Wbijałam kły z całej siły w lód, czułam przy tym ból, ale nie miałam wyjścia, albo się pomęczę albo poddam się śmierci. Wszystko mi drętwiało, coraz trudniej było oddychać. Zimno było po woli nie do wytrzymania, czułam jak moje serce się męczy, próbując desperacko przetłoczyć krew, by ogrzała ciało, którego przez lodową grubą tafle nie dawało się ogrzać. Wreszcie pojawiły się pierwsze pęknięcia w lodowej skorupie. Jedno było na tyle sporę że przeszło przez cały lód, spowodowało serie kolejnych mniejszych pęknięć. Od góry aż po sam dół. Aż lód się rozpadł, a ja upadłam na ziemie, wraz z odłamkami. Musiała minąć chwila bym doszła do siebie, by nogi mi odrętwiały i reszta zmarzniętego na kość ciała. Po kilkunastu minutach byłam w stanie już normalnie funkcjonować, jedyne co pozostało to odczucie nieprzyjemnego chłodu. Podniosłam się gwałtownie, byłam wściekła. Jak miałabym nie być? Ona chciała mnie zabić! Pognałam śladami niebieskiej, doskonale czułam jej zapach, wywoływał we mnie coraz większy gniew, czym bardziej był intensywny. Tym tropem dotarłam na plaże. Skoczyłam na wzgórze, znajdujące się obok, by podejść ją od tyłu. Rozmawiała nieświadoma z Szafirem, spacerowali sobie. Gdy dzieliły nas tylko dwa kroki, skoczyłam na nią, niczym na ofiarę. Przygniotłam ją do ziemi, podczas gwałtownego upadku uderzyła o Szafira, który przez ten cios został brutalnie odsunięty. Prawie też by się przewrócił. Szpony wbiłam w łopatki morderczyni, by ją unieruchomić. Kopała mnie tylnymi nogami raz po raz, w miejsce gdzie miałam rany, skrzywiłam się z bólu, aż przywarłam do niej, by przerwać jej ruch. Szamotała się, Szafir na dodatek złapał mojej grzywy, uniemożliwił mi dosięgnięcie niebieskiej kłami. Szarpałam się z nim i z nią, ta walka była nie równa. Zwłaszcza że on uderzył mnie parę razy w głowę, gdy tylko puszczał mojej grzywy, kopał w nią przednimi nogami, unosząc się na tych tylnych. Tymczasem Karyme wołała o pomoc. Za którymś razem złapałam jego nogę w pysk, raniąc na tyle boleśnie by odskoczył. Nie zdołał już mnie powstrzymać, przed tym bym zanurzyła kły w szyi zabójczyni. Zaczęła po woli się dusić, nie mogła już krzyczeć, czułam jak ulatnia się z niej życie, tak jak i z innych zwierząt, nie było żadnej różnicy.
Kontem oka patrzyłam na Szafira, wraz z jego zbliżaniem się do mnie, zaciskałam zęby, by ona bardziej się dusiła. W końcu zrozumiał że miał się nie zbliżać.
- Nie możesz jej zabić! - krzyknął.
Rozluźniłam uścisk, miał łzy w oczach, płakał o nią? Mało już zrobiła?
- Damu... Nie... - pokiwał przecząco głową i najwyraźniej bezradnie.
- Mam pozwolić by sama mnie zabiła?! - puściłam, krew niebieskiej spływała po moim pysku, czułam jej smak. Mogła złapać teraz oddech, który prawie raz na zawsze jej odebrałam. Krztusiła się, zbierając łapczywie powietrze.
- To nie możliwe...
- Przyznaj się! - wbiłam w nią mocniej szpony.
- Zabijesz ją! - podszedł bliżej, zmierzyłam go ostrzegawczo wzrokiem.
- Niech się przyzna! - zjeżyłam sierść na grzbiecie.
- Ja.. Ja pomyliłam cię... - wymajaczyła, między kaszlnięciami.
- Pomyliłam cię z innymi mrocznymi końmi! - krzyknęła na jednym wdechu.
- Nie wydaje mi się! - nie byłam głupia, wołałam do niej, wiedziała że jestem ze stada i nic sobie z tego wtedy nie zrobiła. Ona była zła, a Rosita jej naiwnie ufała, wszyscy jej ufali, a jej na pewno chodziło tylko o to by pozbyć się przywódców i innych, którzy stali jej na drodze. Nie pozwolę na to!
- Przestańcie, proszę... - ktoś mały wcisnął głowę, w lukę pomiędzy moją głową a szyją morderczyni. Kara klaczka, z chabrowymi oczami.
- Nie rób jej krzywdy - prosiła, patrząc na mnie. Pozwoliłam jej odsunąć z lekka moją głowę, wiadomo że sama nie dałaby mi rady.
- Safira, odejdź od niej... - Szafir niepewnie zrobił krok w naszą stronę, zjeżyłam bardziej sierść, to go zatrzymało.
- Proszę... Karyme to moja siostra...
- Siostra? - nie były przecież podobne, ani trochę.
- Może zwyczajnie porozmawiajcie, na pewno się dogadacie - zapewniała, położyła uszy po sobie: - Proszę... - spojrzała na mnie błagalnie, w jej wykonaniu wyglądało to uroczo, pewnie dlatego że to jeszcze źrebie. Podniosłam się lekko. Chciałam wyjąć szpony z Karyme, ale nagle mnie kopnęła z całej siły w ranny, krzyknęłam z bólu, roniąc z oczu pojedyncze łzy. Karyme odsunęła głową klaczkę jak najmocniej była w stanie.
- Karyme...
- Szybko Saf, uciekaj! - usłyszałam Szafira, nie mogłam już otworzyć oczu, czułam przeszywający ból, gdy coś wbiło się w mój grzbiet, nie byłam w stanie się poruszyć, ani złapać oddechu. Morderczyni wyślizgnęła się spode mnie, a Szafir najwyraźniej pomógł jej wyswobodzić się z pod moich szponów. Zleciałam na ziemie. Mała krzyknęła przeraźliwie.
- Karyme... Dlaczego to zrobiłaś? - jej coraz cichszy głos był ostatnim, a zaraz po nim wszech ogarniająca ciemność.
Od Safiry
Wpatrywałam się w siostrę i na tą klacz, czemu Karyme zrobiła jej krzywdę? Dlaczego? Przecież zgodziła się porozmawiać.
- Idziemy stąd Safira - Karyme złapała mnie za grzywę, ciągnąc za sobą, zapierałam się nogami.
- Dlaczego ją skrzywdziłaś? - spytałam, już niemal zapłakana.
- Szafir zabierz ją... Zrób coś! - popchnęła mnie w stronę wujka, przytuliłam się do niego, mocząc go od łez. Wzrok siostry utknął na klaczy.
- Ona nie umrze prawda? Pomożesz jej? - miałam nadzieje że chociaż wujek zachowa się inaczej.
- Saf... To mroczny koń...
- Szybciej czy później zabiłby kogoś z nas, albo my albo ona - Karyme dokończyła za wujka. Zamrażając podłoże w stronę karej klaczy.
- Nie! - wybiegłam na drogę zbliżającej się lodowej pokrywie: - Nie róbcie jej krzywdy... Dlaczego jesteście dla niej tacy niedobrzy?
- Chciała mnie zabić, nie rozumiesz?! - Karyme podeszła do mnie.
- Ale potem już nie... Prawda?
- Saf ma rację, zostawmy decyzje przywódcą, ona należy do stada - podszedł do nas wujek.
- Nie obchodzi mnie to! - odepchnęła nas momentalnie.
- Karyme odbiło ci czy jak? - Szafir osłonił mnie. Wymknęłam się mu niepostrzeżenie, gdy zaczął dyskutować z Karyme, sama chciałam pomóc klaczy.
- Rzuciła się na mnie, z łatwością rzuci się na innych. Nie powinno jej tu być...
- To prawda że chciałaś ją zabić?
- Tak... - spuściła głowę: - Zaatakowało mnie i Czenzi jej stado, a potem zjawiła się ona... Myślałam że to zasadzka...
Szturchnęłam delikatnie obcą, nie zareagowała, spojrzałam na sopel lodu, który utkwił w jej grzbiecie. Nie wyglądało to najlepiej, ale miałam nadzieje że jakoś wydobrzeje. Oparłam się na niej przednimi nogami, próbując go wyjąć, siłowałam się chwilę. Dłuższą chwilę.
- Karyme uważaj! Tam jest Saf! - krzyknął wujek, obejrzałam się do tyłu, widząc za sobą lód. Zerknęłam na starszą siostrę zaskoczona. Trochę się jej przestraszyłam, ale byłam pewna że nie zrobi mi krzywdy.
- Mówiłem ci żebyś trzymała się z daleka - wujek podbiegł do mnie. Chciałam pomóc, złapałam się grzywy obcej, by nie mógł mnie od niej zabrać. Odpuścił i pomógł wyjąć sopel. Karyme przyglądała nam się z daleka.
- Niech ci będzie mała... Poszukam czegoś do zatamowania krwi... Karyme, chodź, pomożesz.
- To żart?
- Czy ja żartuje? Chodź.
- Zostawisz ją tu samą?
- Ech... - westchnął, ciągnąc ją za sobą: - Chodź, dość już zrobiłaś...
Położyłam się przy boku obcej, czekając.
Wujek wrócił sam, z opatrunkami, pomogłam mu jak tylko umiałam, głównie prosił abym coś mu przytrzymałam, czy podałam. Trochę nam zajęło nim opatrzyliśmy ranę. Po wszystkim obca się poruszyła, a wujek ją wybudził.
- Zostaw! - zjeżyła sierść.
- Spokojnie, nic ci nie zrobimy... - wujek odsunął mnie od niej kawałek. Nieznajoma podniosła się, po czym od razu upadła z lekkim jękiem. Ominęłam wujka, podchodząc do obcej.
- Zagoi się... - starałam się ją pocieszyć: - Jak masz na imię? Ja jestem Safira.
- Saf, schowaj się za mną - wujek już chciał mnie odciągnąć, uskoczyłam w bok.
- Damu...
- Bardzo boli?
- Trochę... - przysunęła mnie do siebie łbem, znalazłam się pod jej głową, przy klatce piersiowej, słyszałam jak szybko bije jej serce: - Nie chciałam jej zabić... Nerwy mnie poniosły, bo twoja siostra... Zaatakowała mnie - Damu uniosła wzrok na Szafira: - Dlaczego jej ufacie? To morderczyni!
- Może dlatego że znamy się od źrebaka, ona nie jest taka jak ci się wydaje - wyjaśnił wujek.
Od Ulrike
O dziwo miałam dzisiaj wolne, przywódczyni sama nalegała bym odpoczęła, więc odpoczywałam nad wodospadem. Patrząc na spadającą wodę i rozkoszując się jej dźwiękiem. Aż do momentu, w którym coś uderzyło o mnie. Odwróciłam łeb w bok, łapiąc od razu klaczkę, która niemal zdążyła się rzucić do ucieczki. Przyciągnęłam ją do siebie, Przygniotłam przednią nogą.
- To ty, ten nic nie warty źrebak - parsknęłam: - Czemu wciąż się boisz?! Zrobiliśmy ci coś?! - przycisnęłam ją bardziej, by w końcu zaczęła mówić. Nie znosiłam źrebiąt, od chwili urodzenia syna. A że myślałam że byłam tu sama, nie pohamowałam swojej niechęci.
- Uważałabym na twoim miejscu... - odezwał się ktoś z tyłu: - Na to co robię, będąc na tak wysokim stanowisku powinnaś inaczej się zachować - zbliżyła się z mojej prawej strony, całą swoją postawą pokazywała dumę i wyższość. To była ta nowa, Ignis. Wymądrzała się, chciałam się zaśmiać, by ją zdenerwować, ale samą mnie zirytowała.
- Nie wtrącaj się.
- Czemu tak nienawidzisz źrebiąt? - przeszyła mnie wzrokiem: - Coś ci kiedyś zrobiły? Są bezbronne, nie dałby rady nikogo skrzywdzić - niemal krzyknęła.
- Może i masz rację, ale jedno źrebie zniszczyło mi życie i jego ojciec także...
- Jak możesz tak mówić?! Puść tą klaczkę! - kopnęła mnie, chyba ją poniosło, patrzyłam na nią zdezorientowana. Przewróciła mnie na bok i wtedy ta mała mi uciekła: - Powinnaś się cieszyć z syna! Że on żyję!
- Puść mnie! - spróbowałam ją ugryźć, uniknęła mojego ciosu.
- Niewdzięcznica!
- Żebyś przeżyła to co ja...
- Ja przeżyłam coś o wiele gorszego!
- Musiało być ci okropnie źle u twojej mamusi - powiedziałam z kpiną, przycisnęła mi głowę do ziemi, gdyby w naszą stronę nie szły inne konie, to chyba nie zawahałaby się użyć więcej siły, może nawet złamałaby mi czaszkę. Przez obecność innych, odeszła momentalnie.
Od Karyme
Chciałam ją zabić, podobnie jak jej stado, z zimną krwią, bez żadnego mruknięcia okiem. Tak po prostu, jakby to było coś niewyobrażalnie łatwego, a przecież nie było. Wróciłam na łąkę, z wyrzutami sumienia, a jednocześnie z myślą by zawrócić i zabić tą, która się na mnie rzuciła. Doszłam do mamy, rozmawiała z Rositą. Zdumiona przyjrzałam się przyjaciółce, nie miała ani jednej rany. Tak jak mówili.
- Jesteś... Miałyśmy porozmawiać - zwróciła się do mnie.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać? Powinnam byłą stąd odejść...
- Nie prawda... To wszystko, to nie jest tylko twoja wina...
- Nie ważne czyja i tak nie powinno mnie tu być. Gdzie tu jest sprawiedliwość?
- Chodź... - przyjaciółka zaprowadziła mnie na ubocze, tam byłyśmy same, bez świadków. Choć moja mama, ani Snow i tak by nikomu nic nie powiedzieli.
- Moja mama skrzywdziła kiedyś twoją, do tego wygnała waszą rodzinę... Nie chcę się wdawać już w szczegóły, wolę o tym nie myśleć, ale próbowała naprawić swoje błędy... Rozumiem że puściły ci nerwy, dlatego zaatakowałaś, a moja mama ci wybaczyła, bo sama też była temu winna... Ale teraz zapomnijmy o wszystkim, dobrze? Tak jakby nic się nie wydarzyło, już mam dosyć tego co się tu dzieje.
- Jasne, wymażmy wszystko z pamięci.... Ciekawe kto zwróci mojej mamie to co straciła? Kto?! - chciałam już odejść, ale zatrzymała mnie.
- Przypomnieć ci co ty chciałaś zrobić? - spojrzała na mnie dziwnie. Położyłam uszy po sobie.
- Wybacz, nie chciałam cię zranić...
- Tylko moją mamę! Dzięki, to bardzo pocieszające... - powiedziała ironicznie, a w jej oczach pojawiły się łzy, otrząsnęła się, odwracając ode mnie głowę.
- Może rzeczywiście o tym zapomnijmy - zaproponowałam.
- Tak... - odeszła ode mnie. Westchnęłam spuszczając łeb, chyba już nie będziemy się tak przyjaźnić jak kiedyś. Wszystko zepsułam....
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz