Z nieba lał deszcz, byłam cała przemoczona i wciąż szłam przed siebie. Nie mogłam sobie skojarzyć co tu robię, ale jak już znalazłam się w tym miejscu, pełnym ciał, zorientowałam się że to kolejny zły sen. Rozejrzałam się momentalnie, próbując dostrzec syna Zorro, on był w każdym moim koszmarze. Rzuciłam się do ucieczki usłyszawszy jego złowrogi śmiech. Wciąż biegłam spanikowana przez siebie, ale wciąż trafiałam w to miejsce, nie mogłam się z niego wydostać, obojętnie w jaką stronę bym nie pobiegła. Zatrzymałam się w końcu, zrozumiawszy że to bez sensu. Nie wydostanę się stąd.
- No dalej! Gdzie jesteś?! Skończymy już ten głupi sen! - wykrzyknęłam, z łzami w oczach, dobrze wiedziałam że nie chciałam tego przeżywać, nawet kiedy byłam świadoma że to nie dzieje się na prawdę. Wolałam jednak to, od czekania i nieustannego błądzenia. Nagle na horyzoncie pojawiła się jakaś tajemnicza postać, domyśliłam się że to on. Czekałam aż się zbliży i wtedy jak zwykle obudzę się z krzykiem. Postać z każdym krokiem, stawała się coraz wyraźniejsza, w jednej chwili zobaczyłam że to Karyme, nie on. Sama zaczęłam iść w jej stronę. Nie wyczuwałam jej emocji, jakby ich nie miała, a jej obojętny wyraz pyska przyprawiał mnie o dreszcze i jej oczy w których odbijał się widok ziemi zewsząd zalanej krwią. Obejrzałam się do tyłu, ale to co zobaczyłam w oczach przyjaciółki, nie mogło być odbiciem tego co widziała za mną.
- Dlaczego mi nie pomogłaś? Dlaczego? - usłyszałam jej szloch, jak ponownie na nią spojrzałam, zamiast niej, zobaczyłam lód, który pokrył mnie całą, tym samym zabijając.
Przebudziłam się momentalnie, nie mogąc przez chwilę złapać oddechu. Szybko rozejrzałam się wokół, nikogo tu nie było. Uspokajałam się przez chwilę, myślami będąc przy przyjaciółce, zastanawiałam się gdzie teraz jest i co się z nią w ogóle dzieje. Co miał oznaczać ten sen? Już chciałam wstać, ale zobaczyłam przed sobą gałązkę, a na niej jakieś czarne, w kształcie kuli, owoce i o dosyć apetycznym zapachu. Pewnie prezent od Pedro. Uśmiechnęłam się lekko na samą myśl, częstując się nimi.
Wyszłam z jaskini, a przy wejściu czekała mnie kolejna niespodzianka, tym razem soczyste jabłka. Pochyliłam głowę, rozglądając się za Pedro jednocześnie. Byłam ciekawa dalszych niespodzianek. Wzięłam tylko jedno z jabłek, jedząc je ob drogę na łąkę, tym razem napotkałam ścieżkę z kwiatów o różnych barwach i co jakiś czas leżących przy nich czarnych owoców, które szczególnie mi zasmakowały, więc nie odmówiłam sobie postojów by je trochę pojeść. W ten sposób doszłam gdzieś w pobliże wodospadu. Nadal nigdzie nie zauważyłam Pedro, ale za to w krzakach dostrzegłam kolejne przekąski i kwiaty.
- Podobało ci się? - tam właśnie się chował.
- Co ci przyszło do głowy? - spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem.
- Chciałem tylko zobaczyć twój uśmiech - włożył mi żółty kwiat w grzywę, pochyliłam głowę, by przykryć grzywką rumieńce. Wyczułam u niego zakłopotanie i stres, jakby chciał mi coś wyznać. Zaniepokoiłam się nieco, nie pokazując tego po sobie.
- Chodźmy na plaże - zaproponował.
- Pościgamy się? - wystartowałam przed nim, kwiat który zdobił moją grzywę wypadł mi po drodze. Pedro dość szybko mnie dogonił, przyspieszyłam uśmiechając się figlarnie, kiedy został z tyłu. Biegliśmy po piasku, później po brzegu morza. Aż wreszcie kłusowałam i galopowałam już obok niego, wygłupiając się nieco i zaczepiając go co chwilę. Popychaliśmy się dla zabawy na boki, śmiejąc się przy tym. Robiliśmy to coraz mocniej, z zamiarem wrzucenia kogoś z nas do wody. Pedro się to udało, a gdy wpadłam z dosyć dużym pluskiem do morza, zaczął podążać w jego głąb skokami, przemierzając wodę. Podniosłam się, podążając za nim.
- Nie boisz się że tam będzie głęboko? - spytałam.
- To nic, w razie czego cię uratuje - zapewnił, z lekkim uśmiechem.
- Zobaczymy kto kogo będzie ratować - spojrzałam na niego chytrze, chyba już zapomniał o mojej mocy związanej z wodą. Wkrótce straciliśmy jakikolwiek grunt pod nogami, zaczęliśmy wypływać na głębinę. Już od dłuższego czasu nie czułam się tak wspaniale, nie czułam tej wolności i to obok niego. Nie bałam się zupełnie że utoniemy, nawet o tym nie myślałam. Nigdy nie odpłynęłam tak daleko od brzegu. To było coś nowego, jak mogłam zapomnieć o swojej ciekawości świata, o radości z nowych, nieznanych dotąd rzeczy, o pragnieniu przygody?
- Może teraz już zawracajmy, co? - Pedro się zatrzymał, sam był w doskonałym nastroju: - Musimy mieć siłę by dopłynąć z powrotem.
- Dopłyńmy do tej małej wysepki w oddali, co ty na to? - rzuciłam mu wyzwanie, wahał się przez chwilę.
- To niebezpieczne...
- Tak? I co z tego? Boisz się?
- Ja? Ja niczego się nie boję.
- Ja także - i tak zaczęliśmy płynąć w stronę piaszczystej wysepki. Na prawdę była daleko, po kryjomu użyłam mocy, choć miałam wrażenie że Pedro o tym wiedział, bo zerknął na mnie kiedy odczuliśmy mniejszy opór wody. Do tego zmusiłam prądy morskie i wiatr, by popchnęły nas w stronę wysepki. Kosztowało mnie to dużo energii, ale praktycznie teraz nie musiałam przebierać nogami by płynąć.
- Wiesz że mogliśmy utonąć? - Pedro pierwszy wyszedł na brzeg.
- Więc dlaczego zgodziłeś się płynąć? - mi było już nieco trudniej, ale nim podszedł mi pomóc, wydostałam się na brzeg, otrzepując się już z wody.
- Zaufałem ci.
- Pamiętałeś o mojej mocy, co?
- To też - przyznał się niechętnie, sam się otrzepał, trzymając ode mnie dystans, by mnie nie ochlapać. Zmęczona położyłam się na piasku, Pedro dołączył do mnie. Oboje zorientowaliśmy się że słońce już zachodzi za horyzont.
- Rano pozwiedzamy wyspę - zerknęłam do tyłu, Pedro przytulił się do mnie, ułożył się tak że osłonił mnie od wiatru, który nagle się zerwał.
- Twoi rodzice nie będą się martwili?
- Możliwe że tak... Ale nie będzie nas tylko jeden dzień - wtuliłam się w jego grzywę, czując nieprzyjemny chłód. Rodzice może nawet nie zauważą mojego zniknięcia, wszyscy są zajęci poszukiwaniami Majki, ja chyba też powinnam im pomóc? Tylko że tam po za granicami może być... Wolałam teraz o nim nie myśleć, zwłaszcza że byłam tu sama, z Pedro.
- Wrócimy krótszą drogą? - zapytałam, by zagłuszyć myśl, rozmową.
- Czyli jednak jest krótsza?
- Tak - nie wspomniałam mu że jak dopłyniemy będziemy musieli przejść obok gór, w sumie to nigdy nie byłam w tej nabrzeżnej części gór. Tak więc droga stąd do Zatopi mogła być krótsza, ale kto powiedział że bezpieczniejsza.
Przebudziłam się już nad ranem, wszędzie było jeszcze ciemno. Zerknęłam na Pedro, spał w najlepsze, z głową opartą na moim grzbiecie, moją uwagę przykuł jego naszyjnik. Ten sam co mi podarował, ten sam który odebrał mi syn Zorro. Złe wspomnienia ponownie powróciły, nie znosiłam tego. Podniosłam się ostrożnie by się przejść i nie myśleć o tym co się wtedy wydarzyło. Było to tak dawno, powinnam była już zapomnieć.
- Rosa? - usłyszałam za sobą głos Pedro, a jednak musiałam go obudzić.
- Postanowiłaś pójść beze mnie pozwiedzać wyspę? - podniósł się z ziemi, podchodząc z boku.
- Jest jeszcze późno, nie chciałam cię budzić.
- Jakie tam późno? Z ojcem wstawałem o takich porach jak byłem mały i wyruszaliśmy w podróż.
- Więc...
- Idziemy?
- Tak - przytaknęłam, będąc jeszcze w własnych myślach, ilekroć te wspomnienia do mnie wracały, zawsze odczuwałam lęk, najgorsze że przed Pedro, jakby miał mnie skrzywdzić, a wiedziałam że nigdy by tego nie zrobił. Poszliśmy z wolna w głąb wysepki, już stąd było widać jej granice, tak była mała. Wokół był sam piasek, tak jakby wysepka była jedną, dużą plażą.
- Wiele to tu nie ma do zwiedzania - przerwał przedłużającą się już ciszę Pedro.
- Fakt.
- Jesteś jakaś nieswoja - zauważył.
- Dlaczego?
- Takie mam wrażenie - wtulił łeb w moją grzywę, wzdrygnęłam się zupełnie nie spodziewając się tego, wolałam żeby teraz mnie nie dotykał.
- Wracajmy może już do domu - zaproponowałam, odsuwając się od niego.
- Pobiegamy? - Pedro już mnie minął kłusując w stronę brzegu. Sama zaczęłam biec, ścigaliśmy się aż pod same morze.
- Stamtąd dopłyniemy do Zatopi - wskazałam mu łbem, dotrzymując mu przez chwilę tępa, by potem go wyprzedzić. Wskoczyłam pierwsza do wody. Niemal od razu usłyszałam plusk z tyłu. Obejrzałam się tylko raz, by sprawdzić czy za mną płynie.
- Dotrzemy tam przed świtem, w takim tempie - zawołał z tyłu.
- Wątpię, za chwilę wzejdzie słońce - drogę przysłoniła nam mgła, a za nią wyłoniły się mniejsze góry i to przy samym brzegu, wiedziałam już że będziemy musieli choć trochę się powpinać.
Pedro przemierzył góry całkiem sprawnie, pewnie miał doświadczenie z licznych podróży z ojcem. Ja nie byłam dużo gorsza. Przez góry to on prowadził. W południe znaleźliśmy się obok wodospadu. Zmęczenie zrobiło swoje i pierwsze co to napiliśmy się wody. Pedro stał jakiś zamyślony, znów się stresował, przez co i ja odczuwałam niepokój. Ponownie zbierał się w sobie, próbował uspokoić.
- Wiesz, ja... - zaczął.
- Przygotowałem to wszystko... Te kwiaty i owoce, bo... - zamilkł przestraszony najpewniej mojej reakcji, zaczęłam się domyślać o co chodzi, a jego emocje jeszcze bardziej mnie w tym upewniały. Chciałam mu przerwać, by do tego nie doszło, ostatecznie tego nie zrobiłam. Był zbyt pewny by teraz się zawahać.
- Chciałem ci wyznać że... Że... Cię kocham - ostatnie słowa wypowiedział, patrząc mi głęboko w oczy, po czym dokończył już na jednym wdechu: - I spytać czy nie zostałabyś moją partnerką?
Spodziewałam się tego, a i tak doznałam szoku, wpatrywałam się w niego zastanawiając się czy to się dzieje na prawdę. I co ja miałam teraz zrobić? Zwyczajnie się bałam, co będzie jak się zgodzę? Miałam wrażenie że to za wcześnie, nie czułam się przy nim tak pewnie jak kiedyś, kochałam go i jednocześnie bałam się że mnie zrani, że skrzywdzi... A co jeśli zechciałby mieć ze mną źrebaki? Ja nie chciałam, nie chciałam przeżywać tego samego co z synem Zorro, wiedziałam że to absurdalne, Pedro byłby delikatniejszy i nie zmusiłby mnie do tego wbrew mojej woli... A co jeśli się myliłam? A moje odczucia są złudzeniem? Przecież go kochałam, mogłam nieświadomie negować pewne rzeczy, ale wyczuwanie emocji jeszcze mnie nie zawiodło.
- Rosita?... - Pedro był autentycznie przerażony, kiedy tak milczałam, nie odrywając od niego wzroku, zrobiło mi się słabo, w głowie miałam same złe wizje przyszłości, jak bardzo się starałam, tak nie mogłam powstrzymać złych myśli. Stłumić tych wszystkich obaw, odsunęłam się nawet od niego nieświadomie, dopiero teraz to zauważając.
- Myślałam że... - zaczęłam drżącym głosem, tak bardzo nie chciałam go zranić, szybko jednak się otrząsnęłam: - Jesteśmy przecież przyjaciółmi, skąd to pytanie? - odwróciłam głowę, mając w oczach łzy.
- Mam rozumieć że mnie nie kochasz? - spytał na wpół załamany, mogłam go teraz tylko dobić. Spłynęła mi łza po policzku.
- Czy kiedykolwiek dałam ci do zrozumienia że jest inaczej? Przyjaźnimy się i...
- Rozumiem - przerwał załamany i odszedł, nawet nie oglądając się do tyłu. Tymczasem ja zawróciłam, zatrzymałam się gdzieś w górach, tylko po to by zostać tam zupełnie sama, pozwalając wypłynąć łzą.
Od Szafira
Dosłownie przed chwilą dowiedziałem się o odejściu Karyme. Musiałem ją znaleźć. Jak Shanti mogła jej pozwolić odejść? Ledwo wyruszyłem przez las, a już słyszałem odgłos łamanych z impetem gałęzi, czyżby jakiś wariat? Poszedłem tam zaciekawiony. Jak już znalazłem się na miejscu to się uspokoiło, zobaczyłem połamane gałązki czy nawet grubsze gałęzie, i zdartą korę, a jeszcze dalej Pedro stającego przodem do drzewa i opierającego na nim głowę, wręcz ją do niego przyciskał.
- Czyżby cię Rosita spławiła? - zażartowałem, a może zgadłem? Niech wie jak się czułem.
- Lepiej stąd idź - zagroził, gdy na mnie spojrzał, zobaczyłem... Łzy?
- Co ty... Płaczesz? - byłem nieźle zaszokowany. Nie sądziłem że z niego taki mięczak.
- Mówiłem żebyś stąd poszedł! - zaszarżował na mnie, ledwo co odskoczyłem. Pedro natomiast zderzył się z drzewem, bo nie zdążył zahamować. To musiało nieźle boleć. Aż się skrzywiłem. Jak tylko się podniósł mogłem dostrzec że ma pobijaną głowę, z której ciekła lekko krew.
- Nieźle zaszalałeś, co się stało? - no może zrobiło mi się go żal, może. Musiało się stać coś poważnego że tak szalał.
- Chcesz wiedzieć co?! Chcesz?! - krzyknął, tupiąc przednią nogą, wyrył w ziemi sporą dziurę i zniszczył przy okazji też mech.
- Tak - obserwowałem go, w razie czego.
- Wyznałem jej że ją kocham, a ona... Ona powiedziała że jesteśmy tylko przyjaciółmi... Tylko! - wrzasnął, a w jego oczach pojawiły się łzy, uderzył gwałtownie w ziemie, aż mech poleciał w powietrze, prosto na mój pysk. Trzepnąłem głową by go zrzucić.
- No widzisz? Najwyraźniej wybrała mnie - stanąłem dumnie, zraz też przypominając sobie o Karyme. Powinienem chyba którąś z nich wybrać? Nie mogłem mieć obu, chyba że... Pedro wykorzystał chwilę i uderzył mnie z całej siły.
- Hej! - parsknąłem zrywając się z ziemi, zdążył mnie przewrócić, ale już za drugim razem sam go powaliłem, kopaliśmy się i gryźliśmy, wciąż okładając ciosami. Nie byłem zachwycony tą walką, ale nie zamierzałem się wycofać, miałem swój honor i o honor będę walczył, nie pozwolę się pokonać byle mazgajowi.
Od Damu
- Damu... Hej... Damu obudź się... - Samuraj szturchał mnie i to chyba od jakiegoś czasu, w końcu otworzyłam oczy.
- Upolowałem coś dla nas... - wskazał pyskiem na wiewiórkę leżącą pod jego kopytami, uśmiechnęłam się na siłę.
- Będziesz dobrym... Łowcą - głos mi słabł, byłam osłabiona i ciężko ranna, teraz to do mnie dotarło, że mogę z tego nie wyjść.
- Zjedź - podsunął mi pod pysk martwą wiewiórkę. Już od kilku dni niczego nie przełknęłam, oni również. Wolałam żeby Samuraj podzielił się z rodzeństwem.
- Wy pewnie... - zacisnęłam zęby z nagłego bólu: - Idź po.. Po kogoś... - powiedziałam ledwo, nie mogłam dłużej tu leżeć, gdyby nie rodzeństwo, to byłabym tu w zupełniej samotności, bez niczyjej pomocy. A zioła do których się niedawno przekonałam już mi nie pomagały.
Od Pedro
Znów przegrałem i to na dodatek z tym... Nie ważne, gdyby nie to że myślami wciąż byłem gdzieś indziej, ten cwaniak by nie wygrał.
Do stada wróciłem o zmroku, jak tylko wszedłem do jaskini, zauważyłem że nie ma Rosity. Musiałem jej poszukać. Czemu, głupi zostawiłem ją sam? Na szczęście, znalazłem ją między wodospadem, a górami. Spała, zapłakana, miałem ochotę położyć się obok, ale zobaczyłem że Rosa się strasznie męczy przez sen. Nogi jej drżały, a oddech był nierównomierny, mamrotała coś w stylu "nie nie". Obudziłem ją ostrożnie. Przez krótką chwilę patrzyła na mnie przerażona, po czym odwróciła wzrok, pochylając, zaspana głowę.
- Przepraszam, za wszystko... - położyłem po sobie uszy.
- Co? - spojrzała na mnie.
- Za to co zrobiłem, zostawiłem cię samą... Możemy się przyjaźnić... - położyłem się obok niej, znów zadrżała.
- Wybacz ja... To przez... - zaczęła drżącym głosem.
- To przez Bilberry'ego... Jak mogłem się nie domyślić?... Wybacz mi, nie sądziłem że będziesz to nadal przeżywać.
- Tak ma na imię? - spytała cicho, przytaknąłem. Przyjrzała mi się dokładniej.
- Skąd masz te rany?
- Miałem małą sprzeczkę z twoim przyjacielem, poniosło mnie, bo... Odmówiłaś, ale... To nic...
- Obiecaj że mnie nie skrzywdzisz.
- Co? Przecież wiesz...
- Obiecaj... - spojrzała mi w oczy, dosyć przygnębiającym wzrokiem.
- Obiecuje - przyrzekłem, wtuliła się we mnie, roniąc kilka łez.
- Wciąż się boję... Przez to co się wydarzyło, ja nie... Nie chciałam cię odtrącać, ale ten lęk..
- Rozumiem - przytuliłem ją delikatnie, od razu poczułem się lepiej: - Jakoś to pokonamy, razem.
- Nie będziesz naciskał?
- Naciskał na... A, nie, nie będę, no co ty? - domyśliłem się że chodzi jej o źrebaki, zaraz przyszło mi do głowy czy aby nie była w ciąży, ale chyba nie, już dawno po takim czasie byłby widoczny brzuch.
Od Damu
Samuraj wrócił ostatni z rodzeństwa, tym razem nawet Adel spała przy mnie, chyba nawet ona przeczuwała że to koniec, mogłam nie dożyć jutra. Zwykłe konie prawdopodobnie tego nie potrafią, ale my potrafimy wyczuć kiedy ktoś jest bliski śmierci.
- Nikt nie chciał pomóc - wymamrotał Samuraj.
- A Rosita? Może Szafir? - wyszeptałam, przymykając oczy.
- Nie znalazłem ich - ułożył się blisko mnie i rodzeństwa. Nie mogłam się pogodzić z tym że mam ich wszystkich zostawić, nie mogłam... Tej nocy życzyłam wszystkiego co najgorsze niebieskiej. To przez nią byłam w takim stanie.
Nim zasnęłam, usłyszałam czyjeś kroki, pełna nadziei spojrzałam w wyjście jaskini. A stała w nim, Safira. Mała podeszła do mnie, z jakimiś ziołami.
- Samuraj mówił że źle się czujesz - powiedziała, kładąc je przede mną.
- Dziękuje mała... - wzięłam od niej te zioła, byłam w takim stanie że czy mi pomogą czy zaszkodzą, to już nie miało znaczenia.
- Wydobrzejesz, prawda?
- Chyba już... Trochę na to za późno - nie chciałam jej okłamywać.
- Pójdziesz tam gdzie moja pierwsza mama?
- Nie wiem...
- Nie idź, zostań... Dasz sobie radę, przecież jesteś silna, Diana mówiła że nawet silniejsza od niej.
- Saf... Rana jest zbyt głęboka...
- Karyme nie chciała... - mała spuściła głowę: - Przepraszam cię za nią, wybaczysz jej?
Jak miałam odmówić tej klaczce? Nie potrafiłam, tak więc przytaknęłam, przełykając w tym czasie jedno z ziół.
- Wujek tu za chwilę będzie, szuka opatrunków...
Kontem oka spojrzałam na ranę, chyba już żadne opatrunki nie pomogą, przecież już nie krwawiłam, tylko osłabłam przez obrażenia. Musiałam coś zjeść, może to mi pomoże, tylko czy Szafir zapoluje na coś? To zwykły koń... To nie możliwe by zrobił to dla mnie. Nawet nie potrafiłby niczego złapać...
Od Pedro
- Zaczekajmy jeszcze - poprosiła mnie, byłem w stanie zgodzić się na wszystko, przytaknąłem.
- Będę czekał ile zechcesz... Ale kiedyś zgodzisz się być moją partnerką? - spytałem w nieco żartobliwy sposób, szkoda że się nie uśmiechnęła, ale przytaknęła, a to napawało mnie nadzieją.
- Więc jednak mnie kochasz? - dopytałem.
- Ja... Tak - głos jej z lekka zadrżał.
- Nie bój się, nie daj satysfakcji temu draniowi...
- Jak tak mówisz to wcale nie pomagasz.
- Masz rację, nie zawracajmy sobie nim głowy, on już nigdy cię nie skrzywdzi, do puki ja żyję nawet na ciebie nie spojrzy - przytuliłem ją ostrożnie, odwzajemniła to, choć lekko drżała, nie zwracałem na to uwagi.
- Wrócimy do stada? - spytałem, robiło się dosyć chłodno, nie chciałbym żeby zmarzła.
- Chodźmy - ruszyła przodem, szedłem obok, ale nie za blisko.
- Gdyby nie on to ucieszyłabym się z tego że... Wyznałeś mi to wszystko - uśmiechnęła się lekko.
- Będzie na to czas...
- Tak, ale... Nie musi.
- Czyli co masz na myśli?
- Nie chcę się wciąż bać... Chcę być z tobą i cieszyć się z tego - zaskoczyła mnie, przystanęliśmy na chwilę, już myślałem że się zgodzi być moją partnerką, ale nie powinienem jej do tego zmuszać.
- Nic na siłę, dajmy sobie trochę czasu.
- Tak... Chodźmy już - uśmiechnęła się znowu, ale tym razem chyba ze stresu, tak mi się przynajmniej wydawało.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz