Jakiś huk z tyłu przerwał moje przemyślenia, Danny i ten obcy stali tymczasem dęba okładając się ciosami.
- Zobacz co to... - powiedziałam do Wichy, która przyglądała się walce wraz z resztą stada. Danny uderzył ogiera w głowę, ten podciął mu nogi, przez co upadł, ale zanim tamten go uderzył, zdążył go złapać za grzywę i wywrócić na grzbiet. Chciałam pomóc ukochanemu, ale wiedziałam że to jego walka i że na pewno sobie poradzi. Ogier zaczął się szamotać, gdy Danny poderwał się gwałtownie, przytrzymując wroga przy ziemi. Wszyscy myśleli że to już koniec walki, kiedy nagle wróg kopnął Danny'ego w brzuch, wstając i zadając mu kolejny cios. Danny stanął dęba unikając następnego ciosu, potem przeskoczył na przednie nogi uderzając tylnymi prosto w pysk ogiera. Upadek wroga był na prawdę widowiskowy, spadł na bok uderzając najpierw głową o podłoże, jego szyja wygięła się w nienaturalny sposób, usłyszałam pęknięcie, myślałam że złamał sobie kark, ale okazało się że to tylko żuchwa. Zanim wstał z ziemi oparł się na przednich nogach, ciężko oddychając, wręcz charcząc.
- Mam nadzieje że dotrzymasz słowa i stąd znikniesz - powiedział Danny, patrząc na wroga. Ten parsknął, podnosząc się po woli, spojrzał w moją stronę, odwróciłam od niego głowę, kompletnie mnie nie obchodził, wręcz kpiłam sobie z niego, podkreślając to parsknięciem. Wyjątkowy z niego nieudacznik, Danny pokonał go zaledwie w kilka minut. Ogier niespodziewanie rzucił się w moją stronę, przewrócił mnie na ziemie, starałam się go odepchnąć.
- Zostaw ją ! - Danny już niemal go zaatakował.
- Jeszcze krok, a coś jej się stanie... - powiedział niewyraźnie ogier, przez złamaną żuchwę, ledwo go zrozumieliśmy.
- Gorzej jak tobie się coś stanie ! - parsknęłam ze złości, uderzyłam go z całej siły w brzuch, zacisnął na chwilę oczy, ale mimo bólu mnie nie puścił. Danny pewnie by go zrzucił tym uderzeniem, ale ja nie byłam aż tak silna jak mój ukochany. Zaczęłam się szarpać, wróg przygniótł mnie jeszcze bardziej do ziemi.
- Puść ją ! - Danny zbliżył się o krok, a wtedy ogier położył na moim gardle swoje kopyto, zaczął mnie dusić, kopałam go gdzie tylko mogłam, aż w końcu popuścił nieco ucisk, gdy tylko Danny cofnął się do tyłu. Wykorzystałam chwilę nie uwagi wroga, patrzącego na mojego ukochanego. Poderwałam nieco głowę łapiąc ogiera za grzywę, pociągnęłam go gwałtownie do siebie, żeby tylko uderzył żuchwą o moją klatkę piersiową, chciałam zadać mu ból. Udało się, bo niemal odskoczył, widziałam aż w jego oczach łzy z bólu, szybko je zacisnął, żeby nikt inny tego nie zauważył. Danny szarpnął go znienacka za grzywę zabierając ode mnie.
- Puść go... - zamroziłam część podłoża, patrząc wrogo na ogiera. Danny odsunął się, pokryłam wrogowi całe nogi lodem, zamrażając je również od środka, zaczął krzyczeć, mimo złamanej żuchwy. Mogłam już szybciej użyć mocy, ale wolałam się nią nie posługiwać, tylko poradzić sobie bez niej z tym ogierem, ale teraz już poniosły mnie nerwy.
- Zima wystarczy... - powiedział Danny, cofnęłam to wszystko, choć miałam przez chwilę ochotę by tamten karo-srokaty ogier cierpiał aż do końca. Obcy nie mógł się już nawet podnieść, jeszcze chwilę i by pewnie stracił nogi od odmrożeń III stopnia. W końcu po kilku minutach wstał, jak odchodził to potykał się o własne nogi, które były jeszcze trochę sztywne. Jak już trochę ochłonęłam, zauważyłam co po niektórych przerażenie, może trochę mnie poniosło...
- Wracajmy na łąkę - zarządził Danny, stado ruszyło. A my zostaliśmy jeszcze chwilę, patrząc w dal, ogier był już tak daleko że w oddali widniała tylko mała czarna kropka poruszająca się coraz szybciej i znikająca za horyzontem.
- Niby taki honorowy, chciał bronić twoją siostrę przede mną, pamiętasz ? A przed chwilą ciebie zaatakował, ale mi obrońca - stwierdził Danny.
- Tak... - spojrzałam za siebie słysząc kroki. Wicha właśnie wracała. Miałam nadzieje że ten huk, który wcześniej słyszałam nie oznaczał czegoś złego.
- I co ? - spytałam przyjaciółki.
- W górach zawaliła się jedna z grot, słyszałam też krzyki, chyba źrebaka...
- Szybko, chodźmy ! - Danny ruszył pierwszy, ja stałam tu jeszcze przez chwilę, myśląc o tym jak zaatakowałam tamtego ogiera, gdyby nie Danny, nie wiadomo jakby się to potoczyło, chyba będę musiała zapanować trochę nad emocjami.
- Idziesz ? - zapytała Wicha.
- Wracaj do stada i pilnuj mojej siostry. Tym co stało się w górach zajmę się razem z Danny'm - ruszyłam śladami ukochanego, zwolnił nieco żebym go dogoniła. Dalej biegliśmy już obok siebie. Na miejscu nie słyszeliśmy już żadnych krzyków, ale za to znaleźliśmy ową zawaloną grotę, która teraz wyglądała jak sterta głazów.
- Jak tam ktoś utknął to chyba raczej nie ma szans na przeżycie... - stwierdziłam.
- Zobaczymy, na razie nie widzę tu żadnych duchów, więc chyba ktoś tam jest i jeszcze żyję - Danny zrzucił już kilka głazów, odblokowując sobie dalszą drogę. Pomogłam mu w przedostawaniu się przez skały, ale z tymi najcięższymi musiał sobie sam poradzić. W końcu dostaliśmy się na prawdę głęboko, bo aż do ściany byłej groty. I to właśnie tam pod skałami leżał źrebak i to nie jeden źrebak. Były aż dwa. Ciemnokasztanowata klaczka z mnóstwem ran po kłach i pazurach i mroczny ogierek, domyślałam się że to on ją zaatakował.
- Zostań tam - Danny zbliżył się ostrożnie, odepchnął jeden z głazów, po czym zabrał najpierw klaczkę, podając mi ją. Wzięłam ją na grzbiet, zabrał też ogierka, ale już na swój grzbiet.
- Go lepiej gdzieś zostawmy - powiedziałam wychodząc stąd.
- To jeszcze źrebak, zabierzemy go do stada.
- Jest niebezpieczny, po za tym to mroczny koń.
- Nic nikomu nie zrobi. Zastanowimy się jeszcze co do niego. A teraz skupmy się lepiej na tym żeby oboje wydobrzeli - postanowił Danny. Wiedziałam że będą z tym same problemy, ale nie chciałam się z nim kłócić. Co prawda mieliśmy już w stadzie klacz z kłami, ale ona nie była mrocznym koniem, nie miała tego instynktu zabijania co one.
- Pewnie gonił ją aż do tej groty, a potem gdyby się nie zawaliła zabiłby ją - powiedziałam, wskazując na nieprzytomną klaczkę, oba źrebaki były nieprzytomne i na półżywe, pewnie pod tymi głazami brakowało im powietrza.
- Zima źrebaka zawsze da się wychować, z resztą jak wydobrzeje to oddamy go jego rodzicom.
- Jak chcesz, ty zadecyduj o jego losie, ja nie przyjęłabym go nawet do stada, to zagrożenie - przyspieszyłam. Nigdy nie chciałam mieć nic wspólnego z mrocznymi końmi, pamiętam jak mój ojciec przyjął ranną klacz tej rasy, zapewniała że nikogo nie skrzywdzi. W nocy zabiła po kryjomu kilka koni, a wtedy tata ją wyrzucił. Im nie można ufać, nawet źrebakom. Takie już było moje zdanie.
Później
Oba źrebaki zostawiliśmy w jaskini, opatrzyliśmy im rany. Właściwie to ja zajęłam się klaczką wraz z Wichą, która mi pomogła, a Danny ogierkiem, pomagała mu Florencja. Wicha wyszła po wszystkim zobaczyć do mojej siostry, powinna mieć ją stale na oku.
- Zima - zawołał mnie Danny, podeszłam do niego.
- Budzi się - powiedział.
- Jakoś szczególnie mnie to nie obchodzi - stwierdziłam.
- Daj spokój, to jeszcze źrebak - dodała Florencja, nim Danny coś powiedział.
- Mroczny koń, zawsze pozostanie tym złym.
Ogierek pierwsze co to spojrzał na mnie, moja mina na pewno go odstraszyła. Wstał szybko, jeżąc sierść.
- Nic ci nie zrobimy - zapewniał Danny.
- Na... na pewno ? - spytał, pokazując kły.
- Na pewno, jak masz na imię ?
- Nie wiem... Rodzice nie dali mi imienia, zostawili mnie tam w górach, a potem... Wszędzie zjawiły się pumy, uciekałem... Wpadłem do groty popchnięty przez jedną z nich, a potem... - opowiadał przejęty aż w końcu zamilkł.
- Zawaliła się - dokończył Danny, mały pokiwał głową.
- Nie wierzę, pewnie zaatakowałeś tą klaczkę - wskazałam mu na drugiego źrebaka.
- To, to nie ja... - cały aż zadrżał: - Pierwszy raz ją widzę na oczy...
- Spokojnie, zostaniesz tutaj na jakiś czas, a później zobaczymy. Jestem Danny, przywódca stada, a to moja partnerka Zima.
- A ona ? - spojrzał na siostrę Danny'ego.
- Mam na imię Florencja, jestem siostrą Danny'ego.
Później Danny pokazywał mu wyspę, wraz z Florencją, ja nie zamierzałam iść z nimi, zostałam przy nieprzytomnej klaczce. Danny nawet nalegał żebym poszła, żebym dała mu chociaż szanse, ale uparłam się że nie chcę mieć nic wspólnego z mrocznym koniem. Leżałam tu tak długo, aż przysnęłam. Kiedy się obudziłam klaczki już nie było. Wstałam, rozglądając się po jaskini, w końcu zauważyłam ślady krwi prowadzące aż do wyjścia. Małej nie musiałam długo szukać, leżała przed jaskinią, czołgając się żałośnie. Zatrzymałam ją, stając przed nią: - Musisz teraz odpoczywać - wzięłam ją delikatnie na grzbiet, nawet nie zaprotestowała.
- Chcę do mamy i taty... - wymamrotała.
- A gdzie są ?
- Daleko stąd, umarli... - mała miała już w oczach łzy. W wejściu pojawiła się Wicha z Shady, chyba nie wiedziała że tu jeszcze jestem. Chciała już zawrócić, razem z moją siostrą, gdy nagle...
- Shady ! - krzyknęła klaczka, starając się wstać: - Chcę do rodziców, zabierz mnie do nich... - powiedziała przez łzy. Shady spojrzała na nią, podeszła nawet w jej stronę. Podniosłam się, miałam nadzieje że mojej siostrze się poprawiło.
- Zabili ich, zabierz mnie do nich... - prosiła mała, Shady schyliła się nad nią, byłam w szoku, Wicha też stała jak wryta i pełna napięcia.
- Proszę... - dodała klaczka, Shady nagle ją uderzyła. Klaczka aż wpadła na ścianę, złapałam siostrę za grzywę, gdy chciała do niej podbiec.
- Co ty wyprawiasz ?! - zaczęłam się z nią szarpać, stanęła dęba, wyrywając się mi. Wicha podbiegła do nas, wtedy Shady ją ugryzła w bok, prawie że w szyję i to aż do krwi. Upadła na ziemie, sama od siebie się przewróciła. Spłynęły jej z oczu łzy, leżała tak na boku, coraz mocniej płacząc, krzycząc przy tym, jednak nie tak głośno jak zwykle to robiła.
- Zabrać ją stąd ? - spytała Wicha, cała aż się trzęsła, sama byłam przerażona, ale ukrywałam to przed wszystkimi.
- Zostaw ją na razie... - zerknęłam na chwilę na klaczkę: - Weźmiesz stąd małą - podeszłam do klaczki.
- Co zrobiliście Shady ? - spytała mała.
- Nic, pójdziesz teraz z Wichą, pokaże ci wodospad, przy okazji obmyjecie rany - chciałam wziąć ją na grzbiet, ale obróciła się gwałtownie, przeturlała się po ziemi.
- Nie chcę !
- Na prawdę nic ci nie grozi, jestem siostrą Shady, mam na imię Zima.
- Eris.
- To twoje imię, tak ?
- Yyyhym... Chce do rodziców.
- Weź ją już Wicha - traciłam po woli cierpliwość, przyjaciółka podeszła do nas.
- Bardzo boli ? - spytałam szeptem, widząc że jeszcze krwawi z ranny, którą zrobiła jej Shady.
- Nic mi nie będzie - Wicha chciała wziąć klaczkę na grzbiet, ale Eris znów się szamotała. Wróciłam już do siostry, położyłam się obok niej, znów do niej mówiłam, starając się uspokoić. Jak zwykle zachowywała się jakbym nie istniała. Wicha po kilkunastu minutach wyszła z Eris na grzbiecie, mała jeszcze jej marudziła, wciąż powtarzała że chcę wrócić do rodziców. Nigdy nie sądziłam że jakiekolwiek źrebie będzie myślało o własnej śmierci...
Kilka godzin później
Zmęczona prawie już zasypiałam, był już wieczór. Danny nadal nie wracał, martwiłam się, może napadły go mroczne konie przez tego źrebaka ? Wyszłam na zewnątrz korzystając z okazji że Shady spała. Po jakimś czasie zobaczyłam ukochanego w oddali, stęskniłam się już za nim. Zaczęłam biec w jego stronę.
- Gdzie byłeś tyle czasu ? - przytuliłam się do niego.
- Raczej gdzie byliśmy - wskazał na ogierka.
- Danny obiecał znaleźć mi tutaj rodziców - pochwalił się mały.
- Że niby w stadzie ? - odsunęłam się.
- Tak - powiedział Danny, nie wierzyłam własnym uszom. Jak mógł pozwolić mu zostać ?
Danny (loveklaudia) dokończ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz