Menu

poniedziałek, 22 lutego 2016

Utrata pamięci cz.8 - Od Zorro

Oboje zaczęliśmy być coraz bardziej zajęci, nowe obowiązki, spiskowanie i pilnowanie się na każdym kroku żeby nie zdradzić czego tak na prawdę chcieliśmy. Już niemal przestałem ją widywać. Zastałem ją raz, jak obserwowała przywódców gdy wygłupiali się z synami, była tak na nich wpatrzona, jakby nie wiadomo co by widziała.
- Co tu robisz? Jak oni mają wolne, to my musimy ich zastąpić - szturchnąłem ją, mówiąc do niej półgłosem.
- Może nie powinniśmy...
- Musimy, to nasz obowiązek, chcesz żeby wszystko...
- Nie rozumiesz, może nie powinniśmy tego robić, odpuścić - powiedziała to jakby nie ona, byłem w niemałym szoku, ale też w gniewie, nagle wszystko miała zamiar zawalić? Tyle się namęczyliśmy, byliśmy już tak blisko.
- Co? Odbiło ci? Co ty w ogóle wygadujesz?
- Spójrz na nich... - uśmiechnęła się lekko, patrząc na źrebaki: - One mają prawdziwych przyjaciół i prawdziwie kochający rodziców... Ja nigdy ich nie miałam, nawet nie wiedziałam że można tak żyć, zupełnie inaczej... Jakby szczęśliwiej...
- Szczęśliwi to będziemy jak w końcu zdobędziemy to stado, chodź... - złapałem ją za grzywę i jakoś odciągnąłem od tej szczęśliwej rodzinki: - Co ci jest? Przecież to wszystko to był twój plan - szturchnąłem ją gdy się zamyśliła, a wzrok miała taki przygnębiony.
- Masz rację, już niedługo to wszystko będzie nasze - uśmiechnęła się do mnie szyderczo, nareszcie myślała normalnie, zaśmiałem się lekko, a ona dołączyła do mnie, ci idioci nawet nie spodziewali się komu zaufali, byliśmy ich przyszłymi mordercami.

Ulrike nieco się pospieszyła, bo już następnego dnia chciała ich zabić, przecież nawet jeszcze nie ustaliliśmy jak to zrobimy. Wśród stada było coraz więcej podejrzeń, szukali tej grupy koni co ponoć porywa członków stada i ich morduje, a z braku śladów podejrzewano że to ktoś ze stada. Z resztą jak mieli znaleźć tą grupę? To był tylko nasz wymysł, który podsunęliśmy przywódcą, mówiąc że takową grupę widzieliśmy w akcji, ale nie zdążyliśmy nic zrobić.
Zaczęliśmy snuć jakieś plany, Ulrike nagle zrezygnowała że to dzisiaj ich zabijemy, mówiąc mi że wraca do przywódców, bo zapomniała im o czymś powiedzieć, było to związane z naszymi obowiązkami, których po woli miałem dość, bo to one nas ciągle rozdzielały. Zirytowałem się i pełen gniewu zrobiłem sobie nie oficjalnie wolne i to był błąd. Wybuchł pożar, nie wiedziałem jak, przecież nawet nie było sucho. Później domyśliłem się że to Ulrike upozorowała wypadek, bo gdy wróciła ogłosiła wszystkim że przywódcy nie żyją, że zginęli w ogniu, a sama na swoim ciele miała głębokie oparzenia, bałem się że nie przeżyję. Nawet nie chciała odpoczywać, zajęła się źrebakami przywódców, wmawiając stadu że sami przywódcy chcieli, aby to my ich synom zastąpili rodziców. Uwierzyli jej, bo jak mieli nie wierzyć skoro twierdziła że przywódcy powiedzieli to zanim umarli, a tylko ona wtedy przy nich była. Miałem do niej o całą tą akcje żal, przecież mieliśmy działać wspólnie. Dlatego też nie pomogłem jej przy źrebakach.
- Zorro... - przyszła do mnie którejś nocy, kładąc się obok.
- Brawo, o mało nie zginęłaś...
- Musiałam zatrzymać przywódce, żeby zginął w ogniu tak jak jego partnerka. Z nią nie było problemu, ogłuszyłam ją gdy byłyśmy same i wznieciłam ogień, myślałam że on się dla niej narazi, ale wolał się ratować, a wtedy musiałam się z nim szarpać. Najwidoczniej nie kochał jej tak mocno jak myślałam...
- A ty?
- Co ja?
- Byłabyś w stanie oddać za mnie życie? - już wtedy miałem podejrzenia, ale Ulrike sprawiła że one szybko zniknęły.
- Wiesz dobrze że nie mogłabym bez ciebie żyć - wtuliła się we mnie: - Już niedługo - wyszeptała mi do ucha: - Niedługo... - już chciała odejść, ale ją zatrzymałem.
- Chwila, jak wznieciłaś ogień?
- To był przypadek, sama nie wiem, ale chyba strąciłam kamień, kiedy byłam na wzgórzu. Kamień potarł się o ten na dole i powstała przez to iskra, a ona spadła wprost na suchą trawę, wystarczyło tylko przenieść ogień stamtąd do lasu, za pomocą gałęzi. Taką szanse szkoda było mi zmarnować, dlatego nie miałam czasu by biec po ciebie - wyjaśniła wracając do źrebaków, wtedy nie zastanawiałem się czy mnie okłamała czy nie, bo nie miałem takiej potrzeby, ufałem jej zbyt mocno żeby podejrzewać ją o kłamstwa. Czekałem cierpliwie aż Ulrike nieco wydobrzeje żeby poprowadzić plan do końca, wystarczyło już tylko zabić synów przywódców i stado było już nasze.

Minęło kilka tygodni, aż któregoś ranka obudziła mnie Ulrike, mieliśmy wstać najwcześniej ze stada.
- Już czas żeby to zakończyć - oznajmiła, wychodząc ze mną na zewnątrz: - Pozwolisz że ja ich zabiję, to było moje marzenie i głównie ja wszystko zaplanowałam.
- Jak tam chcesz, jakoś nie przepadam za mordowaniem, wolałbym już rządzić - przyznałem: - I doczekać się naszych źrebaków, pamiętasz co mi obiecałaś?
- Pamiętam - uśmiechnęła się lekko, wracając do środka, stado sypiało w małym lasku, na polanie otoczonej zewsząd drzewami. Słyszałem jak Ulrike budzi źrebaki i wychodzi z nimi na zewnątrz.
- Zgromadź stado, musimy coś ogłosić - popatrzyła na mnie porozumiewawczo. Synowie zmarłych przywódców ruszyli za nią, wygłupiając się po drodze, już im przeszedł ten cały smutek po rodzicach, nic dziwnego Ulrike doskonale udawała ich byłą matkę, miały wrażenie tak jakby były z byłą przywódczynią przez co mniej tęskniły i rozpaczały. Zbudziłem wszystkich, poprowadziłem ich na łąkę, potem dołączyłem do Ulrike, stając obok jej boku. Nagle złapała jednego ogierka rzucając go na ziemie i stając dęba, uderzyła go kilka razy, drugiego przytrzymałem ja. Wywarła na stadzie takie zaskoczenie że nikt nie ruszył się żeby pomóc źrebakom.
- Proszę nie zabijajcie nas, proszę... - błagał o litość jeden z braci, drugi płakał żałośnie, śmiałem się złowieszczo. Ulrike zabiła ogierka: - To koniec, teraz stado jest nasze! - zwróciła się do mnie, a potem do wszystkich: - Jesteśmy waszymi nowymi przywódcami! - zaśmiała się, wyszarpując ode mnie drugiego ogierka. Złamała mu kark, rzucając go w stronę stada, konie rozeszły się we dwie strony, żeby tylko zwłoki źrebaka nie spadły na nich.
- Widać bardzo wam na nich zależało - zakpiła, patrząc na martwe źrebaki: - Ale dobrze zrobiliście że nie ruszyliście się z miejsca, każdy kto by to zrobił zginąłby! - myślałem że blefuje, że mieliśmy farta, bo jakby chcieli to by się na nas rzucili zabijając nas na miejscu. Myliłem się, po naszej stronie było kilka ogierów, a raczej po stronie Ulrike, nie wiedziałem kiedy i jak ich przekonała do pomocy. To się wtedy dla mnie nie liczyło, grunt że się udało i zawładnęliśmy stadem. Na początku było wspaniale, cała polana w lesie służyła już tylko nam za schronienie, reszta musiała spać na łące. Nam należała się też najlepsza trawa i najlepsze miejsce na łące, gdy się paśliśmy.
- Pamiętasz co mi obiecałaś kochanie? - spytałem, gdy po długim i pełnym wrażeń dniu, zapadła w końcu noc.
- Zapomnij o tym, nie będzie żadnych źrebiąt - spojrzała na mnie krzywo: - Nie mam zamiaru rodzić, ani nawet... - odsunęła się ode mnie, kładąc się w najdalszym miejscu polany.
- Czekałem tak długo - podszedłem do niej.
- Jestem zmęczona, daj mi odpocząć - zwróciła się do mnie z obojętnością. Zaczęło się, od tego momentu zaczęło się, zaczęła mnie ignorować. Wyżywałem się na stadzie, które musiało mnie słuchać, jako nowego przywódcy, odbierałem źrebaki rodzicom i te słabe zabijałem na ich oczach, a silne oddawałem z powrotem, miałem do tego wymówkę że niby chciałem żeby stado miała wyłącznie silnych członków. Dałem trochę czasu Ulrike i sobie, miałem do niej wrócić i spróbować znowu. Szukając jej zastałem ją w lesie jak rozmawiała z którąś z klaczy.
- Czemu te drzewa tak wyglądają? Co się tu stało?
- Wybuch pożar, nie pamiętasz? - wtrąciłem, nim tamta odpowiedziała: - Sama go wznieciłaś.
- Nie wydaje mi się...
Skinąłem klaczy żeby odeszła i zostawiła nas samych, zrobiła to natychmiast, bała się nas, jak każdy tutaj.
- To w tym pożarze zginęli przywódcy.
- Możliwe.
- Jesteśmy już sami - przypomniałem jej, myślałem że zachowuje się tak specjalnie przy świadkach.
- Przywódcy... No tak, to była część planu... - powiedziała zamyślona.
- Nie pamiętałaś tego? - zdziwiłem się.
- Jakoś nie, czego chcesz?
- Jak to jakoś nie?
- Pytałam czego chcesz? - powtórzyła ostrzej.
- Porozmawiać.
- Nie mam ochoty. Jeszcze nie zrozumiałeś że nie zależy mi na tobie?! Ciesz się że nadal tu jesteś, że pozwoliłam ci rządzić stadem, chociaż po części, bo to ja mam tu absolutną władze, zrozumiałeś?! - zbliżyła się do mnie, patrząc na mnie wrogo.
- Ty... - zacisnąłem zęby, odeszła ode mnie, prześledziłem ją wzrokiem, nie wierzyłem w to co usłyszałem, wyparła się mnie, naszej miłości, nie to nie mogła być prawda. Ona musi być moja, musi mnie pokochać! Poszedłem za nią, bezskutecznie starając się porozmawiać, drogę zablokowały mi ogiery, które jej służyły. Nie widzieliśmy się kolejne kilka dni. Następnego razu spotkałem ją w towarzystwie klaczy z źrebakiem.
- Pozwól nam odejść... - błagała, wiedziałem że Ulrike jej na to nie pozwoli, nie spodziewałem się tylko że zareaguje tak gwałtownie.
- Powiedziałam już że nie! - wrzasnęła, niemal atakując klacz.
- Moja rodzina jest za tymi górami, muszę do nich wrócić... Zatrzymałam się tutaj żeby urodzić źrebaka, nie jestem nawet z tego stada...
- Chyba ogłuchłaś?! Zostajesz i jak jeszcze raz...
- Proszę, bądź dla nas łaskawa - przerwała jej.
Ulrike parsknęła, kopnęła klacz, podcinając jej nogi. Źrebie natychmiast osłoniło matkę. Ulrike była już odwrócona tyłem, zaatakowała znów, uderzając tylnymi nogami, tym razem trafiając w źrebaka, poleciało przez klacz uderzając wprost w skałę. Ukochana obróciła się, zdziwiona.
- Zabiłaś je! - klacz poderwała się z ziemi z łzami w oczach, jak dotarła do źrebaka, zaczęła je do siebie tulić.
- Niezły cios - podszedłem do ukochanej, jak zobaczyłem jej minę, zdziwiłem się dość mocno. Była w szoku.
- Nie... - wymamrotała.
- Co ty... - nie zdążyłem zapytać, a odbiegła ode mnie, pognałem za nią, przeczuwałem że chce sobie coś zrobić. I rzeczywiście, wbiegła na klif. Ledwo co ją zdążyłem złapać, gdy za nad to zbliżyła się do krawędzi.
- Ja już nie chce, nie chcę tak... Dłużej tego nie wytrzymam! - wyszarpała się mi, staliśmy tak blisko krawędzi że to było ryzykowne.
- O czym ty mówisz? Odbiło ci? - spytałem, przecież tylko zabiła źrebaka, dla tak silnej klaczy miałoby to zrobić wrażenie, przecież to Ulrike, nie raz mnie zaskakiwała.
- Nie chce być zła, już nie... - cofnęła się pod samą krawędź. Szarpnąłem ją za grzywę, odsuwając i zabierając z powrotem do stada. Tam uspokoiła się nieco, ale przez resztę dnia chciała być sama, milczała i zachowywała się jak nie ona, obserwowałem ją, nie chciałbym jej stracić, nawet jeśli mnie nie kochała. Po jakimś czasie nie mogłem znieść tego jak mnie odtrącała, traktowała mnie jak śmiecia. To było normalne że tego nie wytrzymałem. Pewnej nocy zamierzałem ją zmusić do tego czego pragnąłem od dawna.
- Kochanie... - obudziłem ją w środku nocy, taką porę sobie właśnie wybrałem. Otworzywszy oczy zignorowała mnie, wracając do snu.
- Kochanie już czas spełnić obietnice, którą mi dałaś - szepnąłem jej do ucha.
- Wyjdź stąd i nie pokazuj mi się na oczy! - krzyknęła na mnie momentalnie.
- Zapomnij, będziesz wreszcie moja, w każdym znaczeniu tego słowa - otarłem o nią swój łeb.
- Zostaw mnie - odepchnęła mnie od siebie wstając: - Wynoś się stąd! Po czymś takim już nie zostaniesz tutaj!
Zacząłem się śmiać, było to takie sztuczne, śmiałem się z nerwów, śmiałem się, bo gniew zaczął przeze mnie przemawiać.
- Myślałaś że będziesz mną rządzić? - zaśmiałem się: - Jesteś moją partnerką, należysz do mnie. I zrobisz co ci każe! - przewróciłem ją, przytrzymując przy ziemi i zbliżając do niej swój pysk: - Jesteś moja...
Uderzyła mnie nagle w brzuch, stanąłem dęba, tak bardzo mnie zabolało, przewróciła mnie gwałtownie i już chciała uderzyć w głowę, ale ją uprzedziłem, poderwałem się tak mocno że się przewróciła. Zrozumiałem że chciała mnie zabić.
- Tak mi się za to wszystko odwdzięczasz?! Jeszcze mnie pokochasz, zmuszę cię do tego! - uderzyłem ją, a po tym ciosie nasunął się kolejny i kolejny, aż zdałem sobie sprawę że zacząłem ją bić. Przerwałem natychmiast, a ona wpatrywała się we mnie pustym wzrokiem.
- Ulrike w porządku? - spytałem po długiej chwili milczenia, byłem pewien że się na mnie rzuci, albo zacznie wrzeszczeć, albo zrobi cokolwiek, ale nic, nic nie zrobiła.
- Ja nie chciałem, trochę mnie poniosło, znasz mnie przecież... Słyszysz? - szturchnąłem ją, zadając jej przy tym niepotrzebny ból, myślałem że coś jej uszkodziłem i straciła słuch.
- Słyszysz mnie? - znów to zrobiłem, na szczęście przytaknęła. Później, nie mogłem w to uwierzyć, ale straciła pamięć i byłem pewien że nie udaje, bo przedstawiłem się jej fałszywym imieniem, a ona się nie zdziwiła, nie zaprzeczyła. Postanowiłem to wykorzystać, z resztą bezskutecznie. Każdy mój plan był porażką, nawet nie wywołałem w niej zazdrości zadając się z zupełnie obcymi dla mnie klaczami. Potem mi uciekła, długo jej szukałem. Bardzo długo, aż znalazłem ją na Zatopi...

Wspomnienia, było ich tak mnóstwo że nawet nie spostrzegłem jak stałem jak ten kołek, zamiast iść w stronę jaskini. Postanowiłem do niej jednak nie wracać, położyłem się na ziemi, to nie było moje miejsce. Nie zamierzałem tu zostać, tylko zdobyć Ulrike, musiałem wykorzystać to że nadal nic nie pamięta, Feliza miała rację, łatwo jej będzie to wmówić co aktualnie planowałem...


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz