Menu

środa, 10 sierpnia 2016

Ból przeszłości cz.9 - Od Szafira, Pedro, Rosity

Od Szafira
Podziwiałem tą małą kruszynkę. Była taka odważna i dobra. Szkoda że nie była moją córką. Tak, byłem jeszcze młody, a już mi źrebaki w głowie, ale fajnie by było być ojcem, tak w przyszłości i mieć taką córkę jak Saf. Przekonałem się w końcu do Damu, właśnie dzięki Saf. Pomogłem jej wrócić do stada, do puki szła ze mną, nie sprzeciwiali się tak strasznie. Właściwie to musiałem ją niemal nieść. Zaprowadziłem ją do jaskini w lesie. Przez całą drogę towarzyszyła nam Safira, było wesoło, mała wciąż zagadywała to mnie, to Damu, która zdawała się zapomnieć o bólu. Żartowaliśmy trochę, zwłaszcza ja opowiadałem różne kawały. Kompletnie się rozluźniłem. Zupełnie wypadło mi z głowy by pójść z Saf do jej mamy, czy cioci, bądź razie do Shanti. To trochę skomplikowane, te całe relacje rodzinne. Teoretycznie to jej ciocia, bo Snow to brat Shadow, a Shanti jest jego partnerką.
Zasiedzieliśmy się w jaskini, Damu nie była już taka zła jak ją sobie wyobraziłem. Właściwie co mi się stało że tak pomyślałem? Może to przez jej "drapieżny" wygląd i nietypowe zachowania jak dla konia.
Zbliżał się wieczór, a ja właśnie opowiadałem kolejny żart, gdy do środka weszła Rosita.
- Co tu robicie? - spytała zatrzymując się w wejściu.
- A tak siedzimy sobie - szturchnąłem Damu, wzdrygnęła się nieco.
- Wybacz, zapomniałem się - powiedziałem szybko, dodając: - Mamy małą pogawędkę.
- Co się stało? - Rosa weszła do środka, przyglądając się nowej, chyba najgorszej z ran Damu.
- Nic takiego, tylko twoja przyjaciółka chciała mnie zabić - zażartowała Damu, zdziwiłem się nieco że ma aż takie poczucie humoru, ale nie mogłem powstrzymać śmiechu, w końcu powiedziała to w dosyć zabawnym tonie. Saf też się uśmiechnęła, tym razem jednak się nie śmiała. To był chyba jedyny żart jaki jej nie rozbawił.
- Tak... Właśnie - spojrzałem na Rosite, jej chyba w ogóle nie było do śmiechu.
- Oj, nie przejmuj się, Karyme przechodzi teraz dosyć trudny okres - podszedłem do niej: - Przejdzie jej...
- Co jest? - spytałem gdy zamilkła, wpatrując się w ziemie.
- Nic... Tylko zupełnie jej nie poznaje, nigdy wcześniej nie próbowała nikogo zabić.
- Nie przejmuj się... Przynajmniej wytępiła moje byłe stado, jesteśmy już bezpieczni - wtrąciła Damu, spoglądając na Saf, mała przysypiała obok niej.
- A co z tobą? To nie wygląda dobrze... - odwróciła wzrok na ranę, na grzbiecie Damu, co prawda zakrytą opatrunkiem, no dobra, zakrwawionym opatrunkiem. Było też widoczne lekko wgłębienie, dobrze że nie widziała tej rany całkowicie.
- Zagoi się...
- Może dołączysz do nas? Długo już się razem nie śmialiśmy.
- A mała? - Rosita słusznie zauważyła, że Saf śpi, nie powinniśmy jej budzić.
- Zresztą, możemy porozmawiać... - położyła się na ziemi, a ja w ślad za nią. Było miło, a potem i nas dopadło zmęczenie, zasnęliśmy razem.

Od Pedro
Nie potrafiąc się pogodzić z porażką, nie mogąc odpuścić sobie zemsty, dołączyłem do stada Hiry, dobrowolnie. Jak tylko doszedłem do siebie walczyłem u ich boku, pragnąc zemsty. Nie zamierzałem odpuścić, do puki nie pokonam i tym samym nie zabije tego drania. Pozbawił życia jedynej klaczy, którą kochałem prawdziwie. Żadna inna nie była w stanie mi jej zastąpić. Próbowałem, nawet zbliżyłem się do jednej, chciałem ukoić swój ból, tak jak i ona po stracie dawnego partnera. Jedna noc, a i tak nie poczułem ulgi, w przeciwieństwie do niej. Miałem wrażenie że już nigdy nikogo nie obdarzę uczuciem. Jednego dnia chciałem się nawet zabić, czułem dziwną obecność, a gdy zniknęła nie potrafiłem skoczyć. Później odeszła Ignis, tak jakby bez powodu, nie zwróciłbym uwagi, ale przez zniknięcie córki, Hira zaczęła się dziwnie zachowywać. Już nie walczyła u naszego boku, nie wspierała nikogo, a przez to i stado nie miało motywacji. Dzisiaj ogłosiła że czas odpocząć od walk, zebrać siły. Jakbyśmy wcześniejsze dni jakoś szczególnie atakowali... Nic z tego, krótki atak i każdy się wycofywał. A Bilberry rósł w siłę. Natomiast nasze stado stało w miejscu. Nie widziałem już dziś Hiry. Chciałem porozmawiać z przywódczynią i dowiedzieć się co z moją zemstą. Obiecała że jak zostanę i im pomogę to sam będę mógł pomścić Rosite. Szukałem Hiry, aż natknąłem się na Heather.
- Co jest? Czemu już nie będziemy walczyć? Mamy czekasz aż nas zabiją? - spytałem z pretensjami, puki co ona była najbliżej Hiry, nie licząc Ignis.
- Radziłabym ci odejść, z tego co widzę Hira się teraz skupi bardziej na odnalezieniu córki niż prowadzeniu wojny z Bilberry'm.
- Nie mam dokąd pójść, a zmieniać stado, jaki to sens? - parsknąłem, patrząc tępo w naszyjnik, kiedyś podarował mi go ojciec, mówił że należał do mojej matki, tyle o niej wiedziałem co nic. Potem dałem go Rosicie i znalazł się nagle na szyi Bilberry'ego, to przez niego z nim przegrałem. Przez głupi naszyjnik, który za wszelką cenę chciałem odzyskać, ale musiałem, bo również przypomniał mi o Rosicie, chciałem mieć chociaż pamiątkę po niej.
- Pedro... - szepnęła, zbliżając do mnie głowę: - Hira zakazała mi o tym mówić, ale musisz wiedzieć...
- O czym?
- Kieruj się na Zatopie, sam się przekonasz.
- Co? - spojrzałem na nią pytająco.
- Więcej nie mogę ci powiedzieć.
- Co niby tam znajdę? Biberry'ego?
- Nie chodzi o niego, a o... - rozejrzała się, szturchnęła nogą mój naszyjnik: - A o to...
- O to? Nie rozumiem - zirytowałem się nieco, czemu bawi się ze mną w jakieś zagadki?
- Co mój naszyjnik ma do jakieś Zatopi?
- Zobaczysz.
- Niech ci będzie -  i tak wyruszyłem w drogę, na jakąś Zatopie. Zastanawiałem się co Heather chciała mi przekazać. Z każdą chwilą, z którą przepełniała mnie nadzieja, odrzucałem ją, boleśnie wracając do rzeczywistości, to nie możliwe aby... Aby ona przeżyła. Nie mogłem się łudzić. Wędrowałem często z ojcem, jeszcze kiedy żył to tu to tam i znałem drogę na Zatopie, nie musiałem nikogo pytać. To i dobrze, bo nikogo nie spotkałem. Drogę znałem, ale na tej wyspie jeszcze nie byłem.

Za horyzontem dostrzegłem stado, to miejsce było dosyć... Niezwykłe, tak mógłbym to nazwać. Trawa rosła tu szczególnie soczysta, a góry i wodospad, i wulkany dodawały temu miejsca uroku i tajemniczości. Zerknąłem po obcych, nie często miałem do czynienia ze stadem, zwykle z ojcem unikaliśmy stad. Był ranek, więc konie były nieco zaspane i nie wielu mnie zauważyło. Na uboczu była jakaś grupka. Duży biały ogier, niebieska klacz leżąca obok i druga, która wydawała się znajoma. Widziałem ją już, z Rositą. Podszedłem w ich stronę, o to chodziło Heather? Żebym poznał znajomą Rosity? Nie miałem pojęcia.
- Witajcie... - zwróciłem na siebie uwagę, nie podchodząc za nad to. Nigdy nie stroniłem szczególnie od towarzystwa, takie piętno samotnego, wędrownego życia.
- Kim jesteś? - ta leżąca klacz pierwsza się odezwała.
- Zwą mnie Pedro - odparłem od niechcenia: - A was? - sądziłem że należy spytać.
- Jestem Shanti, a to Snow i moja córka, Karyme - przedstawiła wszystkich, nie wywarło na mnie wrażenia to że nie miała nogi. Zachowywałem się prawie jak mój ojciec, byłem markotny i wszystko było mi jedno.
- A Snow to twój syn... - dopowiedziałem, znudzonym tonem. W prawdzie nie byłem znudzony, chyba że życiem to i owszem.
- Partner. - No prawie mnie zaskoczyła.
- Jesteś Pedro? - spytała Karyme.
- Przecież już mówiłem.
- Pedro?
- Tak... - zirytowałem się nieco: - Pójdę już - odszedłem od nich, chciałem się napić wody i wrócić do stada Hiry, nic tu po mnie. Nad wodospadem wszystko się wyjaśniło. Heather chodziło zapewne o Ignis, ale po co ja miałem po nią pójść? Może miałem spróbować z nią, być razem? Albo... Nie?
- Odkryłeś już kłamstwo mojej matki? Na co czekasz? - powiedziała do mnie.
- O czym ty mówisz? Heather mnie tu przysłała, nie mam pojęcia po co...
- To się domyśl - napiła się wody, jeszcze przede mną.
- A ty? Co tu robisz?
- Mieszkam - podniosła łeb, z jej pyska kapała woda, który ponownie w niej wylądował.
- A więc odeszłaś by przyłączyć się do tego stada? Dla mnie bezsensu, tam miałaś raj, twoja matka cię wypieszczała i chroniła, nie pozwalała walczyć... Tak sobie to porzuciłaś?
- Powiedźmy że szukałam normalnego życia - pierwszy raz odezwała się do mnie normalnie, bez tego podnoszenia głowy jakby była nie wiadomo kim i spojrzenia z wyższością. Wdałem się z nią w rozmowę, o wszystkim i o niczym, aż na końcu powiedziała mi coś zupełnie nie spodziewanego.
- Chciałbyś zobaczyć Rosite?
- W jakim sensie? - spytałem, chciała mnie zabić? Przecież Rosa nie żyła.
- Jest tutaj, właściwie urodziła się tu... - mówiła, a ja patrzyłem na nią pytająco: - Żyję...
- Żyję... - powtórzyłem z niedowierzaniem, nie wiem czemu ale jej uwierzyłem i to od razu: - Gdzie ona jest? - spytałem szybko, ożywiając się jak nigdy od dłuższego czasu.
- Gdzieś tutaj, no chyba jej nie śledzę. Moja matka cię okłamała, bo chciała wykorzystać... Jako przynętę.
- Jak to? - zatrzymałem się w pół kroku: - Chyba sobie kpi ze mnie!
Zdawało mi się że uśmiechnęła się lekko, ale to trwało dosłownie pół sekundy i może rzeczywiście mi się wydawało.
- Nie będziesz miał zahamowań stanąć przeciw niej?
- Jeśli mnie oszukała to nie - poszedłem już, chciałem znaleźć Rosite. Ignis mogła kłamać, po kilku minutach dopiero naszły mnie wątpliwości. A i tak miałem nadzieje, szukałem jej i wahałem się czy znajdę ją żywą.

Od Rosity
Uciekałam przed nim, wszędzie rozbrzmiewał jego śmiech, gdzie się skryłam słyszałam jego głos. Nie mogłam go jednak zobaczyć, bałam się że nagle wyskoczy i przygniecie mnie do ziemi. Wbiegłam w ogień, który wziął się znikąd.
- Mamo ratuj! Mamo! - to było źrebie, bardzo podobne do mnie i... Miało jego oczy, to chyba była moja córka. Ale z nim? Nie pamiętałam bym urodziła, bym była w ogóle w ciąży.
- Mamo! - mała nie mogła wydostać się z ognia, biegłam teraz w jej stronę, słysząc z tyłu, stukot jego kopyt. Zjawił się na mojej drodze, wpadłam na niego, a gdy starałam się uciec, pochwycił mnie za grzywę, przewrócił. Słyszałam krzyki córki, ogień palił ją żywcem. Nie mogłam się odezwać, miałam związany pysk, ale nie pamiętałam kiedy. Wszedł na mnie.
- Teraz postaramy się o synka... - zaśmiał się syn Zorro. Wybudziłam się gwałtownie, sapiąc ciężko. Szafir stał nade mną.
- Ale nas przestraszyłaś... Nie dało się cię obudzić - powiedział przestraszony. Byłam cała zalana potem i łzami. Odczuwałam lęk.
- Gdzie jestem? - rozejrzałam się wokół.
- Nie pamiętasz? - spytała Damu, zaniepokojona.
- No tak... Jaskinia - przypomniałam sobie nagle, próbowałam stłumić myśli, które nadal utkwiły w tym koszmarze, podniosłam się chwiejnie z ziemi.
- Coś często masz koszmary - zauważył Szafir.
- To nic... - nie chciałam żeby nawet się domyślił, było już tak dobrze, a wystarczył jeden sen bym znów czuła bezsilność i słabość. By znów zaczęło mnie dręczyć to co się stało.
- A co ci się śniło? Mama mówiła że dobrze jest się wygadać, wtedy robi się lżej - wtrąciła Safira, tylko ona nie czuła żadnego zaniepokojenia, miała niezwykle pozytywne emocje, których długo u nikogo nie odczuwałam.
- Nic takiego - skierowałam się do wyjścia.
- Zaczekaj... Mam mały problem - zatrzymał mnie Szafir.
- Jaki?
- Z Saf, muszę ją zaprowadzić do Shanti, a ona... Sama wiesz - szepnął: - Karyme miała mi pomóc.
- Chodźmy wtedy... - zgodziłam się.

Od Szafira
- Saf idziemy do twojej mamy - powiedziałem, a mała od razu z entuzjazmem podeszła do nas.
- Pa Damu - Saf wybiegła z jaskini.
- Pa... - mroczna zamknęła oczy, chyba jeszcze chciała się zdrzemnąć. Przez resztę drogi głównie Saf mówiła, uśmiechałem się do Rosity, ta zdawała się mnie nie zauważać.
- Jesteś skłócona z Karyme? - odezwałem się.
- Nie, ale... Nie chcę teraz o tym mówić.
- Mówię ci, Karyme ma trudny okres, chyba powinniśmy ją wspierać. Przyjaźnimy się w końcu, prawda? - szturchnąłem ją zaczepnie, kto wie może uda mi się ją namówić na wygłupy. Nie zareagowała.
- A jak mam ci właściwie pomóc przy Saf?
- A... - znów wypadło mi to z głowy: - Chciałem żebyś jakoś delikatnie... - urwałem, bo ktoś nagle rzucił się na mnie i przygniótł do ziemi, aż dostał mi się piach do chrap i pyska, wykasłałem go, zrzucając rywala. Jakiegoś obcego ogiera.
- Jak... - chciał coś powiedzieć, ale Rosita mu przerwała, wtuliła się w niego. Otworzyłem pysk ze zdumienia.
- Pedro - wyszeptała, podniosłem się z ziemi, patrząc na nich zdezorientowany.
- Co ty sobie myślisz? Rosita co ty... - mówiłem, on też się już do niej wtulił, jakby zapomnieli o moim istnieniu.
- Kim jest ten ogier, chyba nie... - obcy już zmierzył mnie krzywym spojrzeniem.
- To mój przyjaciel z dzieciństwa... Bałam się że już cię nie zobaczę. Tak bardzo tęskniłam... - dotknęła jego pyska, swoim pyskiem, czułem gdzieś tam w środku, zazdrość. Od razu znielubiłem tego ogiera.
- A ja myślałem że nie żyjesz... Ale na szczęście jesteś tu... Cała i zdrowa - przytulił ją mocniej, z jego oka wyleciała łza, parsknąłem na ten widok, ogiery nie powinni płakać.
- Nie wiedziałem że masz kogoś, Rosita - podkreśliłem jej imię, okazując niezadowolenie.
- To... To nie tak, my się tylko przyjaźnimy, prawda? - odsunęła się od Pedrusia, zmierzyłem go wzrokiem.
- Ale jesteśmy bardzo bliskim przyjaciółmi, tak? - spytał jej. Spojrzała na niego, wpatrywali się tak w siebie, a mnie wszystko podeszło do gardła.
- Nie mogę w to uwierzyć... Że tu jesteś, to jest jak sen...
- Ja mam tak samo - uśmiechnął się, a ona to odwzajemniła.
- Jasne, jesteście przyjaciółmi, kogo chcesz oszukać? - parsknąłem.
- Może poszedłbyś stąd, wreszcie! - krzyknął na mnie Pedro, tupiąc nogą.
- To moja przyjaciółka, znamy się dłużej! - poczułem ducha rywalizacji, instynktownie tupiąc tak jak on nogą i wypuszczając gniewnie z chrap powietrze. Rosita weszła pomiędzy nas.
- Nie będziecie teraz walczyć - powiedziała stanowczo: - Pedro... Pokaże ci wyspę, a my spotkamy się później - spławiła mnie, normalnie mnie spławiła, uciekając sobie z tamtym.
- Wujku... - zaczepiła mnie Saf, uśmiechając się najwyraźniej rozbawiona: - Idziemy do mamy?
- Tak tak... - ruszyłem nie chętnie, wolałem mieć ich na oku. Nagle zjawia się jakiś ogier, a Rosita zachowuje się jakby z nim była od lat. Nie wierzę.

Od Rosity
Oboje nie mogliśmy zapanować nad sobą. Nie umiałam stłumić radości na jego widok i opanować się nawet przy Szafirze. Tuliliśmy się do siebie, biegaliśmy, wygłupialiśmy się. Długo już się nie śmiałam, a przy Pedro uśmiech nie znikał mi z pyska. Dzień był za krótki by się sobą nacieszyć. Po woli przesadzaliśmy z czułościami, Pedro muskał mnie po grzbiecie, a ja ocierałam głową o jego szyję. Wszystko było dobrze, do puki nie posunęliśmy się za daleko.
- Zostaw... - odsunęłam się gwałtownie, gdy już chciał wspiąć się na mój grzbiet. Zadrżałam cała, nie umiałam tego stłumić.
- Co ci jest? - przytulił mnie do siebie, w tej chwili nie chciałam tego, wyszarpałam się, stając od niego kilka kroków dalej. Dotyk sprawiał mi ból, nie fizyczny, lecz ten drugi, z każdą pojawiającą się myślą o przeszłości.
- Tylko się przyjaźnimy, to nie były przyjacielskie zagrania - powiedziałam, z łzami w oczach, nie chciałam go od siebie tak oddalać, ale nie chciałam żeby doszło do czegoś głębszego. Bałam się, już nie chciałam nigdy tego doświadczać, nigdy, nawet z Pedro. Mimo że go kochałam. Zadałam mu ból, choć udał że wszystko jest w porządku.
- Masz rację, przesadziliśmy, nie wiem co we mnie wstąpiło... No cóż... Podobasz mi się - uśmiechnął się na siłę, stresując się nieco: - Chyba nie zaprzeczysz że jesteś piękną klaczą, co?
- Nie, ale już tak nie rób - uderzyłam go lekko pyskiem w bok, tak dla żartów, choć tak na prawdę byłam przestraszona i nie miałam ochoty na wygłupy. Zupełnie zignorowałam to że nie tylko on przesadził z czułościami, ja także nie byłam dłużna.
- Najważniejsze że jesteś cała... - przytulił mnie do siebie ponownie. Teraz już nie umiałam swobodnie mu tego odwzajemnić, czułam niepokój, znów zadrżałam.
- Ja wiem... Wiem co tamten ci zrobił... - poczułam gniew u Pedro, ale nie okazał tego na zewnątrz, okazywał tylko spokój i delikatność.
- Puść mnie! - wyszarpałam się mu, nie chciałam żeby wiedział co się wydarzyło, poczułam okropny wstyd i to że jestem słaba. Nie chciałam by na mnie patrzył. Czułam się temu winna, mimo że prawdziwą winę ponosił syn Zorro.


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz