się z ziemi, podczas biegu, Dolly mnie dogoniła, stając mi gwałtownie na drodze, uderzyłam o nią.
- A dokąd mój stworek się wybiera?
- Nie chcę tu być...
- Przecież tu jest tak przyjemnie, cieplutko i w ogóle... Można się dosłownie roztopić - zaśmiała się, popychając mnie w stronę wulkanów, zapierałam się kopytami.
- Jak będziesz dzielna to zdążysz wrócić i pożegnać się hucznie z wilczkiem - mówiła rozbawiona.

Kiedy udało jej się siłą zaciągnąć mnie nad wulkany, to o dziwo przechodziłyśmy tędy tylko obok. Cała drżałam ze strachu wpatrując się w gęstą lawę obok i rozżarzone skałki gdzieniegdzie, i wulkany, z których unosiły się kłęby dymu. Dolly milczała, to źle wróżyło, ona zawsze była rozgadana.
- Nudaaa... - puściła mojej grzywy, zbliżając się do rozżarzonego kawałka. Obserwowałam ją panicznie, bawiła się nim, turlając go po ziemi, nie przeszkadzało jej to że poparzyła sobie nogę. Miałam kolejną okazje do ucieczki, tym razem strach mnie paraliżował. Ona mogła mi coś zrobić jak spróbuje się wymknąć, była nieprzewidywalna.
- Łap - kopnęła kamień w moją stronę, odskoczyłam w bok.
- Na łap krzywoszyjcu - kopnęła kolejny, trafiając w moją nogę, zacisnęłam zęby z bólu. Poparzyłam się, ale jak na razie niegroźnie.
- To teraz mi podaj - uśmiechnęła się rozbawiona.
- No już - ponagliła, gdy stałam w bezruchu: - Tylko się zabawimy i sobie wrócisz do wilczka i olbrzymka, o ile nadal tam będzie... - obiecała z śmiechem. Musiałam się zgodzić, ta "zabawa" jednak wciąż się przeciągała, a nogi miałam tak poparzone, że ledwo już na nich stałam, w końcu upadłam, jęknęłam z bólu. Łzy spłynęły mi po policzkach, spojrzałam na nią. Miała nie mniej poważne rany co ja.
- Ha, wygrałam - zawołała, po czym sobie poszła. Wolałam już za nią nie wołać, by mi pomogła, w końcu nie wiedziałam co zrobi. Próbowałam wstać, ale tak strasznie bolało, że ledwo co zgięłam nogę, a przez oparzenia miałam wrażenie że odrywają ze mnie skórę. W końcu jednak wydostałam się stamtąd, ledwo przebierając nogami. Zrobiło się ciemno, a ja leżałam już na ziemi, płacząc żałośnie, kilkanaście metrów od wulkanów. Miałam nadzieje że Domino nie porzucił Iry i że... Że mnie szukał... Poddałam się już, by iść dalej, wolałam żałośnie tu rozpaczać...


Domino (loveklaudia) dokończ



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz