Menu

wtorek, 9 lutego 2016

Przyjaźń cz.1 - Od Zimy, Shanti, Karyme, Rosity

Od Zimy
Na niebie już dawno pojawiły się gwiazdy, do jaskini zawiewał chłodny wiatr, który przewiewał moją grzywę. Stałam blisko wyjścia, pogrążona w myślach i nawet nie myślałam o odpoczynku. Nie mogłabym zasnąć. 
Klątwa już dawno minęła i to Elliot doprowadził do jej końca. Dzięki naszemu synowi znów mogliśmy być szczęśliwi i to przez dość długi czas. Odzyskałam wzrok, Tori się znacznie poprawiło, Danny odnalazł swoich rodziców, co więcej zostali z nami, w stadzie. Nawet Shady zaczęła zdrowieć. Miałam nadzieje że w końcu zajmie się Snow'em, że mój siostrzeniec znów będzie miał matkę. I wtedy nagle musiało się coś stać. Moja siostra zaginęła. Zastanawiałam się czy nadal żyję, gdzie jest i czy kiedykolwiek ją zobaczę. Minął już prawie miesiąc, a po niej ani śladu. Dręczyło mnie to każdego dnia coraz bardziej. Żałowałam że nie spędziłam z nią więcej czasu, właściwie unikałam jej. Nie chciałam widzieć jej obłąkanej przez chorobę i rozpacz której doświadczyła. Nie potrafiłam jej pocieszyć, ani jej pomóc. Byłam bezsilna i nie chciałam już przeżywać kolejnych kłopotów. A teraz nawet gdybym chciała spędzić z Shady choć chwilę, nie było jej. Na dodatek problem ze Snow'em nie minął, ale nic nie mogłam poradzić, nie mogłam się nim zająć. Wraz z Danny'm mieliśmy na głowie całe stado, córkę do wychowania, Rosita piła przecież jeszcze mleko i Tori, której czasami trzeba było pomóc. Nikt inny nie chciał Snow'owi zastąpić rodziców, ogierek był ciągle sam i tak też dorastał. Martwiłam się co będzie z jego przyszłością. Wciąż rozmyślałam, aż w końcu usłyszałam czyjeś kroki.
- Zima, proszę cię, chodź już spać... - podszedł do mnie Danny. 
- Jeszcze nie wróciła - westchnęłam nie odrywając wzroku od widoków na zewnątrz jaskini.
- Nie ma sensu tu stać, wykończysz mi się, nie chcę tego przechodzić po raz któryś z rzędu, mam dość kłótni i tego twojego wiecznego zamartwiania się.
- To moja siostra... - spojrzałam na Danny'ego.
- Pomyśl o mnie, o naszych źrebakach, tyle już przeszliśmy. Nie każe ci się w ogóle nie martwić o siostrę, ale w tym momencie przesadzasz, która to już noc z rzędu?
- Nie mogę spać...
- Nic dziwnego, co się przebudzę to cię tu widzę. 
- I tak nie zasnę.
- Chociaż spróbuj kochanie, musisz wypocząć.
Zapadła chwilowa cisza, westchnęłam ciężko, patrząc głęboko w oczy ukochanego.
- Chyba masz rację... - dałam w końcu za wygraną, podeszłam do naszych źrebaków, z których trójka była już dorosła i położyłam się obok nich, a Danny dołączył do mnie. Wtuliliśmy się w siebie. Czekał aż pierwsza zasnę, zamknęłam więc oczy i ku mojemu zdziwieniu, mimo że miałam zamiar udawać że śpię, to na prawdę zasnęłam.

Od Shanti
Uśmiechnęłam się do Karyme, chodzenie szło jej coraz lepiej. Zaczęła już po woli próbować biegać, byłam z niej dumna, bo nie tak dawno nie mogła ustać na nogach. Ćwiczyłyśmy codziennie, wiedziałam że jest jej to bardzo potrzebne. Mała miała uszkodzone kręgosłup i od kiedy się o tym dowiedziałam musiałam jej pomóc. Na początku kazałam jej pływać w wodzie, żeby przygotować ją odpowiednio do wysiłku i złagodzić ból. Miałam nadzieje że to pomoże, bo przy normalnym chodzeniu nie dawała wcześniej rady i trzeba było ją przytrzymywać żeby mogła zrobić parę kroków. Mimo wszystko to nie chęć niesienia pomocy klaczce sprawiła że się nią zajęłam. Chciałam jej zastąpić matkę, traktować jak córkę, której nigdy nie miałam. Ta decyzja była o tyle trudna że brakowało mi jakiegokolwiek doświadczenia. Cieszyłam się że jednak zaryzykowałam... Tak bardzo przypominała mi o krewnych, czułam się z nią bardzo blisko, może dlatego że w połowie należała do mojej rasy. Nasza znajomość nie należała początkowo do najprzyjemniejszych, Karyme jeszcze kilka tygodni temu nie chciała mojego towarzystwa i okazywała mi wrogość. Wcześniej zajmowała się nią inna klacz, ale po za karmieniem ją mlekiem, wynoszeniem i wnoszeniem do jaskini właściwie nic innego dla niej nie zrobiła. Wielokrotnie obserwowałam jak biedna leży gdzieś na uboczu stada i nawet nie może się podnieść mimo prób, widziałam jak cierpi i cicho płacze w samotności, i już wtedy rozważałam czy by jej nie adoptować. Teraz była szczęśliwsza, akceptowała mnie i chyba nawet polubiła. Miałam nadzieje że niedługo nazwie mnie mamą, bo przecież tak bardzo się dla niej starałam, ale nawet jeśli nigdy tego nie zrobi i tak będę się o nią troszczyć jak o córkę.

Od Rosity
Zaczął się nowy dzień, rodzice jeszcze spali, część stada wyszła już jednak z jaskini, w tym moje rodzeństwo. Sama też postanowiłam wyjść, chciałam się pobawić ze źrebakami. Jak doszłam na łąkę, okazało się że większość jeszcze śpi, a te które już wstały są na razie z rodzicami. Pochodziłam sobie trochę wokół stada, szukając czegoś ciekawego. Zaczęło mi się nudzić, a do głowy przychodziły pomysły z których rodzice nie byliby dumni. Rozpierała mnie ciekawość, miałam ochotę doświadczyć czegoś nowego. Z chęcią zwiedziłabym góry lub poszła do lasu, po prostu tam gdzie jeszcze nie byłam, a najlepiej oddaliła się znacznie dalej i sprawdziła co kryje się za tymi górami czy lasem. To właśnie był jeden z moich pomysłów, ale mama z tatą zabronili mi się oddalać, mówili że to niebezpieczne, bo wszędzie tam mogę natknąć się na drapieżniki. Wcale się z tym nie zgadzałam, nie lubiłam zakazów, przecież nic nie może mi się stać, bo potrafię się bronić, choćby mocą, którą niedawno odkryłam. To było dopiero zaskoczenie i kolejny powód dla którego Tori mnie nienawidziła, ona nie miała mocy. Szkoda że teraz Elliot i Majka byli z nią, nie chciałam jej towarzystwa, inaczej poszłabym może, zobaczyć do brata i siostry.

Szybko wróciłam pod jaskinie, zaglądając do środka, tak jak myślałam rodzice jeszcze spali. Pozwoliłam sobie więc na pozwiedzanie terenów bez ich wiedzy, miałam zamiar szybko wrócić, żeby się nie zorientowali i nie martwili, bo mama na pewno będzie panikować. Wbiegłam do lasu, przejście przez góry byłoby ciekawsze, ale zajęłoby mi za dużo czasu, zwłaszcza że nie umiałam się wspinać, ale to chyba nie było aż tak trudne. Muszę kiedyś spróbować.
Biegnąc tak obok drzew, wygłupiałam się nieco, wymijałam je, przeskakiwałam przez co tylko się dało, czy to przez stary pień, czy przez jakąś skałkę. Płoszyłam ptaki i inne małe zwierzątka, one jednak nie miały pojęcia że to tylko zabawa, wyczuwałam ich strach i dlatego przestałam w końcu to robić. Zamiast tego zatrzymałam się na niewielkiej polanie w lesie, postanowiłam zobaczyć co potrafię zrobić przy użyciu mocy. Małe rośliny już kontrolowałam i mogłam sprawić że wyrastały jak na zawołanie z ziemi, ale co mogłam zrobić z drzewami? Spróbowałam powyginać ich gałęzie, jedna z nich przy takich próbach mi się złamała, ale najważniejsze że się udało. Potem ostrożnie, z lekkim wysiłkiem, użyłam mocy żeby jedno z drzew zgięło się w pół. A ono na prawdę to zrobiło, dosięgnęło swym czubkiem ziemi, weszłam na nie, idąc w górę, jego kora była nieco nie stabilna, ale jak czułam że tracę równowagę to oplatałam sobie nogi lianami, które mi je przytrzymywały. I wyplątywałam je jednocześnie, w ten sposób posuwając się coraz bardziej do przodu. Aż dotarłam na najwyższy punkt. Użyłam znów mocy, tym razem wywołując wodę, która z dwóch stron drzewa wystrzeliła w górę, tworząc nade mną wodne łuki. Nie do końca miałam taki zamiar, ale fajnie to wyglądało i powstała przez to tęcza, kiedy drobne krople wody oświetlały skąpe promienie słoneczne. Właśnie, trzeba było im pomóc się tu przebić przez korony drzew, rozchyliłam je. Zrobiło się znacznie jaśniej, a tęcza była bardziej wyrazista. Kazałam kwiatom opleść zgięte drzewo, pokrywając je całkowicie. Zeskoczyłam z niego, jednocześnie zmuszając wodę do utworzenia jeziorka, dzięki temu wpadłam do niego ochlapując wszystko wokół, szkoda że inni tego wszystkiego nie widzieli. I to jeszcze nie zapowiadało się na koniec. Miałam zamiar spróbować unosić się na wodzie, to musiała być dopiero fajna zabawa mocą, ale coś poszło nie tak, woda wsiąkła momentalnie do ziemi, która pękła, tworząc małą szczelinę. Chyba odrobinę nad tym nie zapanowałam, lepiej było już kończyć i pozwiedzać resztę lasu. Musiałam tylko wszystko przywrócić do normy, problem w tym że poczułam zmęczenie.
Przestraszyłam się podskakując aż, kiedy drzewo nagle wróciło do poprzedniego stanu i to tak szybko, że wymachiwało w przód i w tył z dużą prędkością, przez co korzenie wydostały się z ziemi.
- Tylko nie to... - powiedziałam sama do siebie, oplatając je lianami, które miały je przytrzymać, żeby nie runęło. Liany wbiły się nagle w korę, a jak próbowałam to opanować. Drzewo zaczęła oplatać woda, inne drzewa kołysały się na boki, zerwał się wiatr i to przeze mnie. Cofnęłam się do tyłu, woda nagle opadła na ziemie, a wzburzona fala popchnęła mnie na inne drzewa, o jedno z nich uderzyłam z dużą siłą, krztusząc się też wodą pod którą przez chwilę się znalazłam. Zanim się podniosłam, w moją stronę zaczęło spadać drzewo, użyłam resztki mocy, powodując że korzenie tego drzewa wydłużyły się i wrosły w ziemie, przez co ono samo zawisło nade mną. Podniosłam się chwiejnie, kręciło mi się w głowie, nogi mi się trzęsły zarówno z przerażenia jak i wyczerpania, przed chwilą mogłam nawet zginąć. Odskoczyłam w bok, korzenie pękły, a drzewo tuż przed moim nosem, spadło z hukiem. Położyłam po sobie uszy, przełykając ślinę, marzyłam już tylko o tym żeby wrócić do stada.

Byłam tak zmęczona i obolała że wyjście z lasu zajęło mi całą godzinę. Pierwsze co zrobiłam to odszukałam mamę, zgłodniałam i to tak mocno że nie potrafiłam o niczym innym myśleć jak o jedzeniu.
- Rosita, gdzie ty byłaś? - spytała mama na mój widok, bardzo się przejęła, podchodząc do mnie i całą mnie oglądając. Nie dało się ukryć że byłam mokra i miałam parę siniaków na ciele.
- Spacerowałam trochę... - zaczęłam, cofając uszy do tyłu, nie lubiłam kłamać, ale jeśli tego nie zrobię to mama na pewno mnie ukarzę za złamanie zakazu, a właściwie to dwóch zakazów, po pierwsze poszłam do lasu, a po drugie bawiłam się mocą, czego mama mi zakazała, mówiąc że ona wcale do tego nie służy. Za to tata chciał żebym nauczyła się nad nią panować, ale stopniowo, nie bawiąc się mocą, tylko przez ćwiczenia. A że lubiłam ryzyko, choć akurat po dzisiejszym miałam dość, to nie chciałam ich słuchać. Z resztą to moja moc, dlaczego nie mogę jej używać kiedy chcę? Jeśli nad nią panuje nic się przecież nie stanie, dzisiaj po prostu się za bardzo zmęczyłam dlatego tak wyszło.
- Rosita - powtórzyła mama tonem oczekującym wyjaśnień.
- Potknęłam się i wpadłam do wody... Nad wodospadem... - skuliłam uszy jeszcze bardziej, wyczułam że wcale mi w to nie uwierzyła.
- Nie kłam, gdzie byłaś?
- W lesie, ale... Ale nie daleko, uważałam na siebie i... Tylko się bawiłam...
- Używałaś do tego mocy? - kiedy mama o to spytała, przytaknęłam, spuszczając głowę w dół.
- Przepraszam mamo... Nudziło mi się.
- Wiesz co mogło ci się stać?
- Przecież nad tym panuje...
- Więc skąd te siniaki?
- No...
- No właśnie, nie zapanowałaś nad nią. Posłuchaj, moc nie jest do zabawy, jest niebezpieczna i nieprzewidywalna, zwłaszcza w twoim wieku, wiem to, z własnego doświadczenia, musisz potraktować ją poważnie.
- Wiem mamo, wciąż mi to powtarzasz.
- Ale jakoś to do ciebie nie dociera - prawie krzyknęła, zdenerwowała się, ale starała się to ukryć. I to skutecznie, bo wcale nie wyglądała na nerwową, ale co z tego kiedy ja to wyczuwałam.
- Pójdziesz teraz...
- Mamo... Proszę, to się już nie powtórzy... - przerwałam jej, domyślając się że chcę zadać mi karę. Westchnęła, wtuliłam się szybko w jej bok: - Przepraszam mamusiu... - spojrzałam mamie w oczy, czułam jak jej zdenerwowanie po woli mijało.
- Obiecaj że to było ostatni raz.
- Obiecuje - weszłam pod nią, ssąc już mleko: - A gdzie tata?
- Patroluje teren.
- Sam? Pokłóciliście się? - zaniepokoiłam się, nie znosiłam kiedy rodzice się kłócili.
- Podzieliliśmy obowiązki, ja pilnuje stado, a twój tata patroluje teren.
- A kiedy będę mogła iść z wami na taki patrol?
- Jesteś jeszcze za mała.
- Wcale nie... Tata by mi pozwolił z wami pójść...
- Pójdziesz z nami jak przyjdzie na to czas, a teraz idź się pobaw, muszę coś sprawdzić - powiedziała mama, a kiedy skończyłam pić mleko, od razu poszła w swoją stronę.

Od Karyme
Minęło kilka dni, a już całkiem przestał boleć mnie grzbiet, mogłam już normalnie chodzić, biegać i nawet skakać. Dzisiaj wyjątkowo dałam się przekonać Shanti  żebyśmy się trochę powygłupiały. Wcześniej nie chciałam się z nią wygłupiać, ani się do niej przytulać i jej samej też na to nie pozwalałam, od razu się wtedy od niej odsuwając. Przypominała mi o mamie, przez niebieską sierść, ale różniła się od niej, na szczęście. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zechciała zaprowadzić mnie do innych źrebaków.
- Pobawisz się teraz trochę z nimi - powiedziała zachęcająco, kiedy dotarłyśmy na miejsce.
- Wolę nie...
- Zobaczysz jak będzie fajnie - popchnęła mnie lekko w ich stronę. Wszystkie spojrzały na mnie, czułam się jak dziwoląg, bałam się że one jakimś sposobem dowiedziały się o mojej mocy, może Snow im powiedział, a może ta druga, Rosita. Nie wiem, ale wszystkie zaczęły szeptać między sobą.
- Nie bój się Karyme, jestem tutaj - zwróciła się do mnie Shanti.
- Oni o wszystkim wiedzą... - wymamrotałam, wtulając się w jej długą grzywę.
- Wydaje ci się..
- Nie... - schowałam się za jej grzywą, słysząc po chwili śmiechy.
- Karyme... - Shanti odsunęła mnie lekko, chciałam się schować, a skoro ona mi na to nie pozwoliła to rzuciłam się nagle do ucieczki. Pomimo nawoływania nie miałam zamiaru zawrócić. Shanti za mną pobiegła, ale jakoś udało mi się ją zgubić, wśród drzew. Wbiegłam do lasu nieumyślnie, tylko po to żeby znaleźć się jak najdalej od źrebaków i od niej. Zaczęłam płakać ob drogę, myślałam że mogę jej zaufać, ale najwidoczniej się pomyliłam. Ukryłam się szybko za jakimś drzewem, położyłam się pod nim, zapłakana.

Spędziłam tu kilka godzin, aż zrobiło się ciemno. Po woli już przysypiałam, ale rozbudziłam się momentalnie słysząc kroki. Poderwałam się z ziemi, w oddali zauważyłam sylwetkę konia. Zbliżył się do mnie i wtedy okazało się że to niewielki koń, a właściwie źrebak.
- Karyme, co ty tu robisz? - poznałam głos Rosity, a dopiero potem dostrzegłam w ciemności że to ona.
- Nic... - wymamrotałam.
- Co się stało?
- Nic... Idź sobie...
- Ale dlaczego? Nic ci nie zrobię... Właściwie to... Chodź ze mną, może wspólnie się gdzieś wybierzemy? - zaproponowała, popatrzyłam na nią zdziwiona.
- No co? Wymknęłam się z jaskini.
- Dlaczego?
- Bo rodzice by mi nie pozwolili tutaj pójść, chcę zobaczyć co jest na końcu lasu, a ty? Nie ciekawi cię to?
- Ja akurat wiem co tam jest... - spuściłam głowę, wzdychając ciężko, przypomniałam sobie jak tata ze mną tu gnał, jak się nade mną znęcał, wypłynęła mi aż łza z oka.
- Karyme... Wszystko będzie dobrze... - Rosita nagle przytuliła się do mnie, jak do siostry, o której zawsze marzyłam.
- To co pójdziemy tam razem? Nic ci raczej nie grozi, obie mamy moce - odsunęła się, uśmiechając się przyjacielsko, jakby koniecznie chciała mnie przekonać.
- Moja moc...
- Tak wiem, boisz się jej używać, ale to nic... Jak potraktujesz to jak zabawę to wszystko będzie ci się udawać, wiem co mówię - zapewniła: - To co? Idziemy?
- No... No dobrze... - zgodziłam się niepewnie, tylko dlatego żeby dłużej tu nie leżeć, żeby wciąż nie płakać. Do stada nie miałam zamiaru wrócić. Nie chciałam być wyśmiewana przez źrebaki, po za tym przez tą ucieczkę Shanti już pewnie nie będzie mnie chciała znać, a myślałam że będzie moją nową mamą...


Ciąg dalszy nastąpi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz