Menu

piątek, 12 sierpnia 2016

Ból przeszłości cz.11 - Od Safiry, Shanti, Karyme, Damu, Szafira

Od Safiry
Mama długo nie wracała, a ja nudziłam się już trochę. Nie chciałam iść się bawić, bo na pewno chciałabym tam zostać do końca dnia, a mama mnie przecież potrzebowała. Nie chciałam żeby się załamywała utratą nogi.
- Pssyt... - usłyszałam skądś szept, a potem znowu: - Psssyt, Safira...
Rozejrzałam się wokół, zatrzymując wzrok na kimś chowającym się wśród traw.
- Może teraz się pobawimy? - szepnęła, wychylając głowę z kryjówki, a była to Diana.
- Może później? Czekam na mamę.
- Na mamę? Po co na nią czekasz? Chodźmy się bawić... - wyszła z kryjówki i łapiąc mnie za grzywę, poprowadziła w wysokie trawy w których się chowała: - Przedstawię ci moje rodzeństwo, okropnie się wszyscy nudzimy - oznajmiła.
- No dobrze - uśmiechnęłam się lekko, poszłyśmy na skraj łąki, blisko lasu. Na widok dwójki ogierków podobnych do Diany, uśmiechnęłam się przyjacielsko.
- Cześć, jestem Safira - zawołałam do nich.
- To jest Samuraj, a to Loki, moi bracia - przedstawiła ich szybko Diana.
- Cześć... - pierwszy odezwał się Samuraj.
- Hej, możecie mówić mi Saf, tak jak większość - dodałam: - W co chcecie się bawić?
- Może w polowanie? - zaproponował Samuraj.
- Ej, uważaj co mówisz, Saf jest zwykłym koniem, nie mrocznym - skarciła go Diana.
- Przecież wiadomo że to nie na serio, prawda Loki? - spytał brata.
- Ja, stąd idę - Loki odszedł od nas, chyba był smutny, chciałam go pocieszyć.
- Loki zaczekaj... - ruszyłam za nim: - Co ci się stało? Dlaczego sobie idziesz?
- Zostaw mnie! - skoczył w moją stronę, cofnęłam się tak gwałtownie że prawie upadłam na ziemie, a Samuraj mnie osłonił.
- Bracie ona nic ci nie zrobi, nie przesadzaj - mówił nie odrywając od niego wzroku. Loki tylko parsknął i odszedł, nie odwracając się nawet do tyłu.
- Loki... - zawołała go Diana, chyba troszkę zbyt cicho.
- Pobawimy się w trójkę - stwierdziła szybko. Patrzyłam jeszcze przez chwilę w stronę oddalającego się Lokiego, po czym zawróciłam razem z pozostałymi.
- Czemu on mnie nie lubi? - spytałam.
- On nikogo nie lubi, oprócz Damu i Samuraja.
Jej brat stanął dumnie, kiedy to powiedziała, a potem zaśmialiśmy się wszyscy troje, wyglądał zabawnie.
- Ale poważnie - przerwał śmiechy Samuraj: - Zostawiamy go samego i bawimy się z Saf? - spytał Diany: - Mieliśmy się trzymać razem.
- Nic mu nie będzie, bawmy się - Diana uderzyła mnie pyskiem w bok: - Gonisz! - uciekła, a za nią Samuraj. Pobiegłam za nimi, oddzielili się od siebie. Goniłam Dianę, próbując ją dogonić. W końcu i ona zniknęła z moich oczu. Szukałam ich dość długo, aż zaczęłam za nimi wołać.
- Co jest Saf? - Diana wróciła po kilku minutach.
- Pobawmy się w coś innego - wysapałam, strasznie szybko biegli.
- No to może w walki? Samuraj to lubi. Samuraj! - zawołała.
- Nigdy się jeszcze w to nie bawiłam.
- Spodoba ci się... Samuraj!
- Co? - przybiegł do nas.
- Bawimy się w walki, to ja może z Saf, a ty...
- Będziemy się zmieniać, ja chcę pierwszy z tobą - przerwał.
- A Saf?
- Popatrzę chwilkę? Nie umiem w to się bawić... - odezwałam się.
- Tylko nam nie uciekaj - Samuraj skoczył w stronę Diany.

Od Shanti
- Dlaczego płaczesz? - Azura poczuła moje łzy na sobie, uśmiechnęłam się lekko, obejmując ją łbem mocniej niż wcześniej.
- To ze wzruszenia... Cieszę się że już nie jesteś na mnie zła...
- Ale ja nie byłam zła, tylko zazdrosna o Saf.
- Tak, wiem... - zamknęłam oczy, czując oprócz obecności córki, ciepło Snow'a, który przecież też nas do siebie tulił.
- Mamo ja... Nie martwisz się o Saf?
- Dlaczego? - otworzyłam oczy.
- No bo ja... Ja powiedziałam jej prawdę i uciekła, chciałam się jej pozbyć.
Nie myślałam sobie że córka znów mnie zaskoczy. Odsunęłam się od niej trochę, nieco zdezorientowana, po chwili skojarzyłam fakty. Zniknięcie Safiry, dziwne zachowanie Azury i Szafir, który tyle czasu spędził z Saf, przyprowadzając ją do mnie dopiero następnego dnia, dlaczego nic mi nie powiedział?
- A Szafir wie?
- Tak... Ale to nic mamo, ja ją znajdę, jak chcesz żeby... Z nami była - ostatnie słowa powiedziała z niechęcią.
- Nie musisz skarbie, Saf była przed chwilą ze mną, Szafir ją niedawno przyprowadził, wszystko jest w porządku.
- W porządku? To... Fajnie - odwróciła wzrok w bok.
- Idziemy na spacer? - zaproponował Snow.
- A Saf? Czeka tam na nas.
- Ma iść z nami? - wtrąciła Azura, z niezadowoleniem unosząc tylną nogę, jakby chciała w coś kopnąć z całej siły.
- Super - ucieszyła się sztucznie, nim zdążyłam się odezwać: - To chodźmy...
Snow wziął mnie delikatnie na grzbiet. Nie chciałam już drążyć tematu, ani pouczać córkę, nie byłam na nią zła, ale na pewno gdyby Safira nie wróciła, a ja dowiedziałabym się szybciej to byłoby zupełnie inaczej. Miałam już dosyć sprzeczek z Azurą, chciałam żebyśmy się dogadywały i rozumiały wzajemnie, oraz darzyły zaufaniem.

Od Safiry
Ta zabawa w walki wyglądała dość niebezpiecznie, ale nie chciałam robić problemu nowym znajomym. Zresztą przecież mnie nie skrzywdzą. To tylko udawana walka, dam sobie radę.
- Ha wygrałam - Diana po serii szarpaniny i lekkich ciosów powaliła brata.
- Następnym razem to ja będę górą, zobaczysz - odepchnął ją tylnymi nogami.
- Chodź Saf, teraz my - Diana zeszła z brata, podeszłam do niej.
- Tylko ostrożnie, ona nie ma szponów, ani kłów jak my - pouczał ją Samuraj.
- Tak tak, wiem - przytaknęła okrążając mnie: - No dalej Saf, ty pierwsza.
- Co mam robić? - dopytałam.
- No zaatakuj, przegrywa ten kto wyląduje na ziemi.
Stanęłam dęba, uderzając ją lekko w bok przednimi nogami, a nawet bardzo lekko. Diana rzuciła się od razu na mnie, nie zdążyłam odskoczyć, ale się zaparłam nogami. Nie chciałam tak łatwo przegrać, wtedy nici z zabawy. Szturchnęłam ją bokiem, a ona oddała mi o wiele silniej, niemal upadłam, trochę zabolało. Rzuciłam tylnymi nogami w powietrzu celowo w nią nie trafiając. Chciałam tylko żeby się odsunęła. I udało się, ale zaraz po tym, dostałam w grzbiet, oparła się na mnie próbując przewrócić.
- Jestem mistrzynią w tej grze - pochwaliła się.
- Dawaj Saf! Nie słuchaj na nią! - zawołał Samuraj, dodając mi nieco więcej motywacji. Oparłam się na nią, wykorzystując cały ciężar ciała, podcięła mi nagle nogi, spadłam na te przednie, a więc jeszcze nie upadłam całkiem. Chciałam się podnieść, ale ona była szybsza, przewróciła mnie na bok, jednym uderzeniem. Nie wstawałam od razu, nieco zmieszana. Ta zabawa wcale nie była fajna, piekł mnie aż cały bok.
- Znowu... Czemu zawsze ty wygrywasz? - podszedł do nas Samuraj.
- Bo jestem najlepsza?
- Może teraz powalczysz ze mną Saf? - szturchnął mnie Samuraj, wzdrygnęłam się nieco, czując nieprzyjemny ból.
- Co jest? - spytała Diana.
- A nic... Zmęczyłam się trochę - podniosłam się, ale nie całkiem, jedynie oparłam się na przednich nogach.
- Pięknie, spójrz co jej zrobiłaś, mówiłem żebyś była ostrożna - Samuraj pomógł mi wstać. Cała drżałam, ale nieświadomie, może to przez ból?
- Przepraszam... - Diana położyła po sobie uszy.
- Nic się nie stało - uśmiechnęłam się na znak że wszystko gra, każdemu się mogło zdarzyć. Spojrzałam na swój bok, nieco się przestraszyłam na widok krwi.
- Zaprowadźmy ją lepiej do kogoś dorosłego.
- Oszalałeś Samuraj?! Sami jej pomożemy, połóż się Saf - Diana pobiegła dokądś nagle.
- Hej! Dokąd pędzisz?!
- Zostań z nią! - zawołała.
- Pięknie...
- Nie martw się, opatrywanie ran chyba nie jest zbyt trudne, co? - starałam się rozluźnić atmosferę, nic się takiego nie stało, rana się zagoi, po prostu już nie będziemy bawić się w walki, albo Diana na drugi raz będzie ostrożniejsza.
- Czy ja wiem? Nigdy tego nie robiłem, Diana też nie... A ty?
- Ja widziałam trochę jak robi to mama i wujek...
- A... - przerwał, kiedy Diana wyskoczyła za drzew, z wieloma liśćmi w pysku.
- Błe... Zielone... - Samuraj wyjął na wierzch język, uśmiechnęłam się rozbawiona.
- Dobra... - Diana puściła liście nad moją raną niektóre przykleiły się do niej, zapiekło nieco.
- O, same się przyczepiają... - przyłożyła ich jeszcze kilka, poczułam małe ukłucie, chyba przez przypadek dotknęła mnie kłami.
- A wiesz co to za liście? - spytał Samuraj.
- Zwykle liści z lasu, a co?
- Nic... Tylko czy opatrunek nie powinien wyglądać nieco inaczej?
- Czepiasz się... Gotowe.. - odsunęła się ode mnie, podniosłam się, dwa liście spadły z mojej rany, kilka sekund później inne też zaczęły się odklejać.
- Połóż się jeszcze, znajdę coś innego - Diana ponownie zniknęła za drzewami.
- W sumie to krew przestała już lecieć - stwierdził Samuraj: - Może obejdzie się bez opatrunków?
- To szukanie opatrunków wygląda na świetną zabawę - zauważyłam.

Od Karyme
Zostawiłam małą pod stadem, obserwując ją chwilę, dobrze przewidziałam że będzie chciała się wymknąć. Już uciekała, aż na jej drodze stanęła lodowa ściana, która była sprawką mojej mocy. Miałam ochotę pozbyć się problemu. Chciałam ją w jednej chwili zabić, ale szybko się otrząsnęłam od tych myśli. Ostatnio to nawet nie przeszkadzała mi moja moc, od której zawsze chciałam się uwolnić, a teraz nadużywałam jej coraz częściej.
- Spróbuj jeszcze raz to chyba wiesz co może się stać - zagroziłam.
- Karyme! - usłyszałam głos Azury, obejrzałam się, siostra biegła w moją stronę, jeszcze dalej był Snow, niósł mamę na grzbiecie.
- Chodź z nami - zatrzymała się gwałtownie obok mnie.
- Dokąd?
- Na spacer... A to kto? - zauważyła klaczkę, skrytą za tą bryłą lodu.
- To Czenzi, źrebak, którym się opiekowałam.
- Dlaczego "opiekowałam"? - zapytała mama, od nas dzieliło ją już tylko kilka kroków.
- Stwierdziłam że się nie nadaje, znajdę kogoś innego...
- Snow pomożesz mi, zaopiekujemy się tą małą, nie chcę by została całkiem sama, trzeba jej pomóc - mama już mnie nie słuchała.
- Tak... - złapałam Czenzi, niosąc ją za grzywę w ich stronę.
- Karyme to ją boli, a ty nie możesz tak dźwigać - zmartwiła się mama, puściłam Czenzi przed Snow'em, nie czułam bólu. Dzięki ziołom mogłabym nawet udźwignąć dorosłego konia. Nie myśląc oczywiście o tym co by się stało z moim uszkodzonym kręgosłupem.
- Pozwól mi odejść - spojrzałam w oczy mamie: - Nie chcę tu dłużej być, źle się tu czuje... - nie chciałam jej wspominać o tych wszystkich myślach i o zabijaniu.
- Chcę odejść... Wróciłabym... Jakby już mi przeszło - dodałam, widząc zaskoczenie na pysku mamy, myślała że tak po prostu tu zostanę? Ja do niedawna też tak myślałam...
- Co ci jest córeczko?
- Nic... Tylko wciąż cierpię, będąc tutaj, mam poczucie winny po tym co się stało. Muszę odejść, jestem dorosła i mam takie prawo, nie zabraniaj mi tego.
- Jesteś... pewna? - w oczach mamy pojawiły się łzy.
- Nie możesz odejść! A co ze mną?! - wtrąciła się Azura, szturchając, a wręcz uderzając mnie łbem, bym spojrzała na nią.
- To nie sprawiedliwe! O mnie już nikt nie pomyśli! Zostań Karyme... No zostań, przecież tu jest nasz dom - mówiła.
- Ale ja nie chcę... Nie zrozumiesz, jesteś za mała.
- Nie jestem za mała! - uniosła głos, jeszcze nigdy mnie nie zirytowała, tak jak teraz, pohamowałam się jednak, nie chciałam zranić siostry, nawet w słowach.
- Wrócę, ani się obejrzysz, a będę z powrotem... - przytuliłam ją do siebie, na siłę, bo zaczęła się wyszarpywać.
- To nie fair!
- Azura... - wtrąciła się mama. Siostra w końcu mi się wyrwała i pobiegła gdzieś. Parsknęłam lekko, tak żeby nikt nie zauważył.
- Nie przejmuj się, porozmawiam z nią.
- Pa mamo... - przytuliłam się teraz do niej. Chciałam jak najszybciej mieć to z głowy i wyruszyć stąd jak najdalej.
- Wracaj szybko - dodał Snow.
- Postaram się... - odparłam, spoglądając na niego, przez chwilę wahałam się czy by nie nazwać go "tatą", ale to by było trochę chore, pamiętałam go przecież jako źrebaka.
I ruszyłam w stronę granic, nie oglądałam się, nie chcąc widzieć mamy, jej widok mógłby mnie zatrzymać. Nie wiedziałam co się ze mną do końca dzieje, musiałam to zrozumieć, pobyć całkiem sama, jakoś przyswoić to co się wydarzyło...

Od Shanti
Zbliżała się noc, a Saf znów zaginęła. Snow z Azurą poszli jej szukać. A ja zostałam sama z własnymi problemami i śpiącą kawałek dalej Czenzi. Było też stado.
Zamartwiałam się o Karyme, jak miałam jej pomóc? Nie chciałam pozwolić jej odejść, ale nie mogłam zaprotestować. Córka miała racje, była już dorosła, może nie mogła znieść widoku matki kaleki? Nie, nawet nie powinnam tak sobie nie wmawiać.
- Cześć mamo... - nagle w wejściu jaskini pojawiła się Saf.
- Gdzie byłaś?
- Wybacz mamo, bawiłam się z nowymi przyjaciółmi i... Mieliśmy mały wypadek.
- Jaki wypadek? - zaniepokoiłam się, Safira położyła się obok, jak zawsze wtulając się we mnie zaspana.
- Saf... - szturchnęłam ją.
- Już wszystko dobrze - mówiła niemal przez sen. Nie chciałam już jej męczyć, przyjrzałam się tylko, widząc drobne rany, jakby cięcia na jej boku i kawałek na grzbiecie. Nie doczekałam już ukochanego i córki, bo sama zasnęłam.

Od Damu
Co jakiś czas próbowałam się podnieść, nie mogłam pozwolić by moje rodzeństwo głodowało. Byłam w dość kiepskim stanie, jak nigdy, ból przeszywał tak bardzo moje ciało że czasami trudno było mi złapać marny oddech, a co dopiero wstać. Musiałam więc leżeć, przyglądając się wciąż wyjściu z jaskini. Widziałam jak cała czwórka wróciła na noc i poszła spać, pytali jak się czuje, z wyjątkiem Adel, oczywiście nie chciałam ich martwić, ani dobijać samej siebie. W nocy nie mogłam spać, Rosita nie miała pewnie pojęcia jak bardzo chciałam żeby przyszła, chociażby Szafir, albo ta mała klaczka, Saf. Ktokolwiek...
Mijał czas, bardzo wolno i boleśnie. Musiałam dotrwać do rana, wtedy może wezmę te zioła na ból, wcześniej sama uparłam się by go znosić. Ale mimo że byłam silna, to trochę mnie przerastało. Jak już zaczęłam przymykać oczy, po woli, wręcz żmudnie zasypiając, zjawił się ktoś. Stał krok od wejścia, patrząc się do środka. Wytężyłam wzrok, zauważając niebieską.
- Odejdź stąd - zjeżyłam sierść, unosząc z trudem głowę. Jakimś cudem miałam słabszy wzrok, niż zwykle. Niebieska weszła do środka, ku mojemu zdziwieniu okazała się obcą, a nie tą niebieską, którą znam.
- Wyjdź! - zacisnęłam zęby, pokazując jej kły. I tak przypominała mi Karyme, tą sylwetką i chodem. Rozejrzała się po jaskini.
- Widziałaś gdzieś takich jak ja? Chociażby podobnych? - spytała.
- Czego chcesz?
- Niczego od ciebie nie chcę, od was... Tylko pytam. Widziałaś niebieskie konie?
- Są w tutejszym stadzie - odpowiedziałam jej niezbyt przekonana, czy powinnam. Wyszła od razu.

Od Szafira
Nigdy nie pomyślałbym że będę taki zazdrosny. Może i Rosita była tylko, albo aż moją przyjaciółką, podobnie jak Karyme, ale nie mogłem znieść tego Pedro, obok niej. Gdy widziałem ich razem, a wciąż ich widziałem, tak jak dziś z samego rana, to trawa nie chciała mi przejść przez gardło. Mierzyłem go wciąż wzrokiem, ale oczywiście Pedruś nie widział niczego z wyjątkiem Rosity. A ja nie widziałem niczego z wyjątkiem rywala, któremu chciałem oddać za to że się na mnie tak wtedy rzucił. I za to że odbił mi Rosite. Czemu nie mogłoby być jak dawniej? Nasza trójka, przygody, zabawy, zapomniały już o mnie? Karyme to już w ogóle zniknęła.
Usłyszałem rozmowę, oderwałem na chwilę wzrok od Pedro i już do niego nie wróciłem, widząc obcą, niebieską klacz, a na przeciwko niej naszego zastępce:
- Obcym nie wolno się tu kręcić, chyba że zamierzasz dołączyć.
- Ja tylko kogoś szukam.
- To nie zmienia faktu że jesteś tu obca.
- Dobrze... Wiem, widziałeś niebieską klacz, z białą grzywą?
- Rzeczywiście tu taka jest, ale jej nie widziałem od jakiegoś czasu.
- Chodzi ci o Karyme? Jak chcesz mogę cię zaprowadzić do jej matki, ona powinna wiedzieć gdzie jest - wtrąciłem się, byłem ciekaw nieznajomej, Shanti mówiła mi kiedyś, czy Karyme, nie pamiętałem już zresztą kto, ale chodziło o to że niebieskie konie są bardzo rzadkie. I Shanti jest tutaj jedyną, czystej krwi, choć teraz już chyba nie.
- Nie powinienem pozwolić byś się tu szwendała - wtrącił Criss.
- Ja z nią będę - starałem się go przekonać, obca wydała mi się miła, tak po prostu, nie miałem pojęcia czemu.
- Chcę tylko z nią porozmawiać - dodała klacz: - Nie chcę sprawiać kłopotów, tylko rozmowa i mnie tu nie ma.
- Trzymam cię za słowo.
- Chodźmy - ruszyłem przed siebie: - Znasz Karyme?
- Tak - odsunęła się ode mnie, nie pozwalając mi iść całkiem blisko, pewnie była nieśmiała.
- A ty jesteś? - dopytała.
- Szafir, jej przyjaciel, przyjaźnimy się od źrebaka - wyjaśniłem uśmiechając się lekko.
- A jej matka? Jaka ona jest?
- Jest bardzo miła i troskliwa, bardzo ją lubię... - zakłopotałem się nieco, nigdy nie przyznawałem się nawet przed samym sobą, ale traktowałem Shanti jako bliską osobę, coś w stylu matki, albo matki mojej ukochanej, gdybym był z Karyme to rzeczywiście tak by było.
- Uwielbia źrebaki, ma wielkie serce i w ogóle - dopowiedziałem.
- Nie przeczę... - zwolniła kroku.
- To ona? - wskazała łbem w dal, na jakąś klacz ze stada, pasącą się nieopodal nas.
- Nie, Shanti jest taka jak ty, znaczy jest Niebieską klaczą, jak ty, pewnie są o tej porze nad wodospadem.
- Aha... Są?
- Całą rodziną.
- Rodziną?
- Wiesz, jesteś troszkę dziwna... - zauważyłem, dlaczego tak o wszystko wypytywała? I skąd znała Karyme? Nie przypominałem sobie nikogo takiego jak ona w obecności Karyme.
- Chodźmy już nad ten wodospad - zmieniła temat.
- Jak masz na imię?
- Nirmeri.
- Ładnie.
- Każdej klaczy tak mówisz? Podoba ci się Karyme? - spojrzała na mnie dziwnie. Zaśmiałem się lekko, co jej przyszło do głowy?
- Chciałem być tylko miły... A co do Karyme to to moja sprawa.
Przez resztę drogi milczeliśmy, chyba nie powinienem się z niej śmiać, ale przejmować się nie zamierzałem. Trudno, niektórym brakuje poczucia humoru.
- Jesteśmy - w końcu mogłem to powiedzieć, zatrzymaliśmy się kilka kroków od Shanti, leżała ze Snow'em obok jeziorka nad wodospadem. Nie zabrakło też Azury i Saf, obie bawiły się we wodzie.
- Możesz już iść - obca podeszła w ich stronę.
- Miło było ci pomóc - tymi słowami zasugerowałem jej coś, ale nie zrozumiała i nie zrobiła tego co chciałem, czyli zwyczajnie mi nie podziękowała. A miło by było usłyszeć to jedno słówko.

Od Shanti
Oboje wpatrywaliśmy się we wodę, Snow patrzył w moje odbicie, a ja w niego, uśmiechając się lekko. Zamyśliłam się, albo po prostu nie usłyszałam kroków z tyłu za mną. Przez sekundę zobaczyłam tylko odbicie obcej klaczy we wodzie i wepchnięta, wylądowałam w niej głową. Szybko jednak się wynurzyłam, krztusząc się chwilę. Snow już mnie osłaniał, chyba nawet ją odepchnął.
- To ty ty ukradłaś mi córkę! To wszystko twoja wina! - zaczęła krzyczeć, rzucając się na Snow'a, kopała go i przepychała się, a on stał niewzruszony.
- Zostaw go! - krzyknęłam, nie mogąc patrzeć jak traktuje mojego ukochanego. Po wyładowaniu na nim złości, popłakała się, mierząc mnie nienawistnym spojrzeniem. Byłam zdenerwowana, ale nie na tyle by patrzyć na nią tak jak ona na mnie.
- O co ci chodzi? - spytałam ostro.
- Jeszcze pytasz?! Tak?! To przez ciebie ona nie chciała do mnie wrócić!
- Karyme? - domyśliłam się, nieco łagodniejąc.
- Odebrałaś mi ją! - znów spróbowała się do mnie dostać.
- To ty zostawiłaś ją! O wszystkim mi powiedziała... Jeszcze miałaś czelność ją porwać... - pojawiły mi się łzy w oczach, przypomniałam sobie że wczoraj Karyme odeszła ze stada, a już niemal przestałam o tym myśleć.
- Gdzie byłaś kiedy ojciec ją bił, jak chciał ją zabić? Gdzie byłaś kiedy została całkiem sama? Gdzie?! - uniosłam głos.
- Ja... ja... - wypłynęły jej łzy z oczu, dalej już mówiła drżącym głosem: - Bałam się że sobie nie poradzę... Po za tym obiecałam jej ojcu że mu ją oddam... - odsunęła się od mojego ukochanego: - Ale to moja córka... Nie mogę jej poznać? Dlaczego ona mnie nienawidzi, a cię nazywa matką?! Przecież nią nie jesteś!
- Jeste...
- Nie prawda! Karyme jest moją siostrą! - nagle na przeciwko obcej wyskoczyła Azura, tak gwałtownie że nawet nieznajoma się odsunęła.
- Kłamiesz! Wszyscy kłamiecie! To moja siostra! Tak?! Prawda, mamo?! - córka spojrzała na mnie, nogi jej zadrżały. Zupełnie nie pomyślałam że mogłaby podsłuchiwać. W tym momencie nie byłam wstanie wydobyć z siebie głosu, po prostu nie umiałam, mając świadomość jak bardzo skrzywdziłam córkę nie mówiąc jej prawdy, ale nie chciałam, po prostu się bałam. Czy relacje Karyme i Azury byłyby takie dobre, gdyby ona znała prawdę?
- Idź stąd oszustko! - krzyknęła na obcą, zbliżając się do niej, o dziwo tamta ponownie cofnęła się do tyłu.
- Azura... - powiedziałam ledwo: - To... To prawda, Karyme nie jest moją prawdziwą córką, ale to nic nie zmienia, nadal jesteśmy rodziną...
- Nie! Nie prawda! - widziałam łzy w oczach córki: - To nie fair! Ciągle mnie oszukujecie! - uciekła, a Snow ruszył za nią.
- Az stój! - zawołał.
- Nie martw się mamo... - pojawiła się przy mnie Saf.
- Gdzie jest... Karyme? - spytała obca drżącym głosem.
- Odeszła wczoraj ze stada, spóźniłaś się... Nie wiem dokąd poszła.
- Przepraszam... - zbliżyła się do mnie, patrząc na mój kikut, pozostałość po przedniej nodze.
- Ty jesteś mamą Karyme? - spytała Saf, nieznajoma tylko jej przytaknęła.
- Karyme na pewno kiedyś ci wybaczy, zobaczysz. Ja jestem Safira, moja mama umarła, ale mam teraz Shanti i ona jest moją mamą - mówiła, wtulając we mnie głowę: - Czyli Karyme ma teraz dwie mamy?
- Można tak powiedzieć... Pójdziesz popilnować na chwilę Czenzi? - zapytałam wskazując małej klaczkę, od rana ukryła się w krzakach i nie chciała wyjść. A ja nie chciałam naciskać, klaczka musi nam najpierw zaufać, a przynajmniej na początku nie będę jej stresowała. Saf podeszła do niej ostrożnie, tak jak wcześniej jej tłumaczyłam.
- Karyme teraz by wolała zostać raczej sama... Ale kiedyś wróci do stada, wtedy możecie porozmawiać - wróciłam do tematu.
- Mam tu dołączyć?
- Tak, zaczekasz na córkę.
- Czemu nie mam jej szukać?
- Bo nie będzie chciała cię widzieć, natomiast jak wróci to ja postaram się ją przekonać żebyście chociaż pozmawiały.
Odwróciła ode mnie głowę, słyszałam jak łka.
- Tylko tyle mogę zrobić - dodałam, zrobiło mi się jej żal, była dosyć młoda, musiała urodzić bardzo wcześnie.
- Myślałam że o niej zapomnę jak już ją oddam... Ale później tylko zdałam sobie sprawę co zrobiłam... - wyłkała.
- Możemy zrobić jak powiedziałam, zobaczysz że się uda... Ja znam Karyme, jak własną córkę... W końcu nią jest... - mówiłam ostrożnie, obawiając się reakcji jej matki, przytaknęła mi tylko.
- Myślę że zrozumie - dopowiedziałam.
- Ostatnio mówiła że mnie nienawidzi... - wyszeptała.
- Po prostu ciężko jej wybaczać, jest bardzo pamiętliwa.


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz