- Jestem do niczego... - zawiesiłam w dół głowę.
- Spróbuj. Dawaj, ja wierze że ci się uda... Spróbuj się wyswobodzić - mówił zachęcająco, trzymał mnie nadal za grzywę, szarpnęłam lekko, niepewnie, prawie nie wkładając w to siły, szybko się załamałam.
- Wybacz... Nic z tego nie będzie - spłynęły mi łzy z oczu.
- Prakreza... - puścił, podnosząc mi głowę swoim pyskiem: - Tylko się uczymy, nie musisz od razu robić nie wiadomo jakich postępów, nie płacz... Nauczę cię... - mówił, przytuliłam się znów w niego, tak jak wtedy. Nie wiedziałam czy powinnam, ale on nie mógłby być zły... Nie on, tyle już mi pomógł, tyle dla mnie zrobił.
- Dobrze... Spróbuje... - powiedziałam po jakimś czasie. Domino powtórzył chwyt za grzywę, a ja ponownie nie zrobiłam nic. Tym razem po prostu zbierałam się w sobie. Na szczęście stał cierpliwie. Szarpnęłam się, odpychając się od niego przednimi nogami. Udało się, ale przestraszyłam się po tym.
- Dobrze - pochwalił uśmiechając się do mnie.
- Na... Na pewno? Może już skończmy na dzisiaj...
- Dopiero co się rozkręcamy. Teraz wyobraź sobie że chcę cię zaatakować, szarżuje na ciebie, a ty musisz się wybronić... - zaczął na mnie biec, przestraszyłam się, Domino ominął mnie, przebiegł obok i się zatrzymał: - Spróbujemy jeszcze raz... Nie bój się chociażby kopnąć...
- Nie zrobię tego... - wymamrotałam, to było dla mnie zbyt stresujące.
- Nic mi nie będzie, a sam nie zrobię ci krzywdy - zawrócił.
- Spróbujmy jutro... A teraz... Może sprawdźmy co u Iry? - próbowałam znaleźć jakąś wymówkę.
- No dobrze - zgodził się w końcu: - Ale jutro już czegoś cię nauczę - obiecał, położyłam na chwilę uszy po sobie. Jeszcze za nim wróciliśmy do wilczycy, poszliśmy na spacer, Domino chciał bym trochę się rozluźniła. W rezultacie wróciliśmy do jaskini po południu. Ira już była przytomna, zamerdała ogonem na nasz widok i nawet podniosła się z ziemi, podeszła z lekka kulejąc. Uśmiechnęłam się do niej, patrząc przez chwilę z wdzięcznością na Domino.
- Słyszałam że wybraliście się na spacer, i jak?
- Podobało mi się - przyznałam nieco odważniej niż zwykle, nie miałam się już przed kim krępować, w jaskini nikogo nie było, poza naszą trójką.
- Zwłaszcza wspinaczka po górach, co? - dodał Domino, przytaknęłam.
- Może kiedyś wam potowarzyszę, jak już rany mi się zagoją - Ira usiadła na ziemie, a jej ogon nadal wymachiwał lekko na boki: - Twoja siostra też czuje się lepiej... Ma problemy z oddychaniem, ale to normalne przy uszkodzeniu płuca...
- Już wiesz? - w moich oczach pojawiły się łzy.
- Nie obwiniaj się... To nie twoja wina - przymrużyła lekko oczy.
- Gdyby nie ja... To nic by jej się nie stało... - wymamrotałam.
- To nie twoja wina - powtórzył, tym razem Domino. Widziałam jak Ira ziewa.
- Wybacz mała... Muszę jeszcze trochę odpocząć - podeszła do mnie, lekko wtulając łeb: - Bawcie się dobrze - puściła oczko do Domino, nie zrozumiałam o co jej chodzi. Poszła już w głąb jaskini, kładąc się na ziemi.
- W sumie to nie taki głupi pomysł - odezwał się Domino.
- Co masz na myśli? - spytałam.
- Może powygłupiamy się trochę? Albo, pośpiewamy? Słyszałem że...
- Wolę nie - przerwałam mu: - Ale... Może chciałbyś pooglądać gwiazdy? Niedługo pojawią się na niebie - zaproponowałam, jakoś wychodząc z tej sytuacji. Od wypadku bałam się śpiewać przy kimś i ogólnie pokazywać się komukolwiek. Nawet przy Domino po takim czasie czułam się z lekka skrępowana, właśnie przez to jak wyglądam i jaka jestem...
Oglądaliśmy gwiazdy, rozmawiając między sobą, było tak przyjemnie, że przedłużałam tą chwilę, tak bardzo że w końcu przysnęłam u jego boku. Śniąc o tym jak wspinamy się po górach, czego nie mogłam się już doczekać. I ani się obejrzałam i nawet nie wiedziałam kiedy Domino zabrał mnie do jaskini. Obudziłam się następnego dnia przy nim i Irze, nieopodal nas. Podniosłam się ostrożnie, jeszcze nie świtało. Chciałam tylko zobaczyć co siostrą i wrócić do Domino. Całe stado było pogrążone w śnie, przechodząc obok koni, bałam się że któryś się obudzi, zerkałam wciąż w stronę Domino, upewniając się że jest blisko. Doszłam do siostry, spała, wydając z siebie dźwięki przy oddychaniu, a dokładniej świsty, Skuliłam uszy, popłakałam się cicho. Przez kilka minut stałam tak nad nią.
- Przepraszam... - szepnęłam, gdybym wtedy z nimi nie poszłam, nic by się nie wydarzyło, ale ja zawsze musiałam się tak bać... Zawróciłam już po woli, uważając żeby kogoś nie obudzić. Zagapiłam się jeszcze na Leona i Marcelle, wydawali się szczęśliwi, spali wtuleni w siebie, może i ja z Domino mam szanse na szczęście? Już przecież sprawił mi radość. Odwróciłam głowę, niemal wpadłam na kogoś, a dokładniej na Dolly, która teraz stała przede mną. Chciałam ją ominąć, ale stawała mi na drodze, chciałam krzyknąć, ale nie zdołałam wydobyć z siebie głosu. Zadrżałam cała, widząc jej spojrzenie i na dodatek dziwnie milczała, o dziwo nawet się nie uśmiechnęła. Co było do niej nie podobne. Teraz jeszcze bardziej obawiałam się co mi zrobi, spojrzałam w stronę Domino, spał. A ona już złapała mnie za grzywę ciągnąc za sobą.
- Dokąd mnie prowadzisz? - wydusiłam coś z siebie, tak cicho że sama niemal nie usłyszałam własnego głosu.
- Proszę zostaw mnie... - wymamrotałam, szłyśmy do lasu. Czekałam aż się zaśmieje, żeby upewnić się że to kolejny z jej chorych żartów, ale to nie nastąpiło. Spróbowałam się wyrwać, wtedy jeszcze bardziej mnie szarpnęła, nogi przez chwilę mi zdrętwiały ze strachu. Zatrzymałyśmy się obok drzew z połamanymi gałązkami. Rzuciła mnie niespodziewanie na ziemie, po czym już się zaśmiała, ale jakoś inaczej, jakoś tak sztucznie.
- Pamiętasz jak miałaś nauczyć mnie śpiewać? Poczwareczko... - nacisnęła na ostatnie słowo, okrążając mnie.
- Zrób to teraz... Śpiewaj! - kopnęła mnie w brzuch: - Śpiewaj! Już! - czułam jak oplata mnie jakaś siła, nie mogłam się poruszyć, oddychać, wszystko zabolało mnie przeraźliwie, nie mogłam krzyczeć. Czułam jak ściska mnie tak jakby miała mi pęknąć czaszka i wszystko w środku. Dolly zaśmiała się złowrogo.
- Nie chcesz śpiewać? To mówić też nie będziesz! - ta niewidzialna energia podniosła mi głowę, tak wysoko że gdyby ugiąć ją jeszcze do tyłu, mogłaby mi ją złamać. Załkałam, dusząc się przy tym. W nocy było na tyle cicho że bez problemu usłyszałam wołania Domino, przez co łzy poleciały mi jeszcze bardziej. Co jeśli ona mu coś zrobi? Dolly złapała jedną z ułamanych gałęzi w pysk i wepchała mi ją w gardło, zabolało tak mocno że przez chwilę straciłam przytomność. Jak się ocknęłam ona zachowywała się już jak zwykle śmiejąc się głupio. Dusiłam się, na dodatek krew spływała mi do gardła.
- Teraz już mi lepiej... O wiele - jednym ruchem wyjęła tą gałąź, zadając mi przy tym ból, krzyknęłam przez co ból był podwójny, na dodatek mój głos się zniekształcił i ściszył.
- Wybacz poczwareczko.. Sama się prosiłaś... - zaśmiała się, idąc w swoją stronę. Minęło kilkanaście minut nim Domino mnie znalazł.
- Łza... - wybiegł za drzew, krztusiłam się krwią, patrząc na niego z spływającymi z oczu łzami.
- Kto ci to zrobił? - spytał kucając przy mnie na przednich nogach.
- Ni... - zakrztusiłam się, dodatkowo czując rwący ból, nie mogłam mu odpowiedzieć, za bardzo bolało. Chyba uszkodziła mi krtań, bo dodatkowo mój głos był zniekształcony... Cały pysk miałam już zalany krwią, wciąż musiałam ją wypluwać, by móc oddychać.
Domino (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz