Menu

piątek, 31 lipca 2015

Serce cz.4 - Od Jony, Primero

Od Jony
Klacz przez cały czas płakała, nie umiałam jej uspokoić, ale przynajmniej pozwalała sobie pomóc. Opatrzyliśmy jej ranny. Po czym Primero podał jej zioła na ból, które zerwał po drodze. Co najdziwniejsze wydawała mi się znajoma, ale tego czy na prawdę tak było nie mogłam się dowiedzieć, w końcu ona nic mi nie powie. Nie może nawet wyjawić swojego imienia. To jednak nie było najważniejsze jak mamy się do niej zwracać, najważniejsze było jej teraz jak najszybciej pomóc, żeby tylko nikt się nie dowiedział.
- Wiesz co myślę... - przerwał ciszę Primero.
- Co ? - spojrzałam na niego pytająco.
- Ona musiała o czymś wiedzieć, a oni nie chcieli żeby to się wydało.
- Możliwe... - zerknęłam na klacz, ona również na mnie patrzyła, tak jakby chciała potwierdzić słowa Primero.
- Przynieśmy jej coś do jedzenia - zmieniłam temat, Primero podniósł się z ziemi.
- Ja pójdę, a ty zostań przy niej, jest przerażona i na pewno nie chce być sama - stwierdził, wychodząc z groty. Ledwo co się przebił przez gęste gałęzie krzewów.
- Jestem Jona - przedstawiłam się obcej, odwróciła ode mnie głowę, chyba chciała odpocząć. W końcu nadal była noc.

Od Primero
Musiałem to zrobić, bez względu na to co pomyśli Jona, jak bardzo się wystraszy. Nie mogliśmy tego wszystkiego co się wydarzyło ukrywać przed przywódcami, nie mogą być aż tak okrutni żeby skrzywdzić tą ranną klacz, oni przecież w ogóle nie są okrutni. Jona przesadza, od śmierci Nikity jest jakaś dziwna, jakby coś ją dręczyło. Tylko co ?
Wszedłem już do jaskini, westchnąłem cicho, Jona może uznać to za zdradę, ale zrozumie przecież że dobrze zrobiłem. Podszedłem już do przywódców, szturchnąłem lekko Danny'ego, żeby się obudził.
- Primero ? - zdziwił się na mój widok.
- Muszę ci o czymś powiedzieć, to ważne... - zacząłem, trochę zakłopotany. Po Danny'm obudziła się też Zima, zwłaszcza kiedy wstał. Obojgu więc powiedziałem o wszystkim co się wydarzyło, nie pomijając żadnego szczegółu.

Od Jony
Primero coś długo nie wracał, zaczęłam się martwić. Może te ogiery napadły go po drodze. Musiałam aż wyjść na zewnątrz, sprawdzić czy przypadkiem nie widać go w oddali. Przestraszyłam się słysząc czyiś niespokojny oddech, po chwili domyśliłam się że to ta obca. Wróciłam do niej, próbowała już wstać.
- Już jestem, spokojnie... - stanęłam nad nią, złapała mnie za grzywę, przytulając się do mnie jak źrebie. A przecież była obca i to na dodatek dorosła.
- Puść... - odsunęłam się od niej, nie odrywała ode mnie wzroku. Starała się coś powiedzieć, mimo że wiedziała że to nie możliwe. Denerwowała się przy tym uderzając kopytami o ziemie. W końcu się popłakała, leżąc już spokojnie.
- Przyzwyczaisz się, na razie nie myśl o tym... - starałam się ją pocieszyć. Nagle usłyszałam głosy, jeden z nich należał do Primero, a drugi do... Przywódcy tu z nim byli, nie mogłam w to uwierzyć.
- Szybko, musimy się jakoś... - przerwałam gdy zaczęli już wchodzić, nie było już gdzie uciec ani się schować. Spojrzałam na tą klacz z żalem, chyba właśnie było po niej, mnie na dodatek też się oberwie. Wstrzymałam aż oddech, gdy na mnie spojrzeli, a potem na obcą.
- Nie ma się czego obawiać Jona - powiedział Danny. Cała aż drżałam.
- Ja...
- Porozmawiamy o tym jutro - przerwała mi Zima: - A teraz weżniemy ją do stada. Zostanie do czasu aż wydobrzeje, potem jak będzie chciała to może u nas zostać - spojrzała na obcą.
- Na prawdę ? Przyjmiecie ja do stada ? Przecież... - zamilkłam, myśląc że Primero nie powiedział im o wszystkim, przecież wtedy by jej nie przyjęli.
- Tak, nie jesteśmy potworami, żeby jej nie pomóc. Czy kiedykolwiek słyszałaś o nas coś złego ? Nie potrzebnie się teraz boisz - powiedział Danny: - Ale o tym porozmawiamy jutro. To nie jest pora na dyskusje, chodźmy już - Danny wyszedł wraz z Zimą. W zasadzie to nie weszli całkiem do środka, tylko stali w wejściu, przed krzakami. Dopiero Primero do nas wszedł i zabrał klacz na grzbiet.
- Mówiłem ci że... - zaczął.
- Jak mogłeś im powiedzieć - przerwałam mu już z łzami w oczach.
- No co ty ?
- Teraz mnie wyrzucą, zobaczysz...
- Oszalałaś ? Chodźmy już, lepiej będzie jak odpoczniesz - Primero złapał mnie lekko za grzywę. Przywódcy już na nas czekali, ukryłam łzy za grzywką. Zastanawiałam się co teraz będzie z naszym źrebakiem, może pozwolili by chociaż jemu zostać tutaj z Primero. Jutro pewnie mnie wyrzucą, dlatego odkładają tą rozmowę.


Rano


Za nic nie chciałam się obudzić, tak na prawdę już nie spałam, tylko udawałam że śpię. Słyszałam już jak wszyscy wyszli na zewnątrz, został tylko Primero, ta klacz i ja, no i przywódcy.
- Jona obudź się... - szturchnął mnie ukochany.
- Jona... - powtórzył, wiedziałam że to i tak mnie nie ominie. Otworzyłam więc oczy patrząc na Zimę i Danny'ego.
- Chodź, porozmawiamy na zewnątrz - powiedział Danny, przełknęłam ślinę, idąc obok nich ze spuszczoną głową. Spacerowaliśmy w pobliżu lasu.
- Spokojnie, przecież cię nie zabijemy - trąciła mnie Zima. Przestraszyłam się.
- Zastanawiam się czemu tak się boisz ? Słyszałaś o nas coś złego czy coś ? - dodał Danny.
- Ja... Ja tylko... - zaczęłam się jąkać: - Proszę, nie wyrzucajcie mnie ze stada do puki nie urodzę źrebaka, wtedy będę mogła odejść, ale chce żeby on był bezpieczny tutaj... Z Primero, on, on się nim zajmie... - powiedziałam szybko, przywódcy spojrzeli na mnie dziwnie.
- Za co mamy cię wyrzucić ? - spytała Zima.
- Jak to za co ? Oszukałam was... Na dodatek namówiłam do tego Primero... I jeszcze chciałam ukrywać tą klacz...
- Co prawda nie pochwalamy tego co zrobiłaś, ale to nie jest wystarczający powód żeby od razu cię wyrzucić. Każdy popełnia jakieś błędy. Gdybyś kogoś skrzywdziła to wtedy już mogłabyś się nas bać.
- Wolałabym jednak żebyś drugim razem nas poinformowała o pojawieniu się kogoś obcego, zawsze może być jakimś zagrożeniem dla stada. Nie muszę ci mówić że tą klacz być może zdążylibyśmy uratować przed kalectwem gdybyś w porę zareagowała - dodała Zima.
- Więc po części to moja wina... - przyznałam cicho.
- Wracaj do Primero i nie przejmuj się tym teraz, tylko zaszkodzisz źrebakowi - powiedział Danny. Po czym oboje poszli w swoją stronę. Ulżyło mi, a już spodziewałam się najgorszego. Od kiedy porzuciłam Nikitę, wciąż się bałam że spotka mnie za to kara.
- Widzisz kochanie, mówiłem ci - Primero podszedł do mnie od tyłu, nawet nie zauważyłam kiedy przyszedł.
- Chodźmy gdzieś, zapomnijmy już o tym co się stało... - wtuliłam się w jego grzywę, zamykając na chwilę oczy, marzyłam o drzemce.


W nocy


Przewracałam się z boku na bok, byłam już cała mokra od potu. Męczył mnie sen, a właściwie to koszmar z Nikitą w roli głównej. Córka śniła mi się coraz częściej. Zawsze była w obecności człowieka w kapeluszu i z bronią przymocowaną wokół pasa. Siedział na niej, a ona mnie goniła, współpracowała z nim, a na końcu gdy mnie dopadli padał strzał, cały czas ten sam. Zawsze wtedy budziłam się z krzykiem, teraz nie było inaczej. Tym razem jednak nie obudziłam Primero, spał dość mocno tak jak reszta stada. Pewnie już się do tego przyzwyczaili. Gdy ponownie zasnęłam przyśniła mi się starsza siostra, wspomnienie jak odchodzi ze swoim ukochanym. Była wtedy w ciąży, dokładnie 2 lata temu. Miała na imię Nicol, pamiętam jak opiekowała się mną gdy mama była zmęczona. Mama szybko się męczyła, nie wiedziałam dlaczego, a gdy o to pytałam nie chciała mi powiedzieć. Nicol przed odejściem wyznała mi że mama jest chora i muszę się nią opiekować, jednak ona nie ma już na to siły dlatego też nas zostawia. Błagałam ją żeby jednak została, jej partner mógł być tam gdzie ona, czyli w naszym rodzinnym stadzie. Nic więc nie stało na przeszkodzie, ale nie posłuchała. Byłam na nią zła że tak po prostu nas zostawiła.


Kilka dni później


Od Primero
Odpoczywałem wraz z ukochaną nad wodospadem. Oboje byliśmy zamyśleni. Myślałem o tej młodej klaczy, współczułem jej i chyba tylko ja o niej pamiętałem. Od czasu do czasu przez te kilka dni, zaglądałem do niej. Dzisiaj pierwszy raz poszła samodzielnie na łąkę, nieco kulała, ale byłem pewien że teraz już sobie poradzi. Jednak nadal coś nie dawało mi spokoju, czasami miałem wrażenie że chce mi o czymś powiedzieć. Pytałem ją niekiedy, próbując zgadnąć o co chodzi, lecz to nie było takie łatwe.
- Kochanie... - przerwała moje rozmyślenia Jona.
- Tak ?
- Od jakiegoś czasu... Wciąż myślę o mojej siostrze.
- To ty masz siostrę ? - zdziwiłem się, nigdy mi o tym nie mówiła.
- Nie widziałam jej już 2 lata, była w ciąży kiedy odeszła, a ta klacz... - przerwała, wyraźnie się wahając: - Mam wrażenie że to jej córka, ma takie same oczy jak Nicol.
- Nicol to twoja siostra ? - upewniłem się. Jona przytaknęła patrząc we wodę.
- Możemy ją o to spytać - podniosłem się.
- Nie, nie. Lepiej dajmy temu spokój...
- Chodź, być może masz rację. Po za tym jeśli jesteśmy rodzinom, to powinniśmy ją wspierać - poszedłem już bez czekania na Jone, znałem ją i wiedziałem że za chwilę będzie obok mnie. Nie pomyliłem się, już maszerowaliśmy w stronę łąki.
- Więc twoja siostra żyję, bo nie było jej wtedy z wami, gdy wszystkich pozabijał mój ojciec.
- Tak, ale wolałabym jej nie spotkać. Zostawiła nas i ani razu nie odwiedziła, nie obchodziło jej już co się z nami stanie.
- Mój brat też się mną nie interesował.
- Ona się mną opiekowała jak byłam mała. Prosiłam jej żeby nie odchodziła, wręcz błagałam, po za...
- Po za - powtórzyłem.
- Nie mówmy już o tym...
- Co ? Dlaczego ?
- Nie chcę o tym myśleć.
- Znów chodzi o twoją matkę ? Nie chcesz o niej wspominać, unikasz tego jak ognia i to...
- Przestań ! Nie mówmy o tym ! - przyspieszyła. Nie rozumiałem dlaczego nie chce wspominać o matce, dlaczego nie chce o niej rozmawiać. Może klacze tak po prostu mają i ciężej przeżywają wszystko od ogierów, sam nie wiem...



Ciąg dalszy nastąpi

wtorek, 28 lipca 2015

Spotkanie cz.10 - Od Zimy/Danny'ego

Nie wierzyłam przez chwilę w to co widzę, nie wiedziałam nawet co odpowiedzieć Danny'emu. Shady uniosła dumnie głowę, stąpając coraz pewniej, wywyższała się na oczach innych. Nie przeszkadzały jej nawet rany, zachowywała się wręcz jakby ich nie miała. Nie poznawałam jej zupełnie, tak jakby nie była już moją siostrą tylko kimś obcym.
- Na co czekacie ? - spytała, patrząc na nich kontem oka, gdy nadal szli krok w krok za nią. Zastanawiałam się co kombinują.
- Nasza dawna przywódczyni wróciła - powiedział jeden z ogierów, wydawało mi się że mówił ironicznie i chyba się wcale nie pomyliłam. Spojrzał po innych.
- Znów będziemy mordować dla zabawy - dodał kolejny.
- I znęcać się nad tymi biednymi źrebakami - i następny, tym razem któraś z klaczy.
- A wszystko dla ciebie Shady - kontynuował ten pierwszy.
- Tak, zrobiłaś z naszych źrebaków potwory, łatwo nimi manipulować, co nie ?
- Zwłaszcza moją córką, nie poznaje jej przez ciebie ! - jedna z klaczy wyszła na przeciwko mojej siostrze.
- Na co czekacie ?! Atakujcie ! - krzyknęła Shady.
- Zamknij się ! Już nie należymy do twojego stada ! - klacz nagle ją uderzyła, Shady aż upadła na ziemie, chciałam pobiec do niej, ale Danny mnie zatrzymał.
- Zaczekaj... - powiedział, pewnie chciał się czegoś dowiedzieć o mojej siostrze, czego nawet ja sama nie wiedziałam.
- Pożałujesz tego ! - Shady poderwała się gwałtowne, stając dęba, chciała zaatakować tamtą klacz, ale inni przytrzymali ją z tyłu, szarpała się im, wrzeszcząc: - Zabijcie ją ! Natychmiast !
Przewrócili ją z powrotem na ziemie i nie pozwoli wstać, przy każdej próbie mojej siostry, popychali ją żeby znów upadła.
- Jeszcze jej coś zrobią Danny... - spojrzałam na ukochanego.
- Zaczekaj jeszcze chwilę... - powiedział.
- Co wy wyprawiacie ?! Wiecie że takie zachowanie będzie surowo ukarane ! Każe was wszystkich zabić i to w torturach ! - krzyknęła Shady, starając się ich atakować, ale oni unikali jej ciosów.
- Kto nas zabije, duchy ? - spytała kpiąco jedna z klaczy.
- Przecież oni nie żyją, sama skazałaś ich na śmierć. Nie pozwoliłaś się im wycofać, mieli walczyć do ostatniej kropli krwi, tak więc walczyli... Już nie mówię o tych co zginęli szybciej, a mogli przeżyć, ale nie dałaś im wydobrzeć, co z tego że mieli rany też musieli walczyć ! Nasze źrebaki musiały walczyć ! Połowa z nich zginęła ! My także musieliśmy walczyć ! Nie dałaś nam odejść ! To teraz my ci nie damy ! - krzyknęła jedna z klaczy. Otoczyli już całkiem moją siostrę.
- Dość ! Zostawcie ją ! - wybiegłam im na przeciw, Danny ruszył za mną.
- Ona jest chora, zostawcie ją... - prosiłam, byłam załamana dowiadując się co zrobiła moja własna siostra, nie mogłam w to uwierzyć że była aż taka okrutna, że była zła. Jak to możliwe ? Nie znałam jej nigdy z tej strony.
- Chora ?! Ty to nazywasz chorobą ?! Kim ty w ogóle jesteś ?! - spojrzał na mnie któryś z ogierów.
- Zostaw ją ! - użyłam momentalnie mocy, znów poniosły mnie nerwy, zamroziłam podłoże aż do nich, wybijając z lodu kolce tuż przed ich głowami. Cofnęli się aż do tyłu.
- Idźcie stąd - powiedział Danny, stając obok mnie.
- Shady pójdzie z nami - uparł się jeden z koni.
- Nie pójdzie, macie ją zostawić, nie jest już waszą przywódczynią, w ogóle nią nie jest. Należy do naszego stada i my już będziemy wiedzieli co z nią zrobić.
- Nie po to jej szukaliśmy żeby teraz odpuścić !
- Chcemy zemsty !
Usłyszałam nagle krzyk któregoś ze źrebiąt, Danny gwałtownie się odwrócił. Oboje zauważyliśmy że te młode konie znów atakują Eris i Westro.
- Hej ! Zostawcie je ! - Danny pobiegł w ich stronę.
- Powiedzcie im coś żeby przestali ! - spojrzałam krzywo na obcych.
- Poproś o to Shady to ona ich tego nauczyła !
- Przestańcie, bo pożałujecie... - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, ledwo jeszcze się hamowałam.
- A co ? Zabijesz nas, obie jesteście siebie warte ! - koń, który to powiedział spojrzał mi prosto w oczy.
- Mylisz się.
Danny wrócił do mnie, a Eris i Westro zostawił mojej przyjaciółce pod opiekę, której kazał najwidoczniej gdzieś się z nimi oddalić, pewnie w jakieś bezpieczniejsze miejsce, bo Wicha właśnie gdzieś z nimi poszła. Przynajmniej nie narazimy tych źrebaków, bo tamte młode konie nie oddalały się zanadto od, jak się domyślałam rodziców i dzięki temu nie pójdą za nimi.
- Zabije was wszystkich ! - krzyknęła nagle Shady wyszarpując się im i rzucając na jedną z klaczy, od razu ją zaatakowali, pobiegłam w ich stronę z Danny'm. Próbowaliśmy ich odepchnąć od mojej siostry, jak się okazało bronili tamtej klaczy, której Shady za nic nie chciała odpuścić, nic jej nie ruszało, jakby nie czuła bólu. Rzucała się na nią tak gwałtownie, kopiąc przy tym i gryząc, próbując jeszcze na dodatek udusić że byłam pewna że ją zabije. Nie chciałam tego, zwłaszcza że tamta była w ciąży, miała już spory brzuch i lada moment mogła urodzić. Powstrzymałam Shady i to w dość bolesny sposób. W tym momencie nie myślałam za bardzo co robię, liczyło się dla mnie tylko to żeby siostra znów nie zrobiła czegoś złego, żeby nie zabiła tego źrebaka, wraz z matką. Shady zleciała z ciężarnej klaczy jakby była martwa na ziemie, ale to było chwilowe. Jednak pozostali myśleli że ja ją zabiłam, Danny też był w szoku. Przez chwilę nawet sama się bałam że już się nie obudzi, ale gdy zaczęła oddychać, ulżyło mi.
- Co zrobiłaś ? - spytał Danny, wiedział że to ja, po szronie, który pokrył sporą część ciała mojej siostry.
- Później ci wyjaśnię, chodźmy już stąd... - powiedziałam, pozostali nie odrywali ode mnie wzroku.
- Jeszcze wrócimy, a wtedy już nie odpuścimy, radziłbym wypatrywać znaków... - powiedział jeden z nich, wszyscy się oddalili, wraz z prawie już dorosłymi źrebakami. Została tylko ta ciężarna klacz, która nie mogła się przez chwilę podnieść. Danny zdążył już zabrać moją siostrę na grzbiet.
- W porządku ? - spojrzałam na obcą.
- Chyba... Chyba tak, mam nadzieje że nic mu się nie stało - klacz spojrzała na swój brzuch.
- Możesz wrócić z nami do stada jeśli...
- Nie, zostanę ze swoimi, wybaczcie ale nie wytrzymałabym w jednym stadzie z nią - klacz spojrzała wrogo na moją siostrę, po czym wstała ostrożnie idąc w swoją stronę.
- Więc, co jej zrobiłaś ?
- Zamroziłam ją od środka, na chwilę żeby ją powstrzymać... Dużo ryzykowałam, ale się udało... - wyjaśniłam, coraz bardziej martwiąc się o Shady.
- Musimy ją ogrzać i to szybko - dodałam ruszając błyskawicznie. Danny był biegł już obok mnie.
- Nie możesz jakoś to cofnąć, tak jak lód ? - zapytał.
- To będzie zbyt gwałtowne, trzeba to zrobić po woli, a tego nie umiem...
- Okryjemy ją czym się da to się ogrzeje... Wiesz że teraz będzie jej jeszcze trudniej walczyć z tą trucizną, ale... Dobrze zrobiłaś, po co przez to wszystko miało zginąć niewinne źrebie, nie mówiąc już o jego matce.
- Możliwe że masz rację, ale... Znów zraniłam własną siostrę... - ledwo powstrzymałam łzy, ale i tak było widać że chce mi się płakać. Mogłam nie działać tak gwałtownie, ale wtedy pozwoliłabym umrzeć komuś niewinnemu, sama nie wiedziałam co robić. Shady była zła, ale też chora, może uda mi się ją zmienić, może znów będzie taka jak dawniej. Ale teraz może umrzeć, a ja jaszcze bardziej zwiększyłam to ryzyko....


Kilka dni później


Nadal byliśmy po za stadem, walczyliśmy o życie mojej siostry. Najgorsze było to że się nie budziła i była coraz to słabsza, mimo że wyciągnęliśmy z niej większość trucizny. Przez te kilka dni Danny zdążył znaleźć więcej pijawek. Teraz czuwałam przy Shady, a Danny z Wichą pilnowali Westro i Eris, którzy chcieli pobawić się na zewnątrz.
- Zima... - usłyszałam głos Danny'ego: - Kochanie, odpocznij chwilę od Shady i dołącz do nas, martwię się o ciebie - powiedział podchodząc do mnie.
- Nie zostawię jej, przecież może się obudzić i co wtedy ? - odezwałam się zaspana. Przez to wszystko kilka nocy z rzędu nie mogłam już zmrużyć oka.
- Chodź... - Danny pociągnął mnie lekko za grzywę.
- Może masz rację... - podniosłam się.
- Znów nic nie zjadłaś...
- Shady też nic nie je, musi się obudzić...
- Nie myśl o tym chociaż przez chwilę.
- Danny to moja siostra.
- Sama słyszałaś co zrobiła, jest zła, musisz się z tym w końcu pogodzić.
- Nigdy się z tym nie pogodzę ! - miałam zamiar już zawrócić, ale Danny mnie zatrzymał.
- Dobrze, spróbujemy jej pomóc - spojrzał mi w oczy. Poszłam z nim na zewnątrz. Wicha leżała na ziemi patrząc na źrebaki zamyślona. Eris z Westro ganiali się wesoło. Przeszłam się kawałek z Danny'm, chciał mi coś pokazać, zaprowadził mnie nad jeziorko, weszliśmy do niego. Woda sięgała nam aż po kolana. Danny prowadził mnie dalej przez wodę. Nie miałam ochoty na niespodzianki, ale on zapewniał mnie że ta mi się spodoba. Doszliśmy do skały, w której był wydrążony otwór, wszystko zakrywała spływająca z jej góry woda, taki miniaturowy wodospad, wręcz strumyk.
- Spójrz do środka - powiedział Danny. Nie zdążyłam tam nawet podejść, a już usłyszałam krzyki.
- Zima ! Danny ! Szybko ! - poznałam głos Wichy, od razu zawróciłam, Danny był równie szybki. Oboje pędziliśmy już przez wodę. Danny wyprzedził mnie, ale i tak byłam tuż za nim, jak wychodziliśmy potknęłam się, wpadając z powrotem do wody. Zanurzyłam się w niej całą, przez chwilę też moja głowa znalazła się pod wodą. Jak tylko ją wynurzyłam spostrzegłam że otacza mnie krew. Wydostałam się jakoś z wody, byłam ranna, ale to nie było nic groźnego, coś kolczastego wbiło mi się w brzuch. Oderwałam to, raniąc sobie przy tym pysk, krew jeszcze bardziej zaczęła po mnie spływać. Pobiegłam jednak nie zważając na to. Danny czekał już na mnie obok wejścia do jaskini.
- Shady się obudziła, musiałem dać jej coś na uspokojenie, zaczęła się rzucać na ściany i chciała zrobić coś źrebakom, na razie chyba będzie lepiej jak zostanie sama.
- Kiedy ja muszę ją zobaczyć... - wbiegłam do środka. Shady spojrzała od razu na mnie.
- Zostaw mnie ! Czego ode mnie chcesz ?! - krzyknęła na mój widok.
- Chce ci pomóc, pamiętasz mnie ? Jestem twoją siostrą... To ja, Zima.
- Ja nie mam sióstr ! Nie znam cię, zostawcie mnie w spokoju ! - próbowała się podnieść, ale nie miała na to sił. Bolały mnie jej słowa, ale jakoś to zniosłam, musiałam to znieść. Danny stał już w wejściu, przyglądając się nam.
- Przypomnij sobie Shady... - położyłam się obok niej.
- Puść mnie ! Nie... Nie ! Nie ! - zaczęła krzyczeć rozpaczliwie, choć nikt jej w tym momencie nie trzymał, ale i tak się szamotała.
- Spokojnie...
- Zostaw mnie ! Gdzie wtedy byłaś ?! Gdzie byłaś ?! - zaczęła coś mówić od rzeczy: - Nie zależy ci na mnie !
- Nie mów tak...
- Zabili mnie... - uderzyła głową o ziemie, zamykając oczy.
- Shady ! - poderwałam się.
- Tylko zasnęła, po tym się uspokoi... - podszedł do mnie ukochany. Wyszłam stąd wraz z nim.
- Co ci się stało ? - powiedział nagle i to takim tonem jakby stało się coś poważnego, aż się wystraszyłam.
- A, chodzi ci o to... - spojrzałam na ranę, z której jeszcze kapała krew.
- Zraniłam się czymś we wodzie, gdy biegłam za tobą potknęłam się i na coś wpadłam - wytłumaczyłam.
- Tylko nie mów że była to taka kolczasta kulka - wtrąciła Wicha, chyba nas podsłuchiwała, co nie bardzo mi się spodobało.
- Tak, własnie tym się zraniłam...
Wicha aż cofnęła uszy do tyłu.
- Mów, co jej będzie ? - odezwał się od razu Danny.
- Nic tylko... - Wicha urwała patrząc na mój brzuch.
- Błagam cię szybciej, mów o co chodzi ! - nalegałam.
- Trucizna z tych kolców tobie nie zaszkodzi, ale może zaszkodzić źrebakom, o ile będziesz w ciąży... Teraz krąży w twojej krwi.
- Nie można jej się jakoś pozbyć ? - spytałam, nieco przerażona, na szczęście nie byłam na razie w ciąży, ale kiedyś w końcu nadejdzie ten moment.
- Niestety, wybacz że was nie ostrzegłam że w wodzie jest pełno takich kulek, ale nie wiedziałam że tam pójdziecie i...
- Pięknie, czemu ciągle musi się coś dziać ?! Ani chwili spokoju ! - weszłam z powrotem do jaskini. Danny po kilku minutach położył się przy mnie, miałam już łzy w oczach, które wkrótce spłynęły mi po policzkach, wtuliłam się w grzywę ukochanego.
- Mam dość...
- Odpocznij skarbie, na pewno jesteś zmęczona, reszta jakoś się ułoży...
- Wątpię...
- Wicha mówiła że najgorzej będzie przy pierwszej ciąży, a później ta trucizna już nie powinna zaszkodzić następnym źrebakom...
- Ale przeze mnie jedno na pewno będzie chore...
- To wcale nie jest twoja wina, jesteś wyczerpana, mało jesz i prawie nie śpisz, a wtedy łatwiej się o coś potknąć czy przewrócić. Po za tym gdybym wiedział, nie prowadziłbym cię w tamto miejsce...
Pomyślałam że lepiej by było w ogóle nie zachodzić w ciąże, ale nie chciałam mówić o tym ukochanemu. Na pewno kiedyś będzie chciał być ojcem, a ja matką, jak już będę gotowa. Po za tym źrebak mógł się nam trafić przez przypadek.
Długo jeszcze nad tym myślałam aż w końcu udało mi się zasnąć. Danny cały czas był przy mnie, tak długo aż się obudziłam, było już popołudnie, następnego dnia.
- Aż tak długo spałam ? - spytałam jeszcze nieco zaspana.
- Spójrz tylko - Danny wskazał w stronę Wichy i Shady. Przyjaciółka zajmowała się moją siostrą, mówiła coś do niej podając jej trawę. W końcu Shady sama zaczęła jeść.
- Już z nią lepiej - ucieszyłam się, wstając od razu: - A gdzie Westro i Eris ?
- Na zewnątrz, kazałem im uważać na siebie i nie oddalać się za bardzo, a w razie czego jakby coś się działo krzyczeć.
- Jesteś kochany, wszystkim się zająłeś - wtuliłam się w Danny'ego.
- Chodźmy już do Shady - powiedział, podeszłam do siostry. Wicha przesunęła się w bok, robiąc mi i Danny'emu miejsce.
- Jak się czujesz ? - odezwałam się, spojrzała na mnie, nadal przeżuwając trawę, po czym popatrzyła na Danny'ego.
- Nadal nie jest do końca świadoma co się dzieje - przerwała ciszę Wicha.
- Rozmawiałaś z nią ?
- Wicha tylko do niej mówiła, ale Shady zdawała się ją słuchać, więc chyba jest już lepiej - odpowiedział za nią Danny.
- Idź zobaczyć do źrebaków - spojrzałam na Wiche, od razu wyszła.
- Będziemy już chyba wracać do stada, jak myślisz ? Czy jeszcze tu zaczekać ze względu na Shady ?
- Sam nie wiem, niby jest lepiej, ale z twoją siostrą nigdy nie wiadomo. Po za tym nie zdążymy wrócić do stada, jest już dość późno.
- No, w sumie jeden dzień dłużej czy krócej nie gra żadnej różnicy. I tak już dość długo nie było nas w stadzie.
Shady właśnie skończyła jeść, próbowała już nawet wstać, stanęłam obok niej, dała sobie pomóc, o dziwo nawet oparła się o mój grzbiet. Byłam mile zaskoczona, sądziłam że już teraz będzie lepiej.
- Chyba jednak wrócimy do stada - powiedziałam uśmiechając się lekko: - Jak wyruszymy teraz to będziemy tam już rano.

Szybko namówiłam Danny'ego. Shady szła z moją pomocą, więc nie musiał już jej nieść. Tylko Eris była coraz to bardziej zmęczona, Westro nie przeszkadzało że jest już późno, pewnie ze względu na jego rasę. Wicha co chwilę spoglądała na źrebaki, idące blisko Danny'ego. W końcu mój ukochany wziął Eris na grzbiet, bo już prawie zasypiała.
- Oby nie było niespodzianek po drodze - przerwał ciszę Danny.
- Myślę że dzisiaj szczęście wyjątkowo nam sprzyja - uśmiechnęłam się lekko, miałam nadzieje że teraz będzie już tylko lepiej.
Kiedy był już środek nocy, zwolniliśmy tępa. Wszyscy byliśmy już zmęczeni, w tym ja, choć przespałam tyle czasu. Shady nagle położyła się na ziemi, spojrzałam na siostrę zatrzymując się, miała w oczach łzy.
- Wstań, pójdziemy dalej - powiedziałam, Danny zauważył dopiero teraz że się zatrzymałyśmy. Shady popłakała się jeszcze bardziej.
- Shady co ci jest ? - spytałam, zaczęła się cała trząść i znów nie było z nią kontaktu.
- No nie, znowu się zaczyna - skomentował Danny: - Wezmę ją na grzbiet, a ty weź Eris - ukochany przekazał mi małą, przytaknęłam tylko, po czym wziął Shady. Całą drogę rozpaczała, później zaczęła coś niewyraźnie mamrotać, aż w końcu zasnęła. Tuż przed jaskinią obudziła się Eris. Prawie już świtało.
- Gdzie jesteśmy ? - spytała mała.
- Już na miejscu - położyłam się żeby mogła zejść. Zrobiła to dość wolno.
- Mogę dzisiaj... A nie ważne... - spuściła głowę.
- Co ? O co chciałaś poprosić ?
- Już o nic i tak się nie zgodzicie...
- Skąd wiesz ? - wtrącił Danny.
- Nie, nie chce wam się narzucać.
- Mów Eris, o co chodzi ? - nalegałam, mała nagle odbiegłam, zawołałam za nią, ale nie zawróciła.
- Może za nią pójdę - zaproponował Westro. Danny zgodził się kiwnięciem głowy. Jak weszliśmy do środka jeszcze wszyscy spali, Wicha od razu dołączyła do reszty. Ja wraz z ukochanym, który położył już moją siostrę na ziemi, także zasnęliśmy.


Kilka godzin później


Obudził mnie hałas dochodzący z zewnątrz. Jak się okazało to była moja siostra. Od razu wybiegłam z jaskini w stronę jej krzyków. Leżała na ziemi, wrzeszcząc wniebogłosy.
- Shady... - podeszłam do niej od tyłu. Odwróciła się, była cała od krwi. Obawiałam się najgorszego, bo to nie była jej krew.
- Coś ty zrobiła ?
- On nie żyję... - powiedziała przez łzy, po czym od razu zemdlała. Nie wiedziałam kogo ma na myśli, poszłam od razu śladami krwi, obawiając się najgorszego. Na końcu znalazłam ciało konia, pierwsze co mi przyszło na myśl to to że to Danny, bo ten koń miał taką samą maść jak on. Nie byłam w stanie nic powiedzieć, ani podejść bliżej. Łzy same spływały mi z oczu, a serce prawie stanęło. Usłyszałam kroki, kontem oka zobaczyłam że to Shady, już się ocknęła i poszła za mną.
- Jak mogłaś ?! - rzuciłam się na nią, nie panowałam już nad sobą, biłam ją gdzie popadnie, dziwne że nie użyłam jeszcze mocy. Siostra starała się uciec, ale jej nie pozwalałam.
- Zima co ty robisz ? - usłyszałam za sobą czyiś głos, była to Wicha.
- Nie widzisz co zrobiła ?! Zabiła go ! - mówiąc to szarpałam Shady za grzywę już z łzami w oczach, potem wskazałam na ciało konia: - Wiesz ile dla mnie znaczył ?!
- Przecież to obcy koń, chyba nie zdradzałaś z nim Danny'ego ?
- To jest... Danny... - powiedziałam ledwo, od razu się popłakałam.
- Danny jest na łące, ze stadem - uświadomiła mi Wicha puściłam Shady, która odsunęła się ode mnie gwałtownie, upadając na ziemie. Podeszłam do tego martwego konia, kiedy byłam wystarczająco blisko poznałam że to zupełnie obcy ogier. Spojrzałam na przyjaciółkę.
- Ja... Znów mnie poniosło... - westchnęłam ciężko, zamykając na chwilę oczy i starając się uspokoić. Shady była przerażona, nie byłam w stanie jej teraz pomóc.
- Twoja siostra po za tym nie poradziłaby sobie z ogierem, ktoś inny musiał go zabić - przypuszczała Wicha.
- Muszę zobaczyć Danny'ego... Zajmij się Shady... - pobiegłam w stronę łąki. Kiedy tylko zauważyłam ukochanego wśród innych koni, od razu mi ulżyło. Wracając spotkałam po drodze Eris z Westro, leżeli wśród gęstej trawy rozmawiając o czymś.
- Chciałam ich poprosić żebym mogła spać razem z nimi, no wiesz tak jak kiedyś z rodzicami.
- To dlaczego im nie powiedziałaś ? Danny ostatnio się zgodził żebym spał obok niego.
- Ale to przywódcy... Po za tym nie wiem czy mam im ufać, boję się... Wolałabym żeby rodzice żyli...
Odeszłam nie słuchając już dalej, musiałam zobaczyć co z siostrą. Nie powinnam była jej tak potraktować, w końcu była chora. Miałam tylko nadzieje że jej się nie pogorszyło, ale to była złudna nadzieja.


Kilka godzin później


Byłyśmy już zmęczone, nie mogłyśmy uspokoić mojej siostry, próbowała wciąż uciec, krzyczała tak głośno że chyba wszyscy już ją zdążyli usłyszeć. Najgorsze że miała ślady od pobicia. Danny od razu to zauważy i spyta co się stało. Nie wiedziałam czy powiedzieć mu prawdę, mogłam mu wszystko powiedzieć, ale jak on to przyjmie ? Musiałam jednak zaryzykować.
- Niech to zostanie między nami - szepnęłam do Wichy, gdy do środka zbierało się już stado. Shady jeszcze bardziej spanikowała, prawie że uciekła, gdyby w wejściu nie schwytał ją Danny. Zaprowadził ją siłą do mnie i położył też na ziemi. W końcu ucichła, cała jednak się trzęsąc i patrząc na mnie przerażona. Przez to miałam jeszcze większe poczucie winny.
- Myślałem że odpoczniesz, ale można się było spodziewać że twoja siostra...
- To nie jej wina, tylko... - przerwałam, dając Danny'emu znać żebyśmy wyszli. Wicha przytrzymała tymczasem Shady.
- To moja wina... - zaczęłam.
- Co ty mówisz ? - zdziwił się Danny. Opowiedziałam mu o wszystkim, później gdy nastąpiła chwila ciszy i ukochany miał już coś powiedzieć, przeszkodziły nam źrebaki, Eris i Westro. Wracające dopiero teraz do stada.
- Czemu wy jeszcze nie jesteście w środku ? - spytałam nerwowo, co jeśli coś usłyszeli ?




Danny (loveklaudia) dokończ

poniedziałek, 27 lipca 2015

Spotkanie cz.9- Od Danny'ego/Zimy

-Choler* jasna- spojrzałem na Zimę, to że Shady mi się tutaj szamotała jak opętana to do tego jeszcze nieprzytomna Zima
-Uspokój się!- wrzasnąłem, Shady momentalnie ucichła i się uspokoiła, puściłam ją powoli upewniając się, czy czasem znów nie dostanie ataku
-To chyba nic poważnego- odezwała się Wicha wskazując na Zimę
-To pewnie przez nerwy...hey, kochanie- szturchnąłem ją, po kilku minutach się obudziła
-Co się stało?- spytała nieco zdezorientowana
-Straciłaś przytomność- wyjaśniłem
-To wszystko przez nerwy...Danny, Shady ma chyba zakażone te rany- Zima wskazała na siostrę, spojrzałem na nią, faktycznie, z ran ciekła ciemna, wręcz czarna maź
-Wicha pokaż rany- podszedłem do niej, odchyliłem jeden z opatrunków- jasny gwint
-Co?- spytała Wicha, w jej głosie wyczułem strach
-Ma tak samo...jak się czujesz?
-Dobrze...
-Musimy im te rany przepłukać, i to jak najszybciej- Wicha wstała w moją pomocą- ty weźmiesz Wiche, bo ona jeszcze ma siły, a ja wezmę Shady- powiedziałem, Wicha oparła się o Zimę a ja wziąłem Shady
-Chodźcie- powiedziała Zima do źrebaków
-Idźcie pomiędzy nami- dodałem.
Doszliśmy do niewielkiego stawu, na brzegu położyłem Shady a Wicha z pomocą Zimy
-Oby nie było za późno- Wicha pomogła Zimie zdjąć sobie opatrunki, ja zdjąłem Shady, nie sprawiała narazie problemów, patrzyła się w dal i zachowywała się, jakby nas nie było.
Wsadziłem Shady do wody, nogą wprawiłem wodę w ruch, zależało mi na tym aby woda dostawała się do ran i cofając się, wypłukiwała toksynę
-Mam pomysł- naglę mnie olśniło, może to dziwne ale skuteczne
-Jaki?- spytałaa Zima
-Pijawki, one wysysają krew, a jakby je tak wykożystać do wyssania toksyny, wyssą ją razem z zakażoną krwią
-Z tego co wiem, to pijawki są pasożytami
-Niby tak, ale w niektórych przypadkach są przydatne
-Wątpię aby to się sprawdziło....
-Ale warto spróbować
-Tylko znajdź teraz te pijawki...
-W stawie są na pewno...poszukam ich- wszedłem głębiej, zanużałem głowę i szukałem ich na dnie, udało mi się znaleść dwie, niewielkie pijawki, strasznie się wywijały na różne strony, obrzydzały mnie, no ale cóż, skoro mają pomóc.
-Jedną z nich położyłem na ranie Shady, a drugą na ranie Wichy
-Teraz trzeba tylko poczekać...musimy tutaj przenocować- stwierdziłem.
Położyliśmy się pod dużym drzewem, jego gałęzie miały nas ochronić przed deszczem, jeśli miałby oczywiście padać, bo chmur na niebo było dosyć sporo.


Następnego dnia


Obudziłem się mniej więcej równo z Zimą
-Danny...nie ma źrebaków- zauważyła Zima
-Że co?- zdziwiłem się, zacząłem się rozglądać dookoła, po Westro i Eris nie było ani śladu
-Może poszli się pobawić...
-To by byli tutaj
-Może nie chcieli nam przeszkadzać jak spaliśmy
-Wątpię, czuję że coś złego się stało- podniosłem się
-Co się dzieje, możecie mówić ciszej?- obudziła się Wicha
-Maluchy zniknęły...a tak pozatym, to jak tam rana?- podszedłem, oderwałem zdecydowanym ruchem pijawkę, pociekła jeszcze krew, czysta
-Chyba się udało- stwierdziłem i podszedłem do Shady, tak samo jak u Wichy, oderwałem pijawkę, ale była martwa a z rany Shady nadal leciała ta maź
-Jak to?- spytałem sam siebie
-Może ja nie byłam aż tak zakażona?
-No jej chyba specjalnie nie zakazili- spojrzałem na Zimę
-A jeśli tak...- zastanowiła się ukochana
-Zima wiesz że jeśli nie pozbędziemy się toksyny, to ona umrze...
-Tak, wiem...
-Wicha dasz radę już sama iść?- spytałem
-Tak, dam ranę- podniosła się, ja wziąłem nadal śpiącą Shady
-Musimy ich poszukać, a jeśli zabrały ich te mroczne konie?
-Wiem Zima, oby nie...mam nadzieję że są w pobliżu- cała nasza trójka rozglądała się za Westro i Eris, w końcu natrafiliśmy na krew, dosyć świeżą, poszliśmy jej śladami, naszym oczom ukazały się dwa ciała, do połowy zjedzone i rozkładające się, ale pyski były w natyle dobrym stanie, że domyśliłem się że to rodzice Eris, byli tacy podobni do niej
-To chyba jej rodzice...
-Eris?
-Yhymmm
-Skąd wiesz?
-Eris jest do nich podobna, pozatym widzę ich...
-No tak...
-Eris musiała tutaj przyjść, być może chciała zobaczyć znów rodziców...i wtedy ich porwali
-Shady? Shady!- naglę rozległ się krzyk, w naszą stronę biegła grupka koni
-A oni to co?- Zima spojrzała w ich stronę, tak samo jak ja
-Chwila, chwila...a wy to kto?- wyszedłem im na przeciw
-To Shady, nasza przywódczyni...była
-Była, więc czego jeszcze chcecie?- spytała Zima
-Chceliśmy z nią porozmawiać, a...a co jej się stało?- spytała klacz
-Nie ważne, Shady nie jest w stanie z kim kolwiek rozmawiać- powiedziała Zima zanim ja zdąrzyłem otworzyć pysk
-Ale...
-Idźcie stąd- powiedziałem, popatrzyli na nas dziwnie, poczym odeszli
-To było dziwne...- obejrzałem się jeszcze za nimi, naglę Shady się obudziła i spadła z mojego grzbietu, wstała tak szybko, jak wylądowała na ziemi
-Shady...spokojnie- Zima stanęła jej na drodze
-Nie...nie! zostawcie mnie!- zaczęła krzyczeć, chwyciłem ją za grzywę ale zaczęła się wyrywać, jakimś cudem udało jej się i uciekła nam w głąb lasu, pognaliśmy za nią ale ją zgubiliśmy
-Shady!- krzyknęła Zima
-To nic nie da- powiedziałem, usłyszeliśmy czyjś krzyk, krzyk źrebiąt
-Szybko...- Zima ruszyła pierwsza, a ja z Wichą pobiegliśmy zaraz za nią
-Zostawcie ją!- krzyknął Westro, stał przy leżącej Eris najeżony, naokoło nich stały młode konie, zwykłe jak i te mroczne, nieco dalej stały te konie, co do nas podbiegły
-Hey!- krzyknąłem wychodząc zza drzew, wbiegłem pomiędzy te młodziki- zróbcie im coś a pożałujecie- wspiąłem się nieo na tylnych nogach, chciałem ich wystraszyć, i mi się udało, młodziki uciekły do dorosłych koni
-Nic wam nie jest?- podbiegła Zima
-Nie...- Eris wstała
-Na pewno?- spytała troskliwie Zima
-Nie, na pewno- oba źrebaki schowały się za nami, kiedy zobaczyły że w naszą stronę idą te konie, osłoniłem całą czwórkę, zdziwiłem się kiedy na ich czele pojawiła się Shady
-A ta czego tam?- spojrzałem na Zimę



Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^


Serce cz.3 - Od Primero, Jony

Od Primero
Spojrzałem na Jone: - Wygląd nie ma znaczenia, liczy się to co jest w środku.
- Nie zawsze.
- Zawsze.
- Mylisz się, Malaice nie wolno ufać, bo...
- Bo co ? - wtrąciła Malaika, lądując przed nami tak nagle że aż się przestraszyłem. Jona natychmiast zamilkła.
- Chodzi wam o moje kły ? Mam je po tacie, był mrocznym koniem, mama była pegazicą i też mnie nie chciała.. - zaczęła Malaika.
- Ja nic do ciebie nie mam - wtrąciłem.
- A ty ? - spojrzała na Jone.
- Nie mówiłam o tobie - skłamała.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię.
- Kto powiedział że ja...
- Cała aż drżysz - zauważyła Malaika: - Nie ma powodu do obaw. Kilka tygodni temu, zanim jeszcze dołączyłam do stada zabili mi ojca, a ja zamiast się zemścić błąkam się nie wiadomo gdzie. Taką już mam naturę, nie potrafię nienawidzić, nie potrafię się mścić, ani płakać. Wolę żyć teraźniejszością. Na prawdę nie masz powodu do obaw, nikogo nie skrzywdzę.
- Byłaś blisko z ojcem ? - zapytałem z ciekawości.
- Opiekował się mną, uczył też zabijać, sam także zabijał, ale ja nie potrafiłam nikogo skrzywdzić, więc odpuścił, potrafił mnie zaakceptować taką jaką jestem, mimo że dla innych był potworem, dla mnie był najlepszym tatą na świecie.
- Na prawdę cię to nie rusza ? - dziwiła się Jona, przysuwając się bliżej mnie, albo było jej zimno, albo obawiała się Malaiki.
- Myślisz że nie przeżyłam jego śmierci ? Nadal mnie to boli, ale nie biorę tego do siebie. Liczy się to co dzieje się tu i teraz.
- Tak... - przytaknęła, nieco zamyślona Jona.
- Wszystko dobrze kochanie ? - spytałem, gdy spłynęła jej łza po policzku.
- Chodźmy już do środka - Jona wskoczyła prawie do jaskini, coś jej było, tylko nie wiedziałem co.
- Primero - zatrzymała mnie Malaika: - Dziękuje, chociaż ty jeden potrafisz mnie zaakceptować.
- Przesadzasz, na pewno znajdzie się ktoś jeszcze - wszedłem szybko do jaskini, za ukochaną, martwiłem się o nią. Jak tylko położyłem się obok to już spała, pewnie udawała, ale nie chciałem tego sprawdzać.

Od Jony
Wyszłam z jaskini, przed nią spotkałam od razu Nikite. Zaczęłam krzyczeć na widok córki, miała mnóstwo ran i wyglądała w tym momencie jak moja matka. Mój głos był zupełnie niemy. Nikt nie mógł go usłyszeć. Nikita zbliżyła się do mnie, stała tak blisko że dotykała mnie aż swoim ciałem. Nie mogłam się ruszyć.
- Zostawiłaś mnie, zapomniałaś... - powiedziała, jej głos przeszył moje ciało. Upadłam, Nikita stanęła nagle dęba, na jej grzbiecie siedział człowiek, wycelował we mnie broń, a kiedy strzelił od razu się obudziłam. Nie mogłam przez chwilę złapać oddechu, wręcz się dusiłam. Primero aż spanikował, pobiegł od razu po pomoc. Zdołałam się w tym momencie uspokoić i jak tylko wrócił nic mi już nie było.
- Już dobrze kochanie - podniosłam się, podchodząc do niego.
- Na pewno ? - spytał, wraz z nim były też inne konie, zrobił niezłe zamieszanie, a to tylko z mojego powodu.
- Miałam tylko koszmar.
- Jesteś pewna że nic ci nie jest ?
- Tak, może chodźmy już na łąkę ? - wyszłam nim on to zrobił. Nie chciałam o tym myśleć. Malaika miała racje, lepiej żyć teraźniejszością. Muszę zapomnieć o Nikicie, o śmierci matki. Teraz liczyć się dla mnie powinien tylko Primero, to on jest dla mnie całym światem.

Od Primero
Jona dziwnie się zachowywała, martwiłem się o nią. Widziałem wyraźnie że coś ją dręczy, ale próbowała to wyprzeć lub ukryć. Nie chciała mi powiedzieć. Może chodziło o śmierć naszej córki ? Sam to przeżywałem, jak tylko widziałem jakiegokolwiek źrebaka, od razu przypominała mi się Nikita.
Pasliśmy się na łące, aż do południa, wtedy było najcieplej. Upał był wręcz do nie wytrzymania, więc poszliśmy nad wodospad. Jona co chwilę się zatrzymywała, jakby coś ją bolało.
- Skarbie, co ci jest ? - spytałem w końcu.
- Ja chyba... - uśmiechnęła się lekko: - Jestem znów w ciąży.
- Na prawdę ? - ucieszyłem się.
- Nie jestem jeszcze pewna, ale ciągle łapią mnie skurcze, więc chyba znów zostaniemy rodzicami.
Tylko rok i znów będę miał córkę, słodką, malutką klaczkę. To była najlepsza wiadomość jaką mógłby usłyszeć. Uśmiech wręcz nie znikał mi z pyska. Chyba nawet przy dziesiątym źrebaku bym się ucieszył. Humor tak mi się poprawił że zacząłem zaczepiać Jone i wygłupiać się z nią jak małe źrebie.
- Primero co ty robisz ? - spytała, gdy biegłem na około niej. Uśmiechała się co chwilę jak się popisywałem, podrzucając grzywę i unosząc dumnie głowę.
- Primero ! - ruszyła za mną, gdy pobiegłem. Pędziliśmy razem, aż pod sam wodospad. Na końcu złapałem ukochaną za grzywę i razem z nią wskoczyłem we wodę. To był dopiero plusk, oboje się śmialiśmy i zaczęliśmy chlapać się wodą. Dobrze że nikt nas nie widział, a nawet jeśli to chyba by mi to nie przeszkadzało.


Kilka tygodni później, w nocy


Od Jony
- Ech.... - westchnęłam patrząc w niebo. Primero już spał wtulony w mój bok. Tą noc spędzaliśmy na łące. W oddali wciąż widywałam jakieś konie, obce konie, były to praktycznie same ogiery. Niepokoiłam się trochę, w końcu byliśmy tu sami. Zastanawiałam się kim oni są i czy powiadomić o tym przywódców. Nagle wystartowali w stronę lasu, obok niego przechodziła młoda klacz. Próbowałam obudzić szybko ukochanego, podnosząc się jednocześnie z ziemi. Ogiery otoczyły nieznajomą, strasznie krzyczała, po kilku minutach jednak umilkła, choć nadal ją bili.
- Primero ! - szarpnęłam ukochanego za grzywę, w końcu otworzył oczy.
- Co... - przerwał na widok tych obcych: - Wracajmy do jaskini, szybko... - szepnął, łapiąc mnie za grzywę.
- Ale... Myślałam że jej pomożesz.
- Jest ich za dużo Jona, nie ma co ryzykować - Primero poszedł ze mną na około, żeby nas nie zauważyli.
- Jaką ją ? - spytał po chwili.
- Młodą klacz, to ją zaatakowali i nadal się tam nad nią znęcają, a może już...
- Myślisz że oni.. Ją zabili ? - Primero wszedł do jaskini wraz ze mną. Całe stado było już pogrążone we śnie i nikt pewnie o tym nie wiedział oprócz nas.
- Nie wiem, powinnam była od razu powiedzieć przywódcą że oni się tu kręcili, widziałam ich przez cały czas.
- Na prawdę ? Dlaczego mnie szybciej nie obudziłaś ? Teraz jak powiemy przywódcą to będziesz współwinna, bo już szybciej ich widziałaś, a obcym nie wolno tu przebywać, przecież wiesz.
- Ale oni i tak odkryją że tamci tu byli, przecież ta klacz... Na dodatek wiedzieli że zostaliśmy na noc na łące... Co teraz będzie ?
- Chodź Jona - Primero wyszedł, chowając się za drzewami, stanęłam obok niego.
- Pozbędziemy się śladów, albo powiemy im lepiej że spałam i dopiero co się obudziłam... - zaproponowałam.
- Prawda w końcu wyjdzie na jaw, będziesz musiała się przyznać, to chyba nie jest nic takiego, na pewno...
- Oszalałeś ?! Chcesz mnie wydać, mogą mnie nawet wyrzucić ze stada !
- Przesadzasz Jona, ty tylko ich widziałaś, powiemy o wszystkim...
- Nie, pozbędziemy się lepiej śladów.
- Nie panikujmy...
- Jestem w ciąży, musimy przecież zapewnić przyszłość źrebakowi - ruszyłam w stronę miejsca gdzie byli obcy. Teraz już ich tam nie było, tylko ta młoda klacz, leżała na ziemi.
- Wracajmy Jona, przywódcy się już tym zajmą, powiemy im o wszystkim, nie wyrzucą nas z błahego powodu, przesadzasz - namawiał mnie Primero. Podeszłam do ciała tej klaczy, zauważyłam że oddycha.
- Ona żyje... - spojrzałam na ukochanego, nagle krzyknęłam na widok jakieś części ciała, leżącej obok niej, była cała zakrwawiona, więc nie wiedziałam co to takiego.
- Spokojnie... - Primero przytulił mnie do siebie zamknęłam oczy, starając się opanować, przecież mogli nas usłyszeć.
- To chyba język, musieli jej go odgryźć... - powiedział Primero.
- Weźmy ją stąd, proszę cię, niech nikt się o tym nie dowie.
- Będziemy mieli jeszcze większe kłopoty, pójdziemy teraz już do przywódców - Primero zawrócił.
- Priemro ! Przecież oni nie przyjmą kaleki do stada, pomyśl tylko co mogą z nią zrobić...
- Jak zawsze przesadzasz.
- Wcale nie. Czy ty słyszałeś kiedyś o takim stadzie co przyjmuje kaleki ?
- No, nie... - Primero zastanowił się chwilę, po czym spojrzał na tą ranną, młodą klacz.
- Ukryjmy ją, pomożemy jej wydobrzeć, później jakoś sama sobie poradzi, nie będzie mogła tylko mówić, a to nie będzie jej przeszkadzać w samotnym życiu.
- Może masz rację, choć i tak wolałbym powiedzieć o wszystkim przywódcą, po co pakować się w kłopoty ?
Primero zabrał ranną na grzbiet, obserwowała nas przerażona, gdyby mogła pewnie by krzyczała. Ukryliśmy ją w górach, znajdując jakąś małą grotę, jej wejście było porośnięte przez dość gęste krzewy, nikomu nawet nie przyszłoby do głowy żeby się przez nie przedzierać. W środku płynął niewielki strumień, mogliśmy dzięki temu obmyć rany obcej.


Ciąg dalszy nastąpi

niedziela, 26 lipca 2015

Zakazana przyjaźń - Od Eris

Na początku nie znałam nikogo po za rodzicami, kiedy się urodziłam byli tylko oni. Mieszkaliśmy sami i to dość długo, bo dopiero jak miałam 2 miesiące zaczęliśmy szukać jakiegoś stada. Strasznie się wtedy ekscytowałam i nie mogłam się doczekać kiedy poznam inne źrebaki. Trafiliśmy na dość spore stado. Przewodziła nim kara klacz, Shady. I tam poznałam kilka źrebaków, najbardziej ze wszystkich polubiłam Nigeme, może dlatego że była tej samej rasy co ja i nie wyśmiewała się ze mnie jak pozostali. Byłam najmłodsza i nikt prócz Nigemy nie chciał się ze mną bawić. Starsze źrebaki miały też swoje własne zajęcia, uczyły się walczyć. Shady ich tego uczyła, po każdej takiej lekcji były jeszcze bardziej wredne i nie dawało się z nimi wytrzymać. Zaczęły dokuczać też Nigemie...

Był ranek, a ja jeszcze spałam obok mamy, a przynajmniej tak myślałam. Obudził mnie nagły krzyk. Ktoś kłócił się z kimś na zewnątrz. Poznałam głosy rodziców. Przerażona, a jednocześnie zaciekawiona podeszłam ukradkiem, kryjąc się za czym tylko się dało. Za wysoką trawą, za krzakami, czy też pojedynczymi drzewami.
- Zapomnij ! Odejdziemy stąd jeszcze dzisiaj ! - krzyknął tata i to do przywódczyni.
- Myślicie że wam pozwolę ?! - do Shady podeszło kilkoro koni.
- Nie zapominajcie że macie córkę, myślę że dla niej zostaniecie - Shady spojrzała w moją stronę, nie wiem jak i kiedy, ale mnie zauważyła. Cofnęłam się kilka kroków do tyłu, tam już czekał na mnie jeden z dorosłych ogierów. Złapał mnie za grzywę podnosząc do góry. Shady wskazała pyskiem w moją stronę, rodzice na początku nie wiedzieli o co chodzi.
- Zostaw ją ! - mama nagle się odwróciła.
- Czyli zostajecie ? - spytała Shady.
- Tak, tylko ją zostaw - prosiła mama, cała aż drżałam ze strachu. Ogier puścił mnie nie spodziewanie, spadłam przez to na ziemie, a upadek nie należał do najprzyjemniejszych. Mama już była obok mnie, przytulając mnie do siebie.
- Pilnujcie ich, nikt nie ma prawa stąd odejść - Shady spojrzała na tego ogiera, po czym odeszła. Tata parsknął, uderzając kopytami o ziemie.
- Nie widzisz co tutaj się dzieje ?! Dłużej tutaj nie zostanę ! - tata podszedł do nas gwałtownie.
- Nie możemy pozwolić żeby Eris się coś stało... - powiedziała mama.
- Jak każe jej walczyć, to i tak się stanie ! Nie widzisz że to wariatka ?! Wciąż tylko atakuje nowe stada, najgorsze że każe uczestniczyć w tym źrebakom. Nic jej nie obchodzi ! Tylko powiększanie terytorium i na siłę budowanie potężnego stada...
- Zulu przestań... - mama spojrzała na tatę ostrzegawczo, pewnie chodziło jej o mnie. Uważali przecież że jestem za mała na sprawy dotyczące dorosłych. Nic nigdy nie chcieli mi powiedzieć. Zapadła nie zręczna cisza, zaczęłam się już nawet denerwować, na widok koni, wędrujących na około nas i wciąż nas obserwujących.
- Idź się pobawić - szturchnęła mnie mama. Przytaknęłam jej i od razu pobiegłam na łąkę. Długo szukałam Nigemy, chciałam jej o wszystkim powiedzieć. Znalazłam ją po kilku godzinach, była z Shady, rozmawiały, ale jak podeszłam to od razu przestały i obie się rozeszły. Nigema poszła w moją stronę, a przywódczyni w swoją.
- Nie uwierzysz... - zaczęła przyjaciółka.
- Co takiego ci powiedziała ?
- Niedługo będę się uczyć walczyć, Shady mówi że jestem bardzo silna i będę świetną wojowniczką.
- Jak to ? Chcesz dołączyć do reszty ? - zdziwiłam się.
- Skąd ci to przyszło do głowy ? Chce dać im popalić, już nigdy nie odważą się z nas naśmiewać, niech tylko nauczę się walczyć - skłamała, tak skłamała, wtedy nie wiedziałam że kłamie, ale teraz już wiem że było to kłamstwo. Nigema mimo co obiecywała przyłączyła się do reszty i razem z nią mnie gnębiła. Dzień w dzień musiałam uciekać przed źrebakami. Bałam się już odstępować rodziców na krok i wraz z nimi marzyłam żeby stąd odejść.


Kilka tygodni później...


Tej nocy rodzice postanowili się stąd wymknąć, wraz ze mną. Całe stado było zmęczone, wczorajszą walką, dużo koni było też rannych, w tym mój ojciec. Rodzice też musieli walczyć, Shady zmuszała do tego każdego. Byłam jedyna w stadzie, która nie walczyła, a to tylko dlatego że Shady uważała że jeszcze jestem za mała, ale za miesiąc to się zmieni.

- Eris idź przodem - kazała mi mama.
- Za chwilę do ciebie dołączymy - dodał tata. Ruszyłam niepewnie. Patrzyłam na nich przez chwilę zastanawiając się co chcą zrobić, szukali kogoś, wśród śpiących koni. Przeszłam już dość spory kawałek. W oddali zauważyłam że budzą matkę Nigemy, rozmawiali z nią chwilę po czym dołączyła do nas wraz z córką. Przez całą drogę szliśmy w milczeniu, próbując poruszać się bezszelestnie. Starałam trzymać się z dala od byłej przyjaciółki. Kiedy byliśmy już spory kawał dalej, tata kazał mi biec. Wszyscy nagle zaczęliśmy uciekać. Spostrzegłam że nas gonili. Nigema niespodziewanie uderzyła w mój bok, spychając mnie w prawą stronę.
- Przestań ! - starałam się ją odepchnąć.
- Wrócisz teraz do stada - kopnęła mnie w nogi, przewróciłam się boleśnie.
- Nigema ! - jej matka złapała ją za grzywę, odciągając ode mnie. Poderwałam się gwałtownie, ruszyłam prosto w stronę rodziców, którzy byli już kilka metrów ode mnie.
- Mamo ! Tato ! - krzyknęłam za nimi. Mama się zatrzymała, zawracając do mnie.
- Szybko Eris, bo nas złapią - popędzała mnie, biegnąc już teraz z tyłu za mną, wciąż przyspieszała, przez co musiałam zwiększyć tępa, nie miałam już siły. Gdyby tata nie wziął mnie na grzbiet pewnie upadłabym z wyczerpania. Wkrótce, mimo całego zamieszania i hałasu, zasnęłam zmęczona.

Udało się, udało nam się wydostać z tamtego stada. Znów byliśmy jednak sami. A mi strasznie się nudziło, nie miałam już nikogo z kim mogłabym się pobawić. I tak jak byłam w tamtym stadzie nie miałam żadnych przyjaciół, przecież Nigema się zmieniła, wolała zadawać się z naszymi prześladowcami, miałam jej to za złe i to że starała się mnie wtedy zatrzymać żeby nas złapali. Tylko dlaczego aż tak zaczęła mnie nienawidzić ? Co jej takiego zrobiłam ?
Próbowałam namówić tatę do zabaw ze mną, ale on nie potrafił całymi dniami się ze mną wygłupiać, musiał nas chronić przed drapieżnikami, czającymi się wciąż w okół. Mama natomiast zakazała mi oddalać się choćby na krok. Bawiłam się też z nią, ale nie lubiła za bardzo szaleć i najczęściej wolała mi coś opowiadać, co nie zawsze mnie ciekawiło. Każdy dzień był coraz to bardziej nudny. W końcu postanowiłam złamać zakaz i się oddalić. Ciekawiło mnie wszystko wokół, próbowałam też znaleźć kogoś do zabawy. W końcu spotkałam jakiegoś obcego źrebaka. Leżał na ziemi wpatrzony w dal.
- Cześć... - powiedziałam nieśmiało, podchodząc do niego.
- Cześć - spojrzał na mnie, przestraszyłam się na jego widok, z tyłu nie wyglądał tak przerażająco.
- Nic ci nie zrobię, na prawdę.... - wstał, zbliżając się ostrożnie. Spłoszyłam się jak był już całkiem blisko. Zaczął mnie ganiać. Był dość szybki, ale i tak zdołałam mu uciec. Zgubiłam się i to w lesie. Najgorsze było to że nie umiałam się z niego wydostać, błądziłam tak długo aż zapadła noc. Przerażający źrebak w końcu mnie odnalazł. Jego kły i szpony błyszczały w blasku księżyca przez co wyglądał jeszcze groźniej niż w dzień.
- Pomóc ci ? - zapytał.
- No... No nie wiem...
- Znam ten las, to co ? Zaufasz mi ?
- No....no, no dobrze... - powiedziałam niepewnie podchodząc do niego, bałam się, ale nie miałam już wyjścia, musiałam skorzystać z jego pomocy.
- Jestem Eris, a ty ? - odezwałam się gdy byliśmy już blisko.
- Ja ? Ja nie mam imienia, rodzice jeszcze mnie nie nazwali - przyznał.
- Dlaczego ?
- A nie wiem... - przerwał chowając się w lesie, nie wiedziałam co się stało, ale po chwili zauważyłam moich rodziców w oddali.
- Lepiej żeby nie wiedzieli że byłaś ze mną... - szepnął znikając głębiej w ciemnym lesie.
- Ale dlaczego ?
- Eris... - odwrócił moją uwagę tata: - Co ty robisz ?
- Ja, ja zgubiłam się, chciałam tylko zobaczyć...
- Mama na pewno ci mówiła żebyś nie odstępowała nas na krok. Nie chce żeby jakiś drapieżnik cię złapał, pamiętaj że jesteś mała i nie dasz rady pumie czy nawet wilkowi. Mogłabyś co najwyżej uciec, ale jeszcze nie jesteś aż tak szybka, po za tym oni nie dadzą ci tej szansy. Zakradną się do ciebie, nawet ich nie usłyszysz, a potem rzucą się znienacka.
- Kiedy ja... Nie spotkałam żadnego drapieżnika.
- Tylko dlatego że jeszcze cię nie wytropił.
- Chodźmy już, jest dość późno na takie rozmowy - nalegała mama, tata przytaknął patrząc na mnie. Podeszłam do mamy, po czym w trójkę ruszyliśmy do domu, tata stale trzymał się z tyłu i nas pilnował.
- Widziałam dzisiaj konia z kłami i...
- Co ? Gdzie go widziałaś ?!
- Niedaleko, ja...
- Nie zbliżaj się nigdy do takich koni, to mroczne konie nie wolno im ufać. Te potwory nie mają sumienia, zabijają takich jak my i żywią się naszym mięsem.
Cofnęłam się aż do tyłu, to było straszne, ale jakoś nie mogłam uwierzyć żeby mój znajomy był do tego zdolny, polubiłam go, pomógł mi wrócić do rodziców, a tak pewnie zginęłabym w tym lesie, skoro tata mówi że są tam drapieżniki. Jak już dotarliśmy w bezpieczne miejsce, czyli do niewielkiej jaskini porośniętej mchem nie mogłam zasnąć. Wciąż myślałam o tym co powiedziała mi mama, zastanawiając się czy na prawdę mroczne konie są aż tak złe ? Czas strasznie mi się dłużył, w końcu wyszłam na zewnątrz, obserwując wszystko dokoła, czy przypadkiem nikt się tam nie czai. Zobaczyłam parę świecących oczu, wydawały mi się znajome, bo w istocie były znajome.
- To ty - ucieszyłam się na jego widok.
- Nie śpisz jeszcze ?
- Jakoś ciężko mi zasnąć...
- Może będziemy się bawić w nocy, oczywiście jeśli chcesz, wtedy twoi rodzice nie zauważą że się wymykasz, moi także, bo w tym czasie polują.
- Pewnie że chce. Na prawdę twoi rodzice polują ?
- Tak, ale ja nie chcę, nie lubię krwi, ani mięsa. Nie lubię zabijać, jakoś nie sprawia mi to przyjemności.
- No to co ? W co się bawimy ? Może się pościgamy ?
- Jasne - wystartował nagle, dołączyłam do niego.
- To i tak ci nie pomoże, jestem szybsza - przyspieszyłam, biegnąc już obok niego.
- To się jeszcze okaże - przyspieszył, a ja wraz z nim. Długo się ścigaliśmy, a potem też bawiliśmy się w coś innego. W kilka nocy udało mi się z nim zaprzyjaźnić. Był o wiele lepszym przyjacielem niż Nigema. Rodzice niestety coś podejrzewali, bo przesypiałam prawie że całe dnie i wiecznie byłam zmęczona. A to przez nocne wymykanie się.

Minęło sporo czasu, miałam już pół roku, mój przyjaciel też był starszy i nadal nie miał imienia. Nie rozumiałam jego rodziców, ani tego dlaczego moi żywią taką urazę do mrocznych koni. Tej nocy miałam wyjątkowego pecha, bo mama z tatą poszli moimi śladami, śledzili mnie tak długo aż złapali nas, mnie i przyjaciela na wspólnej zabawie.
- Eris ! - krzyknęła mama, zabierając mnie od niego: - Co ja ci mówiłam ?! Dlaczego nie posłuchałaś ?!
Tata zaczął szarżować na mojego przyjaciela, który musiał uciekać. Bałam się że coś mu zrobi.
- Tato nie ! Nie rób mu nic złego ! - zaczęłam krzyczeć, wyrywając się mamie. W końcu mi się udało i pobiegłam za tatą, a mama za mną. Wpadliśmy na dwa dorosłe mroczne konie, klacz i ogiera.
- Szybko uciekaj ! - mama popchnęła mnie dość mocno, samemu zaczynając biec. Tata starał się nas obronić, ale nagle przybiegło więcej mrocznych koni, wyszły z ukrycia otaczając nas. Mama jednak znalazła drogę ucieczki, prowadząc mnie do niej. Niespodziewanie zawróciła.
- Mamo !
- Biegnij Eris, nie zatrzymuj się ! - kazała, dołączając do taty. Nie uciekłam zbyt daleko, nie chciałam zostawiać rodziców. Wszystko działo się tak szybko, tak gwałtownie. Doznałam szoku. Widziałam jak te potwory rozszarpują ich ciała, rodzice jeszcze żyli i strasznie krzyczeli. Wszędzie było mnóstwo krwi, już chciałam tam pobiec, nie mogąc na to patrzeć, kiedy zatrzymał mnie ten ogierek.
- Musimy uciekać, nawet nie wiesz jak moi rodzice są wściekli, jak cię dopadną to aż strach pomyśleć - szepnął, ciągnąc mnie za grzywę.
- Nie zostawię ich !
- Oni już nie żyją, proszę cię uciekajmy. Uważają mnie za zdrajce, więc mnie też zabiją jak nie uciekniemy.
- Nie mogę ich zostawić... - powiedziałam przez łzy, widziałam ciała mojego taty i mamy, widziałam jak tak leżą bez ruchu, jak te mroczne konie jeszcze ich rozszarpują. Kilka z nich już biegło w naszą stronę.
- Eris proszę, uciekajmy - przyjaciel pociągnął mnie mocno, że aż przesunął mnie po ziemi. W końcu rzuciłam się razem z nim do ucieczki i to w ostatniej chwili. Nie mogłam powstrzymać się od płaczu i gdyby mnie nie prowadził, nie widziałabym dokąd biegnę przez gromadzące się łzy w moich oczach. Po drodze zaatakowały nas jeszcze młode mroczne konie, znajomy starał się mnie bronić. Ja do końca nie byłam świadoma co się dzieje, chciałam umrzeć, miałam wciąż przed oczami rodziców, nie mogłam tego znieść, nie umiałam sobie poradzić z myślą że już nigdy nie wrócą. Uciekaliśmy, wciąż będąc atakowani, w końcu jakoś ich zgubiliśmy, ale pewnie tylko na chwilę.
- Tutaj, szybko ! - przyjaciel popchnął mnie w stronę groty, zaczęłam biec wraz z nim do środka. Jak tylko się położyłam, spostrzegłam że cała aż drżę.
- Wszystko będzie, dobrze zobaczysz - pocieszał mnie, ale to nie pomogło zaczęłam jeszcze bardziej płakać.
- Chcę do mamy, do taty, chce żeby znów żyli... - łkałam. Nagle coś pękło, nastawiłam uszu, on także. Wstał gwałtownie i wtedy wszystko zaczęło spadać nam na głowy, przesuwaliśmy się do ściany, ale głazów wciąż przybywały z sekundy na sekundę, aż w końcu grota już całkiem się zapadła. Straciłam przytomność, byłam w tym momencie pewna że umrę. Nie znałam śmierci, ale chciałam być znów z rodzicami...

czwartek, 23 lipca 2015

Spotkanie cz.8 - Od Zimy/Danny'ego



Jakiś czas wcześniej (rano)


Od samego rana obserwowałam Westro. Ciągle kręcił się wśród stada. Konie były nie spokojne na jego widok, co niektórzy nawet chcieli go odpędzić, cudem się jeszcze powstrzymywali. Ci co go tolerowali byli w mniejszości.
Nie minęło kilka minut, a mały oddalił się znacznie idąc w stronę wodospadu. Zaczekałam aż wróci, choć miałam ochotę pójść za nim i go śledzić. Gdybym nie obiecałam ukochanemu że dam szanse temu źrebakowi, to już byłabym za nim, krok w krok, żeby tylko sprawdzić co kombinuje.
Westro coś długo stamtąd nie wracał, minęło już kilkanaście minut, a go nawet nie było widać w oddali. W końcu nie wytrzymałam i poszłam śladami źrebaka.

Jak tylko zobaczyłam go z Eris jak się na nią rzucał, zaszarżowałam na niego. Atakując niemal wrzuciłam go do wody, nie mówiąc już o ranach, które mu zrobiłam.
- A ja chciałam dać ci szanse ! Ty...
- My się tylko bawiliśmy... - powiedziała cicho Eris już przez łzy. Spojrzałam na nią kontem oka, stała za mną. Już ja jej uwierzę, pewnie ją zastraszył.
- Westro musi teraz już iść, Danny go szuka - skłamałam klaczce, starając się mówić spokojnym tonem. Nie chciałam ryzykować żeby komuś powiedziała dokąd na prawdę wybieram się z Westro, wolałam zachować to dla siebie. Plotki szybko się tutaj roznoszą, tak więc Danny na pewno by się dowiedział.
Odprowadziłam ogierka niby do Danny'ego, ale tak na prawdę oddalając się z nim od Eris i jednocześnie od stada. Cały czas trzymał ode mnie dystans i wciąż na mnie patrzył.
- Akurat. Bawiliście się... - powiedziałam ironicznie patrząc wrogo na Westro.
- Na prawdę... Ja tylko chciałem żeby nie była taka smutna i dlatego zaczęliśmy się wygłupiać... - Westro zwolnił nieco kroku.
- To nie wyglądało na zabawę - zauważyłam nie spuszczając z niego wzroku.
- Ale ja nie chciałem zrobić jej krzywdy, nie ma nawet zadrapania, to była tylko zabawa, przysięgam... - mały odsunął się ode mnie.
- Już ja ci pokaże gdzie twoje miejsce ! - złapałam go za grzywę, ciągnąc za sobą, starał się mi wyrwać, próbował też krzyczeć, ale nie pozwoliłam mu na to. Zamroziłam mu pysk, ciągnąc go wciąż za sobą. Chciałam oddać go rodzicom, niech wraca skąd przyszedł.


Później


Przekroczyliśmy już dawno granice, długo już nie byłam po za terytorium stada, ale w końcu musiał być ten pierwszy raz. Westro szedł obok mnie, nie próbował już uciec, szedł tak spokojnie że sama byłam zdziwiona. Przez całą drogę miał spuszczoną głowę, na dodatek jego ranny zaczęły krwawić, przez co zostawiał po sobie ślad.
Doszliśmy do lasu, wyglądał dość tajemniczo i przerażająco, zwłaszcza ta poszarpana kora drzew, będąca od zaschniętej krwi.
- Rodzice się ucieszą na twój widok, a ty też będziesz zadowolony będąc wśród swoich - zapewniałam, byłam już teraz spokojna i co ostatnio rzadko się zdarza dość opanowana.
- Wcale nie... - odezwał się prawie szeptem, zignorowałam to. Najważniejsze żeby stado było w końcu bezpieczne. Niespodziewanie usłyszałam stukot, tak jakby kopyto uderzyło o niewielki kamień. Odwróciłam się gwałtownie, zauważyłam od razu że za drzewami coś się poruszyło.
- Kto tam jest ?! - krzyknęłam, szykując się do ataku.
- To... Tylko ja... - Wicha wyszła za drzew, myślałam że dostanę szału, zwłaszcza że z nią była też Shady.
- Zwariowałaś ?! Po co za mną poszłaś i to jeszcze z Shady ?! - krzyknęłam.
- Martwiłam się o ciebie, a jej przecież nie mogłam zostawić samej... - wytłumaczyła się Wicha, starałam się opanować nim znowu mnie poniesie.
- Chodźmy już, lepiej żeby Danny nie widział jak zawracacie - powiedziałam ruszając dalej.
- Może wezmę go na grzbiet, jest ranny i...
- Sam pójdzie - przerwałam przyjaciółce.
- Ale to jeszcze źrebak... Nie znoszę mrocznych koni, ale chyba Danny ma rację to źrebie, nic nikomu nie zrobi.
- Mylisz się, Westro zaatakował dziś Eris, więc...
- Bawiliśmy się ! - zaprotestował ogierek.
- Dobrze wiem co widziałam !
- Kiedy ona sama mówiła... - starał się wytłumaczyć.
- Broniła cię, bo się ciebie boi.
- Chyba jednak przesadzasz - wtrąciła Wicha. Nie słuchałam już na nią, ani na Westro. Po prostu ciągnęłam go dalej, a Wicha z Shady szły za mną. W końcu wyczułam w powietrzu zapach mrocznych koni. Shady chyba też, bo zaczęła się wyrywać mojej przyjaciółce. Złapałam ją, bo Wicha nie dawała sobie już rady. Obie starałyśmy się ją uspokoić. Nawet nie spostrzegłam że Westro gdzieś zniknął. W końcu położyłyśmy moją siostrę na ziemi, żeby łatwiej było ją kontrolować. Rzucała się okropnie krzycząc. Wokół nas pojawiły się nagle jakieś sylwetki z krwistoczerwonymi oczami. Nigdy nie widziałam tylu koni w jednym miejscu, było ich tak dużo że aż przeszły mnie dreszcze, a w oczach miałam już tylko przerażenie.
- Co..co teraz ? - spytała półgłosem Wicha. Mroczne konie wyłoniły się właśnie z mroku, śmiejąc się demonicznie.
- Nie zbliżajcie się ! - zagroziłam, bałam się, ale musiałam chronić siostrę i Wichę. To przeze mnie tutaj się znalazłyśmy. Użyłam mocy, pokryłam całe podłoże lodem, zbliżając go aż pod same kopyta wrogów, było ich niestety za dużo by każdego pokonać. A żaden z nich nie przestraszył się mojej mocy.
- Te twoje sztuczki w niczym wam już nie pomogą - powiedział jeden z ogierów, był największy i miał najdłuższe kły, które pokrywała na dodatek bardzo stara, zaschnięta krew.
- Szkoda tylko że nie zaspokoicie naszego głodu - ogier zaczął biec w naszą stronę, a wraz z nim ruszyli wszyscy. Zabiłam ich zaledwie kilka, przestałam za nimi nadążać, atakowały znienacka i z taką gwałtownością że szybko znalazłam się na ziemi. Najgorzej bałam się o Wichę i siostrę, jak one mogły się bronić, skoro nie miały mocy. Ja wciąż jej używałam, dzięki czemu nie miałam aż tak głębokich ran jak one, zaledwie niegroźne zadrapania. Najgorsze było to że minęły tylko dwie minuty, wiedziałam że długo tak nie wytrzymam, a już zwłaszcza Wicha i Shady, które za chwilę będą bliskie śmierci. A ja nic nie będę mogła na to poradzić.
- Zostawicie ich ! - krzyknął Westro, nie mogłam uwierzyć własnym oczom że to na prawdę ten mroczny źrebak. Wszyscy momentalnie wstrzymali się z atakiem, patrząc na niego.
- To ty... Zdrajca ! - parę koni pognało w jego stronę. Reszta kontynuowała atak na mnie, Wicha i Shady leżały już na ziemi, miały głębokie ranny i nie wiem dlaczego jeszcze ich nie dobili. Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć jakby z bólu, a potem już uciekać. Za drzew pojawił się Danny, nie wiem jak to zrobił, ale po mrocznych koniach nie było już nawet śladu, tak szybko uciekli. Wyjątkiem był Westro, który stał teraz obok Danny'ego i Eris, oboje chowali się pod jego nogami. Podeszłam do Wichy i Shady. Przyjaciółce udało się jakoś wstać, choć widziałam że ledwo trzyma się na nogach i za chwilę upadnie. Zbliżyłam się więc do niej żeby mogła się oprzeć o mój grzbiet. Shady była w gorszym stanie, mogła nawet umrzeć, strasznie krwawiła.
- Danny, proszę, pomóż jej... - spojrzałam na ukochanego. Podszedł do nas bez słowa.
- Co chciałaś zrobić ? - odezwał się w końcu, gdy już zabrał Shady na grzbiet.
- Nie ważne, teraz musimy jej pomóc, zanim będzie za późno.
- Chciałaś go tu zostawić ? - dopytywał dalej Danny, nie dał po sobie poznać czy jest zdenerwowany czy raczej spokojny. Pewnie był na mnie zły.
- Tak... Wybacz, myślałam że zaatakował Eris, tą klaczkę, z którą przyszedłeś... - przyznałam, głupio się w tym momencie czułam, na dodatek sumienie nie dawało mi spokoju, naraziłam wszystkich na śmierć.
- Tak, wiem, zdążyłem ją poznać. Musimy teraz jak najszybciej znaleźć jakieś opatrunki - Danny wyszedł szybko z lasu, starałam się być tuż za nim, Wicha spowalniała mnie tak bardzo że byłyśmy  kilka metrów od Danny'ego.
- Co ja najlepszego zrobiłam ? - spytałam samą siebie.
- Każdy popełnia błędy... - powiedziała ciężko Wicha, ledwo się trzymała, jej także trzeba było szybko pomóc.
- Nie próbuj mnie usprawiedliwiać, to był niewybaczalny błąd.


Przez moją głupotę, musieliśmy wszyscy zatrzymać się w najbliższej jaskini, jaką znaleźliśmy. Danny pobiegł szybko po zioła i kolejne opatrunki, te co znaleźliśmy po drodze nie wystarczyły. Moja siostra umierała. Wicha też była w bardzo złym stanie. Martwiłam się o nie obie. Gdybym nie pozwoliła im ze mną pójść nic by się nie stało. Najwyżej ja bym zginęła, przynajmniej nie cierpiał by teraz przeze mnie ktoś inny.
- Westro - zawołałam małego, zbliżył się ostrożnie, wcześniej leżał w kącie razem z Eris.
- Nic ci nie zrobię, chciałam tylko... - westchnęłam, patrząc ze smutkiem na ogierka.
- Przepraszam mały. Możesz u nas zostać jak długo zechcesz, ja już nie będę próbowała wyrzucić cię ze stada, obiecuje że już nawet cię nie uderzę... Wybaczysz mi ? - powiedziałam, patrząc na niego. Był na pewno w szoku, bo długo się nie odzywał.
- Dobrze... - uśmiechnął się lekko. Danny, akurat wrócił, podeszłam szybko do niego.
- Boję się że Shady nie dożyje jutra... - przyznałam.
- Przeżyję, zobaczysz - obiecał mi ukochany. Opatrzył jej jeszcze rany, pomogłam mu, podaliśmy jej po tym na siłę zioła. Z Wichą było już łatwiej, sama wzięła zioła i z opatrywaniem ran też nam trochę pomogła.


W nocy


Nie mogłam zmrużyć oka, wciąż czuwałam przy siostrze. Co do Wichy byłam pewna że szybko z tego wyjdzie, już było z nią lepiej niż wcześniej. Spała dość spokojnie wraz z całą resztą, z wyjątkiem Eris, która patrzyła wciąż w ziemie, a z oczu kapały jej łzy. Samej zbierało mi się na płacz, czułam się tak jakbym zabiła obie siostry, nie tylko Nadie... Jej śmierć nadal ciążyła mi na sercu. Czasami śniłam o tym koszmarze nocą.
- Zima... - usłyszałam jakiś niewyraźny głos, nastawiłam uszu, gdy znów ktoś powtórzył moje imię spostrzegłam że to Shady. Nie mogłam przez chwilę w to uwierzyć.
- Shady ? - miałam nadzieje że mnie usłyszy, w końcu przemówiła, pierwszy raz od kiedy zachorowała. Bałam się jednak że to jej ostatnie chwilę, ponoć przed śmiercią tak nagle się poprawia.
- Zima, on... on... zabił naszego.... - przerwała nadal mamrocząc: - ...boję się
- Spokojnie, jestem przy tobie... - przytuliłam ją do siebie, przesunęła lekko w moją stronę głowę.
- Nie zostawiaj mnie... - wymamrotała jeszcze, zasypiając już dość głęboko, ciągle sprawdzałam czy oddycha. Przetrwałam tak całą noc. Nad ranem Shady obudziła się, starając się podnieść, nie mogłam jej na to pozwolić, jeszcze by sobie zaszkodziła.
- Masz zbyt poważne ranny żeby wstawać... - powiedziałam łagodnie, mając nadzieje że tak jak w nocy teraz też mnie usłyszy, myliłam się, znów nie było z nią kontaktu. Wydawała się nawet nie być świadoma z kim się szarpie. Nie minęła chwila, a zaczęła krzyczeć, od razu wszystkich obudziła. Poderwała mi się gwałtownie, nie miałam sił jej utrzymać, byłam za bardzo zmęczona po nieprzespanej nocy i tych wszystkich zmartwieniach. Siostra upadła niemal od razu, krzycząc tym razem z bólu, zwijała się aż na ziemi z łzami w oczach. Danny ją przytrzymał, tak mocno że nie mogła się ruszyć i tak zerwała z siebie kilka opatrunków, brudząc sobie na dodatek wciąż otwarte rany. Dopiero teraz zauważyłam że w niektórych miejscach jej krew zabarwiła się na czarno. W tym momencie dotarło do mnie że przecież mroczne konie potrafią kogoś zarazić, w końcu jedzą niekiedy niezbyt zdrowe mięso i gromadzą przez to w swoim pysku nieraz bardzo toksyczne bakterie. To znacznie zmniejszyło szanse mojej siostry na przeżycie, a także Wichy, choć jej stan nie był aż tak poważny, ale zakażenie robi swoje, może przecież tak nagle powalić z nóg. Myśląc o tym wszystkim zrobiło mi się momentalnie słabo, aż głowa opadła mi na ziemie i po prostu straciłam przytomność...



Danny (loveklaudia) dokończ

Spotkanie cz.7- Od Danny'ego/Zimy

-Zapomniałeś że oboje jesteśmy tutaj przywódcami- Zima spojrzała krzywo na ogierka, mały cofnął się do tyłu
-Nie zapomniałem, a co on może zrobić? jest jeszcze mały...
-Może sprowadzić same problemy, a jak go szukają?
-No to wtedy go oddamy
-Możemy mieć przez niego same kłopoty
-Daj mu szanse Zima...nie wiesz jaki jest, nie oceniaj go po wyglądzie i po rasie- Zima patrzyła jeszcze przez chwilę na mnie i na małego
-No dobra, daje mu szanse, ale jedną jedyną...
-No i super, chodź Westro- spojrzałem na małego
-Dałeś mu imię?- zdziwiła się Zima i spojrzała na mnie dziwnie
-No...tak, miał być bezimienny?
-A gdzie Florencja?
-Wróciła wcześniej do stada...
-Aha...- Zima poszła przodem, wiedziałem że jest niezadowolona z tego, że pozwoliłem małemu zostać, i że dałem mu imię
-Złość piękności szkodzi- uśmiechnąłem się do niej godaniając ją, uśmiechnęła się lekko i przewróciła oczami
-Tak w ogóle to miałeś mu znaleść rodziców, co nie?
-No...tak
-To dlaczego dałeś mu imię, mogli to zrobić jego przybrani rodzice
-No niby tak, ale nie widziałem jak do niego mówić więc on poprosił mnie abym dał mu imię, no więc dałem....
-Czasami nie mogę cię zrozumieć...
-Przyzwyczaisz się jeszcze do mojego zachowania- Zima już się nieodezwała, doszliśmy do jaskini, stado dziwnie spojrzało na Westro, widziałem po minach niektórych złość i niezadowolenie z jego obecności, położyłem się wraz z Zimą.
-Chodź- spojrzałem na małego który ułożył się nieco dalej od nas, spojrzał na mnie nieo zaskoczony
-Danny...- szepnęła Zima i szturchnęła mnie lekki
-No co?- spytałem- chodź, nie będziesz sam leżał- Westro wstał i podszedł do mnie niepewnie, położył się obok mnie
-To nieodpowiedzialne- odezwała się ukochana
-Nie przesadzaj, to źrebak, nie ma co się bać- uspakajałem ją, jakoś nie przejmowałem się tym, że Westro jest mrocznym koniem, nawet jeśli po niego przyjdą, to potrafię je odpędzić, w końcu moja moc działa nie tylko na duchy...


Następnego dnia


Kiedy się obudziłem, nie było nikogo w jaskini, nawet Westro, zawsze to ja wstawałem najwcześniej ze stada i to ja szedłem z nimi na łąkę, a tym razem to ja wstałem ostatni.
Podniosłem się i wyszedłem na zewnątrz, poszedłem na łąkę, stado już na niej było, szukałem wzrokiem Zimy, ale jej nie widziałem, podszedłem do Katariny
-Widziałaś Zimę?- spytałem
-Wstała rano i wyszła z nami na łąkę, później gdzieś zniknęła...
-A widziałaś w którą stronę poszła
-W stronę wodospadu
-Dzięki
-Nie ma za co- odszedłem i skierowałem się w stronę wodospadu, może poszła się nieco orzeźwić...
Na miejscu nie spotkałem nikogo, no prawie, bo po kilku minutach dostrzegłem tą małą klaczkę, podszedłem do niej
-Hey, a ty co tak sama leżysz?- spytałem stając nad nią, nie odezwała się
-Hey- szturchnąłem ją- jak masz na imię?
-Eris...
-Ładnie, ja Danny, wiesz gdzie się podziała Zima?
-Nie...i chcę do rodziców
-A wiesz gdzie są?
-Nie żyją...- małej wypłynęły łzy z oczu
-Przykro mi, ale wiesz że już ich nie zobaczysz?
-Zobaczę! w końcu będę razem z nimi
-Chcesz umrzeć czy co?
-Tak...ale boję się śmierci...czy to boli?
-Nie wiem maleńka, ale coś ci powiem, rodzice cały czas przy tobie są?
-Skąd wiesz? dlaczego nie mogę ich zobaczyć?
-Wiesz, mam taką umiejętność, że widzę duchy...nie możesz ich zobaczyć bo po prostu nie masz tej zdolności, pozatym duchy tracą dużo energi kiedy się komuś pokazują, możesz ich zobaczyć we śnie lub kiedy sami ci się ukarzą...ale są przy tobie i czówają nad tobą, aby nic ci się nie stało...mimo że ich ni widzisz i nie czujesz, oni tutaj są i nie odeszli do zaświatów, pozwolono im przy tobie zostać i nie chcą, abyś odbierała sobie życie...chcą abyś chociaż ty żyła i była po nich pamiątką- Eris patrzyła na mnie i słuchała uważnie, kiedy skończyłem to zamilkła, wyglądała jakby nad czymś myślała
-Chciałabym znów ich zobaczyć, chociaż raz...- z jej oczu wypłynęły łzy, przytuliłem małą lekko do siebie
-Jeszcze zobaczysz, ale nie możesz chceć się zabić, zadasz swoim rodziców dodatkowy ból, nie chcesz tego, prawda?
-Nie chcę ich ranić...
-No właśnie...to co? przejdziesz się ze mną, poszukamy razem Zimy
-Dobrze- Eris otarła oczy o nóżkę poczym wstała.
Szliśmy razem przez las, zastanawiało mnie to, gdzie mogła podziać się Zima, dziwne było też to, że w stadzie nie było Westro, Shady i Wichy, coś tutaj było nie tak, cała ta czwórka zniknęła, czułem że nic dobrego z tego nie wyjdzie
-Powiedz mi...kto cię tak poranił?- spytałem, zauważyłem że mała nieco się zatrzęsła a jej oddech się przyśpieszył
-Coś nie tak?- stanąłem
-Nie, nic...- zauważyłem na jej policzku łze, schyliłem głowę tak, aby patrzeć na nią
-Co się wtedy stało?- dopytywałem
-Goniły nas...- jej głos coraz bardziej się załamywał
-Kto?
-Były straszne...wyglądały jak potwory...
-O kim ty mówisz
-Wyglądały tak jak ten ogierek...
-Mroczne konie...
-Tak, chyba one...zabiły moich rodziców, przezemnie...
-Ejejej nie obwiniaj się...co było dalej? co takiego się wydarzyło?
-No bo...ja zaprzyjaźniłam się z tym ogierkiem, moi rodzice i jego o tym nie wiedzieli, pewnego dnia moi rodzice nas przyłapali na wspólnej zabawie, myśleli że on chce coś mi zrobić i go przegonili, nie wiedzieliśmy wtedy że jego rodzice też nas widzieli, wtedy naglę wyszło ich więcej, moi rodzice kazali mi uciekać, a sami zostali, widziałam...widziałam jak ich zabijają...- mówiła drżącym głosem- on podbiegł do mnie, powiedział że musimy uciekać bo jego rodzice są rozwścieczeni i że uważają go za zdrajcę, no więc oboje zaczeliśmy uciekać, wtedy dopadły nas młde konie, miały może z rok, zaatakowały nas, mnie najbardziej poturbowały ale udało mi się uciec z jego pomocą, uciekaliśmy...wbiegliśmy do tej jaskini, schowaliśmy się tam i po kilku minutach jaskinia się zapadła...
-Czyli on kłamał....
-Powiedział abym nie mówiła nikomu co się wydarzyło i kto to zrobił, mielismy mieć wersję że to pumy...
-Musisz to powiedzieć reszcie, dasz radę to drugi raz powiedzieć?
-Tak...tak dam radę
-Dobrze, no nie płacz już, to nie twoja wina...
-Ale gdybym słuchała się rodziców, mówili mi abym uważała na mroczne konie...ale ja się nie posłuchałam...
-Eris spójrz na mnie...słuchaj, to nie jest twoja wina, rozumiesz?
-Yhymm..
-No, chodź, musimy ich znaleść bo zapowiada się na deszcz- spojrzałem w niebo, ruszyliśmy dalej, przeszukaliśmy chyba całą wyspę ale po tej czwórce nie było śladu, w końcu wywędrowaliśmy aż po za grance Zatopi, i dopiero tutaj natrafiliśmy na ślady, ślady krwi, po zapachu poznałem że to krew Westro, w powietrzu unosił się też zapach Zimy, Shady i Wichy...



Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^

środa, 22 lipca 2015

Spotkanie cz.6 - Od Zimy/Danny'ego

Byłam pewna że Danny wygra, a nawet jeśli jakimś cudem udało by się to temu drugiemu, to w życiu bym z nim nie poszła, nie mówiąc już o zostaniu jego partnerką. Nie jestem jakąś rzeczą, tak samo stado, chociaż oni pewnie by odeszli z silniejszym ogierem.
Jakiś huk z tyłu przerwał moje przemyślenia, Danny i ten obcy stali tymczasem dęba okładając się ciosami.
- Zobacz co to... - powiedziałam do Wichy, która przyglądała się walce wraz z resztą stada. Danny uderzył ogiera w głowę, ten podciął mu nogi, przez co upadł, ale zanim tamten go uderzył, zdążył go złapać za grzywę i wywrócić na grzbiet. Chciałam pomóc ukochanemu, ale wiedziałam że to jego walka i że na pewno sobie poradzi. Ogier zaczął się szamotać, gdy Danny poderwał się gwałtownie, przytrzymując wroga przy ziemi. Wszyscy myśleli że to już koniec walki, kiedy nagle wróg kopnął Danny'ego w brzuch, wstając i zadając mu kolejny cios. Danny stanął dęba unikając następnego ciosu, potem przeskoczył na przednie nogi uderzając tylnymi prosto w pysk ogiera. Upadek wroga był na prawdę widowiskowy, spadł na bok uderzając najpierw głową o podłoże, jego szyja wygięła się w nienaturalny sposób, usłyszałam pęknięcie, myślałam że złamał sobie kark, ale okazało się że to tylko żuchwa. Zanim wstał z ziemi oparł się na przednich nogach, ciężko oddychając, wręcz charcząc.
- Mam nadzieje że dotrzymasz słowa i stąd znikniesz - powiedział Danny, patrząc na wroga. Ten parsknął, podnosząc się po woli, spojrzał w moją stronę, odwróciłam od niego głowę, kompletnie mnie nie obchodził, wręcz kpiłam sobie z niego, podkreślając to parsknięciem. Wyjątkowy z niego nieudacznik, Danny pokonał go zaledwie w kilka minut. Ogier niespodziewanie rzucił się w moją stronę, przewrócił mnie na ziemie, starałam się go odepchnąć.
- Zostaw ją ! - Danny już niemal go zaatakował.
- Jeszcze krok, a coś jej się stanie... - powiedział niewyraźnie ogier, przez złamaną żuchwę, ledwo go zrozumieliśmy.
- Gorzej jak tobie się coś stanie ! - parsknęłam ze złości, uderzyłam go z całej siły w brzuch, zacisnął na chwilę oczy, ale mimo bólu mnie nie puścił. Danny pewnie by go zrzucił tym uderzeniem, ale ja nie byłam aż tak silna jak mój ukochany. Zaczęłam się szarpać, wróg przygniótł mnie jeszcze bardziej do ziemi.
- Puść ją ! - Danny zbliżył się o krok, a wtedy ogier położył na moim gardle swoje kopyto, zaczął mnie dusić, kopałam go gdzie tylko mogłam, aż w końcu popuścił nieco ucisk, gdy tylko Danny cofnął się do tyłu. Wykorzystałam chwilę nie uwagi wroga, patrzącego na mojego ukochanego. Poderwałam nieco głowę łapiąc ogiera za grzywę, pociągnęłam go gwałtownie do siebie, żeby tylko uderzył żuchwą o moją klatkę piersiową, chciałam zadać mu ból. Udało się, bo niemal odskoczył, widziałam aż w jego oczach łzy z bólu, szybko je zacisnął, żeby nikt inny tego nie zauważył. Danny szarpnął go znienacka za grzywę zabierając ode mnie.
- Puść go... - zamroziłam część podłoża, patrząc wrogo na ogiera. Danny odsunął się, pokryłam wrogowi całe nogi lodem, zamrażając je również od środka, zaczął krzyczeć, mimo złamanej żuchwy. Mogłam już szybciej użyć mocy, ale wolałam się nią nie posługiwać, tylko poradzić sobie bez niej z tym ogierem, ale teraz już poniosły mnie nerwy.
- Zima wystarczy... - powiedział Danny, cofnęłam to wszystko, choć miałam przez chwilę ochotę by tamten karo-srokaty ogier cierpiał aż do końca. Obcy nie mógł się już nawet podnieść, jeszcze chwilę i by pewnie stracił nogi od odmrożeń III stopnia. W końcu po kilku minutach wstał, jak odchodził to potykał się o własne nogi, które były jeszcze trochę sztywne. Jak już trochę ochłonęłam, zauważyłam co po niektórych przerażenie, może trochę mnie poniosło...
- Wracajmy na łąkę - zarządził Danny, stado ruszyło. A my zostaliśmy jeszcze chwilę, patrząc w dal, ogier był już tak daleko że w oddali widniała tylko mała czarna kropka poruszająca się coraz szybciej i znikająca za horyzontem.
- Niby taki honorowy, chciał bronić twoją siostrę przede mną, pamiętasz ? A przed chwilą ciebie zaatakował, ale mi obrońca - stwierdził Danny.
- Tak... - spojrzałam za siebie słysząc kroki. Wicha właśnie wracała. Miałam nadzieje że ten huk, który wcześniej słyszałam nie oznaczał czegoś złego.
- I co ? - spytałam przyjaciółki.
- W górach zawaliła się jedna z grot, słyszałam też krzyki, chyba źrebaka...
- Szybko, chodźmy ! - Danny ruszył pierwszy, ja stałam tu jeszcze przez chwilę, myśląc o tym jak zaatakowałam tamtego ogiera, gdyby nie Danny, nie wiadomo jakby się to potoczyło, chyba będę musiała zapanować trochę nad emocjami.
- Idziesz ? - zapytała Wicha.
- Wracaj do stada i pilnuj mojej siostry. Tym co stało się w górach zajmę się razem z Danny'm - ruszyłam śladami ukochanego, zwolnił nieco żebym go dogoniła. Dalej biegliśmy już obok siebie. Na miejscu nie słyszeliśmy już żadnych krzyków, ale za to znaleźliśmy ową zawaloną grotę, która teraz wyglądała jak sterta głazów.
- Jak tam ktoś utknął to chyba raczej nie ma szans na przeżycie... - stwierdziłam.
- Zobaczymy, na razie nie widzę tu żadnych duchów, więc chyba ktoś tam jest i jeszcze żyję - Danny zrzucił już kilka głazów, odblokowując sobie dalszą drogę. Pomogłam mu w przedostawaniu się przez skały, ale z tymi najcięższymi musiał sobie sam poradzić. W końcu dostaliśmy się na prawdę głęboko, bo aż do ściany byłej groty. I to właśnie tam pod skałami leżał źrebak i to nie jeden źrebak. Były aż dwa. Ciemnokasztanowata klaczka z mnóstwem ran po kłach i pazurach i mroczny ogierek, domyślałam się że to on ją zaatakował.
- Zostań tam - Danny zbliżył się ostrożnie, odepchnął jeden z głazów, po czym zabrał najpierw klaczkę, podając mi ją. Wzięłam ją na grzbiet, zabrał też ogierka, ale już na swój grzbiet.
- Go lepiej gdzieś zostawmy - powiedziałam wychodząc stąd.
- To jeszcze źrebak, zabierzemy go do stada.
- Jest niebezpieczny, po za tym to mroczny koń.
- Nic nikomu nie zrobi. Zastanowimy się jeszcze co do niego. A teraz skupmy się lepiej na tym żeby oboje wydobrzeli - postanowił Danny. Wiedziałam że będą z tym same problemy, ale nie chciałam się z nim kłócić. Co prawda mieliśmy już w stadzie klacz z kłami, ale ona nie była mrocznym koniem, nie miała tego instynktu zabijania co one.
- Pewnie gonił ją aż do tej groty, a potem gdyby się nie zawaliła zabiłby ją - powiedziałam, wskazując na nieprzytomną klaczkę, oba źrebaki były nieprzytomne i na półżywe, pewnie pod tymi głazami brakowało im powietrza.
- Zima źrebaka zawsze da się wychować, z resztą jak wydobrzeje to oddamy go jego rodzicom.
- Jak chcesz, ty zadecyduj o jego losie, ja nie przyjęłabym go nawet do stada, to zagrożenie - przyspieszyłam. Nigdy nie chciałam mieć nic wspólnego z mrocznymi końmi, pamiętam jak mój ojciec przyjął ranną klacz tej rasy, zapewniała że nikogo nie skrzywdzi. W nocy zabiła po kryjomu kilka koni, a wtedy tata ją wyrzucił. Im nie można ufać, nawet źrebakom. Takie już było moje zdanie.


Później


Oba źrebaki zostawiliśmy w jaskini, opatrzyliśmy im rany. Właściwie to ja zajęłam się klaczką wraz z Wichą, która mi pomogła, a Danny ogierkiem, pomagała mu Florencja. Wicha wyszła po wszystkim zobaczyć do mojej siostry, powinna mieć ją stale na oku.
- Zima - zawołał mnie Danny, podeszłam do niego.
- Budzi się - powiedział.
- Jakoś szczególnie mnie to nie obchodzi - stwierdziłam.
- Daj spokój, to jeszcze źrebak - dodała Florencja, nim Danny coś powiedział.
- Mroczny koń, zawsze pozostanie tym złym.
Ogierek pierwsze co to spojrzał na mnie, moja mina na pewno go odstraszyła. Wstał szybko, jeżąc sierść.
- Nic ci nie zrobimy - zapewniał Danny.
- Na... na pewno ? - spytał, pokazując kły.
- Na pewno, jak masz na imię ?
- Nie wiem... Rodzice nie dali mi imienia, zostawili mnie tam w górach, a potem... Wszędzie zjawiły się pumy, uciekałem... Wpadłem do groty popchnięty przez jedną z nich, a potem... - opowiadał przejęty aż w końcu zamilkł.
- Zawaliła się - dokończył Danny, mały pokiwał głową.
- Nie wierzę, pewnie zaatakowałeś tą klaczkę - wskazałam mu na drugiego źrebaka.
- To, to nie ja... - cały aż zadrżał: - Pierwszy raz ją widzę na oczy...
- Spokojnie, zostaniesz tutaj na jakiś czas, a później zobaczymy. Jestem Danny, przywódca stada, a to moja partnerka Zima.
- A ona ? - spojrzał na siostrę Danny'ego.
- Mam na imię Florencja, jestem siostrą Danny'ego.

Później Danny pokazywał mu wyspę, wraz z Florencją, ja nie zamierzałam iść z nimi, zostałam przy nieprzytomnej klaczce. Danny nawet nalegał żebym poszła, żebym dała mu chociaż szanse, ale uparłam się że nie chcę mieć nic wspólnego z mrocznym koniem. Leżałam tu tak długo, aż przysnęłam. Kiedy się obudziłam klaczki już nie było. Wstałam, rozglądając się po jaskini, w końcu zauważyłam ślady krwi prowadzące aż do wyjścia. Małej nie musiałam długo szukać, leżała przed jaskinią, czołgając się żałośnie. Zatrzymałam ją, stając przed nią: - Musisz teraz odpoczywać - wzięłam ją delikatnie na grzbiet, nawet nie zaprotestowała.
- Chcę do mamy i taty... - wymamrotała.
- A gdzie są ?
- Daleko stąd, umarli... - mała miała już w oczach łzy. W wejściu pojawiła się Wicha z Shady, chyba nie wiedziała że tu jeszcze jestem. Chciała już zawrócić, razem z moją siostrą, gdy nagle...
- Shady ! - krzyknęła klaczka, starając się wstać: - Chcę do rodziców, zabierz mnie do nich... - powiedziała przez łzy. Shady spojrzała na nią, podeszła nawet w jej stronę. Podniosłam się, miałam nadzieje że mojej siostrze się poprawiło.
- Zabili ich, zabierz mnie do nich... - prosiła mała, Shady schyliła się nad nią, byłam w szoku, Wicha też stała jak wryta i pełna napięcia.
- Proszę... - dodała klaczka, Shady nagle ją uderzyła. Klaczka aż wpadła na ścianę, złapałam siostrę za grzywę, gdy chciała do niej podbiec.
- Co ty wyprawiasz ?! - zaczęłam się z nią szarpać, stanęła dęba, wyrywając się mi. Wicha podbiegła do nas, wtedy Shady ją ugryzła w bok, prawie że w szyję i to aż do krwi. Upadła na ziemie, sama od siebie się przewróciła. Spłynęły jej z oczu łzy, leżała tak na boku, coraz mocniej płacząc, krzycząc przy tym, jednak nie tak głośno jak zwykle to robiła.
- Zabrać ją stąd ? - spytała Wicha, cała aż się trzęsła, sama byłam przerażona, ale ukrywałam to przed wszystkimi.
- Zostaw ją na razie... - zerknęłam na chwilę na klaczkę: - Weźmiesz stąd małą - podeszłam do klaczki.
- Co zrobiliście Shady ? - spytała mała.
- Nic, pójdziesz teraz z Wichą, pokaże ci wodospad, przy okazji obmyjecie rany - chciałam wziąć ją na grzbiet, ale obróciła się gwałtownie, przeturlała się po ziemi.
- Nie chcę !
- Na prawdę nic ci nie grozi, jestem siostrą Shady, mam na imię Zima.
- Eris.
- To twoje imię, tak ?
- Yyyhym... Chce do rodziców.
- Weź ją już Wicha - traciłam po woli cierpliwość, przyjaciółka podeszła do nas.
- Bardzo boli ? - spytałam szeptem, widząc że jeszcze krwawi z ranny, którą zrobiła jej Shady.
- Nic mi nie będzie - Wicha chciała wziąć klaczkę na grzbiet, ale Eris znów się szamotała. Wróciłam już do siostry, położyłam się obok niej, znów do niej mówiłam, starając się uspokoić. Jak zwykle zachowywała się jakbym nie istniała. Wicha po kilkunastu minutach wyszła z Eris na grzbiecie, mała jeszcze jej marudziła, wciąż powtarzała że chcę wrócić do rodziców. Nigdy nie sądziłam że jakiekolwiek źrebie będzie myślało o własnej śmierci...


Kilka godzin później


Zmęczona prawie już zasypiałam, był już wieczór. Danny nadal nie wracał, martwiłam się, może napadły go mroczne konie przez tego źrebaka ? Wyszłam na zewnątrz korzystając z okazji że Shady spała. Po jakimś czasie zobaczyłam ukochanego w oddali, stęskniłam się już za nim. Zaczęłam biec w jego stronę.
- Gdzie byłeś tyle czasu ? - przytuliłam się do niego.
- Raczej gdzie byliśmy - wskazał na ogierka.
- Danny obiecał znaleźć mi tutaj rodziców - pochwalił się mały.
- Że niby w stadzie ? - odsunęłam się.
- Tak - powiedział Danny, nie wierzyłam własnym uszom. Jak mógł pozwolić mu zostać ?



Danny (loveklaudia) dokończ

Spotkanie cz.5- Od Danny'ego/Zimy

Przebudziłem się wczesnym rankiem, wszyscy jeszcze spali, w tym Zima, wstałem powoli aby nie obudzić ukochanej i wyszedłem na zewnątrz, stanąłem nieopodal jaskini, czekając, aż stado zacznie wchodzić na łąkę.


30 minut później



W końcu stado zaczęło wychodzić z jaskini, poszedłem pierwszy na łąkę, stanąłem na wzniesieniu i tutaj się zacząłem paść, stąd miałem doskonały widok na stado.
-Witaj...- Zima zaszła mnie od tyłu, pocałowała mnie w polik i stanęła obok
-Cześć piękna- uśmiechnąłem się
-Długo nie śpisz?
-Wstałem równo ze wschodem słońca
-Poranny ptaszek z ciebie, a wyspałeś się?
-Tak, wyspałem....a gdzie twoja siostra
-Nadal w jaskini, ja już nie wiem jak mam z nią rozmawiać, jak do niej dotrzeć...
-Może ci pomogę?
-Nie, nie trzeba...to moja siostra i poradzę sobie
-No jak chcesz, ale jakby co, to możesz na mnie liczyć
-Wiem, wiem- uśmiechnęła się, położyliśmy się oboje i obserwowaliśmy stado...


2 godziny później


Nic szczególnego się nie działo w stadzie, było spokojnie i cicho
-Emmm Zima, czy to czasem nie jest Shady?- szturchnąłem Zimę wskazując jej w stronę lasu
-Tak, to ona...ale...- wstała, po chwili kłusem ruszyła w stronę siostry, a kiedy już była blisko, Ahady ruszyła galopem w głąb lasu
-Shady!- krzyknęła Zima i popędziła za nią, wstałem i pobiegłem, chciałem pomóc ukochanej złapać jej siostrę, wyprzedziłem Zimę
-Złapię ją- powiedziałem, Shady biegła między drzewami i ciągle skręcała, ledwie wyrabiałem na zakrętach, za którymś razem byłem bilski złamnia nogi albo chociażby jej zwichnięcia, w końcu udało mi się ją zatrzymać, kiedy byłem dostatecznie blisko, złapałem ją za ogon, odrazu wylądowała na ziemi, kiedy chwyciłem ją za grzywę, aby ją przytrzymać, zaczęła wrzeszczeć w niebogłosy
-Uspokój się- powiedziałem przez zaciśnięte zęby, szarpała się i wrzeszczała jakby ją ze skóry obdzierano
-Hey! zostaw ją!- zza drzew wyszedł karo-srokaty ogier, odepchnął mnie od niej
-Nie wtrącaj się!- krzyknąłem
-Nie skrzywdzisz jej- parsknął
-Myśl co mówisz, nie wiesz co jej dolega to się odwal- zbliżyłem się znów do Shady, ale ogier stanął mi na drodze
-Zejdź mi z drogi- spojrzałem na niego wrogo
-Znam takich jak ty, nieraz pewnie ją uderzyłeś
-Ty...- już chciałem się na niego rzucić, ale pojawiła sie Zima
-Co tutaj się dzieje?- spytała podchodząc do siostry
-Obroniłem ją przed nim- stanął dumnie, przekręciłem oczami, a niech tylko spróbuje się dostawiać do Zimy to pożałuje
-On miał ją złapać...- Zima złapała Shady za grzywę- wstań- powiedziała łagodnie, Shady się uspokoiła i powoli wstała z ziemi, ja jak i ten ogier, patrzyliśmy na siebie wrogo
-Danny chodź- oderwałem wzrok dopiero wtedy kiedy Zima mnie zawołała, widziałem jak ten obcy się na nią gapi
-Lepiej za długo tutaj nie przebywaj, nie należysz do stada- odwróciłem się jeszcze do niego zanim odszedłem
-A może dołączę, co?
-Jestem tutaj przywódcą, więc lepiej uważaj- parsknąłem i odszedłem, dogoniłem Zimę
-Co się stało?- spytała
-Nic takiego...
-Na pewno?
-Tak...co z nią?
-Już się uspokoiła, jej wrzaski było słychać chyba na całej wyspie
-Jak nie lepiej, prawie mi bębenki w uszach popękały....
-Ja nie wiem, mówię do niej cały czas, a ona wydaje się jakby mnie nie słyszała i nie widziała, staje przed nią a ona zachowuje się jakby nikogo przed nią nie było...
-Coś się musiało wydarzyć co wpłynęł tak bardzo na jej psychikę
-Tylko co?
-Wiesz co...a może by tak znaleść twoją matkę?
-Mamę? myślisz że ona jej pomoże?
-Myślę że tak...to w końcu jej matka, na pewno będzie potrafiła do niej dotrzec
-Szczerze w to wątpię....
-Chyba że...
-Chyba że co?- zatrzymaliśmy się, Zima spojrzała na mnie pytająco
-A spotkanie z waszym ojcem? może to by jakoś jej pomogło?
-Tylko że on nie żyje...
-Przecież mam kontakt z duchami, wiem jak sprawić, aby z nim porozmawiała
-A jeśli jeszcze bardziej jej się po tym pogorszy?
-Warto spróbować, a nóż się uda
-No dobrze...obyś miał rację
-No to musimy iść w góry...śmierci
-Że tam? wiesz że niewiele koni stamtąd wróciło?
-Nie ma co się bać, nic nam nie będzie
-No mam nadzieję...
Ruszyliśmy w stronę gór śmierci, czekała nas półtorogodzinna wyprawa, no ale pogoda nam sprzyjała, jak na razie, więc nie mamy na co narzekać
-Danny zatrzymajmy się nachwilkę- Zima przystanęła, spojrzałem na nią
-Coś nie tak?- spytałem
-Nie...wszystko w porządku- uśmiechnęła się, ale na siłę
-Widzę że coś cię boli
-Ech no bo jak biegłam w waszą stronę, w tym lesie, to coś sobie w nogę zrobiłam, ale nic mi nie będzie, pewnie lekko nadwyrężona
-No...no dobrze, ale jakby co to mi mów, że coś cię boli
-Dobrze...
-Już niedaleko, chodźmy- ruszyliśmy dalej, kiedy byliśmy już na miejscu, strasznie się rozpadało, do tego zaczął padać także grad a niebo momentalnie pojaśniało, niezapowiadało się przecież na burzę
-Musimy wracać- stwierdziła Zima- w taką pogodę lepiej tutaj nie przebywać- zawróciliśmy, przez pół drogi lało i grzmiało, w pewnym momencie piorun uderzył tak blisko nas, że aż się zachwialiśmy na nogach.


1 godzine później


Do stada doszliśmy cali mokszy i zmachani, już przestało padać i się rozpogodziło, większość koni ze stada stała na łące
-Jak się nierozchoruję to będzie cud- Zima otrzepała się z wody, mokra grzywka zasłaniała jej oczy i co chwilę ją odrzucała.
Poszliśmy na łąkę, Zima cały czas pilnowała siostry a ja byłem cały czas przy Zimie, szkoda że nie doszliśmy do tych gór, być może Zima nie musiałaby się już martwić o siostrę.
Kiedy już się ściemniało, ktoś nowy pojawił się na łące, odrazu ruszyłem w stronę konia, ku mojemu zaniedowoleniu, był to ten karo-srokaty ogier, parsknąłem na jego widok, zatrzymaliśmy się około 3 metry od siebie
-Czego chcesz?- cofnąłem uszy do tyłu ze złości
-Niech wszyscy zobaczą jaki jesteś słaby- zaśmiał się, po chwili stado przyszło zobaczyć co się dzieje, widać było po mnie że nie chcę przyjąć kogoś nowego, tylko że to jest intruz
-Pomóc Danny?- spytał Criss
-Nie trzeba- odpowiedziałem
-Walczmy...jeśli wygram biorę stado i twoją piękną partnerkę, a jeśli ty wygrasz, to już mnie tutaj nie zobaczysz- spojrzałem w stronę Zimy, widziałem po jej oczach że nie chce abym walczył
-Dobra- zgodziłem się, stado nieco się cofnęło, ja jak i ten ogier, przygotowaliśmy się do walki, pierwszy ruszył on na mnie, po chwili rozpętała się walka...


Zima [ zima999 ] ^^Dokończ^^

poniedziałek, 20 lipca 2015

Serce cz.2 - Od Jony



Kilka miesięcy później


Ledwo jeszcze stałam na nogach. Ból mnie paraliżował. Wciąż miałam skurczę, które narastały z każdą chwilą. Bałam się, a wręcz byłam przerażona, nigdy nie rodziłam, a teraz miałam doświadczyć tego po raz pierwszy. Primero zatrzymał się kawałek dalej, gdy spostrzegł że nie idę obok niego.
- Jona, wszystko porządku ? - spytał zawracając w moją stronę. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, z trudem łapałam oddech.
- To już ? - zapytał, stając jak wryty, ledwo zipałam.
- Połóż się kochanie, tylko ostrożnie... - po chwili się otrząsnął, pomógł mi ułożyć się na boku. Nie wiedziałam co dalej robić, musiałam zaufać instynktowi. Z całej siły starałam się ułatwić źrebakowi przyjście na świat. Pot spływał po mnie jak woda, łzy cisnęły się do oczu, ból nie ułatwiał mi całej sytuacji. Mijała godzina za godziną. Robiłam sobie przerwy aby odetchnąć choć na chwilę, po czym znów starałam się wydać źrebie na świat. Primero czuwał przy mnie, wiele to dla mnie znaczyło, jego obecność dodawała mi sił. W końcu przeszedł mnie najsilniejszy skurcz, po którym byłam tak wyczerpana że myślałam że zemdleje.
- Udało się ! - Primero wstał, był już przy źrebaku, ledwo podniosłam głowę, uśmiechnęłam się słabo na widok klaczki. Nie cieszyłam się zbyt długo, jej maść i spojrzenie przypominało mi matkę. Widziałam już przed oczyma jej poturbowane ciało i zakrwawiony pysk i te martwe oczy wpatrzone we mnie. Krzyknęłam, natychmiast wstając, chciałam już nawet uciec, ale zmęczenie mnie powstrzymało. Primero coś mówił do córki, ale w tym momencie przerwał patrząc na mnie.
- Co ci jest ? - podszedł do mnie. Zemdlałam nagle, wyczerpana, spadając wprost na niego...

Tak długo jak byłam nieprzytomna, tak długo miałam nadzieje że ta mała wcale się nie narodziła, albo że wygląda zupełnie inaczej niż jak ją widziałam pierwszy raz.
Jak tylko się ocknęłam, mój wzrok powędrował na źrebaka. Mała już stała na nogach, biegała wesoło ze swoim ojcem. Primero bawił się z nią niezwykle ostrożnie i delikatnie. Uważał przy tym żeby nie upadła na zbyt twarde podłoże. Nic się nie zmieniło, to była ta sama klaczka, której widok doprowadzał mnie do rozpaczy.
- Chodź tu, twoja mama już się obudziła - zauważył Primero, podchodząc do mnie z naszą córką.
- Już ci lepiej ? - spytał z troską.
- Chyba, chyba tak... - starałam się przy nim nie okazywać niechęci do córki, po prostu wstałam pozwalając jej napić się mleka.
- Jak ją nazwiemy ? - odezwał się znów Primero.
- Ty wybierz imię... - zaproponowałam.
- Może... - zastanowił się przez chwilę, patrząc na małą. Spojrzałam w niebo, chcą opanować nerwy.
- Nikita - powiedział nagle Primero.
- Co ?
- Nazwijmy ją Nikita po mojej babci.
- Pasuje do niej - spojrzałam na Primero, uśmiechając się do niego.
- Spójrz na nią, jak urocza... - partner nie spuszczał wzroku ze źrebaka, toteż nie zauważył tego gestu.
- Masz rację - przyznałam bez patrzenia na córkę. Po narodzinach małej jeszcze bardziej potrzebujemy znaleźć jakieś stado, które by nas przyjęło.

Wyruszyliśmy następnego dnia. Całą drogę szłam z przodu, a Primero wraz z córką podążali za mną. Mówił jej o wszystkim, odpowiadał na pytania, wygłupiał się z nią. Poświęcał jej całą swoją uwagę, nie chciałam tego, ale poczułam się zazdrosna. Powinnam być teraz przy jego boku i tak jak on zajmować się córką, ale nie mogłam. Nie mogłam znieść bólu, który czułam ilekroć spojrzałam na Nikite. Co ja bym dała żeby nie była aż tak podobna do mojej matki. Nic jednak nie mogło tego zmienić. Zapadł wieczór, teraz już szliśmy obok siebie. Primero niósł na grzbiecie śpiącą Nikitę. Oboje czuliśmy w powietrzu zapach dymu, ale nigdzie nie mogliśmy go wypatrzeć, może było zbyt ciemno.
- Lepiej chodźmy na około - przerwał ciszę Primero, zdawał sobie sprawę że gdzie dym tam i ludzie. Ja także, ale wolałam pójść skrótem, lepiej przez teren ludzi niż las pełen drapieżników.
- A co jeśli zaatakuje nas jakaś puma czy wilk ?
- Nie wiem co gorsze, spotkanie z człowiekiem czy drapieżnikiem, ale chyba nie możemy aż tak ryzykować.
- Ludzie o tej porze śpią, a jeśli nie to nie zobaczą nas wśród ciemności.
- Nie zdziwiłbym się gdyby jednak nas wypatrzyli, a jak już raz do nich trafisz to nigdy nie wrócisz - Primero poszedł przodem. Zamyśliłam się, powtarzając sobie w myślach jego słowa "jak już raz do nich trafisz to nigdy nie wrócisz", właśnie... Spojrzałam na Nikite, miałam okazje jej się pozbyć. Urodzę Primerowi jeszcze mnóstwo źrebaków, które zdołam pokochać całym sercem, jej przecież nigdy nie zaakceptuje, bez względu na to jak bardzo bym chciała, przypomina mi te najgorsze chwilę z mojego życia, te najbardziej bolesne.

W środku nocy schowaliśmy się w krzakach, nie mając siły iść dalej, mieliśmy odpocząć zaledwie godzinę. Godzina jednak się wydłużyła do kilku godzin. Doczekaliśmy świtu. Obudziło nas szczekanie psów, rzucały się na ogrodzenie, widziałam jak są zwrócone w naszą stronę. Wszystkie bez wyjątku.
- Wyczuły nas... - szepnęłam do Primero, obudził się, nie spał zbyt głęboko, w końcu chciał przy nas czuwać, co nie do końca mu się udało.
- Już rano ? - poderwał się ostrożnie i cicho, pochylił nieco głowę, żeby nie było go widać. Widziałam przez odstępy między gałązkami jak ludzie wychodzą ze swoich domków, które były niewielkich rozmiarów i na dodatek zbudowane z drewna, z oknami tak małymi że końska głowa na pewno by się w nich nie zmieściła. Jeden z ludzi otworzył bramę, psy wystartowały w naszą stronę. Primero od razu wyskoczył odpędzając je od nas.
- Uciekajcie ! - krzyknął, szarżując na psy, uciekały piszcząc z podkulonymi ogonami. Na moje nieszczęście Nikita już od dawna nie spała i jak tylko ruszyłam pobiegła za mną. Serce aż mi pękało na myśl że ją tu zostawię, ale dzięki temu będę spokojniejsza, przestaną mnie dręczyć koszmary, przez które już prawie oszalałam. Przyspieszyłam żeby tylko ją zgubić.
- Mamo, mamusiu ! Zaczekaj ! - krzyczała rozpaczliwie, za nią wyłonił się nagle pies. Zawróciłam, mimo wszystko musiałam ją obronić. Stanęłam dęba, uderzając psa w głowę, przeturlał się kawałek. Chwyciłam córkę za grzywę, ciągnąc ją za sobą. Ledwo nadążała, zostawiłam ją w gęstych krzakach, obok płotu.
- Nie ruszaj się stąd, choćbym nie wiem co się działo, do puki po ciebie nie wrócę - spojrzałam na nią stanowczo, unikając jednak jej oczu.
- Dobrze mamusiu... - przytaknęła cicho, cała aż się trzęsła ze strachu. Rzuciłam się do ucieczki, szukając po drodze Primero. O dziwo czekał na mnie już po za terenem ludzi, obok lasu. Miał na ciele niewielkie zadrapania i ślady po psich zębach.
- Gdzie Nikita ? - spytał od razu, patrząc w dal w stronę z której przybiegłam.
- Zabili ją... - spuściłam głowę, nie musiałam zmuszać się do płaczu, łzy same wyleciały mi z oczu. Czułam się z tym okropnie że ją tu zostawiłam, mimo wszystko to nie jej wina że widzę w niej swoją matkę.
- Wszystko będzie dobrze... Poradzimy sobie... Jakoś... - mówił już załamanym głosem Primero, przytulając mnie do siebie. "Wybacz mi, nie chciałam żebyś i ty cierpiał, ale musiałam to zrobić" powiedziałam do niego w myślach, z świadomością że ich nie usłyszy, gdyby wiedział pewnie by mnie zostawił.

Kilka dni zajęło mi opłakiwanie córki. Primero też uronił kilka łez, ale po kryjomu. Wędrując dalej byliśmy coraz bardziej przybici. Wciąż miałam wyrzuty sumienia, nie raz chciałam zawrócić i przyprowadzić Nikite z powrotem, ale to było nie możliwe. Gdy już nawet Primero zwątpił że znajdziemy wreszcie stado, naszym oczom ukazała się grupa koni.
- Primero spójrz... - szturchnęłam go.
- Musimy spróbować - poszedł przodem, szłam za nim. Byłam szczęśliwa, nie wiem dlaczego, po prostu uśmiech nie chciał zniknąć mi z pyska, może przeczuwałam że tym razem nas przyjmą. Jak już byliśmy blisko zatrzymał nas izabelowaty ogier.
- Kim jesteście i co tu robicie ? - zapytał od razu, podeszła do niego jasnosiwa klacz.
- Szukamy stada, które mogłoby nas przyjąć, ja jestem Primero, a to moja partnerka Jona. - przedstawił nas ukochany.
- Jesteśmy tutaj przywódcami, jestem Danny, a to Zima - wskazał na białą klacz.
- Przyjmiecie nas ? - upewnił się Primero.
- Tak, czujcie się jak u siebie - odezwała się Zima, konie za nimi, przyglądały się nam. Primero pierwszy do nich podszedł, natomiast przywódcy poszli już w swoją stronę. Primero zamierzał poznać każdego po kolei. Ja nigdy nie przepadałam za towarzystwem, a stado traktowałam bardziej jako schronienie. Jednak dla ukochanego znosiłam długie rozmowy z niektórymi końmi, które okazały się nad wyraz towarzyskie, albo ciekawskie. Wkrótce znaliśmy każdego po imieniu, a jeden z koni był tak miły że oprowadził nas po terytorium. Widoki zapierały aż dech w piersiach, te krajobrazy były niesamowite. Wszystko tutaj wydawało się takie idealne.
- Jak miałaś na imię ? - spytałam pegazicy, to właśnie ona pokazywała nam to wszystko.
- Malaika - odpowiedziała szybko, patrząc na mnie z uśmiechem. Dopiero teraz zauważyłam że jest z nią coś nie tak, miała kły, a jej oczy wyglądały co najmniej dziwnie.
- Długo już jesteś w stadzie ? - spytał Primero, mu chyba nie przeszkadzał jej niecodzienny widok.
- Kilka tygodni, ale już sporo się wydarzyło.
- Co masz na myśli ? - spojrzałam na nią podejrzanie, nie ufałam jej, musiała mieć coś wspólnego z tymi potworami-mrocznymi końmi.
- Dużo by tu opowiadać, musieliśmy stoczyć walkę, potem zginęła nasza była przywódczyni, ale od kiedy Danny i Zima tu rządzą jest o wiele lepiej. Nadia, ta była przywódczyni, nie nadawała się do przewodzenia stadem, mimo jej dobrych chęci. Przez nią spora część koni odeszła.
- Jaką walkę musieliście stoczyć ?
- Z pewnym stadem, co na nas napadło... Nie chciało odpuścić więc... Zabiliśmy wszystkich.
- Co takiego ?! Nie daliście im nawet uciec ?! Jak mogliście posunąć się do czegoś takiego ?! - Primero tak nagle wybuchł, cofnęłam się aż do tyłu.
- Chodźmy stąd, nic tu po nas... - powiedział do mnie, przechodząc obok. Poszłam za nim.
- Nie, czekajcie - zatrzymała nas Malaika: - Źle mnie zrozumieliście... Mówiłam przecież że nie chcieli się wycofać, albo my ich albo oni by nas zabili.
- Zostańmy Primero - nalegałam, miałam już dość wiecznej wędrówki.
- Wybacz, trochę mnie poniosło, nie znoszę zabijania - przyznał ukochany.
- Ja też nie, nie uczestniczyłam w tym, ale... Nikomu o tym nie mówiłam, wolałabym żeby nikt się nie dowiedział, pomyśleli by że stchórzyłam... - dopowiedziała Malaika.
- Nie ma sprawy, wiesz może gdzie moglibyśmy tutaj odpocząć.
- W jaskini, chodźcie za mną - Malaika wzbiła się w powietrze, lecąc dość wolno nad nami, żebyśmy mogli spokojnie za nią maszerować.
- Ona jest niebezpieczna, powinniśmy się trzymać z daleka od niej - szepnęłam do ukochanego.
- Malaika ? Dlaczego ? Wydaje się sympatyczna.
- A te kły to co ?


Ciąg dalszy nastąpi