Menu

środa, 17 sierpnia 2016

Błąd - Od Nirmeri

Roczne dziwadło, uciekające od tych co okazali mu litość. To ja. Biegłam jakbym uciekała przed drapieżnikiem, a nie ze stada. Chciałam tam zostać, ale coraz bardziej wszyscy mnie odtrącali, wczoraj nawet zaatakował mnie jeden z koni, za to że przeszła obok niego "niebieska pokraka". Najgorsze że znów, tak jak w dniu śmierci matki nie miałam się gdzie podziać, ale przynajmniej nie potrzebowałam już opieki, takiej jak wtedy. Było właściwie tak samo jak w stadzie, a jedyna różnica polegała na tym że już nikt nie będzie mnie gnębił i nie zobaczę żadnego konia w pobliżu, będę sama w pełnym znaczeniu tego słowa... Zatrzymałam się w lesie, było tu miło, chłodno i do tego wilgotno. Po pewnym czasie zaczęło mi się nudzić.
- Boi się słońca, ha ha ha - zaczęłam naśladować rówieśników, nie bałam się słońca, ale oni nie rozumieli że źle się czułam w gorące dni i musiałam przebywać daleko od palących promieni.
- Nie zbliżaj się do niej, bo się zarazisz - naśladowałam teraz jedną z klaczy, która kiedyś mnie karmiła, była przerażona mówiąc to do syna, myślała że na coś choruje, bo mam niebieską sierść. A najlepsze było chyba to: - Skąd ona się urwała? Z kosmosu? - mówił to rozbawiony ogierek, w tym momencie ja, ale zupełnie inaczej niż on, przygnębiająco. Chciałam się z tego śmiać, ale tak jakoś nie wyszło, zamiast tego spłynęło mi kilka łez po policzkach.
- Czemu mają służyć twoje słowa? - usłyszałam czyiś głos, gdzieś daleko, w górze. Zaskoczona nawet porządnie się nie popłakałam. Obserwowałam korony drzew, rozglądając się za tym kimś. Poruszyły się gałęzie i właśnie w tamtym miejscu dostrzegłam biało-czarnego ptaka.
- Co? - odezwała się znowu, ponaglając do odpowiedzi.
- Tak tylko... Wygłupiałam się - spuściłam głowę. Ptak nagle pofrunął dalej, uniosłam wzrok, kiedy słyszałam szelest i trzepot jego skrzydeł. Zniknął mi bardzo szybko z oczu.
- Zostań - zawołałam niepewnie: - Proszę... - zrezygnowałam potem od razu, kładąc się na ziemi, z podkulonymi uszami i spuszczonym łbem.
- Wiesz że niebezpiecznie jest tu się kłaść, w lesie roi się od drapieżników - znów ten sam głos, tylko że z tyłu za mną, odwróciłam głowę.
- Jesteś... - ucieszona, uśmiechnęłam się lekko, przyglądając nieznajomej: - Kim jesteś? Jakim ptakiem?
- Z tego co wiem, jestem sroką i nazywali... Znaczy nazywają mnie Dika - wzbiła się w powietrze lądując na niższej gałęzi: - Konie nie leżą w takich miejscach jak to, mogą pozwolić sobie tylko na drzemki, na stojąco, tu trzeba być szybkim i czujnym. Nie wolno ci się zaskoczyć, bo przypłacisz to życiem.
- Na... Na prawdę? - podniosłam się z ziemi przestraszona.
- Lądując na ziemi sama mogłam się narazić, ale ja widzę wszystko z góry, a ty nie... Co nie zmienia faktu że drapieżnik i tak może się zamaskować, dobry łowca wtopi się w tło - mówiła, spoglądałam na nią zaciekawiona.
- Muszę przyznać że nie widziałam takiego konia, ale... Jeszcze mało wiem na wasz temat - dodała, skuliłam uszy, chyba nawet ptak teraz będzie szydził ze mnie.
- To nie moja wina... Ja tylko... Urodziłam się taka - znów się położyłam, z łzami w oczach, tym razem kładąc nawet głowę na ziemi.
- Co robisz?
- Niech mnie zjedzą, jestem tylko dziwadłem... - spłynęła mi łza po policzku.
- Nawet ludzie by cię nie zabili, oni lubią coś obcego, rzadkiego, wyjątkowego, czy też jedynego w swoim rodzaju - zleciała niżej mnie, ale wciąż unosiła się w powietrzu.
Zerknęłam na nią pytająco, nikt nigdy przedtem nie użył takich słów żeby mnie opisać: - Mówisz tak o mnie? - spytałam niepewnie.
- Tak, masz niezwykłą barwę i chyba coś jeszcze, prawda?
- Coś jeszcze? - śledziłam ją wzrokiem, kiedy latała na około mnie.
- Masz tak od urodzenia? Ta sierść jest prawdziwa? Ludzie potrafią zmieniać kolory, ale wy chyba nie, prawda? - wylądowała na moim grzbiecie: - Jesteś zimna... Niesamowite... Musi coś jeszcze was wyróżniać, mam rację?
- Mam tak od urodzenia - wymamrotałam, przez kolejne łzy.
- I z tego powodu płaczesz?
- Bo nikt mnie nie lubi... - popłakałam się jeszcze bardziej odwracając wzrok. Czułam jej pazurki, jak wbijają mi się w grzbiet, powodując łaskotki.
- Wiem jak się czujesz - usadowiła się wygodnie: - Też bardzo się różnie od innych srok, tylko że mnie wyróżnia zachowanie. Nie umiem się zachowywać i myśleć jak one... I nigdy nie zjadłabym resztek ze śmietników, jak one... I zbierała tych błyskotek, bo nie widzę sensu w pogoni za nimi... Mi niewiele potrzeba, spędziłam połowę życia w klatce... - westchnęła.
- Co to śmietników? I to, te ludzie? I... - zaczęłam pytać zaciekawiona, przerwała mi.
- Długo by opowiadać, chodźmy stąd, nim naprawdę coś cię złapie - wzbiła się do lotu: - No dalej, wstawaj - szarpnęła mnie lekko za grzywę, swoimi ptasimi nogami.
- Nie będziesz się ze mnie naśmiewać?
- Nie, nie miałabym z czego.
- Nie zostawisz mnie samej? Nie odtrącisz? - miałam już nadzieje w oczach. Bardzo chciałam mieć kogoś bliskiego, nawet jeśli to nie koń.
- To zależy od tego co zrobisz, ale na pewno powodem nie będzie twój wygląd, ani sama ty.
- Czyli?
- Nie rozumiesz?
Pokiwałam przecząco głową, spodziewałam się prostej odpowiedzi. Dika zastanowiła się chwilę, prowadząc mnie na otwartą przestrzeń.
- Będę cię uczyć, tak jak najlepiej umiem, na pewno ci się przyda trochę wiedzy, tak jak i mi. W zamian chce się dowiedzieć jak najwięcej o twojej rasie.
- Dobrze, a ja, jestem Nirmeri - przedstawiłam się idąc za sroką, lecącą na poziomie mojej głowy. Miałam już rok, a niewiele wiedziałam, nikt niczego mnie nie nauczył, nikt mnie nie chronił, ani nie mogłam nikogo nazwać rodziną, nie mogłam na nikogo liczyć, ale od tej pory zaczęłam traktować Dike jak przyjaciółkę, albo też prawie jak siostrę. Wędrowałyśmy wspólnie, a ona wiele mi pokazywała i mówiła wiele ciekawych rzeczy, choć nie wszystko było dla mnie jasne. Minęło nam razem 6 miesięcy, byłam już dorosła. Przez Dike zrozumiałam że jestem wyjątkowa, lepsza od innych koni i przestałam postrzegać siebie tak jak inni mnie postrzegali, choć chyba nie do końca o to jej chodziło.

- I co? - spytałam, widząc wracającą srokę.
- Tam jest stado, musimy je wyminąć idąc...
- Przejdziemy obok, nie mogą nam nic zrobić - stwierdziłam, a co tam, nie będę wiecznie uciekać, zresztą już dawno nie widziałam innych koni.
- To nierozsądne, zwłaszcza że twierdzisz że...
- Tak tak - zignorowałam jej słowa ruszając naprzód. Lubiłam Dike, ale nie można się z nią było wygłupiać i wciąż tylko była poważna, a ja chciałam trochę rozrywki. Sroka się nawet ze mną nie bawiła jak byłam mała, mówiła że to nie dla niej, musiałam się bawić sama, w dawnym stadzie chociaż źrebaki się ze mną bawiły, co z tego że wszystkie zabawy polegały na poniżaniu mnie... Dika miała racje, lepiej było bawić się samemu niż z tamtą bandą.
- Niezłe stado - skomentowałam gdy zatrzymałyśmy się obok, ptak wylądował mi na grzbiecie.
- Wiesz, przemyślałam sprawę, w każdym przypadku bywają wyjątki, więc jest możliwe że jakieś stado cię zaakceptuje.
- Nie chcę - odpowiedziałam pospiesznie, chcąc już sobie stąd iść, zanim zacznie mnie namawiać, dużo już mi opowiadała, że konie nie żyją samotnie i że przydałby mi się jakiś stały dom. Ale było dobrze jak jest.
- Zaczekaj, chociaż spróbuj, zawsze możesz odejść.
- Mogę, ale nie chcę - ruszyłam, nagle na drodze stanął mi ogier. Dika odleciała zostawiając mnie z nim samą.
- Ja... Ja przechodziłam... - nie wiedziałam jak mam się zachować, pół roku nie rozmawiałam już z żadnym koniem, a on był... Był taki, ciężko mi określić, ale podobał mi się, strasznie.
- Nic nie szkodzi, jestem Szron, a ty?
- Nirmeri - uśmiechnęłam się lekko, zakłopotana, wpatrywałam się w niego i nie umiałam przestać.
- Jesteś sama prawda? Może spędzimy trochę czasu?
- Ale że razem?
- Jasne.

Szron był pierwszym koniem nie zwracającym uwagę na moją odmienność. Był niesamowity i trochę szalony, porywczy, nie słuchał nikogo w stadzie i niektórzy czuli przed nim respekt. Brałam z niego przykład i tak jak on pokazywałam innym co o nich myślę, traktując ich tak jak oni mnie, a czasami nawet gorzej. Ależ byłam niemiła, niektórzy mieli bezcenne miny kiedy im przegadywałam, a oni nie wiedzieli co odpowiedzieć. Uczyłam się od mistrza, Szrona. Niekiedy chciałam się tak właśnie popisać przed nim, ale nigdy nie czułam się z tym dobrze. Do stada mnie niestety nie przyjęli.. A Szron miał partnerkę, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, chciałam by zostawił ją dla mnie. Ale jeśli tego nie zrobi, to ja i tak będę ważniejsza od niej.
- Nirmeri, przestań się z nim spotykać - pouczała mnie Dika, z samego rana, kiedy wybierałam się do Szrona.
- On ma już partnerkę, nie zostawi jej dla ciebie - poleciała za mną.
- Zostawi... Podobam mu się...
- Tylko podobasz, gdyby mu zależało nie byłyby z tamtą, proszę cię, rusz głową, nie rób głupstw, dobrze wiesz czym się kończą takie znajomości.
- Czym? - spytałam głupio, byłam już blisko tutejszego stada, musiałam się jej jakoś pozbyć.
- Kiedy mu się znudzisz zostawi cię, albo wykorzysta, nie widzisz jak cię tu traktują?
- Odpłacam im pięknym za nadobne - parsknęłam, bo rzeczywiście tak było, już nigdy nie miałam zamiaru dać się poniżać.
- Posłuchaj... - wylądowała pod moimi kopytami, musiałam stanąć: - Obserwowałam inne konie, nie chcą cię tu dłużej tolerować i tylko ze względu na Szrona to robią, przepędzą cię stąd.
- Nie mają prawa...
- Mają, to ich teren. Bądź rozsądna, na pewno kiedyś znajdziesz ogiera, którego pokochasz i razem stworzycie rodzinę.
- Ale po co? To tandetne, zakochać się i założyć rodzinę, ja wolę się zabawić z Szronem.
- Co masz na myśli?
- Dziś mój pierwszy raz... Jestem ciekawa jak będzie - nie chciałam jej mówić, ale trzeba było czymś ją zaskoczyć, a to nie łatwe. Udało się, a kiedy tak stała, zniknęłam jej z oczu i pobiegłam do Szrona, który na mnie czekał.
- Nirmeri! - zawołała za mną, lecz już mnie nie dogoniła.

Spodobało mi się, dzięki temu byłam jeszcze bliżej niego, a że byłam za młoda, nie było ryzyka ciąży. Za nic nie chciałam źrebaków, co bym z nimi zrobiła? Powtarzaliśmy to wielokrotnie, byłam pewna że Szron nigdy się mną nie znudzi. Szaleliśmy też od czasu do czasu uciekając drapieżnikom, wcześniej dając się im złapać w zasadzkę. Zapewniał mi mnóstwo rozrywki. Nawet z partnerką tyle nie przebywał co ze mną. Był to jednak nasz sekret, ona nie mogła wiedzieć. Czas szybko mijał, miałam już 2 lata, Dika poinformowała mnie że teraz mogę zajść w ciąże, więc musiałam mu odmawiać. Byłam rozdrażniona, bo oddaliliśmy się tym sposobem od siebie. Znów coraz częściej bywałam sama, no może nie całkiem, bo z sroką, ale ona była na mnie zła i rzadko rozmawiałyśmy.
- Nirmeri, skarbie - usłyszałam jego głos, zrywając się z ziemi. Nie mogłam uwierzyć, po kilkunastu dniach wreszcie przyszedł.
- Tęskniłam za tobą - wtuliłam się w niego.
- Ja też, szkoda że nie możemy tego powtórzyć, wiesz czego...
- Ja... Boję się że sobie nie poradzę... Z źrebakiem, gdyby się trafił to...
- Ciii... Nic się nie martw, ja bardzo chciałbym zostać ojcem, ale moja partnerka nie może mieć źrebiąt, zrobisz nam przysługę kwiatuszku? - mówił coraz bardziej kuszącym głosem.
- Jaką? - spytałam delikatnie.
- Zaszłabyś w ciążę, a potem oddała mi źrebaka.
- Ale... - zawahałam się.
- Co? Nie dasz rady go oddać?
- Oczywiście że dam, to tylko źrebie, nie jest mi do niczego potrzebne... Po co mi źrebak? Żeby sprawiał problemy? - mówiłam lekko podenerwowana, zaskoczył mnie, nie chciałam teraz zostawać matką. Źrebak oznaczał obowiązki...
- To umowa stoi? Nie będziesz musiała się nim zajmować, zapomnisz że w ogóle go miałaś, a nam sprawisz wielką radość - poiskał mnie po szyi, a potem po boku. Rozluźniłam się i na powrót miałam dobry humor, brakowało mi naszych zbliżeń.
- To co postaramy się o źrebaka? - dopytał.
- Pewnie - wtuliłam się w niego bardziej, ocierając głową o jego policzek. A co tam? Grunt że to nie ja będę musiała ponosić konsekwencji.
- Chodźmy więc - szepnął i po cichu wymknęliśmy się w jakieś ustronne miejsce, pełne kwiatów.

Wystarczyło kilkanaście dni bym zaszła w ciąże, o dziwo czułam to i było to na prawdę dziwne uczucie. Szron był blisko i troszczył się o mnie, w pierwszych tygodniach. Gdy było widać brzuch, coraz rzadziej go widywałam, traktował mnie chłodno, aż w końcu powiedział mi że nigdy mu na mnie nie zależało, chciał się tylko zabawić, a później zyskać własnego źrebaka, którego nie mogła mu dać partnerka i że po urodzeniu mu syna czy córki nie chcę mnie znać. Nie tylko on mnie zostawił...
- Dika! Dika, gdzie jesteś? - zawołałam, patrząc dokładnie na drzewo, na którym lubiła przysiadywać. Poszłam jej szukać, bardzo jej potrzebowałam, nigdy nie rodziłam i nie przechodziłam ciąży, źle się czułam i bałam się że skończę jak moja matka. Źrebaka byłam w stanie oddać z łatwością, wręcz nie mogłam się doczekać kiedy się go pozbędę. Ale jak wyglądał poród? Czy to bolało? A jeśli tak, to jak bardzo?
- Dika... - zobaczyłam ją na gałęzi: - Co tu robisz? - podeszłam pod samo drzewo, jednak ta sroka nie okazała się tą, której szukałam, była obca i zauważyłam to kiedy wzbiła się w powietrze. Nazajutrz przegoniło mnie stado, gdybym nie była szybsza od nich, to na pewno by mnie zaatakowali. Dika miała rację, ale dlaczego mnie zostawiła, teraz, kiedy jej potrzebowałam?
Przechodziłam całą półroczną ciąże w samotności, miewałam mdłości i bóle. To był chyba najgorszy okres w moim życiu, musiałam się ze wszystkim pogodzić. Byłam wściekła najbardziej na Szrona, ale też Dikę, później mi to jednak przeszło...

Urodziłam klaczkę, nawet podobną do mnie. O dziwo czułam z nią jakąś więź, ale to normalne, Dika kiedyś coś mi wspominała o instynkcie macierzyńskim, wystarczyło go stłumić. W tamtym czasie musiałam trzymać się blisko jakiegoś obcego stada, inaczej mała mogłaby skończyć w paszczy drapieżnika, a w ten sposób wolałam się jej jednak nie pozbywać. Ciężko mi było ją donieść do końca, a gdyby ten wysiłek poszedł na marne... Tak, nie myślałam o niej, nie chciałam się do niej przywiązywać, ani przyzwyczajać. Była urocza i słodka na swój sposób, ale i problemowa. Nie umiałam się nią zająć, nachodziły mnie myśli by ją zatrzymać, ale bałam się że sobie nie poradzę zupełnie sama, narobię sobie tylko dodatkowych kłopotów. Najszybciej jak się dało wyruszyłam z nią w drogę powrotną, do Szrona. Karyme, tak chciał ją nazwać, miała to szczęście że urodziła się zimą, gdybym ja nie trafiła na lato, może miałabym inne życie? Sama nie wiem... Zazdrościłam trochę córce, będzie miała dom, kochających rodziców, będzie miała wszystko czego ja nie miałam... Dosyć szybko dotarłyśmy na miejsce...

I wreszcie pozbyłam się problemu, tylko dlaczego to było takie trudne? Dlaczego musiała tak krzyczeć i mnie wołać. Próbowałam sobie z tego nic nie robić, przecież zapomnij... Tam będzie jej lepiej, dla mnie będzie lepiej, nie byłabym dobrą matką... Starałam się nie odwracać do tyłu, tylko odejść stąd jak najszybciej, w oczach mimowolnie pojawiły się łzy, ale nie dawałam im wypłynąć, z uporem. Nie będę płakać, ani tęsknić za tym źrebakiem, nie jest mi do niczego potrzebne. To proste... Obejrzałam się do tyłu, już odeszli, a ja nadal słyszałam jak mała krzyczy. Położyłam po sobie uszy, wypuszczając z chrap powietrze. Rozpacz jej minie, na pewno będzie miała lepiej ode mnie... Sama musiałam teraz tylko zapomnieć. Zapomnieć i żyć dalej. Z każdą chwilą było jednak coraz gorzej, z każdym dniem dręczyły mnie coraz bardziej wyrzuty sumienia i nocne koszmary, i tęsknota za tą małą klaczką. Walczyłam z tym, może rok? Może mniej, nie wiedziałam. Między czasie dowiedziałam się od partnerki Szrona że on nie żyję, a Karyme jest daleko stąd. Było to w dniu kiedy przyszłam ją zobaczyć, ponieważ byłam pewna że nadal jest w tamtym stadzie. Wyruszyłam w tym samym dniu na poszukiwania... Udało mi się ją nawet porwać kiedy to zobaczyłam ją z obcymi końmi. To jeszcze bardziej mnie zabolało, to jak bardzo mnie odrzuciła, jak uciekła... Potraktowała mnie jak obcą, nienawidziła... Ponownie próbowałam się z tym pogodzić, ale później uległam i znów jej szukałam. Wiele dni upłynęło mi na rozpaczy, płakałam o wiele więcej niż jak byłam mała, jak mnie poniżali... Tak bardzo chciałam ją odzyskać...

- Nirmeri... - usłyszałam znajomy głos, który spowodował że otworzyłam oczy.
- Dika? - ucieszyłam się na jej widok, od razu podniosłam się z ziemi, chciałam ją nawet przytulić, ale to ptak, dosyć ciężko by było to zrobić. A jednak się udało, gdy wylądowała na moim grzbiecie, a ja wtuliłam w nią głowę. Miałam jej nigdy nie zobaczyć, a wróciła.
- Wybaczam ci.
- Za co? - zdziwiłam się: - Dlaczego zniknęłaś?
- O wszystkim wiedziałam i... To co zrobiłaś, nie spodziewałam się że jesteś taka. Chcieć porzucić własną córkę? I jeszcze ciągle zabawiać się z tym ogierem? Prosiłam cię, byś przestała.
- Ja... Bardzo tego żałuje - załamał mi się głos, cudem się jeszcze nie popłakałam: - Pomóż mi ją znaleźć...
- Szukasz jej?
- Już tak długo... Chcę by mi wybaczyła, ona musi mi wybaczyć...
- Spokojnie, na pewno wybaczy... - pocieszała mnie. Wyruszyłyśmy w dalszą drogę, docierając aż do Zatopi...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz