Obserwowałam klaczkę, długo dochodziła do siebie, być może przesadziłam z ziołami, ale musiałam mieć pewność że niczego po nich nie pamięta. Leżała przy mnie osowiała, traciłam już cierpliwość.
- Czemu tak milczysz, co? - spytałam łagodnie, po raz kolejny ją zagadując. Nie potrzebie przepędziłam Rosite, mogłabym ją wykorzystać, o ile dałoby się ją namówić do współpracy. Po kolejnych minutach ciszy, podniosłam się nerwowo: - Co ci jest?! - szarpnęłam ją, by w końcu się odezwała. Skuliła się, tupnęłam nerwowo kopytem: - Co robiłaś w tych górach, pamiętasz? - nie mogła się dowiedzieć tego co jej zrobiłam, dlatego nie mogłam jej wszystkiego powiedzieć wprost i od razu. I to jeszcze bardziej mnie wyprowadzało z równowagi. Pokiwała przecząco głową.
- Wiesz kim jestem?
Znów kiwnięcie na nie, najwyraźniej sprawdzała moją cierpliwość, miałam nadzieje że nie jest niemową, nie odezwała się jeszcze do mnie ani razu. Musiałabym szukać innej klaczki na jej miejsce.
- Straciłaś pamięć? - w końcu przeszłam do rzeczy, okrążając ją na około. Przytaknęła, z łzami w oczach.
- Nie płacz... - podniosłam jej łebek: - Uderzyłaś się w głowę, to pewnie przez ten cios... - przytuliłam ją do siebie.
- Jestem twoją mamą, wiesz? A ty masz na imię Dolly... - mówiłam.
- Nie chciałam krzyczeć... Ale zupełnie cię nie poznaję, nie jesteś taka strachliwa - szturchnęłam ją by na mnie spojrzała: - Ani cicha... Powiedź coś, skarbie... - wczuwałam się, mimo że ona zupełnie nie przypominała mi córki, ani z wyglądu, ani z zachowania... Ale nauczy się, ja ją nauczę...
- Dolly... Powiedź coś... - powtórzyłam, uparta była, a może mnie oszukiwała, a te zioła nie zadziałały? To było możliwe. I mogłam to tylko sprawdzić w jeden sposób. Zabrałam ją z powrotem w góry, prowadząc do jednej z grot, tam ukryłam resztkę ziół, wzięłam je w pysk podchodząc do małej, nie przestraszyła się, więc mój plan się powiódł. Następnie poszłyśmy nad wodospad, nikogo tam nie było. W końcu.
- Spójrz... - pokazałam jej własne odbicie, podeszła do wody patrząc na nią długo.
- Nie poznajesz prawda? Jakby zupełnie to nie byłaś ty... W praktyce to nie jest twoje ciało, bo ty umarłaś - przerwałam gdy wbiła we mnie przerażone spojrzenie, nie wywarło to na mnie żadnego wrażenia.
- I podobnie jak ja narodziłaś się na nowo, musimy udawać kogoś kim nie jesteśmy, to ważne... Mówią ci Czenzi, a mi Ignis... - nie zamierzałam zdradzić jej prawdziwego imienia, nie teraz.
- Nie... Nie rozumiem... - odezwała się cicho. Nareszcie. Uśmiechnęłam się lekko, z zadowolenia.
- Tak jak mamusia, czyli ja... Wyglądasz inaczej, ale to niczego nie zmienia, w środku jesteś nadal taka sama - wytłumaczyłam.
Od Shanti
Nie przespałam całej nocy, jak tylko dowiedziałam się że Snow'owi uciekła Czenzi, mimo że Saf uspokoiła mnie że mój ukochany jej szuka, to i tak się o nią bałam. Mogłam nie pomagać Szafirowi, a lepiej zająć się klaczką, jak obiecałam jej i sobie.
Zaczął się ranek, wcześniej przeczekałam już całą noc w jaskini, miałam dość, wyszłam. Sama szukając Czenzi i Snow'a. Szło mi trochę nieudolnie, zwłaszcza że nadal nie nauczyłam się chodzić z pomocą sztucznej nogi. Na dodatek spadł śnieg, co jeszcze bardziej mi to utrudniało.
- Mamo... Znalazłam Czenzi! - przybiegła Safira, minęła godzina, a dopiero co odeszłam kawałek od jaskini.
- Gdzie?
- Na łące... Jest z jakąś klaczą... - mała próbowała mnie podeprzeć, trochę pomogła mi iść, ale nie wiele. Na miejsce dotarłyśmy w kolejną godzinę.
- Czenzi... Martwiłam się o ciebie - mała pasła się swobodnie obok koni, nie sądziłam że tak szybko jej się polepszy: - Snow nie chciał ci zrobić krzywdy. Dlaczego uciekłaś? - podeszłam bliżej niej, ostrożnie, aby się nie przewrócić. Spojrzała na mnie pytająco. Spuściła lekko głowę, przyglądając się mojej sztucznej nodze, jakby widziała ją pierwszy raz.
- Mamo... - Saf szturchnęła mnie lekko: - To ta klacz... - wskazała łbem w stronę nieznajomej, a raczej znajomej z widzenia, nie często ją widywałam w stadzie, zwykle była po za nim. Jadła trawę, jakby zamyślona.
- No nic... Chodźmy... - uśmiechnęłam się do małej, by się nie bała, uciekła niespodziewanie, prosto pod nogi tamtej klaczy, która uniosła łeb patrząc w naszą stronę.
- Pewnie chcesz zabrać klaczkę? - zasłoniła ją przednimi nogami, stając mi na przeciw: - Ze mną będzie jej lepiej niż z tobą.
- Co to znaczy? - spytałam z lekka wyprowadzona z równowagi, klacz nie wyglądała na zbyt miłą, patrzyła na mnie z wyższością i zadzierała głowę.
- To że ja się nią będę teraz opiekowała - mówiła zupełnie bez jakiegokolwiek okazywania uczuć.
- Nie jesteś trochę za młoda?
- Wiek nie ma znaczenia.
- Nawet nie spytałaś czy możesz ją zabrać, jak na razie ja jestem za nią odpowiedzialna - wyjaśniłam spokojnie.
- Ty? Nie mało ci źrebiąt?
- Oddaj mi ją...
- Dlaczego w takim razie się przed tobą chowa? - spojrzała na mnie podejrzliwie, powiedziała to na tyle głośno że kilka koni popatrzyło w naszą stronę.
- Ona... - nie chciałam jej tego wyjaśniać tak przed wszystkimi: - Jest chora, miewa napady paniki... - szepnęłam.
- A może to ty jesteś chora? Na dodatek nie masz nogi i co? Ja jestem gorsza od ciebie? Nie mogę się zająć osieroconą klaczką? Tylko dlatego że jestem za młoda?
Wszyscy już na mnie dziwnie patrzyli, nie byłam pewna czy mam się zgodzić, zresztą przywiązałam się już do Czenzi, nie chciałam jej oddawać byle komu.
- Może... Niech ona sama zdecyduje...
- Dobrze - klacz odsłoniła małą, odsuwając się w bok. Miałam nadzieje że Czenzi wróci do mnie, nie byłam pewna co czeka ją u tej klaczy.
- Czenzi... - zwróciłam się do niej niepewnie: - Wolisz zostać z nią czy ze mną? Zastanów się dobrze, maleńka... - najlepiej bym ją zabrała ze sobą, ale nie mogłam tak po prostu jej zmusić.
Mała znów się schowała za klaczą, z łzami w oczach, miałam wrażenie że wszyscy myślą teraz że coś jej zrobiłam, to by tłumaczyło ich wzrok. Najwyraźniej klaczka już zdecydowała.
- Jeśli zrobisz jej krzywdę... To o wszystkim poinformuje przywódców - ostrzegłam, doznałam zawodu, ale nie chciałam tego okazywać: - Mam nadzieje że będzie z tobą szczęśliwa... Dbaj o nią... - dodałam już ciszej, odchodząc po woli, z zdołowaną miną, zawiodłam, a tak chciałam pomóc tej klaczce.
- Mamo... - Safira ruszyła za mną.
- Saf, wiesz może gdzie jest Azura?
Od Felizy
Uśmiechnęłam się zwycięsko, odwracając głowę, tylko po to żeby nie widzieli tego inni. Trąciłam małą pyskiem: - Idziemy...
Odprowadziłam ją na ubocze, tam się zatrzymałyśmy, położyła się w śniegu, patrząc na ziemie.
- Dobrze się spisałaś - pochwaliłam ją.
Spojrzała na mnie z łzami w oczach, ten jej wzrok, zupełnie inny i obcy, musiałam to zignorować, przyzwyczaję się, a jak zawiedzie...
- Ja chyba ją pamiętałam.. Tą klacz... Ale nie wiem... - wymamrotała.
- To normalne że ją pamiętasz, mieszkamy w stadzie, widujesz konie na co dzień, a ona... Zajmowała się tobą przez jakiś czas, ale w końcu cię odnalazłam... - nakłamałam jej, kryjąc się z gniewem. Tak szybko skojarzyła tamtą. I znów cisza.
- Masz ochotę się powygłupiać?
Zaprzeczyła kiwnięciem głowy, przewróciłam oczami, kładąc się przy niej: - A może chcesz pobawić się z innymi źrebakami? Długo już tego nie robiłaś.
Zatrzęsła się nagle cała: - Ni... Nie... Nie chcę... - wyjąkała, zamykając oczy.
- Coś cię boli?
- Widziałam ciała... - zadrżała. Najwyraźniej przypomniała sobie coś, użyłam za mało ziół, ale większa dawka mogłaby ją zabić.
- Jak to?
- Ta... Tata... ich... ich... - zapłakała, tuląc się do mnie, zacisnęła mocniej oczy, poczułam się nieco nieswojo.
- Mamo, boję się go... - mamrotała. Odepchnęłam ją od siebie i odeszłam zagniewana. Nie nadawała się zupełnie na moją Dolly.
- Mamo! - pobiegła za mną, zaskoczona spojrzałam jak kurczowo trzyma się mojej grzywy. Musiała sobie przypomnieć tylko jedno zdarzenie, inaczej nie nazwałaby mnie tak. Nagle odezwał się we mnie już dawno uśpiony instynkt macierzyński. Nie umiałam jej odepchnąć od siebie...
- Już dobrze, tata nie zrobi ci krzywdy... Nie ma tu go i już nie wróci - przysunęłam ją bliżej siebie, sama nie wierzyłam że to robię. To był zły materiał na zastępowanie córki, powinnam ją porzucić i poszukać innego źrebaka, albo odpuścić... To wszystko i tak było żałosne...
- Pokaże ci góry, często tam wędrowałyśmy... - "wraz z Dolly" dokończyłam sobie w myślach. Głupie uczucia, rozpacz, tęsknota, w ogóle nie powinnam mieć z nimi styczności, powinny być mi obce. Odwróciłam na chwilę głowę, jakby kierowana przeczuciem. Dolly... Ta prawdziwa, dzieliło nas kilkanaście kroków, akurat przeszła tędy niczego nie świadoma. Westchnęłam ciężko, dlaczego nie była taka jak dawniej? To że żyła i to jaka była jeszcze bardziej bolało, niż jej śmierć. Powędrowałam znów wzrokiem na Czenzi, chowała się za mną.
- Przypomniałaś sobie tylko to? - spytałam dla pewności, idąc w swoją stronę, jeszcze oglądałam się za siebie. Dolly musiała coś kombinować, znów w coś się wpakuje i wyjdzie z tego cało, bo nic nie może się jej stać. Była silniejsza ode mnie, stała się zagrożeniem... Własna córka mogłaby chcieć mnie zabić, bo głupia zdecydowałam się odrodzić jako córka Hiry... Czenzi nagle krzyknęła, schowała się pode mną. Zobaczyłam ciało, karej klaczy, właściwie to czarnej, mrocznej klaczy. Jej duch stał nad nim. Mała dygotała cała pod moimi nogami.
- Zostań tutaj... - kazałam jej, idąc na przód.
- Pomóż mi... - duch odezwał się do mnie, zignorowałam go, udając że go nie dostrzegam.
- Widzisz mnie? - pojawiła się przede mną, odwróciłam wzrok w inną stronę, przyglądając się ciału. Mogłam ją pochłonąć, ale nie potrzebowałam energii od byle ducha, nie warta była zachodu. W oddali był jakiś ogier, błądził po tych górach biegając jak oszalały.
- Szafir...
- Co? - tym razem się wydałam.
- Słyszysz mnie?
- Głupio pytasz... Kim on jest?
- Pomagał mi... Proszę przekaż mu...
- Cicho - przerwałam jej: - Wyjaśnijmy sobie coś, ja nie pomagam duchom - od razu przypomniałam sobie matkę, tą pierwszą klacz, Melindę, którą nazwałam mamą. Ogarnął mnie gniew, spojrzałam na ducha nienawistnie i już chciałam ją pochłonąć, popatrzeć jak cierpi, ale ten Szafir musiał tu przybiec.
- Widziałaś... Damu... - umilkł patrząc zaszokowany na ciało klaczy. Zjedzone w połowie i zabite przez drapieżnika.
- Tak miała na imię? - spytałam ogiera, stał jak słup. A ja musiałam znów się opanować. Zaczął do niej bardzo wolno podchodzić.
- Tak, ona nie żyję - powiedziałam bez emocji, przypuszczając że nie chciał temu wierzyć co widzi, typowa reakcja. Ja też nie chciałam uwierzyć że Dolly... Umarła, a potem...
- Mamo... - zawołała Czenzi, płacząc i kryjąc się za skalną ścianą. Przewróciłam oczami, co ja wyprawiam? Co próbuje zrobić? Nie zwariuje przez utratę córki, nie ja... Pora zamknąć ten rozdział, zapomnieć o jej istnieniu... Jak o wszystkich których straciłam.
- Nie możliwe... - ogier zatrzymał się w połowie drogi do zwłok.
- Szafir... - duch klaczy próbował go dotknąć, chyba nie bardzo rozumiała sytuacje w jakiej się znalazła.
- On cię nie widzi i nie czuję... - odezwałam się do niej szorstko, Szafir spojrzał na mnie.
- Ona... Tu jest?
- Tak... - zaskoczyło mnie że tak łatwo się zorientował i uwierzył.
- Powiedź... Powiedź jej że ja... Zawiodłem...
- A co otrzymam w zamian?
- Co tam chcesz...
- Chcę źrebaka, własnego... - to pozwoli mi zapomnieć o Dolly.
- W sensie?
- Chcę zajść w ciąże...
- Ze mną? - cofnął się do tyłu, z pytającym spojrzeniem, cały pobladł.
- A widzisz tu kogoś innego? Zostaniemy parą, wychowamy źrebaka, trudne? Na pewno łatwiejsze od rozmowy z duchem - zbliżyłam się do niego.
- Oszalałaś!?
- Możliwe... - parsknęłam zezłoszczona z własnej głupoty i desperacji: - Będziesz tylko udawał że ze mną jesteś, potrzebuje źrebaka i to od zaraz...
- Jesteś za młoda... Przygarnij sobie jakieś czy coś...
- Nie chcę obcego! - krzyknęłam, widząc jak Czenzi ucieka, coś jakby to mnie zabolało, ale szybko zaprzeczyłam temu, denerwując się jeszcze bardziej.
- Nie powinienem był ci wierzyć... Wcale jej nie widzisz, bo duchy nie istnieją, tylko tak sobie wgadałem, że jest inaczej...
- Chcesz dowodu?
- Zapomnij o tym co mówiłem! Ta śmierć mną nagle wstrząsnęła i... Muszę iść... - odbiegł, ruszyłam za nim stając mu na drodze, musiał się zatrzymać. Nie miałam zamiaru dać się tak potraktować. Ogier był już cały blady.
- Nie widziałeś nigdy zwłok?
- Widziałem i to nie raz... Jakoś to będzie - drugie zdanie powiedział jakby do siebie, wzdychając z trudem.
- Nie chciałeś by umarła? Trzeba było lepiej jej pilnować.
- Czenzi... - obejrzał się za siebie: - Chwila, widziałem ją tu - był chyba jakiś rozkojarzony, albo starał się zmienić temat: - Gdzie jest?
- W takiej chwili obchodzi cię jakaś klaczka?
- Mów gdzie jest! - zdenerwował się.
- Damu cierpiała - zmieniłam temat, by go bardziej pogrążyć: - Spójrz na jej obrażenia - odwróciłam głowę w stronę zwłok, słysząc jak Szafir runął na ziemie.
Od Szafira
Nie, nie, nie, tylko nie to... Karyme nie mogło się udać jej zabić, nie... Nie ona, nie mogła być morderczynią, po prostu nie mogła! Nie umiałem tego nawet przyjąć do świadomości. Moja przyjaciółka... Wszystko tak dobrze się układało, Damu przeżyła, razem z Nirmeri jej pomagaliśmy, jej ranny miały się zagoić, Karyme miała wrócić, miały się jakoś pogodzić, przeprosić, tak to sobie wyobrażałem, ale Damu już nie żyła... I jeszcze jakaś klacz złożyła mi dziwną propozycje za rozmowę z duchem Damu... Kompletnie zdezorientowany, musiałem jakoś zachować się świadomie i wybić tamtej to z głowy. Ten duch... Chciałbym w to wierzyć, nawet wierzyłem przez chwilę, ale jeśli to by była prawda to spotkałbym rodziców, nie? Sam już nie wiedziałem... Świat mi się przewrócił do góry nogami i to dosłownie, bo przez nadmiar wrażeń w końcu kompletnie odleciałem, mdlejąc.
Ocknąłem się nie miałem pojęcia kiedy, ale przez mgłę widziałem już znajomą sylwetkę: - Karyme... Co ty zrob... - zamilkłem, gdy okazało się że to nie ona, tylko jej matka. Tak mi ją przypominała, a może to dlatego że nie pamiętałem już kiedy ostatni raz ją widziałem.
- Wybacz... To moja wina - Nirmeri odezwała się zapłakana. U Rosity nie miałem już czego szukać, miała tego swojego Pedro, więc mi została Karyme... Tylko że na razie mogłem za nią sobie potęsknić, nic więcej.
- Kompletnie się na tym nie znam... - łkała Nirmeri, upadła przede mną, poderwałem się z ziemi, z lekka wystraszony.
- Spokojnie...
- Zostaw mnie! - odsunęła się ode mnie: - To moja wina... - załkała znowu: - Ja tak na prawdę nic nie zrobiłam...
- Jak to nic? Pomogłaś jej... Próbowałaś. To też się liczy.
- To Dika...
- Co?
- Dika, ona wiedziała jak pomóc i przekazała mi co mam robić, dała lekarstwo...
- Dika? Kto to jest?
- To... Ptak... - skuliła uszy: - Wyjątkowy ptak, moja przyjaciółka.
- Towarzysz w sensie? Sam też zawsze chciałem go mieć, jak tylko o nim usłyszałem, ale jakoś zwierzęta muszą mnie nie lubić - zażartowałem, po co miałbym napinać jeszcze bardziej i tak złą, i ponurą atmosferę. Nirmieri spojrzała na mnie pytająco.
- Ty nie wiedziałaś? - zgadywałem.
- To wam nie przeszkadza?
- Ptak? Nie, niektórzy przyjaźnią się... Z tygrysami - miałem na myśli zastępce. To był najlepszy przykład na to że można tu przyprowadzać przyjaciela innego gatunku, o ile nie zjedzą nikogo.
- No to chodźmy ją poznać, może ona coś pomoże z rodzeństwem Damu - najgorsze chwilę były już za mną, trudno... Nie zwrócę jej życia, nie chciałem nawet się oglądać za zwłokami.
- Widziałaś tu jakąś klacz? - spytałem ją w drodze, jakoś tak nie było jej słychać, obejrzałem się za siebie.
- Nirmeri, wstawaj... - musiałem się do niej cofnąć, bo nadal leżała na ziemi. Podniosła się patrząc tam, gdzie wolałbym nie spojrzeć, na zwłoki Damu.
- Na prawdę jestem aż tak głupia? - spytała samej siebie.
- Każdemu zdarza się popełnić błąd, chodź... Z czasem zapomnimy oboje... Może nawet jest jej tam lepiej.
- Myślisz?
- Nie wiem - uśmiechnąłem się słabo, ruszyliśmy razem, nie wspomniałem już słowem o tamtej dziwnej klaczy, choć zastanawiała mnie ona.
Od Felizy
Zostawiłam Szafira samego, nie obchodziło mnie co się z nim stanie. Czenzi też powinna mnie nie obchodzić. A mimo wszystko przechodząc obok niej, zatrzymałam się i zawróciłam.
- No chodź... - "pocieszymy się na wzajem" pomyślałam dalej, kładąc się obok, sama się do mnie wtuliła, nim zrobiłam to ja. Dziwne uczucie mi towarzyszyło, tak przy niej, nie to samo co przy Dolly, ale podobne. Teraz już nie było sensu jej oddawać, a próbować by stała się taka jak Dolly kiedyś, też nie było sensu. Zwłaszcza że po jakimś czasie przypomni sobie wszystko co zapomniała na skutek ziół. Nie mogły działaś wiecznie. Czemu się dziwiłam? Ja zawsze pakowałam się w kłopoty. To nic że moje imię znaczyło "szczęście", to tylko głupi żart od losu... Położyłam głowę na ziemi, chciałam spać. Nim zamknęłam oczy gdzieś w oddali zabrzmiał czyiś krzyk, Czenzi o dziwo się nie wystraszyła, przysypiała. A krzyk był coraz wyraźniejszy, aż zobaczyłam przed sobą ducha klaczy, którego jęki doprowadziły mnie do szału. Nim do niej podeszłam zagniewana, zniknęła. Musiała dostrzec że jestem demonem i uciec. Klaczka nie zauważyła mojego braku obok, a nawet jakby zauważyła i się wybudziła nic by jej się przecież nie stało, co się tak o nią martwiłam? To obce źrebie, zupełnie obce... Poszłam śladami ducha, puki go wyczuwałam, był dosyć świeży, pewnie jeszcze przeżywał własną śmierć, gdy była ona gwałtowna, a nieraz się zdarzało, to takie duchy miały najwięcej energii. Martwa klacz doprowadziła mnie aż do Rosity. Ciekawe. Krążyła wokół niej, do puki mnie nie zauważyła. Zniknęła. Rosita nie była tu sama, ale z Pedro, oboje spali, chyba odsypiali noc, skoro był środek dnia. Chciałam tylko przejść podążając śladami ducha, ale tak jak przeczuwałam, obudziłam ją. Nie mogłam choć raz przejść nie zauważona?
- Ignis, co tu robisz? - skrzywiła się lekko, o co jej chodziło? Za chwilę zresztą miałam się dowiedzieć.
- To tylko kolejny przypadek, naszego mijania się ze sobą - parsknęłam, chcąc odejść, ale zatrzymały mnie jej ciche jęki i zwijanie się z bólu.
- Coś cię boli? - spojrzałam na nią badawczo, chyba na prawdę miałam racje i Bilberry jej coś uszkodził. Podkurczała tylne nogi, dosyć mocno.
- Nie... - zacisnęła zęby.
- Jasne - powiedziałam ironicznie: - Niech zgadnę, zbliżyliście się do siebie najbliżej jak się da? - zerknęłam na śpiącego Pedro. To było oczywiste, co by innego robili w nocy?
- Idź stąd... - zdenerwowałam ją, bo aż spojrzała na mnie krzywo, uśmiechnęłam się złośliwie, za chwilę przypominając sobie że tak zachowywała się Hira, dawno temu w stosunku do mnie, kiedy to jeszcze nie byłam jej córeczką. Zignorowałam to, unikałam jej tematu jak ognia, bo sama już nie wiedziałam czy jej nienawidzić czy jednak... Jasne że nienawidzić, zabiła mi córkę, pożałuje tego... Jak tylko będę gotowa.
- Pewnie wtedy byłaś zbyt podekscytowana by odczuwać ból, co?
- Daj mi spokój! - krzyknęła, podnosząc się z ziemi, nogi jej się ugięły. Swoimi krzykami obudziła Pedro.
- Znów ty? Śledzisz nas? - zmierzył mnie wzrokiem.
- Niby po co? - poszłam sobie dalej, duch już był bardzo daleko stąd, nie miałam zamiaru dłużej się bawić w śledzenie go. Zawróciłam do Czenzi, omijając tamtą parkę, choć miałam ochotę na złośliwości, ale Rosita będzie mi może kiedyś potrzebna... Ten duch, musiał celowo mnie tam zaprowadzić, głupi to by był przypadek, gdyby tak nie było. Na pewno miał w tym jakiś cel...
Wróciłam, a mała zniknęła. Musiała się obudzić, nie przejęłam się tym zbytnio, przywołałam dwójkę demonów nakazując im ją znaleźć. W ten sposób dowiedziałam się czego chciał tamten duch, opętał Czenzi i zaprowadził ją do jakiegoś miejsca, o którym demony nie chciały mi udzielić żadnych informacji, ktoś tam na mnie czekał, ktoś kogo się bały. Hira? Nie trudno zgadnąć. Tylko jak zmusiła do współpracy tego ducha? Nie widziała ich... Ale na pewno coś wymyśliła by tylko mnie zobaczyć, znaczy usłyszeć, teraz już nie mogła korzystać z zmysłu wzroku. Zaśmiałam się, miało wyjść złowrogo, a wyszło bardziej gorzko, jakbym tego żałowała. Zdenerwowana poszłam po prostu w tamto miejsce, gdzieś w lesie, demony zaprowadziły mnie tam w błyskawicznym tempie, zmuszając do biegu. Po czym od razu uciekły.
- Pewnie to pójdzie na mnie... - parsknęłam, biorąc ranną Czenzi na grzbiet: - Może byś tak wyszła co? - rozejrzałam się, przeczesując wszystkie drzewa wokół złowrogim spojrzeniem.
- Córeczka Hiry - zaśmiał się ktoś kpiąco, ten głos, wydał mi się znajomy, bo taki był.
- Czego chcesz? - spojrzałam na nią krzywo... Na Dolly, nie było to przyjemne, ale nie mogłam się przed nią zdradzić... Była nieprzewidywalna i w połowie obca... Już nie taka jak dawniej, co zabolało mnie najbardziej. Jej oczy straciły dawny błysk, niewinność, kolor... Teraz były podobne do moich...
- Co tam słychać u twojej mamusi? - okrążyła mnie, śmiejąc się nieustanie: - Na pewno za tobą tęskni...
- Nie twoja sprawa - odwróciłam od niej łeb, przybierając ignorującą sylwetkę.
- Już nie długo nie będzie musiała... Zrobimy jej prezent - spojrzała na mnie nienawistnie, podchodząc od przodu, tak blisko że ciężko było mi ją zignorować.
- Nie będę się bawiła w twoje chore gierki - już myślałam że głos mi utknie w gardle. Dlaczego nie zabiłam jej po narodzinach, dlaczego musiałam ulec jakieś tam matczynej miłości?
- Nie musisz... Chciałam cię tylko dostarczyć w prezencie Hirze... Jako zwłoki - nagle rzuciła się na mnie z obsesyjnym śmiechem. Szybko się obroniłam, odpychając ją na tyle że upadła. Dolly ponownie zaatakowała, uderzyłyśmy się na wzajem. Nie zadałam jej pełnego ciosu, nie chciałam zranić, przy kolejnym kopnięciu pożałowałam tego.
Od Szafira
To milczenie ob drogę sprawiało że wciąż przychodziła mi na myśl Damu i widok jej zwłok. Aż się wzdrygnąłem, w końcu przerywając tą drażniącą ciszę: - Shanti wie o Dice?
- Powiedziałam tylko tobie... Bo jakoś tak... Bardziej ci ufam - wyjaśniła Nirmeri, unikając mojego wzroku.
- Dziwne nie? Ja też jakimś trafem ci tak po prostu z samego początku zaufałem... Normalnie jak zakochani - zażartowałem.
- Szafir co ty..
- To żart, uśmiechnij się trochę - sam się uśmiechnąłem, ale nie ona, patrzyła na mnie dziwnie, aż w końcu się odezwała.
- Jesteś dla mnie jak syn... Bo wierze że kiedyś ty i Karyme, będziecie razem, szczęśliwi - uśmiechnęła się lekko, przez chwilę nawet na mnie spojrzała.
- W sumie to masz rację... Mam taką potrzebę by się tobą opiekować i ci pomagać... Przy Shanti też... Może dlatego że... No, jestem sierotą, straciłem rodziców... Sam nie wiem...
- A może nie główkujcie tak nad tym - z góry zabrzmiał czyiś głos.
- To Dika? - spojrzałem na zataczającą nad nami koła srokę, Nirmeri przytaknęła, a ptak wylądował po tym na jej grzbiecie.
- Ja to Szafir - przedstawiłem się sroce.
Od Felizy
Dolly była już pod wpływem mocy, po woli traciła panowanie nad sobą, jej oczy aż żarzyły krwistą czerwienią. Pierwszy raz chyba się zdenerwowała. Moje ciosy na nic się zdały, na dodatek nie walczyłam normalnie, uważałam na nią. Jak głupia, przecież jej każde nawet draśnięcie znikało, w przeciwieństwie do mnie. Demony nie chciały się nawet pojawić, gdy je wzywałam. Dolly zadała mi mnóstwo ran, miałam już dość udawania, tej całej walki. Na moje życzenie skończyła się, kiedy córka powaliła mnie na ziemie i przytrzymała niemal wbijając do podłoża. Miałam zbyt dużo obrażeń, by stawiać jej dalej opór.
- Co się stało? - naśmiewała się ze mnie: - Czyżbyś przegrała? Jak to się stało? Przecież walczysz lepiej ode mnie... - śmiała się, kontem oka patrząc na nieprzytomną Czenzi.
- Ostatnie życzenie?
Ignorowałam ją, całe ciało już mnie bolało, nie mogłam skorzystać z mocy demonów, wszelkie duchy pouciekały.
- Nie? - zeszła ze mnie, podchodząc do klaczki, nie miałam sił by się podnieść, byłam wściekła, że tak łatwo dałam się oszukać własnej córce i że to ona jest teraz silniejsza ode mnie.
- A może chcesz się z nią pożegnać? Co? - śmiejąc się podniosła małą. Nie zrobiło to na mnie wrażenia, kiedy ciało klaczki zaczęło się wykrzywiać, a jej skóra pękać, pod wpływem tych nienaturalnych ruchów.
- Chcesz, to ją zabij... - przewróciłam oczami: - Nic dla mnie nie znaczy - nagięłam lekko prawdę, oszukując nie tylko ją, ale też samą siebie.
- Nie? Jesteś pewna? - zmierzyła mnie wzrokiem: - Pożałujesz tego co zrobiła twoja matka! - wrzasnęła na cały las, aż zabolało mnie w uszach, miała nienaturalnie donośny głos. Spłoszył on wszystkie ptaki z drzew.
- Będę oryginalniejsza od niej... - zaśmiała się psychopatycznie. Stanęła dęba, chwytając kilka gałęzi w pysk i uderzając nimi przednimi kopytami. Połamały się z trzaskiem.
- Zobaczymy po ilu wbitych gałązkach się wykrwawisz na śmierć - zachichotała, podchodząc do mnie.
- Dość Dolly! - odepchnęłam ją od siebie, podnosząc przy tym przód ciała i zaraz zderzając się nim z ziemią. Spojrzała na mnie jakoś inaczej, nie umiałam określić jak.
- Ma... Mamo? - uśmiechnęła się do mnie, momentalnie jej moc przestała działać. Przywołałam demony, skorzystałam z ich energii, aby uleczyć choć część ran, tak bym mogła wstać.
- Tęskniłam za tobą - chciała się do mnie wtulić, odepchnęłam ją, podnosząc się gwałtownie z ziemi. Odeszłam już kilka kroków od niej.
- Zaczekaj! Ja tak długo czekałam na twój powrót! - ruszyła za mną.
- Już nie jesteś moją córką, jesteś demonem - w gniewie łatwiej było mi to wyznać, nie chciałam nawet na nią spojrzeć.
- Tak jak ty, zrobiłam to dla ciebie mamo - podeszła do mojego boku.
- Nie masz już tych samych błękitnych oczu... Zmieniłaś się tak bardzo że ciężko mi cię poznać... Zostaw mnie w spokoju - ruszyłam dalej.
- Zrobiłam to dla ciebie! - uniosła głos, zaciskając zęby. Zostawiłam ją tam, biorąc po drodze Czenzi, wątpiłam że jej pomogę, ale przynajmniej pozbędę się ciała. Problem w tym że mała jeszcze żyła i czeka ją pewnie śmierć w męczarniach. Zrzuciłam ją na ziemie, była tak powykręcana że nie mogła nawet krzyczeć, czy otworzyć oczu, jedynie oddychała. Dolly zrobiła to celowo. Było nie możliwym by pomóc klaczce, tak więc ją porzuciłam. Wiedziałam że nie zniosę tu już chwili dłużej, nie po czymś takim, łatwiej będzie odejść...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz