Menu

środa, 17 sierpnia 2016

Ból przeszłości cz.14 - Od Rosity, Damu, Pedro, Shanti

Od Rosity
Oddaliłam się w biegu na tyle na ile starczyło mi sił, dalej już szłam. Nieco się uspokoiłam, przypomniałam sobie od razu słowa Ignis, Bilberry był od niej nieco starszy, więc jakim cudem mógłby ją ktoś skrzywdzić, przed jego narodzinami? Nie miałam teraz głowy by to pojąć, byłam zmęczona. Przystanęłam, czekając na nie i jednocześnie się rozglądają, nie chciałam być dłużej sama, zwłaszcza że nie wiedziałam gdzie jestem. Ignis jakby wiedziała gdzie, bo dotarła do mnie pół godziny później, w południe.
- Gdzie Azura? - zauważyłam od razu brak małej.
- W stadzie, za to my pójdziemy teraz do mojej matki. Nadszedł już czas...
- Co chcesz zrobić? - na pewno nie było to nic dobrego.
- Zabić. A ty lepiej się nie sprzeciwiaj i niczego nie komplikuj, inaczej wszyscy się dowiedzą - spojrzała na mnie znacząco: - O tym co cię spotkało... - zerknęła na mój zad, następnie kontynuowała, patrząc mi prosto w oczy: - Twoje zadanie będzie polegało na odwróceniu uwagi Hiry, niech się oddali od stada, ja tym czasem zbuntuje część koni... Zaprowadzisz ją dokładnie nad przepaść, tam - wskazała mi łbem na wschód. Nie podobało mi się to, nie miałam zamiaru przyczynić się do czyjeś śmierci. Ignis była zbyt zdeterminowana, bym mogła się sprzeciwić. Gdybym to zrobiła, powiedziałaby bez wahania co zrobił mi Bilberry, dlatego nie miałam właściwie wyboru. A gdyby się wszyscy dowiedzieli... Nie wytrzymałabym tego, musiałabym odejść, a nie chcę opuszczać rodziny, stada...
- Przemyśl to, to twoja matka - musiałam chociaż spróbować ją przekonać, tak jak przewidywałam, to nic nie dało. Zignorowała mnie kompletnie, kierowała nią nienawiść i żądza zemsty, której tak od razu nie da się załagodzić.
- Pamiętaj komu zawdzięczasz życie - powiedziała jeszcze nim oddaliła się do miejsca, w którym znajdowało się stado jej matki, jakby nie mało że mnie zmusiła, to chciała mnie jeszcze przekonać.

Wystarczyło napomnieć Hirze, że Ignis chcę się z nią spotkać, na osobności. Od razu mi uwierzyła i zdawało mi się że nie podejrzewała niczego, nawet wtedy kiedy już widziałyśmy obie z daleka przepaść. Tak przynajmniej wskazywał mi na to jej spokój. Nie wytrzymałam już dłużej, nie potrafiłam...
- Ona... Chcę cię zabić - przyznałam półgłosem.
- Wiem... Czekałam aż wróci.
Teraz zrozumiałam. Była spokojna, bo musiała być na to gotowa. Za to ja z każdym kolejnym krokiem miałam wyrzuty sumienia i ochotę do sprzeciwu, mimo wszystko. Nie... Nie zrobię tego, nie muszę słuchać Ignis, nikogo, to wbrew mojej naturze.
- Stój - zatrzymałam Hirę stając na przeciwko niej: - Nie poprowadzę cię na śmierć...
- Mam tylko córkę i nic oprócz niej nie ma już znaczenia, straciłam wszystkich których kochałam... Skoro nie chcesz być w to zamieszana, to wracaj do domu - minęła mnie, idąc bez żadnego strachu na przód.
- A co z twoim stadem?
- Ono już nie ma znaczenia - odparła zupełnie obojętnie, idąc wciąż na przód. Ignis zjawiła się obok przepaści, uśmiechając się do matki. Udawała że cieszy się na jej widok, to była zwykła przykrywka. Kiedy Hira podeszła do niej całkiem już blisko, otoczyły je obie, konie, część ze stada Hiry. Zbliżyłam się, oni i tak nie mieli zamiaru mnie przepuścić, mogłam tylko obserwować.
- Córeczko... - Hira też się do niej uśmiechnęła, tylko że jej uśmiech był prawdziwy i pełen ciepła: - Cieszę się że wróciłaś, że znów cię widzę... - przytuliła ją do siebie, zachowując się tak jakby nic się nie działo.
- Ja się nie cieszę... - Ignis odepchnęła ją od siebie, a jej matka spojrzała na nią z niemą prośbą: - Ignis...
- Nie jestem Ignis, to tylko głupie imię wymyślone przez ciebie! Jestem tą, której zabiłaś córkę, wypaliłaś oczy... Jestem Feliza! Jak byłaś w ciąży pochłonęłam twoją prawdziwą córkę, przejęłam jej ciało, narodziłam się znosząc to wszystko, czekając na ten moment! - wykrzyknęła z nienawiścią, momentalnie wokół zapanowała cisza, byłam bardziej zdziwiona od Hiry, nie licząc też innych koni.
- Za każdym razem jesteś kimś innym, z każdym nowym wcieleniem przeżywasz nowe życie, nie możesz temu zaprzeczyć.
- Nic mnie to nie obchodzi... Te twoje bezwartościowe mądrości - zaśmiała się kpiąco.
- Zapomnij o przeszłości, ja już dawno zapomniałam, jesteś moją córką... Sama wybrałaś taki, a nie inny los.
- Zamknij się! Nie dociera to do ciebie?! Jestem Feliza i jedyny powód, dla którego przejęłam ciało twojej córki to zemsta! - uderzyła ją z całej siły. Kiedy Hira upadła na ziemie, konie nieco się cofnęły.
- Na co czekacie?! - Ignis wrzasnęła na nich.
- Zawsze będę traktować cię jak córkę... Tego już nie zmienisz - Hira podniosła się z ziemi, jak gdyby nie robił na niej wrażenia tamten cios: - Byłaś pewna że cię znienawidzę jak się dowiem? Ja nie nienawidzę własnych źrebiąt... - mówiła patrząc jej w oczy, tymczasem konie otoczyły ją ciasno, a Ignis czy Feliza wycofała się do tyłu.
- Jesteś żałosna...
- Doskonale to rozumiesz prawda? Kochałaś własną córkę...
- A ty mi ją odebrałaś! Zabijcie ją! Urwijcie jej ten łeb! - krzyknęła zagniewana. Hira stanęła dęba, wyszarpując się koniom, odsunęły się od niej kawałek, wahały się.
- Już!
- Zrób to sama! Zabij tak jak cię uczyłam...
Feliza już nie była taka zagniewana, bardziej zdezorientowana. Jednak nawiązała z nią jakąś więź, tak jak córka z matką. Pamiętałam jak Hira ją traktowała, darzyła ją szczególną troską i miłością, ona też musiała to pamiętać. Zaczęła się wahać i na powrót złościć, walczyła z tym co czuła.
- Jak długo zamierzacie tak stać?! Zróbcie co kazałam! - na powrót poczuła gniew i żądze zemsty.
- Czekaj! - tym razem ja przerwałam, wiedziałam że za drugim razem część z grupy koni się nie wycofa.
- Miałaś się nie wtrącać - Feliza zmierzyła mnie wzrokiem.
- Wcale nie chcesz jej zabić...
- Nie możesz wiedzieć... Nie wtrącaj się! - zauważyłam łzy w jej oczach.
- Spokojnie córeczko - Hira podeszła całkiem blisko niej: - Już dobrze...
- Zostaw mnie! - odepchnęła ją brutalnie: - Myślisz że ci wybaczę?! Tylko namieszałaś mi w głowię! Celowo okazywałaś mi te wszystkie uczucia! Żeby mną manipulować!
- Były prawdziwe... - zaprzeczyła Hira. Przytaknęłam ukradkiem, by Feliza wiedziała że to prawda.
- Może nie dam rady cię zabić... Nie teraz... Ale i tak się zemszczę! Wypalcie jej oczy! - złapała mnie momentalnie za grzywę, ciągnąć za sobą. Sama nie obejrzała się do tyłu, ale ja już widziałam jak na Hirę rzuciły się konie, walczyła z nimi, ale było ich za dużo. Starałam się wyrwać.
- Powiem wszystkim, rozumiesz?! Wystarczy jeden zły ruch! - zagroziła mi Feliza, była już na skraju załamania.
- Nie chcesz jej krzywdzić... Dlaczego to robisz? Wbrew sobie...
- Głupio pytasz! Nie daruje jej tego co mi zrobiła! - puściła mnie, zatrzymała się nasłuchując. W oddali dało się słychać krzyki Hiry. Spojrzałam na Felize.
- Przerwij to... - prosiłam: - Ona... Ona była wtedy zrozpaczona po utracie syna, sama wiesz jak to jest...
- Jestem demonem, nikomu nie będę współczuła! - krzyknęła, aż na moment oczy jej rozbłysły czerwienią.

Od Damu
Szafir wrócił, ucieszyłam się na jego widok, byłam pewna że przyprowadził Rositę, w końcu się uśmiechał.
- Będzie ci musiało wystarczyć moje towarzystwo... - stanął obok mnie.
- Nie... nie przypro...
- Niestety, nie znalazłem jej... Przykro mi - położył po sobie uszy, po czym westchnął: - Ale nie pora się załamywać... To bez sensu, spędzić źle ostatnie chwilę.
Łatwo mu mówić, co z moim rodzeństwem? Kogo będą teraz mieli, kto będzie ich chronił i opiekował się nimi? Nie chcę umierać... Nasza przyszłość miała się tu zmienić, uwolniliśmy się od dawnego stada... Miałam teraz to tak wszystko zostawić? Zacisnęłam zęby, z każdą chwilą byłam coraz słabsza. Szafir z lekka krzywą miną, podsunął mi pod pysk martwą wiewiórkę.
- Samuraj chciał być coś zjadła... Ponoć przymierasz głodem..
- My... My wszyscy...
- Nauczą się jeść trawę, Dianie nieźle to idzie, to i reszta...
Jęknęłam, jeżąc z lekka sierść, oni nie mogli tak ryzykować, nie chciałam by mieli problem z furią, co się wtedy z nim stanie? Stado ich nie będzie chciało... W tym momencie usłyszałam wesołe okrzyki na zewnątrz, moje rodzeństwo się bawiło, a przynajmniej dwójka z nich, może i trójka, jeśli zdołali przekonać Lokiego.
- Może wcale nie będziesz umierać, zawsze jest jakaś nadzieja, a wasza rasa jest ponoć... Jak to było? A... Ma dosyć dobrą regeneracje i odporność.
- Chciałam żeby... Żeby Rosita im... Pomogła... - wymamrotałam.
- Ja też mogę.
- Tylko że ty... Jesteś ogierem i... Nie wiem czy... ci uf... ufa...
- Damu... Rozumiem - przerwał, chyba po to bym się nie męczyła: - Możesz mi zaufać, jestem wujkiem dla Saf, to i poradzę sobie z tą czwórką, znajdę im kogoś do opieki. Nie ma co się przejmować na przód.
Łatwo mu było mówić. Nie miałam pojęcia ile jeszcze czasu mi zostanie. Przysunęłam tą wiewiórkę po ziemi, chciałam bynajmniej tak zrobić, skończyło się tylko na lekkim dotknięciu.
- Im... Im się bar... Bardziej... - zakasłałam jednocześnie się dusząc.
- Damu? Damu oddychaj... - Szafir zerwał się na równe nogi. Nim złapałam oddech byłam wyczerpana, przed oczami pojawiała mi się co jakiś czas wszech ogarniająca ciemność.
- Ale mnie przestraszyłaś... Doniosę ziół - wyszedł szybko. Może nie chciał oglądać jak konam? Zasnęłam, z myślą że już się nie obudzę...

Od Pedro
Już od kilku godzin byłem po za granicami. Szafir na szczęście został w stadzie, nie zniósłbym jego towarzystwa. Musiałem ją znaleźć. Miałem nadzieje że jest cała i nikt jej nie skrzywdził, zwłaszcza Bilberry, co jej przyszło do głowy by tak się oddalić? A może...
- Pedro? Co tu robisz? - usłyszałem jej głos. Dochodził z prawej strony, od razu mi ulżyło, odwróciłem się w stronę Rosity.
- Na szczęście jesteś cała... - podszedłem do niej, widząc obok też Ignis.
- Co ty tu robisz? - zmierzyłem ją podejrzliwie wzrokiem.
- Ona... Pomagała mi szukać siostry i przyjaciółki - Rosita mówiąc to oderwała ode mnie wzrok, jakby coś kręciła. Była jakaś dziwna...
- Ignis - odezwałem się ostro, by ta na mnie spojrzała.
- Czego chcesz? - spytała obojętnie, ignorując mnie przy tym.
- Co ty kombinujesz? Czego od niej chcesz? Coś wątpię żebyś pomagała w poszukiwaniach, ty miałabyś komukolwiek pomagać? - ostatnie słowa powiedziałem z kpiną.
- Takie to dziwne?
- Mówiłaś że... No wiesz... Tak po prostu sobie poszłaś nie mówiąc mi ani słowa? - zwróciłem się do Rosity: - Nie ufasz mi?
- Czemu miałaby się przed tobą tłumaczyć? Nie jesteście nawet parą - wtrąciła Ignis, zmierzyłem ją wzrokiem. Chyba coś jej zrobiła, to dziwne żeby Rosa tak milczała i w ogóle była jakaś nieobecna.
- Wyjaśnię ci w domu - odezwała się w końcu.
- Co ona ci zrobiła?
- Nic. Nie potrzebnie się martwiłeś... Chciałam pobyć trochę sama, nie chcę żebyś mnie ciągle pilnował...
- Martwię się o ciebie... To chyba normalne że chcę być obok, przecież wiesz co do ciebie czuje. Zostałaś mi tylko ty, bałem się że...
- Dosyć, rozmawiajcie sobie beze mnie - Ignis oddaliła się od nas. Może i lepiej że zostaliśmy sami. Teraz będziemy mogli porozmawiać w spokoju, bez świadków.
- Ja wiem... Ale... Jakby ci to powiedzieć?... Doceniam co robisz i że się martwisz, ale potrzebuje też swobody, będziesz musiał przywyknąć.
- Możemy chodzić dokąd zechcesz przecież - nie zrozumiałem od razu.
- Po prostu od czasu do czasu będę chciała zostać sama, albo w innym towarzystwie...
Skierowałem uszy do tyłu, nie potrafiłem jej zrozumieć, poczułem się z lekka odtrącony.
- Wiem że chcesz się mną opiekować, ale ja dam sobie radę, sama... Chcę być wolna, a nie wciąż pilnowana...
- Czyli... Nie chcesz być ze mną?
- Chcę, tylko... Chcę być też niezależna...
- Chodzi o Bilberry'ego?
- Nie i nie mów o nim... To już wspomnienie - zbliżyła się do mnie: - Chciałabym żebyś mnie zrozumiał, wciąż jesteś obok... Zniknęłam, a już mnie szukałeś, jakbym ci powiedziała to na pewno też byś mnie szukał, prawda? Nie puściłbyś mnie samej...
- A wiesz dlaczego? Bo on tu jest, gdzieś tutaj... I może cię skrzywdzić, po za tym jest wiele innych niebezpieczeństw, a ja już raz cię straciłem - przytuliłem ją lekko do siebie. Co było złego w tym że byłem wciąż obok? Chciałem ją wspierać, tak jak obiecałem i chronić zarazem. Chciałem być przy niej, wtedy czułem się tak dobrze i wiedziałem że nic jej nie grozi.
- Chyba nie chcesz bym pokonała ten strach... - odsunęła się ode mnie: - Nie możesz wciąż mnie chronić i być obok...
- Rosa...
- Ta podróż dobrze mi zrobiła i... - westchnęła: - Muszę pokonać ten strach, sama...
- O nie nie, nie zostawię cię tutaj. Mówiłem że zrobimy to razem...
- Chcę być sama, wrócę za kilka godzin..
- Nie ma mowy - stanąłem jej na drodze, co jej przyszło do głowy?
- To mi dobrze zrobi... Boję się gdziekolwiek zapuszczać sama, dlatego powinnam to zrobić...
- Ignis ci namieszała w głowie czy jak?
- Przestań mnie w końcu traktować jak kalekę! - niespodziewanie uniosła na mnie głos, nie chciałem się kłócić, ale to zabolało.
- Nigdy cię tak nie traktowałem - krzyknąłbym niemal, ale jako tako się opanowałem, stłumiłem złość w sobie, bojąc się że mógłbym ją zranić.
- A mam wrażenie że jednak tak, uważasz że jak jestem klaczą, to jestem słaba!
- Nie powiedziałem tego...
- Ale tak myślisz! - miała w oczach łzy, ale nie uroniła ani jednej, co ona sobie ubzdurała? A może to ja znów zrobiłem coś nie tak? Nie znałem się zbyt dobrze na klaczach, nie traktowałem ich nigdy poważnie, z wyjątkiem Rosy. Dla niej starałem się jak mogłem i zrobiłbym dla niej wszystko.
- Ja po prostu cię kocham...
- A więc daj mi więcej swobody, wolność zawsze była dla mnie ważna... - powiedziała już spokojniej, wpatrywała mi się w oczy, w końcu z ciężkim sercem, ale zeszedłem jej z drogi.
- Tak jak mówiłam, wrócę za kilka godzin - wtuliła się na szybko w moją grzywę, po czym odeszła z lekkim uśmiechem, patrząc na mnie. Może jeszcze nie znałem jej tak dobrze jak myślałem? Chwila... Nie puszczę jej samej, zaczekam aż odejdzie trochę, a potem będę ją śledził...

Od Damu
- Jesteś pewna? - dobiegł do mnie głos Szafira był mocno stłumiony, ledwo rozumiałam co mówił.
- Tak... To będzie boleć, ale jej pomoże...
- Skąd wiesz?
- Musisz mi zaufać, znam się na tym...
- Wciąż to powtarzasz, a nie jestem pewien...
Spróbowałam otworzyć oczy, jak poczułam nagły, ostry ból w ranie na grzbiecie od razu je rozwarłam szeroko, krzycząc jednocześnie. Zjeżyłam sierść na grzbiecie, czując że ktoś dłubie mi w ranie.
- Przestań! - poruszyłam się gwałtownie. Chciałam ją zrzucić, to była klacz.
- Szafir...
- Przytrzymać? - przycisnął mnie do ziemi.
- Co mi robicie?! - ból był tak silny, chciałam go przerwać, szamotałam się strasznie, próbując ich zaatakować. W końcu ze mnie zeszła, a Szafir mnie puścił.
- Widać, cię nie doceniałem... Niesamowite, kilka dni i od razu odżyła.
- Kilka dni? - spytałam zdezorientowana.
- Tak, byłaś tyle nieprzytomna - odpowiedziała mi jakaś niebieska klacz.
- To ty... - poznałam ją, to ona mnie pytała o niebieskie konie.
- To Nirmeri - przedstawił ją Szafir: - Matka Karyme...
- Szafir... - spojrzała na niego ze strachem.
- I tak by się dowiedziała - zwrócił się do niej i zaraz też do mnie: - Jak się czujesz?
- Lepiej...
- Nirmeri mówi że niedługo dojdziesz do siebie. To kwestia czasu.
- Tylko jak już wstaniesz, to się nie przemęczaj... - dodała Nirmeri, błądząc gdzieś wzrokiem.
- Czegoś nie rozumiem... Ty jesteś jej matką?
- Tą prawdziwą, Shanti przygarnęła kiedyś Karyme, a Nirmeri ją urodziła - wyjaśnił Szafir.
- Tak... A potem porzuciłam... - wtrąciła z lekka łamiącym się głosem i od razu wyszła na zewnątrz.
- Co z moim rodzeństwem?
- Tęsknili za tobą, zawołam ich... - odpowiedział szybko Szafir i wyskoczył z jaskini. Nie mogłam uwierzyć, że żyję, po woli to do mnie dochodziło.

Od Shanti
- Widzisz, nie zrobię ci krzywdy - mówiłam łagodnie do Czenzi, kiedy przestała drżeć i leżała już przy mnie spokojnie. Uśmiechnęłam się do niej lekko. Skupiłam się teraz wyłącznie na niej, Azurą zajął się Snow, próbował z nią porozmawiać, bo obojga nas nie chciała widywać. A z Saf nie było problemu, od czasu do czasu mi pomagała. Czenzi spłoszyła się nagle, nie zdążyłam jej złapać.
- Spokojnie skarbie... - starałam się ją uspokoić, puki jeszcze stała kilka kroków ode mnie.
- Nirmeri? - obejrzałam się za siebie, widząc właśnie ją, niosącą coś w pysku.
- Co to takiego? - dopytałam, położyła to przede mną.
- To coś to to o czym mi wspominałaś, ludzie nazywają to protezą... Udało mi się jakoś to odtworzyć... Spróbujesz wstać, jak już ci to założę...
Upewniłam się że Czenzi nie ucieka, po czym przytaknęłam. Nie spodziewałam się tego.
- Tylko pomóż mi trochę... - Nirmeri wzięła rzecz w pysk, ułożyłam się na boku, by mogła mi ją włożyć na pozostałość nogi, teraz jeszcze musiałyśmy to przytwierdzić i związać. Zajęło nam to kilka godzin, nim związałyśmy to tak by było przytwierdzone sztywno na kikucie. Miałam nadzieje że to coś, zwane protezą będzie skuteczne. Przynajmniej Czenzi okazała trochę ciekawości tym co robiłyśmy. Wreszcie nadszedł moment bym wstała, nie pamiętałam już kiedy ostatnio chodziłam, miałam liczne odleżyny, przez ciągłe leżenie. Najgorzej bolało podczas snu, ale nie narzekałam. Nirmeri pomogła mi wstać. Zakręciło mi się w głowie. Dziwnie się czułam z tą sztuczną nogą, chwiałam się niemiłosiernie, gdybym nie mogła oprzeć się o Nirmeri już dawno bym straciła równowagę.
- Utrzymuje twój ciężar, więc... Na razie jest w porządku... - zrobiła krok na przód: - Po woli...
Nie mogłam się dostosować, nie wiedziałam jak mam w tym chodzić. Zrobiłam jakoś krok, ale przesuwając protezę po ziemi.
- Wyobraź sobie że masz nogę i zegnij ją tak jak normalnie.
Z kikutem było ciężko to zrobić, ale posłuchałam jej rady i nieznacznie, ale wyszło lepiej. Nirmeri ćwiczyła ze mną jeszcze długo i sprawdzała przy okazji czy proteza jest dobra. W pewnych momentach zachowywała się dziwnie, wypatrywała czegoś na niebie czy w kierunku lasu.


Ciąg dalszy nastąpi



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz