Skubałam samotnie trawę, patrząc na oddalone o kilkanaście metrów stado, a zwłaszcza bawiące się źrebaki. Stale unikałam Shanti, ale teraz miałam chwilowy spokój, bo nigdzie jej nie było. Nagle przestraszyło mnie jedno z źrebiąt, wyskoczyło z tyłu za mną i to z krzykiem. Nim się zaśmiało ze swojego żartu, zamroziłam całą ziemie lodem. Wtedy znów krzyknęło, ale bardziej ze strachu. Obejrzałam się za siebie, kuląc mocno uszy.
- Prze... Przepraszam, wybacz mi... - cofnęłam się do tyłu, było gorzej niż myślałam. Pokryłam klaczkę, do połowy lodem, wpatrywała się we mnie przerażonymi oczami, a ja nie wiedziałam jak mam to cofnąć.
- Coś ty zrobiła?! Bachorze jeden! - krzyknęła jakaś klacz, niespodziewanie oberwałam od niej w bok, z którego pociekła krew, to był silny cios. Klacz, uwolniła tamtą małą, krusząc lód i zaraz po tym, jak się podniosłam znów mnie uderzyła. Pokryłam jej nogę lodem, niechcący, bo znów straciłam kontrole. Od razu ją uwolniła, nawet nie wiem skąd miała tyle siły, żeby to zrobić. Lód pękł przy jednym jej szarpnięciu jakby był na prawdę cienki, a było wręcz przeciwnie.
- Ja... Ja... - załkałam, klacz złapała mnie za grzywę przyciągając do siebie, poczułam ból od środka, tak silny że nie mogłam wydusić z siebie głosu.
- Jeszcze raz tkniesz moją córkę to cię zabiję, jasne?! - puściła, upadłam na ziemie, zaczęła mnie bić, próbowałam się podnieść i uciec, po paru próbach mi się udało. Uciekając od niej zaczął mi doskwierać ból w kręgosłupie, który się nawrócił i to pewnie przez to że w grzbiet też mi się parę razy oberwało. Już myślałam że nie dam rady biec, potem już musiałam odpuścić i po prostu szłam.
Teraz wlekłam się obok Rosity, coraz bardziej zwalniając, nie powiedziałam jej o niczym. Z trudem znosząc ból, wzrastający z każdym kolejnym krokiem. Właściwie nie spodziewałam się że mnie znajdzie, że w ogóle będzie szukała, a może wpadłyśmy na siebie przypadkowo? Nie miałam ochoty się nad tym zastanawiać, marzyłam tylko o tym żeby ból minął.
- Może chcesz sobie odpocząć? - zapytała Rosita, przerywając milczenie, nic jej nie opowiedziałam, po prostu idąc dalej.
- Pobawiłabym się, długo już tego nie robiłam, a ty? - spytała po kilku minutach.
- Ja też... - przyznałam, zaciskając zęby, dłużej już nie mogłam iść i tak minęłyśmy już granice. Położyłam się po woli, próbując zrobić to tak żeby nie poczuć przy tym bólu.
- To jednak robimy postój? - Rosita już chciała się położyć obok mnie, ale nim to zrobiła stanęła na równe nogi, nastawiając uszy. Spojrzałam w bok, słysząc jakiś dziwny dźwięk, jakby dyszenie. Zauważyłam za drzewami jakieś sylwetki, dorównujące nam rozmiarem, ale zdecydowanie nie były to źrebaki, a coś o wiele bardziej przerażającego.
- Wstawaj musimy uciekać... - Rosita złapała mnie za grzywę, ciągnąc lekko.
- Nie dam rady... Boli... - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, w oczach pojawiły mi się łzy, to coś nas otoczyło i nie wyglądało zbyt przyjaźnie.
- Wilki... - Rosita osłoniła mnie, rozglądając się wokół. Zbliżały się do nas, warcząc i wymachując ogonem. Schowałam głowę za Rositą. Byłam przerażona, jej samej lekko drżały nogi.
- Zostawcie nas! - krzyknęła, prawie kładąc po sobie uszy.
- Trzeba było trzymać się stada mała - odpowiedział jej jeden z wilków, nie spuszczając z nas wzroku, poruszył łbem w bok, chyba dał znać innym psowatym żeby się na nas rzucili.
Od Rosity
- Zróbcie jeszcze krok, a pożałujecie - zagroziłam, byłam gotowa żeby obronić Karyme, mimo strachu, w końcu ich było kilkanaście, a nas tylko dwie.
To były sekundy, a wilki rzuciły się na nas, rozpychając się i wypychając żeby znaleźć się jak najbliżej nas. Próbowałam osłonić Karyme, ale i tak zraniły i ją i mnie. Użyłam mocy, oplatując im łapy łodygami roślin, które ciągnęły je gwałtownie do tyłu, posuwając po ziemi. Nie mogłam tak zrobić ze wszystkimi, nie nadążałam, w końcu wywołałam silny podmuch wiatru, który zmiótł wszystkie drapieżniki daleko do tyłu, wprost na drzewa. Wilki szybko poderwały się z ziemi pędząc w naszym kierunku, stawiałam przed nimi przeszkody, w postaci kolczastych roślin, niektóre na nie wpadały piszcząc gdy kolce przebijały im skórę, inne gwałtownie hamowały, zmieniając kierunek lub wymijały je zwinnie. Żeby je zatrzymać oplatywałam im łapy roślinami i starałam się przytrzymać je przy ziemi. Przegryzały je. Z każdą chwilą coraz bardziej się męczyłam, a wilki za szybko się uwalniały. W końcu wywołałam wodę, która zaczęła wypływać z ziemi, zamknęłam oczy, skupiając na tym całą siłę, kiedy je otworzyłam była przede mną wysoka na kilka metrów ściana wody, która nadal rosła ku górze, "puściłam ją", jeden z wilków zdołał jednak się przez nią przebić, nim z wody powstała ogromna fala, która uderzyła w watahę i porwała ją silnym strumieniem w głąb lasu. Upadłam na ziemie, sapiąc ciężko. Wilk nagle złapał mnie za pysk, czułam jak brakuje mi tlenu, a nie miałam już siły się wyszarpywać, spojrzałam kontem oka na Karyme. Spoglądałam na nią błagalnie, dusząc się zarazem. Wilk niespodziewanie puścił, ogłuszył mnie jego skowyt, sama przewróciłam się na bok, łapiąc łapczywie oddech. Drapieżnik leżał przede mną już martwy, a pod nim zaczęła pojawiać się krew, był przebity na wylot soplem lodu. Przymknęłam oczy, nigdy nie czułam się aż tak słabo, ledwo co mogłam oddychać. Z ziemi momentalnie zaczęły wyrastać łodygi mające ciernie, nie mogłam nad nimi zapanować, wyrosły na około nas tworząc kopułę, bo u góry splotły się ze sobą.
Od Karyme
Wpatrywałam się w martwego wilka z łzami w oczach, wcale nie chciałam go zabić, tylko powstrzymać, nie zabić. Cała aż drżałam na ciele. Robiło się coraz ciemniej, kopuła z roślin się zagęszczała, było też coraz ciszej, bo Rosita sapała już coraz to słabiej, jakby traciła oddech. Myślałam że chcę nas ochronić, dlatego kazała tak tym roślinom się wokół nas spleść.
- Rosita... - wymamrotałam, łzy spłynęły mi z oczu, bałam się że teraz ona umrze: - Rosita! - krzyknęłam, ale nie reagowała.
- To wszystko moja wina... - wyłkałam, skulając się na ziemi, ból nie ustępował. Na dodatek zaczynało brakować powietrza, przez tak gęste rośliny ono się nie przebijało. Musiałam po omacku znaleźć je pyskiem i zaczynać przegryzać. Ciernie raniły mi pysk w wewnątrz jak i na zewnątrz, przez co odsuwałam go jak oparzona, po chwili próbując znów, w końcu przegryzłam jakoś te łodygi, płacząc przy tym z bólu. Przez otwór wpadło trochę światła, z pyska zaczęła mi spływać krew. Położyłam głowę na ziemi, wzdrygając się przy tym. Nie wiedziałam co mam teraz zrobić, nie mogłam wstać, ból był zbyt silny abym mogła się samodzielnie podnieść.
Po kilku godzinach Rosita się ocknęła, na początku podniosła tylko głowę, rozglądając się w koło.
- Co ci się stało w pysk? - wstała zbliżając się do mnie.
- Zraniłam się cierniami, bo... Bo zaczęło brakować... - przerwałam, bolało gdy mówiłam.
- Powietrza... - dopowiedziałam po kilku sekundach: - I musiałam... Przegryźć...
- Wybacz, to moja wina... Nie zapanowałam nad tym, ale... Udało się, pokonałyśmy te wilki - położyła się znów na ziemi, tym razem na przeciw mnie, na brzuchu.
- My? - wymajaczyłam, starając się wykonywać jak najmniejszy ruch językiem i wargami.
- Gdyby nie ty to ten wilk by mnie zabił - wskazała na ciało wilka, zawieszając na nim wzrok: - Chyba rodzice mieli rację, nie powinnyśmy aż tak się oddalać... - potem znów spojrzała na mnie: - Przepraszam... - położyła uszy po sobie.
Od Zimy
Szukaliśmy wszędzie najmłodszej córki, nie spodziewałam się że ucieknie, nawet nie wiedziałam jak to zrobiła, przecież przed jaskinią było kilka koni, które ją pilnowały. Najgorsze że zbliżał się już ranek następnego dnia, minęło kilkanaście godzin, a po niej ani śladu. Okropnie to znosiłam, bałam się że już jej nie zobaczę, tak jak siostry. Nie mogłam się uspokoić, spanikowana nie miałam nawet zamiaru przerwać poszukiwań, mimo że Danny, a nawet Elliot próbowali mi dodać otuchy. Tori i Maja zostały w stadzie, wolałam nie narażać chorej córki, jeszcze by się jej pogorszyło, musiał z nią też ktoś zostać, więc padło na Maję. Po jakimś czasie Elliot się od nas odłączył, rozdzieliśmy się, on poszedł w jedną stronę, a ja z Danny'm w drugą.
Minęło kolejne kilka godzin, byłam już zmęczona, Danny z resztą też, nie jedliśmy nic, ani nawet nie piliśmy ob drogę. W końcu upadłam, puściły mi nerwy, nie mogłam już powstrzymać łez, próbowałam wstać, ale ukochany mnie powstrzymał.
- Odpocznijmy - nalegał Danny: - To już przesada...
- To nasza córka, musimy ją znaleźć! - krzyknęłam rozpaczliwie.
- Martwię się o nią tak samo jak ty, ale zrozum że nie możemy jej bez końca szukać, musimy odpocząć, już dawno powinniśmy i tylko ze względu na ciebie...
- A co jeśli ona nie... nie żyję? - przerwałam, próbując na siłę wstać, Danny znów mnie przytrzymał.
- Jesteś już zmęczona, znów o siebie nie dbasz, prosiłem cię żebyś tak się wszystkim nie zamartwiała. Shady zaginęła, owszem, ale nie pomożesz jej w ten sposób, tak samo jak teraz nie pomożesz córce. Musisz być silna, nie mogę cię stracić.
- To wszystko jest takie trudne... - wtuliłam się w ukochanego. Znów miał rację, bo znów zdążyłam schudnąć i nie potrafiłam przespać całej nocy, dręczyły mnie wciąż koszmary. Starałam się być silna, ale okazywałam na każdym kroku słabość, wiedziałam nawet w którym momencie stałam się słaba. Zaczęło się to wtedy kiedy zabiłam Nadie, już wtedy coś we mnie pękło, do teraz nie potrafię sobie tego wybaczyć, a potem zaczęły się kolejne problemy... Najgorsze że tym wszystkim krzywdziłam Danny'ego, przecież mnie kocha jak ma znosić moje cierpienie? Sam przeze mnie cierpi. Starałam się też być idealną matką, ale najpierw nie wychodziło mi to przy Elliot'cie i to z mojej winy, ale teraz gdy wszystko między moim synem i mną było w porządku, zaczęły się problemy z Rositą, na dodatek zaniedbywałam Tori i Maję. Brakowało mi czasu, a mieliśmy coraz więcej obowiązków, przez takie sytuacje jak ta.
- Zima spójrz - szturchnął mnie Danny, gdy się zamyśliłam, nadal byliśmy w siebie wtuleni, ale po chwili ukochany wstał. Podniosłam wzrok, zauważyłam w oddali Elliot'a, niósł jakiegoś źrebaka na grzbiecie, a drugi szedł obok niego, poznałam że to nasza córka.
- Znalazł ją - poderwałam się z ziemi, pobiegliśmy w ich stronę.
- Córeczko, tak się martwiłam... - przytuliłam od razu do siebie Rosite.
- Przepraszam... - wymamrotała, wtulając się we mnie.
- Gdzie je znalazłeś? - spytał Danny Elliot'a.
- Niedaleko, wpadliśmy na siebie, wracały już do domu - spostrzegłam kontem oka jak Elliot pokazuje Danny'emu Karyme, była w kiepskim stanie, miała mnóstwo ran na ciele i jeszcze na dodatek opuchnięty pysk.
- Co jej się stało? - spytałam, przyglądając się bardziej młodszej kuzynce, te rany wyglądały jak zadane przez drapieżniki, ale część z nich wyglądała jakby były sprawką dorosłego konia.
- Zaatakowały nas wilki mamo... - powiedziała Rosita.
- Chodźmy, powinniśmy im jak najszybciej pomóc - Danny ruszył przodem.
- Mi nic nie jest tato, tylko Karyme...
- A to co? Też jesteś ranna... - wskazałam na jej ranny, z niektórych ciekła krew, chciałam ją wziąć na grzbiet, ale Danny mnie wyręczył.
- Więcej nie będziesz uciekała, dobrze? - spytał córki.
- Ale...
- Jeśli obiecasz że nie będziesz uciekała to będziesz mogła pójść z nami na obchód - przerwał jej Danny.
- Przecież jest jeszcze za mała - stwierdziłam. Elliot'a braliśmy już ze sobą na patrole tak samo Majkę, Tori także, ale nieco rzadziej, bo martwiłam się o jej zdrowie, ale jak byli źrebakami to nie było o tym mowy.
- Nic jej się nie stanie, będzie z nami. To jak umowa stoi?
- Dobrze tato, obiecuje.
- Pamiętaj że jak chociaż raz oddalisz się za bardzo od stada to nici z naszej umowy.
Rosita przytaknęła, patrząc też na mnie: - A jak mama się nie zgodzi?
- Zgodzę się... - powiedziałam, wcześniej może byłam trochę przeciwna, ale spodobał mi się ten pomysł.
- A co z karą?
- Tym razem ci odpuszczę, choć za tą ucieczkę powinnaś dostać karę i to sporą, nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam, mogłaś nawet zginąć... - przy końcu głos z lekka mi zadrżał, Rosita położyła po sobie uszy, resztę drogi milczała, wyglądała mi na dość przygnębioną, a to był kolejny powód do zmartwień.
Od Shanti
- I co znalazłaś ją? - spytała Malaika, lądując przy mnie.
- Nie, ale i tak ją znajdę, nie mam zamiaru odpuścić, a ty? - powiedziałam, podchodząc do wody, musiałam się napić i ochłodzić za razem. Tak się złożyło że obie byłyśmy nad wodospadem.
- Też nie, wypatrywałam jej z powietrza, ale chyba jest gdzieś za granicami Zatopi, bo na pewno tutaj by już się znalazła.
- Już tak dobrze się między nami układało, miałam nawet nadzieje że powie do mnie mamo... Ja już ją pokochałam jak córkę - wyznałam, przerywając sobie na chwilę w piciu wody. Malaika położyła mi skrzydło na grzbiecie: - Na pewno jeszcze będziecie miały okazje się do siebie przywiązać.
- Oby... - obejrzałam się do tyłu słysząc głosy i jak ktoś idzie w naszą stronę, o dziwo to byli przywódcy, wraz z synem i młodszą córką i... Z Karyme, która leżała na grzbiecie Elliot'a.
- Karyme... - podbiegłam do nich: - Jak to się stało? - spojrzałam na przywódców, oczekując wyjaśnień, miałam do nich żal, choć nie powinnam była, ani się tak zachować, ani pomyśleć.
- Później o tym porozmawiamy, teraz trzeba opatrzyć im rany i... - zaczął przywódca.
- Jesteście odpowiedzialni za stado, jak mogliście dopuścić że się coś takiego stało? - powiedziałam spokojnie, choć miałam w oczach łzy.
- Shanti przestań - wtrąciła się Malaika.
- Wracaj do stada, powiedziałem że porozmawiamy później - powiedział Danny, nie wiedziałam czy się gniewał czy nie, nie byłam w stanie tego określić, martwiłam się o Karyme, tyle jej się naszukałam, a teraz miałam sobie pójść i ją zostawić? Najwyraźniej. Przytuliłam lekko klaczkę żeby się z nią pożegnać, ale ta się odsunęła, wymamrotała coś, ale nie zrozumiałam co. Zima dziwnie na mnie spojrzała.
- Nic jej nie zrobiłam... - powiedziałam.
- Nie byłabym taka pewna - przywódczyni zmierzyła mnie wzrokiem.
- Co? To moja córka... Jak mogłabym ją skrzywdzić? Zależy mi na niej... - spłynęła mi łza po policzku.
- Pomożesz nam opatrzyć jej ranny - zdecydował w końcu Danny.
Po jakimś czasie zostałam sama z przybraną córką, a z przywódcami wszystko sobie wyjaśniliśmy. Przeprosiłam ich przy okazji, to nie była niczyja wina, po prostu klaczki same się oddaliły, Rosita uciekła, bo miała karę, a Karyme, nie wiedziałam dlaczego, nikt nie wiedział, a mała nawet gdyby chciała nie mogła powiedzieć. Miała opuchnięty pysk i język i cały też poraniony od cierni. Bałam się że przez to nie będzie mogła też jeść przez kilka dni. Nie odstępowałam jej na krok, na początku nie chciała mojego towarzystwa, ale pod koniec dnia bardzo mnie zaskoczyła, bo nagle wtuliła się we mnie mocno, z łzami w oczach.
- Co się stało skarbie? Coś cię boli? - spytałam, starając się zadawać łatwe pytania, przy których nie będzie musiała używać głosu. Przytaknęła, zauważyłam że poruszyła niespokojnie nogami, a potem skrzywiła się z bólu.
- Znów kręgosłup? - zdziwiłam się, myślałam że już wszystko w porządku, że już sobie poradziłyśmy z tym problemem, znów przytaknęła, rozpłakała się jeszcze bardziej, przytuliłam ją mocno do siebie.
- Spokojnie, wszystko będzie dobrze, poradzimy sobie.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz