Patrzyłam nieprzerwanie w stronę wyjścia, prosząc w duchu by ta niebieska klacz wróciła, jeśli miałam już wybierać to wolałam być z nią, niż z kimkolwiek innym. Przyzwyczaiłam się już do niej, tymczasem pilnował mnie sporych rozmiarów biały ogier. Bałam się odwrócić w jego stronę.
"Patrzy na ciebie, myślimy jak się ciebie tu pozbyć" usłyszałam głos taty. Na moment, kontem oka zerknęłam na ogiera, rzeczywiście mi się przyglądał. "Spójrz jaki jest wielki, zabije cię jednym uderzeniem, i słusznie! Nie waż się na niego patrzeć!" zadrżałam kiedy tak uniósł głos. Tata był samym głosem, który wydobywał mi się z głowy, umiał też pokazywać mi różne złe obrazy. Bałam się go i nieraz chciałam żeby zostawił mnie w spokoju.
- Chodź mała... - biały podszedł do mnie, bałam się odwrócić. "Leż spokojnie, teraz bachorze spotka cię to na co zasłużyłaś..." mówił tata, po moim ciele przeszedł dreszcz, a kiedy ogier mnie dotknął, miałam wrażenie że za chwilę przygniecie mnie do ziemi. Zerwałam się szybko do ucieczki. "Potknij się! Zasługujesz by cierpieć!" zadudniło mi aż w głowie. "Sama go wściekłaś, teraz będzie jeszcze brutalniejszy, zobaczysz! To twoja wina..." przyspieszyłam, panicznie rozglądając się za kryjówką, on tu biegł i wołał za mną zagniewany.
- Wracaj! Nie zrobię ci krzywdy - przez chwilę słyszałam łagodny głos, by potem usłyszeć wrzaśnięcie. Znów popędziłam na przód, w stronę gór, tam będę gdzieś bezpieczna. Ogier się zaśmiał, niczym mój ojciec, właściwie to był głos mojego ojca, nie mogłam odróżnić kto tak na prawdę się śmieje. Wbiegłam w ślepy zaułek.
- Spokojnie mała - biały zaczął do mnie podchodzić ostrożnie, jego wyraz pyska momentalnie wykrzywił się w szyderczym uśmiechu. Zapłakałam, kopiąc tylnymi kopytami o ścianę, a potem przednimi drapiąc w nią. Krzyknęłam na cały głos, jak mnie złapał, wprost do jego ucha, ale to było niechcący. Puścił, bałam się że teraz zacznie mnie za to bić. "Głupia, teraz nie będziesz mogła mówić, słyszysz?! Już on ci wyrwie ten niewyparzony język!" wrzasnął tata. Wbiegłam w szczelinę, zdawało mi się że ktoś stał przed nią, ale ja i tak wcisnęłam się do środka.
- Wyłaź stamtąd - usłyszałam głos klaczy, wyciągnęła mnie na zewnątrz siłą, blokując mi sobą szczelinę, próbowałam się przepchnąć w płaczu. Przytrzymała mnie przy ziemi, zmuszając bym leżała. Szarpałam się, odwracając się wciąż do tyłu. Klacz nagle ukryła mnie za sobą, na widok białego ogiera.
- Czego tu szukasz Snow? - spytała, znalazłam się przy szczelinie, więc od razu w nią weszłam przyciskając się najgłębiej jak się tylko da.
- Źrebak mi uciekł...
- Jaki źrebak?
- Czenzi.
- Pobiegła tam - klacz wskazała mu kierunek w prawo, a ja już prawie przecisnęłam się do samego końca. "Wiesz dlaczego ci pomogła? Sama chce się trochę poznęcać!" tata zaśmiał się głośno, aż zabolała mnie głowa, było zbyt ciasno bym mogła ją wsunąć w przednie nogi.
- Mówiłam żebyś stamtąd wyszła! - klacz wyciągnęła mnie brutalnie na zewnątrz.
- Nienawidzę jak ktoś narusza to miejsce, zrozumiałaś? - jej wzrok jeszcze bardziej mnie przeraził. Dotknęła mnie pyskiem, który wybrudził się moją krwią, skuliłam się cała.
- Zraniłaś się...
Po ziemi przeszedł jakiś cień, zmierzając do mnie, krzyknęłam przerażona, oczy klaczy świeciły na czerwono. Wszedł we mnie, nie mogłam się poruszyć, wyszedł równie szybko. Klacz przysunęła mnie do siebie: - Nie masz rodziców prawda?
Od Rosity
Czekałam już kilka minut, miałam nadzieje że wróci, że się pojawi. Umierałam już prawie ze strachu, w końcu wyszłam znów z jaskini, musiałam uciekać, do puki oni tu są.
- Rosa... - usłyszałam szept Pedro, dostrzegłam go za drzewami: - Tędy... Nie ma ich... - zaczekał na mnie.
- Gdzie byłeś? - spytałam wystraszona.
- Musiałem się rozejrzeć, szybko... - zaczęliśmy biec, głównie w miejscach mocno porośniętych mchem, to utrudniało bieg, ale jednocześnie mogliśmy się poruszać prawie bezdźwięcznie.
- Nic nie mówiłeś... - wyszeptałam z wyrzutem, jednak mocno ukrytym na tle lęku.
- Nie mogłem ryzykować, teraz też nie... Musimy być cicho... - Pedro złapał mojej grzywy, nie puszczając jej już wcale. Wybiegliśmy w końcu z lasu, ruszając w stronę domu, już poznawałam te tereny. Z powrotem zebrało mi się na płacz. Miałam przed oczami tamtą klacz, której nie pomogłam, uciekłam zostawiając ją na pewną śmierć, nie mogłam tego zapomnieć.
Od Czenzi
Cały obraz latał dookoła, łkałam mocno, próbując się wyszarpać.
- Jedź, to ci pomoże - klacz wepchnęła mi kolejną garść ziół do pyska, były okropne w smaku i powodowały coraz gorsze wirowanie obrazu, do tego czułam się zdezorientowana, zapomniałam co tu robię. A głos w mojej głowie stał mi się obcym, jednak coś mi podpowiadało by uciekać. Klacz mnie związała, co zauważyłam dopiero teraz.
- Wszystko będzie dobrze, tylko zaśniesz... - uspokajała mnie, nie mało że wszystko wirowało to było coraz ciemniejsze, nie pozwalała mi wypluć tych ziół, musiałam zjeść je do końca, przytrzymywała mój pysk, abym je połknęła. Zapłakałam, próbując utrzymać ciężkie powieki.
- Nic się nie bój, za niedługo się obudzisz, słowo - klacz przyłożyła do mnie swój pysk, zmęczona zamknęłam oczy, usypiając.
Od Rosity
Przekroczyliśmy granice, w końcu byliśmy w domu. I mogłam na spokojnie obejrzeć obrażenia Pedro. Miał kilka otarć, ran i kulał, wyglądało to na typowe ślady po walce.
- Jesteś ranny... - odezwałam się zmartwiona, a jednocześnie zmęczona.
- To nic, najważniejsze że nic ci się nie stało - przytulił mnie do siebie mocno, zrozumiałam że przestałam już odczuwać przed nim strach, sama się w niego wtuliłam, roniąc łzy. Nareszcie mogłam przyznać że ufam mu w pełni.
- Ja... Ja zostawiłam klacz... Na łasce Bilberry'ego, nie miałam odwagi jej pomóc... - spojrzałam mu w oczy, musiałam to z siebie wyrzucić.
- Była obca?
Przytaknęłam, Pedro ulżyło, w ogóle się tym nie przejął: - Zapomnij o niej i tak byś jej nie uratowała, to na pewno była pułapka... Dobrze zrobiłaś.
- Nie mów tak... Gdybyś widział jej wzrok i to... On ją zabił...
- Widocznie tak musiało być - próbował mnie przekonać, że nic takiego się nie stało, ja czułam inaczej i wiedziałam że będzie mnie to dręczyć do końca życia. Nie miałam jednak siły by się spierać, nie podobało mi się jego podejście, nie tego oczekiwałam...
- Mogłam chociaż spróbować ją uratować... - dodałam jeszcze.
Doszliśmy nad wodospad, byłam tak zmęczona że jak tylko się położyłam to zasnęłam, Pedro tymczasem obmywał ranny, ja też miałam chociaż napić się wody, ale nie zdążyłam.
Od Shanti
- Martwię się o Czenzi... Co jeśli Snow jej nie upilnuje? - przerwałam ciszę, czekałam tu z Szafirem od kilku godzin na pojawienie się Damu, nie wracała. Nirmeri też gdzieś przepadła, niepokoiłam się już. Dobrze że chociaż wiedziałam że Azura i Saf bawią się z źrebakami. Że były tam bezpieczne. Szafir przesunął lekko głaz blokujący wejście do małej jaskini. Sprawdził czy jest tam cała czwórka i z powrotem go zasunął. Opierałam się o skałę, nie mogąc już ustać, ale nie miałam zamiaru leżeć, chciałam by odleżyny mi się choć trochę zagoiły. Gdzieś w lesie usłyszałam głosy, ucichły, a w naszą stronę ktoś się zbliżał.
- Szafir? Shanti? - Nirmeri wyszła za drzew, niosąc coś na grzbiecie: - Wybaczcie... Ja musiałam poszukać składników na... Lekarstwo dla tej mrocznej...
- Jej nie ma - odpowiedział Szafir: - Z kim rozmawiałaś?
- Sama do siebie - odpowiedziała szybko, jakby nauczyła się tego na pamięć.
- Co tu robisz? - Nirmieri spojrzała na mnie pytająco.
- Pomagam Szafirowi, a raczej próbuje pomóc, namyślamy się co zrobić z tymi źrebakami...
- Shanti się zna na źrebakach, więc pomyślałem że coś wymyśli - wtrącił Szafir.
- Aż tak się nie znam... A na pewno nie na tych mrocznych.
- Jak wróci Damu to już na pewno coś wymyślimy.
- Może już dawno powinniśmy jej szukać...
- Ona nie może się przemęczać, nie w tym stanie - odezwała się Nirmeri, jakby z lekka zmieszana. Zauważyłam że patrzy kontem oka do tyłu.
- W jak bardzo poważnym stanie jest?
- Ja... Nie... Znaczy... - zamilkła, błądząc dookoła wzrokiem: - Powinna leżeć.
- Mówiłaś że może wstać - stwierdził Szafir.
- Pomyliłam się...
- Musisz ją znaleźć, my popilnujemy źrebaków, nie powinny być zamknięte - powiedziałam, Szafir mi przytaknął i odbiegł. Nirmeri wpatrywała się w ziemie.
- Coś się stało?
- Nic, nic takiego...
Od Rosity
Po woli się rozbudzałam, nie otwierałam jeszcze oczu, chcąc pospać nieco dłużej. Przy Pedro spało mi się tak przyjemnie, mimo śniegu i zimnego wiatru, czułam że jest obok, jego ciepło i to że jestem z nim bezpieczna. Nagle poczułam się tak jakby ktoś mnie obserwował, a potem miałam wrażenie że stoi nade mną, nie słyszałam kroków, ale i tak się wystraszyłam. Otworzyłam oczy z myślą że znów mi się wydaje. I niemal krzyknęłam, widząc przed sobą klacz, Ignis.
- Nie za zimno? - spytała z irytacją, przeszkadzało jej że tu jesteśmy. Podniosłam się z ziemi, na półprzytomna, w końcu był środek nocy. Feliza obróciła się do mnie przodem, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem.
- Wodospad jest dla wszystkich...
- Cudownie - parsknęła ironicznie: - To nic że jest zimno, to wam przecież nie przeszkadza, nie możecie jak inne konie spać w jaskini? A może chcesz doprowadzić matkę do zawału? Wszędzie cię szuka, ciebie i twojej siostry...
- Co ty kombinujesz? - zmierzyłam ją wzrokiem, denerwowała się czymś, ewidentnie chciała abym stąd poszła, pewnie wraz z Pedro. Wypuściła aż z chrap powietrze i podrzuciła ogonem. Mój wzrok powędrował na jej grzbiet, nim się obróciła, zauważyłam źrebaka.
- Co mu zrobiłaś?
- Wiedziałam... - parsknęła, następnie unosząc głos: - Nie twoja sprawa.
- To... Czenzi?
- Och! - uniosła łeb do góry, teraz zachowując się jak Ignis, udawała. Zorientowałam się po tym, że Pedro się obudził.
- Pomogłam jej i zamierzam ją przygarnąć - wyjaśniła.
- Ty? - Pedro był zaskoczony: - Ty i źrebie, wolne żarty - zakpił z niej. W Felizie aż się zagotowało, ale dobrze grała swoją rolę, obojętnej na jego uwagi.
- Pójdę już... - chciała mnie ominąć, stanęłam jej na drodze.
- Oddaj tą klaczkę Shanti, ona lepiej sobie poradzi...
- Dobrze wiesz że to nie o to chodzi - powiedziała półgłosem, chyba żeby Pedro nie usłyszał.
- Ty nie masz żadnego doświadczenia... - wtrącił się Pedro.
- A skąd możesz to wiedzieć?! - uniosła na niego głos, patrząc też na mnie przez chwilę ostrzegawczo, zrozumiałam o co jej chodzi, groziła mi w ten sposób.
- Odniosę ją więc... - skłamała idąc dalej.
- Mógłbyś... Zostawić nas same? - zwróciłam się szybko do Pedro.
- Znowu chcesz być sama?
- Ja... Wolę z nią porozmawiać jak klacz z klaczą - wymyśliłam na poczekaniu, biegnąc śladami Ignis. Szybko ją dogoniłam, leżała już przy małej, która właśnie się wybudzała, miała lekki, nietypowy dla niej uśmiech na pysku.
- Znowu ty? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- Co jej zrobiłaś?
- Nic ci nie powiem, idź stąd, bo za chwilę... - przerwała gdy klaczka zakasłała, otwierając oczy i rozglądając się zdezorientowana. Wyczułam u niej coś dziwnego, ale nie umiałam tego określić.
- Już dobrze mała... - Feliza wtuliła w nią głowę, zachowywała się dziwnie: - Uderzyłaś się w głowę, pamiętasz? - skłamała.
Mała ze strachem w oczach pokiwała że nie, a jednocześnie ze łzami. Ignis przysunęła ją bliżej siebie.
- Zmarzniesz... Co tam robiłaś? Dlaczego poszłaś w góry? - zadała kolejne pytania, a mała jeszcze bardziej się wystraszyła i zmieszała.
- Dolly... - szturchnęła ją lekko.
- Dolly? - powtórzyłam za nią, spojrzała na mnie krzywo: - Ani słowa... - zagroziła.
- Ona nie... - przerwałam, gdy wstała gwałtownie odpychając mnie tak mocno że poleciałam na ziemie, przycisnęła mnie do niej kurczowo.
- Nie zastąpi ci córki, nikt jej nie zastąpi, po za tym... - szepnęłam, ale mi przerwała, pochylając się nad moim uchem.
- Dolly znów żyję? Może i żyję, ale to już nie jest moja mała Dolly, to co z niej zostało to tylko nic nie warta klacz, odrodziła się jako demon, a nigdy nie była w nim w pełni... Nie taką Dolly pragnęłam odzyskać! Więc teraz się nie wtrącaj! Bo cię zabije! - przycisnęła mocniej, aż zabolało, targała nią rozpacz i gniew, frustracja.
- Skończyłyśmy rozmowę - puściła, wracając do Czenzi i ignorując mnie zupełnie, pomogła małej wstać i dokądś z nią wyruszyła.
- Co ona ci zrobiła?! - zawołał Pedro, już tu biegł, pewnie poszedł moim śladem.
- Nic... Miałyśmy małą sprzeczkę, nie ważne - chciałam już wrócić do jaskini.
- Groziła ci, widziałem jak coś szepcze ci na ucho... I jak cię przewróciła! - mówił zagniewany.
- To nic takiego...
- Nic?! Nie pozwolę by tak...
- Pedro - przerwałam mu: - Nie chcę żebyś mnie tak traktował... Ciągle się mną opiekował jak...
- Wybacz - tym razem on przerwał: - Ale ja okropnie się boję, że... Mógłbym... Cię stracić - przytulił mnie lekko do siebie. Uspokoiliśmy się oboje, dotknęłam delikatnie jego szyi, podnosząc wzrok do góry i patrząc mu w oczy.
- Chyba jestem już gotowa...
- Gotowa? Na co? - spytał zmieszany.
- Żeby powiedzieć "tak" i... - zamilkłam już prawie się zniechęcając. W jednym momencie chciałam pokonać cały strach, muszę go pokonać, zwłaszcza po tym co się wydarzyło. Może uda się tym sposobem...
- I? - dopytał gdy milczałam, uśmiechał się do mnie, ucieszony i podekscytowany. Ja wykazywałam mniejszy entuzjazm, przez lęk, który nie pozwolił mi się w pełni cieszyć z tej chwili.
- Spędzić z tobą noc... Bardzo blisko, bardzo... Wiesz co mam na myśli? - pochyliłam lekko uszy, zarumieniłam się.
- Na... Na prawdę? Ale to... - wahał się.
- To nic... - przerwałam mu.
- To... Ja nie wiem... Co powiedzieć... Trochę tak... To sen? - zestresował się trochę, może przez to że ja także byłam spięta. Uśmiechnęłam się lekko: - No chodź... - poszłam w stronę łąki, teraz nikogo tam nie było, idealna pora.
- Zaczekaj, najpierw... - zatrzymał mnie, z nieco większym stresem: - Czy zechciałabyś... zostać moją partnerką? - zapytał, uśmiechnęłam się znów.
- Przecież już mówiłam głuptasie...
- Tradycja musi być... - zażartował.
- Tak Pedro... - wtuliłam się w jego grzywę, jednocześnie pyskiem dotykając jego szyi, przymrużyłam lekko oczy, czułam jak obejmuje mnie głową. Jak muska po grzbiecie i boku. Otarłam się o niego głową, z każdą chwilą posuwaliśmy się coraz dalej. Było mi coraz mniej przyjemniej, bo przyjemność zastępował strach, ale uparłam się, lecz kiedy zaczęłam cała drżeć, nie mogąc tego powstrzymać, Pedro przerwał.
- W porządku? - spytał zmartwiony.
- Zimno mi... To wszystko... - skłamałam, tak na prawdę z wrażenia było mi gorąco. Mimo że wokoło leżał śnieg i przewiewał zimny wiatr. Kontynuowaliśmy pieszczoty, aż w końcu wspiął się subtelnie na mój grzbiet, nogi mi się lekko ugięły. Zamknęłam oczy, starając się uspokoić. Serce waliło mi jak młot, nie byłam w stanie się rozluźnić, zmusiłam się jednak by stać spokojnie. Pedro na szczęście niczego nie zauważył, ani mojego lęku, ani paniki, którą w sobie zdusiłam.
- Kochanie... - obudził mnie Pedro, pierwszy raz się tak do mnie zwrócił, otworzyłam zaspana oczy, trochę nieświadoma co robiliśmy, może przed godziną.
- Już świta... Lepiej stąd chodźmy, nim zbierze się tu stado - podniósł się z ziemi. Przytaknęłam, nadal zaspana, czułam jego szczęście, nic dziwnego, sama też starałam się cieszyć, ale dręczyła mnie ciągła niepewność i niepokój. Spoglądałam wciąż na zad, a po moim grzbiecie przechodziły dreszcze.
- Rosa? - Pedro obejrzał się za mną. Chyba zwolniłam kroku.
- Wszystko dobrze? - zbliżył się do mnie, cofnęłam się do tyłu.
- Nie byłaś gotowa... Prawda? - szepnął, oglądając się za siebie czy nikt nie idzie. Miał wyrzuty sumienia.
- To... - nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć: - To nie twoja wina...
- Nie powinienem był ci ulec...
- Przestań - sama się rozejrzałam: - Nic się nie stało... Nie skrzywdziłeś mnie, jasne? - spojrzałam mu w oczy. Zbliżyłam się wtulając się w niego ze strachem, ale to chyba normalne że się bałam...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz