Kilka miesięcy później
Ledwo jeszcze stałam na nogach. Ból mnie paraliżował. Wciąż miałam skurczę, które narastały z każdą chwilą. Bałam się, a wręcz byłam przerażona, nigdy nie rodziłam, a teraz miałam doświadczyć tego po raz pierwszy. Primero zatrzymał się kawałek dalej, gdy spostrzegł że nie idę obok niego.
- Jona, wszystko porządku ? - spytał zawracając w moją stronę. Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć, z trudem łapałam oddech.
- To już ? - zapytał, stając jak wryty, ledwo zipałam.
- Połóż się kochanie, tylko ostrożnie... - po chwili się otrząsnął, pomógł mi ułożyć się na boku. Nie wiedziałam co dalej robić, musiałam zaufać instynktowi. Z całej siły starałam się ułatwić źrebakowi przyjście na świat. Pot spływał po mnie jak woda, łzy cisnęły się do oczu, ból nie ułatwiał mi całej sytuacji. Mijała godzina za godziną. Robiłam sobie przerwy aby odetchnąć choć na chwilę, po czym znów starałam się wydać źrebie na świat. Primero czuwał przy mnie, wiele to dla mnie znaczyło, jego obecność dodawała mi sił. W końcu przeszedł mnie najsilniejszy skurcz, po którym byłam tak wyczerpana że myślałam że zemdleje.
- Udało się ! - Primero wstał, był już przy źrebaku, ledwo podniosłam głowę, uśmiechnęłam się słabo na widok klaczki. Nie cieszyłam się zbyt długo, jej maść i spojrzenie przypominało mi matkę. Widziałam już przed oczyma jej poturbowane ciało i zakrwawiony pysk i te martwe oczy wpatrzone we mnie. Krzyknęłam, natychmiast wstając, chciałam już nawet uciec, ale zmęczenie mnie powstrzymało. Primero coś mówił do córki, ale w tym momencie przerwał patrząc na mnie.
- Co ci jest ? - podszedł do mnie. Zemdlałam nagle, wyczerpana, spadając wprost na niego...
Tak długo jak byłam nieprzytomna, tak długo miałam nadzieje że ta mała wcale się nie narodziła, albo że wygląda zupełnie inaczej niż jak ją widziałam pierwszy raz.
Jak tylko się ocknęłam, mój wzrok powędrował na źrebaka. Mała już stała na nogach, biegała wesoło ze swoim ojcem. Primero bawił się z nią niezwykle ostrożnie i delikatnie. Uważał przy tym żeby nie upadła na zbyt twarde podłoże. Nic się nie zmieniło, to była ta sama klaczka, której widok doprowadzał mnie do rozpaczy.
- Chodź tu, twoja mama już się obudziła - zauważył Primero, podchodząc do mnie z naszą córką.
- Już ci lepiej ? - spytał z troską.
- Chyba, chyba tak... - starałam się przy nim nie okazywać niechęci do córki, po prostu wstałam pozwalając jej napić się mleka.
- Jak ją nazwiemy ? - odezwał się znów Primero.
- Ty wybierz imię... - zaproponowałam.
- Może... - zastanowił się przez chwilę, patrząc na małą. Spojrzałam w niebo, chcą opanować nerwy.
- Nikita - powiedział nagle Primero.
- Co ?
- Nazwijmy ją Nikita po mojej babci.
- Pasuje do niej - spojrzałam na Primero, uśmiechając się do niego.
- Spójrz na nią, jak urocza... - partner nie spuszczał wzroku ze źrebaka, toteż nie zauważył tego gestu.
- Masz rację - przyznałam bez patrzenia na córkę. Po narodzinach małej jeszcze bardziej potrzebujemy znaleźć jakieś stado, które by nas przyjęło.
Wyruszyliśmy następnego dnia. Całą drogę szłam z przodu, a Primero wraz z córką podążali za mną. Mówił jej o wszystkim, odpowiadał na pytania, wygłupiał się z nią. Poświęcał jej całą swoją uwagę, nie chciałam tego, ale poczułam się zazdrosna. Powinnam być teraz przy jego boku i tak jak on zajmować się córką, ale nie mogłam. Nie mogłam znieść bólu, który czułam ilekroć spojrzałam na Nikite. Co ja bym dała żeby nie była aż tak podobna do mojej matki. Nic jednak nie mogło tego zmienić. Zapadł wieczór, teraz już szliśmy obok siebie. Primero niósł na grzbiecie śpiącą Nikitę. Oboje czuliśmy w powietrzu zapach dymu, ale nigdzie nie mogliśmy go wypatrzeć, może było zbyt ciemno.
- Lepiej chodźmy na około - przerwał ciszę Primero, zdawał sobie sprawę że gdzie dym tam i ludzie. Ja także, ale wolałam pójść skrótem, lepiej przez teren ludzi niż las pełen drapieżników.
- A co jeśli zaatakuje nas jakaś puma czy wilk ?
- Nie wiem co gorsze, spotkanie z człowiekiem czy drapieżnikiem, ale chyba nie możemy aż tak ryzykować.
- Ludzie o tej porze śpią, a jeśli nie to nie zobaczą nas wśród ciemności.
- Nie zdziwiłbym się gdyby jednak nas wypatrzyli, a jak już raz do nich trafisz to nigdy nie wrócisz - Primero poszedł przodem. Zamyśliłam się, powtarzając sobie w myślach jego słowa "jak już raz do nich trafisz to nigdy nie wrócisz", właśnie... Spojrzałam na Nikite, miałam okazje jej się pozbyć. Urodzę Primerowi jeszcze mnóstwo źrebaków, które zdołam pokochać całym sercem, jej przecież nigdy nie zaakceptuje, bez względu na to jak bardzo bym chciała, przypomina mi te najgorsze chwilę z mojego życia, te najbardziej bolesne.
W środku nocy schowaliśmy się w krzakach, nie mając siły iść dalej, mieliśmy odpocząć zaledwie godzinę. Godzina jednak się wydłużyła do kilku godzin. Doczekaliśmy świtu. Obudziło nas szczekanie psów, rzucały się na ogrodzenie, widziałam jak są zwrócone w naszą stronę. Wszystkie bez wyjątku.
- Wyczuły nas... - szepnęłam do Primero, obudził się, nie spał zbyt głęboko, w końcu chciał przy nas czuwać, co nie do końca mu się udało.
- Już rano ? - poderwał się ostrożnie i cicho, pochylił nieco głowę, żeby nie było go widać. Widziałam przez odstępy między gałązkami jak ludzie wychodzą ze swoich domków, które były niewielkich rozmiarów i na dodatek zbudowane z drewna, z oknami tak małymi że końska głowa na pewno by się w nich nie zmieściła. Jeden z ludzi otworzył bramę, psy wystartowały w naszą stronę. Primero od razu wyskoczył odpędzając je od nas.
- Uciekajcie ! - krzyknął, szarżując na psy, uciekały piszcząc z podkulonymi ogonami. Na moje nieszczęście Nikita już od dawna nie spała i jak tylko ruszyłam pobiegła za mną. Serce aż mi pękało na myśl że ją tu zostawię, ale dzięki temu będę spokojniejsza, przestaną mnie dręczyć koszmary, przez które już prawie oszalałam. Przyspieszyłam żeby tylko ją zgubić.
- Mamo, mamusiu ! Zaczekaj ! - krzyczała rozpaczliwie, za nią wyłonił się nagle pies. Zawróciłam, mimo wszystko musiałam ją obronić. Stanęłam dęba, uderzając psa w głowę, przeturlał się kawałek. Chwyciłam córkę za grzywę, ciągnąc ją za sobą. Ledwo nadążała, zostawiłam ją w gęstych krzakach, obok płotu.
- Nie ruszaj się stąd, choćbym nie wiem co się działo, do puki po ciebie nie wrócę - spojrzałam na nią stanowczo, unikając jednak jej oczu.
- Dobrze mamusiu... - przytaknęła cicho, cała aż się trzęsła ze strachu. Rzuciłam się do ucieczki, szukając po drodze Primero. O dziwo czekał na mnie już po za terenem ludzi, obok lasu. Miał na ciele niewielkie zadrapania i ślady po psich zębach.
- Gdzie Nikita ? - spytał od razu, patrząc w dal w stronę z której przybiegłam.
- Zabili ją... - spuściłam głowę, nie musiałam zmuszać się do płaczu, łzy same wyleciały mi z oczu. Czułam się z tym okropnie że ją tu zostawiłam, mimo wszystko to nie jej wina że widzę w niej swoją matkę.
- Wszystko będzie dobrze... Poradzimy sobie... Jakoś... - mówił już załamanym głosem Primero, przytulając mnie do siebie. "Wybacz mi, nie chciałam żebyś i ty cierpiał, ale musiałam to zrobić" powiedziałam do niego w myślach, z świadomością że ich nie usłyszy, gdyby wiedział pewnie by mnie zostawił.
Kilka dni zajęło mi opłakiwanie córki. Primero też uronił kilka łez, ale po kryjomu. Wędrując dalej byliśmy coraz bardziej przybici. Wciąż miałam wyrzuty sumienia, nie raz chciałam zawrócić i przyprowadzić Nikite z powrotem, ale to było nie możliwe. Gdy już nawet Primero zwątpił że znajdziemy wreszcie stado, naszym oczom ukazała się grupa koni.
- Primero spójrz... - szturchnęłam go.
- Musimy spróbować - poszedł przodem, szłam za nim. Byłam szczęśliwa, nie wiem dlaczego, po prostu uśmiech nie chciał zniknąć mi z pyska, może przeczuwałam że tym razem nas przyjmą. Jak już byliśmy blisko zatrzymał nas izabelowaty ogier.
- Kim jesteście i co tu robicie ? - zapytał od razu, podeszła do niego jasnosiwa klacz.
- Szukamy stada, które mogłoby nas przyjąć, ja jestem Primero, a to moja partnerka Jona. - przedstawił nas ukochany.
- Jesteśmy tutaj przywódcami, jestem Danny, a to Zima - wskazał na białą klacz.
- Przyjmiecie nas ? - upewnił się Primero.
- Tak, czujcie się jak u siebie - odezwała się Zima, konie za nimi, przyglądały się nam. Primero pierwszy do nich podszedł, natomiast przywódcy poszli już w swoją stronę. Primero zamierzał poznać każdego po kolei. Ja nigdy nie przepadałam za towarzystwem, a stado traktowałam bardziej jako schronienie. Jednak dla ukochanego znosiłam długie rozmowy z niektórymi końmi, które okazały się nad wyraz towarzyskie, albo ciekawskie. Wkrótce znaliśmy każdego po imieniu, a jeden z koni był tak miły że oprowadził nas po terytorium. Widoki zapierały aż dech w piersiach, te krajobrazy były niesamowite. Wszystko tutaj wydawało się takie idealne.
- Jak miałaś na imię ? - spytałam pegazicy, to właśnie ona pokazywała nam to wszystko.
- Malaika - odpowiedziała szybko, patrząc na mnie z uśmiechem. Dopiero teraz zauważyłam że jest z nią coś nie tak, miała kły, a jej oczy wyglądały co najmniej dziwnie.
- Długo już jesteś w stadzie ? - spytał Primero, mu chyba nie przeszkadzał jej niecodzienny widok.
- Kilka tygodni, ale już sporo się wydarzyło.
- Co masz na myśli ? - spojrzałam na nią podejrzanie, nie ufałam jej, musiała mieć coś wspólnego z tymi potworami-mrocznymi końmi.
- Dużo by tu opowiadać, musieliśmy stoczyć walkę, potem zginęła nasza była przywódczyni, ale od kiedy Danny i Zima tu rządzą jest o wiele lepiej. Nadia, ta była przywódczyni, nie nadawała się do przewodzenia stadem, mimo jej dobrych chęci. Przez nią spora część koni odeszła.
- Jaką walkę musieliście stoczyć ?
- Z pewnym stadem, co na nas napadło... Nie chciało odpuścić więc... Zabiliśmy wszystkich.
- Co takiego ?! Nie daliście im nawet uciec ?! Jak mogliście posunąć się do czegoś takiego ?! - Primero tak nagle wybuchł, cofnęłam się aż do tyłu.
- Chodźmy stąd, nic tu po nas... - powiedział do mnie, przechodząc obok. Poszłam za nim.
- Nie, czekajcie - zatrzymała nas Malaika: - Źle mnie zrozumieliście... Mówiłam przecież że nie chcieli się wycofać, albo my ich albo oni by nas zabili.
- Zostańmy Primero - nalegałam, miałam już dość wiecznej wędrówki.
- Wybacz, trochę mnie poniosło, nie znoszę zabijania - przyznał ukochany.
- Ja też nie, nie uczestniczyłam w tym, ale... Nikomu o tym nie mówiłam, wolałabym żeby nikt się nie dowiedział, pomyśleli by że stchórzyłam... - dopowiedziała Malaika.
- Nie ma sprawy, wiesz może gdzie moglibyśmy tutaj odpocząć.
- W jaskini, chodźcie za mną - Malaika wzbiła się w powietrze, lecąc dość wolno nad nami, żebyśmy mogli spokojnie za nią maszerować.
- Ona jest niebezpieczna, powinniśmy się trzymać z daleka od niej - szepnęłam do ukochanego.
- Malaika ? Dlaczego ? Wydaje się sympatyczna.
- A te kły to co ?
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz