Szłam za Rositą, w milczeniu, byleby iść, dookoła panował mrok i cisza, tak jakbym wszystko wokół spłoszyłam swoją obecnością. Tata miał rację, jestem dziwadłem, mam niebieską sierść i moc, która może nawet kogoś zabić.
- Może pobiegamy? - zaproponowała nagle Rosita odrywając mnie od myśli.
- No dalej, gonisz... - szturchnęła mnie nim zdążyłam odpowiedzieć i uciekła w głąb lasu.
- Czekaj! Nie zostawiaj mnie samej! - wystartowałam w ślad za nią, bałam się zostać tu całkiem sama. Po jakimś czasie, jak zaczęła się wygłupiać, chowając się przede mną za drzewami i uciekając do kolejnych kryjówek, rozluźniłam się nieco, dołączając w końcu do zabawy. A zabawa sprawiła mi taką przyjemność że zaczęłam się nawet śmiać razem z Rositą. Obie się teraz wygłupiałyśmy, bawiąc się w przepychanki i wyścigi, chcąc w ten sposób sprawdzić która pierwsza wybiegnie z lasu. O dziwo to ja wygrałam, a gdy po chwili Rosita nie pojawiła się obok mnie obejrzałam się do tyłu.
- Uwaga! - zawołała nagle, przeskakując przez mój grzbiet. Spojrzałam na nią, ledwo co wylądowała na ziemi, a już stała zapatrzona w dal.
- To chyba są... Wulkany... - zrobiła kilka kroków w przód.
- Po tej stronie lasu jednak nie byłam - przyznałam: - Poganiamy się jeszcze?
- W stronę wulkanów? - spojrzała na mnie kontem oka.
- Ale czy tam nie jest niebezpiecznie?
- Chyba jest i to bardzo niebezpiecznie, ale damy sobie radę - odbiegła ode mnie: - Założę się że tym razem to ja będę pierwsza! - zawołała, przyspieszając, od razu ruszyłam za nią już po chwili ją wyprzedzając.
- A jednak nie - uśmiechnęłam się zwycięsko. Na otwartej przestrzeni o wiele lepiej się biegało, czułam wiatr we włosach i ziemie pod kopytami i nagle cała przyjemność z wyścigu została przerwana jakimś dziwnym hukiem. Zatrzymałam się gwałtownie, Rosita od razu mnie wyprzedziła. Zdążyła dobiec do wulkanów i tam się dopiero zatrzymała, czekając na mnie.
- Nigdy nie byłam w takim miejscu - Rosita ruszyła przed siebie, kiedy ja ledwo co do niej doszłam.
- Ja też - przytaknęłam. Rozglądałyśmy się obie, tym razem i ja podzielałam jej ciekawość, a jednocześnie się bałam, wszystko tutaj wyglądało na przerażające, rozżarzone kamienie, zastygnięta magma po której musiałyśmy stąpać i ten dym którego było coraz więcej. W pewnym momencie zaczęłyśmy się dusić, a przez to kasłać.
- Zawró... zawróćmy już... - powiedziałam z trudem, gdy dym stawał się coraz to gęściejszy, już praktycznie nie było przez niego nic widać.
- Dobra - Rosita zakasłała, a ja wraz z nią, pobiegłyśmy powrotną drogą. Ziemia zaczęła się trząść pod naszymi kopytami, a z wulkanu niespodziewanie wystrzeliwały odłamki płonących skał, najpierw były niewielkie, potem dorównywały nam już rozmiarem. Biegłyśmy najszybciej jak się da. Rosita w pewnym momencie skręciła w przeciwną stronę niż ja, zawróciłam za nią. Tuż przed nią wylądował odłamek skalny. Była tak blisko, wiedziałam że nie wyhamuje, dlatego użyłam mocy. Przez lód skała natychmiast zgasła, a Rosita tylko uderzyła się o nią, upadając.
- Nic ci nie jest? - zatrzymałam się przy niej.
- Chyba nie... Dzięki - popatrzyła na mnie, podnosząc się szybko.
- Musimy biec... - pociągnęła mnie za grzywę, sama nie wiem czemu zrobiłam sobie postój, wpatrując się bezmyślnie na zamrożoną skałę.
Już prawie oddaliłyśmy się na bezpieczną odległość, prawie, bo skał było coraz więcej i ledwo je omijałyśmy. Raz po raz musiałyśmy się zatrzymywać i biec w inną stronę. Wreszcie dobiegłyśmy do lasu, obie sapiąc ciężko i kładąc się od razu na ziemi.
- Więcej tam nie idę, nigdy... - wzdrygnęłam się, widząc w oddali spływającą i buchającą w górę magmę, która wydobywała się z wulkanu. Jeszcze chwilę i mogłyśmy mieć i z nią styczność. Czułam o dziwo satysfakcje, choć wcześniej byłam przerażona, no ale udało nam się wyjść z czegoś takiego i to cało, to był wystarczający powód do dumy.
- Nie sądziłam że są aktywne, ale... Przyznaj, podobało ci się.
- Nie...
- Dlaczego? Fajnie było, trochę przerażająco, ale fajnie...
- Może... Ale nie mam zamiaru tego powtórzyć...
- Ja chyba też... - Rosita obróciła się na grzbiet. Leżałyśmy przez chwilę. Rosita pierwsza podniosła się z ziemi, spojrzałam na nią.
- Już wracasz?
- A ty nie chcesz wrócić?
- Nie... - spuściłam wzrok: - Ja już chyba nie wrócę do stada, nie pasuję tam...
- To że nie panujesz nad mocą wcale nie oznacza że tam nie pasujesz... Ja też czasami mam z nią problemy, ale nikomu nie powiesz prawda? - ostatnie zdanie powiedziała półszeptem. Przytaknęłam kiwnięciem głowy.
- Ale najczęściej nad nią panuję. Prawie zawsze nad nią panuję - stanęła dumnie: - I ty też możesz, jak sama nie dasz rady, to moja mama cię nauczy, macie bardzo podobne te moce...
- Nie wiem czy ona mnie lubi...
- Lubi. Moja mama jest twoją kuzynką?
- Nie wiem... Chyba tak.
- Albo wiesz co? Sama ci pomogę zapanować nad mocą, wiem coś o tym... - Rosita uniosła jedną z nóg dotykając kopytem ziemi, wyrosły wokół niego kępy trawy, a wśród nich niewielkie kwiaty, spojrzała na mnie.
- Twoja moc jest nie groźna - stwierdziłam.
- Nie prawda. Chodź, pokaże ci coś...
Zaprowadziła mnie na leśną polane, była niewielka, a pośrodku niej leżało drzewo, wyrwane z korzeniami, natomiast z jego kory zwisały uschnięte łodygi lian.
- Widzisz? Moja moc też jest niebezpieczna. I co? Boję się jej używać?
- To przez ciebie to drzewo runęło?
- Myhym... ale nie mów o niczym moim rodzicom. A.. O naszej wyprawie także, to będzie taka nasza tajemnica, zgoda?
- Zgoda... Na prawdę się nie boisz? Że... że możesz kogoś skrzywdzić swoją mocą?
- Czemu? Panuje nad nią, raz czy dwa się zdarzyła mała wpadka... No może nie taka mała, ale... To łatwe Karyme, musisz spróbować.
- A jeśli nie chce?
- Jest już późno... - Rosita zmieniła nagle temat: - Muszę wracać, zanim rodzice się obudzą - odbiegła ode mnie. Szkoda że nie mogłyśmy się jeszcze pobawić. Westchnęłam cicho, znów zostałam sama.
Od Rosity
Tyle się wydarzyło że straciłam poczucie czasu, był już ranek, a właściwie zbliżało się południe. Mogłam mieć tylko nadzieje że rodzice nie zauważyli mojego zniknięcia. Bardzo się spieszyłam, ledwo wymijając drzewa.
Nagle zatrzymała mnie mama, pojawiając się znienacka, ledwo co zahamowałam. Była na mnie zła i to bardzo, położyłam uszy po sobie, kiedy spojrzała na mnie gniewnie. Nigdy nie spodziewałabym się że będzie taka nerwowa, zwykle się po prostu o mnie martwiła.
- Nie mam już na ciebie siły, znów uciekłaś i znów mnie nie posłuchałaś! Mogłaś nawet zginąć! - krzyknęła na mnie, zachowywała się tak jakby wiedziała o wszystkim.
- Przesadzasz mamo - cofnęłam się do tyłu.
- Wiem gdzie byłaś! Prawie mi serce stanęło, jak dowiedziałam się że moja córka jest nad wulkanami i może w każdej chwili zginąć. Co ci strzeliło do głowy żeby tam pójść?! Na dodatek poszłaś tam razem z Karyme! - mamie stanęły już łzy w oczach.
- Ja byłam tylko ciekawa co... Co... - głos mi się załamał, kiedy mama prawie mnie uderzyła, miała już nawet uniesioną nogę, ale jakoś się powstrzymała, odchodząc ode mnie kawałek. Stanęła do mnie tyłem.
- Idź do jaskini... - kazała, nawet na mnie nie patrząc.
- Przepraszam... - chciałam do niej podejść, zrobiłam jeden krok w jej stronę, ale czułam jej gniew, którego wcześniej nie miałam okazji doświadczyć.
- Przepraszam - powtórzyłam, idąc tam dokąd mi kazała. W jaskini już sama nie mogłam powstrzymać łez. Rozpłakałam się na dobre, przecież chciałam tylko trochę rozrywki i swobody. Mama tego nie rozumiała, jakby nie wiedziała jakim wspaniałym uczuciem jest poczucie wolności.
Od Zimy
Nie mogłam sobie wybaczyć tego że prawie ją uderzyłam, nie powinnam była tracić cierpliwości, zwłaszcza wobec własnego źrebaka. Uspokoiłam się nieco, po czym wróciłam do Danny'ego. Musiałam z nim o wszystkim porozmawiać. Nie mieliśmy już wyboru i ukaraliśmy córkę, miała spędzić kilka dni w jaskini, Danny chciał żeby to były tylko dwa dni, ale ja nalegałam żeby przedłużyć karę o jeszcze kilka dni. Ostatecznie nie dokończyliśmy jednak rozmowy, coś znów się wydarzyło w stadzie i trzeba było rozwiązać problem.
Minęło kilka dni, a mnie wciąż dręczyły wyrzuty sumienia, wcale nie chciałam karać córki, ale to było dla jej dobra, musiała się oduczyć ucieczek. Strasznie narzekała na nudę i prosiła mnie żebym jej odpuściła, ilekroć przychodziłam nakarmić ją mlekiem. Byłam nieugięta, pomimo że było mi z tym ciężko, ale musiałam mieć pewność że już nie złamie żadnego z naszych zakazów. Odetchnęłam nieco gdy Danny zaproponował mi wspólny spacer, wreszcie mogłam choć trochę się odprężyć, byliśmy tylko my i nasza trójka źrebaków, Rosite nie wzięłam ze sobą, bo miała karę.
- Gdzie Rosita? - spytał Danny po jakimś czasie, przerywając beztroską rozmowę.
- W jaskini, ma karę - powiedziałam, chcąc zakończyć ten temat.
- Nie uważasz że to za długo?
- Nie, zasłużyła na nią... - westchnęłam: - Jest najbardziej kłopotliwym z naszych źrebiąt - pamiętałam jeszcze jaki był problem żeby napiła się mleka od innej klaczy i oczywiście nie udało nam się jej do tego przekonać, a teraz były z nią jeszcze większe kłopoty.
- Jest jeszcze mała, nie możemy jej całe życie trzymać w jaskini, musi się trochę wyszaleć to kilku miesięczne źrebie.
- Tam przynajmniej jest bezpieczna. Zasłużyła na karę, tyle razy uciekała, wymykała się nie wiadomo gdzie, w ogóle nas nie słucha, a ja nie chcę żeby się narażała, w końcu coś by jej się stało...
- Mamo, może niech chociaż przejdzie się chwilkę z nami - wtrąciła Maja.
- Lepiej nie, mama ma rację, niech wie że źle zrobiła, przynajmniej już nie będzie próbowała uciekać - powiedziała Tori.
- Jak już jej odpuścicie to zawsze mógłbym, moglibyśmy rzucić na nią okiem, żeby nie próbowała zbytnio się oddalać od stada - zaproponował Elliot.
- Nie chcę wam zawracać głowy - stwierdziłam.
- To nasza młodsza siostra, możemy ją trochę popilnować, nie widzę problemu.
- I co chcecie tak cały dzień jej pilnować? - Tori parsknęła lekko, niepokoiło mnie jej zachowanie, wcześniej też dziwnie się zachowywała w stosunku do Rosity.
- A ty nam nie pomożesz Tori? Elliot też ciebie miał na myśli, to też twoja siostra... - dodała Majka.
- Niezbyt dobrze się czuję, raczej nie będzie ze mną pożytku, przecież nie nadążę za tym... Za tą małą... Możemy już porozmawiać o czymś innym?
Od Rosity
Przewracałam się z boku na bok, miałam wrażenie że czas ciągnie się w nieskończoność. Podniosłam się chodząc po całej jaskini i znów się położyłam próbując zasnąć, chociażby na siłę. W końcu zbliżyłam się do wyjścia wyglądając na zewnątrz. Uciekłabym, już dawno bym uciekła, ale mnie pilnowali, nie postawiłabym nawet kopyta na zewnątrz, bez ich wiedzy. A obiecałam mamie że już nawet nie próbowałabym niczego zwiedzać, żeby tylko się ta kara skończyła. Ale ona nie słuchała. Tylko wciąż kazała mnie pilnować. Nie mogłam już patrzeć na zewnątrz, to było okropne, widzieć to wszystko i nie móc wyjść. Wycofałam się z powrotem do środka, kładąc się przodem do ściany i wzdychając ciężko. Miałam już nawet dość towarzystwa rodziców, wciąż tylko mi tłumaczyli że nie powinnam była się oddalać i wciąż pouczali. Zwłaszcza mama, była strasznie nadopiekuńcza, a ja nie znosiłam kiedy mi tak wszystko ograniczała.
Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł, kiedy to przypomniałam sobie ostatnie nie zapanowanie nad mocą, a szczególnie tą szczelinę w ziemi, która się przez to pojawiła. Nad skałami chyba też mogłam jakoś panować. Obejrzałam się za siebie, stając przed ścianą, po woli ze skupieniem stuknęłam o nią kopytem, czując jak jakaś energia mi przez nie przechodzi, to nie było nic innego jak moc. Skała pękła, starałam się zrobić to tak żeby powstała niewielka dziura, przez którą się przycisnęłam dostając na zewnątrz, potem lianami oplotłam odłamki skał i spróbowałam je połączyć, karząc roślinom wracać do ziemi. Udało się, ściana jaskini wyglądała niemal jak przedtem. I nie straciłam ani na chwilę kontroli. Wreszcie byłam wolna, od razu pobiegłam przed siebie, chcąc oddalić się od domu jak najdalej. Nie zamierzałam prędko wracać, mama znów kazałaby mi siedzieć w jaskini i znów musiałabym tam "umierać" z nudy. A tak mogłam robić to na co tylko miałam ochotę.
Po długim i szalonym biegu zauważyłam w oddali znajomą sylwetkę.
- Karyme! - zawołałam, to był jakiś dziwny zbieg okoliczności że znów ją spotkałam.
- Dokąd idziesz? - dogoniłam ją, nawet się na mnie nie spojrzała: - Karyme... - szturchnęłam ją, brudząc się od jej krwi.
- Co ci się stało? Jesteś ranna? - zaniepokoiłam się, czując przy tym jej przerażenie.
- Zostaw mnie! - odsunęła się ode mnie, przyspieszając kroku, kulała na jedną z nóg. Wcale nie chciała być teraz sama, nie w tym stanie, a mimo to starała się mnie odtrącić.
- Kto cię pobił?
- Zasłużyłam sobie na to... - zapłakała: - Idź sobie...
- Pójdę z tobą, razem uciekniemy ze stada, hm?
Resztę drogi milczała, wiedziałam że się z nią już nie dogadam, ale mimo to jej towarzyszyłam, fajniej było być jednak z kimś niż podróżować samemu. Ani się obejrzałyśmy, a obie przekroczyłyśmy granice. Byłam okropnie podekscytowana, jeszcze tak daleko nie zaszłam, za to Karyme nadal się bała i była w okropnym nastroju, nie mogłam jej za nic pocieszyć, ani rozweselić.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz