- Nie... To nie możliwe... - cofnęłam się do tyłu, ciało ogierka spadło z mojego grzbietu na ziemie, spojrzałam znów na niego. "Proszę nie zabijajcie nas, proszę..." to był dawny głos, głos jakiegoś źrebaka. Przypomniałam sobie że stałam nad nim, było całe poranione, stałam nad nim dęba, gotowa do ataku, do ostatniego, śmiertelnego dla niego ciosu.
- Dość! - krzyknęłam, upadając na ziemie, z szoku nie mogłam złapać oddechu. Podniosłam wzrok, ta klacz stała przede mną.
- Ktoś tu ześwirował - uśmiechnęła się szyderczo: - To nawet lepiej, powiem że oszalałaś, że to co widziałaś to tylko ci się wydawało.
- Zostaw mnie! - poderwałam się z ziemi.
- Czyżbyś szła w ślady Shady? A może zaraziłaś się od niej? Każdy by ześwirował na dłuższą metę w jej towarzystwie - zakpiła, śmiejąc się przy tym.
- Straciłam pamięć, zadowolona?! - zbliżyłam się do niej, zaraz po tym się odsuwając.
- A więc to o to chodzi... - spojrzała na mnie tajemniczo. Wygadałam się, jak mogłam popełnić tak duży błąd i to jeszcze w obliczu wroga.
- Chcesz to mogę ci pomóc odzyskać pamięć, przypomnisz sobie wszystko co zrobiłaś...
- Nie... - wymamrotałam, bałam się i nie mogłam tego przed nią ukryć.
- Jak to nie? Nie chcesz pamiętać?
- Nie, daj mi spokój... - cofnęłam się do tyłu.
- Jeśli nie chcesz pamiętać to nic nie powiesz. Nikomu. Jasne?
- Tak... - spuściłam wzrok, czułam że robię to wbrew sobie, uleganie jej było całkowicie wymuszone.
- Może się zaprzyjaźnimy? Jestem Feliza...
- Ulrike - odezwałam się z niechęcią, nawet na nią nie patrząc.
- Możesz mi się przydać - obeszła mnie na około, nie znosiłam tego, ilekroć to robiła.
- Myślisz że będę ci służyła?! Zapomnij!
- Nie sprzeciwiaj się lepiej. Chyba że wolisz pocierpieć odzyskując pamięć. Pomyśl tylko, dowiesz się o każdym zabójstwie jakie popełniłaś, z jakiegoś powodu ciężko ci to przyjąć do wiadomości. A...
- Może dlatego że mam sumienie, nie tak jak ty.
- Mówisz serio? Zabawne, tacy jak ty nie mają sumienia, teraz tylko ci się tak wydaje, gdybyś odzyskała pamięć to nie istniałoby dla ciebie żadne sumienie.
- Mylisz się.
- Skąd ta pewność?
- Zostaw mnie, dobra?! Masz to co chciałaś! Nikomu o niczym nie powiem - odbiegłam od niej. Szybko dotarłam do stada. Cała roztrzęsiona i nadal w szoku. Próbowałam zapomnieć o tym o czym sobie przypomniałam, żyć tym co było, co zrobiłam tutaj. Nie chciałam już wracać do przeszłości, bo teraz mogłam zacząć wszystko od nowa, bez względu na to co było kiedyś. I tak też postanowiłam, obiecałam sobie że już nie będę starała się odzyskać pamięci.
Kolejnego dnia, rano zdałam sobie sprawę że Shady gdzieś zniknęła, dlatego że nie wyszła jak co dzień za stadem na łąkę, właściwie to już wczoraj po powrocie nigdzie jej nie widziałam. Pierwsze co zrobiłam to poszłam jej szukać, bezskutecznie, bo mimo że obeszłam całą wyspę dookoła nie znalazłam ani śladu. W rezultacie wróciłam do stada późnym wieczorem, pełna obaw co do tego gdzie jest kara. Przecież byłam pewna że nic jej już nie dolegało, inaczej zostałabym przy niej jeszcze te parę dni czy tygodni, czy nawet miesięcy, pilnując jej. A teraz nie zostało mi już nic innego jak powiedzieć o wszystkim przywódcom. To nie będzie łatwa rozmowa, dlatego też strasznie ociągałam się w drodze do nich. Przystanęłam, gdy dostrzegłam ich w oddali, wyglądali na szczęśliwych, coś mi ten obraz przypominał, ale szybko wyparłam to z pamięci. Podeszłam po woli.
- Możemy porozmawiać? - spytałam, oboje na mnie spojrzeli, przerywając rozmowę.
- Chodzi o Shady? - pierwsza odezwała się Zima.
- Właściwie to tak... - odchyliłam uszy do tyłu, przywódczyni podeszła bliżej mnie.
- Co z nią?
- Zniknęła, szukałam jej, ale nigdzie jej nie ma...
- Mówiłaś że z nią wszystko dobrze - szybko zmieniła ton, to był jeden z tych wrażliwych tematów, tak przynajmniej zaobserwowałam po ostatniej rozmowie z Wichą, która najlepiej się dla niej nie skończyła.
- Wiem, możliwe że się pomyliłam, albo po prostu... Odeszła z własnej woli.
- Nie mogłaby odejść z własnej woli, znam ją, mimo że ostatnio... - przerwała gdy głos lekko jej się załamał.
- Kiedy zniknęła? - spytał Danny.
- Wczoraj widziałam ją ostatni raz... Będę jej szukać, aż ją znajdę - zapewniłam.
- Inni też będą - dodał Danny, patrząc na Zimę: - Chodźmy, czym szybciej zaczną tym szybciej się znajdzie - poszli w kierunku stada, zostawiając mnie samą. Byłam już zmęczona, ale i tak wyruszyłam na kolejne poszukiwania. Chciałam ją znaleźć pierwsza. W końcu to ja byłam wcześniej za nią odpowiedzialna.
Przez kilka dni trzymałam się wciąż granic stada, podczas gdy inni szukali już dawno poza granicami. W końcu i ja je przekroczyłam. Spędziłam w zupełnie obcych miejscach dobre kilka tygodni, dobrze że było lato i że miałam mnóstwo szczęścia, bo gdzie się obejrzałam tam czyhały drapieżniki, ale udawało mi się zawsze im wymknąć, pomimo że byłam zupełnie sama. Najgorzej obawiałam się spotkania ze Stenem. Przez to też czym byłam dalej tym trudniej było mi zasnąć i przespać całą noc, a nawet znaleźć na ten czas odpowiednie schronienie. A Shady, nadal nigdzie nie było. Doszło do tego że opadłam tak z sił po nieprzespanych nocach że zaatakowała mnie puma. Czekała tak długo w kryjówce, a ja jej nie zauważyłam, idąc prosto w jej stronę. Wystarczyło że wyskoczyła, a już uczepiła się mojej szyi. Kopałam ją, czując jak przebija mi po woli skórę ostrymi kłami, dostając się do tętnicy. Wszystko stało się tak szybko, byłam pewna że to koniec. I wtedy pojawiła się druga puma, rzucając się na tą pierwszą, uciekłam. Obie za mną pognały. Długo nie odpuszczały, przepychając się na wzajem, widziałam wszystko kontem oka. Przebiegłam dość spory kawałek, żałując że nie trzymałam się w grupie koni, które także szukały Shady. Niespodziewanie jedna z pum zniknęła mi z oczu, zaczęłam się rozglądać, musiała gdzieś się zaszyć. Tej pierwszej też po chwili nie było. No tak, po woli traciłam czujność, przez zmęczenie, które było coraz to silniejsze. Zatrzymałam się, próbując nie oddychać zbyt głośno i nadal śledząc wzrokiem każdy zakamarek. Krzyknęłam nagle z bólu, czując jak puma uczepia się mojego boku i już po sekundzie leżałam na ziemi, przygnieciona przez nią. Była też ta druga, rzuciła się na mój grzbiet. Wierzgałam nogami, starając się je kopnąć, albo ugryźć. Stopniowo coraz bardziej mnie męczyły, choć same dyszały, wykończone długim pościgiem. Nie chciałam dać za wygraną, trzymałam ich jak najdalej od mojej szyi i głowy, ale one już obrały inną taktykę. Postanowiły mnie atakować tak długo aż mnie uśmiercą. I przed tym się broniłam, ale już mniej skutecznie. Próbowałam wstać, ale one mi na to nie pozwalały. Działając wspólnie miały nade mną przewagę.
- Hej! Zostawcie ją! - usłyszałam krzyk, pumy zastygły w bezruchu, odwracając głowy w kierunku obcego dla mnie głosu: - Uciekajcie, już! - ten ktoś uderzył przednimi kopytami o ziemie.
Poderwałam głowę, kilka kroków ode mnie stała klacz, na pierwszy rzut oka zwykła klacz, a drapieżniki mimo to jej usłuchały znikając za drzewami. Podniosłam się gwałtownie, niemal upadając. Na szyi obcej migotał w słońcu jakiś dziwny medalion, wyglądał na dość ciężki.
- Jak to zrobiłaś? - spytałam zdezorientowana, a ona tymczasem podeszła do mnie po woli.
- Krew... - wzdrygnęła się, podnosząc jedno z kopyt. Obejrzałam się po sobie, miałam mnóstwo ran, głównie zadrapań, z których chcąc nie chcąc leciała krew.
- Pumy cię słuchają, a ty boisz się krwi?
- Nie nie, tylko jej zapach mnie drażni - odsunęła się ode mnie: - Nie mogę ci pomóc.
- Co ty mówisz? To...
- Wiem co sobie myślisz, to brzmi idiotycznie, ale mam swoje powody.
- Jakie powody?
- Myślisz że ci powiem? - spojrzała na mnie spod łba.
- Lepiej żebym już wróciła do stada... To nie ma sensu - spuściłam na chwilę wzrok, potem patrząc na obcą: - Nie widziałaś nigdzie karej klaczy, prawda?
- Właściwie to teraz widzę, stoi przede mną - zażartowała.
- Bardzo śmiesznie...
- Nie widziałam, ale za to przechodziła tędy grupa koni.
- To akurat wiem - obróciłam się do tyłu, ruszając w stronę Zatopi, czekała mnie na prawdę długa droga.
- Nie tak szybko, czekaj - klacz wybiegła mi na przód: - Nie radzę ci tam iść. Jesteś ranna, drapieżniki od razu to wyczują i mroczne konie również - znów się cofnęła, wypuszczając szybko powietrze z chrap, jakby nie chciała czuć mojego zapachu, pewnie chodziło jej o tą krew.
- Potarzasz się w kwiatach, to powinno pomóc... Najlepiej w ziołach, chodźmy - ruszyła w przeciwną stronę, stając kilka kroków ode mnie i wyczekująco się za mną oglądając.
- Nie powinnam opatrzyć tych ran?
- To tylko zadrapania, krew zaschnie, nie widzę sensu żeby je od razu opatrywać. Z resztą ja tego nie potrafię, a próbować też nie będę... Rozumiesz sama, zapach krwi...
- Tak, pospieszmy się, chce być jak najszybciej w domu, mam dość tego miejsca.
Nim dotarłyśmy na miejsce, nim wytarzałam się w kwiatach ziół, a ona włożyła sobie ich parę w grzywę z moją pomocą, nie wiem nawet po co, zapadł zmrok. Ale i tak wyruszyłyśmy, nalegałam, a właściwie zagroziłam że pójdę sama.
- Znam skrót prowadzący w te strony - oznajmiła, jak już odeszłyśmy spory kawałek od miejsca porośniętymi zewsząd zwykłymi kwiatami i ziołami.
- Skrót na Zatopie? - upewniłam się.
- Tam też - skręciła w stronę lasu, a ja chciałam go obejść dookoła, tak było bezpieczniej.
- Dokąd ty idziesz?
- Pójdziemy tunelem, o... Jest tutaj - weszła do jaskini, której wejście było niżej, za gęstymi drzewami, musiałyśmy się przeciskać przez ich gałęzie. Wewnątrz nie widziałam żadnego przejścia. Klacz oparła się przednimi nogami o jedną ze ścian, stukając w nią kopytem. Odwróciła się gwałtownie, uderzając o ścianę tylnymi kopytami. Rozpadła się, wzbijając kłęby kurzu, ale po opadnięciu ukazało się wejście do tunelu.
- Ciemno? No tak... - powiedziała sama do siebie. Nic z tego nie rozumiałam, już nawet nie wiedziałam czy to dobry pomysł korzystać z jej pomocy.
- A jak ma być w...
- Pójdziesz przodem i nie obejrzysz się za siebie inaczej zostawię cię w tych ciemnościach.
- Co?
- Chcesz dotrzeć do domu w dwa dni czy w kilkanaście dni?
- Ani ty, ani ja nie widzimy w ciemnościach i jeszcze mam iść przodem coś mi tu nie pasuje.
- Musisz mi zaufać.
- Jesteś obca, nie zamierzam dłużej robić co mi każesz, po co to wszystko było?
- Ale ty jesteś podejrzliwa, nie chcę ci nic zrobić, gdyby tak było już dawno mogłabym cię zabić.
- Uważasz że nie potrafię się bronić?! - parsknęłam. Spojrzała na medalion, a potem na mnie.
- Nie będę ryzykować...
- Czego ryzykować, jak na razie to ja ryzykuje!
- Idziesz czy nie? - weszła do tunelu, znikając mi w mroku. Wahałam się, wiedziałam że sama sobie nie poradzę, byłam na tyle ranna że nie zdołam następnym razem uciec przed jakimkolwiek drapieżnikiem.
- Zaczekaj - zawołałam.
- Cały czas czekam. I wiesz co, lepiej jak ja idę przodem, ty byś mogła tak czy inaczej się obejrzeć, a tak nie masz tej możliwości, za to ja będę się pilnowała.
- O co ci chodzi? - spytałam.
- Nie ważne... Idziemy na razie prosto.
Westchnęłam, miałam nadzieje że to jej dziwne zachowanie nie świadczy o tym że jest z nią coś nie tak.
- Jestem Urlike - przedstawiłam się, tylko po to żeby przerwać milczenie, przez które słychać było jedynie odgłosy kopyt uderzających o skalne podłoże.
- Selma - obejrzała się, bo widziałam jej świecące oczy i to na czerwono, a przed chwilą były w odcieniu złota.
- No nie... - zatrzymała się gwałtownie, bo na nią wpadłam: - Wiedziałam że coś zrobię nie tak...
- To tylko kolor oczu... - przypomniałam.
- Tak... Masz racje - powiedziała nerwowo: - Skręcimy teraz...
- Skoro je już widziałam, mogłabyś złapać mnie za grzywę i prowadzić, tak byłoby łatwiej.
- Niestety nie mogę...
- Na pewno już nie czujesz zapachu krwi, więc nie będzie cię drażnił. Przesiąkłam przecież tymi ziołami. Co ci stoi na przeszkodzie.
- Nie mogę i już, skręcimy w prawo - uparła się. Zauważyłam że mówiła dość dziwnie, jakby coś trzymała w pysku.
Nie zrobiłyśmy żadnego postoju, myślałam że za chwilę zasnę i to na stojąco. Całe dwa dni spędziłam w ciemnościach, a gdy już doszłyśmy do jakiegoś światła, Selma nie pozwoliła mi się do niego zbliżyć, kazała zaczekać. Słyszałam tylko jak coś spadło jej na ziemie. Później jak to coś uderzyło o piaszczysty sufit tunelu. Od razu się posypał prosto na nas. Selma nagle pociągnęła mnie do przodu, na zewnątrz, upadłam, a ona schowała się za skałą. Obejrzałam się, słysząc jak tunel się zawalił i teraz także widząc to na własne oczy.
- Uff... Zdążyłam - szepnęła, ale i tak usłyszałam. Podniosłam się, mrugając oczami, musiałam na powrót przyzwyczaić się do światła.
- Często mówisz do siebie? - podeszłam do niej, jak już wychyliła się za skały.
- Przez długi czas byłam sama, właściwie to przez 2 lata.
- Aż 2 lata?
- Niestety... Chodź to jeszcze nie koniec drogi...
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz