-Achilles...Achilles wstawaj- poczułem czyjeś szturchanie, otworzyłem oczy i mój wzrok powędrował na Athene
-Co się dzieje?- spytałem zaspany
-Musimy pomóc Lunie, byłam tam i jest w opłakanym stanie
-Chwila, a gdzie masz opatrunki
-O tym właśnie mówię, dałam jej część swoich, szybko bo może być za późno- Athena wybiegła z jaskini, wstałem i ruszyłem w jej ślady.
Dobiegliśmy do gór, pierwszy biegłem ja, kiedy już dotarłem odsunąłem bardziej głaz, księżyc wpadł do środka oświetlając wnętrze. Moim oczom ukazała się ogromna kałuża krwi a w rogu leża Luna. Podszedłem do niej
-Coś ty najlepszego zrobiła?- spytałem patrząc na jej ranę, opatrunki nawet nie pomogły, przesiąkły i chyba większosć zdarła.
-Zabij mnie...proszę- spojrzała na mnie błagalnie
-Chyba oszalałaś- zabrałem ją na grzbiet.
-Musimy ją opatrzyć
-Wiem, pomożesz mi, nad wodospad jej nie zabierzemy tylko do morza, wymyjemy ją przy brzegu, przy wodospadzie zostawimy ślady a może ktoś nas zobaczyć, a lepiej aby nikt nie widział jej w takim stanie- zbiegłem po ścieszce w dół, na dole poczekałem na Athene i razem pobiegliśmy na plażę.
-Poszukam opatrunków, a ty z nią zostań- poprosiłem, zostawiłem Lunę nad brzegiem i ruszyłem szukać opatrunków i ziół.
***
Trochę mi to czasu zajęło, jak na złość nic nie mogłem znaleźć, abym tylko zdąrzył zanim czarna się wykrwawi.
Udało się, wyszukałem kilka materiałów, długie i drube, chwyciłem je w pysk.
-No w końcu, jest z nią gorzej, próbowałam zatamować krwawienie ale to na nic- spojrzałem na Athene, jest całą od krwi, chyba próbowała całym swoim ciałem przytrzymać ranę.
-Wybacz, nic nie mogłem znaleźć, pomóż mi z nią- złapaliśmy oboje Lune, umyliśmy jej rany, dobrze że zemdlała, będzie nam łatwiej bo przy jakimś bólu nie będzie się rzucać. Zacisnąłem materiały na jej boku, najmocniej się tylko dało, wcześniej na ranę położyłem dodatkowe materiały i lecznicze rośliny które mają za zadanie przyśpieszyć krzepnięcie krwi.
-Musimy ją zabrać do stada
-To zły pomysł Athena, pomimo rany nadal może kogoś zaatakować
-Ale jak zostawimy ją samą to znowu będzie próbowała się zabić
-No właśnie wiem...a związać ją to tak trochę nie wypada
-Mówię ci, to jest jedyne dobre rozwiązanie
-Obyś miała rację, ale dla bezpieczeństwa wszystkich, przywiążemy ją
-No dobrze...
Zaniosłem Lunę do stada, akurat nastał ranek i wszyscy wyszli. Zostawiłem ją na końcu jaskini i przywiązałem znalezionym łańcuchem, przytargałem także ciężki głaz którego raczej ona nie podniesie ani nie odsunie. Nałożyłem łańców na jej szyję a jego konie przygwoździłem tym głazem, pociągnąłem kilka razy aby upewnić się że wytrzyma.
-I jak?- do jaskini weszła Athena przynosząc kilka ziół
-Chyba dobrze, powiemy wszystkim aby do niej nie podchodzili- wziąłem od niej zioła i położyłem przed pyskiem Luny- jak się obudzi to może je zje, jak nie to wtedy jak przyjdziemy to jej to wsadzę na siłę, a teraz chodźmy poinformować Zime i Danny'ego.
***
-Hey- podszedłem do przywódców
-Coś się stało?- spytał odrazu Danny
-Skąd wiesz?- zdziwiłem się
-We krwi jesteś i Athena też- powiedziała Zima, dopiero teraz to zauważyłem
-Już tłumaczę, bo co zamknąłem Lunę w jaskini w górach, no to Athena była tam w nocy i zobaczyła że ona jest ranna...- zacząłem im o wszystkim mówić, starając się nie ominąć żadnego ważnego faktu.
-No dobrze, to my poinformujemy stado o tym aby do niej nie podchodzili, chyba nie trzeba jej pilnować?
-Nie, jest na tyle słaba że nie ucieknie i się nie wyrwie, nawet nie da rady...mam nadzieję, wrazie czego to będę w pogotowiu.
-No dobrze, dzięki Achilles
-Zawsze do usług- uśmiechnąłem patrząc najpierw na Danny'ego a potem na Zimę
-Ale odsapnij może trochę, zrób sobie kilka dni wolnego- Danny spojrzał na Athene i na mnie, uśmiechnął się i lekko trącił swoją partnerkę
-Może nie długo przybędzie nam o jednego lub dwa konie więcej- uśmiechnąłem się nieco zawstydzony, kątem oka zerknąłem na Athene, ona to już w ogóle odwróciła łeb
-To my może już pójdziemy- szturchnąłem lekko Athene- idziemy?
-Tak, pewnie- szybko odeszliśmy na bok
-Aż tak to widać?- spytała
-Ale że co?- udałem że nie wiem o co jej chodzi
-No wiesz...że coś do siebie czujemy i w ogóle
-No chyba tak- zbliżyłem się do niej- chodźmy się umyć, cali jesteśmy brudni
-To kto pierwszy przy wodospadzie!- dotknęła mnie i zaczęła uciekać ze śmiechem
-Osz ty, ale będziesz miało za to karę! za takie uciekanie mi!- pobiegłem za nią, naglę zniknęła mi z pola widzenia, stanęłem już przed wodospadem.
-Athena?- zdziwiony rozejrzałem się dookoła, naglę zaskoczyła mnie od boku
-Ha! mam cię!- zaczęła się śmiać leżąc na mnie
-No i teraz pożałujesz za takie uciekanie- złapałem ją za grzywę i pociągnęłam do siebie, tak że upadła obok mnie, zacząłem ją łaskotać po brzuchu, bo leżała na grzbiecie, stanąłem też nad nia tak, aby nie mogła mi uciec.
-A..Achill..es haha przestań- oboje już się śmialiśmy, przestałem naglę, spojrzałem w jej oczy.
-Wiesz że nigdy nie widziałem nic tak pięknego ani nikogo, jak ty?
Kątem oka widziałem a także słyszałem inne konie ze stada, które przyszły nad wodospad, ale akurat niezbyt mnie one obchodziły, widziałem że na nas spoglądają i rozmawiając między sobą, ale czy to ważne? niech mówią, ja się zakochałem.
Athena [ zima999 ] ^^Dokończ^^
piątek, 26 lutego 2016
Samotność cz.47-Od Marcelli/Leona
Spojrzałam na Leona, uniknął mojego spojrzenia odwracając łeb.
-Mógłbyś na mnie spojrzeć?
-Jestem mordercą Mercy
-Nie byłeś sobą, nie wiń się za to co się stało
-Przypomnieć ci jaki byłem wcześniej? co zrobiłem? chociażby własnej siostrze- po raz pierwszy zauważyłam u Leona takie łzy, nawet nie próbował ich ukryć
-Miałeś o tym zapomnieć...
-A ty zapomniałaś? wiesz z kim żyjesz?
-Leo...
-Jak tylko stąd wyjdziemy, odejdę od ciebie i Armenka, nie chcę was krzywdzić i wszystkich wokół
-Mamo o czym tata mówi?
-O niczym kochanie, nie słuchaj taty
-Tato nie kochasz nas już?
-Kocham...zaopiekujesz się mamusią jak odejdę
-Leo przestań!- rozpłakałam się
-I znów przezemnie płaczesz...
-Nigdzie cię nie puszczę, rozumiesz to?!- przytuliłam się gwałtownie do niego otulając skrzydłami- przypomnij sobie...pamiętasz jak o mnie zabiegałeś? jak byliśmy mali, i później jak dorastaliśmy, nie przekreślaj tego wszystkiego...błagam- wyszeptałam mu do ucha szlochając.
-I nie wiem co ty we mnie widziałaś...
-To czego inni nie dostrzegali, kocham cię idioto
-Tato nie zostawiaj nas- także i Armen podbiegł i wtulił się w ojca, czułam łzy Leona na sobie.
-Ja wierzę że jesteś dobry, nikt nie rodzi się zły, tylko demony, a ty nim nie jesteś...płaczesz, to jest chociażby tego dowód, kochasz...demon i zły koń tego nie okazują, wiem coś o tym, nie rań mnie i nie odchodź. Jeśli odejdziesz znienawidzę cię...
***
Usłyszałam jakieś odgłosy przy wyjściu, podniosłam się, głaz odsunął się a w wejściu pojawił się mój wuj.
-Słuchajcie, może trudno będzie wam to przyjąć do wiadomości ale trochę to pobędziecie, być może nawet kilka miesięcy
-Że co? dlaczego?- Leon podszedł do nas, za nim stał Armen i Selma
-Naroiło się ich więcej niż myślałem, najgorsze jest to że jak narazie wydostać można się tylko górą bo jedna z moich znajomych, mocą zbudowała mur przez który się nie przedrą, nie wszystkie mają zdolność wspinania się, ba żadne, tylko wyjątki- spojrzał na Leona- ty jesteś pegazicą, mogłabyś się uwolnić ale to i tak trudne, właśnie ze względu na te mutanty które chodzą po drzewach, dlatego mur jest spleciony z długich i ostrych cierni, mój znajomy z mocą puścił nawet prąd przez to, to jest teraz, że tak powiem, strefa zamknięta a teren jest ogromny.
-To co? teraz mamy tu kwitnąć kilka miesięcy?- wtrąciła Selma
-Puki ich nie wybijemy, chyba że...
-Chyba że co?- spytał Leo
-Zebrałbym resztę łowców, i tak musimy znaleźć i pomóc ocalałym, byśmy was zabrali ze sobą, znajdziemy jedno miejsce gdzie będziecie mogli być, jak nam się uda, to was wyprowadzimy.
-Tak, zgadzamy się, to najlepszy pomysł- odparłam
-Mercy chyba raczej nie, nie wiesz co tam sie dzieje na zewnątrz i jakie potrafią być te...te potwory
-Chodzące trupy- poprawił go Tytan
-A mamy inne wyjście?- spytałam
-Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam tu siedzieć kilka miesięcy- Selma stanęła obok nas
-Ja też, pomożemy wam, czy łowcami są tylko konie z mocami?- spytałam
-Nie tylko, każdy kto ma odwagę, siłę, spryt i potrafi walczyć no i używać takich rzeczy jak włócznia itp.
-A co ze źrebakami?- Leo spojrzał na syna poczym znów na mego wuja, Tytan westchnął lekko
-Narazie Armen pójdzie z nami, będziemy szukać ocalałych, z tego co wiem źrebaków na tym terenie było sporo, ile jest teraz, nie wiem, ale spokojnie, je będziemy bronić...aha no i jeszcze jedno, one atakują tylko te silne i zdrowe konie i inne zwierzęta, chorych nie widzą, nie wyczuwają, ktoś taki jest po prostu nie widzialny dla nich, ale tylko ktoś chory na poważną chorobę.
-Coś jeszcze musimy wiedzieć?
-Tak, noc jest najniebezpieczniejsza, chodzenie samemu po nocy, ba w ogóle chodzenie po nocy to jak proszenie się o śmierć, nawoływanie ich "darmowa przekąska"
-To kiedy możemy ruszać?
-Mercy ja nie wiem czy to aby na pewno dobry pomysł
-A masz inny Leo? to najlepszy pomysł, ryzykowny, fakt, ale ty akurat sobie poradzisz.
-Zapomniałem dodać, po nocy poruszają się tylko nocni łowcy, ale to tylko po na prawdę ważne rzeczy, po zioła, na drugi konie lasu po opatrunki, lekarstwa z zielarni któregoś z koni z mojej grupy.
-Z twojej?
-Tak, ja dowodzę nimi, tak samo ja mam za zadanie zlokalizować źródło zarazy, podobno zaczęło się kilka miesięcy temu i zapoczątkował to zdziczały pies ze wścieklizną, w ogóle był jakiś dziwny, pewnie z jakiegoś laboratorium zwiał od ludzi i rozniusł zmutowany wirus wścieklizny, no i mamy, później stopniowo zaczął się jeszcze bardziej ten wirus mutować i właśnie z tego powstawały mutanty
-A jak one wyglądają?- spytał Leo
-Dużo masywniejsze i większe, silniejsze niż jak ty byłeś, ze zdolnością wspinania się, ty miałeś akurat tylko to.
-A jak je zabijać?
-Najlepiej atakować głowę, wtedy wiadomo że się zabiło, odcinanie nóg to więcej czasu na ucieczkę...
Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^
-Mógłbyś na mnie spojrzeć?
-Jestem mordercą Mercy
-Nie byłeś sobą, nie wiń się za to co się stało
-Przypomnieć ci jaki byłem wcześniej? co zrobiłem? chociażby własnej siostrze- po raz pierwszy zauważyłam u Leona takie łzy, nawet nie próbował ich ukryć
-Miałeś o tym zapomnieć...
-A ty zapomniałaś? wiesz z kim żyjesz?
-Leo...
-Jak tylko stąd wyjdziemy, odejdę od ciebie i Armenka, nie chcę was krzywdzić i wszystkich wokół
-Mamo o czym tata mówi?
-O niczym kochanie, nie słuchaj taty
-Tato nie kochasz nas już?
-Kocham...zaopiekujesz się mamusią jak odejdę
-Leo przestań!- rozpłakałam się
-I znów przezemnie płaczesz...
-Nigdzie cię nie puszczę, rozumiesz to?!- przytuliłam się gwałtownie do niego otulając skrzydłami- przypomnij sobie...pamiętasz jak o mnie zabiegałeś? jak byliśmy mali, i później jak dorastaliśmy, nie przekreślaj tego wszystkiego...błagam- wyszeptałam mu do ucha szlochając.
-I nie wiem co ty we mnie widziałaś...
-To czego inni nie dostrzegali, kocham cię idioto
-Tato nie zostawiaj nas- także i Armen podbiegł i wtulił się w ojca, czułam łzy Leona na sobie.
-Ja wierzę że jesteś dobry, nikt nie rodzi się zły, tylko demony, a ty nim nie jesteś...płaczesz, to jest chociażby tego dowód, kochasz...demon i zły koń tego nie okazują, wiem coś o tym, nie rań mnie i nie odchodź. Jeśli odejdziesz znienawidzę cię...
***
Usłyszałam jakieś odgłosy przy wyjściu, podniosłam się, głaz odsunął się a w wejściu pojawił się mój wuj.
-Słuchajcie, może trudno będzie wam to przyjąć do wiadomości ale trochę to pobędziecie, być może nawet kilka miesięcy
-Że co? dlaczego?- Leon podszedł do nas, za nim stał Armen i Selma
-Naroiło się ich więcej niż myślałem, najgorsze jest to że jak narazie wydostać można się tylko górą bo jedna z moich znajomych, mocą zbudowała mur przez który się nie przedrą, nie wszystkie mają zdolność wspinania się, ba żadne, tylko wyjątki- spojrzał na Leona- ty jesteś pegazicą, mogłabyś się uwolnić ale to i tak trudne, właśnie ze względu na te mutanty które chodzą po drzewach, dlatego mur jest spleciony z długich i ostrych cierni, mój znajomy z mocą puścił nawet prąd przez to, to jest teraz, że tak powiem, strefa zamknięta a teren jest ogromny.
-To co? teraz mamy tu kwitnąć kilka miesięcy?- wtrąciła Selma
-Puki ich nie wybijemy, chyba że...
-Chyba że co?- spytał Leo
-Zebrałbym resztę łowców, i tak musimy znaleźć i pomóc ocalałym, byśmy was zabrali ze sobą, znajdziemy jedno miejsce gdzie będziecie mogli być, jak nam się uda, to was wyprowadzimy.
-Tak, zgadzamy się, to najlepszy pomysł- odparłam
-Mercy chyba raczej nie, nie wiesz co tam sie dzieje na zewnątrz i jakie potrafią być te...te potwory
-Chodzące trupy- poprawił go Tytan
-A mamy inne wyjście?- spytałam
-Nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam tu siedzieć kilka miesięcy- Selma stanęła obok nas
-Ja też, pomożemy wam, czy łowcami są tylko konie z mocami?- spytałam
-Nie tylko, każdy kto ma odwagę, siłę, spryt i potrafi walczyć no i używać takich rzeczy jak włócznia itp.
-A co ze źrebakami?- Leo spojrzał na syna poczym znów na mego wuja, Tytan westchnął lekko
-Narazie Armen pójdzie z nami, będziemy szukać ocalałych, z tego co wiem źrebaków na tym terenie było sporo, ile jest teraz, nie wiem, ale spokojnie, je będziemy bronić...aha no i jeszcze jedno, one atakują tylko te silne i zdrowe konie i inne zwierzęta, chorych nie widzą, nie wyczuwają, ktoś taki jest po prostu nie widzialny dla nich, ale tylko ktoś chory na poważną chorobę.
-Coś jeszcze musimy wiedzieć?
-Tak, noc jest najniebezpieczniejsza, chodzenie samemu po nocy, ba w ogóle chodzenie po nocy to jak proszenie się o śmierć, nawoływanie ich "darmowa przekąska"
-To kiedy możemy ruszać?
-Mercy ja nie wiem czy to aby na pewno dobry pomysł
-A masz inny Leo? to najlepszy pomysł, ryzykowny, fakt, ale ty akurat sobie poradzisz.
-Zapomniałem dodać, po nocy poruszają się tylko nocni łowcy, ale to tylko po na prawdę ważne rzeczy, po zioła, na drugi konie lasu po opatrunki, lekarstwa z zielarni któregoś z koni z mojej grupy.
-Z twojej?
-Tak, ja dowodzę nimi, tak samo ja mam za zadanie zlokalizować źródło zarazy, podobno zaczęło się kilka miesięcy temu i zapoczątkował to zdziczały pies ze wścieklizną, w ogóle był jakiś dziwny, pewnie z jakiegoś laboratorium zwiał od ludzi i rozniusł zmutowany wirus wścieklizny, no i mamy, później stopniowo zaczął się jeszcze bardziej ten wirus mutować i właśnie z tego powstawały mutanty
-A jak one wyglądają?- spytał Leo
-Dużo masywniejsze i większe, silniejsze niż jak ty byłeś, ze zdolnością wspinania się, ty miałeś akurat tylko to.
-A jak je zabijać?
-Najlepiej atakować głowę, wtedy wiadomo że się zabiło, odcinanie nóg to więcej czasu na ucieczkę...
Leon [ zima999 ] ^^Dokończ^^
Przyjaźń cz.5 - Od Rosity, Karyme
Od Rosity
- Na co jesteś gotowa żeby ocalić życie córki? - klacz zbliżyła się do Felizy.
- Co to za pytanie, mów czego chcesz i miejmy to już z głowy! - parsknęła, patrząc co chwilę w stronę Dolly.
- Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania, rozumiesz?! - obca odepchnęła od siebie gwałtownie Felize, kiedy ta się nie cofnęła przed nią i ledwo powstrzymała się by się na nią nie rzucić.
- Zaczynam wątpić że zależy ci na córce, a skoro tak to...
- Uważasz że mi na niej nie zależy? Tak?! Jakby tak było, to już dawno bym cię zabiła! - za Felizą pojawiły się czarne postacie, przypominające przerażające cienie z krwiście czerwonymi, świecącymi oczami.
- Typowe, jesteś zbyt słaba żeby zmierzyć się ze mną sama, wolisz posługiwać się demonami... Nienawidzę takich jak ty! Wiesz czego chce? I w jaki sposób ocalisz córkę? Oddaj za nią życie, tu i teraz, zabij się na moich oczach i daj zgładzić tym swoim demonom. Zniknij raz na zawsze...
Feliza zaśmiała się nerwowo, spoglądając do tyłu na demony, a potem na Dolly.
- Jesteś żałosna - stwierdziła, demony nagle weszły w obcą, ogiery spanikowały. Duchy niespodziewanie wyszły z klaczy, znikając wszystkie na raz. Feliza była jednak bardziej zezłoszczona, niż zaskoczona.
- W tym momencie powinnam była zabić twoją córkę i zrobię to... - odwróciła głowę w stronę ogierów.
- Nie! - Feliza rzuciła się na nią, przewracając na ziemie, szarpały się ze sobą, do momentu w którym Dolly krzyknęła z bólu. Feliza zerwała się gwałtownie przerywając walkę, klacz podcięła jej tylne nogi. Podniosła się, ogier wykręcał już głowę Dolly.
- Stój! Spójrz na tą klaczkę, którą uratowałaś... - zaczęła przestraszona Feliza, wystarczył tylko jeden ruch do skręcenia karku Dolly.
- Spójrz na nią! - krzyknęła, chcąc wstać, ale klacz przytrzymała ją przy ziemi.
- Po co?
- Nie widzisz w jakim jest stanie? Może umrzeć, a w najlepszym przypadku będzie kaleką...
Oddech momentalnie mi przyspieszył, znów spojrzałam na swoje zmiażdżone nogi, już właściwie ich nie czułam, nie byłam jednak w stanie uwierzyć że mogłabym je stracić.
- Mogę jej pomóc. Inaczej straci obie tylne nogi. A jak nie będzie ich miała to już nigdy nawet nie wstanie, chcesz tego? - spytała, patrząc w oczy klaczy.
- Jedyne czego chce to pomścić syna! - wrzasnęła.
- Nie... Proszę... - wymamrotałam resztką sił, klacz spojrzała na mnie. Wcześniej była pełna gniewu, ale teraz się uspokoiła, ruszyło ją sumienie.
- Pomóż jej.
- Najpierw oddaj mi córkę.
- Wystarczy jedna sekunda żeby ją zabić i ty mi jeszcze stawiasz warunki?! Pomóż tamtej klaczce, już! - puściła Felize, kopiąc ją w bok, żeby się ruszyła. Matka Dolly, parsknęła zezłoszczona, podnosząc się gwałtownie i równie szybko podchodząc do mnie, wywołała demony, które w nią weszły i przyłożyła kopyto do moich nóg, widziałam na własne oczy jak zmiażdżone kości i tkanki spajając się w całość, rany znikają wraz z krwią, tak jakby wszystko się cofało. Obca przyglądała się na to z uwagą, czuła też nadzieje, ale nie wiedziałam dlaczego.
- Ożywisz mojego syna.
- To tak nie działa, gdyby tak było, dałabym ci zabić moją córkę, bo za chwilę mogłabym przywrócić ją do życia, ale to nie możliwe - mówiła, podczas używania tej dziwnej mocy, demony z niej powychodziły dopiero po wszystkim: - Oddaj mi córkę.
- Puść tą młodszą - klacz zwróciła się do ogiera, który trzymał Shadow, podniosłam się z ziemi, zachwiałam się przez chwilę, byłam nieco zdezorientowana, jeszcze przed chwilą czułam tak silny ból, a teraz zniknął i moje obrażenia również.
- Zbliż się - klacz odezwała się do Felizy.
- Niech on ją chociaż puści, nie widzisz że ją to boli?! - wrzasnęła, ogier jednak nadal trzymał Dolly, do połowy z wykręconą głową.
- Wytrzyma... - klacz zerknęła na ogiera, który już nie trzymał Shadow, podszedł do nich.
- A teraz zobaczysz jak to jest stracić źrebaka! - krzyknęła obca.
- Nie! Zaczekaj! - tym razem ja się odezwałam: - Przecież to nie winna Dolly, prawda?
- Nie wtrącaj się...
- Nie zabijaj jej.
- Jesteś po stronie tej morderczyni?! Tak mi się odwdzięczasz za uratowanie życia?! - klacz spojrzała na mnie krzywo.
- Umawiałyśmy się inaczej - wtrąciła się Feliza: - Chcesz być taka jak ja? Dolly nie odpowiada za to co zrobiłam...
- Ale jej śmierć najbardziej cię zaboli! Tak jak mnie zabolała śmierć mojego synka! - krzyknęła już przez łzy.
- Właściwie to zginął przez twoją córkę... - dodała łamiącym się głosem, parsknęła, uderzając kopytem o ziemie: - Jakoś zniosę wyrzuty sumienia, dla zemsty!
- Nie!!! - Feliza próbowała się dostać do córki, ale drugi ogier blokował jej drogę, ten pierwszy złamał małej kark, słyszałam nawet odgłos łamiących się kości, nie mogłam przez chwilę złapać oddechu byłam w szoku. Feliza krzyczała wniebogłosy, jeszcze nie widziałam żeby tak rozpaczała, położyła się na ziemi, nie kryjąc już nawet łez.
- Oddaj jej córkę - kazała obca, ogier położył zwłoki Dolly przed Felizą, która wtuliła się w nie. Nie spojrzała już nawet na tamtą klacz.
- Teraz już wiesz jak to boli - obca złapała za grzywę Dolly, wyszarpując ją Felizie.
- Zostaw ją! - Feliza złapała córkę w ostatniej chwili za ogon, ale mimo to obca wyszarpała ją Felizie i rzuciła w stronę ogiera: - Urwij jej głowę i wtedy ją jej oddaj... Wolę być pewna że przypadkiem jej nie ożywi... - kazała. Zacisnęłam oczy, odwracając głowę, słyszałam tylko odgłos łamanych raz po raz kości i zrywanych tkanek. Potem bałam się nawet spojrzeć, nie chciałam tego widzieć.
- Co się stało? Już nie chcesz mi nic zrobić? - usłyszałam głos klaczy.
- Hira chodźmy już stąd, jeszcze odkryją tu naszą obecność - odezwał się jeden z ogierów, otworzyłam oczy, ale nadal nie potrafiłam spojrzeć w stronę Felizy, a przede wszystkim w stronę ciała Dolly.
- Gdybym miała się przejmować tym stadem tutaj, to w ogóle bym tu nie przyszła, z resztą mogą mnie zabić, miałam tylko syna, którego ona mi odebrała! - Hira uderzyła nagle Felize, wiedziałam o tym dlatego że w tym momencie odwróciłam wzrok.
- Z chęcią bym cię zabiła, teraz i tak byś się nie broniła, ale chcę żebyś cierpiała.. - przewróciła ją na grzbiet, zaczęła ją kopać, raz w brzuch, raz w głowę i boki ciała, wykrzykując przy tym różne obelgi. Feliza zupełnie się nie broniła, nigdy nie widziałam jej tak słabej, tak zapłakanej i bezradnej. Zamarłam nagle w bezruchu, gdy zobaczyłam głowę Dolly, toczącą się po ziemi, kiedy to Hira zahaczyła ją kopytem.
- Daj jej już spokój - jeden z ogierów w końcu złapał Hirę za grzywę, odciągając ją od Felizy. Klacz prawie sapała ze zmęczenia, mierząc jeszcze Felize wzrokiem: - Jesteś słabsza niż myślałam, nic nie warta...
- Będziesz jeszcze żałowała że zabiłaś mi córkę... - załkała Feliza, mimo że spojrzała na Hire z nienawiścią, to i tak wyglądała żałośnie.
- Nie ja ją zabiłam, tylko kazałam ją zabić, za to ty zabiłaś mi syna własnymi kopytami!
- Zostaw ją w końcu! Już się zemściłaś... - wtrąciłam się, już nie mogłam tak stać i patrzeć, jak Hira się nad nią znęca. Podeszłam do Felizy stając obok niej.
- Zapamiętaj mała, nigdy nie okazuj litości wrogom, bo to obróci się przeciwko tobie - powiedziała Hira, patrząc mi w oczy, wreszcie zawróciła, z obojgiem ogierów. Czułam całą rozpacz Felizy i sama nie mogłam już tego znieść.
- Tak mi przykro... - położyłam się u jej boku, spojrzała na mnie, milcząc, nie obchodziło jej że tu jestem, była zupełnie obojętna na wszystko, z wyjątkiem martwej córki.
Od Karyme
Leżałam przy skalnej ścianie, czekając na Rositę, martwiłam się o przyjaciółkę, zwłaszcza że poszła tam gdzie była Feliza. Okropnie się jej bałam, pamiętałam co mi ostatnio zrobiła, gdy niechcący...
- Karyme... - usłyszałam nagle głos Shadow, za ściany: - Karyme jesteś tam? - wydawało mi się że płakała.
- Co z Rositą? - zawołałam.
- Wpuść mnie, nie chcę być tu sama... - prosiła, przez łzy.
- Nie potrafię, co się stało z twoją kuzynką? - spytałam znów, ona musi mi powiedzieć co się wydarzyło.
- N... Nic... Boję się...
- Dlaczego?
- Bo... Bo... Karyme! Ja nie chcę tu być sama! - krzyknęła panicznie, potem zaczęła uderzać w ścianę, słyszałam jak coraz to bardziej płacze. Sama spanikowałam, wstałam szybko, chodząc niespokojnie. Nie wiedziałam co mam zrobić.
- Może poszukaj innego wejścia - zaproponowałam, Shadow chyba jednak mnie nie słuchała, bo słyszałam jak już tylko płacze, nie próbując się do mnie przebić.
- Shadow to może ja... Może... Sama spróbuje do ciebie dotrzeć - wyruszyłam przerażona. Bałam się że Feliza może tu gdzieś być, albo że coś mi się stanie, jak oddale się od tej skalnej ściany, że się zgubię, albo nie będę potrafiła sobie poradzić. Nigdy nie chodziłam całkiem sama po górach, zawsze byłam w towarzystwie Rosity, to ona dodawała mi odwagi.
Po jakimś czasie nabierałam większej pewności siebie, już aż tak się nie bałam. Wspięłam się na górę, a schodząc z niej, dostałam się w końcu na drugą stronę, teraz żałowałam że wcześniej tego nie zrobiłam. Trochę zajęło mi znalezienie Shadow, ale kiedy w końcu do niej dotarłam, leżała skulona przy ścianie, wciąż płacząc.
- Chcę do mamy... - wymamrotała, wtulając się we mnie: - Boję się...
- Czego się boisz? - chciałam ją odepchnąć, ale się powstrzymałam, tak strasznie się trzęsła, przypominała mi trochę dawną siebie.
- Głowa... - wymamrotała.
- Co? Jaka głowa?
- Głowa Dolly.... leżała... - zapłakała jeszcze bardziej, zastanawiałam się o co jej chodzi.
- Zabierz mnie do mamy... - wymamrotała.
- Ja nawet jej nie znam.
- Chcę do mamy... - załkała.
Od Rosity
Leżałam tak długo przy Felizie i tak długo przyglądałam się jej martwej córce z przerażeniem w oczach, aż w końcu zapadł zmrok. A ja już nie mogąc patrzeć na zwłoki Dolly, wpatrywałam się teraz w niebo, pełne gwiazd.
- Rosita... - kilkugodzinną ciszę przerwał głos Felizy, zupełnie pusty, nie wyrażający żadnych emocji: - Wracaj już do stada, twoi rodzice będą się martwić - powiedziała neutralnie, czułam jej obojętność i ból po stracie córki, który po tak długim czasie starała się ukryć.
- Nie zostawię cię tu samej... - było mi jej żal, właściwie to szczerze jej współczułam i jakoś nie potrafiłam pozbyć się tego uczucia. I pomyśleć że wcześniej chciała mnie zabić, chyba powinnam była trzymać się od niej jak najdalej.
- Dlaczego?
- Chcę tylko... Dodać ci otuchy... Wcale nie chciałam żeby... Żeby Hira zabiła Dolly - kiedy to powiedziałam Feliza z trudem powstrzymała łzy zaciskając oczy.
- Wybacz mi... Za to że próbowałam cię zabić... Ja po prostu jestem zła i zawsze byłam, od pokoleń... - wyznała podnosząc się z ziemi, mimo ran, nawet się nie zachwiała, ani nie drgnęła z bólu.
- Ale nie musisz... Dolly wolałaby...
- Dość! Przestań o niej mówić! - krzyknęła na mnie, podniosła mnie gwałtownie za grzywę, zmuszając żebym wstała, po czym puściła: - To wszystko twoja wina! Gdyby nie ty... - przerwała, kuląc uszy. Cofnęłam się do tyłu, wolałam trzymać od niej dystans, teraz jak już się rozgniewała.
- To moja wina, powinnam bardziej pilnować córki... Nie odstępować jej ani na krok, ale nie... Popełniłam błąd i teraz musiałam za niego zapłacić... - zaczęła chodzić w tą i wewte, obserwowałam ją uważnie. Ziewnęłam zmęczona, ale nie chciałam spać, nie po tym co widziałam.
- Namawiałam ją do zła... A może ona wcale nie chciała być taka jak ja? - łzy znów spłynęły jej po policzkach: - Ale przecież jej ani razu nie uderzyłam, czy mogłam ją skrzywdzić wmawiając jej że powinna być zła? - spytała patrząc na mnie, byłam jeszcze mała, skąd miałam znać odpowiedź?
- Nawet nie widzę jej ducha... Matki też nie widziałam... Tylko ich martwe ciała... - zniżyła głowę aż pod samą ziemie, przykucnęła na przednich nogach, chowając ją w nich położyła ją na ziemi. Chyba nawet przycisnęła do ziemi chrapy, bo łkając zaczęła się dusić.
- Feliza... - zbliżyłam się szturchając ją, nie chciałam już oglądać czyjeś śmierci, nigdy więcej...
- Przestań... - złapałam ją za grzywę szarpiąc, spanikowałam, siłowałam się z nią tak długo, aż sama odepchnęła mnie w bok unosząc głowę: - Co ty wyprawiasz?
- Chciałaś się udusić...
- Po co miałabym się zabić?! Myślisz że zobaczyłabym córkę i matkę? Nie... Ich już nigdy nie zobaczę - poderwała się z ziemi, o dziwo czułam że mówi prawdę: - Skoro ich tu nie ma to już dawno są w krainie zmarłych, do której demony nie mają wstępu, albo co gorsza pochłonął je któryś z demonów... Z resztą, co ty możesz o tym wiedzieć? - zaryła kopytem w ziemi, widziałam jak je sobie przy tym uszkodziła z nerwów.
- Wracajmy do stada - powiedziała do mnie. Odchyliłam uszy ku tyłowi, kiedy zmuszona byłam przechodzić obok ciała Dolly pozbawionego jej głowy, a potem właśnie obok martwej głowy klaczki. Próbowałam na to nie patrzeć, w końcu Feliza pociągnęła mnie momentalnie za grzywę, ledwo co nadążyłam, stawiając krok za krokiem. Znalazłam się aż przed nią.
- Idź przodem, tak będzie bezpieczniej - obejrzała się do tyłu, popychając mnie dość mocno, żebym się ruszyła. Nigdy nie byłam w górach o tak później porze, zastanawiałam się czy Karyme już wróciła do stada, może nawet powiedziała moim rodzicom że tu jestem, a jak nie im to Shanti.
Od Karyme
Od kilku godzin szłam za Shadow, myśląc że zaprowadzi mnie do Rosity, ale ona nawet nie zapamiętała tak prostej drogi i zaprowadziła mnie nie wiadomo gdzie. Na dodatek ciągle chowała się za mną, jak tylko chociażby wiatr uniósł drobny pył, albo jak tylko zaszeleściły nieliczne kępy traw, które za bardzo nie nadawały się do jedzenia.
- Shadow, lepiej już wracajmy - szepnęłam, rozglądając się wokół, sama zaczynałam się bać, było już tak późno, a my byłyśmy tu całkiem same.
- A wiesz którędy wrócić?
- Tędy skąd przyszłyśmy - zawróciłam, od razu potem tracąc orientacje w terenie, po prostu szłam, z nadzieją że jakoś wyjdziemy z tych gór.
- Karyme... Tam lepiej nie chodźmy, proszę... - Shadow nagle stanęła mi na drodze.
- Dlaczego?
- Nie chodźmy tam...
- Ale dlaczego?
- Bo... Bo tam...Tam...
- Tam jest Rosita? - domyśliłam się.
- Chyba... Chyba też, ale...
- Wiedziałaś jak do niej dojść? Ale ty jesteś głupia! Miałaś mnie do niej zaprowadzić!
- Przepraszam... - wymamrotała Shadow już przez łzy. Poszłam w stronę, w którą ona nie chciała.
- Strachajło - przyspieszyłam celowo, Shadow od razu za mną ruszyła, złapała mnie za grzywę i nie chciała puścić. Odepchnęłam ją, byłam na nią zła, przez nią musiałyśmy błądzić po górach i jeszcze na prawdę byśmy się zgubiły.
- S...Słyszysz to? - wymajaczyła Shadow.
- Znów coś ci się wydaje - zrobiłam jeszcze krok, a sama usłyszałam dziwny dźwięk, obejrzałam się do tyłu, a potem na boki. Upewniwszy się że niczego tu nie ma spojrzałam na przód. Przed sobą zobaczyłam świecące w mroku oczy, stwór był tak blisko, a sylwetką przypominał pumę, bo to była puma. Nagle nas drasnęła, Shadow rzuciła się do panicznej ucieczki i to za nią pognała puma.
- Shadow! - krzyknęłam zamrażając ziemie, jednak lód nie dotarł do pumy, która złapała już klaczkę.
- Nie... - zastygłam w bezruchu, widząc jak Shadow próbuje się wyrwać pumie, a ta zaciska na jej szyi zęby. Użyłam znów mocy, pełna strachu i niepewności, zamroziłam łapy pumie, ryknęła, puszczając Shadow, która spadła bezwładnie na ziemie i w ogóle się nie poruszyła.
- Shadow... Shadow powiedź coś... - podeszłam do niej przerażona, puma próbowała uwolnić łapy, szarpała się z całych sił, wymachując ogonem i powarkując.
- Shadow... - szturchnęłam małą, otworzyła lekko oczy, widziałam jak z jej szyi leciała krew, przełknęłam ślinę, patrząc na pumę, bałam się że za chwilę się uwolni.
- Uciekajmy stąd, szybko... - próbowałam podnieść Shadow, jakoś oparła o mnie głowę, a wtedy gdy poczułam jej ciężar na swoim grzbiecie nogi mi się ugięły z bólu, przez co się przewróciłam. Nie mogłam dźwigać, Shanti przecież mi o tym mówiła. Na swoim boku zauważyłam krew Shadow.
Od Rosity
- To chyba był ryk... - skomentowałam słysząc jakiś odgłos w oddali, Feliza tylko przytaknęła, przewracając oczami: - Nie wiedziałaś że o tej porze polują pumy?
- Nigdy nie byłam tu z Karyme tak późno...
- Chodziłaś tu wcześniej? Gdybym wiedziała... Z resztą teraz nie ma to znaczenia, chyba już nie jesteśmy wrogami, co?
- To zależy od ciebie, ja nie chcę być twoim wrogiem, Elliot pewnie też...
- Nie wtrącaj się do Elliot'a, może to twój brat, ale nie wiesz czego on chcę.
- Co to? - stanęłam jak wryta tym razem słysząc też krzyki i to chyba był głos Karyme, jak woła o pomoc, chciałam od razu zawrócić, ale Feliza mnie nie przepuściła.
- To Karyme... Potrzebuje pomocy - próbowałam ją ominąć, a potem się przepchnąć.
- Trudno, najwyżej pożre ją puma, zasłużyła sobie.
- Nie prawda! - ugryzłam w końcu Felize żeby mnie przepuściła, pobiegłam od razu. Pędząc w stronę głosu przyjaciółki.
- Rosita... Ona chyba... Chyba umiera... - powiedziała na mój widok, stała przy Shadow, wybrudzona od jej krwi.
- Co... Co teraz?
- Nie wiem... - próbowałam sama podnieść Shadow, Karyme mi przy tym pomogła, ale choć wzięłam kuzynkę na grzbiet nie mogłam z nią za daleko odejść, była zbyt ciężka i po prostu się przewróciłam. Karyme okropnie się denerwowała, na dodatek ta puma, która niemal już uwolniła się z lodu. Nagle wyczułam przerażenie u przyjaciółki, zbliżyła się aż do drapieżnika, choć normalnie by tego nie zrobiła, byle oddalić się od... Podniosłam głowę, z pod Shadow, widząc przed sobą Felize, wyczułam że nie miała złych zamiarów, a wręcz przeciwnie, wzięła Shadow ze mnie, na swój grzbiet.
- Nie wierzę że to robię... - pobiegła powrotną drogą.
- Karyme, szybko, wracajmy - zawołałam również startując za nią. Karyme nie mało że była przerażona to zdezorientowana i nie pewna jakby nie wiedziała czy nadal za nami biec czy może uciekać.
- Na co jesteś gotowa żeby ocalić życie córki? - klacz zbliżyła się do Felizy.
- Co to za pytanie, mów czego chcesz i miejmy to już z głowy! - parsknęła, patrząc co chwilę w stronę Dolly.
- Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania, rozumiesz?! - obca odepchnęła od siebie gwałtownie Felize, kiedy ta się nie cofnęła przed nią i ledwo powstrzymała się by się na nią nie rzucić.
- Zaczynam wątpić że zależy ci na córce, a skoro tak to...
- Uważasz że mi na niej nie zależy? Tak?! Jakby tak było, to już dawno bym cię zabiła! - za Felizą pojawiły się czarne postacie, przypominające przerażające cienie z krwiście czerwonymi, świecącymi oczami.
- Typowe, jesteś zbyt słaba żeby zmierzyć się ze mną sama, wolisz posługiwać się demonami... Nienawidzę takich jak ty! Wiesz czego chce? I w jaki sposób ocalisz córkę? Oddaj za nią życie, tu i teraz, zabij się na moich oczach i daj zgładzić tym swoim demonom. Zniknij raz na zawsze...
Feliza zaśmiała się nerwowo, spoglądając do tyłu na demony, a potem na Dolly.
- Jesteś żałosna - stwierdziła, demony nagle weszły w obcą, ogiery spanikowały. Duchy niespodziewanie wyszły z klaczy, znikając wszystkie na raz. Feliza była jednak bardziej zezłoszczona, niż zaskoczona.
- W tym momencie powinnam była zabić twoją córkę i zrobię to... - odwróciła głowę w stronę ogierów.
- Nie! - Feliza rzuciła się na nią, przewracając na ziemie, szarpały się ze sobą, do momentu w którym Dolly krzyknęła z bólu. Feliza zerwała się gwałtownie przerywając walkę, klacz podcięła jej tylne nogi. Podniosła się, ogier wykręcał już głowę Dolly.
- Stój! Spójrz na tą klaczkę, którą uratowałaś... - zaczęła przestraszona Feliza, wystarczył tylko jeden ruch do skręcenia karku Dolly.
- Spójrz na nią! - krzyknęła, chcąc wstać, ale klacz przytrzymała ją przy ziemi.
- Po co?
- Nie widzisz w jakim jest stanie? Może umrzeć, a w najlepszym przypadku będzie kaleką...
Oddech momentalnie mi przyspieszył, znów spojrzałam na swoje zmiażdżone nogi, już właściwie ich nie czułam, nie byłam jednak w stanie uwierzyć że mogłabym je stracić.
- Mogę jej pomóc. Inaczej straci obie tylne nogi. A jak nie będzie ich miała to już nigdy nawet nie wstanie, chcesz tego? - spytała, patrząc w oczy klaczy.
- Jedyne czego chce to pomścić syna! - wrzasnęła.
- Nie... Proszę... - wymamrotałam resztką sił, klacz spojrzała na mnie. Wcześniej była pełna gniewu, ale teraz się uspokoiła, ruszyło ją sumienie.
- Pomóż jej.
- Najpierw oddaj mi córkę.
- Wystarczy jedna sekunda żeby ją zabić i ty mi jeszcze stawiasz warunki?! Pomóż tamtej klaczce, już! - puściła Felize, kopiąc ją w bok, żeby się ruszyła. Matka Dolly, parsknęła zezłoszczona, podnosząc się gwałtownie i równie szybko podchodząc do mnie, wywołała demony, które w nią weszły i przyłożyła kopyto do moich nóg, widziałam na własne oczy jak zmiażdżone kości i tkanki spajając się w całość, rany znikają wraz z krwią, tak jakby wszystko się cofało. Obca przyglądała się na to z uwagą, czuła też nadzieje, ale nie wiedziałam dlaczego.
- Ożywisz mojego syna.
- To tak nie działa, gdyby tak było, dałabym ci zabić moją córkę, bo za chwilę mogłabym przywrócić ją do życia, ale to nie możliwe - mówiła, podczas używania tej dziwnej mocy, demony z niej powychodziły dopiero po wszystkim: - Oddaj mi córkę.
- Puść tą młodszą - klacz zwróciła się do ogiera, który trzymał Shadow, podniosłam się z ziemi, zachwiałam się przez chwilę, byłam nieco zdezorientowana, jeszcze przed chwilą czułam tak silny ból, a teraz zniknął i moje obrażenia również.
- Zbliż się - klacz odezwała się do Felizy.
- Niech on ją chociaż puści, nie widzisz że ją to boli?! - wrzasnęła, ogier jednak nadal trzymał Dolly, do połowy z wykręconą głową.
- Wytrzyma... - klacz zerknęła na ogiera, który już nie trzymał Shadow, podszedł do nich.
- A teraz zobaczysz jak to jest stracić źrebaka! - krzyknęła obca.
- Nie! Zaczekaj! - tym razem ja się odezwałam: - Przecież to nie winna Dolly, prawda?
- Nie wtrącaj się...
- Nie zabijaj jej.
- Jesteś po stronie tej morderczyni?! Tak mi się odwdzięczasz za uratowanie życia?! - klacz spojrzała na mnie krzywo.
- Umawiałyśmy się inaczej - wtrąciła się Feliza: - Chcesz być taka jak ja? Dolly nie odpowiada za to co zrobiłam...
- Ale jej śmierć najbardziej cię zaboli! Tak jak mnie zabolała śmierć mojego synka! - krzyknęła już przez łzy.
- Właściwie to zginął przez twoją córkę... - dodała łamiącym się głosem, parsknęła, uderzając kopytem o ziemie: - Jakoś zniosę wyrzuty sumienia, dla zemsty!
- Nie!!! - Feliza próbowała się dostać do córki, ale drugi ogier blokował jej drogę, ten pierwszy złamał małej kark, słyszałam nawet odgłos łamiących się kości, nie mogłam przez chwilę złapać oddechu byłam w szoku. Feliza krzyczała wniebogłosy, jeszcze nie widziałam żeby tak rozpaczała, położyła się na ziemi, nie kryjąc już nawet łez.
- Oddaj jej córkę - kazała obca, ogier położył zwłoki Dolly przed Felizą, która wtuliła się w nie. Nie spojrzała już nawet na tamtą klacz.
- Teraz już wiesz jak to boli - obca złapała za grzywę Dolly, wyszarpując ją Felizie.
- Zostaw ją! - Feliza złapała córkę w ostatniej chwili za ogon, ale mimo to obca wyszarpała ją Felizie i rzuciła w stronę ogiera: - Urwij jej głowę i wtedy ją jej oddaj... Wolę być pewna że przypadkiem jej nie ożywi... - kazała. Zacisnęłam oczy, odwracając głowę, słyszałam tylko odgłos łamanych raz po raz kości i zrywanych tkanek. Potem bałam się nawet spojrzeć, nie chciałam tego widzieć.
- Co się stało? Już nie chcesz mi nic zrobić? - usłyszałam głos klaczy.
- Hira chodźmy już stąd, jeszcze odkryją tu naszą obecność - odezwał się jeden z ogierów, otworzyłam oczy, ale nadal nie potrafiłam spojrzeć w stronę Felizy, a przede wszystkim w stronę ciała Dolly.
- Gdybym miała się przejmować tym stadem tutaj, to w ogóle bym tu nie przyszła, z resztą mogą mnie zabić, miałam tylko syna, którego ona mi odebrała! - Hira uderzyła nagle Felize, wiedziałam o tym dlatego że w tym momencie odwróciłam wzrok.
- Z chęcią bym cię zabiła, teraz i tak byś się nie broniła, ale chcę żebyś cierpiała.. - przewróciła ją na grzbiet, zaczęła ją kopać, raz w brzuch, raz w głowę i boki ciała, wykrzykując przy tym różne obelgi. Feliza zupełnie się nie broniła, nigdy nie widziałam jej tak słabej, tak zapłakanej i bezradnej. Zamarłam nagle w bezruchu, gdy zobaczyłam głowę Dolly, toczącą się po ziemi, kiedy to Hira zahaczyła ją kopytem.
- Daj jej już spokój - jeden z ogierów w końcu złapał Hirę za grzywę, odciągając ją od Felizy. Klacz prawie sapała ze zmęczenia, mierząc jeszcze Felize wzrokiem: - Jesteś słabsza niż myślałam, nic nie warta...
- Będziesz jeszcze żałowała że zabiłaś mi córkę... - załkała Feliza, mimo że spojrzała na Hire z nienawiścią, to i tak wyglądała żałośnie.
- Nie ja ją zabiłam, tylko kazałam ją zabić, za to ty zabiłaś mi syna własnymi kopytami!
- Zostaw ją w końcu! Już się zemściłaś... - wtrąciłam się, już nie mogłam tak stać i patrzeć, jak Hira się nad nią znęca. Podeszłam do Felizy stając obok niej.
- Zapamiętaj mała, nigdy nie okazuj litości wrogom, bo to obróci się przeciwko tobie - powiedziała Hira, patrząc mi w oczy, wreszcie zawróciła, z obojgiem ogierów. Czułam całą rozpacz Felizy i sama nie mogłam już tego znieść.
- Tak mi przykro... - położyłam się u jej boku, spojrzała na mnie, milcząc, nie obchodziło jej że tu jestem, była zupełnie obojętna na wszystko, z wyjątkiem martwej córki.
Od Karyme
Leżałam przy skalnej ścianie, czekając na Rositę, martwiłam się o przyjaciółkę, zwłaszcza że poszła tam gdzie była Feliza. Okropnie się jej bałam, pamiętałam co mi ostatnio zrobiła, gdy niechcący...
- Karyme... - usłyszałam nagle głos Shadow, za ściany: - Karyme jesteś tam? - wydawało mi się że płakała.
- Co z Rositą? - zawołałam.
- Wpuść mnie, nie chcę być tu sama... - prosiła, przez łzy.
- Nie potrafię, co się stało z twoją kuzynką? - spytałam znów, ona musi mi powiedzieć co się wydarzyło.
- N... Nic... Boję się...
- Dlaczego?
- Bo... Bo... Karyme! Ja nie chcę tu być sama! - krzyknęła panicznie, potem zaczęła uderzać w ścianę, słyszałam jak coraz to bardziej płacze. Sama spanikowałam, wstałam szybko, chodząc niespokojnie. Nie wiedziałam co mam zrobić.
- Może poszukaj innego wejścia - zaproponowałam, Shadow chyba jednak mnie nie słuchała, bo słyszałam jak już tylko płacze, nie próbując się do mnie przebić.
- Shadow to może ja... Może... Sama spróbuje do ciebie dotrzeć - wyruszyłam przerażona. Bałam się że Feliza może tu gdzieś być, albo że coś mi się stanie, jak oddale się od tej skalnej ściany, że się zgubię, albo nie będę potrafiła sobie poradzić. Nigdy nie chodziłam całkiem sama po górach, zawsze byłam w towarzystwie Rosity, to ona dodawała mi odwagi.
Po jakimś czasie nabierałam większej pewności siebie, już aż tak się nie bałam. Wspięłam się na górę, a schodząc z niej, dostałam się w końcu na drugą stronę, teraz żałowałam że wcześniej tego nie zrobiłam. Trochę zajęło mi znalezienie Shadow, ale kiedy w końcu do niej dotarłam, leżała skulona przy ścianie, wciąż płacząc.
- Chcę do mamy... - wymamrotała, wtulając się we mnie: - Boję się...
- Czego się boisz? - chciałam ją odepchnąć, ale się powstrzymałam, tak strasznie się trzęsła, przypominała mi trochę dawną siebie.
- Głowa... - wymamrotała.
- Co? Jaka głowa?
- Głowa Dolly.... leżała... - zapłakała jeszcze bardziej, zastanawiałam się o co jej chodzi.
- Zabierz mnie do mamy... - wymamrotała.
- Ja nawet jej nie znam.
- Chcę do mamy... - załkała.
Od Rosity
Leżałam tak długo przy Felizie i tak długo przyglądałam się jej martwej córce z przerażeniem w oczach, aż w końcu zapadł zmrok. A ja już nie mogąc patrzeć na zwłoki Dolly, wpatrywałam się teraz w niebo, pełne gwiazd.
- Rosita... - kilkugodzinną ciszę przerwał głos Felizy, zupełnie pusty, nie wyrażający żadnych emocji: - Wracaj już do stada, twoi rodzice będą się martwić - powiedziała neutralnie, czułam jej obojętność i ból po stracie córki, który po tak długim czasie starała się ukryć.
- Nie zostawię cię tu samej... - było mi jej żal, właściwie to szczerze jej współczułam i jakoś nie potrafiłam pozbyć się tego uczucia. I pomyśleć że wcześniej chciała mnie zabić, chyba powinnam była trzymać się od niej jak najdalej.
- Dlaczego?
- Chcę tylko... Dodać ci otuchy... Wcale nie chciałam żeby... Żeby Hira zabiła Dolly - kiedy to powiedziałam Feliza z trudem powstrzymała łzy zaciskając oczy.
- Wybacz mi... Za to że próbowałam cię zabić... Ja po prostu jestem zła i zawsze byłam, od pokoleń... - wyznała podnosząc się z ziemi, mimo ran, nawet się nie zachwiała, ani nie drgnęła z bólu.
- Ale nie musisz... Dolly wolałaby...
- Dość! Przestań o niej mówić! - krzyknęła na mnie, podniosła mnie gwałtownie za grzywę, zmuszając żebym wstała, po czym puściła: - To wszystko twoja wina! Gdyby nie ty... - przerwała, kuląc uszy. Cofnęłam się do tyłu, wolałam trzymać od niej dystans, teraz jak już się rozgniewała.
- To moja wina, powinnam bardziej pilnować córki... Nie odstępować jej ani na krok, ale nie... Popełniłam błąd i teraz musiałam za niego zapłacić... - zaczęła chodzić w tą i wewte, obserwowałam ją uważnie. Ziewnęłam zmęczona, ale nie chciałam spać, nie po tym co widziałam.
- Namawiałam ją do zła... A może ona wcale nie chciała być taka jak ja? - łzy znów spłynęły jej po policzkach: - Ale przecież jej ani razu nie uderzyłam, czy mogłam ją skrzywdzić wmawiając jej że powinna być zła? - spytała patrząc na mnie, byłam jeszcze mała, skąd miałam znać odpowiedź?
- Nawet nie widzę jej ducha... Matki też nie widziałam... Tylko ich martwe ciała... - zniżyła głowę aż pod samą ziemie, przykucnęła na przednich nogach, chowając ją w nich położyła ją na ziemi. Chyba nawet przycisnęła do ziemi chrapy, bo łkając zaczęła się dusić.
- Feliza... - zbliżyłam się szturchając ją, nie chciałam już oglądać czyjeś śmierci, nigdy więcej...
- Przestań... - złapałam ją za grzywę szarpiąc, spanikowałam, siłowałam się z nią tak długo, aż sama odepchnęła mnie w bok unosząc głowę: - Co ty wyprawiasz?
- Chciałaś się udusić...
- Po co miałabym się zabić?! Myślisz że zobaczyłabym córkę i matkę? Nie... Ich już nigdy nie zobaczę - poderwała się z ziemi, o dziwo czułam że mówi prawdę: - Skoro ich tu nie ma to już dawno są w krainie zmarłych, do której demony nie mają wstępu, albo co gorsza pochłonął je któryś z demonów... Z resztą, co ty możesz o tym wiedzieć? - zaryła kopytem w ziemi, widziałam jak je sobie przy tym uszkodziła z nerwów.
- Wracajmy do stada - powiedziała do mnie. Odchyliłam uszy ku tyłowi, kiedy zmuszona byłam przechodzić obok ciała Dolly pozbawionego jej głowy, a potem właśnie obok martwej głowy klaczki. Próbowałam na to nie patrzeć, w końcu Feliza pociągnęła mnie momentalnie za grzywę, ledwo co nadążyłam, stawiając krok za krokiem. Znalazłam się aż przed nią.
- Idź przodem, tak będzie bezpieczniej - obejrzała się do tyłu, popychając mnie dość mocno, żebym się ruszyła. Nigdy nie byłam w górach o tak później porze, zastanawiałam się czy Karyme już wróciła do stada, może nawet powiedziała moim rodzicom że tu jestem, a jak nie im to Shanti.
Od Karyme
Od kilku godzin szłam za Shadow, myśląc że zaprowadzi mnie do Rosity, ale ona nawet nie zapamiętała tak prostej drogi i zaprowadziła mnie nie wiadomo gdzie. Na dodatek ciągle chowała się za mną, jak tylko chociażby wiatr uniósł drobny pył, albo jak tylko zaszeleściły nieliczne kępy traw, które za bardzo nie nadawały się do jedzenia.
- Shadow, lepiej już wracajmy - szepnęłam, rozglądając się wokół, sama zaczynałam się bać, było już tak późno, a my byłyśmy tu całkiem same.
- A wiesz którędy wrócić?
- Tędy skąd przyszłyśmy - zawróciłam, od razu potem tracąc orientacje w terenie, po prostu szłam, z nadzieją że jakoś wyjdziemy z tych gór.
- Karyme... Tam lepiej nie chodźmy, proszę... - Shadow nagle stanęła mi na drodze.
- Dlaczego?
- Nie chodźmy tam...
- Ale dlaczego?
- Bo... Bo tam...Tam...
- Tam jest Rosita? - domyśliłam się.
- Chyba... Chyba też, ale...
- Wiedziałaś jak do niej dojść? Ale ty jesteś głupia! Miałaś mnie do niej zaprowadzić!
- Przepraszam... - wymamrotała Shadow już przez łzy. Poszłam w stronę, w którą ona nie chciała.
- Strachajło - przyspieszyłam celowo, Shadow od razu za mną ruszyła, złapała mnie za grzywę i nie chciała puścić. Odepchnęłam ją, byłam na nią zła, przez nią musiałyśmy błądzić po górach i jeszcze na prawdę byśmy się zgubiły.
- S...Słyszysz to? - wymajaczyła Shadow.
- Znów coś ci się wydaje - zrobiłam jeszcze krok, a sama usłyszałam dziwny dźwięk, obejrzałam się do tyłu, a potem na boki. Upewniwszy się że niczego tu nie ma spojrzałam na przód. Przed sobą zobaczyłam świecące w mroku oczy, stwór był tak blisko, a sylwetką przypominał pumę, bo to była puma. Nagle nas drasnęła, Shadow rzuciła się do panicznej ucieczki i to za nią pognała puma.
- Shadow! - krzyknęłam zamrażając ziemie, jednak lód nie dotarł do pumy, która złapała już klaczkę.
- Nie... - zastygłam w bezruchu, widząc jak Shadow próbuje się wyrwać pumie, a ta zaciska na jej szyi zęby. Użyłam znów mocy, pełna strachu i niepewności, zamroziłam łapy pumie, ryknęła, puszczając Shadow, która spadła bezwładnie na ziemie i w ogóle się nie poruszyła.
- Shadow... Shadow powiedź coś... - podeszłam do niej przerażona, puma próbowała uwolnić łapy, szarpała się z całych sił, wymachując ogonem i powarkując.
- Shadow... - szturchnęłam małą, otworzyła lekko oczy, widziałam jak z jej szyi leciała krew, przełknęłam ślinę, patrząc na pumę, bałam się że za chwilę się uwolni.
- Uciekajmy stąd, szybko... - próbowałam podnieść Shadow, jakoś oparła o mnie głowę, a wtedy gdy poczułam jej ciężar na swoim grzbiecie nogi mi się ugięły z bólu, przez co się przewróciłam. Nie mogłam dźwigać, Shanti przecież mi o tym mówiła. Na swoim boku zauważyłam krew Shadow.
Od Rosity
- To chyba był ryk... - skomentowałam słysząc jakiś odgłos w oddali, Feliza tylko przytaknęła, przewracając oczami: - Nie wiedziałaś że o tej porze polują pumy?
- Nigdy nie byłam tu z Karyme tak późno...
- Chodziłaś tu wcześniej? Gdybym wiedziała... Z resztą teraz nie ma to znaczenia, chyba już nie jesteśmy wrogami, co?
- To zależy od ciebie, ja nie chcę być twoim wrogiem, Elliot pewnie też...
- Nie wtrącaj się do Elliot'a, może to twój brat, ale nie wiesz czego on chcę.
- Co to? - stanęłam jak wryta tym razem słysząc też krzyki i to chyba był głos Karyme, jak woła o pomoc, chciałam od razu zawrócić, ale Feliza mnie nie przepuściła.
- To Karyme... Potrzebuje pomocy - próbowałam ją ominąć, a potem się przepchnąć.
- Trudno, najwyżej pożre ją puma, zasłużyła sobie.
- Nie prawda! - ugryzłam w końcu Felize żeby mnie przepuściła, pobiegłam od razu. Pędząc w stronę głosu przyjaciółki.
- Rosita... Ona chyba... Chyba umiera... - powiedziała na mój widok, stała przy Shadow, wybrudzona od jej krwi.
- Co... Co teraz?
- Nie wiem... - próbowałam sama podnieść Shadow, Karyme mi przy tym pomogła, ale choć wzięłam kuzynkę na grzbiet nie mogłam z nią za daleko odejść, była zbyt ciężka i po prostu się przewróciłam. Karyme okropnie się denerwowała, na dodatek ta puma, która niemal już uwolniła się z lodu. Nagle wyczułam przerażenie u przyjaciółki, zbliżyła się aż do drapieżnika, choć normalnie by tego nie zrobiła, byle oddalić się od... Podniosłam głowę, z pod Shadow, widząc przed sobą Felize, wyczułam że nie miała złych zamiarów, a wręcz przeciwnie, wzięła Shadow ze mnie, na swój grzbiet.
- Nie wierzę że to robię... - pobiegła powrotną drogą.
- Karyme, szybko, wracajmy - zawołałam również startując za nią. Karyme nie mało że była przerażona to zdezorientowana i nie pewna jakby nie wiedziała czy nadal za nami biec czy może uciekać.
Ciąg dalszy nastąpi
środa, 24 lutego 2016
Przyjaźń cz.4 - Od Zimy, Karyme, Rosity
Od Zimy
Nie sądziłam że pół roku minie tak szybko, zapomniałam już prawie o siostrze, zajmując się wyłącznie obowiązkami i rodziną, korzystałam z każdej okazji żeby spędzić z nimi czas, zwłaszcza z Danny'm i naszymi źrebakami, bałam się że ich stracę. O siostrze nie chciałam już nawet wspominać, ani myśleć. Byłam pewna że już nie żyję, tak po prostu czułam.
Wędrowaliśmy wzdłuż stada, rozmawiając przy okazji, wydawało mi się że jest niemal tak jak dawniej, zaczęłam się nawet uśmiechać do ukochanego, wszystko było po naszej myśli. Nawet Snow znalazł w końcu kogoś kto by się nim zajął, a podjęła się tego Wicha, siostrzeniec zdążył dorosnąć u boku cioci, jak przywykł ją nazywać. Na dodatek pogodziłam się w końcu z dawną przyjaciółką, wybaczyła mi wszystko, a ja jej. Choć miała nadal żal że to Ulrike zajęła jej miejsce.
Zatrzymaliśmy się na uboczu, zjadając kilka źdźbeł trawy, mieliśmy stąd widok na całe stado. Zapatrzyłam się na nie kiedy niespodziewanie usłyszałam jak któreś z źrebiąt biegnie w naszą stronę, a potem poczułam jak przytuliło się do mojej przedniej nogi, myślałam że to Rosita, ale myliłam się, to była zupełnie obca klaczka.
- Ciociu... - powiedziała cicho, wchodząc pode mnie.
- Ciociu? Znasz tą małą? - spytał Danny, był zaskoczony chyba równie mocno jak ja.
- Nie... Pierwszy raz ją widzę... - schyliłam głowę, przyglądając się małej, cała aż się trzęsła.
- Mama mówiła że mi pomożesz... - wymamrotała.
- Jak ma na imię twoja mama? - spytał Danny.
- Shady... - szepnęła, kuląc uszy i cofając się do tyłu, ale nie wychodząc spode mnie.
- Shady - powtórzyłam łamiącym się głosem: - Gdzie ona jest? Zaprowadź mnie do niej - odsunęłam się stając na przeciwko klaczki.
- Tata mówił że ją zabije, jak to zrobię, nie chcę tam wracać... - zapłakała.
- Tylko nas zaprowadź...
- Nie... Tata.... Tata ją zabije... - trzęsła się coraz bardziej.
- Musisz mi powiedzieć gdzie ona jest! - krzyknęłam.
- Spokojnie, ona nam niczego nie powie, spójrz jak się boi, aż strach pomyśleć co jej tam zrobili - wtrącił Danny, wypłynęło mi kilka łez z oczu, nie mogłam tego przeżyć, zaakceptować że Shady gdzieś tam cierpi że ten ogier musiał... Inaczej ta mała...
- Jak masz na imię? - Danny zbliżył się ostrożnie do klaczki.
- Ciociu... - cofnęła się do tyłu, patrząc na mnie błagalnie.
- Jestem twoim wujkiem, nic ci nie zrobię - uspokoił ją Danny: - Jak masz na imię?
- Shadow...
- Shadow?
- Tata mnie tak nazwał... Mówił że chciał synka i że jak mnie tak nazwie to... to może będę ogierkiem, a nie klaczką i... - mówiąc to głos jej drżał i sama też się trzęsła.
- No już, spokojnie, zostaniesz tutaj.
- Z wami?
- Nie koniecznie, znajdziemy ci kogoś, kto się tobą zaopiekuje.
- Ja chcę zostać z ciocią... - klaczka znów podbiegła do mnie, nie mogłam powstrzymać łez.
- Mama chciała żebyś się mną zaopiekowała... Nie zostawisz mnie ciociu, prawda? - spytała, tuląc się do mnie. Spojrzałam na Danny'ego.
- Shady żyję... Musimy ją znaleźć.
- Wyślemy znów kilka koni ze stada, sami nie będziemy jej szukać, nie pozwolę ci się znów zadręczać.
- Jak się czuję twoja mama, co z nią? - spytałam Shadow.
- Nie wiem... Kazała mi uciekać... Nie chcę już o tym mówić ciociu... Mama mówiła że mnie nie zostawisz...
- Nie zostawię - obiecałam, byłam to winna siostrze, choć wiedziałam że nie powinnam na siebie brać odpowiedzialności za kolejnego źrebaka, zwłaszcza że Snow'em się nie zajęliśmy. Danny nic nie powiedział, wkrótce odprowadziłyśmy małą do któreś klaczy z mlekiem żeby mogła się napić, nie spuszczała ode mnie wzroku, jakby bała się że gdzieś jej zniknę, piła niespokojnie. Tak na oko miała miesiąc może dwa, była taka mała, a już ją tyle musiała przeżyć.
Od Karyme
Czekałam na Rosite, miałyśmy się spotkać, tymczasem ona bawiła się z innymi źrebakami, a gdy przyszła, akurat prawie że za nią przyszli do nas jej rodzice, na dodatek z jakąś klaczką u boku.
- Spędzisz trochę czasu z Rositą, to twoja kuzynka - powiedział tata Rosity, popychając lekko obcą w naszą stronę. Mała spojrzała na Zimę.
- Nic ci się nie stanie, musimy iść - powiedziała do niej przywódczyni.
- Ale...
- Zostań, pobawisz się trochę - Danny ruszył wraz z Zimą, szybko się od nas oddalili.
- Cześć - zaczęła Rosita zbliżając się do obcej, nie podobało mi się że tu jest. Klaczka nawet na nią nie spojrzała, wpatrzona była na odchodzących przywódców.
- Cześć... - wyszeptała, cofając się do tyłu.
- Nie bój się, nic ci nie zrobimy - Rosita też się odsunęła do tyłu: - Jak masz na imię? Ja jestem Rosita, a to Karyme - wskazała na mnie.
- Aha... - przytaknęła obca.
- Nie będziemy się śmiać, ani nabijać się z twojego imienia, jak o to chodzi... - zapewniła Rosita.
- Shadow... - powiedziała cicho, ledwo co dosłyszałam.
- Pobawisz się z nami? Wybieramy się w góry... - ostatnie trzy wyrazy Rosita powiedziała półszeptem. Shadow przytaknęła kiwnięciem głowy.
- A jak ona wygada twoim rodzicom? - spytałam przyjaciółki na ucho.
- Myślę że przekonamy ją żeby nic im nie powiedziała, chodź - ruszyła biegiem, Shadow dorównywała jej prędkością, za to ja biegłam z przodu i tylko obserwowałam kontem oka nową, jakoś za nią nie przepadałam, mimo że znałyśmy się kilka minut.
Od Zimy
- Myślisz że to dobry pomysł? - spytałam Danny'ego.
- Zostawienie Shadow z Rositą? Tak, dogadają się, obie są jeszcze źrebakami, dlatego pomyślałem że to dobry pomysł, niż zostawiać ją z naszym synem lub z pozostałymi córkami.
- Może mała przestanie się tak bać... - westchnęłam, znów myślałam o siostrze, Shadow mi ją przypominała, miała podobne imię do matki i jeszcze odziedziczyła po części po niej grzywę. Na dodatek to przywiązanie do mnie, jak Shady była mała też nie odstępowała mnie na krok.
Od Rosity
Shadow dość szybko nabrała pewności siebie, zwłaszcza gdy zaczęła rywalizować z Karyme, która była o mnie zazdrosna, dotąd, byłam tylko jej przyjaciółką. Akurat wspinałyśmy się po górze, często tu przychodziłyśmy, ja i Karyme, bez wiedzy rodziców i Shanti. Karyme i Shadow ścigały się która pierwsza wejdzie na szczyt, za to ja trzymałam się z tyłu.
- Karyme, może użyjesz mocy i zamrozisz zbocze góry, będziemy mogły zjechać w dół po lodzie - zaproponowałam gdy weszłyśmy już na szczyt, przyjaciółka już od kilku miesięcy nie bała się korzystać z mocy, więc wiedziałam że się zgodzi, po za tym obie radziłyśmy sobie już lepiej ze swoimi mocami, znaczy ja wcześniej i tak nie miałam problemu, no może trochę...
- Pewnie - Karyme szybko zamroziła zbocze, pierwsza wskoczyłam na lód ześlizgując się na dół. Żeby zachęcić do tego Shadow, u której wyczułam strach, Karyme zrobiła to samo, wyprzedziła mnie, gdy trochę ugięła nogi.
- Chodź Shadow, chyba że tchórzysz? - zawołała Karyme, podobało mi się jak tak rywalizowały, powinnam to przerwać, ale jakoś tego nie zrobiłam.
- Niby ja? - Shadow wskoczyła za nami, przewróciła się celowo na brzuch żeby wyprzedzić Karyme, a potem zaczęła krzyczeć z przerażenia, bo przyspieszyła tak bardzo że się przestraszyła. Karyme wywołała na dole śnieg, po prostu zdmuchując go z obu stron w jedno miejsce, kiedy zaczął sypać z chmur, w który wpadła Shadow, a potem my. Przyjaciółka od razu zaczęła się śmiać, widząc zad Shadow wystający ze śniegu. To bardzo zezłościło moją kuzynkę, wyskoczyła ze śniegu, mierząc wzrokiem Karyme. A potem odbiegając od nas obrażona, zupełnie jak Snow. Karyme ucieszyła się z tego, ale musiałam ją zmartwić, bo nie mogłyśmy zostawić Shadow samej, po za tym chyba trzeba było już skończyć z ich sprzeczką.
- Musimy ją dogonić - poderwałam się z ziemi, ruszając śladami Shadow: - Jesteś najszybsza z nas, ty najszybciej ją złapiesz - powiedziałam zachęcająco, żeby Karyme też się przyłączyła, mimo wyraźnego braku ochoty i lekkiego zdenerwowania na mnie.
- Miałyśmy spędzić czas same, a nie z tym maluchem - stwierdziła ruszając za mną, Shadow była sporo od nas młodsza, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, sama byłam trochę młodsza od Karyme, a mimo to traktowała mnie jak rówieśnice, a czasem tak jakbym to ja była od niej starsza.
- Wiem, ale czasami fajnie jest się bawić z większą grupą - miałam na myśli inne źrebaki, z którymi od czasu do czasu się spotykałam.
- Tak, o ile cię akceptuje...
- Zaakceptowali by cię. Nie jest tak jak myślisz, wcale nie jesteś dziwolągiem.
- Mam niebieską sierść...
- Tak jak Shanti i co? Źle ją traktują?
- Shadow, dokąd ty idziesz?! - krzyknęła nagle Karyme, gdy nowa postanowiła pójść w głąb gór.
- Spokojnie, nic jej się nie stanie, dogonimy ją - wystartowałam w ślad za kuzynką, Karyme mnie wyprzedziła, przyspieszyłam przez to.
Od Karyme
Jak zobaczyłam Dolly, przy tej całej Shadow, schowałam się szybko, przecież to właśnie Dolly ostatnio zamroziłam do połowy, a wtedy jej matka omal mnie nie zabiła.
- Ja też nie lubię Karyme - powiedziała Dolly. Najwidoczniej już chwilę rozmawiały.
- To nie jest tak że jej nie lubię, tylko...
- Tylko co? Lubisz ją?
- Nie wiem, wiem że polubiłam kuzynkę i wolałabym się z nią bawić sama.
- Dolly, czemu zawróciłaś? - usłyszałam jeszcze jeden głos, wychyliłam się lekko, to była matka Dolly, serce zabiło mi mocniej, przerażona, dałam znać Rosicie która już dobiegała, żeby się schowała. Zwolniła nieco, podeszła do mnie i obie ukryłyśmy się za skałą.
- Mamo, to jest Shadow, wpadłyśmy na siebie - przedstawiła ją Dolly.
- Co to za imię dla klaczki? Co tu robisz sama? - Feliza zdążyła okrążyć jeden raz Shadow.
- Zgubiłam się... - odpowiedziała jej cicho.
- Pomożemy ci wrócić do stada... - zaproponowała Dolly.
- Dolly to obca klaczka, choć chyba nie zupełnie - Feliza przyjrzała jej się dokładniej.
- Właściwie to... To ja należę do stada... - wtrąciła Shadow.
- Pobawisz się ze mną? Strasznie mi się tu nudzi.
- Dolly.. - Feliza zmierzyła wzrokiem córkę, jednak nie był aż taki straszny jak ten z którym patrzyła ostatnio na mnie.
- Mamusiu zgódź się... - Dolly spojrzała na nią, a potem na Shadow.
- Niech będzie, ale trzymaj się blisko mnie i nie znikaj mi z oczu - Feliza ruszyła przodem, a Shadow i Dolly pobiegły za nią.
- Umiesz walczyć? - spytała Dolly nowej koleżanki, obie zniknęły za rogiem, zerknęłam na Rosite.
- Proszę cię, nie idźmy za nimi.
- Ty zostaniesz, ja pójdę...
- Co? Mam cię zostawić samą? - stanęłam na drodze przyjaciółce.
- Tak, poradzę sobie, a nie chcę cię narażać tak jak ostatnio.
- Feliza nie powinna jej nic zrobić...
- No nie wiem, a jak zmieni zdanie? Jestem odpowiedzialna za Shadow, rodzice będą źli że tutaj ją zaprowadziłam, przecież obiecałam że nie będę się oddalać od stada...
- Pójdę z tobą - powiedziałam, choć bardzo się bałam.
- Nie ma mowy.
- Jestem od ciebie starsza...
- I co z tego? Zostaniesz - Rosita użyła mocy, bo tuż przed moim nosem wyrosło kilka lian.
- Rosita! - krzyknęłam, całe przejście nimi obrosło, oplotła je mocno ze sobą. Szkoda że nie pomyślała że ja także użyję mocy, zamroziłam te rośliny, żeby zrobiły się kruche, potem wystarczyło w nie uderzyć tylnymi kopytami. Rozpadły się. Stanęłam jak słup, kiedy spostrzegłam że już nie ma przejścia. Jednak pomyślała. Stąd tak nagle pojawiła się ta skalna ściana.
Od Rosity
Zwolniłam znacznie, zmęczyłam się, za bardzo używając mocy, ale inaczej nie miałam jak zatrzymać przyjaciółki. Dolly i Shadow doskonale się ze sobą bawiły, udawały że walczą i jedna przewracała drugą, szarpiąc się przy tym i śmiejąc na wzajem. Szkoda było im przerywać.
- Niezła jesteś - stwierdziła Dolly.
- Chyba twoja mama się niecierpliwi - Shadow przerwała zabawę. Wyszłam im na przeciw.
- Dolly, to moja kuzynka...
- Wiem, jestem dłużej od ciebie w stadzie - przerwała jej Dolly: - Czego tu chcesz? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- No, no Rosita postanowiła nas odwiedzić - zjawiła się też Feliza, podeszła do nas, zadowolona.
- Przyszłam po Shadow - spojrzałam na nią krzywo, czułam że miała ochotę mi coś zrobić.
- Niepotrzebnie przyszłaś, ona będzie się bawiła z moją córką, gdzieś tam... - Feliza wskazała w dal, patrząc na Dolly: - A my sobie porozmawiamy.
- Ścigajmy się, kto pierwszy do tamtej skały ten wybiera kolejną zabawę - Dolly wystartowała, a Shadow za nią, chciałam za nią krzyknąć, ale Feliza zasłoniła mi widok, patrząc na mnie z szyderczym uśmiechem.
- Nie zbliżaj się - sprawiłam że z ziemi wyszły rośliny, lecz potem upadłam zmęczona, oddychając ciężko, to przez tą skalną ścianę, kosztowała mnie za dużo energii.
- Żałosne, nie potrafisz się nawet bronić? - Feliza zbliżyła się do mnie.
- Nic mi nie zrobisz, nie zaryzykujesz... - powiedziałam niepewnie, bo coraz bardziej czułam że nie ma wobec mnie dobrych zamiarów i jednocześnie jak się cieszy z mojej obecności tutaj.
- Miałaś mały wypadek, niewielki. Nie zapanowałaś nad mocą i te gruzy cię zmiażdżyły - Feliza spojrzała w górę, nad nami na półkach skalnych znajdowały się głazy, pochodzące ze skalnej ściany, starej góry.
- Nie... Nie możesz być taka, inaczej moi rodzice nie pozwolili by ci zostać w stadzie.
- Doskonale wiesz że o niczym nie wiedzą.
- Ja przecież nic ci nie zrobiłam...
- Ale zrobisz, wydasz mnie, przy najbliższej okazji...
- Obiecuję że tego nie zrobię... - oczywiście kłamałam, choć nie do końca, bo nie mogłabym powiedzieć rodzicom o tym co się tu stało, złamałam ich zakaz.
- Głupia, na nic mi twoje obietnice, teraz jesteś mała, być może byś się bała i rzeczywiście mi nie zaszkodziła, ale jak dorośniesz... Chyba raczej powinnam powiedzieć jakbyś dorosła, bo nie doczekasz tego momentu - zaśmiała się złowrogo, nieco stłumionym głosem. Próbowałam znów użyć mocy, ale bezskutecznie, nie miałam na to siły.
- Po co ja z tobą dyskutuje? - z tyłu za Felizą pojawiły się czarne postacie, unoszące się nad ziemią, wyglądały jak obłoki, poleciały wprost na ścianę, wywołując trzęsienie. Feliza odsunęła się ode mnie, coś mnie przytrzymało przy ziemi, jakaś niewidzialna siła. Nie mogłam się poruszyć, miałam łzy w oczach, krzyczałam bezradnie wołając o pomoc, głazy zaczęły się sypać, wprost na mnie. A Feliza śmiała się coraz to bardziej.
- Wołaj sobie do woli, tutaj nikt ci nie pomoże, Dolly jest po mojej stronie, a Shadow jak będzie stanowiła problem, to co za problem żeby zginęła wraz z tobą? - spojrzała na mnie, jeden z głazów przygniótł mi tylne nogi, krzyknęłam rozpaczliwie z bólu, Feliza aż skierowała uszy do tyłu, przyciskając je mocno do szyi, chyba ją nieco ogłuszyłam. Widziałam przed oczami kolejny głaz, lecący w stronę mojej głowy. Był ogromny. Nagle ktoś złapał mnie momentalnie za grzywę, pociągnął tak mocno że nie mało że odsunął od spadających głazów to jeszcze uwolnił moje tylne kończyny, sprawiając mi przy tym ogromny ból, krzyczałam, a jak zobaczyłam jak bardzo moje nogi są zmiażdżone to popłakałam się na głos.
- Ciii, spokojnie maleńka... - klacz przytuliła mnie do siebie: - Spokojnie, już jesteś cała...
Wcale nie byłam cała, miałam zmiażdżone tylne nogi i tylko o tym byłam w stanie myśleć. Nie mogłam powstrzymać łez, szlochałam tak mocno, na dodatek nie mogłam znieść bólu, przez co byłam już na półprzytomna. Głazy wciąż spadały, a z każdym ich upadkiem unosił się pył, przez co nie było nic wokół widać. Dopiero gdy pył opadł na ziemie, zobaczyłam przed sobą Felize, była wściekła.
- Ty! Zginiesz razem z nią! - wrzasnęła prosto na klacz, obca poderwała się z ziemi, obie zmierzyły się wzrokiem.
- Morderczyni! To ty zabiłaś mi syna! Pożałujesz tego... - krzyknęła klacz.
Feliza zaśmiała się tylko: - Chyba nie masz pojęcia z kim zadarłaś? Ale za chwilę się przekonasz.
- To ty się przekonasz! - klacz kiwnęła głową, tak jakby ktoś miał za nią pójść, za skał wyszło dwóch ogierów, jeden trzymał Shadow, a drugi Dolly.
- Która to twoja córka? - uśmiechnęła się do niej złośliwie, Feliza przestraszyła się, ale nie pokazując tego zupełnie po sobie.
- Puść ją, albo pożałujesz!
- Jeszcze mi grozisz? Mogę ją teraz zabić, tak jak ty zabiłaś mi synka! - w oczach obcej pojawiły się łzy, ale szybko je powstrzymała. Shadow zaczęła się szarpać, ogier, który ją trzymał uderzył ją lekko żeby się uspokoiła.
- Zrób coś Dolly to będziesz umierała przez kilka dni i to w męczarniach.
- Nie zauważyłaś jeszcze że twoje groźby nie robią na mnie wrażenia? - odwróciła się do ogierów, patrząc na nich porozumiewawczo: - Nie powinnaś mi w ogóle grozić... Zrobisz co ci każe, czy wolisz żeby twoja córeczka była martwa?
Feliza zacisnęła zęby, parskając zarazem i kierując uszy do tyłu: - Czego chcesz?
Nie sądziłam że pół roku minie tak szybko, zapomniałam już prawie o siostrze, zajmując się wyłącznie obowiązkami i rodziną, korzystałam z każdej okazji żeby spędzić z nimi czas, zwłaszcza z Danny'm i naszymi źrebakami, bałam się że ich stracę. O siostrze nie chciałam już nawet wspominać, ani myśleć. Byłam pewna że już nie żyję, tak po prostu czułam.
Wędrowaliśmy wzdłuż stada, rozmawiając przy okazji, wydawało mi się że jest niemal tak jak dawniej, zaczęłam się nawet uśmiechać do ukochanego, wszystko było po naszej myśli. Nawet Snow znalazł w końcu kogoś kto by się nim zajął, a podjęła się tego Wicha, siostrzeniec zdążył dorosnąć u boku cioci, jak przywykł ją nazywać. Na dodatek pogodziłam się w końcu z dawną przyjaciółką, wybaczyła mi wszystko, a ja jej. Choć miała nadal żal że to Ulrike zajęła jej miejsce.
Zatrzymaliśmy się na uboczu, zjadając kilka źdźbeł trawy, mieliśmy stąd widok na całe stado. Zapatrzyłam się na nie kiedy niespodziewanie usłyszałam jak któreś z źrebiąt biegnie w naszą stronę, a potem poczułam jak przytuliło się do mojej przedniej nogi, myślałam że to Rosita, ale myliłam się, to była zupełnie obca klaczka.
- Ciociu... - powiedziała cicho, wchodząc pode mnie.
- Ciociu? Znasz tą małą? - spytał Danny, był zaskoczony chyba równie mocno jak ja.
- Nie... Pierwszy raz ją widzę... - schyliłam głowę, przyglądając się małej, cała aż się trzęsła.
- Mama mówiła że mi pomożesz... - wymamrotała.
- Jak ma na imię twoja mama? - spytał Danny.
- Shady... - szepnęła, kuląc uszy i cofając się do tyłu, ale nie wychodząc spode mnie.
- Shady - powtórzyłam łamiącym się głosem: - Gdzie ona jest? Zaprowadź mnie do niej - odsunęłam się stając na przeciwko klaczki.
- Tata mówił że ją zabije, jak to zrobię, nie chcę tam wracać... - zapłakała.
- Tylko nas zaprowadź...
- Nie... Tata.... Tata ją zabije... - trzęsła się coraz bardziej.
- Musisz mi powiedzieć gdzie ona jest! - krzyknęłam.
- Spokojnie, ona nam niczego nie powie, spójrz jak się boi, aż strach pomyśleć co jej tam zrobili - wtrącił Danny, wypłynęło mi kilka łez z oczu, nie mogłam tego przeżyć, zaakceptować że Shady gdzieś tam cierpi że ten ogier musiał... Inaczej ta mała...
- Jak masz na imię? - Danny zbliżył się ostrożnie do klaczki.
- Ciociu... - cofnęła się do tyłu, patrząc na mnie błagalnie.
- Jestem twoim wujkiem, nic ci nie zrobię - uspokoił ją Danny: - Jak masz na imię?
- Shadow...
- Shadow?
- Tata mnie tak nazwał... Mówił że chciał synka i że jak mnie tak nazwie to... to może będę ogierkiem, a nie klaczką i... - mówiąc to głos jej drżał i sama też się trzęsła.
- No już, spokojnie, zostaniesz tutaj.
- Z wami?
- Nie koniecznie, znajdziemy ci kogoś, kto się tobą zaopiekuje.
- Ja chcę zostać z ciocią... - klaczka znów podbiegła do mnie, nie mogłam powstrzymać łez.
- Mama chciała żebyś się mną zaopiekowała... Nie zostawisz mnie ciociu, prawda? - spytała, tuląc się do mnie. Spojrzałam na Danny'ego.
- Shady żyję... Musimy ją znaleźć.
- Wyślemy znów kilka koni ze stada, sami nie będziemy jej szukać, nie pozwolę ci się znów zadręczać.
- Jak się czuję twoja mama, co z nią? - spytałam Shadow.
- Nie wiem... Kazała mi uciekać... Nie chcę już o tym mówić ciociu... Mama mówiła że mnie nie zostawisz...
- Nie zostawię - obiecałam, byłam to winna siostrze, choć wiedziałam że nie powinnam na siebie brać odpowiedzialności za kolejnego źrebaka, zwłaszcza że Snow'em się nie zajęliśmy. Danny nic nie powiedział, wkrótce odprowadziłyśmy małą do któreś klaczy z mlekiem żeby mogła się napić, nie spuszczała ode mnie wzroku, jakby bała się że gdzieś jej zniknę, piła niespokojnie. Tak na oko miała miesiąc może dwa, była taka mała, a już ją tyle musiała przeżyć.
Od Karyme
Czekałam na Rosite, miałyśmy się spotkać, tymczasem ona bawiła się z innymi źrebakami, a gdy przyszła, akurat prawie że za nią przyszli do nas jej rodzice, na dodatek z jakąś klaczką u boku.
- Spędzisz trochę czasu z Rositą, to twoja kuzynka - powiedział tata Rosity, popychając lekko obcą w naszą stronę. Mała spojrzała na Zimę.
- Nic ci się nie stanie, musimy iść - powiedziała do niej przywódczyni.
- Ale...
- Zostań, pobawisz się trochę - Danny ruszył wraz z Zimą, szybko się od nas oddalili.
- Cześć - zaczęła Rosita zbliżając się do obcej, nie podobało mi się że tu jest. Klaczka nawet na nią nie spojrzała, wpatrzona była na odchodzących przywódców.
- Cześć... - wyszeptała, cofając się do tyłu.
- Nie bój się, nic ci nie zrobimy - Rosita też się odsunęła do tyłu: - Jak masz na imię? Ja jestem Rosita, a to Karyme - wskazała na mnie.
- Aha... - przytaknęła obca.
- Nie będziemy się śmiać, ani nabijać się z twojego imienia, jak o to chodzi... - zapewniła Rosita.
- Shadow... - powiedziała cicho, ledwo co dosłyszałam.
- Pobawisz się z nami? Wybieramy się w góry... - ostatnie trzy wyrazy Rosita powiedziała półszeptem. Shadow przytaknęła kiwnięciem głowy.
- A jak ona wygada twoim rodzicom? - spytałam przyjaciółki na ucho.
- Myślę że przekonamy ją żeby nic im nie powiedziała, chodź - ruszyła biegiem, Shadow dorównywała jej prędkością, za to ja biegłam z przodu i tylko obserwowałam kontem oka nową, jakoś za nią nie przepadałam, mimo że znałyśmy się kilka minut.
Od Zimy
- Myślisz że to dobry pomysł? - spytałam Danny'ego.
- Zostawienie Shadow z Rositą? Tak, dogadają się, obie są jeszcze źrebakami, dlatego pomyślałem że to dobry pomysł, niż zostawiać ją z naszym synem lub z pozostałymi córkami.
- Może mała przestanie się tak bać... - westchnęłam, znów myślałam o siostrze, Shadow mi ją przypominała, miała podobne imię do matki i jeszcze odziedziczyła po części po niej grzywę. Na dodatek to przywiązanie do mnie, jak Shady była mała też nie odstępowała mnie na krok.
Od Rosity
Shadow dość szybko nabrała pewności siebie, zwłaszcza gdy zaczęła rywalizować z Karyme, która była o mnie zazdrosna, dotąd, byłam tylko jej przyjaciółką. Akurat wspinałyśmy się po górze, często tu przychodziłyśmy, ja i Karyme, bez wiedzy rodziców i Shanti. Karyme i Shadow ścigały się która pierwsza wejdzie na szczyt, za to ja trzymałam się z tyłu.
- Karyme, może użyjesz mocy i zamrozisz zbocze góry, będziemy mogły zjechać w dół po lodzie - zaproponowałam gdy weszłyśmy już na szczyt, przyjaciółka już od kilku miesięcy nie bała się korzystać z mocy, więc wiedziałam że się zgodzi, po za tym obie radziłyśmy sobie już lepiej ze swoimi mocami, znaczy ja wcześniej i tak nie miałam problemu, no może trochę...
- Pewnie - Karyme szybko zamroziła zbocze, pierwsza wskoczyłam na lód ześlizgując się na dół. Żeby zachęcić do tego Shadow, u której wyczułam strach, Karyme zrobiła to samo, wyprzedziła mnie, gdy trochę ugięła nogi.
- Chodź Shadow, chyba że tchórzysz? - zawołała Karyme, podobało mi się jak tak rywalizowały, powinnam to przerwać, ale jakoś tego nie zrobiłam.
- Niby ja? - Shadow wskoczyła za nami, przewróciła się celowo na brzuch żeby wyprzedzić Karyme, a potem zaczęła krzyczeć z przerażenia, bo przyspieszyła tak bardzo że się przestraszyła. Karyme wywołała na dole śnieg, po prostu zdmuchując go z obu stron w jedno miejsce, kiedy zaczął sypać z chmur, w który wpadła Shadow, a potem my. Przyjaciółka od razu zaczęła się śmiać, widząc zad Shadow wystający ze śniegu. To bardzo zezłościło moją kuzynkę, wyskoczyła ze śniegu, mierząc wzrokiem Karyme. A potem odbiegając od nas obrażona, zupełnie jak Snow. Karyme ucieszyła się z tego, ale musiałam ją zmartwić, bo nie mogłyśmy zostawić Shadow samej, po za tym chyba trzeba było już skończyć z ich sprzeczką.
- Musimy ją dogonić - poderwałam się z ziemi, ruszając śladami Shadow: - Jesteś najszybsza z nas, ty najszybciej ją złapiesz - powiedziałam zachęcająco, żeby Karyme też się przyłączyła, mimo wyraźnego braku ochoty i lekkiego zdenerwowania na mnie.
- Miałyśmy spędzić czas same, a nie z tym maluchem - stwierdziła ruszając za mną, Shadow była sporo od nas młodsza, ale jakoś mi to nie przeszkadzało, sama byłam trochę młodsza od Karyme, a mimo to traktowała mnie jak rówieśnice, a czasem tak jakbym to ja była od niej starsza.
- Wiem, ale czasami fajnie jest się bawić z większą grupą - miałam na myśli inne źrebaki, z którymi od czasu do czasu się spotykałam.
- Tak, o ile cię akceptuje...
- Zaakceptowali by cię. Nie jest tak jak myślisz, wcale nie jesteś dziwolągiem.
- Mam niebieską sierść...
- Tak jak Shanti i co? Źle ją traktują?
- Shadow, dokąd ty idziesz?! - krzyknęła nagle Karyme, gdy nowa postanowiła pójść w głąb gór.
- Spokojnie, nic jej się nie stanie, dogonimy ją - wystartowałam w ślad za kuzynką, Karyme mnie wyprzedziła, przyspieszyłam przez to.
Od Karyme
Jak zobaczyłam Dolly, przy tej całej Shadow, schowałam się szybko, przecież to właśnie Dolly ostatnio zamroziłam do połowy, a wtedy jej matka omal mnie nie zabiła.
- Ja też nie lubię Karyme - powiedziała Dolly. Najwidoczniej już chwilę rozmawiały.
- To nie jest tak że jej nie lubię, tylko...
- Tylko co? Lubisz ją?
- Nie wiem, wiem że polubiłam kuzynkę i wolałabym się z nią bawić sama.
- Dolly, czemu zawróciłaś? - usłyszałam jeszcze jeden głos, wychyliłam się lekko, to była matka Dolly, serce zabiło mi mocniej, przerażona, dałam znać Rosicie która już dobiegała, żeby się schowała. Zwolniła nieco, podeszła do mnie i obie ukryłyśmy się za skałą.
- Mamo, to jest Shadow, wpadłyśmy na siebie - przedstawiła ją Dolly.
- Co to za imię dla klaczki? Co tu robisz sama? - Feliza zdążyła okrążyć jeden raz Shadow.
- Zgubiłam się... - odpowiedziała jej cicho.
- Pomożemy ci wrócić do stada... - zaproponowała Dolly.
- Dolly to obca klaczka, choć chyba nie zupełnie - Feliza przyjrzała jej się dokładniej.
- Właściwie to... To ja należę do stada... - wtrąciła Shadow.
- Pobawisz się ze mną? Strasznie mi się tu nudzi.
- Dolly.. - Feliza zmierzyła wzrokiem córkę, jednak nie był aż taki straszny jak ten z którym patrzyła ostatnio na mnie.
- Mamusiu zgódź się... - Dolly spojrzała na nią, a potem na Shadow.
- Niech będzie, ale trzymaj się blisko mnie i nie znikaj mi z oczu - Feliza ruszyła przodem, a Shadow i Dolly pobiegły za nią.
- Umiesz walczyć? - spytała Dolly nowej koleżanki, obie zniknęły za rogiem, zerknęłam na Rosite.
- Proszę cię, nie idźmy za nimi.
- Ty zostaniesz, ja pójdę...
- Co? Mam cię zostawić samą? - stanęłam na drodze przyjaciółce.
- Tak, poradzę sobie, a nie chcę cię narażać tak jak ostatnio.
- Feliza nie powinna jej nic zrobić...
- No nie wiem, a jak zmieni zdanie? Jestem odpowiedzialna za Shadow, rodzice będą źli że tutaj ją zaprowadziłam, przecież obiecałam że nie będę się oddalać od stada...
- Pójdę z tobą - powiedziałam, choć bardzo się bałam.
- Nie ma mowy.
- Jestem od ciebie starsza...
- I co z tego? Zostaniesz - Rosita użyła mocy, bo tuż przed moim nosem wyrosło kilka lian.
- Rosita! - krzyknęłam, całe przejście nimi obrosło, oplotła je mocno ze sobą. Szkoda że nie pomyślała że ja także użyję mocy, zamroziłam te rośliny, żeby zrobiły się kruche, potem wystarczyło w nie uderzyć tylnymi kopytami. Rozpadły się. Stanęłam jak słup, kiedy spostrzegłam że już nie ma przejścia. Jednak pomyślała. Stąd tak nagle pojawiła się ta skalna ściana.
Od Rosity
Zwolniłam znacznie, zmęczyłam się, za bardzo używając mocy, ale inaczej nie miałam jak zatrzymać przyjaciółki. Dolly i Shadow doskonale się ze sobą bawiły, udawały że walczą i jedna przewracała drugą, szarpiąc się przy tym i śmiejąc na wzajem. Szkoda było im przerywać.
- Niezła jesteś - stwierdziła Dolly.
- Chyba twoja mama się niecierpliwi - Shadow przerwała zabawę. Wyszłam im na przeciw.
- Dolly, to moja kuzynka...
- Wiem, jestem dłużej od ciebie w stadzie - przerwała jej Dolly: - Czego tu chcesz? - zmierzyła mnie wzrokiem.
- No, no Rosita postanowiła nas odwiedzić - zjawiła się też Feliza, podeszła do nas, zadowolona.
- Przyszłam po Shadow - spojrzałam na nią krzywo, czułam że miała ochotę mi coś zrobić.
- Niepotrzebnie przyszłaś, ona będzie się bawiła z moją córką, gdzieś tam... - Feliza wskazała w dal, patrząc na Dolly: - A my sobie porozmawiamy.
- Ścigajmy się, kto pierwszy do tamtej skały ten wybiera kolejną zabawę - Dolly wystartowała, a Shadow za nią, chciałam za nią krzyknąć, ale Feliza zasłoniła mi widok, patrząc na mnie z szyderczym uśmiechem.
- Nie zbliżaj się - sprawiłam że z ziemi wyszły rośliny, lecz potem upadłam zmęczona, oddychając ciężko, to przez tą skalną ścianę, kosztowała mnie za dużo energii.
- Żałosne, nie potrafisz się nawet bronić? - Feliza zbliżyła się do mnie.
- Nic mi nie zrobisz, nie zaryzykujesz... - powiedziałam niepewnie, bo coraz bardziej czułam że nie ma wobec mnie dobrych zamiarów i jednocześnie jak się cieszy z mojej obecności tutaj.
- Miałaś mały wypadek, niewielki. Nie zapanowałaś nad mocą i te gruzy cię zmiażdżyły - Feliza spojrzała w górę, nad nami na półkach skalnych znajdowały się głazy, pochodzące ze skalnej ściany, starej góry.
- Nie... Nie możesz być taka, inaczej moi rodzice nie pozwolili by ci zostać w stadzie.
- Doskonale wiesz że o niczym nie wiedzą.
- Ja przecież nic ci nie zrobiłam...
- Ale zrobisz, wydasz mnie, przy najbliższej okazji...
- Obiecuję że tego nie zrobię... - oczywiście kłamałam, choć nie do końca, bo nie mogłabym powiedzieć rodzicom o tym co się tu stało, złamałam ich zakaz.
- Głupia, na nic mi twoje obietnice, teraz jesteś mała, być może byś się bała i rzeczywiście mi nie zaszkodziła, ale jak dorośniesz... Chyba raczej powinnam powiedzieć jakbyś dorosła, bo nie doczekasz tego momentu - zaśmiała się złowrogo, nieco stłumionym głosem. Próbowałam znów użyć mocy, ale bezskutecznie, nie miałam na to siły.
- Po co ja z tobą dyskutuje? - z tyłu za Felizą pojawiły się czarne postacie, unoszące się nad ziemią, wyglądały jak obłoki, poleciały wprost na ścianę, wywołując trzęsienie. Feliza odsunęła się ode mnie, coś mnie przytrzymało przy ziemi, jakaś niewidzialna siła. Nie mogłam się poruszyć, miałam łzy w oczach, krzyczałam bezradnie wołając o pomoc, głazy zaczęły się sypać, wprost na mnie. A Feliza śmiała się coraz to bardziej.
- Wołaj sobie do woli, tutaj nikt ci nie pomoże, Dolly jest po mojej stronie, a Shadow jak będzie stanowiła problem, to co za problem żeby zginęła wraz z tobą? - spojrzała na mnie, jeden z głazów przygniótł mi tylne nogi, krzyknęłam rozpaczliwie z bólu, Feliza aż skierowała uszy do tyłu, przyciskając je mocno do szyi, chyba ją nieco ogłuszyłam. Widziałam przed oczami kolejny głaz, lecący w stronę mojej głowy. Był ogromny. Nagle ktoś złapał mnie momentalnie za grzywę, pociągnął tak mocno że nie mało że odsunął od spadających głazów to jeszcze uwolnił moje tylne kończyny, sprawiając mi przy tym ogromny ból, krzyczałam, a jak zobaczyłam jak bardzo moje nogi są zmiażdżone to popłakałam się na głos.
- Ciii, spokojnie maleńka... - klacz przytuliła mnie do siebie: - Spokojnie, już jesteś cała...
Wcale nie byłam cała, miałam zmiażdżone tylne nogi i tylko o tym byłam w stanie myśleć. Nie mogłam powstrzymać łez, szlochałam tak mocno, na dodatek nie mogłam znieść bólu, przez co byłam już na półprzytomna. Głazy wciąż spadały, a z każdym ich upadkiem unosił się pył, przez co nie było nic wokół widać. Dopiero gdy pył opadł na ziemie, zobaczyłam przed sobą Felize, była wściekła.
- Ty! Zginiesz razem z nią! - wrzasnęła prosto na klacz, obca poderwała się z ziemi, obie zmierzyły się wzrokiem.
- Morderczyni! To ty zabiłaś mi syna! Pożałujesz tego... - krzyknęła klacz.
Feliza zaśmiała się tylko: - Chyba nie masz pojęcia z kim zadarłaś? Ale za chwilę się przekonasz.
- To ty się przekonasz! - klacz kiwnęła głową, tak jakby ktoś miał za nią pójść, za skał wyszło dwóch ogierów, jeden trzymał Shadow, a drugi Dolly.
- Która to twoja córka? - uśmiechnęła się do niej złośliwie, Feliza przestraszyła się, ale nie pokazując tego zupełnie po sobie.
- Puść ją, albo pożałujesz!
- Jeszcze mi grozisz? Mogę ją teraz zabić, tak jak ty zabiłaś mi synka! - w oczach obcej pojawiły się łzy, ale szybko je powstrzymała. Shadow zaczęła się szarpać, ogier, który ją trzymał uderzył ją lekko żeby się uspokoiła.
- Zrób coś Dolly to będziesz umierała przez kilka dni i to w męczarniach.
- Nie zauważyłaś jeszcze że twoje groźby nie robią na mnie wrażenia? - odwróciła się do ogierów, patrząc na nich porozumiewawczo: - Nie powinnaś mi w ogóle grozić... Zrobisz co ci każe, czy wolisz żeby twoja córeczka była martwa?
Feliza zacisnęła zęby, parskając zarazem i kierując uszy do tyłu: - Czego chcesz?
Ciąg dalszy nastąpi
poniedziałek, 22 lutego 2016
Utrata pamięci cz.8 - Od Zorro
Oboje zaczęliśmy być coraz bardziej zajęci, nowe obowiązki, spiskowanie i pilnowanie się na każdym kroku żeby nie zdradzić czego tak na prawdę chcieliśmy. Już niemal przestałem ją widywać. Zastałem ją raz, jak obserwowała przywódców gdy wygłupiali się z synami, była tak na nich wpatrzona, jakby nie wiadomo co by widziała.
- Co tu robisz? Jak oni mają wolne, to my musimy ich zastąpić - szturchnąłem ją, mówiąc do niej półgłosem.
- Może nie powinniśmy...
- Musimy, to nasz obowiązek, chcesz żeby wszystko...
- Nie rozumiesz, może nie powinniśmy tego robić, odpuścić - powiedziała to jakby nie ona, byłem w niemałym szoku, ale też w gniewie, nagle wszystko miała zamiar zawalić? Tyle się namęczyliśmy, byliśmy już tak blisko.
- Co? Odbiło ci? Co ty w ogóle wygadujesz?
- Spójrz na nich... - uśmiechnęła się lekko, patrząc na źrebaki: - One mają prawdziwych przyjaciół i prawdziwie kochający rodziców... Ja nigdy ich nie miałam, nawet nie wiedziałam że można tak żyć, zupełnie inaczej... Jakby szczęśliwiej...
- Szczęśliwi to będziemy jak w końcu zdobędziemy to stado, chodź... - złapałem ją za grzywę i jakoś odciągnąłem od tej szczęśliwej rodzinki: - Co ci jest? Przecież to wszystko to był twój plan - szturchnąłem ją gdy się zamyśliła, a wzrok miała taki przygnębiony.
- Masz rację, już niedługo to wszystko będzie nasze - uśmiechnęła się do mnie szyderczo, nareszcie myślała normalnie, zaśmiałem się lekko, a ona dołączyła do mnie, ci idioci nawet nie spodziewali się komu zaufali, byliśmy ich przyszłymi mordercami.
Ulrike nieco się pospieszyła, bo już następnego dnia chciała ich zabić, przecież nawet jeszcze nie ustaliliśmy jak to zrobimy. Wśród stada było coraz więcej podejrzeń, szukali tej grupy koni co ponoć porywa członków stada i ich morduje, a z braku śladów podejrzewano że to ktoś ze stada. Z resztą jak mieli znaleźć tą grupę? To był tylko nasz wymysł, który podsunęliśmy przywódcą, mówiąc że takową grupę widzieliśmy w akcji, ale nie zdążyliśmy nic zrobić.
Zaczęliśmy snuć jakieś plany, Ulrike nagle zrezygnowała że to dzisiaj ich zabijemy, mówiąc mi że wraca do przywódców, bo zapomniała im o czymś powiedzieć, było to związane z naszymi obowiązkami, których po woli miałem dość, bo to one nas ciągle rozdzielały. Zirytowałem się i pełen gniewu zrobiłem sobie nie oficjalnie wolne i to był błąd. Wybuchł pożar, nie wiedziałem jak, przecież nawet nie było sucho. Później domyśliłem się że to Ulrike upozorowała wypadek, bo gdy wróciła ogłosiła wszystkim że przywódcy nie żyją, że zginęli w ogniu, a sama na swoim ciele miała głębokie oparzenia, bałem się że nie przeżyję. Nawet nie chciała odpoczywać, zajęła się źrebakami przywódców, wmawiając stadu że sami przywódcy chcieli, aby to my ich synom zastąpili rodziców. Uwierzyli jej, bo jak mieli nie wierzyć skoro twierdziła że przywódcy powiedzieli to zanim umarli, a tylko ona wtedy przy nich była. Miałem do niej o całą tą akcje żal, przecież mieliśmy działać wspólnie. Dlatego też nie pomogłem jej przy źrebakach.
- Zorro... - przyszła do mnie którejś nocy, kładąc się obok.
- Brawo, o mało nie zginęłaś...
- Musiałam zatrzymać przywódce, żeby zginął w ogniu tak jak jego partnerka. Z nią nie było problemu, ogłuszyłam ją gdy byłyśmy same i wznieciłam ogień, myślałam że on się dla niej narazi, ale wolał się ratować, a wtedy musiałam się z nim szarpać. Najwidoczniej nie kochał jej tak mocno jak myślałam...
- A ty?
- Co ja?
- Byłabyś w stanie oddać za mnie życie? - już wtedy miałem podejrzenia, ale Ulrike sprawiła że one szybko zniknęły.
- Wiesz dobrze że nie mogłabym bez ciebie żyć - wtuliła się we mnie: - Już niedługo - wyszeptała mi do ucha: - Niedługo... - już chciała odejść, ale ją zatrzymałem.
- Chwila, jak wznieciłaś ogień?
- To był przypadek, sama nie wiem, ale chyba strąciłam kamień, kiedy byłam na wzgórzu. Kamień potarł się o ten na dole i powstała przez to iskra, a ona spadła wprost na suchą trawę, wystarczyło tylko przenieść ogień stamtąd do lasu, za pomocą gałęzi. Taką szanse szkoda było mi zmarnować, dlatego nie miałam czasu by biec po ciebie - wyjaśniła wracając do źrebaków, wtedy nie zastanawiałem się czy mnie okłamała czy nie, bo nie miałem takiej potrzeby, ufałem jej zbyt mocno żeby podejrzewać ją o kłamstwa. Czekałem cierpliwie aż Ulrike nieco wydobrzeje żeby poprowadzić plan do końca, wystarczyło już tylko zabić synów przywódców i stado było już nasze.
Minęło kilka tygodni, aż któregoś ranka obudziła mnie Ulrike, mieliśmy wstać najwcześniej ze stada.
- Już czas żeby to zakończyć - oznajmiła, wychodząc ze mną na zewnątrz: - Pozwolisz że ja ich zabiję, to było moje marzenie i głównie ja wszystko zaplanowałam.
- Jak tam chcesz, jakoś nie przepadam za mordowaniem, wolałbym już rządzić - przyznałem: - I doczekać się naszych źrebaków, pamiętasz co mi obiecałaś?
- Pamiętam - uśmiechnęła się lekko, wracając do środka, stado sypiało w małym lasku, na polanie otoczonej zewsząd drzewami. Słyszałem jak Ulrike budzi źrebaki i wychodzi z nimi na zewnątrz.
- Zgromadź stado, musimy coś ogłosić - popatrzyła na mnie porozumiewawczo. Synowie zmarłych przywódców ruszyli za nią, wygłupiając się po drodze, już im przeszedł ten cały smutek po rodzicach, nic dziwnego Ulrike doskonale udawała ich byłą matkę, miały wrażenie tak jakby były z byłą przywódczynią przez co mniej tęskniły i rozpaczały. Zbudziłem wszystkich, poprowadziłem ich na łąkę, potem dołączyłem do Ulrike, stając obok jej boku. Nagle złapała jednego ogierka rzucając go na ziemie i stając dęba, uderzyła go kilka razy, drugiego przytrzymałem ja. Wywarła na stadzie takie zaskoczenie że nikt nie ruszył się żeby pomóc źrebakom.
- Proszę nie zabijajcie nas, proszę... - błagał o litość jeden z braci, drugi płakał żałośnie, śmiałem się złowieszczo. Ulrike zabiła ogierka: - To koniec, teraz stado jest nasze! - zwróciła się do mnie, a potem do wszystkich: - Jesteśmy waszymi nowymi przywódcami! - zaśmiała się, wyszarpując ode mnie drugiego ogierka. Złamała mu kark, rzucając go w stronę stada, konie rozeszły się we dwie strony, żeby tylko zwłoki źrebaka nie spadły na nich.
- Widać bardzo wam na nich zależało - zakpiła, patrząc na martwe źrebaki: - Ale dobrze zrobiliście że nie ruszyliście się z miejsca, każdy kto by to zrobił zginąłby! - myślałem że blefuje, że mieliśmy farta, bo jakby chcieli to by się na nas rzucili zabijając nas na miejscu. Myliłem się, po naszej stronie było kilka ogierów, a raczej po stronie Ulrike, nie wiedziałem kiedy i jak ich przekonała do pomocy. To się wtedy dla mnie nie liczyło, grunt że się udało i zawładnęliśmy stadem. Na początku było wspaniale, cała polana w lesie służyła już tylko nam za schronienie, reszta musiała spać na łące. Nam należała się też najlepsza trawa i najlepsze miejsce na łące, gdy się paśliśmy.
- Pamiętasz co mi obiecałaś kochanie? - spytałem, gdy po długim i pełnym wrażeń dniu, zapadła w końcu noc.
- Zapomnij o tym, nie będzie żadnych źrebiąt - spojrzała na mnie krzywo: - Nie mam zamiaru rodzić, ani nawet... - odsunęła się ode mnie, kładąc się w najdalszym miejscu polany.
- Czekałem tak długo - podszedłem do niej.
- Jestem zmęczona, daj mi odpocząć - zwróciła się do mnie z obojętnością. Zaczęło się, od tego momentu zaczęło się, zaczęła mnie ignorować. Wyżywałem się na stadzie, które musiało mnie słuchać, jako nowego przywódcy, odbierałem źrebaki rodzicom i te słabe zabijałem na ich oczach, a silne oddawałem z powrotem, miałem do tego wymówkę że niby chciałem żeby stado miała wyłącznie silnych członków. Dałem trochę czasu Ulrike i sobie, miałem do niej wrócić i spróbować znowu. Szukając jej zastałem ją w lesie jak rozmawiała z którąś z klaczy.
- Czemu te drzewa tak wyglądają? Co się tu stało?
- Wybuch pożar, nie pamiętasz? - wtrąciłem, nim tamta odpowiedziała: - Sama go wznieciłaś.
- Nie wydaje mi się...
Skinąłem klaczy żeby odeszła i zostawiła nas samych, zrobiła to natychmiast, bała się nas, jak każdy tutaj.
- To w tym pożarze zginęli przywódcy.
- Możliwe.
- Jesteśmy już sami - przypomniałem jej, myślałem że zachowuje się tak specjalnie przy świadkach.
- Przywódcy... No tak, to była część planu... - powiedziała zamyślona.
- Nie pamiętałaś tego? - zdziwiłem się.
- Jakoś nie, czego chcesz?
- Jak to jakoś nie?
- Pytałam czego chcesz? - powtórzyła ostrzej.
- Porozmawiać.
- Nie mam ochoty. Jeszcze nie zrozumiałeś że nie zależy mi na tobie?! Ciesz się że nadal tu jesteś, że pozwoliłam ci rządzić stadem, chociaż po części, bo to ja mam tu absolutną władze, zrozumiałeś?! - zbliżyła się do mnie, patrząc na mnie wrogo.
- Ty... - zacisnąłem zęby, odeszła ode mnie, prześledziłem ją wzrokiem, nie wierzyłem w to co usłyszałem, wyparła się mnie, naszej miłości, nie to nie mogła być prawda. Ona musi być moja, musi mnie pokochać! Poszedłem za nią, bezskutecznie starając się porozmawiać, drogę zablokowały mi ogiery, które jej służyły. Nie widzieliśmy się kolejne kilka dni. Następnego razu spotkałem ją w towarzystwie klaczy z źrebakiem.
- Pozwól nam odejść... - błagała, wiedziałem że Ulrike jej na to nie pozwoli, nie spodziewałem się tylko że zareaguje tak gwałtownie.
- Powiedziałam już że nie! - wrzasnęła, niemal atakując klacz.
- Moja rodzina jest za tymi górami, muszę do nich wrócić... Zatrzymałam się tutaj żeby urodzić źrebaka, nie jestem nawet z tego stada...
- Chyba ogłuchłaś?! Zostajesz i jak jeszcze raz...
- Proszę, bądź dla nas łaskawa - przerwała jej.
Ulrike parsknęła, kopnęła klacz, podcinając jej nogi. Źrebie natychmiast osłoniło matkę. Ulrike była już odwrócona tyłem, zaatakowała znów, uderzając tylnymi nogami, tym razem trafiając w źrebaka, poleciało przez klacz uderzając wprost w skałę. Ukochana obróciła się, zdziwiona.
- Zabiłaś je! - klacz poderwała się z ziemi z łzami w oczach, jak dotarła do źrebaka, zaczęła je do siebie tulić.
- Niezły cios - podszedłem do ukochanej, jak zobaczyłem jej minę, zdziwiłem się dość mocno. Była w szoku.
- Nie... - wymamrotała.
- Co ty... - nie zdążyłem zapytać, a odbiegła ode mnie, pognałem za nią, przeczuwałem że chce sobie coś zrobić. I rzeczywiście, wbiegła na klif. Ledwo co ją zdążyłem złapać, gdy za nad to zbliżyła się do krawędzi.
- Ja już nie chce, nie chcę tak... Dłużej tego nie wytrzymam! - wyszarpała się mi, staliśmy tak blisko krawędzi że to było ryzykowne.
- O czym ty mówisz? Odbiło ci? - spytałem, przecież tylko zabiła źrebaka, dla tak silnej klaczy miałoby to zrobić wrażenie, przecież to Ulrike, nie raz mnie zaskakiwała.
- Nie chce być zła, już nie... - cofnęła się pod samą krawędź. Szarpnąłem ją za grzywę, odsuwając i zabierając z powrotem do stada. Tam uspokoiła się nieco, ale przez resztę dnia chciała być sama, milczała i zachowywała się jak nie ona, obserwowałem ją, nie chciałbym jej stracić, nawet jeśli mnie nie kochała. Po jakimś czasie nie mogłem znieść tego jak mnie odtrącała, traktowała mnie jak śmiecia. To było normalne że tego nie wytrzymałem. Pewnej nocy zamierzałem ją zmusić do tego czego pragnąłem od dawna.
- Kochanie... - obudziłem ją w środku nocy, taką porę sobie właśnie wybrałem. Otworzywszy oczy zignorowała mnie, wracając do snu.
- Kochanie już czas spełnić obietnice, którą mi dałaś - szepnąłem jej do ucha.
- Wyjdź stąd i nie pokazuj mi się na oczy! - krzyknęła na mnie momentalnie.
- Zapomnij, będziesz wreszcie moja, w każdym znaczeniu tego słowa - otarłem o nią swój łeb.
- Zostaw mnie - odepchnęła mnie od siebie wstając: - Wynoś się stąd! Po czymś takim już nie zostaniesz tutaj!
Zacząłem się śmiać, było to takie sztuczne, śmiałem się z nerwów, śmiałem się, bo gniew zaczął przeze mnie przemawiać.
- Myślałaś że będziesz mną rządzić? - zaśmiałem się: - Jesteś moją partnerką, należysz do mnie. I zrobisz co ci każe! - przewróciłem ją, przytrzymując przy ziemi i zbliżając do niej swój pysk: - Jesteś moja...
Uderzyła mnie nagle w brzuch, stanąłem dęba, tak bardzo mnie zabolało, przewróciła mnie gwałtownie i już chciała uderzyć w głowę, ale ją uprzedziłem, poderwałem się tak mocno że się przewróciła. Zrozumiałem że chciała mnie zabić.
- Tak mi się za to wszystko odwdzięczasz?! Jeszcze mnie pokochasz, zmuszę cię do tego! - uderzyłem ją, a po tym ciosie nasunął się kolejny i kolejny, aż zdałem sobie sprawę że zacząłem ją bić. Przerwałem natychmiast, a ona wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem.
- Ulrike w porządku? - spytałem po długiej chwili milczenia, byłem pewien że się na mnie rzuci, albo zacznie wrzeszczeć, albo zrobi cokolwiek, ale nic, nic nie zrobiła.
- Ja nie chciałem, trochę mnie poniosło, znasz mnie przecież... Słyszysz? - szturchnąłem ją, zadając jej przy tym niepotrzebny ból, myślałem że coś jej uszkodziłem i straciła słuch.
- Słyszysz mnie? - znów to zrobiłem, na szczęście przytaknęła. Później, nie mogłem w to uwierzyć, ale straciła pamięć i byłem pewien że nie udaje, bo przedstawiłem się jej fałszywym imieniem, a ona się nie zdziwiła, nie zaprzeczyła. Postanowiłem to wykorzystać, z resztą bezskutecznie. Każdy mój plan był porażką, nawet nie wywołałem w niej zazdrości zadając się z zupełnie obcymi dla mnie klaczami. Potem mi uciekła, długo jej szukałem. Bardzo długo, aż znalazłem ją na Zatopi...
Wspomnienia, było ich tak mnóstwo że nawet nie spostrzegłem jak stałem jak ten kołek, zamiast iść w stronę jaskini. Postanowiłem do niej jednak nie wracać, położyłem się na ziemi, to nie było moje miejsce. Nie zamierzałem tu zostać, tylko zdobyć Ulrike, musiałem wykorzystać to że nadal nic nie pamięta, Feliza miała rację, łatwo jej będzie to wmówić co aktualnie planowałem...
- Co tu robisz? Jak oni mają wolne, to my musimy ich zastąpić - szturchnąłem ją, mówiąc do niej półgłosem.
- Może nie powinniśmy...
- Musimy, to nasz obowiązek, chcesz żeby wszystko...
- Nie rozumiesz, może nie powinniśmy tego robić, odpuścić - powiedziała to jakby nie ona, byłem w niemałym szoku, ale też w gniewie, nagle wszystko miała zamiar zawalić? Tyle się namęczyliśmy, byliśmy już tak blisko.
- Co? Odbiło ci? Co ty w ogóle wygadujesz?
- Spójrz na nich... - uśmiechnęła się lekko, patrząc na źrebaki: - One mają prawdziwych przyjaciół i prawdziwie kochający rodziców... Ja nigdy ich nie miałam, nawet nie wiedziałam że można tak żyć, zupełnie inaczej... Jakby szczęśliwiej...
- Szczęśliwi to będziemy jak w końcu zdobędziemy to stado, chodź... - złapałem ją za grzywę i jakoś odciągnąłem od tej szczęśliwej rodzinki: - Co ci jest? Przecież to wszystko to był twój plan - szturchnąłem ją gdy się zamyśliła, a wzrok miała taki przygnębiony.
- Masz rację, już niedługo to wszystko będzie nasze - uśmiechnęła się do mnie szyderczo, nareszcie myślała normalnie, zaśmiałem się lekko, a ona dołączyła do mnie, ci idioci nawet nie spodziewali się komu zaufali, byliśmy ich przyszłymi mordercami.
Ulrike nieco się pospieszyła, bo już następnego dnia chciała ich zabić, przecież nawet jeszcze nie ustaliliśmy jak to zrobimy. Wśród stada było coraz więcej podejrzeń, szukali tej grupy koni co ponoć porywa członków stada i ich morduje, a z braku śladów podejrzewano że to ktoś ze stada. Z resztą jak mieli znaleźć tą grupę? To był tylko nasz wymysł, który podsunęliśmy przywódcą, mówiąc że takową grupę widzieliśmy w akcji, ale nie zdążyliśmy nic zrobić.
Zaczęliśmy snuć jakieś plany, Ulrike nagle zrezygnowała że to dzisiaj ich zabijemy, mówiąc mi że wraca do przywódców, bo zapomniała im o czymś powiedzieć, było to związane z naszymi obowiązkami, których po woli miałem dość, bo to one nas ciągle rozdzielały. Zirytowałem się i pełen gniewu zrobiłem sobie nie oficjalnie wolne i to był błąd. Wybuchł pożar, nie wiedziałem jak, przecież nawet nie było sucho. Później domyśliłem się że to Ulrike upozorowała wypadek, bo gdy wróciła ogłosiła wszystkim że przywódcy nie żyją, że zginęli w ogniu, a sama na swoim ciele miała głębokie oparzenia, bałem się że nie przeżyję. Nawet nie chciała odpoczywać, zajęła się źrebakami przywódców, wmawiając stadu że sami przywódcy chcieli, aby to my ich synom zastąpili rodziców. Uwierzyli jej, bo jak mieli nie wierzyć skoro twierdziła że przywódcy powiedzieli to zanim umarli, a tylko ona wtedy przy nich była. Miałem do niej o całą tą akcje żal, przecież mieliśmy działać wspólnie. Dlatego też nie pomogłem jej przy źrebakach.
- Zorro... - przyszła do mnie którejś nocy, kładąc się obok.
- Brawo, o mało nie zginęłaś...
- Musiałam zatrzymać przywódce, żeby zginął w ogniu tak jak jego partnerka. Z nią nie było problemu, ogłuszyłam ją gdy byłyśmy same i wznieciłam ogień, myślałam że on się dla niej narazi, ale wolał się ratować, a wtedy musiałam się z nim szarpać. Najwidoczniej nie kochał jej tak mocno jak myślałam...
- A ty?
- Co ja?
- Byłabyś w stanie oddać za mnie życie? - już wtedy miałem podejrzenia, ale Ulrike sprawiła że one szybko zniknęły.
- Wiesz dobrze że nie mogłabym bez ciebie żyć - wtuliła się we mnie: - Już niedługo - wyszeptała mi do ucha: - Niedługo... - już chciała odejść, ale ją zatrzymałem.
- Chwila, jak wznieciłaś ogień?
- To był przypadek, sama nie wiem, ale chyba strąciłam kamień, kiedy byłam na wzgórzu. Kamień potarł się o ten na dole i powstała przez to iskra, a ona spadła wprost na suchą trawę, wystarczyło tylko przenieść ogień stamtąd do lasu, za pomocą gałęzi. Taką szanse szkoda było mi zmarnować, dlatego nie miałam czasu by biec po ciebie - wyjaśniła wracając do źrebaków, wtedy nie zastanawiałem się czy mnie okłamała czy nie, bo nie miałem takiej potrzeby, ufałem jej zbyt mocno żeby podejrzewać ją o kłamstwa. Czekałem cierpliwie aż Ulrike nieco wydobrzeje żeby poprowadzić plan do końca, wystarczyło już tylko zabić synów przywódców i stado było już nasze.
Minęło kilka tygodni, aż któregoś ranka obudziła mnie Ulrike, mieliśmy wstać najwcześniej ze stada.
- Już czas żeby to zakończyć - oznajmiła, wychodząc ze mną na zewnątrz: - Pozwolisz że ja ich zabiję, to było moje marzenie i głównie ja wszystko zaplanowałam.
- Jak tam chcesz, jakoś nie przepadam za mordowaniem, wolałbym już rządzić - przyznałem: - I doczekać się naszych źrebaków, pamiętasz co mi obiecałaś?
- Pamiętam - uśmiechnęła się lekko, wracając do środka, stado sypiało w małym lasku, na polanie otoczonej zewsząd drzewami. Słyszałem jak Ulrike budzi źrebaki i wychodzi z nimi na zewnątrz.
- Zgromadź stado, musimy coś ogłosić - popatrzyła na mnie porozumiewawczo. Synowie zmarłych przywódców ruszyli za nią, wygłupiając się po drodze, już im przeszedł ten cały smutek po rodzicach, nic dziwnego Ulrike doskonale udawała ich byłą matkę, miały wrażenie tak jakby były z byłą przywódczynią przez co mniej tęskniły i rozpaczały. Zbudziłem wszystkich, poprowadziłem ich na łąkę, potem dołączyłem do Ulrike, stając obok jej boku. Nagle złapała jednego ogierka rzucając go na ziemie i stając dęba, uderzyła go kilka razy, drugiego przytrzymałem ja. Wywarła na stadzie takie zaskoczenie że nikt nie ruszył się żeby pomóc źrebakom.
- Proszę nie zabijajcie nas, proszę... - błagał o litość jeden z braci, drugi płakał żałośnie, śmiałem się złowieszczo. Ulrike zabiła ogierka: - To koniec, teraz stado jest nasze! - zwróciła się do mnie, a potem do wszystkich: - Jesteśmy waszymi nowymi przywódcami! - zaśmiała się, wyszarpując ode mnie drugiego ogierka. Złamała mu kark, rzucając go w stronę stada, konie rozeszły się we dwie strony, żeby tylko zwłoki źrebaka nie spadły na nich.
- Widać bardzo wam na nich zależało - zakpiła, patrząc na martwe źrebaki: - Ale dobrze zrobiliście że nie ruszyliście się z miejsca, każdy kto by to zrobił zginąłby! - myślałem że blefuje, że mieliśmy farta, bo jakby chcieli to by się na nas rzucili zabijając nas na miejscu. Myliłem się, po naszej stronie było kilka ogierów, a raczej po stronie Ulrike, nie wiedziałem kiedy i jak ich przekonała do pomocy. To się wtedy dla mnie nie liczyło, grunt że się udało i zawładnęliśmy stadem. Na początku było wspaniale, cała polana w lesie służyła już tylko nam za schronienie, reszta musiała spać na łące. Nam należała się też najlepsza trawa i najlepsze miejsce na łące, gdy się paśliśmy.
- Pamiętasz co mi obiecałaś kochanie? - spytałem, gdy po długim i pełnym wrażeń dniu, zapadła w końcu noc.
- Zapomnij o tym, nie będzie żadnych źrebiąt - spojrzała na mnie krzywo: - Nie mam zamiaru rodzić, ani nawet... - odsunęła się ode mnie, kładąc się w najdalszym miejscu polany.
- Czekałem tak długo - podszedłem do niej.
- Jestem zmęczona, daj mi odpocząć - zwróciła się do mnie z obojętnością. Zaczęło się, od tego momentu zaczęło się, zaczęła mnie ignorować. Wyżywałem się na stadzie, które musiało mnie słuchać, jako nowego przywódcy, odbierałem źrebaki rodzicom i te słabe zabijałem na ich oczach, a silne oddawałem z powrotem, miałem do tego wymówkę że niby chciałem żeby stado miała wyłącznie silnych członków. Dałem trochę czasu Ulrike i sobie, miałem do niej wrócić i spróbować znowu. Szukając jej zastałem ją w lesie jak rozmawiała z którąś z klaczy.
- Czemu te drzewa tak wyglądają? Co się tu stało?
- Wybuch pożar, nie pamiętasz? - wtrąciłem, nim tamta odpowiedziała: - Sama go wznieciłaś.
- Nie wydaje mi się...
Skinąłem klaczy żeby odeszła i zostawiła nas samych, zrobiła to natychmiast, bała się nas, jak każdy tutaj.
- To w tym pożarze zginęli przywódcy.
- Możliwe.
- Jesteśmy już sami - przypomniałem jej, myślałem że zachowuje się tak specjalnie przy świadkach.
- Przywódcy... No tak, to była część planu... - powiedziała zamyślona.
- Nie pamiętałaś tego? - zdziwiłem się.
- Jakoś nie, czego chcesz?
- Jak to jakoś nie?
- Pytałam czego chcesz? - powtórzyła ostrzej.
- Porozmawiać.
- Nie mam ochoty. Jeszcze nie zrozumiałeś że nie zależy mi na tobie?! Ciesz się że nadal tu jesteś, że pozwoliłam ci rządzić stadem, chociaż po części, bo to ja mam tu absolutną władze, zrozumiałeś?! - zbliżyła się do mnie, patrząc na mnie wrogo.
- Ty... - zacisnąłem zęby, odeszła ode mnie, prześledziłem ją wzrokiem, nie wierzyłem w to co usłyszałem, wyparła się mnie, naszej miłości, nie to nie mogła być prawda. Ona musi być moja, musi mnie pokochać! Poszedłem za nią, bezskutecznie starając się porozmawiać, drogę zablokowały mi ogiery, które jej służyły. Nie widzieliśmy się kolejne kilka dni. Następnego razu spotkałem ją w towarzystwie klaczy z źrebakiem.
- Pozwól nam odejść... - błagała, wiedziałem że Ulrike jej na to nie pozwoli, nie spodziewałem się tylko że zareaguje tak gwałtownie.
- Powiedziałam już że nie! - wrzasnęła, niemal atakując klacz.
- Moja rodzina jest za tymi górami, muszę do nich wrócić... Zatrzymałam się tutaj żeby urodzić źrebaka, nie jestem nawet z tego stada...
- Chyba ogłuchłaś?! Zostajesz i jak jeszcze raz...
- Proszę, bądź dla nas łaskawa - przerwała jej.
Ulrike parsknęła, kopnęła klacz, podcinając jej nogi. Źrebie natychmiast osłoniło matkę. Ulrike była już odwrócona tyłem, zaatakowała znów, uderzając tylnymi nogami, tym razem trafiając w źrebaka, poleciało przez klacz uderzając wprost w skałę. Ukochana obróciła się, zdziwiona.
- Zabiłaś je! - klacz poderwała się z ziemi z łzami w oczach, jak dotarła do źrebaka, zaczęła je do siebie tulić.
- Niezły cios - podszedłem do ukochanej, jak zobaczyłem jej minę, zdziwiłem się dość mocno. Była w szoku.
- Nie... - wymamrotała.
- Co ty... - nie zdążyłem zapytać, a odbiegła ode mnie, pognałem za nią, przeczuwałem że chce sobie coś zrobić. I rzeczywiście, wbiegła na klif. Ledwo co ją zdążyłem złapać, gdy za nad to zbliżyła się do krawędzi.
- Ja już nie chce, nie chcę tak... Dłużej tego nie wytrzymam! - wyszarpała się mi, staliśmy tak blisko krawędzi że to było ryzykowne.
- O czym ty mówisz? Odbiło ci? - spytałem, przecież tylko zabiła źrebaka, dla tak silnej klaczy miałoby to zrobić wrażenie, przecież to Ulrike, nie raz mnie zaskakiwała.
- Nie chce być zła, już nie... - cofnęła się pod samą krawędź. Szarpnąłem ją za grzywę, odsuwając i zabierając z powrotem do stada. Tam uspokoiła się nieco, ale przez resztę dnia chciała być sama, milczała i zachowywała się jak nie ona, obserwowałem ją, nie chciałbym jej stracić, nawet jeśli mnie nie kochała. Po jakimś czasie nie mogłem znieść tego jak mnie odtrącała, traktowała mnie jak śmiecia. To było normalne że tego nie wytrzymałem. Pewnej nocy zamierzałem ją zmusić do tego czego pragnąłem od dawna.
- Kochanie... - obudziłem ją w środku nocy, taką porę sobie właśnie wybrałem. Otworzywszy oczy zignorowała mnie, wracając do snu.
- Kochanie już czas spełnić obietnice, którą mi dałaś - szepnąłem jej do ucha.
- Wyjdź stąd i nie pokazuj mi się na oczy! - krzyknęła na mnie momentalnie.
- Zapomnij, będziesz wreszcie moja, w każdym znaczeniu tego słowa - otarłem o nią swój łeb.
- Zostaw mnie - odepchnęła mnie od siebie wstając: - Wynoś się stąd! Po czymś takim już nie zostaniesz tutaj!
Zacząłem się śmiać, było to takie sztuczne, śmiałem się z nerwów, śmiałem się, bo gniew zaczął przeze mnie przemawiać.
- Myślałaś że będziesz mną rządzić? - zaśmiałem się: - Jesteś moją partnerką, należysz do mnie. I zrobisz co ci każe! - przewróciłem ją, przytrzymując przy ziemi i zbliżając do niej swój pysk: - Jesteś moja...
Uderzyła mnie nagle w brzuch, stanąłem dęba, tak bardzo mnie zabolało, przewróciła mnie gwałtownie i już chciała uderzyć w głowę, ale ją uprzedziłem, poderwałem się tak mocno że się przewróciła. Zrozumiałem że chciała mnie zabić.
- Tak mi się za to wszystko odwdzięczasz?! Jeszcze mnie pokochasz, zmuszę cię do tego! - uderzyłem ją, a po tym ciosie nasunął się kolejny i kolejny, aż zdałem sobie sprawę że zacząłem ją bić. Przerwałem natychmiast, a ona wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem.
- Ulrike w porządku? - spytałem po długiej chwili milczenia, byłem pewien że się na mnie rzuci, albo zacznie wrzeszczeć, albo zrobi cokolwiek, ale nic, nic nie zrobiła.
- Ja nie chciałem, trochę mnie poniosło, znasz mnie przecież... Słyszysz? - szturchnąłem ją, zadając jej przy tym niepotrzebny ból, myślałem że coś jej uszkodziłem i straciła słuch.
- Słyszysz mnie? - znów to zrobiłem, na szczęście przytaknęła. Później, nie mogłem w to uwierzyć, ale straciła pamięć i byłem pewien że nie udaje, bo przedstawiłem się jej fałszywym imieniem, a ona się nie zdziwiła, nie zaprzeczyła. Postanowiłem to wykorzystać, z resztą bezskutecznie. Każdy mój plan był porażką, nawet nie wywołałem w niej zazdrości zadając się z zupełnie obcymi dla mnie klaczami. Potem mi uciekła, długo jej szukałem. Bardzo długo, aż znalazłem ją na Zatopi...
Wspomnienia, było ich tak mnóstwo że nawet nie spostrzegłem jak stałem jak ten kołek, zamiast iść w stronę jaskini. Postanowiłem do niej jednak nie wracać, położyłem się na ziemi, to nie było moje miejsce. Nie zamierzałem tu zostać, tylko zdobyć Ulrike, musiałem wykorzystać to że nadal nic nie pamięta, Feliza miała rację, łatwo jej będzie to wmówić co aktualnie planowałem...
Ciąg dalszy nastąpi
sobota, 20 lutego 2016
Utrata pamięci cz.7 - Od Ulrike, Zorro
Od Ulrike
Ukryłam się w lesie. Żeby ani Sten, ani Feliza nie mogli mnie znaleźć. Czym dłużej tu byłam, tym coraz bardziej dręczyły mnie wyrzuty sumienia, żebym jeszcze wiedziała za co, a może nawet lepiej że nie wiem. Jak zapadł zmierzch wróciłam do jaskini, pierwsze co to podeszłam do przywódców, wreszcie wrócili, tyle że akurat spali, jak większość stada. Nie mogłam z tym czekać do rana, więc obudziłam Zimę, bo to głównie z nią chciałam porozmawiać.
- Coś z Rositą? - spytała od razu, nieco zaspana.
- Nie... Chodzi o... O mnie... Ja muszę z tobą porozmawiać... - chyba pierwszy raz tak się jąkałam, przytłaczał mnie jakiś ciężar, z którym coraz trudniej sobie radziłam, to była chyba przeszłość, próbująca dać o sobie znać, a ja ją ignorowałam i bałam się z każdą chwilą że dłużej tak nie wytrzymam.
- Nie mogłaś zaczekać z tym do rana?
- Proszę, porozmawiajmy... Bardzo mi na tym zależy...
- Ale szybko, chodźmy - przywódczyni wstała ostrożnie, żeby nikogo nie obudzić, udałyśmy się do lasu.
- Nie zasługuje żeby być twoją doradczynią - zaczęłam.
- Co ty wygadujesz? - spytała przymykając oczy, widać że była zmęczona i to dość mocno, może nie potrzebnie ją budziłam, ale nie mogłam z tym czekać.
- Ja... Jest coś... Coś o czym nie wiesz... - westchnęłam, spuszczając głowe i zamykając na chwilę oczy, tylko po to żeby nie wyleciały z nich łzy: - Straciłam pamięć, ale... Teraz już wiem że jestem zła, nie powinnam tutaj być, a co dopiero zajmować tak ważne stanowisko... Zabiłam kogoś i chyba to nie był tylko jeden koń... Najlepiej będzie jak mnie wygnacie... - spojrzałam jej w oczy. Milczała przez chwilę, a każda sekunda wywoływała we mnie coraz większy niepokój.
- Nie mów tak, nie jesteś zła. Może byłaś kiedyś, ale nie teraz. Czy ktoś kto jest zły pomógłby mojej siostrze?
- Nie pomogłam jej do końca...
- Ale próbowałaś, a ja.. Ja za to nic dla niej nie zrobiłam - położyła uszy po sobie, ale tylko przez chwilę: - Może nie straciłaś pamięci bez powodu, może to miała być dla ciebie szansa, żebyś mogła się zmienić, sama wolałabym nie pamiętać niektórych rzeczy...
- Dlaczego właściwie chciałaś żebym została twoją doradczynią? Słabo mnie znasz, prawie w ogóle, a mimo to... Zaufałaś mi?
- Tak i nadal ci ufam, wiele zrobiłaś dla Shady, widziałam że z nią było lepiej, na dodatek mówiłaś mi o wszystkim, właśnie kogoś takiego chciałam mieć przy sobie. Jako przywódczyni muszę wiedzieć o wszystkim co się dzieje w stadzie. Wicha wiele przede mną ukrywała, nie chciała mnie martwić stanem mojej siostry, ale ty się nie powstrzymujesz, powiesz mi o wszystkim.
- Widać że jestem zła...
- To dobrze Ulrike, chcę wiedzieć, bez względu na to jak bardzo mnie to zaboli...
W tym momencie chciałam jej powiedzieć o tym co zrobiła Feliza i o jej groźbach, ale nie mogłam ryzykować, bałam się że ta demonica spełni swoje groźby i pomoże mi odzyskać pamięć. A jak odzyskam całkowicie pamięć znów będę zła albo nie będę mogła się odnaleźć, jako ta dobra, albo zwariuje przez to co zrobiłam. Już teraz źle znosiłam pojedyncze wspomnienia.
- Wracajmy już - Zima ruszyła z powrotem do jaskini, poszłam za nią, zastanawiając się gdzie się podziała ta dwójka, miałam co do nich złe przeczucia, chyba coś kombinowali, a przynajmniej Feliza.
Od Zorro
- Przestań wciąż o niej myśleć, masz jakąś obsesje czy jak? - odezwała się do mnie Feliza, byliśmy w górach, sama zaproponowała mi przechadzkę, a razem z nami była też jej córka.
- Mała nie powinna czasami już spać? - spytałem, widząc jak klaczka już prawie zasypia na stojąco i ledwo za nami nadąża. Wokół panował mrok, i przeszywająca cisza, jakby za chwilę miało się coś wydarzyć.
- Wolę jej pilnować, jeszcze ktoś spróbuje mi ją zabić, albo skrzywdzić, nikomu nie można ufać, jak ma się tu paru wrogów.
- Czyli ty też masz obsesje. Na punkcie bezpieczeństwa córki - zaśmiałem się, sama ma ze sobą problem, a prawi mi kazania. Parsknęła, biorąc małą na grzbiet.
- Ciągle jej pilnujesz? - spytałem.
- Co cię to obchodzi?
- A co cię obchodziłem ja i Ulrike? Wszystko ci o niej wyjawiłem, nie uważasz że teraz twoja kolej?
- Niby na co?
- Powiedź mi coś o sobie, z chęcią dowiem się z kim masz tego źrebaczka i co się stało z jej ojcem.
- Na razie nic, ale niedługo... - przerwała, uśmiechając się szyderczo, ale nic więcej nie zamierzała mi powiedzieć.
- Chyba ta twoja ukochana już wróciła, nie uważasz? - zmieniła szybko temat.
- My też wracajmy, lepiej żebyś miała rację, że nie wygada się przywódcą - zawróciłem, wraz z Felizą, jej córka już zasnęła, wciąż przyglądałem się małej, zawsze chciałem mieć takie maleństwo, tyle że z Ulrike.
- O ile wrócili z poszukiwań swojej córeczki, może ta mała sama się wykończy i nie będzie stanowiła problemu?
- Jaka mała? I o jakim problemie mówisz?
- Córka przywódców, ta najmłodsza, lepiej na nią uważaj, potrafi wyczuwać emocje.
- Nie rozumiem, mów jaśniej - zirytowałem się nieco, czemu te klacze nie mogą czegoś powiedzieć wprost.
- Będzie wiedziała kiedy coś udajesz, albo kłamiesz, zdemaskuje cię, trzeba się jej pozbyć, ale najpierw...
- Najpierw zgodnie z umową pomożesz mi z Ulrike - przerwałem, przypominając jej o tym dobitnie żeby czasami nie zapomniała.
- Pójdę już, bo widzę że za bardzo ci się nie spieszy - przyspieszyła, zwracając uwagę na mój wolny chód, chciałem jeszcze pospacerować w drodze powrotnej, przecież co dopiero tutaj przybyłem, kilkanaście godzin temu. Myślałem wciąż o przeszłości, zagniewany coraz bardziej, jak mogłem być taki głupi i tak dać się zwieść. Może dlatego że ona była tak piękna, cudowna...
Pamiętałem tą chwilę gdy pierwszy raz zobaczyłem ją przed sobą, otworzyłem oczy myśląc że nadal śnie, bo nigdy nie miałem tak wspaniałego poranku. Ona stała na przeciwko mnie uśmiechając się czule, jakby była zakochana i ja w tym momencie się w niej zakochałem. W jednej chwili stwierdziłem że nie ma już nic piękniejszego od niej.
- Kim jesteś? - spytałem, zapatrując się w nią bez pamięci.
- Nazywają mnie Ulrike.
- Ulrike - powtórzyłem jak zaczarowany podnosząc się z ziemi, zaśmiała się wtedy, a ja zarumieniłem się cały. Nie byłem wtedy jeszcze zły, ani dobry i nie wiedziałem też co kryję się w tej karej klaczy, w jej pragnieniach i spojrzeniu.
- A ty? - spytała.
- Zorro - podniosłem się z ziemi, cofnęła się do tyłu, uśmiechając się lekko, ja także się uśmiechnąłem, rozmawialiśmy przez chwilę, a potem pod koniec dnia zniknęła gdzieś. Już wtedy powinienem mieć podejrzenia, ale nie, mijały kolejne dni, a ja z każdym kolejnym coraz bardziej nie mogłem się jej doczekać. Codziennie poświęcała mi trochę czasu. Codziennie pozwalała mi się do siebie zbliżyć coraz bardziej, ale nigdy między nami do niczego nie doszło. I tak mijał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, zostaliśmy parą. I nagle wszystko się zmieniło, była taka łagodna, delikatna i czuła. Była, ale w końcu pokazała mi jaka jest na prawdę, przez co jeszcze bardziej się w niej zakochałem, podziwiałem jej siłę, jej determinacje i bezpośredniość, była nieustraszona, nigdy nie widziałem u niej lęku. Pewnej nocy wyjawiła mi swoje pragnienia, głupi nie zorientowałem się że to dlatego się ze mną związała, potrzebowała wsparcia, sojusznika, nie szukała miłości tylko władzy.
- Zabiłeś kiedyś kogoś? - spytała, jak wylegiwaliśmy się w trawie, w blasku księżyca, jakoś za bardzo nie martwiąc się drapieżnikami.
- Nie, skąd to pytanie? - uśmiechnąłem się, myślałem że sobie żartuje.
- A byłbyś w stanie to zrobić? - jej głos był taki poważny, że szybko zrozumiałem że pyta na serio.
- Nie wiem, to zależy...
- A dla mnie, byłbyś w stanie kogoś zabić?
- Gdyby ktoś cię skrzywdził, to od razu pozbawiłbym go życia.
- Nie o to chodzi... Czy byłbyś w stanie zabić kogoś zupełnie obcego, nie zwracając uwagi na to jaki on jest, czy dobry czy zły?
- Dla ciebie? Dla ciebie byłbym w stanie zrobić wszystko - wyznałem, to było szczere tak bardzo jak moja miłość do niej. Odkąd ją poznałem wszystko i wszyscy przestali mieć dla mnie znaczenie, z resztą czy kiedykolwiek mieli? Przecież i tak wszyscy których znałem się ode mnie odwrócili i zostawili samego, ale to już inna historia.
- Wiesz czego pragnę? Chciałabym być kimś ważnym, kimś kogo wszyscy by słuchali i bali się zarazem. Pragnę władzy Zorro. Przejmiemy jakieś potężne stado, potem podbijemy kolejne i kolejne, aż w końcu każdy będzie zależy od nas, wyobrażasz to sobie? - podniosła się z ziemi.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Mam już plan i ciebie - wtuliła się w moją grzywę, pochylając głowę, bo wciąż sobie leżałem, odwzajemniłem ten gest: - Nie obejdzie się bez ofiar, dlatego spytałam cię czy jesteś na to gotowy, czy jesteś gotów kogoś zabić, bo ja jestem...
- Ja także - spojrzałem jej w oczy: - A wiesz czego ja bym chciał?
- Znów będziesz zawracał mi głowy źrebakami? - odsunęła się.
- Przecież się kochamy - poderwałem się z ziemi, opierając głowę o jej grzbiet.
- Dobrze, ale dopiero po tym jak pomożesz mi zdobyć jakieś stado - spojrzała na mnie kontem oka, uśmiechając się przy tym.
Po długich poszukiwaniach, w końcu dołączyliśmy do dość sporego stada, zgodnie z planem.
- Musimy najpierw zdobyć ich zaufanie, zbliżyć się do nich - szepnęła Ulrike, gdy odchodziliśmy już od przywódców. I wtedy się zaczęło. Byłem gotowy zrobić dla niej wszystko, nawet jeśli miałoby to oznaczać te najgorsze rzeczy. Odkryłem mroczną część siebie, zacząłem pragnąć władzy tak jak ona i to mi odpowiadało. Na początku musieliśmy się pozbyć najbardziej zaufanych koni. Przywódcy mieli też dwoje źrebiąt i to też wykorzystała Ulrike. Były to bliźnięta, dwoje trochę rozbrykanych ogierków. Łatwo było je wprowadzić w tarapaty. Wystarczyło zastraszyć jedną z klaczek, aby wyprowadziła synów przywódców do lasu pełnego drapieżników. Ulrike pobiegła ich wtedy śledzić, a ja miałem wezwać pomoc, a mianowicie tych ważnych, stojących u boku przywódców. Pobiegło tylko dwóch, wystarczająco żeby zrobić sobie miejsce obok przywódców i żeby ich wykończyć. To były nasze pierwsze ofiary, najpierw rozprawiliśmy się z nimi, wystarczyło że wbiegli do lasu, rzuciłem się na ogiera, a Ulrike na klacz i to z zasadzki, zabiła ją szybciej niż ja jego. Potem oboje wyruszyliśmy ratować źrebaki, złapaliśmy tylko ogierki uciekając z nimi do stada, a klaczkę zostawiając na pożarcie pumie, która była w trakcie ataku na nich. Pewnie dlatego Ulrike tak się spieszyła.
- Szybko, uciekajcie do rodziców - przechyliła się żeby ogierek spadł z jej grzbietu.
- Szybko! Musimy wracać ich powstrzymać! - spojrzała na mnie porozumiewawczo, zrobiłem to samo co ona, tylko delikatniej, wróciliśmy do lasu.
- Uderz mnie, - kazała gdy zatrzymaliśmy się głęboko w lesie.
- Oszalałaś?
- Zrób to, musimy być choć trochę ranni - ugryzła mnie nagle i to aż do krwi, odsunąłem się gwałtownie.
- Pospiesz się! - stanęła dęba, celując w moją głowę, dałem się jej pobić, ale sam nie potrafiłem jej zrobić chociażby najmniejszej rany.
- Czemu jeszcze mnie nie uderzyłeś?! - krzyknęła, gdy przestała mnie atakować, teraz wyglądałem jakbym walczył z przynajmniej dwoma ogierami.
- Nie potrafię! Jak mógłbym cię skrzywdzić?
Sama się wtedy zraniła o ostre gałęzie, złapałem ją za grzywę, gdy chciała znów to zrobić.
- Powiemy że tylko ja walczyłem...
- Puść, nie mam zamiaru przez ciebie tracić czasu! - rzuciła się na drzewa, mocno w nie uderzając, krzyknęła przez sekundę z bólu, szybko zaciskając zęby, ale co z tego jak wylądowała na ziemi i nie mogła przez chwilę wstać. Zabrałem ją wtedy na grzbiet i wróciliśmy do przywódców, ich źrebaki także tam już były. Ulrike mówiła że napadły nas obce konie, że pomogliśmy walczyć ich doradcą, czy zastępcą, jakoś mało mnie to obchodziło jak ich tam nazywali, może tak samo jak Zatopi? Nie miało to dla mnie wtedy znaczenia. Bądź razie wmówiliśmy im że słyszeliśmy odgłosy walki dochodzące z lasu i wtedy postanowiliśmy pomóc. A o źrebakach nie mieliśmy pojęcia i że uratowaliśmy je przypadkowo. Ogierki oczywiście potwierdziły że ich uratowaliśmy, bo przecież to akurat było prawdą. To był pierwszy krok, żeby zbliżyć się do przywódców. Ulrike starała się bardziej niż ja, wciąż z nimi przebywała, potrafiła się z nimi dogadać, doradzić, pożartować, wreszcie doszło do tego że stała się taką przyjaciółką rodziny. Ja miałem tymczasem inne zadanie, musiałem likwidować po kryjomu każdego, kto chciałby zająć miejsce koni, które zamordowaliśmy, albo tych co coś podejrzewali. To było niewdzięczne zajęcie, ale nie takie trudne, traktowałem z obojętnością każdą śmierć, której byłem przyczyną. Byleby zadowolić ukochaną. Wreszcie Ulrike zdobyła już całkiem zaufanie przywódców, sami jej zaproponowali by zajęła miejsce obok nich, mi także to zaproponowali, bo byłem jej ukochanym. Nie widziałem wtedy tak tego, ale teraz wiedziałem że ilekroć wyrażała mi swoją miłość to robiła to na pokaz, na oczach przywódców, żebym i ja był stale przy niej, bo wciąż mnie potrzebowała do zrealizowania planu, który i ja zacząłem podzielać i angażować się w niego coraz bardziej...
Ukryłam się w lesie. Żeby ani Sten, ani Feliza nie mogli mnie znaleźć. Czym dłużej tu byłam, tym coraz bardziej dręczyły mnie wyrzuty sumienia, żebym jeszcze wiedziała za co, a może nawet lepiej że nie wiem. Jak zapadł zmierzch wróciłam do jaskini, pierwsze co to podeszłam do przywódców, wreszcie wrócili, tyle że akurat spali, jak większość stada. Nie mogłam z tym czekać do rana, więc obudziłam Zimę, bo to głównie z nią chciałam porozmawiać.
- Coś z Rositą? - spytała od razu, nieco zaspana.
- Nie... Chodzi o... O mnie... Ja muszę z tobą porozmawiać... - chyba pierwszy raz tak się jąkałam, przytłaczał mnie jakiś ciężar, z którym coraz trudniej sobie radziłam, to była chyba przeszłość, próbująca dać o sobie znać, a ja ją ignorowałam i bałam się z każdą chwilą że dłużej tak nie wytrzymam.
- Nie mogłaś zaczekać z tym do rana?
- Proszę, porozmawiajmy... Bardzo mi na tym zależy...
- Ale szybko, chodźmy - przywódczyni wstała ostrożnie, żeby nikogo nie obudzić, udałyśmy się do lasu.
- Nie zasługuje żeby być twoją doradczynią - zaczęłam.
- Co ty wygadujesz? - spytała przymykając oczy, widać że była zmęczona i to dość mocno, może nie potrzebnie ją budziłam, ale nie mogłam z tym czekać.
- Ja... Jest coś... Coś o czym nie wiesz... - westchnęłam, spuszczając głowe i zamykając na chwilę oczy, tylko po to żeby nie wyleciały z nich łzy: - Straciłam pamięć, ale... Teraz już wiem że jestem zła, nie powinnam tutaj być, a co dopiero zajmować tak ważne stanowisko... Zabiłam kogoś i chyba to nie był tylko jeden koń... Najlepiej będzie jak mnie wygnacie... - spojrzałam jej w oczy. Milczała przez chwilę, a każda sekunda wywoływała we mnie coraz większy niepokój.
- Nie mów tak, nie jesteś zła. Może byłaś kiedyś, ale nie teraz. Czy ktoś kto jest zły pomógłby mojej siostrze?
- Nie pomogłam jej do końca...
- Ale próbowałaś, a ja.. Ja za to nic dla niej nie zrobiłam - położyła uszy po sobie, ale tylko przez chwilę: - Może nie straciłaś pamięci bez powodu, może to miała być dla ciebie szansa, żebyś mogła się zmienić, sama wolałabym nie pamiętać niektórych rzeczy...
- Dlaczego właściwie chciałaś żebym została twoją doradczynią? Słabo mnie znasz, prawie w ogóle, a mimo to... Zaufałaś mi?
- Tak i nadal ci ufam, wiele zrobiłaś dla Shady, widziałam że z nią było lepiej, na dodatek mówiłaś mi o wszystkim, właśnie kogoś takiego chciałam mieć przy sobie. Jako przywódczyni muszę wiedzieć o wszystkim co się dzieje w stadzie. Wicha wiele przede mną ukrywała, nie chciała mnie martwić stanem mojej siostry, ale ty się nie powstrzymujesz, powiesz mi o wszystkim.
- Widać że jestem zła...
- To dobrze Ulrike, chcę wiedzieć, bez względu na to jak bardzo mnie to zaboli...
W tym momencie chciałam jej powiedzieć o tym co zrobiła Feliza i o jej groźbach, ale nie mogłam ryzykować, bałam się że ta demonica spełni swoje groźby i pomoże mi odzyskać pamięć. A jak odzyskam całkowicie pamięć znów będę zła albo nie będę mogła się odnaleźć, jako ta dobra, albo zwariuje przez to co zrobiłam. Już teraz źle znosiłam pojedyncze wspomnienia.
- Wracajmy już - Zima ruszyła z powrotem do jaskini, poszłam za nią, zastanawiając się gdzie się podziała ta dwójka, miałam co do nich złe przeczucia, chyba coś kombinowali, a przynajmniej Feliza.
Od Zorro
- Przestań wciąż o niej myśleć, masz jakąś obsesje czy jak? - odezwała się do mnie Feliza, byliśmy w górach, sama zaproponowała mi przechadzkę, a razem z nami była też jej córka.
- Mała nie powinna czasami już spać? - spytałem, widząc jak klaczka już prawie zasypia na stojąco i ledwo za nami nadąża. Wokół panował mrok, i przeszywająca cisza, jakby za chwilę miało się coś wydarzyć.
- Wolę jej pilnować, jeszcze ktoś spróbuje mi ją zabić, albo skrzywdzić, nikomu nie można ufać, jak ma się tu paru wrogów.
- Czyli ty też masz obsesje. Na punkcie bezpieczeństwa córki - zaśmiałem się, sama ma ze sobą problem, a prawi mi kazania. Parsknęła, biorąc małą na grzbiet.
- Ciągle jej pilnujesz? - spytałem.
- Co cię to obchodzi?
- A co cię obchodziłem ja i Ulrike? Wszystko ci o niej wyjawiłem, nie uważasz że teraz twoja kolej?
- Niby na co?
- Powiedź mi coś o sobie, z chęcią dowiem się z kim masz tego źrebaczka i co się stało z jej ojcem.
- Na razie nic, ale niedługo... - przerwała, uśmiechając się szyderczo, ale nic więcej nie zamierzała mi powiedzieć.
- Chyba ta twoja ukochana już wróciła, nie uważasz? - zmieniła szybko temat.
- My też wracajmy, lepiej żebyś miała rację, że nie wygada się przywódcą - zawróciłem, wraz z Felizą, jej córka już zasnęła, wciąż przyglądałem się małej, zawsze chciałem mieć takie maleństwo, tyle że z Ulrike.
- O ile wrócili z poszukiwań swojej córeczki, może ta mała sama się wykończy i nie będzie stanowiła problemu?
- Jaka mała? I o jakim problemie mówisz?
- Córka przywódców, ta najmłodsza, lepiej na nią uważaj, potrafi wyczuwać emocje.
- Nie rozumiem, mów jaśniej - zirytowałem się nieco, czemu te klacze nie mogą czegoś powiedzieć wprost.
- Będzie wiedziała kiedy coś udajesz, albo kłamiesz, zdemaskuje cię, trzeba się jej pozbyć, ale najpierw...
- Najpierw zgodnie z umową pomożesz mi z Ulrike - przerwałem, przypominając jej o tym dobitnie żeby czasami nie zapomniała.
- Pójdę już, bo widzę że za bardzo ci się nie spieszy - przyspieszyła, zwracając uwagę na mój wolny chód, chciałem jeszcze pospacerować w drodze powrotnej, przecież co dopiero tutaj przybyłem, kilkanaście godzin temu. Myślałem wciąż o przeszłości, zagniewany coraz bardziej, jak mogłem być taki głupi i tak dać się zwieść. Może dlatego że ona była tak piękna, cudowna...
Pamiętałem tą chwilę gdy pierwszy raz zobaczyłem ją przed sobą, otworzyłem oczy myśląc że nadal śnie, bo nigdy nie miałem tak wspaniałego poranku. Ona stała na przeciwko mnie uśmiechając się czule, jakby była zakochana i ja w tym momencie się w niej zakochałem. W jednej chwili stwierdziłem że nie ma już nic piękniejszego od niej.
- Kim jesteś? - spytałem, zapatrując się w nią bez pamięci.
- Nazywają mnie Ulrike.
- Ulrike - powtórzyłem jak zaczarowany podnosząc się z ziemi, zaśmiała się wtedy, a ja zarumieniłem się cały. Nie byłem wtedy jeszcze zły, ani dobry i nie wiedziałem też co kryję się w tej karej klaczy, w jej pragnieniach i spojrzeniu.
- A ty? - spytała.
- Zorro - podniosłem się z ziemi, cofnęła się do tyłu, uśmiechając się lekko, ja także się uśmiechnąłem, rozmawialiśmy przez chwilę, a potem pod koniec dnia zniknęła gdzieś. Już wtedy powinienem mieć podejrzenia, ale nie, mijały kolejne dni, a ja z każdym kolejnym coraz bardziej nie mogłem się jej doczekać. Codziennie poświęcała mi trochę czasu. Codziennie pozwalała mi się do siebie zbliżyć coraz bardziej, ale nigdy między nami do niczego nie doszło. I tak mijał tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, zostaliśmy parą. I nagle wszystko się zmieniło, była taka łagodna, delikatna i czuła. Była, ale w końcu pokazała mi jaka jest na prawdę, przez co jeszcze bardziej się w niej zakochałem, podziwiałem jej siłę, jej determinacje i bezpośredniość, była nieustraszona, nigdy nie widziałem u niej lęku. Pewnej nocy wyjawiła mi swoje pragnienia, głupi nie zorientowałem się że to dlatego się ze mną związała, potrzebowała wsparcia, sojusznika, nie szukała miłości tylko władzy.
- Zabiłeś kiedyś kogoś? - spytała, jak wylegiwaliśmy się w trawie, w blasku księżyca, jakoś za bardzo nie martwiąc się drapieżnikami.
- Nie, skąd to pytanie? - uśmiechnąłem się, myślałem że sobie żartuje.
- A byłbyś w stanie to zrobić? - jej głos był taki poważny, że szybko zrozumiałem że pyta na serio.
- Nie wiem, to zależy...
- A dla mnie, byłbyś w stanie kogoś zabić?
- Gdyby ktoś cię skrzywdził, to od razu pozbawiłbym go życia.
- Nie o to chodzi... Czy byłbyś w stanie zabić kogoś zupełnie obcego, nie zwracając uwagi na to jaki on jest, czy dobry czy zły?
- Dla ciebie? Dla ciebie byłbym w stanie zrobić wszystko - wyznałem, to było szczere tak bardzo jak moja miłość do niej. Odkąd ją poznałem wszystko i wszyscy przestali mieć dla mnie znaczenie, z resztą czy kiedykolwiek mieli? Przecież i tak wszyscy których znałem się ode mnie odwrócili i zostawili samego, ale to już inna historia.
- Wiesz czego pragnę? Chciałabym być kimś ważnym, kimś kogo wszyscy by słuchali i bali się zarazem. Pragnę władzy Zorro. Przejmiemy jakieś potężne stado, potem podbijemy kolejne i kolejne, aż w końcu każdy będzie zależy od nas, wyobrażasz to sobie? - podniosła się z ziemi.
- Niby jak chcesz to zrobić?
- Mam już plan i ciebie - wtuliła się w moją grzywę, pochylając głowę, bo wciąż sobie leżałem, odwzajemniłem ten gest: - Nie obejdzie się bez ofiar, dlatego spytałam cię czy jesteś na to gotowy, czy jesteś gotów kogoś zabić, bo ja jestem...
- Ja także - spojrzałem jej w oczy: - A wiesz czego ja bym chciał?
- Znów będziesz zawracał mi głowy źrebakami? - odsunęła się.
- Przecież się kochamy - poderwałem się z ziemi, opierając głowę o jej grzbiet.
- Dobrze, ale dopiero po tym jak pomożesz mi zdobyć jakieś stado - spojrzała na mnie kontem oka, uśmiechając się przy tym.
Po długich poszukiwaniach, w końcu dołączyliśmy do dość sporego stada, zgodnie z planem.
- Musimy najpierw zdobyć ich zaufanie, zbliżyć się do nich - szepnęła Ulrike, gdy odchodziliśmy już od przywódców. I wtedy się zaczęło. Byłem gotowy zrobić dla niej wszystko, nawet jeśli miałoby to oznaczać te najgorsze rzeczy. Odkryłem mroczną część siebie, zacząłem pragnąć władzy tak jak ona i to mi odpowiadało. Na początku musieliśmy się pozbyć najbardziej zaufanych koni. Przywódcy mieli też dwoje źrebiąt i to też wykorzystała Ulrike. Były to bliźnięta, dwoje trochę rozbrykanych ogierków. Łatwo było je wprowadzić w tarapaty. Wystarczyło zastraszyć jedną z klaczek, aby wyprowadziła synów przywódców do lasu pełnego drapieżników. Ulrike pobiegła ich wtedy śledzić, a ja miałem wezwać pomoc, a mianowicie tych ważnych, stojących u boku przywódców. Pobiegło tylko dwóch, wystarczająco żeby zrobić sobie miejsce obok przywódców i żeby ich wykończyć. To były nasze pierwsze ofiary, najpierw rozprawiliśmy się z nimi, wystarczyło że wbiegli do lasu, rzuciłem się na ogiera, a Ulrike na klacz i to z zasadzki, zabiła ją szybciej niż ja jego. Potem oboje wyruszyliśmy ratować źrebaki, złapaliśmy tylko ogierki uciekając z nimi do stada, a klaczkę zostawiając na pożarcie pumie, która była w trakcie ataku na nich. Pewnie dlatego Ulrike tak się spieszyła.
- Szybko, uciekajcie do rodziców - przechyliła się żeby ogierek spadł z jej grzbietu.
- Szybko! Musimy wracać ich powstrzymać! - spojrzała na mnie porozumiewawczo, zrobiłem to samo co ona, tylko delikatniej, wróciliśmy do lasu.
- Uderz mnie, - kazała gdy zatrzymaliśmy się głęboko w lesie.
- Oszalałaś?
- Zrób to, musimy być choć trochę ranni - ugryzła mnie nagle i to aż do krwi, odsunąłem się gwałtownie.
- Pospiesz się! - stanęła dęba, celując w moją głowę, dałem się jej pobić, ale sam nie potrafiłem jej zrobić chociażby najmniejszej rany.
- Czemu jeszcze mnie nie uderzyłeś?! - krzyknęła, gdy przestała mnie atakować, teraz wyglądałem jakbym walczył z przynajmniej dwoma ogierami.
- Nie potrafię! Jak mógłbym cię skrzywdzić?
Sama się wtedy zraniła o ostre gałęzie, złapałem ją za grzywę, gdy chciała znów to zrobić.
- Powiemy że tylko ja walczyłem...
- Puść, nie mam zamiaru przez ciebie tracić czasu! - rzuciła się na drzewa, mocno w nie uderzając, krzyknęła przez sekundę z bólu, szybko zaciskając zęby, ale co z tego jak wylądowała na ziemi i nie mogła przez chwilę wstać. Zabrałem ją wtedy na grzbiet i wróciliśmy do przywódców, ich źrebaki także tam już były. Ulrike mówiła że napadły nas obce konie, że pomogliśmy walczyć ich doradcą, czy zastępcą, jakoś mało mnie to obchodziło jak ich tam nazywali, może tak samo jak Zatopi? Nie miało to dla mnie wtedy znaczenia. Bądź razie wmówiliśmy im że słyszeliśmy odgłosy walki dochodzące z lasu i wtedy postanowiliśmy pomóc. A o źrebakach nie mieliśmy pojęcia i że uratowaliśmy je przypadkowo. Ogierki oczywiście potwierdziły że ich uratowaliśmy, bo przecież to akurat było prawdą. To był pierwszy krok, żeby zbliżyć się do przywódców. Ulrike starała się bardziej niż ja, wciąż z nimi przebywała, potrafiła się z nimi dogadać, doradzić, pożartować, wreszcie doszło do tego że stała się taką przyjaciółką rodziny. Ja miałem tymczasem inne zadanie, musiałem likwidować po kryjomu każdego, kto chciałby zająć miejsce koni, które zamordowaliśmy, albo tych co coś podejrzewali. To było niewdzięczne zajęcie, ale nie takie trudne, traktowałem z obojętnością każdą śmierć, której byłem przyczyną. Byleby zadowolić ukochaną. Wreszcie Ulrike zdobyła już całkiem zaufanie przywódców, sami jej zaproponowali by zajęła miejsce obok nich, mi także to zaproponowali, bo byłem jej ukochanym. Nie widziałem wtedy tak tego, ale teraz wiedziałem że ilekroć wyrażała mi swoją miłość to robiła to na pokaz, na oczach przywódców, żebym i ja był stale przy niej, bo wciąż mnie potrzebowała do zrealizowania planu, który i ja zacząłem podzielać i angażować się w niego coraz bardziej...
Ciąg dalszy nastąpi
piątek, 19 lutego 2016
Przyjaźń cz.3 - Od Karyme, Rosity, Zimy, Shanti
Od Karyme
Skubałam samotnie trawę, patrząc na oddalone o kilkanaście metrów stado, a zwłaszcza bawiące się źrebaki. Stale unikałam Shanti, ale teraz miałam chwilowy spokój, bo nigdzie jej nie było. Nagle przestraszyło mnie jedno z źrebiąt, wyskoczyło z tyłu za mną i to z krzykiem. Nim się zaśmiało ze swojego żartu, zamroziłam całą ziemie lodem. Wtedy znów krzyknęło, ale bardziej ze strachu. Obejrzałam się za siebie, kuląc mocno uszy.
- Prze... Przepraszam, wybacz mi... - cofnęłam się do tyłu, było gorzej niż myślałam. Pokryłam klaczkę, do połowy lodem, wpatrywała się we mnie przerażonymi oczami, a ja nie wiedziałam jak mam to cofnąć.
- Coś ty zrobiła?! Bachorze jeden! - krzyknęła jakaś klacz, niespodziewanie oberwałam od niej w bok, z którego pociekła krew, to był silny cios. Klacz, uwolniła tamtą małą, krusząc lód i zaraz po tym, jak się podniosłam znów mnie uderzyła. Pokryłam jej nogę lodem, niechcący, bo znów straciłam kontrole. Od razu ją uwolniła, nawet nie wiem skąd miała tyle siły, żeby to zrobić. Lód pękł przy jednym jej szarpnięciu jakby był na prawdę cienki, a było wręcz przeciwnie.
- Ja... Ja... - załkałam, klacz złapała mnie za grzywę przyciągając do siebie, poczułam ból od środka, tak silny że nie mogłam wydusić z siebie głosu.
- Jeszcze raz tkniesz moją córkę to cię zabiję, jasne?! - puściła, upadłam na ziemie, zaczęła mnie bić, próbowałam się podnieść i uciec, po paru próbach mi się udało. Uciekając od niej zaczął mi doskwierać ból w kręgosłupie, który się nawrócił i to pewnie przez to że w grzbiet też mi się parę razy oberwało. Już myślałam że nie dam rady biec, potem już musiałam odpuścić i po prostu szłam.
Teraz wlekłam się obok Rosity, coraz bardziej zwalniając, nie powiedziałam jej o niczym. Z trudem znosząc ból, wzrastający z każdym kolejnym krokiem. Właściwie nie spodziewałam się że mnie znajdzie, że w ogóle będzie szukała, a może wpadłyśmy na siebie przypadkowo? Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać, marzyłam tylko o tym żeby ból minął.
- Może chcesz sobie odpocząć? - zapytała Rosita, przerywając milczenie, nic jej nie opowiedziałam, po prostu idąc dalej.
- Pobawiłabym się, długo już tego nie robiłam, a ty? - spytała po kilku minutach.
- Ja też... - przyznałam, zaciskając zęby, dłużej już nie mogłam iść i tak minęłyśmy już granice. Położyłam się po woli, próbując zrobić to tak żeby nie poczuć przy tym bólu.
- To jednak robimy postój? - Rosita już chciała się położyć obok mnie, ale nim to zrobiła stanęła na równe nogi, nastawiając uszy. Spojrzałam w bok, słysząc jakiś dziwny dźwięk, jakby dyszenie. Zauważyłam za drzewami jakieś sylwetki, dorównujące nam rozmiarem, ale zdecydowanie nie były to źrebaki, a coś o wiele bardziej przerażającego.
- Wstawaj musimy uciekać... - Rosita złapała mnie za grzywę, ciągnąc lekko.
- Nie dam rady... Boli... - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, w oczach pojawiły mi się łzy, to coś nas otoczyło i nie wyglądało zbyt przyjaźnie.
- Wilki... - Rosita osłoniła mnie, rozglądając się wokół. Zbliżały się do nas, warcząc i wymachując ogonem. Schowałam głowę za Rositą. Byłam przerażona, jej samej lekko drżały nogi.
- Zostawcie nas! - krzyknęła, prawie kładąc po sobie uszy.
- Trzeba było trzymać się stada mała - odpowiedział jej jeden z wilków, nie spuszczając z nas wzroku, poruszył łbem w bok, chyba dał znać innym psowatym żeby się na nas rzucili.
Od Rosity
- Zróbcie jeszcze krok, a pożałujecie - zagroziłam, byłam gotowa żeby obronić Karyme, mimo strachu, w końcu ich było kilkanaście, a nas tylko dwie.
To były sekundy, a wilki rzuciły się na nas, rozpychając się i wypychając żeby znaleźć się jak najbliżej nas. Próbowałam osłonić Karyme, ale i tak zraniły i ją i mnie. Użyłam mocy, oplatując im łapy łodygami roślin, które ciągnęły je gwałtownie do tyłu, posuwając po ziemi. Nie mogłam tak zrobić ze wszystkimi, nie nadążałam, w końcu wywołałam silny podmuch wiatru, który zmiótł wszystkie drapieżniki daleko do tyłu, wprost na drzewa. Wilki szybko poderwały się z ziemi pędząc w naszym kierunku, stawiałam przed nimi przeszkody, w postaci kolczastych roślin, niektóre na nie wpadały piszcząc gdy kolce przebijały im skórę, inne gwałtownie hamowały, zmieniając kierunek lub wymijały je zwinnie. Żeby je zatrzymać oplatywałam im łapy roślinami i starałam się przytrzymać je przy ziemi. Przegryzały je. Z każdą chwilą coraz bardziej się męczyłam, a wilki za szybko się uwalniały. W końcu wywołałam wodę, która zaczęła wypływać z ziemi, zamknęłam oczy, skupiając na tym całą siłę, kiedy je otworzyłam była przede mną wysoka na kilka metrów ściana wody, która nadal rosła ku górze, "puściłam ją", jeden z wilków zdołał jednak się przez nią przebić, nim z wody powstała ogromna fala, która uderzyła w watahę i porwała ją silnym strumieniem w głąb lasu. Upadłam na ziemie, sapiąc ciężko. Wilk nagle złapał mnie za pysk, czułam jak brakuje mi tlenu, a nie miałam już siły się wyszarpywać, spojrzałam kontem oka na Karyme. Spoglądałam na nią błagalnie, dusząc się zarazem. Wilk niespodziewanie puścił, ogłuszył mnie jego skowyt, sama przewróciłam się na bok, łapiąc łapczywie oddech. Drapieżnik leżał przede mną już martwy, a pod nim zaczęła pojawiać się krew, był przebity na wylot soplem lodu. Przymknęłam oczy, nigdy nie czułam się aż tak słabo, ledwo co mogłam oddychać. Z ziemi momentalnie zaczęły wyrastać łodygi mające ciernie, nie mogłam nad nimi zapanować, wyrosły na około nas tworząc kopułę, bo u góry splotły się ze sobą.
Od Karyme
Wpatrywałam się w martwego wilka z łzami w oczach, wcale nie chciałam go zabić, tylko powstrzymać, nie zabić. Cała aż drżałam na ciele. Robiło się coraz ciemniej, kopuła z roślin się zagęszczała, było też coraz ciszej, bo Rosita sapała już coraz to słabiej, jakby traciła oddech. Myślałam że chcę nas ochronić, dlatego kazała tak tym roślinom się wokół nas spleść.
- Rosita... - wymamrotałam, łzy spłynęły mi z oczu, bałam się że teraz ona umrze: - Rosita! - krzyknęłam, ale nie reagowała.
- To wszystko moja wina... - wyłkałam, skulając się na ziemi, ból nie ustępował. Na dodatek zaczynało brakować powietrza, przez tak gęste rośliny ono się nie przebijało. Musiałam po omacku znaleźć je pyskiem i zaczynać przegryzać. Ciernie raniły mi pysk w wewnątrz jak i na zewnątrz, przez co odsuwałam go jak oparzona, po chwili próbując znów, w końcu przegryzłam jakoś te łodygi, płacząc przy tym z bólu. Przez otwór wpadło trochę światła, z pyska zaczęła mi spływać krew. Położyłam głowę na ziemi, wzdrygając się przy tym. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić, nie mogłam wstać, ból był zbyt silny abym mogła się samodzielnie podnieść.
Po kilku godzinach Rosita się ocknęła, na początku podniosła tylko głowę, rozglądając się w koło.
- Co ci się stało w pysk? - wstała zbliżając się do mnie.
- Zraniłam się cierniami, bo... Bo zaczęło brakować... - przerwałam, bolało gdy mówiłam.
- Powietrza... - dopowiedziałam po kilku sekundach: - I musiałam... Przegryźć...
- Wybacz, to moja wina... Nie zapanowałam nad tym, ale... Udało się, pokonałyśmy te wilki - położyła się znów na ziemi, tym razem na przeciw mnie, na brzuchu.
- My? - wymajaczyłam, starając się wykonywać jak najmniejszy ruch językiem i wargami.
- Gdyby nie ty to ten wilk by mnie zabił - wskazała na ciało wilka, zawieszając na nim wzrok: - Chyba rodzice mieli rację, nie powinnyśmy aż tak się oddalać... - potem znów spojrzała na mnie: - Przepraszam... - położyła uszy po sobie.
Od Zimy
Szukaliśmy wszędzie najmłodszej córki, nie spodziewałam się że ucieknie, nawet nie wiedziałam jak to zrobiła, przecież przed jaskinią było kilka koni, które ją pilnowały. Najgorsze że zbliżał się już ranek następnego dnia, minęło kilkanaście godzin, a po niej ani śladu. Okropnie to znosiłam, bałam się że już jej nie zobaczę, tak jak siostry. Nie mogłam się uspokoić, spanikowana nie miałam nawet zamiaru przerwać poszukiwań, mimo że Danny, a nawet Elliot próbowali mi dodać otuchy. Tori i Maja zostały w stadzie, wolałam nie narażać chorej córki, jeszcze by się jej pogorszyło, musiał z nią też ktoś zostać, więc padło na Maję. Po jakimś czasie Elliot się od nas odłączył, rozdzieliśmy się, on poszedł w jedną stronę, a ja z Danny'm w drugą.
Minęło kolejne kilka godzin, byłam już zmęczona, Danny z resztą też, nie jedliśmy nic, ani nawet nie piliśmy ob drogę. W końcu upadłam, puściły mi nerwy, nie mogłam już powstrzymać łez, próbowałam wstać, ale ukochany mnie powstrzymał.
- Odpocznijmy - nalegał Danny: - To już przesada...
- To nasza córka, musimy ją znaleźć! - krzyknęłam rozpaczliwie.
- Martwię się o nią tak samo jak ty, ale zrozum że nie możemy jej bez końca szukać, musimy odpocząć, już dawno powinniśmy i tylko ze względu na ciebie...
- A co jeśli ona nie... nie żyję? - przerwałam, próbując na siłę wstać, Danny znów mnie przytrzymał.
- Jesteś już zmęczona, znów o siebie nie dbasz, prosiłem cię żebyś tak się wszystkim nie zamartwiała. Shady zaginęła, owszem, ale nie pomożesz jej w ten sposób, tak samo jak teraz nie pomożesz córce. Musisz być silna, nie mogę cię stracić.
- To wszystko jest takie trudne... - wtuliłam się w ukochanego. Znów miał rację, bo znów zdążyłam schudnąć i nie potrafiłam przespać całej nocy, dręczyły mnie wciąż koszmary. Starałam się być silna, ale okazywałam na każdym kroku słabość, wiedziałam nawet w którym momencie stałam się słaba. Zaczęło się to wtedy kiedy zabiłam Nadie, już wtedy coś we mnie pękło, do teraz nie potrafię sobie tego wybaczyć, a potem zaczęły się kolejne problemy... Najgorsze że tym wszystkim krzywdziłam Danny'ego, przecież mnie kocha jak ma znosić moje cierpienie? Sam przeze mnie cierpi. Starałam się też być idealną matką, ale najpierw nie wychodziło mi to przy Elliot'cie i to z mojej winy, ale teraz gdy wszystko między moim synem i mną było w porządku, zaczęły się problemy z Rositą, na dodatek zaniedbywałam Tori i Maję. Brakowało mi czasu, a mieliśmy coraz więcej obowiązków, przez takie sytuacje jak ta.
- Zima spójrz - szturchnął mnie Danny, gdy się zamyśliłam, nadal byliśmy w siebie wtuleni, ale po chwili ukochany wstał. Podniosłam wzrok, zauważyłam w oddali Elliot'a, niósł jakiegoś źrebaka na grzbiecie, a drugi szedł obok niego, poznałam że to nasza córka.
- Znalazł ją - poderwałam się z ziemi, pobiegliśmy w ich stronę.
- Córeczko, tak się martwiłam... - przytuliłam od razu do siebie Rosite.
- Przepraszam... - wymamrotała, wtulając się we mnie.
- Gdzie je znalazłeś? - spytał Danny Elliot'a.
- Niedaleko, wpadliśmy na siebie, wracały już do domu - spostrzegłam kontem oka jak Elliot pokazuje Danny'emu Karyme, była w kiepskim stanie, miała mnóstwo ran na ciele i jeszcze na dodatek opuchnięty pysk.
- Co jej się stało? - spytałam, przyglądając się bardziej młodszej kuzynce, te rany wyglądały jak zadane przez drapieżniki, ale część z nich wyglądała jakby były sprawką dorosłego konia.
- Zaatakowały nas wilki mamo... - powiedziała Rosita.
- Chodźmy, powinniśmy im jak najszybciej pomóc - Danny ruszył przodem.
- Mi nic nie jest tato, tylko Karyme...
- A to co? Też jesteś ranna... - wskazałam na jej ranny, z niektórych ciekła krew, chciałam ją wziąć na grzbiet, ale Danny mnie wyręczył.
- Więcej nie będziesz uciekała, dobrze? - spytał córki.
- Ale...
- Jeśli obiecasz że nie będziesz uciekała to będziesz mogła pójść z nami na obchód - przerwał jej Danny.
- Przecież jest jeszcze za mała - stwierdziłam. Elliot'a braliśmy już ze sobą na patrole tak samo Majkę, Tori także, ale nieco rzadziej, bo martwiłam się o jej zdrowie, ale jak byli źrebakami to nie było o tym mowy.
- Nic jej się nie stanie, będzie z nami. To jak umowa stoi?
- Dobrze tato, obiecuje.
- Pamiętaj że jak chociaż raz oddalisz się za bardzo od stada to nici z naszej umowy.
Rosita przytaknęła, patrząc też na mnie: - A jak mama się nie zgodzi?
- Zgodzę się... - powiedziałam, wcześniej może byłam trochę przeciwna, ale spodobał mi się ten pomysł.
- A co z karą?
- Tym razem ci odpuszczę, choć za tą ucieczkę powinnaś dostać karę i to sporą, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam, mogłaś nawet zginąć... - przy końcu głos z lekka mi zadrżał, Rosita położyła po sobie uszy, resztę drogi milczała, wyglądała mi na dość przygnębioną, a to był kolejny powód do zmartwień.
Od Shanti
- I co znalazłaś ją? - spytała Malaika, lądując przy mnie.
- Nie, ale i tak ją znajdę, nie mam zamiaru odpuścić, a ty? - powiedziałam, podchodząc do wody, musiałam się napić i ochłodzić za razem. Tak się złożyło że obie byłyśmy nad wodospadem.
- Też nie, wypatrywałam jej z powietrza, ale chyba jest gdzieś za granicami Zatopi, bo na pewno tutaj by już się znalazła.
- Już tak dobrze się między nami układało, miałam nawet nadzieje że powie do mnie mamo... Ja już ją pokochałam jak córkę - wyznałam, przerywając sobie na chwilę w piciu wody. Malaika położyła mi skrzydło na grzbiecie: - Na pewno jeszcze będziecie miały okazje się do siebie przywiązać.
- Oby... - obejrzałam się do tyłu słysząc głosy i jak ktoś idzie w naszą stronę, o dziwo to byli przywódcy, wraz z synem i młodszą córką i... Z Karyme, która leżała na grzbiecie Elliot'a.
- Karyme... - podbiegłam do nich: - Jak to się stało? - spojrzałam na przywódców, oczekując wyjaśnień, miałam do nich żal, choć nie powinnam była, ani się tak zachować, ani pomyśleć.
- Później o tym porozmawiamy, teraz trzeba opatrzyć im rany i... - zaczął przywódca.
- Jesteście odpowiedzialni za stado, jak mogliście dopuścić że się coś takiego stało? - powiedziałam spokojnie, choć miałam w oczach łzy.
- Shanti przestań - wtrąciła się Malaika.
- Wracaj do stada, powiedziałem że porozmawiamy później - powiedział Danny, nie wiedziałam czy się gniewał czy nie, nie byłam w stanie tego określić, martwiłam się o Karyme, tyle jej się naszukałam, a teraz miałam sobie pójść i ją zostawić? Najwyraźniej. Przytuliłam lekko klaczkę żeby się z nią pożegnać, ale ta się odsunęła, wymamrotała coś, ale nie zrozumiałam co. Zima dziwnie na mnie spojrzała.
- Nic jej nie zrobiłam... - powiedziałam.
- Nie byłabym taka pewna - przywódczyni zmierzyła mnie wzrokiem.
- Co? To moja córka... Jak mogłabym ją skrzywdzić? Zależy mi na niej... - spłynęła mi łza po policzku.
- Pomożesz nam opatrzyć jej ranny - zdecydował w końcu Danny.
Po jakimś czasie zostałam sama z przybraną córką, a z przywódcami wszystko sobie wyjaśniliśmy. Przeprosiłam ich przy okazji, to nie była niczyja wina, po prostu klaczki same się oddaliły, Rosita uciekła, bo miała karę, a Karyme, nie wiedziałam dlaczego, nikt nie wiedział, a mała nawet gdyby chciała nie mogła powiedzieć. Miała opuchnięty pysk i język i cały też poraniony od cierni. Bałam się że przez to nie będzie mogła też jeść przez kilka dni. Nie odstępowałam jej na krok, na początku nie chciała mojego towarzystwa, ale pod koniec dnia bardzo mnie zaskoczyła, bo nagle wtuliła się we mnie mocno, z łzami w oczach.
- Co się stało skarbie? Coś cię boli? - spytałam, starając się zadawać łatwe pytania, przy których nie będzie musiała używać głosu. Przytaknęła, zauważyłam że poruszyła niespokojnie nogami, a potem skrzywiła się z bólu.
- Znów kręgosłup? - zdziwiłam się, myślałam że już wszystko w porządku, że już sobie poradziłyśmy z tym problemem, znów przytaknęła, rozpłakała się jeszcze bardziej, przytuliłam ją mocno do siebie.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie.
Skubałam samotnie trawę, patrząc na oddalone o kilkanaście metrów stado, a zwłaszcza bawiące się źrebaki. Stale unikałam Shanti, ale teraz miałam chwilowy spokój, bo nigdzie jej nie było. Nagle przestraszyło mnie jedno z źrebiąt, wyskoczyło z tyłu za mną i to z krzykiem. Nim się zaśmiało ze swojego żartu, zamroziłam całą ziemie lodem. Wtedy znów krzyknęło, ale bardziej ze strachu. Obejrzałam się za siebie, kuląc mocno uszy.
- Prze... Przepraszam, wybacz mi... - cofnęłam się do tyłu, było gorzej niż myślałam. Pokryłam klaczkę, do połowy lodem, wpatrywała się we mnie przerażonymi oczami, a ja nie wiedziałam jak mam to cofnąć.
- Coś ty zrobiła?! Bachorze jeden! - krzyknęła jakaś klacz, niespodziewanie oberwałam od niej w bok, z którego pociekła krew, to był silny cios. Klacz, uwolniła tamtą małą, krusząc lód i zaraz po tym, jak się podniosłam znów mnie uderzyła. Pokryłam jej nogę lodem, niechcący, bo znów straciłam kontrole. Od razu ją uwolniła, nawet nie wiem skąd miała tyle siły, żeby to zrobić. Lód pękł przy jednym jej szarpnięciu jakby był na prawdę cienki, a było wręcz przeciwnie.
- Ja... Ja... - załkałam, klacz złapała mnie za grzywę przyciągając do siebie, poczułam ból od środka, tak silny że nie mogłam wydusić z siebie głosu.
- Jeszcze raz tkniesz moją córkę to cię zabiję, jasne?! - puściła, upadłam na ziemie, zaczęła mnie bić, próbowałam się podnieść i uciec, po paru próbach mi się udało. Uciekając od niej zaczął mi doskwierać ból w kręgosłupie, który się nawrócił i to pewnie przez to że w grzbiet też mi się parę razy oberwało. Już myślałam że nie dam rady biec, potem już musiałam odpuścić i po prostu szłam.
Teraz wlekłam się obok Rosity, coraz bardziej zwalniając, nie powiedziałam jej o niczym. Z trudem znosząc ból, wzrastający z każdym kolejnym krokiem. Właściwie nie spodziewałam się że mnie znajdzie, że w ogóle będzie szukała, a może wpadłyśmy na siebie przypadkowo? Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać, marzyłam tylko o tym żeby ból minął.
- Może chcesz sobie odpocząć? - zapytała Rosita, przerywając milczenie, nic jej nie opowiedziałam, po prostu idąc dalej.
- Pobawiłabym się, długo już tego nie robiłam, a ty? - spytała po kilku minutach.
- Ja też... - przyznałam, zaciskając zęby, dłużej już nie mogłam iść i tak minęłyśmy już granice. Położyłam się po woli, próbując zrobić to tak żeby nie poczuć przy tym bólu.
- To jednak robimy postój? - Rosita już chciała się położyć obok mnie, ale nim to zrobiła stanęła na równe nogi, nastawiając uszy. Spojrzałam w bok, słysząc jakiś dziwny dźwięk, jakby dyszenie. Zauważyłam za drzewami jakieś sylwetki, dorównujące nam rozmiarem, ale zdecydowanie nie były to źrebaki, a coś o wiele bardziej przerażającego.
- Wstawaj musimy uciekać... - Rosita złapała mnie za grzywę, ciągnąc lekko.
- Nie dam rady... Boli... - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, w oczach pojawiły mi się łzy, to coś nas otoczyło i nie wyglądało zbyt przyjaźnie.
- Wilki... - Rosita osłoniła mnie, rozglądając się wokół. Zbliżały się do nas, warcząc i wymachując ogonem. Schowałam głowę za Rositą. Byłam przerażona, jej samej lekko drżały nogi.
- Zostawcie nas! - krzyknęła, prawie kładąc po sobie uszy.
- Trzeba było trzymać się stada mała - odpowiedział jej jeden z wilków, nie spuszczając z nas wzroku, poruszył łbem w bok, chyba dał znać innym psowatym żeby się na nas rzucili.
Od Rosity
- Zróbcie jeszcze krok, a pożałujecie - zagroziłam, byłam gotowa żeby obronić Karyme, mimo strachu, w końcu ich było kilkanaście, a nas tylko dwie.
To były sekundy, a wilki rzuciły się na nas, rozpychając się i wypychając żeby znaleźć się jak najbliżej nas. Próbowałam osłonić Karyme, ale i tak zraniły i ją i mnie. Użyłam mocy, oplatując im łapy łodygami roślin, które ciągnęły je gwałtownie do tyłu, posuwając po ziemi. Nie mogłam tak zrobić ze wszystkimi, nie nadążałam, w końcu wywołałam silny podmuch wiatru, który zmiótł wszystkie drapieżniki daleko do tyłu, wprost na drzewa. Wilki szybko poderwały się z ziemi pędząc w naszym kierunku, stawiałam przed nimi przeszkody, w postaci kolczastych roślin, niektóre na nie wpadały piszcząc gdy kolce przebijały im skórę, inne gwałtownie hamowały, zmieniając kierunek lub wymijały je zwinnie. Żeby je zatrzymać oplatywałam im łapy roślinami i starałam się przytrzymać je przy ziemi. Przegryzały je. Z każdą chwilą coraz bardziej się męczyłam, a wilki za szybko się uwalniały. W końcu wywołałam wodę, która zaczęła wypływać z ziemi, zamknęłam oczy, skupiając na tym całą siłę, kiedy je otworzyłam była przede mną wysoka na kilka metrów ściana wody, która nadal rosła ku górze, "puściłam ją", jeden z wilków zdołał jednak się przez nią przebić, nim z wody powstała ogromna fala, która uderzyła w watahę i porwała ją silnym strumieniem w głąb lasu. Upadłam na ziemie, sapiąc ciężko. Wilk nagle złapał mnie za pysk, czułam jak brakuje mi tlenu, a nie miałam już siły się wyszarpywać, spojrzałam kontem oka na Karyme. Spoglądałam na nią błagalnie, dusząc się zarazem. Wilk niespodziewanie puścił, ogłuszył mnie jego skowyt, sama przewróciłam się na bok, łapiąc łapczywie oddech. Drapieżnik leżał przede mną już martwy, a pod nim zaczęła pojawiać się krew, był przebity na wylot soplem lodu. Przymknęłam oczy, nigdy nie czułam się aż tak słabo, ledwo co mogłam oddychać. Z ziemi momentalnie zaczęły wyrastać łodygi mające ciernie, nie mogłam nad nimi zapanować, wyrosły na około nas tworząc kopułę, bo u góry splotły się ze sobą.
Od Karyme
Wpatrywałam się w martwego wilka z łzami w oczach, wcale nie chciałam go zabić, tylko powstrzymać, nie zabić. Cała aż drżałam na ciele. Robiło się coraz ciemniej, kopuła z roślin się zagęszczała, było też coraz ciszej, bo Rosita sapała już coraz to słabiej, jakby traciła oddech. Myślałam że chcę nas ochronić, dlatego kazała tak tym roślinom się wokół nas spleść.
- Rosita... - wymamrotałam, łzy spłynęły mi z oczu, bałam się że teraz ona umrze: - Rosita! - krzyknęłam, ale nie reagowała.
- To wszystko moja wina... - wyłkałam, skulając się na ziemi, ból nie ustępował. Na dodatek zaczynało brakować powietrza, przez tak gęste rośliny ono się nie przebijało. Musiałam po omacku znaleźć je pyskiem i zaczynać przegryzać. Ciernie raniły mi pysk w wewnątrz jak i na zewnątrz, przez co odsuwałam go jak oparzona, po chwili próbując znów, w końcu przegryzłam jakoś te łodygi, płacząc przy tym z bólu. Przez otwór wpadło trochę światła, z pyska zaczęła mi spływać krew. Położyłam głowę na ziemi, wzdrygając się przy tym. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić, nie mogłam wstać, ból był zbyt silny abym mogła się samodzielnie podnieść.
Po kilku godzinach Rosita się ocknęła, na początku podniosła tylko głowę, rozglądając się w koło.
- Co ci się stało w pysk? - wstała zbliżając się do mnie.
- Zraniłam się cierniami, bo... Bo zaczęło brakować... - przerwałam, bolało gdy mówiłam.
- Powietrza... - dopowiedziałam po kilku sekundach: - I musiałam... Przegryźć...
- Wybacz, to moja wina... Nie zapanowałam nad tym, ale... Udało się, pokonałyśmy te wilki - położyła się znów na ziemi, tym razem na przeciw mnie, na brzuchu.
- My? - wymajaczyłam, starając się wykonywać jak najmniejszy ruch językiem i wargami.
- Gdyby nie ty to ten wilk by mnie zabił - wskazała na ciało wilka, zawieszając na nim wzrok: - Chyba rodzice mieli rację, nie powinnyśmy aż tak się oddalać... - potem znów spojrzała na mnie: - Przepraszam... - położyła uszy po sobie.
Od Zimy
Szukaliśmy wszędzie najmłodszej córki, nie spodziewałam się że ucieknie, nawet nie wiedziałam jak to zrobiła, przecież przed jaskinią było kilka koni, które ją pilnowały. Najgorsze że zbliżał się już ranek następnego dnia, minęło kilkanaście godzin, a po niej ani śladu. Okropnie to znosiłam, bałam się że już jej nie zobaczę, tak jak siostry. Nie mogłam się uspokoić, spanikowana nie miałam nawet zamiaru przerwać poszukiwań, mimo że Danny, a nawet Elliot próbowali mi dodać otuchy. Tori i Maja zostały w stadzie, wolałam nie narażać chorej córki, jeszcze by się jej pogorszyło, musiał z nią też ktoś zostać, więc padło na Maję. Po jakimś czasie Elliot się od nas odłączył, rozdzieliśmy się, on poszedł w jedną stronę, a ja z Danny'm w drugą.
Minęło kolejne kilka godzin, byłam już zmęczona, Danny z resztą też, nie jedliśmy nic, ani nawet nie piliśmy ob drogę. W końcu upadłam, puściły mi nerwy, nie mogłam już powstrzymać łez, próbowałam wstać, ale ukochany mnie powstrzymał.
- Odpocznijmy - nalegał Danny: - To już przesada...
- To nasza córka, musimy ją znaleźć! - krzyknęłam rozpaczliwie.
- Martwię się o nią tak samo jak ty, ale zrozum że nie możemy jej bez końca szukać, musimy odpocząć, już dawno powinniśmy i tylko ze względu na ciebie...
- A co jeśli ona nie... nie żyję? - przerwałam, próbując na siłę wstać, Danny znów mnie przytrzymał.
- Jesteś już zmęczona, znów o siebie nie dbasz, prosiłem cię żebyś tak się wszystkim nie zamartwiała. Shady zaginęła, owszem, ale nie pomożesz jej w ten sposób, tak samo jak teraz nie pomożesz córce. Musisz być silna, nie mogę cię stracić.
- To wszystko jest takie trudne... - wtuliłam się w ukochanego. Znów miał rację, bo znów zdążyłam schudnąć i nie potrafiłam przespać całej nocy, dręczyły mnie wciąż koszmary. Starałam się być silna, ale okazywałam na każdym kroku słabość, wiedziałam nawet w którym momencie stałam się słaba. Zaczęło się to wtedy kiedy zabiłam Nadie, już wtedy coś we mnie pękło, do teraz nie potrafię sobie tego wybaczyć, a potem zaczęły się kolejne problemy... Najgorsze że tym wszystkim krzywdziłam Danny'ego, przecież mnie kocha jak ma znosić moje cierpienie? Sam przeze mnie cierpi. Starałam się też być idealną matką, ale najpierw nie wychodziło mi to przy Elliot'cie i to z mojej winy, ale teraz gdy wszystko między moim synem i mną było w porządku, zaczęły się problemy z Rositą, na dodatek zaniedbywałam Tori i Maję. Brakowało mi czasu, a mieliśmy coraz więcej obowiązków, przez takie sytuacje jak ta.
- Zima spójrz - szturchnął mnie Danny, gdy się zamyśliłam, nadal byliśmy w siebie wtuleni, ale po chwili ukochany wstał. Podniosłam wzrok, zauważyłam w oddali Elliot'a, niósł jakiegoś źrebaka na grzbiecie, a drugi szedł obok niego, poznałam że to nasza córka.
- Znalazł ją - poderwałam się z ziemi, pobiegliśmy w ich stronę.
- Córeczko, tak się martwiłam... - przytuliłam od razu do siebie Rosite.
- Przepraszam... - wymamrotała, wtulając się we mnie.
- Gdzie je znalazłeś? - spytał Danny Elliot'a.
- Niedaleko, wpadliśmy na siebie, wracały już do domu - spostrzegłam kontem oka jak Elliot pokazuje Danny'emu Karyme, była w kiepskim stanie, miała mnóstwo ran na ciele i jeszcze na dodatek opuchnięty pysk.
- Co jej się stało? - spytałam, przyglądając się bardziej młodszej kuzynce, te rany wyglądały jak zadane przez drapieżniki, ale część z nich wyglądała jakby były sprawką dorosłego konia.
- Zaatakowały nas wilki mamo... - powiedziała Rosita.
- Chodźmy, powinniśmy im jak najszybciej pomóc - Danny ruszył przodem.
- Mi nic nie jest tato, tylko Karyme...
- A to co? Też jesteś ranna... - wskazałam na jej ranny, z niektórych ciekła krew, chciałam ją wziąć na grzbiet, ale Danny mnie wyręczył.
- Więcej nie będziesz uciekała, dobrze? - spytał córki.
- Ale...
- Jeśli obiecasz że nie będziesz uciekała to będziesz mogła pójść z nami na obchód - przerwał jej Danny.
- Przecież jest jeszcze za mała - stwierdziłam. Elliot'a braliśmy już ze sobą na patrole tak samo Majkę, Tori także, ale nieco rzadziej, bo martwiłam się o jej zdrowie, ale jak byli źrebakami to nie było o tym mowy.
- Nic jej się nie stanie, będzie z nami. To jak umowa stoi?
- Dobrze tato, obiecuje.
- Pamiętaj że jak chociaż raz oddalisz się za bardzo od stada to nici z naszej umowy.
Rosita przytaknęła, patrząc też na mnie: - A jak mama się nie zgodzi?
- Zgodzę się... - powiedziałam, wcześniej może byłam trochę przeciwna, ale spodobał mi się ten pomysł.
- A co z karą?
- Tym razem ci odpuszczę, choć za tą ucieczkę powinnaś dostać karę i to sporą, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam, mogłaś nawet zginąć... - przy końcu głos z lekka mi zadrżał, Rosita położyła po sobie uszy, resztę drogi milczała, wyglądała mi na dość przygnębioną, a to był kolejny powód do zmartwień.
Od Shanti
- I co znalazłaś ją? - spytała Malaika, lądując przy mnie.
- Nie, ale i tak ją znajdę, nie mam zamiaru odpuścić, a ty? - powiedziałam, podchodząc do wody, musiałam się napić i ochłodzić za razem. Tak się złożyło że obie byłyśmy nad wodospadem.
- Też nie, wypatrywałam jej z powietrza, ale chyba jest gdzieś za granicami Zatopi, bo na pewno tutaj by już się znalazła.
- Już tak dobrze się między nami układało, miałam nawet nadzieje że powie do mnie mamo... Ja już ją pokochałam jak córkę - wyznałam, przerywając sobie na chwilę w piciu wody. Malaika położyła mi skrzydło na grzbiecie: - Na pewno jeszcze będziecie miały okazje się do siebie przywiązać.
- Oby... - obejrzałam się do tyłu słysząc głosy i jak ktoś idzie w naszą stronę, o dziwo to byli przywódcy, wraz z synem i młodszą córką i... Z Karyme, która leżała na grzbiecie Elliot'a.
- Karyme... - podbiegłam do nich: - Jak to się stało? - spojrzałam na przywódców, oczekując wyjaśnień, miałam do nich żal, choć nie powinnam była, ani się tak zachować, ani pomyśleć.
- Później o tym porozmawiamy, teraz trzeba opatrzyć im rany i... - zaczął przywódca.
- Jesteście odpowiedzialni za stado, jak mogliście dopuścić że się coś takiego stało? - powiedziałam spokojnie, choć miałam w oczach łzy.
- Shanti przestań - wtrąciła się Malaika.
- Wracaj do stada, powiedziałem że porozmawiamy później - powiedział Danny, nie wiedziałam czy się gniewał czy nie, nie byłam w stanie tego określić, martwiłam się o Karyme, tyle jej się naszukałam, a teraz miałam sobie pójść i ją zostawić? Najwyraźniej. Przytuliłam lekko klaczkę żeby się z nią pożegnać, ale ta się odsunęła, wymamrotała coś, ale nie zrozumiałam co. Zima dziwnie na mnie spojrzała.
- Nic jej nie zrobiłam... - powiedziałam.
- Nie byłabym taka pewna - przywódczyni zmierzyła mnie wzrokiem.
- Co? To moja córka... Jak mogłabym ją skrzywdzić? Zależy mi na niej... - spłynęła mi łza po policzku.
- Pomożesz nam opatrzyć jej ranny - zdecydował w końcu Danny.
Po jakimś czasie zostałam sama z przybraną córką, a z przywódcami wszystko sobie wyjaśniliśmy. Przeprosiłam ich przy okazji, to nie była niczyja wina, po prostu klaczki same się oddaliły, Rosita uciekła, bo miała karę, a Karyme, nie wiedziałam dlaczego, nikt nie wiedział, a mała nawet gdyby chciała nie mogła powiedzieć. Miała opuchnięty pysk i język i cały też poraniony od cierni. Bałam się że przez to nie będzie mogła też jeść przez kilka dni. Nie odstępowałam jej na krok, na początku nie chciała mojego towarzystwa, ale pod koniec dnia bardzo mnie zaskoczyła, bo nagle wtuliła się we mnie mocno, z łzami w oczach.
- Co się stało skarbie? Coś cię boli? - spytałam, starając się zadawać łatwe pytania, przy których nie będzie musiała używać głosu. Przytaknęła, zauważyłam że poruszyła niespokojnie nogami, a potem skrzywiła się z bólu.
- Znów kręgosłup? - zdziwiłam się, myślałam że już wszystko w porządku, że już sobie poradziłyśmy z tym problemem, znów przytaknęła, rozpłakała się jeszcze bardziej, przytuliłam ją mocno do siebie.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie.
Ciąg dalszy nastąpi
czwartek, 18 lutego 2016
Samotność cz.46 - Od Leona/Marcelli
Zdezorientowany dźwignąłem się z ziemi, zupełnie nie pamiętając co się przed chwilą stało, rozejrzałem się zauważając że nikogo nie ma. Ani Marcelli, ani naszego syna, ani Tytana, nikogo. Spojrzałem jeszcze na ranę i w tym momencie sobie przypomniałem że przed chwilą rzuciłem się na Tytana, ale to jeszcze nic, ja chciałem zrobić coś ukochanej i synkowi... Jak mogłem chociażby tak pomyśleć? Czy to przez to o czym mówił Tytan? Zamieniałem się w potwora? Nie byłem sobie w stanie na to odpowiedzieć, bo nagle przeszedł mnie silny ból, który doprowadzał mnie do szału, ale nie zwalił z nóg, choć normalnie nie miałbym tyle siły żeby na nich ustać, za bardzo bolało. Zacząłem rzucać się na drzewa, chcąc zedrzeć z siebie skórę żeby tego nie czuć. Bezmyślnie obszorowałem sobie cały bok, rozdrapałem ranę, po chwili było jeszcze gorzej, poczułem odór, a potem zorientowałem się że moje ciało się rozkłada.
- Jak to możliwe? - spytałem, sapiąc przy tym ciężko, nogi mi zadrżały. Parsknąłem wściekle, stając dęba.
- Załatwię was! - krzyknąłem, szybko też się uspokajając: - Co ja wygaduje? - potrząsnąłem łbem, żeby dojść do siebie, do mojej głowy przychodziło mnóstwo dziwnych myśli.
- Przestań! Nie możesz... Musisz się temu oprzeć... - mówiłem do siebie, cofając się do tyłu, przeszedłem kolejną dawkę bólu, czułem się tak jakby zdzierano ze mnie skórę, o dziwo ona na prawdę ze mnie schodziła. Sam momentalnie zerwałem jej część, odkrywając mięśnie, zaśmiałem się, mając jednocześnie łzy w oczach, bo część mnie nie chciała stać się tym potworem. Było już za późno. Jedyne czego zacząłem pragnąć to mięsa. Tak. Żywego, krwistego i przerażonego mięsa, bo tak zacząłem myśleć o żywych stworzeniach. Pognałem przez las, jak szalony, moje ciało międzyczasie coraz bardziej się rozkładało, ale miałem też coraz więcej siły i coraz więcej zabójczych myśli. Wdrapywałem się na drzewa, wbijając w ich korę nogi, z jednej odstawała sama kość. Ból zaczął sprawiać mi radość, przyjemność. Łapałem zębami wiewiórki przebijając łeb przez ich malutkie dziuple, wyłapywałem ptaki, które nie zdążyły uciec w popłochu. Ale to nie było to, wypluwałem ich ciała, to nie było to mięso jakiego pragnąłem. A pragnąłem coś czym jeszcze przed chwilą byłem. Zeskoczyłem ze szczytu drzewa, lądując na ziemi poczułem jak złamała mi się kość, ale to nie był problem, szedłem dalej, biegłem, szarżowałem przez las żeby w końcu dotrzeć do kolejnej ofiary, tej której pragnąłem. Węch mi się wyostrzył, czułem jej zapach. Wzrok także przeszedł pewną zmianę, dostrzegałem najmniejszy ruch i to mnie rozpraszało, bo musiałem od razu zabijać to co się poruszyło, to było silniejsze ode mnie. Ale jak już zobaczyłem swoją wymarzoną ofiarę, nic już nie mogło mi przeszkodzić. Wskoczyłem na jej grzbiet, zaczęła się rozpaczliwie szarpać, ale ja już zanurzyłem swoje zęby w jej skórze, raniąc ją bardziej niż taki drapieżnik, bo przecież nie miałem kłów, a więc poczuła zapewne coś w stylu bólu od tępego ostrza przebijającego skórę z dużym użyciem siły. Jej krzyk, był melodią dla moich uszu, rechotałem, rozrywając jej skórę. Nie trudno się domyślić że mą ofiarą był koń, a dokładnie to klacz i to nie byle jaka, nosiła w sobie jeszcze jedno żywe mięsko i ja to czułem. Przewróciłem ją na grzbiet, przytrzymałem wszystkimi czterema nogami, wręcz wbiłem je w jej ciało, była już na pół żywa, z głębokich ran ciekła jej krew, spływała, dając wspaniałą woń. A teraz jeszcze zafundowałem jej rozrywanie brzucha. Wspaniale krzyczała, było ją słychać w całym lesie. Wreszcie wypłynęło z niej źrebie, złapałem je unosząc wysoko, aby klacz mogła je zobaczyć, ale miała przerażony wzrok i z takim spojrzeniem też wyzionęła ducha. Rzuciłem źrebaka o ziemie z taką siłą że połamałem mu nogi, teraz i ono krzyczało. Zacząłem je zjadać po woli, po kawałku żeby jeszcze zabawiało mnie swoim krzykiem. Już zdążyłem mu odgryźć nogę, kiedy wyczułem obcy zapach. Przekręciłem łeb na drugą stronę, niczym sowa, z tą różnicą że zwichnąłem sobie przy tym kark, ale to obrażenie jak też te inne zupełnie na mnie nie wpływało. Zauważyłem w oddali sylwetkę pegaza, poznałem od razu kto to, schowałem się za drzewami, korzystając z tego że niektóre z nich miały bujne gałęzie, przez które Tytan mnie nie wypatrzy, chciałem go zaskoczyć, zaatakować znienacka, podświadomie pamiętałem naszą rozmowę gdy byłem tym normalnym i domyślałem się że zamierza mnie unicestwić. Widziałem jak wylądował, badając wzrokiem zmasakrowane ciało klaczy i źrebaka, które jeszcze żyło. Moją uwagę niespodziewanie odwrócił też inny głos. Głos kolejnej klaczy, ją także miałem ochotę rozszarpać.
- Mówiłam ci żebyś się nie oddalała - zawołała, wychodząc za drzew.
Tytan odwrócił głowę w jej stronę: - Uciekaj stąd! - krzyknął w jej kierunku, ale ona stała wgapiając się w ciało klaczy i na źrebaka.
- Nie słyszysz?! Uciekaj! - krzyknął.
- On pogoni za mną, nie będę ryzykowała, czuje że jest w pobliżu - powiedziała, rozglądając się w koło. Niby jak mogła czuć mój zapach? Zwykłe konie nie potrafiłby tego, nie odróżniłyby zapachu zwłok od mojego.
- Ja także. Uciekaj, będziesz miała szanse się ocalić, złapie go. Jak tu zostaniesz to cię zarazi jednym ugryzieniem i będę musiał cię zabić - Tytan uśmiercił jednym ciosem źrebaka, już zaczynało się rozkładać w miejscu odgryzionej nogi i przemieniać w to samo co ja.
- Czemu to zrobiłeś?! Mogłeś mu pomóc, wykorzystać antidotum! - obca się oburzyła, a jej sierść zjeżyła się na grzbiecie. Dziwne, wyglądała mi na zwykłą klacz, już ledwo co się opierałem żeby nie rzucić się na nich oboje i nie rozerwać, zasmakować znów krwi i mięsa.
- Jest przeznaczone dla kogoś innego, to źrebie i tak musiałoby sporo wycierpieć, nie wiadomo czy by w ogóle przeżyło.
- Najlepiej to je zabić! - parsknęła.
- Chcesz żeby to się rozprzestrzeniło?
- Już za późno, w tym lesie jest już kilka takich chodzących zwłok, dlatego próbowałam pomóc tej klaczy.
- Jak to?
Nie mogłem już dłużej czekać, dłużej opierać temu łaknieniu, rzuciłem się w stronę Tytana wytrącając mu z pyska antidotum, gdybym ich chwilę nie podsłuchał pewnie bym nie wiedział, a tak mogłem wykorzystać moment zaskoczenia. Na zaatakowanie go zabrakło czasu, bo odrzucił mnie skrzydłem, ale wtedy rzuciłem się na klacz. Kopnęła mnie w tylne nogi, połamały się, więc nawet się nie przewróciłem, złapałem mocno za jej szyję, uszkadzając naszyjnik, który miała, jej sierść momentalnie zrobiła się czarna, a oczy przybrały odcień czerwieni, miała kły i szpony, a więc musiała być mrocznym koniem. Tytan odrzucił mnie atakując z powietrza, klacz odskoczyła do tyłu, patrząc jak się wiłem pod kopytami Tytana, przytrzymał mi głowę.
- Podaj antidotum, szybko! - krzyknął, siłując się ze mną, szamotałem się coraz bardziej, próbowałem go ugryźć.
- Zranił mnie...
- Zrób co ci mówię! Pomogę ci, mam u siebie jeszcze kilka takich antidotum.
- A źrebak? Zabiłeś go i sam mówiłeś że...
- Było już za późno, ty masz jedną ranne, on miał ich całe mnóstwo, to też wirus szybciej się rozprzestrzenił, po za tym... - przerwał gdy prawie mu się wyrwałem, było już tak blisko, ale musiał mnie przygwoździć do ziemi całym swym ciężarem.
- Jesteś mrocznym koniem, a one są bardziej odporniejsze. Szybko, zanim będzie dla niego za późno...
- Dlaczego mam ci wierzyć? Nie znam cię, mogę się uratować, a na niego to może nawet już nie zadziałać - spojrzała na antidotum.
- On ma rodzinę, moja bratanica jest jego partnerką, obiecałem że mu pomogę, ona czeka tam na niego i się martwi, ma też syna... - kiedy Tytan to powiedział, przypomniałem sobie nagle o Marcelli, o Armenie, przecież oni byli dla mnie wszystkim, uspokoiłem się, z całych sił próbowałem z tym walczyć, dla ukochanej. Tytan spojrzał na mnie, gdy poczuł że się już nie szarpie.
- Leon słyszysz mnie? - zapytał.
- Pomóż... - wyszeptałem, zaciskając zęby. Klacz podeszła do nas.
- To nie możliwe... Oni nigdy nie dochodzą do siebie...
Tytan już chciał mnie puścić, ale na powrót stałem się potworem i prawie bym go ugryzł, gdyby nie zareagował w porę.
- Podaj mi to antidotum, szybko!
Klacz w końcu się zdecydowała, wzięła strzykawkę w pysk podając ją Tytanowi, a on od razu wbił we mnie igłę, czułem jak antidotum przepływa przez moje żyły, pulsowało mi całe ciało, rzucałem się, wydając przy tym stłumiony krzyk. Tytan mnie puścił odsuwając się o parę kroków.
- Co ze mną? - spytała klacz: - To już się zaczęło...
Wreszcie przestałem się ruszać, leżałem nieruchomo wpatrując się w Tytana, czułem ból na całym ciele. Ledwo oddychałem, a miałem ochotę zwymiotować, czułem w pysku smak krwi, a w żołądku miałem nadal mięso, które zdążyłem zjeść. Najgorsze było jednak to co działo się w mojej psychice, czułem się jak wybryk natury, jak potwór, zżerało mnie poczucie winy, chciałem wszystko cofnąć, wszystko co zrobiłem, a nie mogłem, byłem bezradny, nienawidziłem siebie z każdą chwilą coraz bardziej. Zacząłem żałować też tego co zrobiłem kiedyś, co zrobiłem siostrze, teraz na prawdę żałowałem jaką krzywdę jej wtedy wyrządziłem, jaką krzywdę wyrządziłem Marcelli, kiedy się o wszystkim dowiedziała, ile to ona musiała znosić, bo przecież byłem taki, a nie inny.
Tytan wziął mnie na grzbiet, a klacz poszła za nami, założyła znów naszyjnik, który sprawiał że wyglądała jak zwykła klacz, ale ja wiedziałem że nią nie jest. Nie znosiłem mrocznych koni, ale teraz to czułem że jestem o wiele gorszy od nich.
- Nie mówcie nikomu kim jestem... - poprosiła, gdy wchodziliśmy już do środka.
- Zostań tutaj i nie ruszaj się z tego miejsca - Tytan wszedł ze mną głębiej, wciąż obserwując obcą, która stała w wejściu. Położył mnie na ziemi. Po chwili usłyszałem kroki, wiedziałem już że to Marcella.
- Leo - kiedy mnie zobaczyła, przytuliła mnie do siebie mocno, nie zareagowałem, czułem jej łzy na sobie, ale ani drgnąłem.
- Tak się o ciebie bałam - powiedziała.
- Leo? - spojrzała mi w oczy, milczałem, odwróciłem od niej wzrok.
- Co z tobą?
- To koniec... - wymamrotałem, musiałem ją od siebie uwolnić, nie chciałem żeby dłużej była z takim potworem jak ja: - Nie zasługuje na ciebie... - zapłakałem, jak źrebie, ale teraz to się dla mnie nie liczyło, nie obchodziła mnie moja godność, dałem się ponieść emocją: - Armen też nie powinien mieć takiego ojca jak ja... Jestem nikim, zadaje wam tylko ból.
- Nie mów tak! To nie prawda...
- Wiesz co ja zrobiłem? Nie chciałabyś tego widzieć...
- Nie byłeś sobą...
- To niczego nie tłumaczy, muszę odejść, od was, ze stada.... Zasłużyłem sobie tylko na cierpienie - podniosłem się z ziemi, odzyskiwałem już siły.
- Nigdzie nie pójdziesz, ja cię kocham... - złapała mnie za grzywę, wyszarpałem się jej, odbiegłem w stronę wyjścia. Tytan mnie tam zatrzymał.
- Zostajesz tutaj, wszyscy tu zostaniecie do puki nie poradzę sobie z tym co się teraz dzieje w lesie, wirus się rozprzestrzenił - Tytan wepchnął mnie do środka, zamknął przejście, głazem: - Oby się przez to nie przebili - powiedział, słyszałem jak wzbił się w powietrze. Położyłem się przy tej skale, miałem ochotę sobie coś zrobić, ukarać się za wszystkie krzywdy, które wyrządziłem.
- Leon - Marcella podeszła do mnie, natychmiast się odsunąłem.
- Tato, wróciłeś - nagle pojawił się też Armen, przytulił się do mnie, a Mercy objęła go skrzydłem, nie potrafiłem odmówić synkowi przywitania.
- Niedługo będziesz musiał sobie radzić sam, obiecaj że zaopiekujesz się mamą - powiedziałem cicho.
- Dlaczego tak mówisz tato?
- Odchodzę...
- Nie słuchaj Armen, tata ma za sobą trudne chwilę, musi odpocząć... - przerwała mi szybko ukochana.
- A to kto? - Armenek zauważył klacz, nadal tu była, stała obok ściany, patrząc na nas.
- Kim jesteś? Co tu robisz? - Marcella podniosła się z ziemi, chyba dopiero co ją zauważyła.
- Przyszła tu razem ze mną i Tytanem, zraniłem ją i przez to zakaziłem, więc musiał jej pomóc - opowiedziałem w skrócie.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi, nie powinno mnie tu być i najpewniej jak tylko to się skończy wrócę w swoje strony - dodała.
- Na pewno jesteś głodna, zaprowadzę cię tam gdzie Tytan trzyma jedzenie, razem się tam wszyscy wybierzemy, tam będzie bezpieczniej niż tu przy wejściu.
- Pewnie masz rację, ale ja wolę tu zostać.
- Dlaczego?
- Nie pytaj, zostanę tutaj.
- Nie zostaniesz, a jak któryś cię zarazi, mogą się przebić przez byle szczelinę i cię zranić, a wtedy ty zarazisz Marcelle i Armena, nie pozwolę na to! - poderwałem się z ziemi, wiedziałem coś o tym, przed chwilą byłem jednym z tych potworów.
- Idźcie przodem - westchnęła cicho.
Jak doszliśmy do końca zobaczyłem że oprócz trawy i wody jest tu też mięso wzdrygnąłem się przy tym, na szczęście to nie było końskie mięso.
- Jak on może to jeść? - szepnąłem, miałem na myśli wujka Marcelli, trzymałem się od tego mięsa jak najdalej, z resztą nie tylko ja, obca także. Nie chciałem jednak jej zdradzać i niepotrzebnie martwić rodziny, pewnie nie byliby zadowoleni faktem że to mroczna klacz, a puki miała naszyjnik wyglądała jak zwykły koń.
- Jestem Marcella, a to Leon i nasz synek Armen - ukochana przedstawiła się nieznajomej.
- Selma.
- Jak to możliwe? - spytałem, sapiąc przy tym ciężko, nogi mi zadrżały. Parsknąłem wściekle, stając dęba.
- Załatwię was! - krzyknąłem, szybko też się uspokajając: - Co ja wygaduje? - potrząsnąłem łbem, żeby dojść do siebie, do mojej głowy przychodziło mnóstwo dziwnych myśli.
- Przestań! Nie możesz... Musisz się temu oprzeć... - mówiłem do siebie, cofając się do tyłu, przeszedłem kolejną dawkę bólu, czułem się tak jakby zdzierano ze mnie skórę, o dziwo ona na prawdę ze mnie schodziła. Sam momentalnie zerwałem jej część, odkrywając mięśnie, zaśmiałem się, mając jednocześnie łzy w oczach, bo część mnie nie chciała stać się tym potworem. Było już za późno. Jedyne czego zacząłem pragnąć to mięsa. Tak. Żywego, krwistego i przerażonego mięsa, bo tak zacząłem myśleć o żywych stworzeniach. Pognałem przez las, jak szalony, moje ciało międzyczasie coraz bardziej się rozkładało, ale miałem też coraz więcej siły i coraz więcej zabójczych myśli. Wdrapywałem się na drzewa, wbijając w ich korę nogi, z jednej odstawała sama kość. Ból zaczął sprawiać mi radość, przyjemność. Łapałem zębami wiewiórki przebijając łeb przez ich malutkie dziuple, wyłapywałem ptaki, które nie zdążyły uciec w popłochu. Ale to nie było to, wypluwałem ich ciała, to nie było to mięso jakiego pragnąłem. A pragnąłem coś czym jeszcze przed chwilą byłem. Zeskoczyłem ze szczytu drzewa, lądując na ziemi poczułem jak złamała mi się kość, ale to nie był problem, szedłem dalej, biegłem, szarżowałem przez las żeby w końcu dotrzeć do kolejnej ofiary, tej której pragnąłem. Węch mi się wyostrzył, czułem jej zapach. Wzrok także przeszedł pewną zmianę, dostrzegałem najmniejszy ruch i to mnie rozpraszało, bo musiałem od razu zabijać to co się poruszyło, to było silniejsze ode mnie. Ale jak już zobaczyłem swoją wymarzoną ofiarę, nic już nie mogło mi przeszkodzić. Wskoczyłem na jej grzbiet, zaczęła się rozpaczliwie szarpać, ale ja już zanurzyłem swoje zęby w jej skórze, raniąc ją bardziej niż taki drapieżnik, bo przecież nie miałem kłów, a więc poczuła zapewne coś w stylu bólu od tępego ostrza przebijającego skórę z dużym użyciem siły. Jej krzyk, był melodią dla moich uszu, rechotałem, rozrywając jej skórę. Nie trudno się domyślić że mą ofiarą był koń, a dokładnie to klacz i to nie byle jaka, nosiła w sobie jeszcze jedno żywe mięsko i ja to czułem. Przewróciłem ją na grzbiet, przytrzymałem wszystkimi czterema nogami, wręcz wbiłem je w jej ciało, była już na pół żywa, z głębokich ran ciekła jej krew, spływała, dając wspaniałą woń. A teraz jeszcze zafundowałem jej rozrywanie brzucha. Wspaniale krzyczała, było ją słychać w całym lesie. Wreszcie wypłynęło z niej źrebie, złapałem je unosząc wysoko, aby klacz mogła je zobaczyć, ale miała przerażony wzrok i z takim spojrzeniem też wyzionęła ducha. Rzuciłem źrebaka o ziemie z taką siłą że połamałem mu nogi, teraz i ono krzyczało. Zacząłem je zjadać po woli, po kawałku żeby jeszcze zabawiało mnie swoim krzykiem. Już zdążyłem mu odgryźć nogę, kiedy wyczułem obcy zapach. Przekręciłem łeb na drugą stronę, niczym sowa, z tą różnicą że zwichnąłem sobie przy tym kark, ale to obrażenie jak też te inne zupełnie na mnie nie wpływało. Zauważyłem w oddali sylwetkę pegaza, poznałem od razu kto to, schowałem się za drzewami, korzystając z tego że niektóre z nich miały bujne gałęzie, przez które Tytan mnie nie wypatrzy, chciałem go zaskoczyć, zaatakować znienacka, podświadomie pamiętałem naszą rozmowę gdy byłem tym normalnym i domyślałem się że zamierza mnie unicestwić. Widziałem jak wylądował, badając wzrokiem zmasakrowane ciało klaczy i źrebaka, które jeszcze żyło. Moją uwagę niespodziewanie odwrócił też inny głos. Głos kolejnej klaczy, ją także miałem ochotę rozszarpać.
- Mówiłam ci żebyś się nie oddalała - zawołała, wychodząc za drzew.
Tytan odwrócił głowę w jej stronę: - Uciekaj stąd! - krzyknął w jej kierunku, ale ona stała wgapiając się w ciało klaczy i na źrebaka.
- Nie słyszysz?! Uciekaj! - krzyknął.
- On pogoni za mną, nie będę ryzykowała, czuje że jest w pobliżu - powiedziała, rozglądając się w koło. Niby jak mogła czuć mój zapach? Zwykłe konie nie potrafiłby tego, nie odróżniłyby zapachu zwłok od mojego.
- Ja także. Uciekaj, będziesz miała szanse się ocalić, złapie go. Jak tu zostaniesz to cię zarazi jednym ugryzieniem i będę musiał cię zabić - Tytan uśmiercił jednym ciosem źrebaka, już zaczynało się rozkładać w miejscu odgryzionej nogi i przemieniać w to samo co ja.
- Czemu to zrobiłeś?! Mogłeś mu pomóc, wykorzystać antidotum! - obca się oburzyła, a jej sierść zjeżyła się na grzbiecie. Dziwne, wyglądała mi na zwykłą klacz, już ledwo co się opierałem żeby nie rzucić się na nich oboje i nie rozerwać, zasmakować znów krwi i mięsa.
- Jest przeznaczone dla kogoś innego, to źrebie i tak musiałoby sporo wycierpieć, nie wiadomo czy by w ogóle przeżyło.
- Najlepiej to je zabić! - parsknęła.
- Chcesz żeby to się rozprzestrzeniło?
- Już za późno, w tym lesie jest już kilka takich chodzących zwłok, dlatego próbowałam pomóc tej klaczy.
- Jak to?
Nie mogłem już dłużej czekać, dłużej opierać temu łaknieniu, rzuciłem się w stronę Tytana wytrącając mu z pyska antidotum, gdybym ich chwilę nie podsłuchał pewnie bym nie wiedział, a tak mogłem wykorzystać moment zaskoczenia. Na zaatakowanie go zabrakło czasu, bo odrzucił mnie skrzydłem, ale wtedy rzuciłem się na klacz. Kopnęła mnie w tylne nogi, połamały się, więc nawet się nie przewróciłem, złapałem mocno za jej szyję, uszkadzając naszyjnik, który miała, jej sierść momentalnie zrobiła się czarna, a oczy przybrały odcień czerwieni, miała kły i szpony, a więc musiała być mrocznym koniem. Tytan odrzucił mnie atakując z powietrza, klacz odskoczyła do tyłu, patrząc jak się wiłem pod kopytami Tytana, przytrzymał mi głowę.
- Podaj antidotum, szybko! - krzyknął, siłując się ze mną, szamotałem się coraz bardziej, próbowałem go ugryźć.
- Zranił mnie...
- Zrób co ci mówię! Pomogę ci, mam u siebie jeszcze kilka takich antidotum.
- A źrebak? Zabiłeś go i sam mówiłeś że...
- Było już za późno, ty masz jedną ranne, on miał ich całe mnóstwo, to też wirus szybciej się rozprzestrzenił, po za tym... - przerwał gdy prawie mu się wyrwałem, było już tak blisko, ale musiał mnie przygwoździć do ziemi całym swym ciężarem.
- Jesteś mrocznym koniem, a one są bardziej odporniejsze. Szybko, zanim będzie dla niego za późno...
- Dlaczego mam ci wierzyć? Nie znam cię, mogę się uratować, a na niego to może nawet już nie zadziałać - spojrzała na antidotum.
- On ma rodzinę, moja bratanica jest jego partnerką, obiecałem że mu pomogę, ona czeka tam na niego i się martwi, ma też syna... - kiedy Tytan to powiedział, przypomniałem sobie nagle o Marcelli, o Armenie, przecież oni byli dla mnie wszystkim, uspokoiłem się, z całych sił próbowałem z tym walczyć, dla ukochanej. Tytan spojrzał na mnie, gdy poczuł że się już nie szarpie.
- Leon słyszysz mnie? - zapytał.
- Pomóż... - wyszeptałem, zaciskając zęby. Klacz podeszła do nas.
- To nie możliwe... Oni nigdy nie dochodzą do siebie...
Tytan już chciał mnie puścić, ale na powrót stałem się potworem i prawie bym go ugryzł, gdyby nie zareagował w porę.
- Podaj mi to antidotum, szybko!
Klacz w końcu się zdecydowała, wzięła strzykawkę w pysk podając ją Tytanowi, a on od razu wbił we mnie igłę, czułem jak antidotum przepływa przez moje żyły, pulsowało mi całe ciało, rzucałem się, wydając przy tym stłumiony krzyk. Tytan mnie puścił odsuwając się o parę kroków.
- Co ze mną? - spytała klacz: - To już się zaczęło...
Wreszcie przestałem się ruszać, leżałem nieruchomo wpatrując się w Tytana, czułem ból na całym ciele. Ledwo oddychałem, a miałem ochotę zwymiotować, czułem w pysku smak krwi, a w żołądku miałem nadal mięso, które zdążyłem zjeść. Najgorsze było jednak to co działo się w mojej psychice, czułem się jak wybryk natury, jak potwór, zżerało mnie poczucie winy, chciałem wszystko cofnąć, wszystko co zrobiłem, a nie mogłem, byłem bezradny, nienawidziłem siebie z każdą chwilą coraz bardziej. Zacząłem żałować też tego co zrobiłem kiedyś, co zrobiłem siostrze, teraz na prawdę żałowałem jaką krzywdę jej wtedy wyrządziłem, jaką krzywdę wyrządziłem Marcelli, kiedy się o wszystkim dowiedziała, ile to ona musiała znosić, bo przecież byłem taki, a nie inny.
Tytan wziął mnie na grzbiet, a klacz poszła za nami, założyła znów naszyjnik, który sprawiał że wyglądała jak zwykła klacz, ale ja wiedziałem że nią nie jest. Nie znosiłem mrocznych koni, ale teraz to czułem że jestem o wiele gorszy od nich.
- Nie mówcie nikomu kim jestem... - poprosiła, gdy wchodziliśmy już do środka.
- Zostań tutaj i nie ruszaj się z tego miejsca - Tytan wszedł ze mną głębiej, wciąż obserwując obcą, która stała w wejściu. Położył mnie na ziemi. Po chwili usłyszałem kroki, wiedziałem już że to Marcella.
- Leo - kiedy mnie zobaczyła, przytuliła mnie do siebie mocno, nie zareagowałem, czułem jej łzy na sobie, ale ani drgnąłem.
- Tak się o ciebie bałam - powiedziała.
- Leo? - spojrzała mi w oczy, milczałem, odwróciłem od niej wzrok.
- Co z tobą?
- To koniec... - wymamrotałem, musiałem ją od siebie uwolnić, nie chciałem żeby dłużej była z takim potworem jak ja: - Nie zasługuje na ciebie... - zapłakałem, jak źrebie, ale teraz to się dla mnie nie liczyło, nie obchodziła mnie moja godność, dałem się ponieść emocją: - Armen też nie powinien mieć takiego ojca jak ja... Jestem nikim, zadaje wam tylko ból.
- Nie mów tak! To nie prawda...
- Wiesz co ja zrobiłem? Nie chciałabyś tego widzieć...
- Nie byłeś sobą...
- To niczego nie tłumaczy, muszę odejść, od was, ze stada.... Zasłużyłem sobie tylko na cierpienie - podniosłem się z ziemi, odzyskiwałem już siły.
- Nigdzie nie pójdziesz, ja cię kocham... - złapała mnie za grzywę, wyszarpałem się jej, odbiegłem w stronę wyjścia. Tytan mnie tam zatrzymał.
- Zostajesz tutaj, wszyscy tu zostaniecie do puki nie poradzę sobie z tym co się teraz dzieje w lesie, wirus się rozprzestrzenił - Tytan wepchnął mnie do środka, zamknął przejście, głazem: - Oby się przez to nie przebili - powiedział, słyszałem jak wzbił się w powietrze. Położyłem się przy tej skale, miałem ochotę sobie coś zrobić, ukarać się za wszystkie krzywdy, które wyrządziłem.
- Leon - Marcella podeszła do mnie, natychmiast się odsunąłem.
- Tato, wróciłeś - nagle pojawił się też Armen, przytulił się do mnie, a Mercy objęła go skrzydłem, nie potrafiłem odmówić synkowi przywitania.
- Niedługo będziesz musiał sobie radzić sam, obiecaj że zaopiekujesz się mamą - powiedziałem cicho.
- Dlaczego tak mówisz tato?
- Odchodzę...
- Nie słuchaj Armen, tata ma za sobą trudne chwilę, musi odpocząć... - przerwała mi szybko ukochana.
- A to kto? - Armenek zauważył klacz, nadal tu była, stała obok ściany, patrząc na nas.
- Kim jesteś? Co tu robisz? - Marcella podniosła się z ziemi, chyba dopiero co ją zauważyła.
- Przyszła tu razem ze mną i Tytanem, zraniłem ją i przez to zakaziłem, więc musiał jej pomóc - opowiedziałem w skrócie.
- Nie zwracajcie na mnie uwagi, nie powinno mnie tu być i najpewniej jak tylko to się skończy wrócę w swoje strony - dodała.
- Na pewno jesteś głodna, zaprowadzę cię tam gdzie Tytan trzyma jedzenie, razem się tam wszyscy wybierzemy, tam będzie bezpieczniej niż tu przy wejściu.
- Pewnie masz rację, ale ja wolę tu zostać.
- Dlaczego?
- Nie pytaj, zostanę tutaj.
- Nie zostaniesz, a jak któryś cię zarazi, mogą się przebić przez byle szczelinę i cię zranić, a wtedy ty zarazisz Marcelle i Armena, nie pozwolę na to! - poderwałem się z ziemi, wiedziałem coś o tym, przed chwilą byłem jednym z tych potworów.
- Idźcie przodem - westchnęła cicho.
Jak doszliśmy do końca zobaczyłem że oprócz trawy i wody jest tu też mięso wzdrygnąłem się przy tym, na szczęście to nie było końskie mięso.
- Jak on może to jeść? - szepnąłem, miałem na myśli wujka Marcelli, trzymałem się od tego mięsa jak najdalej, z resztą nie tylko ja, obca także. Nie chciałem jednak jej zdradzać i niepotrzebnie martwić rodziny, pewnie nie byliby zadowoleni faktem że to mroczna klacz, a puki miała naszyjnik wyglądała jak zwykły koń.
- Jestem Marcella, a to Leon i nasz synek Armen - ukochana przedstawiła się nieznajomej.
- Selma.
Marcella (loveklaudia) dokończ
Subskrybuj:
Posty (Atom)