Menu

wtorek, 16 sierpnia 2016

Trudne chwile cz.4- Od Majii

Leżałam skulona w rogu jaskini, czekałam aż przyniesie mi coś do jedzenia...albo pozwoli choć na chwilę wyjść na ten tak zwany przez niego "wybieg".
-Wstawaj- na głos jego matki wstałam na równe nogi, tak...bałam się jej, miała coś w sobie takiego że miałam przed nią respekt, ale i cieszyłam się kiedy to przychodziła wtedy kiedy jej synalek się pastwił nademną, bo i on wyjątkowo bardzo się jej słuchał.
-Gdzie idziemy?- spytałam cicho
-Słuchaj- zatrzymała się- wiem jak może skończyć mój przyszły wnuk lub wnuczka, Skaza zabijał każde które nie spełniało jego skryteriów, wystarczyła jedna mała wada, nawet zapyskowanie, lęk lub zawachanie żeby dał mu taką karę, że źrebak zazwyczaj nie przeżywał...myślisz że jesteś w tym momencie jedyna? którą w ten sposób wykożystuje? jest tych klaczy jeszcze kilkanaście, żeby miał wybór w źrebakach, ale ty...ty przypadłaś mu też do gustu, nie że się w tobie zakochał ale po prostu pociągasz go jako klacz, bardziej niż każda inna, i tylko ty jedyna wiesz jaki on jest i chcesz mu się sprzeciwić, inne klacze naiwnie myślą że on je kocha i że będą razem z nim do końca życia, jednak coś masz w tej główce- zażartowała na koniec uderzając mnie swoim pyskiem- Dobra bo i tak się nieodezwiesz, idziemy
-A...a można wiedzieć gdzie?
-Jak jego ojciec się dowie...
-Róża?...
-Mówiłam już żebyś się do mnie po imieniu nie zwracała, nie dla takich ja ty ten przywilej
-Przepraszam...
-Jego ojciec a mój partner, gorszy niż on sam...tak, dobrze mnie traktuje puki nie zrobię coś czego nie powinnam, na przykład to...
-Czyli?...
-Wyprowadzę cię stąd, ale dalej będziesz sobie uciekać sama, na mnie nie licz...a jak cię złapią i powiesz że to ja to...własnymi kopytami się skopię na śmierć- położyła po sobie uszy, i tylko jej przytaknęłam
-O ile sama tak nie skończę- dokończyła już ciszej idąc dalej w głąb jaskini.


Jaskinia jakby nie miała końca, miałam wrażenie że Róża sama nie wie gdzie iść i tylko błądzimy po korytarzach.
-Wiesz w ogóle gdzie jest wyjście?
-Oczywiście że wiem, a ty miałaś siedzieć cicho
-Bo mam inne wrażenie...
-Chcesz żeby cię usłyszeli?
-Nie..
-To siedź cicho
-Róża...
-Czego znowu?
-Bo...bo oni chyba za nami idą- powiedziałam zdrżącym głosem, Róża odwróciła się gwałtownie, ewidentnie było w jej oczach widać strach
-No, no, no...- poczułam na sobie oddech ogiera, to nie był Skaza, nie jego głos, on był z tyłu...
-Ja to wytłumaczę
-Kochanie...pogadamy o tym może? na osobności?
-Jeremi...
-Chodź myszko- pociągnął ją za grzywę, obejrzała się tylko w moją stronę
-Uciekaj- szepnęła, w tym też momencie jej partner wręcz ją zaczął wlec bo ta się zaparła
-To może i my wrócimy, hmyy?- Skaza wyszedł mi na przeciw, chciałam się ruszyć i chciałam uciec, ale mnie sparaliżowało, nawet nie wiem w którą stronę biec...Naglę rozległ się krzyk Róży, przeplatany z płaczem, usłyszałem nawet jak krzyczy "uciekaj" "ratuj mojego wnuka", zaczęłam się bić z myślami, Skaza szedł w moją stronę a ja się cofałam patrząc na niego przerażona.
-Idziesz czy nie?!- wrzasnął, w tym momencie wybrałam, ruszyłam cwałem przed siebie, ledwie trzymając się śliskiego podłoża, słyszałam jak on biegnie za mną, po chwili też ktoś się do niego dołączył, zapewne jego ojciec ale nie wiem, nie miałam zamiaru się odwracać.
Po błądzeniu w korytarzach w końcu wybiegłam z jaskini, prawie że podskoczyłam z radości ale opanowałam się i pognałam dalej, w głąb pobliskiego lasu a tam zmęczona skryłam się w gęstych i wysokich krzakach które okrywały jeszcze gałęzie powalonego drzewa.
-Ty idioto!
-To nie moja wina! tylko matki
-A ty klaczy upilnować nie potrafisz, trzeba było złapać za grzywę i zatargać za nią na miejsce, ale ty jesteś jak ta dupa
-Nawet się tego nie spodziewałem, jakbym wiedział to bym tak zrobił
-A idź ty, coraz głupszy się robisz przez te swoje zabawy z klaczami, bo nie wmówisz mi że robisz to tylko po to aby źrebaka mieć, ale i dla zabawy i przyjemności
-No w końcu ogierem jestem, co nie?
-Ale rozum też powinieneś mieć! dobra szukaj jej a nie
-Pomógłbyś
-No pomogę bo tobie to pewnie znowu zwieje
Skuliłam się jeszcze bardziej, jak byli blisko to i powietrze wstrzymałam, mimo wolnie drżałam na ciele. Usłyszałam jak odchodzą, idą gdzie indziej, wychyliłam lekko łeb rozglądając się uważnie, nigdzie ich nie było, wyszłam ostrożnie tak samo też ostrożnie stawiając kroki.
-Ty gówniaro!- znikąd wyskoczył na mnie ten ogier, Jonasz, przygwoździł mnie do drzewa zabierając mi powietrze
-Ładnie to tak uciekać?- zza drzew wyłonił się także Skaza z tym swoim perfidnym uśmieszkiem
-Raz na zawsze zapamiętasz gdzie twoje miejsce- ojcie Skazy złapał mnie za grzywę i zaczął kilkanaście razy uderzać mną o drzewo, doputy dopuki z mojego boku nie zaczęła lać się krew a sierść dostatecznie się nie starła, kiedy skończył, rzucił mnie w stronę Skazy
-Zabieraj go coś spod moich kopyt- parsknął obsypując mnie jeszcze piachem
-Jakbyś była grzeczna to by się to nie wydarzyło, a tak przez ciebie jeszcze moja matka oberwała- uniósł mnie każąc mi stać na obolałych nogach, jeszcze na złość mnie w nie kopnął ale nadal trzymał za grzywę, kazał stać, znowu uderzył, ale tym razem puścił a ja wylądowałam na ziemi z obitymi nogami i to przednimi.
-Wstawaj...
Próbowałam się unieść, chociażby na siłę ale kiedy już prawie stałam, jego ojciec no praktycznie na mnie spadł, dociskając mnie znów do ziemi i to jeszcze tak niefortunnie ustawiłam nogę że ją złamałam, krzyknęłam z bólu i desparacko próbowałam się wydostać z pod jego ojca, który jeszcze bardziej mnie dociskał a ja czułam że kość mi zaraz przebije skórę. W końcu zlazł ze mnie i jakby nigdy nic, poszedł sobie i zostałam tylko na łasce Skazy
-Jeszcze teraz kaleka mi została- parsknął odchodząc
-Skaza..- chciałam krzyknąć, ale jakoś mi to nie wyszło, teraz chciałam aby chociażby mnie zabrał ze sobą
-Czego?
-Proszę, pomóż mi..- zapłakałam
-No chyba sobie kpisz, teraz już mi niepotrzebna jesteś, wyglądasz tak żałośnie- zaśmiał się- aha no i jeszcze jedno, w tym lesie jest bardzo dużo pum którym na pewno się spodobasz, więc się nie martw
-Skaza! Skaza błagam- rozpłakałam się, nie mogłam się nawet unieść, no tego czułam okropny ból w kręgosłupie, a z mojego boku ciekła krew. Wołałam i błagałam o pomoc, teraz już byle kogo.

Zapadła noc, ewidentnie czułam drapieżniki i słyszałam ich pomrukiwanie, a nawet ich walkę, serce mi do gardła podchodziło ze strachu, zaczęłam się pogadzać ze swoim losem, że mogę tu umrzeć tylko że...nawet się z rodzinom nie pożegnam, nie zobaczę już synka i...nie zobaczę jak dorasta,
rozpłakałam się na samą myśl o nim.
-Majka..- odwróciłam łeb, w moją stronę chuśtykając szła Róża
-Róża...co tutaj robisz?
-Wiesz że to twoja wina?- podeszła bliżej, teraz dopiero zobaczyłam co on jej zrobił, miała cały siny bok łba, z chrap ciekła jej krew, miała jedną też lekko rozerwaną, poobijany brzuch i dużą ranę na nodze
-Wiem- spuściłam łeb i ściszając głos- wybacz mi...
-Przestań się mazgać w końcu, wstawaj
-Kiedy nie mogę
-Możesz, podnoś się
-Złamali mi nogę
-Ehhh dobra, oprzyj się...chyba cię uniosę- zbliżyłam się, złapałam ją za grzywę a ona za moją, udało jej się mnie podnieść, teraz już stałam z jej pomocą, mogłam teraz spojrzeć jak poważne jest to złamanie, noga była cała sina, i to mocno sina, a kość jednak przebiła skórę, w miejsce gdzie leżałam było wszędzie czerwono, Róża spojrzała w niebo.
-Zaraz spadnie śnieg, idziemy...musimy znaleźć inne miejsce
-A ty?
-Co ja?
-Uciekłaś?
-Można tak powiedzieć, nie wracajmy do tego tematu, idziemy- powoli ale ruszyłyśmy przed siebie, widziałam jak Róża traci siły, głośno i ciężko oddychała ale mimo to szła nawet się nie uginając pod moim ciężarem, a oparłam się na niej dosyć mocno, do tego czasami mnie łapała za grzywę i podciągała do góry
-Od zawsze taki był?
-Kto?
-No twój partner no i Skaza
-Od zawsze, tylko że na początku dla mnie był bardzo dobry, traktował mnie jak ksieżniczkę, najlepiej ze wszystkich...dopiero później kiedy urodziłam pierwsze źrebię- zacięła się przełykając ślinę- moja córeczka- uśmiechnęła się- też miała na imię Maja, nawet umaszczenie miała podobne tylko że była ciemniejsza, i nieco inną grzywę miała...ona, ona urodziła się chora, była niewidoma, chuda i nie przyjmowała mleka, nie miała siły go pić...wtedy...wtedy on stwierdził że nie chce takiej córki, że mam ją porzucić ale ja nie potrafiłam, powiedziałam że skoro jej nie chce to ja odchodzę razem z nią, rozwściezyło go to i kiedy wzięłam córkę na grzbiet i zaczęłam odchodzić, uderzył mnie, spadłam prosto na moją kruszynkę, zaczął mnie bić, uderzał bez opamiętania...kiedy byłam już nad pół przytomna..złapał ją za...za grzywę i przycisnął jej małe ciałko do ziemi, słyszałam jak pękają jej żebra..złamał jej kark, a potem rzucił jej ciało w moją stronę i tak po prostu nas zostawił, pamiętam że padało...niemiłosiernie padało, a ja leżałam i tuliłam zapłakana jej ciałko- zamilkła, zauważyłam jedną samotną łzę, westchnęła kontynuując- przyszedł następnego dnia, leżałam na ziemi w tym samym miejscu, wyrwał mi ją i gdzieś poszedł, wrócił po jakimś czasie, jakby nigdy nic się nie stało, przyniósł tylko opatrunki i zioła, spytałam gdzie Maja a on nic nie powiedział, uśmiechnął się tylko i powiedział że chciałby mieć ze mną synka...znowu zaszłam w ciążę, ze Skazą, podzas ciąży ani razu mnie nie uderzył, nawet w pysk...później kiedy go urodziłam, byłam tylko taką klaczą do wykarmienia, nie raz się buntowałam, chciałam też żeby syn przeszedł na moją stronę ale wtedy za każdym razem dostawałam karę...pozwolił mi go wychowywać kiedy Skaza miał już rok, sama syna znienawidziłam, nie dażyłam go silnym uczuciem, udawałam to jaką jestem dobrą matką, do tej pory udaję, byłam surowa dla niego ,nie bez powodu ma do mnie szacunek i nigdy nawet głosu na mnie nie uniósł, ale zawsze patrzył jak jego ojciec mnie katuje, jak był mały to go ojciec wypraszał ale później uczył go jak traktować klacz która się nie słucha, a ten poszedł w jego ślady, do żadnej klaczy nie ma szacunku, tylko do mnie...ale...ale ja znosiłam go z poczucia obowiązku i ze strachu przed Jonaszem
-Wiesz, jak chcesz to możesz dołączyć do stada w którym jestem, moi rodzice są tam przywódcami...
-Chodzi o to na Zatopi?
-Tak
-Ostrzegałam go żeby nie zabierał się za córkę przywódców tego stada, mówiłam...
-Ale czemu?
-Co nieco znam twoją rodzinkę i stado, obserwowałam was trochę, a dokładniej to ciebie...tak, takie miałam zlecenie od Jonasza, a twój synek...mój wnuczek
-Masz też wnuczkę
-Doprawdy?
-Tak, pomogłam jej uciec od Skazy jak była jeszcze mała
-Chciałabym ale...ale jak Jonasz mnie znajdzie
-W stadzie cię obronią, nie będzie miał nawet wejść na terytorium
-Nie znasz go...
-A ty nie znasz jakie konie u mnie w stadzie potrafią być, mogę też brata poprosić, na pewno to załatwi
-Nie rób sobie problemu, to moja sprawa, jak będzie trzeba to sama to załatwię
-A jeśli on...
-Mnie zabije? trudno...przynajmniej znów zobaczę swoją córeczkę
-To..to dlatego tak mnie traktujesz?
-Jak?
-No pomagasz mi..mimo tych słów które mi mówiłaś
-Wybacz za tamte słowa...tak wyrzucam swój gniew na syna i partnera...tak, to dlatego cię tak traktuję, widzę w tobie ją...jak Jonasz mi ją...nieważne, tam jest jaskinia..chodźmy- nie chciałam dalej się jej wypytywać, widziałam że to trudny dla niej temat...nie dziwię się jej, sama bym pewnie tak się zachowywała gdyby ktoś odebrał mi synka.
Weszłyśmy do jaskini, dosyć dobrze schowanej w śród leśnego buszu
-Poczekaj tutaj na mnie, przyniosę coś na ból i opatrunki
-Moze ci pomogę
-Nawet chodzić nie możesz- wyszła, no tak...tylko bym jej ciążyła bo musiałaby mi znowu pomagać.
Róża wróciła dosyć późno, bo prawie już świtało, zauważyłam za to na jej ciele nowe rany.
-Co się stało?
-Nic- rzuciła mi zioła pod nos i trochę trawy
-Przecież widzę
-Widzisz że nie mogę nawet dobrze uciec? puma mnie dopadła- położyła się
-Może...może też weź kilka- podsunęłam jej zioła
-Nie trzeba- odwróciła się
-Zawsze taka jesteś?
-Że jaka niby?
-Uparta?
-Nie uparta a silna...uparta może też..ale nie taki ból znosiłam
-Jednak może weź chociaż jedno
-Ale ty upierdliwa jesteś- w końcu wzięła jedno z ziół- zadowolona?
-Tak- powiedziałam cicho i niepewnie, czasami to bałam się w ogóle do niej odezwać, zjadłam zioła i trawę którą mi przyniosła.
-Jak odpocznę to ci opatrzymy rany
-Dobrze
-Tobie też się przyda odpoczynek- powiedziała zaraz po tym kładąc łeb na ziemi, sama też to zrobiłam, tylko że ja przez ból nogi nie mogłam usnąć i długo się męczyłam, a za każdym razem miałam też wrażenie że słyszę Skazę i jego ojca...


                                                                Ciąg dalszy nastąpi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz